Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Knajpa i hotel w kościele, ogród na cmentarzu... A kto bogatemu zabroni?
Gdy do dyspozycji ma się miliony, można nawet urządzić hotel w kościele, a cmentarz przerobić na ogród. Elwira i Ewaryst mają pieniądze i fantazję, a na inauguracji obiektu pojawia się światowe towarzystwo. Pewna tajemnicza amerykańska wdowa, chłopak podający się za demonologa oraz jego dziewczyna-jasnowidzka posiadająca elektryczny pas cnoty. Impreza jednak nie ma szans dojść do skutku, bowiem Amerykanka znajduje w ogrodzie zwłoki hotelowego kucharza i twierdzi, że to… jej zmarły mąż. Policja próbuje rozwikłać intrygującą zagadkę, ale to nie jest proste. Media szaleją, wymyślone demony zaczynają żyć własnym życiem, a miejscowi próbują zarobić na lokalnej sensacji. Czy uda się wyjaśnić zagadkową śmierć? Jaką rolę w śledztwie odegrają influencer Andaluzja John oraz miejscowy pijaczyna Mietek Nalazek?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 282
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Iwona Banach, 2024
Projekt okładki
Justyna Knapik
Redakcja
Małgorzata Giełzakowska
Korekta
Dominika Świątkowska/Dobra Praca z Tekstem
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
ISBN 978-83-67834-52-0
Kraków 2024
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Elwira Konopko, milionerka, dla której osiem milionów to pryszcz, a która postanowiła zmienić kościół w hotel.
Ewaryst Konopko, mąż Elwiry, również milioner, który uwielbia pomnażać… i rozmnażać… nie tylko miliony.
Dominik i Malwina, młodzi ludzie bez grosza, którzy chcą być jak Ed i Lorraine Warrenowie, ale w międzyczasie zajmują się co noc duszeniem orangutana.
Felicja i Antoni Poszewko – mieszkańcy Kąkolewa, którzy znaleźli całkiem nowe oszustwo internetowe, które przysporzyło im pieniędzy oraz kilku demonów. Nienawiść we wsi już posiadali.
Nancy Marmot, amerykańska milionerka w każdym calu. Trochę rozumie po polsku, ale nie umie czytać w tym języku. Kocha „azali” oraz „O taj czjudżju nimajtaj”. Jej „czjach, czjach” budzi męską grozę.
Andaluzja John, influencer i dziennikarz, którego kusi syreni śpiew w elektrycznym wydaniu oraz seks ekstremalny, który pragnie dodać do swojego CV.
Dwaj policjanci: Maurycy Antoniuk i Piotr Maczydło, którzy bardzo się starają, ale to, co mówią, przypomina gadanie przekupek na dziewiętnastowiecznym targu rybnym (którego w wiosce nigdy nie było).
Ogrodnik, a właściwie grabarzogrodnik, Jan Matejko, który sadzi na cmentarzu begonie oraz pietruszkę, bo tylko tam jest na to miejsce.
Mietek Nalazek „Wynalazek”, posiadacz żelaznej wątroby, świetnej pamięci i niezłomnego charakteru, który nie chce zostać alkoholikiem nawet za miliony, prawdopodobnie dlatego, że już nim jest, tylko tego nie zauważył.
Oraz gościnnie „jajeczna babcia”, o ile jeszcze jej nie zamknięto za usiłowanie otrucia wnuka i jego dziewczyny.
Spokojny poranek w słodko rozbebeszonym łóżku powoli przechodził w przedpołudnie, a nawet w porę obiadową, ale to nie miało znaczenia, bo nigdzie się nie spieszyli. W końcu była niedziela.
Właściwie gdyby ten dzień nie był niedzielą, też by się raczej nie spieszyli, bo niczego nie musieli. Gdyby jeszcze nie trzeba było jeść, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Szkoda, że tak jednak nie było.
Od jakiegoś czasu żyli na pożyczkach, które, niestety, trzeba było spłacać, i na rodzinnych darowiznach, które zaczynały się kurczyć.
Głód zaczął zaglądać im w oczy.
I nawet on dojrzał w nich przerażenie.
– Musimy w końcu zacząć zarabiać! – oświadczyła dziewczyna bardzo zmartwionym głosem.
– Szlag! – zgodził się chłopak, po czym zaczęli oddawać się temu, co najbardziej lubili, czyli igraszkom łóżkowym, które naprawdę dobrze im wychodziły.
Po chwili błyskawica czegoś w rodzaju pomysłu przeleciała przez oblicze chłopaka, tak że zaprzestał swoich czynności frykcyjnych, czym wkurzył dziewczynę.
Są rzeczy, których nie powinno zakłócać zbytnie myślenie. Seks zdecydowanie do nich należy.
– A może by tak? – zapytał chłopak, omiatając wzrokiem swoją nagą towarzyszkę, dając jej do zrozumienia, co ma na myśli.
– O co to, to nie, nie ma mowy! – zaoponowała dziewczyna.
– Szlag! – odpowiedział chłopak. W niektórych swoich wypowiedziach był niezaprzeczalnie monotonny, ale za to zdecydowanie konkretny.
* * *
– Nie, zaraz, i co ty zamierzasz z tym zrobić? – zapytał Ewaryst Konopka swojej żony, która właśnie pokazała mu, co kupiła za – jak tłumaczyła – „całkiem rozsądne pieniądze”.
Stali pośrodku niezbyt dużej wsi, pod szarym, chyba romańskim kościółkiem, otoczonym całościowo szczerbatym murkiem, za którym widać było też cmentarz, raczej stary, możliwe że zabytkowy, zdecydowanie zaniedbany. Nigdzie nie było tu ani świeżych nagrobków, ani świeżych kwiatów, za to piękne, potężne drzewa otaczające i kościół, i cmentarz, robiły cudowne wrażenie.
– Powtórzysz mi cenę? Tę, według ciebie, rozsądną? – zapytał Ewaryst małżonki.
Powtórzyła.
Oniemiał. Jej rozsądek kosztował mniej więcej osiem milionów złotych i nagle przestał robić cudowne wrażenie.
– No, wiesz, tak się zastanawiam…
– Dopiero teraz się zastanawiasz? – wyjęczał bliski apopleksji.
Jeszcze raz spojrzeli na rozciągający się przed nimi widok.
– Kupiłaś cmentarz? Kobieto, odpierdoliło ci?! – krzyknął, łapiąc się za głowę.
– No, nie! Cmentarz jest nasz, ale go nie kupiłam! Był w pakiecie, kupiłam kościół. Patrz, jaki fajny!
Kościoły często są piękne, czasami nowoczesne, zdarzają się strzeliste albo gotyckie; ten był tylko zrujnowany.
W żadnym razie nikt nie ośmieliłby się nazwać go fajnym.
– I po co? Po jaką cholerę nam kościół? Przecież w każdej miejscowości jest ich po kilka. Czy doznałaś jakiejś manii religijnej? Nawiedzenia czy co tam jeszcze?
– Niczego nie doznałam, a to nie jest kościół! – oświadczyła żona.
– A rozumiem, oślepłaś? – Ewaryst nie mógł się powstrzymać od złośliwości.
– Nie, bo to naprawdę już nie jest kościół, zdesakralizowano go i był na sprzedaż wraz z cmentarzem, ale ten cmentarz już od siedemdziesięciu lat jest nieczynny, tak więc to jest tylko zwykły budynek i zwykły park.
– Budynek z dzwonnicą, a park z trumnami w glebie? I z nagrobkami? Co ty z tym zrobisz? Wiesz, ile kosztuje utylizacja takich szczątków?! Kobieto! Trzeba robić ekshumacje! Nigdy się tym specjalnie nie interesowałem, ale słyszałem, że to finansowa masakra.
– Ależ ja nie zamierzam nikogo ekshumować! Po co? Ja to wszystko zostawię, tak jak jest! Nie będę tego ruszać, a z kościoła zrobię Event House i hotelik.
– Event House? – Mąż popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– No wiesz, wesela, chrzciny, urodziny…
– I wierzysz w to, że ludzie zechcą tańczyć disco pośród nagrobków?!
– Ty zawsze umiesz wszystko zepsuć!
Oddany przez kurię na sprzedaż budynek, bo z punktu widzenia tejże nie był to już kościół, choć zdecydowanie na kościół wyglądał, wcale tani nie był i był obiektem zabytkowym. Przysadzisty, kamienny, z dzwonnicą i z typowo kościelnymi oknami, których witraże już dawno wybito, pewnie nie wzbudziłby takiego popłochu w Ewaryście, gdyby nie cmentarz, który, jak mówiła żona, posiadał ledwie dwieście grobów i był bardzo romantyczny.
Romantyzm w takim wydaniu rzadko się sprawdza.
Osiem milionów nie było jednak aż takim wielkim wydatkiem dla państwa Konopków, a w okolicy rzeczywiście brakowało obiektu, który zamarzył się żonie.
Były agencje towarzyskie i knajpy, ale to wszystko.
Wszelkie większe uroczystości rodzinne odbywały się w jednej wiejskiej remizie, która groziła zawaleniem, ale strażacy sami sobie robili remizową obdukcję i odsuwali remont na lepsze czasy, które nie zamierzały nadchodzić.
Wieś Kąkolewo była mała, zżyta i zbita, jak mówiono, bo na niewielkiej przestrzeni pomiędzy rzeką a lasem, ograniczonej dodatkowo kościołem i cmentarzem, domy stały jeden prawie obok drugiego i wszyscy się znali.
Był tu jeszcze posterunek policji, choć prawie niepotrzebny, prywatna przychodnia lekarska, siedem sklepów i kilka innych przybytków, bo wieś kiedyś była prężnym ośrodkiem, ale to było kiedyś.
Siedem sklepów było, co nie znaczy, że działały wszystkie.
Nie było tu takiego zapotrzebowania. Działały dwa i bardzo ze sobą konkurowały, ale że ludzie nie lubili jeździć do miasta, a i nie bardzo mieli jak, to jakoś trwały. PKS zlikwidowano, pociąg tu nie dojeżdżał, a ludzie nie posiadali zbyt wielu środków transportu poza traktorami.
– Słuchaj – zaproponował mąż – wycofaj się z tego zakupu, co? To nie jest dobry pomysł. Utopimy w tym kupę forsy, bo to zabytek. Te osiem milionów to przecież tylko skorupa, ściany i tyle, trzeba będzie w to włożyć mnóstwo pieniędzy. Po co nam to?
– Już kupiłam. Nie mogę się wycofać! – burknęła żona.
– No to zapłacisz jakąś karę – kusił. – Wycofaj się. Trochę stracimy, ale nie wpakujemy się w to gówno!
Żona popatrzyła na niego z wyraźną niechęcią ocierającą się niebezpiecznie o focha.
– I dlatego nie powiedziałam ci o tym wcześniej! Wiedziałam, że będziesz miał coś przeciwko temu! Ty zawsze podcinasz mi skrzydła! – rozszlochała się nieszczerze, ale jego to przeraziło. Trochę spuścił z tonu.
– Kochanie! To nie jest podcinanie skrzydeł, to realizm życiowy! Wywaliłaś osiem baniek na jakieś zabytkowe gówno, to jeszcze bym zniósł, wywalisz drugie tyle na remont i adaptację, dobra, ale tu jest cmentarz! Czy ty nie rozumiesz? Kochanie! To jest z góry skazane na niepowodzenie! Ludzie nie będą tu chcieli imprezować!
– Będą chcieli! Ludzie są jak hieny, a hieny lubią cmentarze! – odparła żona, która w tym małżeństwie miała sporo do powiedzenia. – A w razie czego zagrabi się wszystko i posadzi maliny! Będzie dodatkowy dochód.
Ewaryst osłupiał.
– Jezus Maria! Nie możesz sadzić malin na grobach!
– Mogę! – Żona była bezwzględnie pewna siebie. – Nigdzie nie jest powiedziane, że to jest zakazane, a co nie jest zakazane, jest dozwolone!
Ewaryst przez chwilę poczuł w ustach prawdopodobny smak nagrobnych malin i prawie zwymiotował. Przypomniał sobie, co mówiła jego własna babcia, że z cmentarza niczego się nie zabiera, nie przynosi, nie kradnie, bo to powoduje wściekłość zmarłych i sprowadza straszliwe kłopoty.
Żona jednak nic sobie z jego myśli nie robiła. Zdecydowanie nie umiała w nich czytać.
– Choć wiesz – mruknęła ugodowo – możesz mieć rację, niby maliny są takie, że prawie rosną same, szczególnie te dzikie, ale może by walnąć tu coś innego? Jakieś warzywa? No wiesz, nowalijki czy coś. Ziemia musi tu być żyzna.
Znów prawie zwymiotował.
– Mowy nie ma! To jest cmentarz! – prawie krzyknął, wyobrażając sobie, jak wyrywa rzodkiewkę zaplątaną w kości śródstopia albo marchewkę wrośniętą w czaszkę.
– Nieczynny! To już nie jest poświęcona ziemia. Ci ludzie już nie mają rodzin, nic, żadnych bliskich, nikt się tym miejscem nie interesuje, więc będzie moje.
– Ale oni tam są, w środku, w tej ziemi… Nie mają rodzin, ale mają kości! Czy to ci nie przeszkadza?
– Ani trochę. – Wzruszyła ramionami.
Posiadanie własnego cmentarza jest nieco dziwne, ale Elwira, żona Ewarysta, też była dziwna.
Gdyby miała nieco mniej pieniędzy, wszyscy by mówili, że jest popierdolona, ale że miała więcej, niż ktokolwiek sobie wyobrażał, była tylko ekscentryczna.
* * *
– I jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytał dziewczynę, kiedy już trochę odetchnęli po wyczerpujących zajęciach fizycznych, którym oddawali się z wielkim upodobaniem.
Przeciągnęła się po kociemu, odsłaniając swoje bardzo ponętne kształty, aż natychmiast znów zapragnął wrócić do ćwiczeń fizycznych. W tej dziedzinie przetrenowania się nie bał, ale ona w tej chwili miała nastrój zdecydowanie konfrontacyjny.
– Znajdziemy jakąś pracę! – powiedziała strasznym tonem, takim, że dookoła zrobiło się mroczno, zimno i ponuro. Nawet kołderka nic nie pomogła.
Takie słowa zabiły już niejedną miłość i rozwiązały niejedno małżeństwo.
– No weź, nie świruj! Pracę? Przecież ja się nie nadaję do pracy! – obruszył się szczerze. Rzeczywiście jakoś tak było, że do pracy się nie garnął.W ogóle o niej nie marzył, ba, nigdy nawet nie brał jej w zasadzie pod uwagę.
– To fakt – westchnęła. Musiała przyznać mu rację. – Ale przecież możesz iść choć na stróża nocnego, palacza, do marketu?
Ścieżka zawodowa, a właściwie trzy ścieżki zawodowe, które mu przedstawiła, zupełnie mu nie odpowiadały.
– Sama idź sobie do marketu! I przestań mnie poniżać. Ile bym tam zarobił? Jakieś grosze! Nam nie trzeba pracy, a czegoś, co da nam forsę!
To podejście młodego pokolenia nie znajduje zrozumienia u starszych obywateli, którzy nauczyli się żyć z pracy, ale też żyć dla pracy i pracą. Młodzi ani tego nie chcą, ani nie rozumieją. Oni chcą żyć, a nie pracować, co udaje się tylko wtedy, kiedy ma się bardzo bogatych rodziców.
– Kamerki? – zapytał, bo dziewczyna znów zaczęła przeciągać się lubieżnie.
Od dawna wiadomo było, że amatorskie filmiki pornograficzne podratowały niejeden budżet i mimo pewnego ostracyzmu społecznego, bo porno to zło (i nikt tego przecież nie ogląda), cieszą się całkiem sporym powodzeniem.
– Nie przebijemy się do Pornhuba, tam są setki tysięcy filmików, a jak się nie przebijemy, to będzie marny zarobek. Forsa jest nam potrzebna już teraz. Poza tym nie umiem pieprzyć się na wizji. Prędzej już porno, wiesz, profesjonalny układ, filmy.
– No to wejdźmy w to – stwierdził chłopak, wyobrażając sobie pewne dodatkowe korzyści z takiej pracy. Były nie do pogardzenia.
– Ale ty czy ja? Bo raczej twój pan wężogłów się nie zgodzi, musiałbyś go czymś karmić, żeby dłużej stał. Tam dużo się od nich wymaga.
– No to poudaję. Porno to przecież udawanie! – rzucił, nie chcąc rezygnować z marzeń o sławie, pieniądzach i pieprzeniu, niekoniecznie w tej kolejności.
Jego dziewczyna westchnęła zawiedziona.
– Może ja orgazm bym mogła udawać, ale ty erekcji nie dasz rady. Niewykonalne.
Chłopak się załamał, widząc oddalające się marzenia.
– Dobra, skończ! – prychnął. – Ja zawsze jestem winny! Ja albo mój wężogłów. To co? Idziemy gdzieś coś zjeść? – rzucił, żeby przerwać ten niezbyt atrakcyjny temat.
I w tym momencie doszli do ściany.
– Czy ty nie słyszałeś, co do ciebie mówiłam? – Dziewczyna zrobiła nieprzyjemny grymas, choć jej twarz była zdecydowanie ładna.
– Słyszałem, słyszałem! O co ci chodzi? Nie jestem głuchy! Mówiłaś, że musimy iść do pracy. – Chłopak wzruszył ramionami.
– Nie, że musimy zacząć zarabiać. A dlaczego, jak myślisz, to zaproponowałam? – Wściekłość w jej głosie była wręcz namacalna.
– Bo ci odpierdala i marzą ci się Malediwy? – rzucił, żeby nie być gorszy w tej przepychance. Jak każdy mężczyzna, wiedział, jak to jest, jak roszczeniowe i głupie bywają baby, jak wiele żądają, nie dając nic w zamian. Podklatkowe i trzepakowe szkolenie wśród jemu podobnych kolegów przy piwku bardzo mu się przydało, choć o ile te szkolenia lata temu dotyczyły seksu, uczyły, co to jest i z czym się tego nie je, to teraz były to wykłady z męskiej solidarności przede wszystkim.
– Otóż nie! Nie marzą mi się, to znaczy marzą, ale nie w tym rzecz! Teraz marzy mi się obiad, a my wszystkiego mamy sześć sześćdziesiąt! – Rzuciła na stół drobniaki wyciągnięte z kieszeni spodni wiszących na oparciu krzesła.
– Chińska zupka?! – zapytał chłopak z nadzieją w głosie.