Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
O II wojnie światowej i o polskich losach w dobie dziejowej zawieruchy napisano już tomy. Tym razem historię wojny obronnej 1939 r, okupacji niemieckiej i sowieckiej, wielkiej polskiej emigracji Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Armii Polskiej w ZSRR opowiemy w nietypowy sposób – poprzez przedmioty towarzyszące Polakom w latach 1939 - 1945.
- Aparat fotograficzny Juliena Bryana. Opowieść o kampanii wrześniowej
- Sowiecki hełm z czerwoną gwiazdą – 17 września 1939 r. i napaść Związku Sowieckiego na Polskę
- Prasa wojenna, kałamarz i tajne nauczanie. Bilet do kina, w którym miały siedzieć tylko świnie.
- Gryps z więzienia, kenkarta i tabliczka „Nur für Deutsche”. List z oflagu i guziki z Katynia
- Opaska z gwiazdą Dawida, Order Imperium Brytyjskiego i znak cichociemnych.
- Symbol Polski Walczącej - Kotwica, Krzyż Batalionów Chłopskich, oraz ryngraf z orłem w koronie i Matką Boską Częstochowską
- Turban maharadży i adopcja polskich sierot w Indiach
- Orzełek berlingowców i pepesza - główna broń w bitwie pod Lenino
- Manifest PKWN i sowiecki czołg T-34
- Puszka z cyklonem B
Przedmioty zwyczajne i niezwyczajne zarazem. Każdy z nich opowiada bowiem historię, którą trudno zrozumieć bez właściwego kontekstu. Dlatego książka ta nie jest zwykłym albumem ze zdjęciami. To nowy sposób opowiedzenia dziejów II wojny światowej Polaków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 369
Okładka, strony tytułowe, projekt graficzny, fotoedycja
Fahrenheit 451
Redakcja i korekta UKKLW
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
ISBN 9788380796515
Copyright © by Teresa Kowalik
Copyright © by Przemysław Słowiński
Copyright © by Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydawca
Wydawnictwo Fronda Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
ZRÓDŁA ILUSTRACJI wg str. drukowanych
Narodowe Archiwum Cyfrowe: 31, 34, 35, 61, 84, 102, 103, 107, 108, 185, 250, 292, 293, 295, 296, 297, 300, 334, 335, 342, 348, 349, 351, 374, 376, 377, 378, 379, 385, 386, 397, 412
Wikipedia: 10,11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19,20, 21, 22, 23, 3=24, 25, 26, 27, 28, 29, 31, 34, 36, 37, 39, 40, 42, 43, 44, 47, 48, 49, 50, 51, 52, 54, 56, 57, 59, 60, 61, 62, 63, 64, 65, 66, 67, 69, 70, 71, 73, 74, 76, 77, 78, 79, 80, 82, 83, 84, 86, 87, 87, 89, 90, 91, 92, 93, 94, 95, 96, 97, 98, 99, 99, 100, 101, 103, 104, 105, 107, 109, 112, 113, 115, 116, 117, 120, 121,122, 124, 125, 126, 127, 128, 129, 131, 133, 134, 135, 136, 138, 139, 140, 141, 142, 143, 145, 146, 147, 148, 151, 152, 153, 154, 157, 158, 159, 161, 162, 165, 166, 169, 170, 171, 172, 173, 174, 175, 176, 177, 178, 179, 181, 182, 183, 186, 189, 190, 191, 193, 195, 196, 197, 199, 201, 202, 203, 204, 207,208, 210, 211, 213, 214, 216, 217, 218, 219, 220, 222, 225, 226, 228, 231, 232, 232, 233, 234, 235, 237, 238, 238, 239, 240, 241, 242, 243, 244, 245, 246, 247, 248, 248, 259, 250, 253, 254, 255, 257, 258, 259, 262, 264, 266, 267, 269, 271, 272, 273, 275, 276, 277, 278, 279, 281, 283, 284, 285, 286, 287, 288, 289, 290, 291, 295, 301, 302-305, 306, 307, 308, 309, 310, 313, 314, 315, 316, 317, 319, 320, 323, 324, 325, 327, 328, 330, 331, 332, 334, 335, 338, 339, 390, 391, 392, 393, 394, 395, 399, 401, 303, 404, 405, 408, 409, 410, 413, 414, 416, 417, 418, 419, 420, 421, 422, 423, 425, 427, 429, 430, 433, 434, 436, 439, 440, 441, 443, 444, 445, 446, 447
Polona: 354, 355, 357, 384
Bundesarchiv: 18, 19, 22, 40, 44, 83, 84, 96, 97, 116, 160, 199, 250, 260, 262, 326
Fahrenheit 451: 23, 48, 99, 108, 111, 227, 270
Kolekcja Przemysława Słowińskiego: 236, 358
Dzieje: 113
Fundacja Elżbiety Zawackiej: 153, 154, 157
Kolekcja Przemysława Słowińskiego: 236, 358
Kolekcja M. Szpytny: 280, 281
Wikiappia: 213
PNGEGG: 372, 374
KonwersjaEpubeum
O II wojnie światowej i o polskich losach w dobie dziejowej zawieruchy napisano już tomy. Tym razem historię wojny obronnej 1939 r., okupacji niemieckiej i sowieckiej, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, Armii Polskiej w ZSRS opowiemy w nietypowy sposób – poprzez przedmioty towarzyszące Polakom w latach 1939–1945.
◗ Sztukas. Opowieść o kampanii wrześniowej
◗ Sowiecki hełm z czerwoną gwiazdą – 17 września 1939 r. i napaść Związku Sowieckiego na Polskę
◗ Prasa wojenna, kałamarz i tajne nauczanie. Bilet do kina, w którym miały siedzieć tylko świnie
◗ Gryps z więzienia, kenkarta i tabliczka „Nur für Deutsche”
◗ List z oflagu i guziki z Katynia
◗ Opaska z gwiazdą Dawida, Order Imperium Brytyjskiego i znak cichociemnych
◗ Bombowiec Wellington, kaczor Donald Jana Zumbacha
◗ Symbol Polski Walczącej – kotwica, Krzyż Batalionów Chłopskich, oraz ryngraf z orłem w koronie i Matką Boską Częstochowską
◗ Turban maharadży i adopcja polskich sierot w Indiach
◗ Orzełek berlingowców i pepesza – główna broń w bitwie pod Lenino
◗ Czerwone maki i Monte Cassino
◗ Manifest PKWN i sowiecki czołg T-34
◗ Puszka z cyklonem B i KL Warschau
Przedmioty zwyczajne i niezwyczajne zarazem. Każdy z nich opowiada bowiem historię, którą trudno zrozumieć bez właściwego kontekstu. Dlatego książka ta nie jest zwykłym albumem ze zdjęciami. To nowy sposób przedstawienia dziejów II wojny światowej.
(1932–1945)
Jednym z najgenialniejszych wynalazków służących do szyfrowania była niemiecka przenośna elektromechaniczna maszyna nazwana Enigmą. Niemieckie wojska zaczęły jej używać 15 lipca 1928 r., a do roku 1942 wyprodukowano co najmniej 100 tysięcy egzemplarzy. Enigmę miał właściwie każdy punkt dowodzenia wojsk lądowych, każda baza lotnictwa, każdy okręt wojenny, każda łódź podwodna, każdy port, każda duża stacja kolejowa, każda brygada SS i każda komenda gestapo. Nigdy przedtem w historii żaden naród nie powierzył tak wielu sekretów pojedynczemu wynalazkowi.
Genialność konstrukcji polegała na olbrzymiej liczbie różnych permutacji, które Enigma mogła generować. Nie miało jednak znaczenia, ile egzemplarzy maszyny udało się zdobyć i jak długo „bawił się” nimi kryptolog. Były bezużyteczne, jeśli nie znało się ustawienia wirników i łącznicy wtyczkowej, a Niemcy zmieniali je codziennie, czasem nawet dwa razy w ciągu dnia. System Enigmy, oprócz samego urządzenia, składał się też z odpowiednich procedur jej wykorzystania. Szyfrant nadający wiadomość wcześniej wysyłał do nadawcy klucz zawierający informację o wyjściowym ustawieniu kół. Następnie wpisywał i wysyłał wiadomość. Odbiorca, wiedząc, jak ustawić urządzenie, wpisywał na nim nadesłane ciągi z pozoru przypadkowych liter, a te zamieniały się w odkodowany komunikat.
Liczbakombinacji liter generowanych przez Enigmę mogła być praktycznie nieskończona i nad jej rozpracowaniem łamały sobie głowę najlepsze wywiady świata, z brytyjskim MI6 i francuskim Deuxieme Bureau na czele.
Maszyna miała tylko jedną wadę, jak się okazało kluczową. Nie mogła nigdy zaszyfrować danej litery pod jej własną postacią. A nigdy nie pojawiało się jako A, B jako B, C jako C... Nic nie jest nigdy sobą – tak brzmiała najważniejsza wskazówka pozwalająca złamać Enigmę. Elementarna słabość, którą wykorzystywały kryptologiczne „bomby”.
W październiku 1932 r. zadanie złamania Enigmy otrzymał od polskiego wywiadu w największej tajemnicy młody matematyk (ur. w 1905 r.) Marian Rejewski, absolwent wydziału matematyczno-przyrodniczego Uniwersytetu Poznańskiego. Do pomocy przydzielono mu dwóch jego kolegów ze studiów: Henryka Zygalskiego i Jerzego Różyckiego. Tak rozpoczęła się współpraca trzech matematyków, trzech najzdolniejszych uczniów profesora Zdzisława Krygowskiego, którym świat niedługo już zawdzięczać miał więcej niż wszystkim sławnym generałom…
Gdy wywiad wszedł w posiadanie Enigmy, na Uniwersytecie Poznańskim trwał już nabór na kurs kryptologii. Szybko się okazało, że wśród wybranej dwudziestki wyróżniają się trzej uczniowie prof. Zdzisława Krygowskiego – Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski.
W końcowym sukcesie pomogło Polakom ludzkie niedbalstwo. Rok wcześniej pewien niemiecki dyplomata zażądał zwrotu paczki adresowanej do filii jednego z niemieckich przedsiębiorstw. Polskie służby z II Oddziału Sztabu Generalnego nie omieszkały – oczywiście – zajrzeć wcześniej do środka i w ten sposób udało się sfotografować cywilną wersję Enigmy. Trójka matematyków założyła, że wersja wojskowa nie może za bardzo odbiegać od cywilnej. I mieli rację. Różniła się tylko jednym elementem, innym układem klawiatury. Odmienne połączenie klawiatury z walcem wstępnym w maszynie cywilnej i wojskowej pokrzyżowało wysiłki kryptologów brytyjskich, którzy nie brali pod uwagę połączenia „na wprost” jako zbyt oczywistego. Z kolei Rejewski, wiedziony prawdopodobnie intuicją oraz znajomością upodobania Niemców do porządku, wypróbował także ten sposób połączenia. Klucze szyfrowania, czyli wstępne ustawienia maszyn, Polacy rozpracowali dzięki niefrasobliwości Niemców, którzy przy ich ustalaniu notorycznie popełniali ten sam błąd – przy wybieraniu hasła do konta – z lenistwa używali prostych kombinacji liter, takich jak AAA czy XYZ.
Przy rozszyfrowaniu Enigmy pomogła Polakom również komórka wywiadu francuskiego – Deuxiéme Bureau, dostarczając kupione od zdrajcy instrukcje użytkowania urządzenia i klucze szyfrów. Francuzi zapłacili, ale uznali dokumenty za bezwartościowe, ponieważ nie udało im się zwerbować nikogo z zakładu produkującego Enigmę. Bez wiedzy o konstrukcji samego urządzenia wszelkie klucze były bezużyteczne. W odróżnieniu od zachodnich aliantów Polacy potrafili z dokumentów Schmidta zrobić właściwy użytek i wyeliminować z równań składową, odpowiedzialną za wpływ łącznicy kablowej. Równania z mniejszą liczbą niewiadomych nie stanowiły już tak dużego problemu obliczeniowego. Odczytanie pierwszego komunikatu zajęło Rejewskiemu i jego kolegom trzy miesiące. Tuż przed Nowym Rokiem 1932 r. Enigma wreszcie się poddała. W lutym 1933 r. Wytwórnia Radiotechniczna AVA wykonała pierwszą kopię Enigmy. Rejewski tymczasem dopracował zaprojektowany przez siebie cyklometr, urządzenie będące swego rodzaju anty-Enigmą. Z jego pomocą w ciągu roku powstał katalog wszystkich możliwych wstępnych ustawień maszyny, których było dokładnie 105 456. Teraz ostateczne łamanie kodu dziennego (ustawienia kół na dany dzień) zabierało polskim służbom zaledwie kwadrans. Znając ten kod, resztę roboty wykonywała odpowiednio ustawiona kopia niemieckiej maszyny.
Po 1 października 1936 r. Niemcy zmienili procedury kodowania, zwiększając liczbę połączeń na przełącznicy kablowej Enigmy i... cały katalog można było wyrzucić do śmieci. Rejewski odpowiedział skonstruowaną przez siebie „bombą”, czyli maszyną składającą się z sześciu sprzężonych ze sobą kopii Enigmy, napędzanych silnikiem elektrycznym. Do połowy listopada 1938 r. zbudowano sześć egzemplarzy, które były w stanie odczytywać kod dzienny co prawda nie w ciągu 15 minut, lecz niecałych dwóch godzin. W każdym razie na tyle szybko, zanim podawane w depeszach informacje zdążyły się zdezaktualizować. Mniej więcej w tym samym czasie Zygalski opracował własną metodę opartą na perforowanych papierowych płachtach, nazwanych płachtami Zygalskiego, które były niezależne od liczby zamienionych na przełącznicy kablowej par liter.
Na kilka miesięcy przed wybuchem wojny Niemcy chyba coś zwąchali i znów zmienili sposób szyfrowania. Dekryptaż nowego kodu wymagał zbudowania kolejnych 54 „bomb” i tyluż „płacht”, tylko że… koszt ich konstrukcji przekraczał piętnastokrotnie budżet Biura Szyfrów. W tej sytuacji Polacy zdecydowali się podzielić swym sukcesem z aliantami. W lipcu 1939 r. polski wywiad przekazał Francuzom i Brytyjczykom wiedzę naszych kryptologów o niemieckim systemie szyfrowym Enigma, wraz z precyzyjnym duplikatem maszyny szyfrującej. Nie odmieniło to, co prawda, losów Warszawy i Paryża, ale mocno zaważyło, być może nawet zadecydowało, na dramatycznych wypadkach, które rozegrały się niecały rok później i znane są powszechnie jako „bitwa o Anglię”. Znajomość niemieckich planów pozwoliła państwom koalicji antyhitlerowskiej przygotować, również zwycięską, inwazję aliantów w Normandii w 1944 r. Zdaniem historyków wojskowości złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma przyspieszyło zakończenie II wojny światowej minimum o dwa lata, a może nawet o trzy. „Generał Dwight D. Eisenhower, który był pierwszym naczelnym dowódcą alianckim w Europie, uznał złamanie kodu Enigmy za wydarzenie przełomowe, które miało kluczowe znaczenie dla wyniku wojny” – powiedziała płk Laura Potter, dowódca Kontrwywiadu Dowództw Sojuszniczych NATO, wręczając medal Knowltona córce Mariana Rejewskiego.
Wcześniej całą zasługę w złamaniu kodu Enigmy przypisali sobie Anglosasi. Przez pół wieku w ani jednym angielskim czy amerykańskim filmie, ani jednej książce nie wspomniano nawet, komu tak naprawdę świat zawdzięcza ten olbrzymi sukces. Dopiero niedawno Brytyjczycy przyznali oficjalnie, że laury należą się Polakom. 5 sierpnia 2014 r. Międzynarodowe Stowarzyszenie Inżynierów (The Institute of Electrical and Electronics Engineers – IEEE) uhonorowało pośmiertnie Rejewskiego, Różyckiego i Zygalskiego za złamanie kodów niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma prestiżowym wyróżnieniem Milestone. To najwyższy laur organizacji, przyznawany tym, „bez których świat wyglądałby inaczej”.
(1939)
W 1939 r. Polska nie miała swej linii Maginota czy choćby linii Mannerheima, która mogłaby zatrzymać agresorów. Pospieszną rozbudowę umocnień polowych na granicach północnej, zachodniej i częściowo południowej podjęto dopiero wiosną i latem tego roku. Zakres prac obejmował głównie wznoszenie polowych schronów żelbetowych. Grubość ściany czołowej bunkrów dochodziła do 1,2 m, strop i ściany boczne osiągały 1 m – tylna ściana 0,55 m. Uzbrojenie stanowiły ciężkie karabiny maszynowe kaliber 7.92 mm typu Browning ustawiane na drewnianym stole. Powierzchnia bunkra, przewidziana dla czteroosobowej załogi, wynosiła 5,7 mkw. Niestety, do wybuchu wojny nie zrealizowano nawet połowy ambitnych planów fortyfikacyjnych, a część wybudowanych bunkrów z braku wyposażenia nie nadawała się do walki.
Zupełnie oddzielną sprawą była obrona polskiego Wybrzeża, które odizolowane od reszty kraju stawiało bohaterski opór. Wielkie znaczenie moralne miała niezłomna postawa 50 obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku, którzy przez kilkanaście godzin odpierali niemieckie ataki. Innym przykładem była obrona Westerplatte – małego (0,5 mkw.) skrawka Wybrzeża u wejścia do portu gdańskiego.
Polska Wojskowa Składnica Tranzytowa na Westerplatte była symbolem polskich praw w zdominowanym przez żywioł niemiecki Wolnym Mieście Gdańsku. Wiosną 1939 r., gdy narastało napięcie w stosunkach polsko-niemieckich, rezygnacja Rzeczypospolitej z praw przysługujących jej w Wolnym Mieście i wcielenie go do Rzeszy było podstawowym żądaniem Hitlera. W tym czasie dowódcą samotnej polskiej placówki na Westerplatte został mjr Henryk Sucharski, a jego zastępcą – kpt. Franciszek Dąbrowski. Załoga Westerplatte, licząca 182 żołnierzy i kilku cywilnych pracowników, rozpoczęła przygotowania do obrony.
W latach 30. wybudowano tu cztery wartownie z żelbetowymi stropami i umieszczonymi w betonowych podpiwniczeniach stanowiskami ciężkich karabinów maszynowych. Dwie następne powstały w piwnicy willi podoficerskiej oraz w podziemiach nowoczesnego budynku koszarowego. Potajemnie przywieziono z Gdyni kilka moździerzy i działo polowe kaliber 75 mm, dwa działka przeciwpancerne i cztery moździerze. Oprócz tego uzbrojenie składnicy stanowiło 18 ciężkich karabinów maszynowych, 17 ręcznych karabinów maszynowych, 8 lekkich karabinów maszynowych, ok. 160 karabinów, 1000 granatów ręcznych.
Załoga miała przez maksimum 12 godzin utrzymać placówkę – do czasu nadejścia polskich oddziałów z armii „Pomorze”. Dowództwo skazało jednak praktycznie załogę na śmierć, kiedy 26 sierpnia dało rozkaz wycofania z Pomorza grupy gen. Skwarczyńskiego (należała do Korpusu Interwencyjnego, który miał czuwać nad polskimi interesami w Gdańsku), pozostawiając placówkę na Westerplatte bez jakiegokolwiek wsparcia.
1 września o godzinie 4.45 wyposażony w potężne działa kaliber 280 i 150 mm pancernik „Schlezwig-Holstein” otworzył ogień na Westerplatte. 25 sierpnia zawinął do portu gdańskiego z „kurtuazyjną wizytą”. Pod pokładem kryła się kompania szturmowa Kriegsmarine w sile 229 ludzi. Sześć minut trwało ostrzeliwanie polskiej składnicy, zanim przez wysadzoną wybuchem bramę bocznicy kolejowej Niemcy ruszyli do szturmu. Wcześniej saperzy podłożyli ładunki wybuchowe przy murze odgradzającym Westerplatte od Wolnego Miasta Gdańska, aby tuż przed natarciem zrobić w nim wyłomy. Wskutek eksplozji ogromnych, ważących 330 kg pocisków wyleciała w powietrze brama kolejowa. Przez wyłomy w murze wpadli Niemcy.
Płonące Warsztaty Portowe Rady Portu i Dróg Wodnych na Westerplatte.
Tajne plany, które otrzymał dowódca SMS „Schleswig-Holstein” Gustav Kleikamp, przewidywały ostrzelanie polskiej placówki wojskowej na Westerplatte, a po złamaniu jej oporu udział w działaniach przeciw flocie polskiej.
Przez cały dzień trwały ataki oddziałów gdańskiej policji i niemieckiej piechoty morskiej, wspierane ogniem pancernika. Wszystkie zostały odparte przez obrońców. O zmierzchu, 1 września, kiedy umilkły wreszcie strzały, nad Westerplatte unosiły się gęstą chmurą dymy, ale składnica pozostała w polskich rękach. Dowodzący nocną zmianą na wysuniętej placówce „Prom” chor. Gryczman wspominał:
„Padła salwa armatnia z pancernika «Schleswig-Holstein«, aż ziemia zadrżała (...) Wydałem rozkaz: – Na stanowiska! – obsługa zajęła je błyskawicznie. W tym momencie do ognia artylerii dołącza się ogień broni ręcznej maszynowej. Z przedpola z lasku za murem, z okien warsztatów remontowych i spichrzy po drugiej stronie kanału Niemcy prowadzą gwałtowny ogień. Pociski smugowe i świetlne lecące nad placówką tworzą swojego rodzaju baldachim”.
Wieczorem drugiego dnia walki nad Westerplatte pojawiły się również niemieckie bombowce nurkujące Ju-87, zrzucając ponad 250 bomb o wadze od 100 do 500 kg. Polacy nie dysponowali bronią przeciwlotniczą. Trafiona wartownia nr 5 zamieniła się w kupę gruzu, grzebiąc co najmniej sześciu obrońców. W koszarach bomby rozbiły kuchnię i radiostację, na dziedzińcu zniszczyły moździerze.
Po huraganowym nalocie mjr Sucharski nakazał spalenie szyfrów i kodów, a następnie wywieszenie białej flagi. Oficerowie, na czele z kpt. Dąbrowskim, sprzeciwili się kapitulacji. Desperacką obronę kontynuowano więc przez siedem długich dni. Polskie pozycje atakowano z morza, lądu i powietrza. Przez siedem dni obrony radio podawało komunikat: „Westerplatte broni się nadal”. Powtarzały to agencje w Europie i na świecie. Dopiero 7 września, na rozkaz mjr. Sucharskiego, załoga Westerplatte, w związku z brakiem amunicji, a zwłaszcza lekarstw i środków opatrunkowych, złożyła broń.
Nazwa tego niewielkiego półwyspu u ujścia Wisły do morza stała się dla Polaków symbolem bohaterstwa i żołnierskiej powinności wobec ojczyzny.
(1939)
Cechą charakterystyczną niemieckiego bombowca nurkującego Ju 87 były skrzydła w konfiguracji litery „W” i montowane w początkowym okresie wojny syreny akustyczne (tzw. trąby jerychońskie), uruchamiane podczas wprowadzania samolotu w lot nurkowy. Dźwięk syren wywoływał panikę na ziemi oraz działał destrukcyjnie na morale żołnierzy. Do bomb podczepianych do samolotu montowano kartonowe rurki, które wywoływały świst narastający w trakcie spadania.
Chociaż nowoczesny, miał też wiele wad – był słabo opancerzony, mało zwrotny i powolny. Znakomicie jednak nadawał się do tego, aby zniszczyć leżące zaledwie 20 km od dawnej granicy z Niemcami bezbronne polskie miasteczko. Niemieccy lotnicy dokonali nalotu na Wieluń 1 września 1939 r. o godzinie 4.40, w ramach operacji „Ostmarkflug”, czyli ataku powietrznego na Polskę. Niektórzy przyjmują, że to bombardowanie Wielunia, a nie wystrzały z pancernika „Schlezwig-Holstein” rozpoczęło II wojnę światową, jako pierwszy chronologicznie akt agresji Niemiec wobec Polski. Nie ma jednak w tej sprawie jednomyślności. Pierwsze bomby spadły na szpital Wszystkich Świętych, wyraźnie oznakowany – jak wspominają świadkowie – wymalowanymi na dachu symbolami Czerwonego Krzyża. W tym ataku zginęło 26 chorych, dwie zakonnice i cztery pielęgniarki. Piloci osłaniających bombowce myśliwców strzelali do uciekającej, bezbronnej ludności cywilnej.
Stukasy startujące do zadania.
Zdjęcia Wielunia obróconego w perzynę.
W bombardowaniu uczestniczyło 29 samolotów I Dywizjonu 76 Pułku Luftwaffe. Według części historyków i publicystów nalot na Wieluń osobiście koordynował Generaloberst Wolfram von Richthofen, niemiecki as lotnictwa z I wojny światowej. W sumie Niemcy metodycznie, przez nikogo nie niepokojeni, zrzucili na miasto 112 50-kg bomb burzących i 29 najcięższych bomb zapalających, o wadze pół tony każda. Niemiecka taktyka bombardowania zakładała użycie różnych rodzajów ładunków, aby zwiększać straty i utrudniać ekipom ratunkowym gaszenie pożarów.
W ciągu kilku godzin Luftwaffe zniszczyło 90 proc. centrum miasta. W całym Wieluniu szkody sięgały 75 proc. zabudowy, ze szpitalem i zabytkami włącznie. Z zabudowy rynku ocalało jedynie dawne kolegium pijarów. Całkowitemu zniszczeniu uległ m.in. kompleks budynków szpitala Wszystkich Świętych oraz zabytkowa synagoga z 1842 r. Poważnemu uszkodzeniu uległ czternastowieczny kościół św. Michała, który Niemcy, po ograbieniu z cennych zabytków, wysadzili w powietrze wiosną 1940 r. (obecnie w centrum Wielunia można obejrzeć jego zrekonstruowane fundamenty).
Niemcy wysłali samolot rozpoznawczy, żeby sprawdził skutki nalotu. Jego pilot Dietrich Lehmann zanotował: „W szarości przed nami widać naraz ogromny pożar, z którego prawie pionowo wzbija się w górę ciemna, szeroka ściana dymu i miesza się z mgłą i wiszącymi nisko chmurami. Przerażająco piękny widok! (...) na dole widzę dziki chaos, wygląda na to, że ludzie kompletnie potracili głowy”.
„Fontanna płomieni, dymu i odłamków wzbiła się wyżej niż wieża małego kościoła” – relacjonował z dumą dowodzący bombowcami major Oskar Dinort.
Mieszkańcy zginęli we śnie albo podczas prób ucieczki. Kto mógł, uciekł z miasta. Z prawie 16 tysięcy przedwojennych mieszkańców wkraczające 2 września do Wielunia oddziały Wehrmachtu doliczyły się około 200. Istnieją duże rozbieżności w szacunkach ofiar bombardowania. W 2004 r. IPN podał liczbę 127 zabitych, których udało się imiennie zidentyfikować. Stwierdził jednocześnie, że tylko tyle można potwierdzić bez wątpliwości, aczkolwiek z zastrzeżeniem, że liczba wszystkich ofiar mogła być większa i wynosić kilkaset. Ustalenie i udokumentowanie pełnej liczby zamordowanych mieszkańców Wielunia, ze względu na ucieczkę ludności cywilnej z miasta oraz na fakt, że Niemcy pochowali większość osób w masowych grobach bez ich przeliczenia, nie jest możliwe. Wiadomo, że przez pewien czas po najeździe Niemiec na Polskę nie wydawano w Wieluniu zaświadczeń o zgonach. Wielu ofiar nalotów nie udało się rozpoznać, gdyż ciała były rozczłonkowane. Ranni, którym udało się wydostać z miasta, umierali na drogach i w przydrożnych rowach. W urzędowym dokumencie z 1942 r. dla ministra spraw wewnętrznych Rzeszy okupacyjny starosta Wielunia, omawiając straty wynikające z bombardowania w 1939 r. miasta i pobliskich miejscowości, podał, że podczas odgruzowywania znaleziono około 650 ciał.
Wieluń był celem bez jakiegokolwiek znaczenia militarnego ani strategicznego. Bez wojska, dowództwa wojsk, przemysłu czy ważnych węzłów komunikacyjnych. W mieście nie było obrony przeciwlotniczej Często przywoływany jest więc jako przykład bestialstwa i nieuzasadnionego terroru niemieckiego lotnictwa. Bez wątpienia bombardowanie Wielunia było pierwszą niemiecką zbrodnią wojenną.
(1939)
Ma 35 m wysokości i znajduje się w katowickim parku Kościuszki. Przed wojną była najwyższą wieżą spadochronową w Polsce, obecnie jest jedyną zachowaną tego typu budowlą w kraju. W roku 1937, kiedy ją postawiono, miała 62 m, a sama jej stalowa konstrukcja – 50 m.
Na szczyt prowadziły metalowe stopnie, wewnątrz konstrukcji znajdował się szyb, w którym kursowała dwuosobowa elektryczna winda. Na szczycie wieży znajdowała się platforma, z której wykonywano skoki. Wokół platformy zamontowano balustradę z drzwiczkami, wykonaną z pełnej stali. Balustrada obracała się tak, aby kierunek, w jakim oddawano skoki, można było dostosowywać do kierunku wiejącego wiatru. Spadochron połączony był stalową linką z obracanym wysięgnikiem oraz przeciwwagą, która poruszała się w rurze umieszczonej w osi wieży.
Przed wojną była najwyższą wieżą spadochronową w Polsce, obecnie jest jedyną zachowaną tego typu budowlą w kraju. W roku 1937, kiedy ją postawiono, miała 62 m, a sama jej stalowa konstrukcja – 50 m. Na szczyt prowadziły metalowe stopnie, wewnątrz konstrukcji znajdował się szyb, w którym kursowała dwuosobowa elektryczna winda.
Obecnie jest pomnikiem poświęconym obrońcom Katowic, poległym i zamordowanym przez Niemców we wrześniu 1939 r. Pozostaje jednak otwarte pytanie, jak to naprawdę było z obroną katowickiej wieży spadochronowej?
W pierwszych dniach II wojny światowej wieża spadochronowa stanowiła punkt obserwacyjno-meldunkowy polskiego 73 Pułku Piechoty. Wiadomo, że 3 września 1939 r., po przełamaniu polskiej obrony pod Wyrami i Gostynią, zagrożone otoczeniem przez Niemców jednostki armii „Kraków” rozpoczęły odwrót ze Śląska. Dzień później do Katowic wkroczyły 239 Dywizja Piechoty Wehrmachtu pod dowództwem majora Ferdinanda Neulinga oraz 56 i 68 pułki Grenzschutzu (straży granicznej), wchodzące w skład dowództwa 3 Odcinka Grenzschutzu, dowodzonego przez generała porucznika Georga Brandta.
Jednak to, co działo się wokół wieży 3–4 września do dziś pozostaje niejasne. Dla jednych wieża spadochronowa jest owianym legendą punktem obrony Katowic, skąd w pierwszych dniach II wojny światowej harcerze stawili bohaterski opór wkraczającym do miasta oddziałom Wehrmachtu. Dla innych – jedynie piękną (lub zakłamaną) legendą.
W raporcie bojowym generała Neulinga możemy m.in. przeczytać:
„O godzinie 8.00 czoło grupy wzmocnionego 444 Pułku Piechoty, w której znajduje się dowódca dywizji, dociera do wyznaczonego punktu postoju około 3 km na południe od południowego krańca Katowic. (...) Prawie równocześnie przybywa oficer oddziału zwiadowczego z Katowic i melduje, że oddział utknął w starciu z powstańcami i bez wsparcia nie ruszy dalej. (...)
Sztab dywizji udaje się na małe wzgórze, z którego widać całe Katowice, wkrótce potem przybywa tu również sztab 3 Odcinka Straży Granicznej. Grupa marszowa rozciągnięta jest na ulicy aż po wzniesienie.
Nagle ze wspomnianej wieży w parku Miejskim otwiera ogień polski karabin maszynowy w kierunku sztabów, na szczęście seria pocisków przeleciała nad głowami. W odpowiedzi zostaje otwarty ogień z armaty przeciwpancernej i jeden z pierwszych strzałów trafia linę windy, winda spada, ogień zostaje wstrzymany. Za to rozlega się ogień z karabinów i także droga między Brynowem i wzniesieniem znajduje się nagle pod ostrzałem kilku karabinów maszynowych. Również, na szczęście, strzały przechodzą o wiele za wysoko. Oddział zajmuje stanowiska w głębokich rowach przydrożnych i odpowiada ogniem; omiatanymi przez nieprzyjacielskie pociski rowami, odrzucając wiązanki kwiatów, uciekają cywile, którzy chcieli przywitać oddział. Trzy kompanie skierowane zostają na wschód od ulicy w kierunku Katowic, ponieważ prawdopodobnie w lesie za folwarkiem Brynów również znajdują się jeszcze powstańcy. Jedna bateria zajmuje pozycje i park Miejski zostaje wkrótce oczyszczony, kilku ciężko rannych powstańców zostaje odniesionych, jednakże jeńców nie wzięto do niewoli, ta hołota opuściła park, udając się zapewne w kierunku miasta”.
(To ostatnie zdanie, to oczywiste kłamstwo, którym dowódca 239 Dywizji Piechoty Wehrmachtu stara się osłonić prawdę, co faktycznie stało się z wziętymi do niewoli obrońcami parku.)
Henryk Kaszuba, który rankiem 5 września udał się do parku Kościuszki, zeznając przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach, opowiadał:
„Wchodząc do parku, zobaczyłem trzech żołnierzy niemieckich, nie wiem, z jakiej formacji. Oni nie zwracali na mnie uwagi, a ja poszedłem pod wieżę. Tam z przerażeniem zobaczyłem leżące zwłoki. Część zwłok, jakieś sześć – chłopców w mundurach harcerskich leżało twarzą do ziemi głowami w kierunku wieży, ok. 10 m od niej. Widziałem krew na ziemi wokół głów. Natomiast wokoło leżały porozrzucane zwłoki harcerzy: pięciu chłopców i dwóch dziewcząt. Ich pozycje były bardzo nienaturalne. Wokół nich nie widziałem krwi. Przerażony stamtąd uciekłem, mijając znowu tych niemieckich żołnierzy, którzy się ze mnie śmiali”.
(1939)
Polski karabin przeciwpancerny wz. 35 – popularny „Urugwaj” (pogromca czołgów) – został opracowany w Państwowej Fabryce Karabinów w Warszawie przez zespół konstruktorów pod kierunkiem Józefa Maroszka.
Do połowy lat 30. Wojsko Polskie nie dysponowało żadną wyspecjalizowaną bronią przeciwpancerną. Informacje wywiadowcze o nasilających się zbrojeniach w Niemczech (po dojściu Hitlera do władzy) i ZSRS skłoniły władze polskie do przyjęcia w 1935 r. programu modernizacji Wojska Polskiego. Zapotrzebowanie na broń przeciwpancerną pojawiło się po wojnie polsko-bolszewickiej. Nasze wojsko dysponowało nielicznymi czołgami i armatami polowymi kaliber 75 mm, zaś Armia Czerwona, choć ostatecznie pokonana i upokorzona przez Polaków – szybko się zbroiła, kładąc szczególny nacisk na broń pancerną. Ważnym elementem planu było wzmocnienie środków obrony przeciwpancernej wojsk lądowych. Uznano, że niższe szczeble taktyczne – kompanie piechoty i plutony kawalerii – powinny dysponować specjalnymi karabinami przeciwpancernymi. Taki karabin pojawił się w połowie lat 30.
Prace nad skonstruowaniem karabinu rozpoczęto 1 sierpnia 1935 r. Ściśle tajne prace nad karabinem prowadził zespół naukowców z dziedziny batalistyki, aerodynamiki, prochu i metaloznawstwa. Równolegle w Państwowej Wytwórni Amunicji Nr 1 w Skarżysku-Kamiennej rozpoczęto prace nad pociskiem do nowej broni. W realiach początkowej fazy II wojny światowej należał do najbardziej efektywnej broni. Pochodzący z rodzimej fabryki reprezentował najwyższy europejski standard i jakością nie ustępował produktom zagranicznych koncernów szczycących się wieloletnim doświadczeniem.
Była to broń nowatorska i niezwykle skuteczna. Dowódcy byli pod takim wrażeniem jej skuteczności, że… całkowicie utajnili projekt. Zajmowała szczególne miejsce w polskim arsenale września 1939 r. Pierwsza seria liczyła 7610 karabinów, a pierwsze 2 tysiące sztuk dostarczono dopiero w październiku 1938 r. Do sierpnia 1939 r. wojsko otrzymało ponad 3,5 tysiąca sztuk tej broni – tak wskazują zachowane dokumenty. Aby istnienie tych karabinów utrzymać w tajemnicy, broń po zmontowaniu składowano w specjalnych skrzyniach. Widniały na nich napisy o różnej treści, zakazujące otwierania skrzyń.
Założenia projektowe przewidywały pozostawienie typowego dla broni strzeleckiej kalibru 7,9 mm. Skuteczność karabinu początkowo zamierzano uzyskać przez wydłużenie lufy do 1100 mm, a następnie poprzez modyfikację pocisku. Nowy pocisk i wydłużona do 1200 mm lufa (więcej niż zamierzano) pozwoliły uzyskać dużą prędkość początkową pocisku (1250 m/s), lecz po 20 strzałach zużycie przewodu lufy obniżało prędkość początkową do około 900 m/s. Wprowadzając poprawki, zdołano jednak wydłużyć żywotność do 300 strzałów.
Bardzo prosta konstrukcja pozwalała na szybką wymianę lufy i szybką naprawę.
W 1939 r. Niemcy byli zaskoczeni tym, że niektóre polskie oddziały dysponują tym uzbrojeniem. Plutony polskiej piechoty i szwadrony kawalerii, gdy nabrały wprawy, skutecznie używały karabinów do niszczenia czołgów i opancerzonych pojazdów przeciwnika. Z odległości około 100 m ten karabin przebijał pancerz grubości 33 mm, a z odległości 300 m pancerz grubości 15 mm. Wiele niemieckich czołgów i pojazdów opancerzonych zostało zniszczonych właśnie dzięki użyciu kb Ur.
Karabin wz. 35 miał być bronią dla plutonu i szwadronu. Przydzielano jedną sztukę tego karabinu na pluton strzelecki w piechocie i jedną na szwadron kawalerii. Jednak strzelcy wyborowi, wybrani z pododdziałów, zobaczyli swoje karabiny dopiero w lipcu i sierpniu 1939 r. – na specjalnych kursach, gdzie dano im możliwość zapoznania się z nimi i oddania kilku próbnych strzałów. Po tych szkoleniach broń wróciła do magazynów. Dopiero po ogłoszeniu powszechnej mobilizacji karabiny wz. 35 wydano pododdziałom. Nie udało się jednak w pierwszych dniach wojny wszystkim ich dostarczyć.
Użycie tej broni przez polskich żołnierzy w kampanii wrześniowej 1939 r. było dla Niemców dużym zaskoczeniem, gdyż parametry użytkowe karabinu pozwalały przestrzelić pancerz jednego z najnowocześniejszych niemieckich czołgów PzKpfw IV z odległości 100 m.
Wz. 35 był karabinem powtarzalnym z zamkiem ślizgowo-obrotowym, miał wymienną lufę z hamulcem wylotowym, który zmniejszał siłę odrzutu. Broń zasilał jednorzędowy magazynek na cztery naboje kaliber 7,92 mm. Z drewna wykonano łoże i kolbę. Karabin wyposażony był także w dwójnóg, który stabilizował broń w trakcie strzelania. Ze względu na łatwość w obsłudze wz. 35 skracano czas szkolenia żołnierzy.
Kampania wrześniowa zakończyła się klęską Polaków, spowodowaną w znacznej mierze błędami w dowodzeniu. Jej rozmiary mogło zmniejszyć uzbrojenie, które wbrew pozorom – nie było najgorsze, a nawet pod wieloma względami przewyższało to używane przez Niemców i Rosjan.
Szacuje się, że wyprodukowano 7–9 tysięcy sztuk tego karabinu, jednak do dziś zachowało się ich stosunkowo niedużo. Wynika to z faktu, że po przejęciu broni przez Niemców sporo egzemplarzy trafiło do jednostek walczących na wielu frontach. Jeden z karabinów znajduje się na wystawie głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
(1939)
7TP (skrót od siedmiotonowy, polski) – polski czołg lekki skonstruowany przed II wojną światową. Obok tankietek TK-3 i TKS był podstawową bronią polskich sił pancernych podczas wojny obronnej 1939 r.
Był bez wątpienia najwartościowszym typem wozu bojowego w arsenałach Wojska Polskiego w 1939 r. Porównywalnych pojazdów Wehrmachtu i Armii Czerwonej parametrami taktyczno-technicznymi nie przewyższał, a jednak to, co sobą reprezentował 7 TP przerastało znacznie możliwości ówczesnej Rzeczypospolitej Polskiej w dziedzinie broni pancernej. Można wyrazić podziw, że kraj tak biedny, będący na dorobku i dźwigający się ze zniszczeń wielkiej wojny, sklecony po latach zaborów, w którym przez lata marginalizowano rozwój motoryzacji, a w wojsku lekceważono rozwój oddziałów zmechanizowanych, nie miano tradycji przemysłu samochodowego, a nawet dobrych dróg, w kraju tym opracowano i skierowano do produkcji seryjnej czołg lekki. I nie pomniejsza tego faktu nawet to, że pod pojęciem czołgu „polskiego” kryło się brytyjskie podwozie, szwajcarski silnik oraz szwedzkie wieża i armata. Sowieckie, japońskie czy czechosłowackie czołgi też przecież powstawały w taki sposób.
7 TP pokonujący umocnienia przeciwczołgowe. Zdjęcie przedwojenne, prawdopodobnie z czasów zajmowania Zaolzia.
TP7 był najlepszym polskim czołgiem podczas kampanii. Miał przyzwoite parametry. Był znacznie lepszy od niemieckich Pz-1 i Pz-2 oraz sowieckiego T-26 i porównywalny z Pz-3, Pz-35(t) i Pz-38(t). 7TP bardzo dobrze radził sobie w boju, jeżeli tylko wróg nie miał bardzo dużej przewagi liczebnej.
1 września 1939 r. Wojsko Polskie posiadało niewielką liczbę czołgów 7TP, gdyż przez lata możliwości produkcyjne naszych zakładów zbrojeniowych nie były w pełni wykorzystywane.
Wyprodukowano łącznie 132 7TP. Liczba ta wystarczyła do wyposażenia dwóch batalionów (jeden w armii „Prusy”, drugi w armii „Łódź”).
Kolumna marszowa czołgów 7TP, zdjęcie z przedwojennych manewrów.
7Tp w wersji dwuwieżowej.
Batalion Czołgów Lekkich wchodzący w skład armii „Prusy” posiadał 49 maszyn jednowieżowych. Toczył walki z Niemcami od 4 września, m.in. pod Przedborzem, Sulejowem, Inowłodzem, Odrzywołem i Drzewicą. Duży sukces odniesiono 8 września, ale już dzień później w czasie odwrotu batalion został rozproszony. Część czołgów została zniszczona pod Głowaczowem. Połowa jednostki, której udało się przedostać przez Wisłę, od 13 września walczyła w składzie armii „Lublin”, a następnie w składzie Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej. Stoczyła z nią walki pod Józefowem, a następnie od 18 do 20 września pod Tomaszowem Lubelskim, gdzie była główną siłą polskiego zgrupowania. Brygada odniosła wiele sukcesów, jednak wobec przeważających sił niemieckich i utracie większości maszyn skapitulowała wraz z całym zgrupowaniem wojsk.
2 Batalion Czołgów Lekkich również składał się z 49 jednowieżowych wozów. Wchodził w skład Grupy Operacyjnej „Piotrków” w ramach armii „Łódź”. Do pierwszego starcia doszło 4 września nad Prudką, a następnego dnia batalion został rozproszony w wyniku nieudanego natarcia na Piotrków. Następnie wycofał się przez Warszawę do Brześcia nad Bugiem i 15–16 września walczył pod Włodawą z Niemcami. 17 września po utracie wszystkich czołgów ocalali żołnierze przekroczyli granicę rumuńską.
Większość czołgów 7TP została zniszczona w czasie walk, 20 trafiło w ręce Niemców, a jeden w ręce Sowietów. Z przyczyn technicznych zostało porzuconych ok. 13 czołgów, a dwa razy tyle z powodu braku ropy. Około 20 maszyn zostało internowanych. Słabe opancerzenie czołgu powodowało duże straty podczas ataku na przygotowane pozycje przeciwpancerne wroga.
(1939)
Podczas II wojny światowej żołnierze Wojska Polskiego nosili na mundurach orła ogólnowojskowego opisanego w instrukcji z 1933 r., dla którego podstawę stanowił wzór orła ustanowiony w 1919 r.
Specjalna instrukcja, poza wzorem, określała m.in. że: „Orzełek powinien być wykonany z blachy białego metalu (alpaki) o składzie chemicznym: niklu 14%, miedzi ok. 66% i cynku ok. 20%. Grubość blachy 0,9 mm”.
30 maja 1936 r. minister spraw wojskowych gen. dywizji Tadeusz Kasprzycki wprowadził dla żołnierzy lotnictwa nową stalowoniebieską barwę munduru oraz nowe typy niektórych części umundurowania. Jednym z nowych części umundurowania był orzełek na czapce dla żołnierzy lotnictwa, według wzoru określonego w instrukcji z 1933 r., w obramowaniu skrzydeł husarskich.
Na czapkach oficerskich orzełek był haftowany nićmi metalowymi, oksydowanymi na stare srebro, na usztywnionej podkładce sukiennej. Na czapkach szeregowców orzełek był wykonany z białego metalu i oksydowany na stare srebro.
W roku 1937 wprowadzono orły haftowane na sukiennej podkładce: szarą nicią dla szeregowców, srebrną – dla oficerów. Noszone były na rogatywkach, polowych furażerkach i beretach. Orzeł haftowany na furażerkach był wzorowany na orle wprowadzonym do rogatywek polowych i beretów żołnierzy broni pancernej i zmotoryzowanych. Powinien być wyszyty na podkładce z sukna barwy ochronnej lub barwy beretu, kręconą przędzą barwy szarostalowej (wymiary orła: wysokość 40 mm, szerokość 30 mm).
Żołnierze polscy we Francji początkowo nosili orły przywiezione z kraju lub wykonywane na własną rękę. Ostatecznie jako godło na nakryciu głowy żołnierzy Wojska Polskiego we Francji przyjęto orła z okresu międzywojennego.
Orzeł był wykonywany w różnych wersjach: metalowy – noszony na rogatywkach i furażerkach, malowany w kolorze jasnoszarym przez szablon – na hełmach, tłoczony jasnoszarą gumą na suknie koloru khaki – przyszywany do beretu. Stosowano też orły wyszywane na furażerkach oraz wycinane z sukna lub haftowane – na beretach. Pod koniec 1939 r. dla potrzeb Wojska Polskiego we Francji wykonano orła z blachy srebrzonej i oksydowanej. Miał on koronę zamkniętą, bez krzyża, skrzydła z dwu warstw piór ostro wyciętych, znacznie oddalonych dolnymi brzegami od tarczy. Stał na wyprostowanych nogach, na spłaszczonej tarczy Amazonek. Wysokość orła z tarczą wynosiła 53 mm, a samej tarczy 15 mm. Przestrzenie między nogami orła a rogami tarczy nie były wycięte. Na brązowych beretach żołnierze nosili orły tłoczone w szarej gumie, a na beretach khaki orły haftowane bez tarczy Amazonek o wysokości 28 mm.
W 1941 r. dowódca internowanej w Szwajcarii 2 Dywizji Strzelców Pieszych gen. Bronisław Prugar-Ketling nakazał zastąpić orły z gumy orłami z lekkiego oksydowanego stopu wykonanymi przez szwajcarską firmę Huguenin Freres z le Locle. Orła zaprojektował Bohdan Garliński. Był nieco mniejszy od przedwojennego, różnił się rysunkiem piór i kształtem skrzydeł, a na tarczy Amazonek ma inicjały DSP.
Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii nosili na nakryciach głowy orła, którego wzór opracowany został w Paryżu w 1940 r. Wysokość orłów metalowych wahała się od 36 do 55 mm. Wykonywane były przeważnie z mosiężnej, posrebrzanej lub oksydowanej blachy, zdarzały się egzemplarze z mosiądzu i plastyku. Na furażerkach noszono metalowe, oksydowane orły wojskowe, na beretach w zasadzie haftowane srebrną, szarą lub białą nicią, a na hełmach malowane olejną farbą. Oznaki stopni na furażerkach i beretach haftowano lub naszywano początkowo z lewej strony – oficerskie poziomo, podoficerskie pionowo, a od lutego 1943 r. lokowano je między orłem a skórzanym obszyciem dolnej krawędzi beretu.
W 1942 r. w związku z przygotowaniami do odtworzenia sił zbrojnych powrócił typowy orzełek na czapce. Był on istotnym elementem umundurowania partyzanckiego i powstańczego żołnierza Armii Krajowej. Wykorzystywano przechowywane orły przedwojenne. Zapotrzebowanie na nie było jednak tak duże, że w konspiracyjnych warunkach podjęto produkcję orłów wojskowych. Swoim wyglądem i rozmiarami nawiązywały do orła według wzoru z 1919 r.
(1939)
Początki Zamku Królewskiego sięgają XIV w., kiedy to powstała Wieża Wielka (na mapce zamku – dzisiejsza Wieża Grodzka). Rozbudowywany w XVI i XVII w., za czasów Zygmunta III Wazy uzyskał kształt zamkniętego pięcioboku. Był rezydencją królewską, miejscem obrad sejmu, centrum administracyjnym i kulturalnym kraju.
Wawel w Krakowie i Zamek Królewski w Warszawie to skarbnice naszej historii. O ile Wawel stał i stoi ocalały z wielu pożóg, o tyle Zamek Królewski plądrowany był wielokrotnie, a podczas ostatniej wojny zburzony do cna przez Niemców.
Podczas II wojny Zamek Królewski w Warszawie został całkowicie zniszczony, najpierw podczas kampanii wrześniowej w wyniku artyleryjskich i lotniczych bombardowań, później na skutek niemieckich konfiskat i grabieży. Po upadku Powstania Warszawskiego pozostałości budowli zostały wysadzone przez Niemców.
17 września 1939 r. Tego dnia zbombardowany Zamek Królewski stanął w płomieniach. Niemcy, wykorzystując to, że była niedziela, zbombardowali także katedrę św. Jana i wiele innych warszawskich kościołów.
„Przejeżdżając koło Zamku, jęczałem głucho, jakbym sam był trafiony. Zamek, potrzaskany granatami, z zawalonym miedzianym dachem, palił się okropnym czarnym słupem dymu bijącym w niebo jak sama rozpacz” – pisał tego dnia Wacław Lipiński.
Rozkaz o ostrzale artyleryjskim zamku wydał osobiście Hitler, chcąc w ten sposób zmusić Warszawę do kapitulacji. W przemówieniu radiowym prezydent Starzyński mówił: „Te ruiny i zgliszcza Warszawy uprawniają mnie dzisiaj, abym w imieniu tej ludności zwrócił się do rządów Wielkiej Brytanii i Francji z zapytaniem – kiedy udzielą takiej pomocy Polsce, która pozwoli na odsunięcie czy przeciwdziałanie tym barbarzyńskim metodom, jakie są do nas stosowane”.
Płonąca wieża zegarowa zamku i żołnierz niemiecki pozujący na tle jego ruin.
Bombardowana przez Luftwaffe, ostrzeliwana przez artylerię, atakowana przez pancerne dywizje Wehrmachtu stolica Polski broniła się przez cztery tygodnie.
28 września 1939 r. gen. Tadeusz Kutrzeba podpisał umowę kapitulacyjną w kwaterze gen. Johannesa Blaskowitza na Okęciu. Miasto skapitulowało, lecz nie uległo: dzień wcześniej powstała konspiracyjna Służba Zwycięstwu Polski, zalążek Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej.
Podczas II wojny Zamek Królewski w Warszawie został całkowicie zniszczony, najpierw podczas kampanii wrześniowej w wyniku artyleryjskich i lotniczych bombardowań, później na skutek niemieckich konfiskat i grabieży. Ostatecznie po upadku Powstania Warszawskiego pozostałości zamku zostały wysadzone przez Niemców. Ocalały jedynie piwnice, dolna część Wieży Grodzkiej, fragmenty Biblioteki Królewskiej i Arkad Kubickiego. Warszawscy muzealnicy ocalili z zamku tylko fragmenty wyposażenia i dekoracji, ukryto także dokumentację placówki.
20 stycznia 1971 r. Biuro Polityczne KC PZPR podjęło decyzję o odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie, finansowanej ze składek społecznych. Budynek w stanie surowym oddano w 1974 r. 30 sierpnia 1984 r. dokonano uroczystego otwarcia zamku, jednak prace wykończeniowe trwały jeszcze kilka lat.
(1939–1941)
Hełmy SSz-40 – sowiecki hełm stalowy z okresu II wojny światowej, będący konstrukcyjnie rozwinięciem hełmu SSz-39, od którego różni się szczegółami.
Malowano go na kolor zielony o wielu zróżnicowanych odcieniach, niekiedy dodając na przodzie czerwoną gwiazdę. Hełm wz. 40 był podstawowym hełmem używanym w Polskich Siłach Zbrojnych w ZSRS sformowanych w roku 1943. Na hełmach w początkowym okresie malowano białą lub jasnozieloną farbą orła wz. 1943. Nie było to jednak regułą. Pod koniec wojny przeważały hełmy bez orłów.
Hełmów wz. 40 używano także na dużą skalę w ludowym Wojsku Polskim po zakończeniu wojny. Zostały one zastąpione przez hełmy wz. 50.
Wrzesień 1939 r. – Niemcy i Sowieci mordują Polskę. 17 września 1939 r., łamiąc polsko-sowiecki pakt o nieagresji (układ zawarty w Moskwie 25 lipca 1932 r. obowiązujący do 1945 r. z zaznaczeniem możliwości bezterminowego przedłużania), Armia Czerwona wkroczyła na teren Rzeczypospolitej Polskiej, realizując ustalenia zawarte w tajnym protokole paktu Ribbentrop--Mołotow. Konsekwencją sojuszu dwóch totalitaryzmów był rozbiór Polski.
Tajną mapę rozbioru Rzeczypospolitej po raz pierwszy opublikowała gazeta „Izwiestia” 18 września 1939 r., dzień po sowieckiej agresji na Polskę. Po spotkaniu się wojsk niemieckich i sowieckich doszło do zmiany treści protokołu. Na górze: mapa z odręcznymi poprawkami Stalina i obok − tajny protokół paktu.
Zaskoczeni Polacy nie byli w stanie stawić czoła przeważającym siłom sowieckim. Propaganda sowiecka określała agresję na Polskę jako „wyprawę wyzwoleńczą” w obronie „ludności zachodniej Ukrainy i zachodniej Białorusi”. W wyniku tych działań do niewoli sowieckiej trafiło ponad pół miliona polskich żołnierzy. Miejsce miały także masowe deportacje polskich obywateli. Armia Czerwona dopuściła się licznych zabójstw i mordów, zarówno na jeńcach wojennych, jak i na ludności cywilnej. Dokonywano mordów na ludności cywilnej, nie oszczędzając kobiet i dzieci... Armia Czerwona zadała wiele bólu i cierpienia Polakom.
Od samego początku istnienia II Rzeczypospolitej jednym z największych zagrożeń dla niepodległości państwa był jego wschodni sąsiad, Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich. Władze sowieckie uważały, że Polska stanowi główną przeszkodę w realizacji ich celu ideologicznego, czyli przeniesieniu rewolucji komunistycznej na inne kraje Europy, a później świata. Stąd też bardzo napięte stosunki pomiędzy obydwoma państwami i stan ciągłej niepewności na wschodniej granicy Polski.
O stosunku Związku Sowieckiego do Polski doskonale wiedziała niemiecka dyplomacja. Niemcy i ZSRS współpracowały już ze sobą w latach 20., jednakże militarne i dyplomatyczne stosunki uległy mocnemu ochłodzeniu, kiedy władzę w Niemczech przejął Adolf Hitler. Upatrywał on bowiem w komunistycznym ZSRS głównego wroga przyszłych Niemiec. Stąd też wielkim zaskoczeniem dla świata było podpisanie porozumienia pomiędzy Niemcami i ZSRS w sierpniu roku 1939. Słynny pakt Ribbentrop-Mołotow zawierał tajną klauzulę, dotyczącą podziału wpływów w Europie Wschodniej. Co ciekawe, obaj dyktatorzy – Adolf Hitler i Józef Stalin – uważali ów sojusz za jedynie przejściowy wybieg, mający na celu kupienie sobie czasu na lepsze przygotowanie do nieuniknionej wojny.
Zgodnie z warunkami paktu ZSRS zobowiązał się w razie wybuchu wojny do uderzenia na wschód Polski, Stalin jednak wstrzymywał się z decyzją o napaści na Polskę. Obawiał się bowiem, że Francja i Anglia mogą udzielić Polsce realnej pomocy zbrojnej. Jednakże po dwóch tygodniach walk stało się jasne, że zachodni sojusznicy Polski nie zamierzają angażować się aktywnie w wojnę, a sukcesy niemieckie niepokojąco przesuwają linię graniczną ZSRS. Dlatego też podjął decyzję o agresji.
17 września 1939 r. wojska sowieckie przekroczyły granicę z II Rzeczypospolitą, dosyć prędko rozbijając nieliczne w tym rejonie wojska polskie. Zgodnie z oficjalnym komunikatem rządu sowieckiego dokonano tego w celu „obrony ludności ukraińskiej i białoruskiej” żyjącej w Polsce, a zagrożonej wojną. Jednocześnie dyplomaci sowieccy podkreślali, że państwo polskie znajdują się już w stanie rozpadu. Wojska sowieckie szybko zajęły większą część Kresów, z Wilnem i Lwowem.
W wyniku rozbioru Polski Związek Sowiecki zagarnął obszar o powierzchni ponad 190 tys. km kw. z ludnością liczącą około 13 milionów. Okrojona Wileńszczyzna została przez władze sowieckie w październiku 1939 r. uroczyście przekazana Litwie. Nie na długo jednak, bowiem już w czerwcu 1940 r. Litwa razem z Łotwą i Estonią weszła w skład ZSRS.
Liczba ofiar wśród obywateli polskich, którzy w latach 1939–1941 znaleźli się pod sowiecką okupacją, do dziś nie jest w pełni znana. Profesor A. Paczkowski, odnosząc się do tej kwestii w książce Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, pisał:
„Uważa się, że w ciągu niespełna dwóch lat władzy sowieckiej na ziemiach zabranych Polsce represjonowano na różne sposoby – od rozstrzelania poprzez więzienia, obozy i zsyłki po pracę przymusową – ponad milion osób. Nie mniej niż 30 tysięcy osób zostało rozstrzelanych, a śmiertelność wśród łagierników i deportowanych szacuje się na 8–10 proc., czyli zmarło zapewne 90–100 tysięcy osób”.
(1939–1940)
Gdy 1 września 1939 r. Rzeczpospolitą Polską najechały hitlerowskie wojska, do walk w obronie jej granic i niepodległości przystąpiło pięć okrętów podwodnych: „Wilk”, „Ryś”, „Żbik”, „Sęp” i „Orzeł”, obsadzonych przez wyszkolonych w kraju i za granicą oficerów, podoficerów i marynarzy.
Podczas pierwszych dni wojny operowały one na polskich wodach terytorialnych, zajmując sektory rozmieszczone gwieździście wokół Półwyspu Helskiego, gdzie ze względu na niedogodne warunki hydrograficzne tych wód (mała głębokość, która utrudniała skryte działanie), od pierwszych godzin konfliktu narażone były na nieustanne ataki sił morskich i lotniczych III Rzeszy. Pomimo przeważającej różnicy w potencjale niemieckiej marynarce wojennej, Kriegsmarine, nie udało się zniszczyć ani jednego polskiego okrętu podwodnego, a one przez półtora miesiąca blokowały swobodną żeglugę hitlerowskiej floty handlowej.
ORP „Orzeł” był najnowocześniejszą jednostką podwodną na Bałtyku zaprojektowaną specjalnie do zablokowania portów Sowieckiej Floty Bałtyckiej.
ORP „Sęp”, ORP „Orzeł”, ORP „Błyskawica” i ORP „Burza” miały być chlubą polskiej Marynarki Wojennej. Ich zbudowanie zostało zlecone zagranicznym stoczniom.
„Błyskawica” wraz z bliźniaczym „Gromem” zbudowane zostały przez stocznię J. Samuel White & Co Ltd. w Cowes. Były dumą naszej floty, należały do najnowocześniejszych i najsilniejszych okrętów swojej klasy na świecie. Kolejne niszczyciele tego typu budowane miały być już w stoczni polskiej. Wybuch wojny przekreślił te plany.
Legendarny niszczyciel ORP „Błyskawica”.
Wobec groźby wybuchu wojny para naszych najwartościowszych okrętów, wraz ze starszą „Burzą”, skierowane zostały rozkazem o kryptonimie „Peking” do Wielkiej Brytanii. Przyczyna takiej decyzji jest niejasna.
„Błyskawica” zwycięsko pokonała wszystkie wojenne zagrożenia. Okręt działał na Morzu Północnym i Atlantyku, w kampanii norweskiej i ewakuacji wojsk sojuszniczych z Dunkierki, bronił Cowes przed atakami Luftwaffe, operował na Morzu Śródziemnym, wspierając Maltę i działania inwazyjne w Afryce Północnej, osłaniał lądowanie aliantów w Normandii. Już po zakończeniu działań wojennych „Błyskawica”, w ostatniej odsłonie likwidacji Kriegsmarine, wzięła jeszcze udział w „Operation Deadlight – niszczenia przejętych niemieckich U-bootów.
ORP „Burza” uczestniczył w wielu operacjach wojennych m.in. w obronie Norwegii, ewakuacji alianckich wojsk z Francji, osłonie konwojów atlantyckich, działaniach u brzegów Afryki Północnej. W lipcu 1951 r. statek powrócił do Polski. 3 kwietnia 1955 wcielono ORP „Burza” w skład Marynarki Wojennej PRL jako okręt obrony przeciwlotniczej.
W okresie II wojny światowej dowódcą niszczycieli „Burza” i „Błyskawica” był Stanisław Nahorski, kawaler Orderu Virtuti Militari. Po zakończeniu wojny pozostał na emigracji.
Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną zatonięcia „Orła”. Nieznane pozostaje też miejsce jego spoczynku. 23 maja 1940 r. najsłynniejszy polski okręt podwodny wypłynął w swój ostatni rejs.
ORP „Orzeł” był wizytówką polskiej marynarki. 84 m długości, blisko 1500 t wyporności w zanurzeniu, załoga licząca 60 oficerów, podoficerów i marynarzy, prędkość: na powierzchni blisko 20 węzłów, w zanurzeniu niemal dziewięć; uzbrojenie: 12 wyrzutni torpedowych i dwa działa Boforsa kaliber 105 i 40 mm. W swojej klasie zaliczał się do najnowocześniejszych jednostek na świecie.
Do służby wszedł w lutym 1939 r. Siedem miesięcy później wziął udział w obronie polskiego wybrzeża. Potem wsławił się brawurową ucieczką z internowania w Tallinie. Ostatecznie dotarł do Wielkiej Brytanii, gdzie został włączony w skład II Flotylli Okrętów Podwodnych. Okręt wielokrotnie wychodził w morze na patrole i służbę konwojową. Wsławił się m.in. zatopieniem niemieckiego transportowca „Rio de Janeiro”, czym przyczynił się do zdemaskowania przygotowywanej przez Hitlera inwazji na Norwegię. W ostatni rejs wyszedł 23 maja 1940 r. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach nie powrócił z morza. Nazajutrz po tym jak „Orzeł” nie powrócił do bazy, dowódca brytyjskiej floty podwodnej wiceadm. Max Horton wystosował do polskich sojuszników oficjalne pismo: „Dzielność i wydajność, jakie towarzyszyły «Orłowi» przy wykonywaniu jego służby zasługują na najwyższą pochwałę. Okręt miał niezwykle wartościowy udział w wysiłku wojennym sprzymierzonych”. – Nikt dokładnie nie wiedział, co się stało z „Orłem” ani też gdzie jest jego wrak. Ale nikt też nie próbował wówczas prowadzić poszukiwań. Podczas wojny nie było ani takich możliwości, ani też czasu na takie działania – przyznaje Aleksander Gosk.
Nie udało się odnaleźć wraku „Orła” mimo kilkunastu wypraw podejmowanych przez ekspedycje cywilne i okręty Marynarki Wojennej. Tak więc jedna z największych polskich zagadek II wojny światowej nadal pozostaje nierozwiązana. „Orzeł” był najnowocześniejszym okrętem podwodnym II RP.
Poszukiwacze deklarują, że nie ustaną w wysiłkach, póki nie znajdą tego, co zostało po legendarnej jednostce.
ORP „Sęp” był najmłodszą jednostką Dywizjonu Okrętów Podwodnych Marynarki Wojennej, która zaledwie dwa miesiące przed wybuchem wojny weszła do służby w naszej flocie. W kwietniu 1939 r. nieukończony jeszcze „Sęp” trafił do Gdyni. Statek wziął udział w kampanii wrześniowej, w bezpośrednim starciu zmierzył się z niemieckim U-Bootem oraz niszczycielem „Friedrich Ihn”. Uszkodzony, 4 września odpłynął w kierunku Szwecji, gdzie został internowany i rozbrojony. Statek powrócił do portu w Gdyni dopiero 26 października 1945 r. Po modernizacjach służył jako okręt szkolny.