Jak dawać radę, gdy dziecko nie daje rady - Kim John Payne - ebook

Jak dawać radę, gdy dziecko nie daje rady ebook

Kim John Payne

0,0
64,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Co by było, gdybyśmy mogli zmienić strategię i inaczej reagować na trudne emocje naszego dziecka? Czy nie poczulibyśmy ulgi, wiedząc, że zamiast powtarzać stare schematy z przeszłości, potrafimy zachować spokój i reagować świadomie? Ta książka oferuje proste praktyki, które pomagają odzyskać równowagę. Dzięki nim unikniesz poczucia winy, zerwania więzi i tworzenia dystansu. Pozwolą ci one lepiej zrozumieć własne emocje, odnaleźć wewnętrzny spokój i – co najważniejsze – wzmacniać relację z dzieckiem, aby wasza więź pozostała stabilna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 198

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginałuBeing at Your Best When Your Kids Are at Their Worst. Practical Compassion in Parenting

Oryginał w 2019 roku wydało wydawnictwo Shambhala w Stanach Zjednoczonych

Polską edycję przygotowało wydawnictwo Natuli / natuli.pl

Wydawczyni Alicja Szwinta-Dyrda

Tłumaczenie Barbara Łukomska

Prowadzenie publikacji Aleksandra Brambor-Rutkowska

Redakcja merytoryczna Katarzyna Mitschke, Alicja Szwinta-Dyrda

Redakcja językowa Ewa Ostafin

Korekta Aleksandra Brambor-Rutkowska, Marta Kowerko-Urbańczyk, Adrian Kyć

Projekt okładki i projekt typograficzny serii Łukasz Zbieranowski / fajnechlopaki.com

Skład Robert Oleś / d2d.pl

E-book Robert Waszkiewicz / Kagira

Copyright © 2019 Kim John Payne

Copyright © for the Polish edition by Natuli, 2025

Copyright © for the Polish translation by Barbara Łukomska, 2025

Wydanie pierwsze

Szczecin 2025

ISBN 978-83-67288-74-3

Niektóre nazwy i dane identyfikacyjne zostały zmienione.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki, z wyjątkiem krótkich cytatów zawartych w krytycznych artykułach i recenzjach, nie może być wykorzystywana ani powielana w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Zapraszamy księgarnie, szkoły, instytucje, biblioteki oraz inne organizacje do składania zamówień hurtowych z ofertą specjalną przez platformę natulib2b.pl lub tradycyjnie: [email protected], +48 572 636 304.

Spis treści

Wstęp

Część pierwsza – Problem

1. Balkon i boisko

2. Leczenie powtarzalnych urazów emocjonalnych

3. Gdy rodzinny pociąg wykoleił się w przeszłości

4. Przekaz międzypokoleniowy

5. Gdy rodzinny pociąg wykoleja się tu i teraz

6. Przywracanie równowagi

7. Gdy rodzinny pociąg wykolei się w przyszłości

Część druga – Rozwiązanie

8. Cztery poziomy „ja”

9. Emocjonalny wdech

10. Emocjonalny wydech

11. Praktyka odpowiedzi opartej na współczuciu

12. Praktyka odpowiedzi opartej na współczuciu

13. Odpowiedź oparta na współczuciu dla dziecka w potrzebie

Część trzecia – Przemiana

14. Poszerzanie spektrum reakcji emocjonalnych

15. Rezultaty

16. Wartości jako fundament rodziny

17. Naprawa

Podsumowanie

Bibliografia

Dla Almuth i Annie – moje szczere wyrazy wdzięczności za Wasze ciche wsparcie, wiarę w nasze działania na rzecz rodzin oraz za czułą troskę, którą okazałyście niezliczonej liczbie dzieci w ciągu wielu lat

Wstęp

Żaden rodzic nie planuje wybuchów złości – one po prostu się zdarzają. Po fakcie zazwyczaj ich żałujemy. Ale jak wygląda życie w domu, w którym rodzic regularnie traci panowanie nad sobą? Oto opowieść pewnej dorosłej osoby, która wspomina swoje dzieciństwo oraz to, czego nauczyła się, gdy musiała radzić sobie w nieprzewidywalnym otoczeniu. Choć opisane okoliczności są bardzo trudne, może nam to pomóc spojrzeć na sytuację oczami dziecka. Jest to historia dziesięciolatka, który usiłuje zrozumieć rodzica zmagającego się z emocjonalną samoregulacją.

Punkt widzenia dziecka

Moja mama borykała się z pewnymi problemami zdrowotnymi, które utrudniały jej codzienne funkcjonowanie. Poruszanie się wiązało się dla niej z dużym wysiłkiem, bólem i frustracją. Gdy teraz, z perspektywy czasu, o tym myślę, trudno mi sobie wyobrazić, jak ciężko jej było łączyć role matki, zaangażowanej partnerki oraz głównej opiekunki własnych, starzejących się rodziców.

Miała wysokie wymagania wobec siebie, swoich dzieci oraz wszystkich innych aspektów życia. Potrafiła wykazywać się niemałą kreatywnością, starając się – pomimo choroby – prowadzić dom zgodnie z własnymi standardami. Pamiętam, że pewnego razu po przyjściu do domu zastałem ją z rurą odkurzacza przyklejoną taśmą do balkonika, za pomocą którego się poruszała. Pomysł całkiem niezły, lecz w praktyce oznaczało to, że musiała przemierzyć cały dom wzdłuż i wszerz kilkadziesiąt razy, aby usunąć każdy, najmniejszy okruch ze wszystkich dywanów. Musiało to być bolesne i fizycznie wyczerpujące, ale nie odpuściła, dopóki nie osiągnęła celu.

Gdy wreszcie, wiele lat później, udało nam się przekonać ją do zatrudnienia osoby sprzątającej, to tylko pogorszyło sytuację. Godziła się, by wpuścić tę kobietę do domu, dopiero gdy miała pewność, że każdy jego zakamarek jest wyczyszczony na błysk. Nie była obsesyjna. Po prostu chciała pokazać, że robi wszystko, jak należy. To cecha, która łączyła wiele kobiet z jej pokolenia.

Zmagania mojej matki miały również ciemniejszą stronę. Często traciła panowanie nad sobą i to właśnie ja stawałem się wówczas obiektem jej złości. Nie wątpię, że wychowanie tzw. upartego dziecka, jakim prawdopodobnie byłem, musiało ją męczyć i wystawiać na próbę jej cierpliwość, szczególnie w kontekście pozostałych wyzwań związanych z codziennym funkcjonowaniem. Faktem jednak pozostaje, że wiele z moich najżywszych wspomnień z dzieciństwa wiąże się z laniem wymierzanym mi przez nią grubym, skórzanym paskiem. W tamtym czasie kary fizyczne były normą. W takich chwilach oddzielałem się w jakiś sposób od ciała, patrzyłem na jej wykrzywioną złością twarz i obserwowałem całą scenę ze zdumieniem i z przerażającym wręcz spokojem. Jeszcze bardziej raniące niż cięgi zadawane pasem były jednak jej słowa. Zdarzało jej się mówić, że jestem okropnym dzieckiem i do niczego w życiu nie dojdę.

Przestała traktować mnie w ten sposób, gdy miałem dziesięć lat i byłem już w stanie się bronić. Pewnego dnia czymś ją sprowokowałem (nie pamiętam nawet, co wówczas zrobiłem, w każdym razie sprzeciwiłem się). Kiedy sięgnęła po pas, spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem: „Jeśli jeszcze raz mnie uderzysz, oddam ci tak samo mocno. A później nigdy więcej mnie już nie zobaczysz”.

Jako dziesięciolatek naprawdę to sobie wyobrażałem i w to wierzyłem. Snułem złożone plany wyprowadzki do jakiegoś miłego krewnego; miałem odłożone pieniądze na bilet autobusowy i trzymaną w ukryciu spakowaną torbę gotową do użycia. Oczywiście nie uderzyłem matki – i całe szczęście – ale moja groźba ją zszokowała i doprowadziła do płaczu. Co ciekawe, czułem się źle z tym, co jej powiedziałem. Od tego czasu bicie się skończyło, mniej było też krzyków i zawstydzania, jednak pomiędzy mną a matką wyrosła przepaść.

Często zastanawiałem się, czy problem mojej matki polegał na tym, że gdy tylko pozwoliła sobie na odczucie złości, traciła nad nią kontrolę. Spotkałem się kiedyś z definicją uzależnienia jako „nasilającej się i kompulsywnej skłonności do unikania bólu, nudy, ciszy, rozwoju wewnętrznego oraz odpowiedzialności moralnej przez zastępowanie tego stymulacją zewnętrzną”.

Złość wyładowywana na kimś – na zewnątrz – bez wątpienia może stanowić formę stymulacji zewnętrznej. W przypadku mojej matki werbalna i fizyczna agresja mogła być ucieczką przed faktem, że coś jest nie tak w jej życiu. Ktoś, kto głośno krzyczy, nieustannie obwinia i zawstydza innych ludzi, prawdopodobnie próbuje uniknąć spotkania z własnymi demonami.

Po wybuchach matki zapadało milczenie. Mogło się wydawać, że nic się nie wydarzyło. Każde dziecko zastanawiałoby się w takiej sytuacji: „Czy to się naprawdę stało?”. Podobnie jak wielu innym dzieciom, które znalazły się w takich okolicznościach, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby komukolwiek o tym powiedzieć. I może zabrzmi to dziwnie, ale wystarczyłby mi wówczas nawet najmniejszy gest z jej strony pozwalający wnioskować, że żałuje swoich wybuchów. Przelotne, delikatne muśnięcie sugerujące wyrzuty sumienia i chęć ponownego nawiązania kontaktu byłoby wtedy dla mnie na wagę złota. Nigdy jednak nic takiego nie nastąpiło. W efekcie nasza relacja była trudna i pozostała taka aż do mojej dorosłości.

Gdy sam zostałem ojcem, musiałem skonfrontować się z własnymi emocjami. Byłem zaskoczony, jak niewiele trzeba, by frustracja przerodziła się w złość. I z całą pewnością nie chciałem, by jej wybuchy stały się normą. Zacząłem lepiej rozumieć trudności mojej matki związane z wychowaniem mnie i z czasem powoli dostrzegać, co leżało u podłoża jej raniących słów i zachowań. Oczywiście wolałbym nigdy nie doświadczyć tych lat surowego traktowania. Jeśli jednak wyniknęło z tego coś dobrego, to jest to moja świadomość: wiem, jak czuje się dziecko w obecności dorosłej osoby, która nie jest w stanie kontrolować swoich emocji, i jestem zdeterminowany, by nie pozwolić zalewom złości zapanować nad moim życiem. Zrozumiałem również, jak ważne jest naprawianie relacji od razu, gdy coś zaczyna się w niej psuć, i jak wysoką cenę płaci się za zaniedbanie tego.

Wiele razy słyszałem stwierdzenie: „Nie możesz dać komuś tego, czego sam nie otrzymałeś”. Innymi słowy, jeżeli mój rodzic nie zapewnił mi opieki, ja również nie będę w stanie zaopiekować się moimi dziećmi. Ja jednak widzę to inaczej. Gdy nasze dzieci przychodzą na świat i po raz pierwszy trzymamy je w ramionach, nie myślimy o naszej przeszłości i o tym, czego w niej zabrakło. Niewypowiedziane wyzwanie, z jakim mierzymy się w tym momencie, polega na odnalezieniu w sobie umiejętności, z których istnienia prawdopodobnie nie zdawaliśmy sobie sprawy: dać tej małej, bezbronnej istocie obecność i miłość, nawetgdy nasza cierpliwość wystawiona jest na próbę. Niekiedy wymaga to sięgnięcia bardzo głęboko do własnego wnętrza, by odkryć tam troskę i opiekuńczość, o których dotychczas nie mieliśmy pojęcia.

Budujmy arkę, zanim nadejdzie potop

Być może znaleźliście się kiedyś w sytuacji, w której dziecko trafiło na wasze czułe punkty i zaczęliście tracić panowanie nad sobą 1. Słyszy się wówczas własny głos, ale nie sposób go kontrolować. Przepełniony frustracją, nieznoszący sprzeciwu ton, jakim rodzice zwracają się do dziecka, wynika z jakiejś dziwnej „stresowej regresji”. Zauważają oni wówczas, że mówią w ten sam sposób, w jaki ich matka lub ojciec zwracali się do nich, gdy jako dzieci „sprawiali im kłopoty”. Wtedy prawdopodobnie obiecywali sobie, że gdy dorosną, nigdy nie będą w ten sposób traktować własnych dzieci.

Oto jednak z ich ust płyną dokładnie te same słowa, wypowiedziane takim samym, lodowatym głosem. Już samo uświadomienie sobie tego jest trudne. Teraz nie dość, że rodzice są źli na dziecko, to mają też żal do siebie. Po cichu marzą o tym, by ktoś przyszedł i ich uratował. Jeśli jednak przyjaciel lub partner chce ich wtedy wesprzeć, odpowiadają ze złością: „Nic mi nie jest! Daj mi spokój!”.

Jest to cykl akcji i reakcji opartych na emocjonalnych nawykach. Można go zaobserwować w wielu rodzinach na całym świecie. Sprawia, że zarówno rodzic, jak i dziecko są przepełnieni złością i wstydem. Dla przykładu – dziecko odzywa się w nieakceptowany społecznie sposób. Rodzic upomina je, że nie należy tak mówić, i nakazuje mu przestać. Ono protestuje lub potęguje zachowanie. Rodzic jeszcze przez chwilę panuje nad sobą, ale czuje zalewającą go wściekłość. W końcu nie wytrzymuje i wybucha. Wtedy dziecko faktycznie zwraca na niego uwagę, lecz rodzic ma jednocześnie bolesną świadomość, że sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli i nie doprowadzi to do niczego dobrego.

A gdyby tak dało się w jakiś sposób przerwać ten cykl? Gdyby można było zmodyfikować głęboko zakorzeniony schemat trudnych uczuć, które żywi się czasem do swojego dziecka? Czy rodzicom nie przyniosłaby ulgi świadomość, że w chwili gdy zaczyna narastać w nich napięcie, nie odgrywają już nierozwiązanych problemów ze swojej przeszłości, lecz są w stanie odnaleźć własny głos i nie tracić samokontroli?

Dobra wiadomość brzmi: to możliwe. Większość rodziców doskonale zdaje sobie sprawę, że emocjonalne konfrontacje między członkami rodziny potrafią eskalować w błyskawicznym tempie. Jeśli pozytywna alternatywa ma zadziałać, musi włączać się od razu, gdy tylko sytuacja zacznie się zaogniać. By było to możliwe, potrzebne jest wbudowanie jej w pamięć emocjonalną rodzica, stworzenie nowego odruchu komunikującego dziecku, że dorosły rozmawia z nim teraz z innej pozycji – takiej, w jakiej jest osadzony w sobie, zdecydowany, a zarazem kochający, również w obliczu zachowań, które odbiera jako lekkomyślne czy prowokujące.

Naprawiajmy błędy

Życie nie zawsze poddaje się naszym oczekiwaniom, konflikty są nieuniknione i zdarza się, że tracimy panowanie nad sobą. Dajemy upust frustracji i mówimy lub robimy coś pod wpływem złości. Niezależnie od tego, że być może mieliśmy rację, mamy poczucie, że wyraziliśmy to w niewłaściwy sposób.

Nie chcemy być takimi rodzicami. Wolelibyśmy, żeby całe to wydarzenie nigdy nie miało miejsca, i żałujemy, że nie da się cofnąć czasu. Zawarte w tej książce praktyki pomagają szybko odzyskać równowagę, stanowią alternatywę dla poczucia wstydu i urazy oraz godzin lub nawet dni spędzanych w niezręcznym milczeniu. Pomagają one zrozumieć źródło frustracji, nawiązać kontakt z opiekuńczą i zrównoważoną częścią naszego ja oraz, co najważniejsze, w krótkim czasie naprawić szkodę i zadbać o relację z dzieckiem, aby nasz kontakt znów wrócił na właściwe tory.

Niezależność od wzlotów i upadków

Emocjonalne wzloty i upadki są nieodłącznym elementem rodzicielskiej podróży. Nie sposób uniknąć oscylowania pomiędzy tymi skrajnościami i na krótką metę nawet da się to wytrzymać. Jednak żyjąc nieustannie na takiej huśtawce, możemy mieć wrażenie, jakby nasza egzystencja ograniczała się do ciągłej walki o przetrwanie – reagowania na to, co przyniesie nam dzień. Jak możemy rozwinąć w sobie umiejętność odnajdowania stabilnego (i przyjemnego) punktu między owymi skrajnościami w momentach, kiedy czujemy się przytłoczeni życiem?

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co nas spotka jako rodziców. Możemy jednak kontrolować, jak i gdzie zmierzymy się z tymi sytuacjami. Utrwalone schematy emocjonalnego zahamowania i wycofania, akcji i reakcji da się przełamać. Choć może wydawać się to sprzeczne z intuicją, warto zacząć od przyjrzenia się tym aspektom naszego rodzicielstwa, które wyzwalają w nas trudne emocje, oraz zaakceptowania własnej frustracji i poczucia nieadekwatności, które wprawiają nas w tak wielkie pomieszanie.

Ważne jest również to, byśmy potrafili zauważyć, że często radzimy sobie bardzo dobrze. Możemy podnieść się na duchu, pamiętając, że są chwile, gdy jesteśmy dostrojeni do dzieci i potrafimy być radosnymi, kochającymi, a nawet genialnymi rodzicami.

W początkowych rozdziałach tej książki opisane zostały najczęstsze przypadki, w których rodzice wystawieni są na tzw. próbę. Znajdują się tam także praktyczne strategie radzenia sobie w takich sytuacjach. Dzięki nim łatwiej będzie zrozumieć, jakie problemy, leżące tuż pod powierzchnią, sprawiają, że nie potrafimy się wyrwać z błędnego koła niechcianych zachowań.

W dalszej części książki skupimy się na praktyce odpowiedzi opartej na współczuciu, która delikatnie, lecz skutecznie otwiera i poszerza odpowiednie ścieżki w umyśle. Pozwala zaakceptować, że możemy być jednocześnie sfrustrowani oraz wspaniali – i że oba te stany są całkowicie w porządku. Metoda ta nazywa się „praktyką”, bo właśnie na tym polega. Jest to praca pozwalająca przygotować się na nieuniknione momenty rodzinnego życia, w których coś idzie nie tak. Praktyka pomaga nam pozbyć się starych, emocjonalnych zachowań, które nam nie służą, oraz wsłuchać się w podszepty intuicji. Nawiązanie kontaktu z własnym głosem wewnętrznym pozwala odnaleźć w sobie współczucie i klarowność, które będą wybrzmiewać w rozmowach z dzieckiem.

Koniec końców nie tylko wspólnie spędzane miłe chwile pomagają w budowaniu zdrowej relacji z dzieckiem. Tym, co definiuje nasz obraz w jego oczach, jest przede wszystkim umiejętność radzenia sobie z kryzysami i trudnymi sytuacjami.

Zawsze wspieramy nasze dzieci ważne jednak, jak to robimy

Jeden z rodziców powiedział mi kiedyś: „Zupełnie nie wiem, co robić, gdy moje dzieci sobie z czymś nie radzą. Nie umiem ocenić, kiedy się zaangażować i pomóc im rozwiązać problem, a kiedy lepiej się odsunąć i pozwolić im zmierzyć się z czymś samodzielnie. W efekcie czuję się zagubiony, a dzieci to wyczuwają”.

Uwzględnienie tylko dwóch opcji – zaangażowania się albo całkowitego wycofania – to podejście zbyt ograniczające. Zamiast tego warto w takich kluczowych trudnych momentach zauważyć, że nasze dzieci przez cały czas otrzymują od nas emocjonalne wsparcie. Niekiedy wystarczy, że zapewnimy im jedynie lekką podporę i pozostawimy przestrzeń na samodzielne rozwiązanie sytuacji, ponieważ widzimy, że dobrze sobie radzą. Czasami jednak potrzebują, byśmy trzymali je blisko siebie, dzięki czemu mogą czuć bezpieczeństwo naszych granic oraz ciepło naszego wsparcia.

Przez większość czasu wiedziemy po prostu zwykłe, rodzinne życie. Pozostajemy wtedy w swobodnym kontakcie. Taka pośrednia pozycja to dobry punkt, pozwalający na wzmocnienie naszej opieki lub zapewnienie większej przestrzeni, gdy zajdzie potrzeba.

Odnajdowanie własnego głosu

Oparte na współczuciu strategie opisane w tej książce poszerzają repertuar naszych reakcji i pomagają uniknąć czterech typowych pułapek rodzicielskich.

Pokazują, jak radzić sobie z wynikającą z nadmiernego lęku nadopiekuńczością, która prowadzi do kontrolowania każdego kroku dziecka i sprawia kłopoty.Uczą, jak unikać zbytniego wycofania i zostawiania dziecka samego z jego problemami, gdyż często prowadzi to do niezamierzonego osłabienia relacji.Wskazują, co robić, by uniknąć narzucania się dziecku ze swoją pomocą i nadmiernej ingerencji, która może zostać przez nie odebrana jako zagrażająca lub przesadna.Wykształcają praktyczną umiejętność obserwacji tego, co się dzieje, i kompetentnej oceny, czy w danej sytuacji potrzebne jest nasze zdecydowane zaangażowanie, swobodny kontakt czy subtelna obecność.

Gdy doświadczymy tego, że nasza odpowiedź na trudności dziec­ka jest często adekwatna (lub przynajmniej nie jest całkiem nieadekwatna), nasza relacja pogłębia się i wzmacnia. Pojawia się większe zaufanie. Dzieci, zamiast odpychać nas w chwilach zagubienia i frustracji, szukają w nas oparcia, wiedząc, że stanowimy bezpieczną emocjonalną bazę i mogą przy nas odpocząć oraz odzyskać równowagę.

Gdy się złoszczą, są bezbronne

Choć ta książka nosi tytuł Jak dawać radę, gdy dziecko nie daje rady, tym, czego pragniemy jako rodzice bardziej niż czegokolwiek, jest być z miłością przy naszych dzieciach w chwilach, gdy są najbardziej bezbronne. Kiedy dziecko jest zalane złością lub czuje się głęboko zranione, zewnętrzne warstwy jego osobowości odsuwają się na bok, ukazując głębsze potrzeby i wrażliwe punkty. Wszystko, co wówczas powiemy i zrobimy, ma ogromne znaczenie, gdyż dotrze bezpośrednio do głębi jego istoty. To właśnie dlatego nasze najżywsze wspomnienia z dzieciństwa dotyczą zazwyczaj trudnych doświadczeń oraz tego, jak nasi rodzice się wówczas zachowywali – surowo czy z wyczuciem i troską.

Niniejsza książka ma na celu przede wszystkim pomóc stworzyć bezpieczną przestrzeń, w której my i nasze dziecko lub nastolatek będziemy mogli się zatrzymać i obrać nową perspektywę w tych kluczowych chwilach rodzicielstwa.

Książka dzieli się na trzy części. Pierwsza z nich omawia sytuacje, które sprawiają, że zbaczamy z wybranego toru i nie jesteśmy takim rodzicem, jakim chcielibyśmy być. Przyjrzymy się w niej temu, co może powodować, że w relacji ze swoimi dziećmi wciąż odwołujemy się do starych, niechcianych nawyków. W części drugiej przedstawiona została dogłębnie praktyka odpowiedzi opartej na współczuciu. Ta wyjątkowo skuteczna metoda, stanowiąca połączenie wizualizacji i medytacji, pozwala nam przyjąć własne frustracje i zmagania związane z trudnymi zachowaniami dziecka. Zarazem jednak ma na celu wspierać nas, byśmy nie zapominali, że potrafimy być również życzliwymi, troskliwymi, wesołymi i kompetentnymi rodzicami. Część trzecia to szczegółowe omówienie efektów zmian, jakich możemy doświadczyć, gdy zdołamy odnaleźć swój własny spokojny, pewny głos. Książka ta nie przypomina tradycyjnego poradnika, raczej mapę przydatną w czasie podróży do własnego wnętrza. Dzięki niej można znaleźć przestrzeń, która pozwoli na co dzień czuć się dobrymi rodzicami. Gdy nasze dzieci dorosną i ruszą w świat, będziemy mieli poczucie, że wykonaliśmy dobrą robotę i udało się nam osiągnąć główny cel, jaki przed sobą stawialiśmy: nasze dzieci dają sobie radę.

Część pierwsza Problem

Dlaczego tak trudno być oparciem dla dzieci w ich trudnych chwilach

W tym rozdziale zajmiemy się tym, co wytrąca nas z równowagi, i zastanowimy się, dlaczego tak się dzieje. Przyjrzymy się temu:

w jaki sposób można znajdować się w środku sytuacji, a jednocześnie zachować obiektywny ogląd,jak wyglądają nasze nawykowe reakcje (czy też coś, co nazywam powtarzalnymi urazami emocjonalnymi) i jak je uzdrowić,o czym mogą nam powiedzieć sygnały płynące z ciała w reakcji na napiętą sytuację w rodzinie,w jaki sposób tendencja do unikania konfliktów (czy też uzależnienie od harmonii) oraz nasze inne reakcje na trudne sytuacje rodzinne mogą mieć swoje źródło w naszym dzieciństwie,z jakiego powodu dzieci sprawdzają nasze granice i je przekraczają,dlaczego czujemy się niezauważeni i niedocenieni oraz jakie praktyczne strategie możemy zastosować, aby nas dostrzeżono,w jaki sposób cztery filary uproszczenia rodzinnego życia mogą pomóc w stworzeniu spokojniejszej i bardziej przewidywalnej codzienności, gdy wydaje nam się, że wszystko zaczyna nas przerastać,jak skupić się na zmianie tego, na co mamy wpływ, oraz pozostać wiernymi wartościom, które wybieramy jako fundament naszej rodziny.

1 Balkon i boisko

Moi uczniowie otworzyli drzwi do małej szopy. „Tak! – zawołali. – Jeden wielki supeł!” Patrzyli na linę, która wyglądała dość imponująco. Była jasnopomarańczowa i długa na kilkaset metrów. Wykorzystywaliśmy ją do oznaczania obszaru zabawy w trakcie zajęć na świeżym powietrzu. Już na samym początku mojej nauczycielskiej kariery zorientowałem się, że niektóre dzieci w wieku wczesnoszkolnym prędzej dobiegną do sąsiedniej miejscowości, niż pozwolą się złapać w czasie gry w berka. Dlatego wyznaczenie granicy było konieczne. Mój kolega, nauczyciel równoległej klasy, również używał tej liny, ale często pod koniec lekcji nie starczało mu czasu, by porządnie ją zwinąć, więc wrzucał ją do szopy w widowiskowym, splątanym nieładzie.

Moi uczniowie stali się w związku z tym mistrzami w sztuce rozplątywania supłów, a wręcz bardzo się na to cieszyli. Mierzyli sobie nawet czas, żeby sprawdzić, jak szybko się uporają z tym zadaniem. Opracowali dwie metody. Pierwsza polegała na tym, że kilkoro z nich udawało się na szczyt przylegającej do budynku szkoły niewielkiej wieżyczki. Z jej balkonu doskonale było widać całe boisko. Dzieci wyglądały stamtąd i z tej perspektywy mogły dawać pomocne wskazówki grupie kolegów rozplątujących na dole linę.

Druga wypracowana przez dzieci zasada brzmiała: nigdy nie ciągnij za supeł. Lina się wtedy paskudnie filcuje i później jest właściwie niezdatna do użytku. Uczniowie starali się więc po kolei poluzować każdy supełek. W końcu, przy odpowiednim nakładzie czasu i wysiłku, udawało się całą plątaninę rozsupłać, a wówczas wszystkie dzieci wydawały jednocześnie triumfalny okrzyk. Nazywały to zadanie – z którego uczyniły wesołą zabawę – gr ą w supełki.

Jak dawać radę – wskazówki praktyczne

Supły i napięcia emocjonalne

Metody wykorzystywane przez dzieci do rozplątywania supłów stanowią wymowną metaforę. Te same zasady możemy odnieść do wszystkich naszych relacji, a zwłaszcza do sytuacji, z którymi mierzymy się jako rodzice. Co zrobić, gdy zagubimy się w plątaninie emocji?

Krok pierwszy – wejdźmy na szczyt wieży i wyjrzyjmy przez balkon

Przede wszystkim przyda nam się obiektywizm – to bardzo ważne, choć niełatwe. Warto wspiąć się na szczyt swojej rodzicielskiej wieży, wyjść na balkon i stamtąd przyjrzeć się sytuacji. Jakie potrzeby nie są zaspokajane i sprawiają, że narasta napięcie?

Nie oznacza to, że mamy być obojętni względem tego, co dzieje się poniżej. Można tym kierować, zachowując szerszą perspektywę. Obserwowanie wszystkiego z dystansu sprawia, że widzi się więcej. Pozwala to dostrzec powstający supeł i przekazać odpowiednie instrukcje osobom na dole, nie zaś na ślepo brnąć w sytuację, komplikując ją i utrudniając znalezienie rozwiązania. Pewna matka trójki dzieci ujęła to w następujący sposób: „Moje myśli i obserwacje pomagają mi wpłynąć na to, co robię, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli”.

Oto jak w praktyce wyjść na metaforyczny balkon, tak by dziecko lub nastolatek nie odnieśli wrażenia, że staliśmy się zdystansowani lub niezaangażowani.

Nawiążmy kontakt – „Widzę, że to dla nas trudne”

Zmodyfikowanie swojej pierwszej reakcji może wpłynąć na kierunek, w którym popłynie rozmowa z dziećmi. Zaczynając od stwierdzenia: „Widzę, że…”, wysyłamy im komunikat, że je dostrzegamy. Upewniamy również w ten sposób wszystkich, że nie mamy do nich pretensji. Co zaś najważniejsze, delikatnie wzmacnia to w dzieciach poczucie, że jesteśmy kochającą się rodziną.

Oto kilka innych przykładów:

„Widzę, że coś poszło nie tak”.

„Widzę, że naprawdę bardzo się tym przejmujesz”.

„Widzę, że chyba potrzebujesz teraz trochę przestrzeni. Możemy za jakiś czas zastanowić się wspólnie, co cię tak zdenerwowało”.

Krok drugi – na boisku, rozplątywanie supła

Bardzo łatwo ugrzęznąć w poczuciu winy i frustracji. To właśnie wtedy zbyt nerwowo szarpiemy za liny i czujemy, że nasze ruchy są skrępowane. Im mocniej ciągniemy, tym silniej zaciska się supeł, a sytuacja naszej rodziny staje się coraz bardziej zagmatwana, chaotyczna i trudna. W takiej plątaninie nieporozumień i złości umyka naszej uwadze każde możliwe rozwiązanie problemu. Warto zamiast tego starać się po kolei rozluźniać poszczególne supełki.

Przyjmijmy ich perspektywę – „Czy możesz mi pomóc zrozumieć, jak ty to widzisz?”

Prawda na temat jakiejkolwiek sytuacji to podróż, nie cel. Dzieci postrzegają przyczyny trudnych sytuacji na swój własny sposób. Zbyt często zdarza nam się zakładać, że to, jak my coś widzimy, odzwierciedla faktyczny stan rzeczy. Jako dorośli rzeczywiście zazwyczaj bywamy bardziej obiektywni i potrafimy spojrzeć na daną sprawę z szerszej perspektywy niż dzieci, warto jednak zapytać na spokojnie, jak wygląda ich punkt widzenia. Dobrze jest najpierw wysłuchać, co dziecko ma do powiedzenia, zamiast momentalnie proponować rozwiązania.

Ja lubię zadawać następujące pytanie:

„Czy możesz mi pomóc zrozumieć, jak ty to widzisz?”

Jeżeli sytuacja dotyczy dwóch lub trzech osób, można dodać:

„Prawdopodobnie widzisz to inaczej niż twoi bracia i ja. To normalne i nie ma w tym nic złego”.

Jeżeli różnica zdań dotyczy tylko rodzica i dziecka, wytłumaczmy mu, że to zupełnie naturalne, że widzimy daną sytuację inaczej. Pomoże to nam trwać przy swoim zdaniu, a przy tym nie oddalić się od dziecka. Dopuszczając odmienne perspektywy, otwieramy drogę do wzajemnego szacunku. Jeżeli w dyskusji bierze udział rodzeństwo, często każde z nich usiłuje przeciągnąć nas na swoją stronę, przez co sytuacja może eskalować. Wykorzystanie tego drugiego stwierdzenia prawdopodobnie sprawi, że dzieci przestaną starać się nas przekonać o tym, że tylko one mówią prawdę, a brat lub siostra kłamie.

Przyjmijmy inny ton głosu – ważne jest nie tylko, co mówimy, ale też w jaki sposób

Zaproponowane wyżej strategie: „Widzę, że…” i „Czy możesz mi pomóc zrozumieć…?” ułatwiają przyjęcie łagodniejszego tonu głosu, na który dzieci są bardzo wrażliwe. Przede wszystkim zaś strategie te pomagają zmienić swoje wewnętrzne nastawienie. Zamiast odtwarzać stary, znany schemat prowadzący do eskalacji konfliktu, można stanąć na balkonie obiektywności, a jednocześnie towarzyszyć dzieciom na poziomie boiska.

Obserwowanie, jak moi uczniowie wspólnie rozpracowują problem w trakcie gry w supełki, było bardzo wzruszające. Choć wszyscy oni wiedzieli, że ciągnięcie za supeł nie pomaga, niektórzy nie byli w stanie się przed tym powstrzymać. Wówczas ktoś inny zwracał im uwagę: „Nie rób tak, to tylko pogarsza sprawę” albo „Staraj się go poluzować”.

Pewna dziewięciolatka zawołała: „Nie przyduszaj go! Daj mu oddychać!”. Dokładnie taki cel sobie stawiamy, gdy uczymy się obserwować siebie i swoich bliskich z wieży, jednocześnie z miłością towarzysząc im na boisku.

2 Leczenie powtarzalnych urazów emocjonalnych

Można dostrzec wyraźną analogię między tym, jak traktujemy problematyczne obszary swojego ciała, a sposobem, w jaki warto podchodzić do emocjonalnych urazów, których doświadczamy na co dzień jako rodzice. Fizjoterapeuci i terapeuci zajęciowi zazwyczaj dwojako zajmują się obolałym obszarem. Najpierw starają się stwierdzić, jakie powtarzalne ruchy powodują stan zapalny mięśni lub nadwerężenie i przeciążenie stawów. Jeżeli określone niewłaściwe rutynowe ruchy weszły nam w nawyk (czego jesteśmy nieświadomi), najpierw powinniśmy się ich oduczyć, aby nasze ciało mogło się zregenerować. Następnie terapeuci rozmasowują obszar wokół miejsca urazu, by zrelaksować przylegające do niego mięśnie. Nie uciskają bezpośrednio tego miejsca, gdyż byłoby to zbyt bolesne i z dużym prawdopodobieństwem doprowadziłoby do nasilenia stanu zapalnego. Taki masaż ma zapobiec dalszemu napinaniu się mięśni oraz spowodować rozluźnienie, dzięki któremu stan zapalny będzie mógł się wyciszyć.

W naszych rodzinnych relacjach również miewamy takie behawioralne nieuświadomione wzorce. Często nasze powtarzalne zachowanie prowadzi do rozwoju emocjonalnego stanu zapalnego. Jeśli uda nam się dostrzec te schematy, będziemy mogliodnaleźć źródła naszego cierpienia i zastanowić się, co warto zmienić.

Oto przykłady takich niekorzystnych nawyków:

prowokacyjny lub przesycony sarkazmem styl komunikacji,niezamierzone zawstydzanie lub poniżanie,zbyt intensywne wypytywanie.

Nawet jeśli nie zachowujemy się w ten sposób celowo w stosunku do dzieci, i tak będą one na to odpowiadać rozdrażnieniem albo wycofaniem. Nazywam te reakcje odpychaniem lub ucieczką. Dzieci mają wówczas poczucie, że muszą się przed nami bronić.

Jeżeli ustawicznie odtwarzamy problematyczną sytuację w kontakcie z którymś z członków rodziny, przypomina to uciskanie bezpośrednio obolałego obszaru i sprawia, że emocjonalny stan zapalny się powiększa. Jasne, że dzieci potrafią niekiedy wystawiać naszą cierpliwość na próbę, zwłaszcza jeżeli wciąż robią to samo. Jednak złoszczenie się i komentarze w stylu: „Nie zachowuj się jak dzidziuś” albo „Jesteś starszy od siostry, więc powinieneś być mądrzejszy” doprowadzają jedynie do zaognienia sytuacji. Najwyraźniej w naszej relacji z dzieckiem pojawił się bolesny punkt. Zamiast go uciskać, lepiej rozluźnić otaczający go obszar. Dobrze jest zatem lekko zmodyfikować nasze odruchowe reakcje emocjonalne, a wiele może się zmienić.

David Levin, pisarz i specjalista w dziedzinie marketingu, opowiada, że gdy analizuje swoje kampanie reklamowe, które nie poszły zgodnie z oczekiwaniami, nie rzuca wszystkiego i nie zaczyna od zera, choć niekiedy miałby na to ochotę. Twierdzi, że zamiast tego zazwyczaj wystarczy, by zastanowił się, czego wcześniej nie zauważył, i wprowadził drobną, kosmetyczną zmianę. Najczęściej wszystko zaczyna wtedy iść gładko.

Tak samo może to wyglądać w przypadku rodzicielstwa. Jeśli uda nam się odkryć, w jakim obszarze potrzebne są te niewielkie zmiany, i wprowadzić je w życie, otworzymy naszej rodzinie drogę ku zdrowszym sposobom komunikacji.

Jak dawać radę – wskazówki praktyczne

Wrażliwość wynikająca z emocjonalnej gorączki

Dzieci są z nami tak mocno zestrojone, że wcale nie trzeba wiele, aby zapewnić im więcej przestrzeni w relacji. Zwłaszcza w sytuacji, w której nasz kontakt z dzieckiem został zdominowany przez emocjonalną gorączkę. Wówczas jest ono już i tak bardzo wyczulone na wysyłane przez nas sygnały, więc natychmiast wychwyci każdą pozytywną zmianę. To zaś szybko doprowadzi do deeskalacji. Każdy przecież chce być zrelaksowany i czuć się bezpiecznie.

Uzdrowienie i wzmocnienie relacji może zająć trochę czasu, ale bez wątpienia jest to dobry początek. Pewien ojciec dwojga nastolatków stwierdził: „Często zdarzało mi się wygłaszać w stosunku do dzieci sarkastyczne komentarze, np.: «Oho, no i znowu zaczynasz». Nie chodziło mi o to, żeby je urazić. Po prostu wydawało mi się, że taka strategia jest lepsza niż krzyki. Dzieci jednak reagowały na to bardzo źle. Starałem się usprawiedliwiać swoją reakcję, tłumacząc żonie, że «to one zaczęły». Na to ona stwierdzała, że zachowuję się jak dziecko, co również nie prowadziło do sensownej wymiany zdań. Wystarczyło jednak, że zacząłem odrobinę się hamować i zmieniłem swoje podejście, a wydarzyło się coś niesamowitego. Gdy mówiłem: «Dobrze, powiedz mi, co cię tak zdenerwowało», dzieci zaczynały otwierać się przede mną, jakby od zawsze czekały, aż przestanę mieć do nich pretensje”.

W drugiej części książki, która szczegółowo opisuje praktykę odpowiedzi opartej na współczuciu, przyjrzymy się dokładniej, jak unikać ciągnięcia za supełi uciskania bolesnego miejsca. Już teraz warto jednak wykorzystać to, o czym do tej pory napisałem, jako emocjonalny system wczesnego ostrzegania. Oto jak on działa.

Ucisk

Często mamy przeczucie, że wkrótce pojawi się jakiś problem lub zacznie się kłótnia. Nieporozumienia zazwyczaj tlą się powoli i stopniowo narastają z upływem czasu. Jednak nawet jeśli wybuchną znienacka, zazwyczaj ma się co najmniej kilka sekund, aby przygotować się na to, co będzie. Wiele osób przyznaje, że gdy czuje zbliżającą się kłótnię, ogarnia je poczucie niemocy. Jest to nasza instynktowna reakcja. Pewna matka opisała to jako wrażenie bycia ściśniętą – w negatywnym znaczeniu tego słowa.

Gdy następnym razem znajdziesz się w sytuacji konfliktowej z partnerem lub dziećmi, spróbuj zatrzymać się na chwilę i zastanów się, jaką formę przyjmuje wasz klincz. Postaraj się – na tyle, na ile będziesz w stanie – wejść na wspomniany balkon i spojrzeć z góry na siebie i swoją reakcję. Zwróć uwagę, gdzie odczuwasz ucisk w ciele i jaką formę on przyjmuje. Może to być np. unoszenie i napinanie ramion albo zaciskanie dłoni w pięści. Niektórzy rodzice wspominają, że czują gulę w gardle, przez co ich głos staje się zduszony. Ja zauważam, że mam tendencję do usztywniania kolan, jakbym szykował się na odparcie uderzenia. Jeżeli trudno w danej chwili skupić się na swojej reakcji, postaraj się później nad nią zastanowić.

Jeśli uda ci się zmotywować do takiej samoobserwacji, jest szansa, że wydarzy się coś niewielkiego, lecz bardzo istotnego. Podobnie jak fizjoterapeuta badający, jakie ruchy powodują obciążenie problematycznego obszaru, odkrywa się w ten sposób własny nieświadomy nawyk emocjonalny. Nie będziesz w stanie za każdym razem modyfikować swojej reakcji, ale z dużym prawdopodobieństwem uda ci się częściej łagodzić konfliktowe sytuacje (przez samo skierowanie uwagi i uznanie powstałego w ciele napięcia – przyp. red.). Im większa samoświadomość, tym łatwiej unikać powtarzalnych urazów emocjonalnych.

W obliczu stresującego wydarzenia zazwyczaj najpierw reaguje ciało, a dopiero później pojawia się potok słów. Wiadomo, że wszystko potrafi dziać się bardzo szybko, ale można nauczyć się zauważać, kiedy własne ciało zaczyna reagować nawykowym napięciem. Może to posłużyć jako sygnał ostrzegawczy, że za chwilę z ust popłyną ostre słowa. Działanie umysłu jest dość jasne. Gdy przełączamy się w tryb obserwatora, możemy zapanować nad nadchodzącą odruchową reakcją (walcz lub uciekaj). Krótka pauza może okazać się kluczowa, aby przekierować stare, niezdrowe nawyki emocjonalne.

W ten właśnie sposób stwarzamy system wczesnego ostrzegania, który pozwala unikać przeciążenia w wyniku nadużywania małej, ograniczonej grupy mięśni emocjonalnych. Teraz zaczynamy angażować ich znacznie więcej w trakcie komunikacji z dziećmi. Gdy wieczorem ­położysz się do łóżka, będziesz odczuwać zmęczenie, ale też satysfakcję z tego, jak danego dnia wyglądało wasze życie rodzinne.

1 W licznych przykładach, scenkach, proponowanych zdaniach i bezpośrednich zwrotach do czytelników i czytelniczek postanowiliśmy wymieszać formy gramatyczne i stosować je zamiennie, aby nie utrudniać lektury wa­riantami ­zapisywanymi po ukośnikach. Mamy nadzieję, że z łatwością dopa­sujecie ­przekaz do formy, której będziecie na co dzień używać (przyp. red.).