Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dzięki tej książce dowiesz się, jak żyć miłością, ale się w niej nie zatracić. Nauczysz się, na czym polega zdrowa miłosna relacja, w której jest miejsce na wzajemny szacunek, rozwój i spełnienie. Wielu z nas traktuje miłość jak ciężar, który dźwigamy, ponieważ nie wiemy, że można kochać w zdrowszy sposób. Zdarza się, że rezygnujemy z własnych potrzeb, byle tylko nie sprawić bliskiej osobie przykrości czy kłopotu. Niektórzy pod wpływem uczuć nieświadomie krzywdzą siebie bądź partnera, inni z kolei nadmiernie idealizują osobę, z którą żyją, albo rezygnują z własnego rozwoju w imię miłości. Wszystko to sprawia, że zmieniamy się we własne cienie… Pamiętaj, że w zdrowym związku nie ma miejsca na męczeństwo, a jeśli musisz odsunąć własne potrzeby na dalszy plan lub niszczyć siebie, aby twój partner był szczęśliwy, twoje życie kręci się wokół niewłaściwej osoby albo to, jak postrzegasz miłość, doprowadziło cię we niewłaściwe miejsce. Wciąż jednak możesz to zmienić! Walter Riso, psycholog z 30-letnim doświadczeniem i autor 25 poradników psychologicznych, w tej książce opisuje rozmaite trudne sytuacje, z jakimi spotyka się w życiu każda osoba, która jest, była lub będzie w związku. Przedstawia też sformułowane przez siebie zasady funkcjonowania w miłosnej relacji, które dotyczą w zasadzie nas wszystkich. Jego rozsądne rady i wskazówki, ilustrowane historiami pacjentów, skłaniają do przemyśleń na temat własnych przeżyć i inspirują do początkowo małych, a z czasem wielkich zmian. Niezliczona liczba osób na świecie grzęźnie w gmatwaninie uczuć, oczekując odmiany swego losu i nie zdając sobie sprawy, że to one same muszą przeprowadzić własną rewolucję emocjonalną. Doświadcza tego każdy, kto na nowo sam wchodzi w związek zgodnie z własnymi potrzebami i podstawowymi przekonaniami, każdy, kto ją tworzy lub niszczy, korzysta z niej lub cierpi z jej powodu. Umieranie z miłości nie jest wam pisane ani zdeterminowane przez biologię, społeczeństwo czy siły pochodzące z kosmosu. Możesz ustanowić własne reguły i nie zgadzać się na bezsensowne cierpienie. Niech ta myśl wami kieruje. (fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Wstęp
„Umrzeć z miłości, powoli i w ciszy” – śpiewa hiszpański piosenkarz, Miguel Bosé. Nie jest to jedynie fikcja literacka ani muzyczna rozrywka, lecz prawdziwa, brutalna rzeczywistość. Dla wielu osób miłość jest ciężarem, bólem – słodkim i nieuniknionym, lub krzyżem, którego ciężar muszą dźwigać, ponieważ nie potrafią, nie mogą lub nie chcą kochać w sposób zdrowszy i mądrzejszy. Niektórzy nawet odbierają życie sobie lub partnerowi, albo usychają niczym drzewo na środku pustyni, bo tak wiele kosztuje ich miłość. Po co więc tak kochać? Prawda jest taka, że nie każdego z nas miłość wzmacnia i nie każdemu pomaga rozwinąć pełnię potencjału. Wiele osób słabnie i przestaje być sobą, pragnąc podtrzymać nieracjonalną i powodującą cierpienie relację. Miłością trzeba żyć, a nie umierać z jej powodu. Miłość nie jest aktem masochizmu, w którym zatracasz się w poczuciu jakiegoś obowiązku narzuconego przez inną osobę lub przez siebie samych.
Umieranie z miłości nie jest nieuniknione, wbrew temu, co twierdzą niektórzy niepoprawni romantycy. Relacje warte podtrzymywania, ubarwiające nasze istnienie, plasują się gdzieś pomiędzy schizofrenią (miłość jako szaleństwo) a mocą uzdrawiania (miłość, która wszystko uleczy). Miłość ziemska unosi nas w powietrze, nawet jeśli niezbyt wysoko. Spotkanie osoby, do której zbliżymy się duszą i umysłem, to prawdziwe szczęście, niezwykłe i prawie zawsze niemożliwe do wyjaśnienia wzajemne dostrojenie. Arystoteles twierdził, że kochać oznacza radować się. Jednak często wiąże się to również z zaskoczeniem i zdumieniem wobec tego, jak zupełnie nieoczekiwanie zgraliśmy się z drugą osobą. Stąd właśnie bierze się typowe pytanie zakochanych: „Gdzie byłeś, zanim cię spotkałam?” lub: „Jak to możliwe, że istniałeś, a ja o tym nie wiedziałam?”. Kochać znaczy żyć pełniej i lepiej, pod warunkiem że miłość nie jest chora ani toksyczna. W zdrowej miłości nie ma miejsca na zwątpienie ani męczeństwo. Jeżeli musisz się wyrzekać siebie lub cierpieć po to, by twój partner był szczęśliwy, nie jest to dla ciebie właściwa osoba.
Aby kochać, nie trzeba „umierać z miłości”, cierpieć, znikać, tracić gruntu pod nogami, zlewać się z drugą osobą w jedno ani pozbawiać się własnej tożsamości: taki stan to zatrucie emocjonalne. Dochodzi do niego, gdy myli nam się zauroczenie z miłością, usprawiedliwiamy emocjonalne cierpienie lub jego nagły wybuch, intensyfikację czy też wzburzenie, a w efekcie tkwimy w negatywnych relacjach, które zatruwają nam życie, gdyż sądzimy, że „tak właśnie wygląda miłość”. Niekiedy w gabinecie terapeutycznym przyjmuję pary tak niedobrane, że zastanawiam się, jakim cudem ci ludzie w ogóle się ze sobą związali. Czyżby byli ślepi? Odpowiedź brzmi: tak, w pewnym sensie byli. Nie była to ślepota fizyczna, lecz emocjonalna. Uczucie zadecydowało za nich i zalało ich niczym rzeka występująca z brzegów. Miłość ma siłę, która może ponieść cię w dowolne miejsce, o ile nie zainterweniujesz i nie weźmiesz sprawy w swoje ręce.
Umieranie z miłości to tak naprawdę umieranie z niemiłości; jest spowodowane odrzuceniem, trudną do wytrzymania grą niepewności i niewiedzy, czy naprawdę uczucie jest odwzajemnione, nieznośnym oczekiwaniem, niemożliwością spełnienia czy krótkim „nie”, które może na nas spaść niczym grom z jasnego nieba. Jest to poniżanie się, proszenie, błaganie i trwanie wbrew jakiejkolwiek logice, oczekiwanie cudów, odrodzenia, magicznych przemian i wszystkiego, co przywróciłoby nam ukochaną osobę lub intensywność uczucia, które osłabło lub wymknęło nam się z rąk.
Niezliczona liczba osób na świecie grzęźnie w gmatwaninie uczuć, oczekując odmiany swego losu i nie zdając sobie sprawy, że to one same muszą przeprowadzić własną rewolucję emocjonalną. Takiej sytuacji doświadcza każdy, kto na nowo sam wchodzi w związek zgodnie z własnymi potrzebami i podstawowymi przekonaniami, każdy, kto go tworzy lub niszczy, korzysta bycia w nim lub cierpi z jego powodu. Umieranie z miłości nie jest nikomu pisane ani zdeterminowane przez biologię, społeczeństwo czy siły pochodzące z kosmosu. Możesz ustanowić własne reguły i nie zgadzać się na bezsensowne cierpienie. Niech ta myśl tobą kieruje.
Co można zatem zrobić? Czy jest możliwe, by kochać, nie popełniając tak wielu błędów, tak by cierpienie było wyjątkiem, nie regułą? Jak kochać, by przy tym nie umrzeć, a nawet cieszyć się miłością i poczuć jej nieodpartą moc?
W tej książce staram się przedstawić niektóre z problemów, przez które miłość zamienia się w źródło cierpienia i udręki, oraz zestawiam je z listą podstawowych zasad emocjonalnego przetrwania stanowiących narzędzia, które pozwolą ci nie umrzeć z miłości i zmienią tradycyjny obraz tego uczucia na nowszy i bardziej zdrowy. Zasady te posłużą ci jako schematy uodparniające czy też czynniki ochronne.
Przyjrzyjmy się teraz krótkiemu podsumowaniu tych problemów i zasadom, które należy zastosować w przypadku każdego z nich.
Jesteś z kimś, kto cię nie kocha, mówi ci o tym otwarcie i nie może się doczekać, aż cię opuści albo ty odejdziesz od niego. Mimo to trwasz przy nim, licząc na cud, który nie nadchodzi, i mierząc się z dławiącym poczuciem odrzucenia. Niezależnie od przyczyny tej sytuacji, źródłem wsparcia i refleksji będzie dla ciebie zasada 1:
Jeżeli ktoś przestał cię kochać, pogódź się
z
porażką
i
odejdź
z
godnością
.
Jest ktoś, poza twoim partnerem, kogo pragniesz i kochasz. Nawet nie zauważasz, jak po trochu tworzysz sobie równoległe życie, które staje się czymś więcej niż romansem. Każdego dnia zadajesz sobie pytanie, co zrobić, choć tak naprawdę dobrze znasz odpowiedź. Nie wiesz jednak, jak tego dokonać: brakuje ci odwagi. Marzysz o tym, aby za pomocą magii twój kochanek znalazł się na miejscu twojego partnera, ale by zarazem wszystko pozostało bez zmian, tak jakby nic się nie wydarzyło. Mierzysz się z ogromnym dylematem, który nie pozwala ci żyć w spokoju. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 2:
Poślubienie kochanka jest niczym dosypanie soli do deseru.
Prowadzisz żywot wiecznego męczennika. Tak bardzo pragniesz rozwiązać problemy partnera, że zapominasz o sobie. Nie tylko jednak pomagasz mu i za wszelką cenę starasz się popychać go naprzód, lecz czynisz to metodą absolutnego samopoświęcenia: szarzejesz po to, by on zyskał blask. Obniżasz swoją wartość i umniejszasz zalety, aby ukryć deficyty partnera albo sprawić, że nie będą zbyt widoczne. Praktykujesz szczególną formę emocjonalnego samobójstwa. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 3:
Unikaj nieracjonalnego poświęcenia.
Nie umniejszaj swojego znaczenia, by uszczęśliwić partnera.
Pozostajesz w beznadziejnej relacji, ponieważ twój „partner” zachowuje się ambiwalentnie i „nie jest pewien”, jakie ma wobec ciebie plany, ma bowiem wątpliwości co do swoich uczuć. Jesteś ofiarą syndromu „ani z tobą, ani bez ciebie” i nie masz pojęcia, jak z tego wybrnąć. Twój partner raz kocha, raz nie, a ty podążasz za nim niczym wskazówka w kompasie. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 4:
Ani
z
tobą, ani bez ciebie? Uciekaj jak najdalej!
Czujesz (i wiesz), że władzę emocjonalną czy też uczuciową w waszym związku ma twój partner. Oznacza to, że jemu znacznie łatwiej byłoby poradzić sobie bez ciebie niż tobie bez niego. W tej gmatwaninie sił i słabości, dążenia ku sobie i oddalania, to zawsze ty jesteś u dołu. Sprawia to, że mówisz „tak”, gdy chcesz powiedzieć „nie”, oraz zgadzasz się na rzeczy, które ci nie odpowiadają, a wszystko to z miłości albo ze strachu przed utratą ukochanej osoby. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 5:
Władzę emocjonalną ma ten, kto mniej potrzebuje drugiej osoby
.
Myśl o jakiejś nieodwzajemnionej miłości, obecnej lub dawnej, nie pozwala ci nawiązywać nowych relacji. Aby pozbyć się jej obrazu z umysłu, uznajesz, że należy wybić klin klinem, i poszukujesz kogoś potężniejszego i „wspanialszego”, kto błyskawicznie pozwoli ci poradzić sobie z brakiem twojego byłego lub byłej. Niestety bez efektu. Twoja pamięć emocjonalna wciąż jest opanowana przez niezmiennie silne wspomnienie dawnej miłości. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 6:
Nie zawsze da się wybić klin klinem. Czasami
w
efekcie oba zostają
w
środku
.
Twój obecny związek jest zimny i pełen dystansu. Twój partner nie wyraża miłości w sposób, jakiego pragniesz i potrzebujesz. Czujesz, że oddala się od ciebie i że wasza relacja jest przesycona obojętnością. Niechęć i odtrącenie głęboko cię ranią i wpływają na twoje poczucie własnej wartości, lecz nie jesteś w stanie podjąć żadnych działań. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 7:
Jeżeli miłości nie widać ani nie czuć, oznacza to, że nie jej nie ma albo że ci nie służy.
Wychwalasz partnera pod niebiosa. Uważasz, że jest naprawdę niesamowitą osobą, na którą właściwie nie zasługujesz, i widzisz w nim same cudowności. Idealizujesz go, przywiązawszy się do tego iluzorycznego obrazu, co uniemożliwia ci dostrzeżenie jego zwyczajnej, ludzkiej strony. Problem polega na tym, że w pewnym momencie trzeba będzie się zderzyć z rzeczywistością, i możliwe, że nie spodoba ci się to, co zobaczysz, pozbawiwszy się mechanizmów samooszukiwania, gdy wszelkie maski i przebrania opadną. Być może jesteś zakochany w wytworzonym przez siebie złudzeniu. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 8:
Nie idealizuj ukochanej osoby, postrzegaj ją taką, jaką jest, surowo
i
bez znieczulenia
.
Jesteś z kimś dużo starszym lub dużo młodszym od siebie i wywołuje to w tobie pewien niepokój lub zdenerwowanie, nawet jeżeli starasz się to ukryć. Wiesz, że wraz z upływem czasu różnica wieku jest coraz bardziej widoczna, a nie chcesz stać się osobą zazdrosną, zniechęconą czy niepewną. Mimo to wolisz nie zastanawiać się nad tym poważnie, bo obawiasz się, że przez to miłość, którą czujecie w tej chwili, wygaśnie. Jednak, świadomie lub nieświadomie, zadajesz sobie pytanie: ile lat szczęścia nam jeszcze pozostało? Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 9:
Miłość
się nie starzeje, ale zakochani
–
owszem.
Nie dajesz sobie rady po rozstaniu. Zniknęły twoje typowe punkty odniesienia, doskwiera ci samotność i nie chcesz teraz nawet myśleć o miłości. Poza tym masz pewność, że już nigdy nikogo sobie nie znajdziesz oraz że wszystkie kobiety lub mężczyźni to idioci. Innymi słowy, masz problem z zaakceptowaniem rozstania, które wciąż jest dla ciebie bolesne, i nie widzisz możliwości, by zacząć od nowa. Pomocą i źródłem refleksji będzie dla ciebie zasada 10:
Niektóre rozstania są kształcące; uczą cię tego, czego nie chcesz wiedzieć
o
miłości
.
Każdy rozdział skupia się na jednej z zasad. Dodatkowo wyjaśnione zostają konkretne przesłanki i wnioski, które stanowią dopełnienie obrazu i służą jako wskazówki. W epilogu podsumowuję wszystkie opisane wcześniej reguły i pokazuję, jak zastosować je w praktyce.
Zaproponowany tu dekalog z całą pewnością nie wyczerpuje tematu niezdrowej miłości, nic z tych rzeczy! Przecież składa się na nią tak wiele skomplikowanych czynników. Jednak te dziesięć zasad przetrwania emocjonalnego może stanowić dla ciebie ogromną pomoc, jeżeli uda ci się je uwewnętrznić i konsekwentnie stosować. W mojej pracy miałem okazję zaobserwować, że ich wykorzystanie w znacznym stopniu zwiększa prawdopodobieństwo nawiązania szczęśliwszych i bardziej satysfakcjonujących relacji. Z tego powodu proponuję zapoznanie się z każdą z zasad, nie zaś jedynie z tymi, które konkretnie dotyczą twojego problemu.
Książkę tę pisałem z myślą o osobach najbardziej kruchych emocjonalnie oraz o tych, które cierpią z powodu miłości, mimo swych wysiłków, aby iść dalej przed siebie i odnaleźć naprawdę wartościowe uczucie. Nie myślałem o osobach silnych ani o ludziach, którzy wykorzystują innych, lecz o tych, którzy podejmują próby i trwają w wysiłkach mimo błędów i złych decyzji. Prawdziwa wartość nie polega na tym, by po prostu kochać, lecz by kochać dobrze. To właśnie ten cel przyświeca niniejszej książce.
Zasada 1
Jeżeli ktoś przestał cię kochać, pogódź się z porażką i odejdź z godnością
Zapomnienie to rodzaj wolności.
K. Gibran
Namiętność jest dobra wówczas, gdy nad nią panujesz, natomiast zła, gdy jesteś jej niewolnikiem.
J.J. Rousseau
Nie wierzymy, że coś takiego może nas spotkać. Kto o tym myśli? Któż z nas wyobraża sobie, że w pewnym momencie ukochana osoba poinformuje nas, że już nic do nas nie czuje albo że czuje bardzo niewiele? Nikt nie jest na to gotowy i dlatego umysł ignoruje fakty. „Chwilami czuję, że jest bardziej zdystansowany, że już nie patrzy na mnie tak jak wcześniej, ale to pewnie tylko moja wyobraźnia”. Jednak pewnego dnia partner mówi, że musi z tobą porozmawiać, i z nietypową powagą oraz nieodgadnionym spojrzeniem, bez owijania w bawełnę oznajmia: „Już cię nie kocham, nie chcę, żebyśmy byli razem, tak będzie lepiej dla nas obojga”. I rzeczywiście – ma rację. To będzie lepsze dla obu stron. Po co być z kimś, kto cię nie kocha? Albo po co być z kimś, kogo ty nie kochasz? Nie jest to jednak żadna pociecha. Logika nie daje ci ukojenia, bo mieliście przecież wspólne cele, marzenia, plany… Zerwanie relacji to nie akt prawny i boli aż do szpiku kości, bez względu na to, jak ta wiadomość została przekazana.
Gdy już wiesz, wszystko zaczyna dziać się bardzo szybko i w ciągu kilku minut doświadczasz karuzeli uczuć. Po pierwszym szoku wywołanym wiadomością ból sprawia, że zaczynasz zadawać głupie pytania. „Jesteś pewien?”. „Może jeszcze to przemyślisz?”. Tak naprawdę, co można zrobić poza pytaniem i płakaniem? Nie odpuszczasz i pod wpływem bezpodstawnej, kruchej nadziei stajesz się wyjątkowo naiwny: „Dobrze to przemyślałeś? Nie potrzebujesz jeszcze trochę czasu?”. Tak jakby to była kwestia czasu. Odpowiedź drugiej osoby spada na ciebie niczym grom z jasnego nieba: „ Nie, nie… Przemyślałem to dobrze…”. W pewnym momencie uciekasz się do manipulacji: „W ogóle cię nie obchodzi, że mnie ranisz!”. „A co, jeśli później będziesz tego żałować?”. Cisza. Nie ma już za bardzo czego powiedzieć bądź dodać. Tak, właśnie tego chce twój partner. Znowu płaczesz… Czujesz się coraz gorzej, masz wrażenie, że rozpadasz się na małe kawałeczki, bo zdajesz sobie sprawę, że on nie kłamie. Czy może być coś trudniejszego do zniesienia niż pewność siebie osoby, która nas opuszcza?
Oto kilka możliwych odpowiedzi: jest ktoś inny, chce się zmienić i potrzebuje do tego samotności (ty byłbyś przeszkodą) albo po prostu – i to jest najgorsza ewentualność: uczucie wygasło bez konkretnego powodu.
Pewien mężczyzna wyznał mi, szlochając: „Najokrutniejsze, najbardziej bolesne i wręcz absurdalne jest to, że dla nikogo mnie nie zostawiła! Nic poza nią samą nie stoi na przeszkodzie, by ze mną była…”. I jest to prawda. Wygaśnięcie miłości bez obiektywnych przyczyn jest najtrudniejsze do zniesienia, bo nasuwający się wniosek niełatwo zaakceptować: „Jeżeli nie ma żadnej zewnętrznej przyczyny, kochanków, kryzysu, choroby, nie ulega wątpliwości, że problemem jestem ja!”. Później przychodzi analiza przeszłości w poszukiwaniu choćby najmniejszych błędów czy uchybień albo wyobrażanie ich sobie: myślimy o wszystkim, co zrobiliśmy źle, co moglibyśmy zrobić lepiej, a czego nie zrobiliśmy, roztrząsamy wady, które powinniśmy wyeliminować (gdybyśmy dostali jeszcze jedną szansę), czyli wszystkie nasze osobiste sprawy podlegają surowej ocenie.
Nieznana siła wywołuje w tobie poczucie, że możesz dokonać ekstremalnej zmiany, aby tylko odzyskać utraconą miłość (szczerze wierzysz, że po czymś tak wspaniałym jak ona musiało coś pozostać). Opowiadasz byłemu partnerowi o tym twoim „nowym ja”, obiecujesz, że będzie teraz mieć przy boku zupełnie odmienioną osobę i popełniasz przed nim emocjonalne harakiri. Niestety odpowiada ci jedynie to samo, przerażające milczenie. W ostatnim porywie nadziei budzisz w sobie chwilowy optymizm: „Może jutro spojrzy na to inaczej. Może obudzi się z tego letargu”. A jako że nazajutrz nic się nie zmienia, postanawiasz trwać przy tej nadziei i w ten sposób mijają ci kolejne godziny i dni. Po miesiącu ważysz pięć kilogramów mniej, a on czy ona wciąż twardo obstaje przy swojej decyzji. Powtórzymy raz jeszcze: już cię nie kocha. To rzecz pewna, a ty po prostu nie chcesz dostrzec rzeczywistości.
Gdy wszystko wydaje się już skończone, wyciągasz asa z rękawa. Od wczesnego dzieciństwa uczono cię, że nigdy nie można dawać za wygraną i trzeba walczyć o to, co wydaje nam się sprawiedliwe i wartościowe. Dlatego podejmujesz jeszcze jedną próbę. Jednak za każdym razem coraz bardziej się poniżasz i umacniasz w poczuciu odrzucenia. Tylko osoby nadmiernie trzymające się dawnych uczuć twierdzą, że nic, co robimy dla miłości, nie może być żałosne. Miłość cię przygniata, ciągnie cię za sobą, a jeśli nie zachowasz ostrożności, może cię zabić. Wraz z upływem dni, w miarę jak porzucenie staje się oczywiste, spada twoja pewność siebie. Nie można walczyć niczym Don Kichot o czyjeś uczucie, które wygasło, i za wszelką cenę starać się ratować związek. To wymaga dwóch osób, dwóch chęci, dwóch potrzeb – dwojga, którzy „pragną kochać”.
Kiedy naprawdę nie jesteś już kochany, niezależnie od możliwych przyczyn i motywów, czas porzucić wojownicze nastawienie i nie podejmować bezsensownej, rozdzierającej batalii. Walka o niemożliwą miłość, nową czy dawną, ma wiele konsekwencji. Lepiej raz a dobrze przecierpieć utratę niż godzić się na nieprzerwaną, okrutną niepewność; lepszy jest zasmucający realizm niż uporczywa wiara, która bynajmniej nie przenosi gór.
Jeżeli osoba, z którą jesteś w związku, jest niewierna, staniesz się przeszkodą w realizacji jej planów. Jej wyznania o wygaśnięciu miłości nie będą do końca autentyczne ani szczere. Będzie chciała usunąć cię z drogi, aby móc swobodnie zastąpić cię kimś innym. To kwestia przestrzeni wewnętrznej: „Ktoś inny stał się bliski memu sercu, a nie ma w nim miejsca dla dwóch osób”. Nie chodzi o tymczasowe oddalenie, lecz o odcięcie się, a niekiedy również lekceważenie. Istnieje jeszcze inna możliwość, sprawiająca, że cierpienie i rozbicie, które odczuwasz, są jeszcze silniejsze: nie dość, że odsunięto cię na bok, bo pojawił się ktoś inny, to jeszcze partner wprost obwinia cię o to, co się stało.
Powinieneś się cieszyć, że taka osoba odeszła z twojego życia, jednak twoje poczucie godności zazwyczaj się ugina pod lawiną pytań podyktowanych rozpaczą i przywiązaniem. „Dlaczego właśnie mnie się to przytrafiło?”. „Co takiego jest w tej drugiej osobie, czego mi brakuje?”. „Od kiedy mnie zdradzano?”. „Czy jest starszy ode mnie, ma więcej pieniędzy, jest bardziej atrakcyjny?”. Ta chęć dowiedzenia się wszystkiego, rozgrzebywania tematu i rozdrapywanie blizn ma w sobie coś z masochizmu oraz desperacji. Żadne „jak?”, „kiedy?” i „gdzie?” nie ma tak dużego znaczenia jak to, co ci zrobiono. Ważne jest to, że partner już cię nie kocha i że zostałeś zdradzony; wszystko poza tym to kwestie drugorzędne, stanowiące jedynie pożywkę dla twojego cierpienia. Czy naprawdę liczysz na to, że wszechświat, w swej nieskończonej dobroci, zwróci ci ukochaną osobę w niezmienionej formie, tak jakby nic się nie wydarzyło? „Miłosne cuda” i „uczuciowe odrodzenia” istnieją tylko w bajkach. Gdy miłość się kończy, należy ją pochować.
To pozytywna strona miłosnego zawodu, strata warta uczczenia. Zapewne trudno w to uwierzyć, ale niekiedy świadomość, że druga osoba nas już nie kocha, uwalnia nas od ciężaru niepewności. Nie musisz się już miotać. Skończą się dochodzenia i śledztwa egzystencjalne! Istnieją bolesne wątpliwości, które może wyciszyć tylko pewność. Jedna z pacjentek powiedziała mi: „Nie byłam już pewna, czy on mnie kocha, i przez wiele miesięcy usiłowałam rozszyfrować jego uczucia… Ileż się wtedy nacierpiałam! W jednej chwili moja nadzieja przeradzała się w rozczarowanie… I, to ciekawe, ale gdy powiedział, że chce się rozstać, poczułam ulgę”. Jak mogłaby jej nie poczuć? Jak można nie dostrzec, że cierpienie związane z widzeniem rzeczy takimi, jakie są, w całej surowości, niesie ze sobą również pewne ukojenie? Już wiadomo, czego się trzymać!
Nie każda „niemiłość” jest czymś złym i nie każda miłość jest możliwa do zniesienia. Pamiętam historię pewnej kobiety, kochanki gangstera, który traktował ją jak niewolnicę seksualną. Musiała być dla niego dostępna dwadzieścia cztery godziny na dobę i wiedziała, że grozi jej śmierć, jeśli tylko spojrzy na innego mężczyznę. W końcu łotr znalazł sobie inną kochankę, osiemnastolatkę, a moja pacjentka natychmiast stała się dla niego starą, brzydką wiedźmą. Gdy zapytała mnie, co może zrobić, poradziłem jej, by postarała się jeszcze bardziej zeszpecić, aby pomóc losowi. Wkrótce potem mężczyzna bez żadnych skrupułów wyrzucił ją na ulicę. Tak naprawdę otworzył jej klatkę i pozwolił odlecieć. Koniec miłości, doświadczany przez tych, którzy poślubili niewłaściwą osobę, tych, którzy źle się dobrali, albo tych, którzy krzywdzą się w imię uczucia, jest dobrodziejstwem.
Czy pogoń za czymś lub za kimś, kto już wymknął się spod waszej kontroli, ma sens? Odszedł, już go nie ma, już nie chce być. Po co nalegać? Są rzeczy, na które nie macie wpływu, niezależnie od tego, jak bardzo ich pragniecie czy jak wielką ochotę na nie macie. Co powiedzielibyście o kimś, kto wpadł w szał i tupie ze złości, bo pada deszcz? Czy nie lepiej wyciągnąć parasolkę niż szlochać i złorzeczyć na złą pogodę? Umiejętność przegrywania polega na tym, by odróżniać to, co od nas zależy, od tego, na co nie mamy wpływu, oraz aby wiedzieć, kiedy obstawać twardo przy swoim, a kiedy pozwolić się ponieść biegowi wydarzeń. Nie ma wielkiego sensu „przekonywać” kogoś, by was pokochał (miłość nie działa w ten sposób). Możecie jednak oczyścić umysł, aby zrobić tam miejsce dla drugiej osoby, która kochając was, czułaby się szczęśliwa. Każdą kroplę potu i całą energię, jaką poświęcacie, by rozpaczać za tym, co mogło się wydarzyć, lepiej przeznaczyć na uzdrawianie swej duszy. Jeśli ktoś darzy samego siebie miłością, w końcu będzie gotów powiedzieć sobie z dumą: Jeśli ktoś mnie nie kocha, sam nie wie, co traci.
Na pocieszenie mogę zapewnić, że poznałem niezliczoną liczbę osób, które zostały opuszczone, a po jakimś czasie były wdzięczne losowi za to, że tak się stało, ponieważ spotkały kogoś bardziej dla siebie odpowiedniego. Pomyśl o tych wszystkich miłościach, jakie przeżyłeś na przestrzeni swego życia, i o tym, co w danym momencie dla ciebie znaczyły. Przypomnij sobie nastoletnie, ślepe i burzliwe uczucia, a teraz spójrz na nie z perspektywy swego długoletniego doświadczenia. Czy wywołują one w tobie jakieś niepohamowane impulsy, niemożliwe do opanowania emocje: wzburzają was, poruszają, niepokoją? Nie, prawda? Pamięć emocjonalna ustąpiła miejsca tej bardziej logicznej, chłodnej i opartej na inteligencji. Wiele z tych wspomnień wciąż ma znaczenie anegdotyczne, stanowi część twojej osobistej historii oraz emocjonalnego curriculum vitae. A niegdyś zrobiłbyś wszystko, by tamte relacje utrzymać! Wówczas myślałeś i czułeś, że umierasz wraz z każdym „żegnaj” czy kolejną nieodwzajemnioną miłością, a teraz nie mają one dla ciebie najmniejszego znaczenia. Tak samo będzie w przypadku tej osoby, która dziś przestała cię kochać: stanie się kolejnym wspomnieniem, stopniowo coraz bardziej neutralnym i odległym. Wraz z upływem czasu, gdy życie będzie biegło dalej, odzyskasz spokój.
Nie istnieje żadne lekarstwo na ten rodzaj bólu, żadna „pigułka dzień po” ani „sześć miesięcy po” (bo tyle on mniej więcej zazwyczaj trwa). Trzeba starać się wytrzymać i nie poddawać, tak jakby to była walka bokserska: dziś wy przypieracie cierpienie do ziemi, jutro zaś to ono jest górą. Jedyne, na czym musisz się skupić, to nie dopuścić do nokautu. Jeżeli wytrwasz, to zapewniam, że nawet jeśli parę razy zostaniesz powalony na deski, i tak wygrasz, zdobywając więcej punktów.
Brak przyszłości. Brutalna rzeczywistość: tu i teraz odarte ze złudzeń, bez znieczulenia. Zawsze powtarzano ci, że nadzieja umiera ostatnia, i może to być prawdą w niektórych, szczególnych okolicznościach. Jednak w przypadku miłości bez wzajemności lub sytuacji, w których ktoś powiedział lub okazał ci, że już cię nie kocha, utrata nadziei jest niczym balsam dla duszy. Jeżeli ktoś przestał cię kochać, nie licz na nic, nie miej żadnych pozytywnych oczekiwań: lepiej być inteligentnym pesymistą niż źle poinformowanym optymistą. Kiedyś pewna nastolatka na skraju depresji zapytała mnie: „A co, jeżeli on znów mnie pokocha, a ja jego już nie będę kochała?”. Moja odpowiedź była prosta: „Guzik cię wtedy będzie obchodziło, czy cię kocha, czy nie!”. Spóźnione miłości są niezdrowe i niepożądane.
Rozpacz może spowodować, że zaczniesz wierzyć, iż w jakiś magiczny albo inny nieokreślony sposób wszystko znowu będzie jak kiedyś. „Jeżeli będę tego pragnąć z całego serca, moje marzenia się spełnią”. Czysta mrzonka z elementem halucynacji. Nieracjonalna i nieuzasadniona nadzieja sprawia, że nasz umysł zniekształca informacje, i zaczynamy widzieć i czuć to, co byśmy chcieli.
Spojrzenia, uśmiech, grymas, gest, rozmowa – wszystko interpretujemy jako odrodzenie dawnej miłości. Miałem pacjenta, który będąc na granicy psychozy, przedstawiał mi własne uczucia jako dowód, że jego była partnerka nadal go kocha: „Wiem, że mnie kocha… Czuję to, wszystko mi mówi, że tak jest…”. Uzbrojony w kuloodporną pewność, podjął próbę odzyskania ukochanej, co skończyło się dla niego zarzutem stalkingu. Inna moja pacjentka zwróciła się do mnie o pomoc, ponieważ narzeczony zostawił ją dla jej najlepszej przyjaciółki. W trakcie sesji pełna optymizmu opowiadała mi: „Wczoraj spotkałam się z nim pierwszy raz od czterech miesięcy i jestem pewna, że wciąż mnie kocha… Po tym, jak na mnie patrzył, poznaję, że o mnie nie zapomniał… Dało się to też wyczuć, gdy pocałował mnie na do widzenia. Powiem więcej, jestem pewna, że próbował mnie uwieść….”. Kilka dni później wyznała mi w rozpaczy: „Jestem zdezorientowana, nie wiem, co myśleć… Dowiedziałam się, że bierze z nią ślub… Wysłał mi zaproszenie!”. To są właśnie zagrywki naszego rozumu, fantazje oparte na myśleniu magicznym.
„Wciąż mnie kocha, ale o tym nie wie”. Czyż można bardziej się oszukiwać? Słowa te usłyszałem od pewnej młodej dziewczyny, która od trzech lat była zaręczona z kimś, kto nigdy nie powiedział jej, że ją kocha. Miłość partnerska nie jest magią, tylko rzeczywistością tworzoną przez nas na bieżąco, w oparciu o nasze uczucia i przekonania. Niestety niektóre z nich są całkowicie nieracjonalne.
Jakakolwiek forma poniżenia się: błaganie, przysięganie, kajanie się, nadmierne uleganie lub przymilanie się do drugiej osoby, wywołuje efekt bumerangu. Oto zła wiadomość dla tych, którzy godzą się na miłość przekraczającą ich osobiste granice: uległość z czasem powoduje zmęczenie. Jeżeli było tam jeszcze jakieś uczucie – zanika. Jeżeli pozostawały choćby resztki szacunku – zostają utracone. Chcesz wzbudzać litość? Chcesz oddać jeszcze więcej kontroli osobie, która cię nie kocha? Chcesz wzmocnić jej ego? Gdybyż tak łatwo było przekonać kogoś, kto przestał kochać! Jak utrzymać poczucie własnej wartości, błagając lakonicznie i rzewnie: „Proszę, kochaj mnie!”? Słowa nie zmienią zachowania kogoś, kto nic do was nie czuje. Przyjmij to jak dojrzała osoba. Po co się poniżać, jeżeli nie sprawi to, że odzyskasz miłość?
Pomocne może być zrobienie sobie przerwy. Porozmawiaj z rodziną, wróć do swoich korzeni, do tych wartości, które są częścią ciebie, a które teraz zdają się przyćmione przez żal i rozpacz, które odczuwasz w wyniku nieodpowiedniej dla ciebie miłości. Zapamiętaj sobie i weź do serca te słowa: Zasady nie podlegają negocjacji. Jeżeli chcesz cierpieć, szlochać i wylewać łzy, krzyczeć na cały głos, pełzać po podłodze pokoju, gdy jesteście sami, jeżeli chcesz robić to wszystko i jeszcze wiele więcej – zgoda, ale nigdy nie oddawaj swojej niezależności, nie poświęcaj własnego „ja”. Możesz cierpieć, ile tylko zapragniesz, ale nie kosztem poczucia własnej wartości.
Niektórzy są ekspertami w posypywaniu ran solą. Czy i tobie nie zdarzało się tak robić? Wyobraź sobie, że słyszysz od przyjaciółki od serca: „Straciłaś niezwykłego mężczyznę. Był najlepszy, rozumiem, jak się teraz czujesz…”. Jak to? „Niezwykłego mężczyznę”? „Najlepszy”? Nie ulega wątpliwości, że przez rzekomą przyjaciółkę przemawia zazdrość lub nieżyczliwość. Po co mówić coś takiego komuś, kto prawie kona z rozpaczy? Ci, którzy naprawdę nas kochają, biorą naszą stronę i zawsze nas bronią, starają się wyciągnąć nas na powierzchnię, nieważne, czy mamy rację, czy nie. Troszczą się o nas i tyle. Trzymaj się z dala od kobiet, które twierdzą, że są twoimi koleżankami, a na każdym kroku przypominają ci, jaka głupota przez ciebie przemawiała czy przemawia. Jeśli chcesz przeżyć katharsis, poślij takie osoby do diabła! To samo dotyczy tych przyjaciół, którzy twierdzą, że są „obiektywni” i usiłują być sprawiedliwi w sytuacji, w której nie jest to możliwe. Mam na myśli tych, którzy przemądrzałym tonem głoszą: „To prawda, że ona była bardzo problematyczną osobą, ale i ty nie masz łatwego charakteru”. Doskonały moment, aby wypominać komuś jego wady i słabości! Zabierz się za oczyszczanie swojej drogi i świata uczuć.
Potrzebujesz teraz wsparcia, dostrojenia emocjonalnego, wspólnych chwil milczenia, poklepania po plecach, krzepiących słów, miłości rodziny i innych osób, które chcą ulżyć ci w cierpieniu. Potrzebujesz „kochanych kłamczuchów”, którzy będą ci powtarzać, jakim jesteś wspaniałym, atrakcyjnym, doskonałym człowiekiem, czy cokolwiek innego, co dobrze zrobi twojemu zranionemu „ja”. Konstruktywną krytykę należy zostawić na później, kiedy już ta emocjonalna burza się przetoczy. Teraz musisz się wydobyć z dołka, a w tym procesie bardzo pomocne będą osoby, które naprawdę cię kochają. I to właśnie tam, na tym bezpiecznym, przyjacielskim fundamencie, po trochu nauczysz się od nowa kochać.
Precz z mdłym romantyzmem! Zresztą, o jakim romantyzmie może być mowa, skoro drugiej osoby już nie ma? Nic ci nie da samotne odwiedzanie miejsc przepełnionych emocjonalnymi wspomnieniami. Po co się skupiać na pustce, która została po rozstaniu, i chwytać się muzyki, zapachów czy przedmiotów związanych z utraconą osobą? Co prawda niekiedy całkowite zanurzenie się we wspomnieniach i pozwolenie sobie na cierpienie sięgające granic wytrzymałości ma efekt terapeutyczny, ale takie „nurkowanie” lepiej przeprowadzać przy wsparciu specjalisty znającego się na temacie. Postaraj się stworzyć w swoim otoczeniu mikroklimat spokoju, który znajdzie odzwierciedlenie w twoim wnętrzu. Posprzątaj w mieszkaniu i stwórz motywującą atmosferę. Pamiętaj: nie ma już nadziei, on przestał / ona przestała cię kochać, to nieodwracalne. Na co zatem czekasz? Pozbieraj, zapakuj i pooddawaj wszystko, co zostało ci po tej relacji. Co prawda znów zaczynasz od zera, ale liczy się to, że w ogóle zaczynasz.
Za każdym razem, gdy najdzie cię jakieś wspomnienie, obraz czy wyobrażenie związane z nim/nią, zaklaszcz w dłonie i powiedz na głos: „Stop!”. To sygnał do zatrzymania, który zakłóci tę myśl na kilka chwil i pozwoli ci na oddech. Po kilku razach nie będziesz już musieć mówić tego na głos; „Stop!” stanie się po prostu częścią twojego wewnętrznego języka. Nie jest to zbyt skomplikowane rozwiązanie, a pomaga i przynosi ulgę. Nie zamykaj się we własnej głowie i nie oddalaj się od ludzi. Warto pójść do kina (byle nie na film o miłości ani o uroczych wampirach), wyjść coś zjeść (tylko nie w miejsce, gdzie chodziliście razem; i nie zamawiaj też jego/jej ulubionego dania), odwiedzić przyjaciół (rozmowy na wiadomy temat zabronione), czyli po prostu wyjść do ludzi, pokazać się światu i bliskim. Choć może być ci trudno w to uwierzyć, słońce nie przestało wschodzić, a życie wcale się nie zatrzymało. Powtórzę: gdy zaczniesz snuć negatywne rozmyślania, tworzyć w głowie własną telenowelę, zastosuj technikę „Stop!” i wątek się urwie, aż do następnego razu.
To typowe. Nasz umysł lubi się nurzać w nostalgii i użalać się nad sobą, kiedy to tylko możliwe. Nie ma większego sensu w przesadzaniu i wspominaniu „cudownych lat” czy „pięknych chwil”. Znajdź równowagę! Nie ma też potrzeby popadać w skrajną niechęć. Staraj się wyważyć wszystkie informacje: nie zapominaj tego, co negatywne, nie gloryfikuj osoby, która już cię nie kocha. Nie upiększaj tego, co nieprzyjemne, nie przebaczaj tego, co godne potępienia. Seks nie był zbyt dobry? On był egoistą? Ona była niewierna? Był obojętny? Nie mieliście o czym rozmawiać? Nie ukrywaj tego! Pamiętaj o tym, przypominaj sobie poszczególne fakty! Nie mówię, że trzeba złorzeczyć czy pozwolić się opanować nienawiści albo żądzy zemsty. Proponuję tylko zachowanie w pamięci negatywnych aspektów waszego związku. Jeśli zaczniesz wyolbrzymiać i przesadnie rozpamiętywać jej czy jego pozytywne cechy, trudniej ci będzie poradzić sobie z bólem. Znacznie łatwiej jest się rozstać z człowiekiem niż z aniołem.
Nie mam na myśli chorobliwego przywiązania. Nie sugeruję też porzucenia swoich pozostałych ról i przemianę wyłącznie w ojca czy matkę. Jednak dzieci stanowią element misji, która jest zapisana w naszych genach. Twoje dzieci są częścią ciebie, a miłość, którą do nich czujesz i którą one czują do ciebie, przetrwa właściwie każdą próbę. Dlatego skup się na nich, na tej czystej, szczerej miłości. Dostrzegaj w nich źródło swego szczęścia, które sprawia, że życie staje się bardziej znośne. One nie są niczemu winne i potrzebują ciebie jako osoby silnej i skutecznej. Niezależnie od tego, jak bardzo pogrążasz się w smutku, wciąż musisz je wychowywać, opiekować się nimi i trwać przy ich boku. Działa to mniej więcej w ten sposób: były partner cię topi, jednak dzieci wyciągają cię na powierzchnię. Były/była nie należy do ciebie, a dzieci są krwią z twojej krwi. On/ona już cię nie kocha, dzieci kochają cię bezwarunkowo. Spełnienie można odnaleźć nie tylko w miłości partnerskiej, lecz również w miłości do dzieci.
Zasada 2
Poślubienie kochanka jest niczym dosypanie soli do deseru
Miłość to przejściowe szaleństwo, które leczy się za pomocą małżeństwa.
A. Birce
Zakochani są jak szaleńcy.
Plaut
Statystyki są miażdżące: po zebraniu danych z różnych kultur okazało się, że około połowa osób spotyka się z kimś na boku i przyprawia partnerowi rogi. Zakazane związki są szczególnie kuszące, gdyż dostarczają wyjątkowo zintensyfikowanej, wszechogarniającej przyjemności, która uzależnia. Niezależnie od naszej opinii na temat potajemnych relacji musimy przyznać, że wiele z nich zamienia się w osobisty Disneyland, w którym kochankowie są bliżej stanu manii niż normalnego życia. Tworzą swój mikrokosmos i własne reguły funkcjonowania: świat, w którym jest miejsce tylko dla dwojga. W tym miłosnym układzie każda z osób określa istnienie drugiej i nadaje jej znaczenie. Jedna z pacjentek opowiedziała mi: „Tylko dzięki temu, że mogę z nim spędzić kilka godzin, cały mój tydzień nabiera sensu… Gdy go nie widzę, staję się niekompletna, jakby wyrwano część mnie…”. Uzasadnienie egzystencjalne wraz z jednoczesnym zespołem odstawiennym; nic się nie da zrobić. Wystarczy kilka spotkań, by codzienne życie nabrało wyjątkowych kolorów, a czarno-biała rzeczywistość stała się wielobarwna i trójwymiarowa. To powoduje niechęć do wydostania się z tej gmatwaniny bez względu na to, jak silna jest zewnętrzna presja: nikt nie chce utracić rozkoszy miłości, która wynosi ponad wszystkie poziomy.
Jednak mimo ogromnej szczęśliwości partnerzy niekiedy chcą czegoś więcej; pragną zalegalizować związek i przedłużyć go w czasie. W jaki sposób? Formalizując go, wychodząc z ukrycia i z dumą pokazując się światu. Ujawniając swoją zakazaną miłość niczym w baśni: „Kochamy się, będziemy żyć razem i stworzymy rodzinę, z moimi i twoimi dziećmi, a kiedyś może i z naszymi wspólnymi”. Jeśli jesteś obecnie w takiej sytuacji, radzę ci nieco obniżyć oczekiwania. Nie chcę cię zniechęcać, ale zaledwie niewielki procent kochanków, którzy decydują się żyć razem lub wziąć ślub, daje radę utrzymać związek. Takie są skutki zejścia na ziemię i nadania struktury szaleństwu ożywiającemu do tej pory relację. Trudno jest podporządkować namiętną miłość konkretnym regułom i oczekiwać, że wszystko nadal będzie takie samo.
Emocjonalny rollercoaster kochanków wiąże się z intensywną satysfakcją seksualną, zamgleniem świadomości, czułością, radością, poczuciem winy, strachem i odwagą, zachwytem i rozczarowaniem, miłością i odrzuceniem, szczęściem i poczuciem ulgi, śmiechem i płaczem oraz wieloma innymi skrajnościami. Kochankowie owładnięci są plątaniną pozytywnych i negatywnych uczuć różnego rodzaju i o różnym nasileniu. To właśnie zmienność i różnorodność tych emocji okazuje się często dla nich zgubna. Jak zapanować nad tą fascynującą, pozbawioną kontroli energią, aby oswoić ją i zarazem nie sprawić, że utraci żywotność?
Jest w tym pewna sprzeczność: nie chcesz rezygnować ze szczęścia związanego z posiadaniem kochanka, ale jednocześnie pragniesz tę relację pozbawić jej natury, wyrwać z jej ekosystemu i przenieść do domu. Dlaczego tak się dzieje? Dynamika jest mniej więcej następująca: gdy przywiązanie zapuszcza korzenie, początkowe postanowienia o „cieszeniu się nim, póki się da” czy o „życiu chwilą” zaczynają tracić na sile, wzrasta zaś potrzeba bycia razem i przyszłość zaczyna coraz bardziej niepokoić. Pojawiają się argumenty stanowiące ciekawą mieszankę hedonizmu i kosmicznej sprawiedliwości: „Co jest złego w tym, byśmy razem zamieszkali? Czy nie zasługujemy na szczęście? To nie przypadek, że nasze drogi się spotkały!”. Oczywiście nikt nie „zasługuje” na to, by być nieszczęśliwy. Problem polega na rozpoznaniu, czy jest możliwe, by relację kochanków przeistoczyć w stabilne małżeństwo, nie tracąc przy tym tej żywotności, która tak nas uszczęśliwia.
Dlatego zastanów się, czy twoja decyzja nie wynika wyłącznie z pogoni za przyjemnością. Czy znasz swojego kochanka czy kochankę wystarczająco, czy może to, co o nim wiesz, wiąże się tylko z wybuchem miłosnych uczuć, pozbawionym wszelkich negatywnych aspektów? Zadaj sobie pytanie, jakiego szczęścia szukasz. Prawdziwego, zakładającego twarde stąpanie po ziemi, czy takiego, którego jedyny fundament stanowi pragnienie, by nic go nie zmąciło.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki