Miłość własna. O głębokiej i szczerej samoakceptacji - Riso Walter - ebook

Miłość własna. O głębokiej i szczerej samoakceptacji ebook

Riso Walter

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy często miewasz wrażenie, że inni radzą sobie z codziennością lepiej niż ty? Czy z łatwością wymieniasz wiele swoich wad, ale trudno ci podać zalety?

Poczucie własnej wartości i pozytywny obraz samego siebie można – i warto! – kształtować na każdym etapie życia, aby utrzymywać równowagę psychiczną i… lubić samego siebie jak dobrego przyjaciela. To prostsze, niż mogłoby się wydawać – potrzeba tylko drogowskazu. Jeśli czujesz, że sprawia ci to trudność, sięgnij po tę książkę, aby:

• zacząć doceniać samego siebie,

• nauczyć się cieszyć z każdego, nawet małego sukcesu,

• uciszyć toksycznego wewnętrznego krytyka i przestać zadręczać się błędami z przeszłości,

• poznać najczęstsze pułapki negatywnego myślenia o sobie, by przestać w nie wpadać,

• nauczyć się komplementować i nagradzać samego siebie,

• unikać niesprawiedliwych porównań i zdobyć narzędzia do zdrowej samooceny,

• zyskać niezależność, wiarę w siebie i odwagę, które umożliwią ci swobodny rozwój osobisty i zawodowy,

• zbudować szczęśliwe i harmonijne więzi ze sobą i z bliskimi

oraz, co najważniejsze: pokochać siebie! Ta książka już zawsze będzie ci przypominać, że jesteś ważny i wyjątkowy. Dzięki niej fałszywe przekonania na własny temat nie będą cię powstrzymywać przed doświadczaniem pełni szczęśliwego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 127

Oceny
4,0 (15 ocen)
6
3
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Spacerujaca_z_ksiazkami

Całkiem niezła

Nie wyróżnia się na tle innych poradników, ale pewnie wiele osób coś w nim dla siebie znajdzie
00
Jeny_co_tu_czytac

Całkiem niezła

Nie ważne o czym, ważne, że kot jest na okładce. A tak na poważnie... Poradników u mnie tyle co kot (ten z okładki) napłakał. Mają one dać nam kopa, zachęcićc do działania i odmienić nasze życie. Od czasu do czasu sięgam po nie by sprawdzić czy naprawdę mają tę moc, jednak na mnie chyba nie działają, albo mam tak cudowne życie, że nie są mi one potrzebne. 😜 Jeśli dobrze liczę to piąty poradnik jaki przeczytałam w całej mojej karierze czytelniczej, czyli patrząc na skalę przeczytanych przezemnie pozycji jest to u mnie gatunek niszowy. Walter Riso w tej krótkiej książce ma na celu nauczyć czytelnika miłości do samego siebie, co za tym idzie zwiększyć jego poczucie wartości. Porusza on zagadnienia dotyczące zarówno wyglądu osobistego jak i czynów oraz myśli które nam towarzyszą. Podkreśla, że porównywanie oraz stereotypy to jest to co nas wyniszcza od wewnątrz. Jeśli zaczniemy szanować siebie samego, akceptować swój wygląd, swoje działania jeśli zaczniemy nagradzać samego siebie oraz p...
00

Popularność




Wstęp

Miłość do samego sie­bie two­rzy barierę chro­niącą przed cier­pie­niem psy­chicz­nym. Nie tylko służy nam za punkt odnie­sie­nia, dzięki któ­remu potra­fimy kochać innych ludzi („Miłuj bliź­niego swego jak sie­bie samego”), lecz rów­nież zdaje się sta­no­wić czyn­nik zapo­bie­ga­jący wystą­pie­niu zabu­rzeń psy­chicz­nych, a także sprzyja dobro­sta­nowi i popra­wie jako­ści życia.

Wzmoc­nie­nie samo­oceny i poko­cha­nie klu­czo­wych aspek­tów swo­jej oso­bo­wo­ści powinno być pierw­szym kro­kiem na dro­dze roz­woju ducho­wego oraz dosko­na­le­nia oso­bi­stego. Nie mam tu jed­nak na myśli ciem­nej strony poczu­cia wła­snej war­to­ści: zapa­trze­nia w sie­bie, postrze­ga­nia sie­bie jako kogoś wyjąt­ko­wego, szcze­gól­nego i lep­szego od innych. Mówię nie o śle­pym i nie­po­ha­mo­wa­nym samo­uwiel­bie­niu (ego­ty­zmie), lecz o szcze­rej umie­jęt­no­ści uzna­nia swo­ich moc­nych stron i zalet, roz­wi­ja­nia ich na prze­strzeni życia oraz dzie­le­nia się nimi ze świa­tem w sku­teczny, a zara­zem pełen wyczu­cia spo­sób. Miłość wła­sna przy jed­no­cze­snej pogar­dzie dla innych ludzi lub braku zain­te­re­so­wa­nia nimi to czy­sta aro­gan­cja, a miłość do innych połą­czona z nie­chę­cią do samego sie­bie to brak poczu­cia wła­snej war­to­ści.

Prak­ty­ko­wać miłość wła­sną zna­czy tyle, co szcze­rze kochać i cenić sie­bie samego. Ozna­cza to trwa­nie w swoim ist­nie­niu (cona­tus), jak to opi­sy­wał Spi­noza, aby bro­nić wła­snego ja i wydo­by­wać z niego to, co naj­lep­sze. Kochać sie­bie ozna­cza rów­nież roz­wi­jać swój instynkt samo­za­cho­waw­czy, jak gło­sili sto­icy, oraz dążyć do naj­więk­szej moż­li­wej, zdro­wej przy­jem­no­ści, co postu­lo­wał Epi­kur. Jeżeli kochasz sie­bie, masz poczu­cie, że zasłu­gu­jesz na wszystko, co naj­lep­sze, sza­nu­jesz się i dajesz sobie prawo, by samo to, że ist­nie­jesz, sta­no­wiło dla cie­bie wystar­cza­jący powód do szczę­ścia.

Miłość ma swój począ­tek w domu. To tam po raz pierw­szy czu­jesz się kochany i wła­śnie na pod­sta­wie swo­ich wcze­snych doświad­czeń uczysz się kochać życie lub go nie­na­wi­dzić. Jak mógł­byś się otwo­rzyć na miłość ludzi, któ­rzy cię ota­czają, jeżeli nie zaak­cep­to­wał­byś sie­bie, gar­dził­byś sobą lub gdyby wła­sne ist­nie­nie było dla cie­bie powo­dem do wstydu? Pewien pogrą­żony w depre­sji pacjent wyznał mi: „Przy­kro mi, ale… wsty­dzę się tego, że żyję”. Czy można wyobra­zić sobie więk­szy kry­zys egzy­sten­cji? Nie ata­ku­jesz ani nie odsu­wasz od sie­bie osób, które kochasz, i tak samo powi­nie­neś trak­to­wać samego sie­bie. Bądź swoim przy­ja­cie­lem – to pierw­szy krok na dro­dze do zdro­wej samo­oceny. Kochać zna­czy dostrze­gać w dru­gim czło­wieku wszystko, co dobre, i cie­szyć się tym. Cier­pie­nie kocha­nej osoby nas boli, a jej radość nas cie­szy; w przy­padku miło­ści wła­snej wystę­puje podobny mecha­nizm. Jeżeli nie umiesz sobie prze­ba­czać, źle się czu­jesz sam ze sobą, lek­ce­wa­żysz i nie zno­sisz samego sie­bie, zna­czy to, że sie­bie nie kochasz! Nie­kiedy ktoś mnie pyta, czy to moż­liwe, by sie­bie nie­na­wi­dzić, a ja bez waha­nia odpo­wia­dam: „Oczy­wi­ście, i to jak mocno!”. Bywa, że ktoś nie­na­wi­dzi sie­bie do tego stop­nia, że nie tylko chce znik­nąć z powierzchni ziemi, ale wręcz podej­muje dzia­ła­nia mające na celu urzeczywist­nie­nie tego pra­gnie­nia.

Nie­jed­no­krot­nie nurzamy się w bólu, który sami sobie zada­li­śmy. Sły­sza­łem histo­rię o pew­nej podró­żu­ją­cej pocią­giem kobie­cie, która o trze­ciej w nocy, gdy więk­szość pasa­że­rów spała, zaczęła żalić się na cały głos: „O Boże, ależ mi się chce pić! Boże, jak mi się chce pić!”. Powta­rzała te słowa raz za razem. Te upo­rczywe narze­ka­nia obu­dziły wielu pasa­że­rów, aż wresz­cie męż­czy­zna, który sie­dział naj­bli­żej, przy­niósł jej dwie szklanki wody. „Pro­szę się napić. Zaspo­koi pani pra­gnie­nie i wszy­scy będziemy mogli pójść spać”. Kobieta się napiła, a ludzie zaczęli ponow­nie ukła­dać się do snu. Wyda­wało się, że sytu­acja została opa­no­wana, ale po kilku minu­tach ponow­nie dał się sły­szeć głos: „O Boże, ależ mi się chciało pić! Boże, jak mi się chciało pić!”. Od dziecka nie­świa­do­mie wymie­rzamy sobie psy­chiczne kary i przy­zwy­cza­jamy się do tego, jakby był to nor­malny, a wręcz pożą­dany ele­ment naszego życia. Pła­wimy się w cier­pie­niu lub po pro­stu godzimy się na nie. Nie­kiedy zacho­wu­jemy się tak, jakby to samo­bi­czo­wa­nie było cnotą, ponie­waż „kształ­tuje cha­rak­ter”. Choć nie ulega wąt­pli­wo­ści, że nie­kiedy osią­ga­nie celów życio­wych wymaga od nas pew­nej dozy wysiłku, czym innym jest kon­struk­tywna samo­kry­tyka, a czym innym okrutne samo­oskar­ża­nie, które wbija nas w zie­mię i nie pozwala nam nawet pod­nieść głowy. Należy odróż­nić akcep­ta­cję potrzeb­nego i koniecz­nego cier­pie­nia od przy­wyk­nię­cia do bólu, na który w maso­chi­stycz­nym odru­chu sami sie­bie ska­zu­jemy w imię „oczysz­cze­nia się z grze­chu” lub po to, by „stać się god­nymi czy­jejś miło­ści”.

Odkry­cia w dzie­dzi­nie psy­cho­lo­gii poznaw­czej poczy­nione w ciągu ostat­nich dwu­dzie­stu lat wska­zują wyraź­nie na bez­po­średni zwią­zek pomię­dzy nega­tyw­nym obra­zem sie­bie a roz­ma­itymi pro­ble­mami psy­chicz­nymi takimi jak fobie, depre­sja, stres, ner­wo­wość, trud­no­ści w kon­tak­tach mię­dzy­ludz­kich, w tym w rela­cji z part­ne­rem, objawy psy­cho­so­ma­tyczne, słabe wyniki w nauce i w pracy, nad­uży­wa­nie sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nych, znie­kształ­cony obraz wła­snego ciała, kło­poty z regu­lo­wa­niem emo­cji i wiele innych. Spe­cja­li­ści są zgodni: jeżeli mamy zani­żoną samo­ocenę, jakość naszego życia się obniża, jeste­śmy z niego mniej zado­wo­leni i mamy pod­wyż­szony poziom lęku.

Ta książka jest adre­so­wana do osób, które nie kochają samych sie­bie w wystar­cza­ją­cym stop­niu, żyją spę­tane koko­nem wła­snych wygó­ro­wa­nych stan­dar­dów i nie czują wobec sie­bie sza­cunku. Kie­ruję ją rów­nież do tych czy­tel­ni­ków, któ­rzy nie­gdyś potra­fili kochać samych sie­bie, ale zatra­cili tę umie­jęt­ność wśród tru­dów codzien­no­ści lub z powodu cią­głej walki o to, by zwią­zać koniec z koń­cem. Takie osoby odsu­wają sie­bie na bok, jakby cho­dziło o przed­miot jed­no­ra­zo­wego użytku. Prze­sła­nie tej książki jest zara­zem pro­ste i skom­pli­ko­wane. Zako­chaj się w sobie; bądź odważny; zacznij romans z samym sobą, z „nie­za­wod­nym ja”, dzięki któ­remu każ­dego dnia będziesz coraz szczę­śliw­szy i bar­dziej odporny na prze­ciw­no­ści losu, z któ­rymi codzien­nie się mie­rzysz.

Zakochaj się w sobie

Miłość do samego sie­bie to być może naj­waż­niej­szy czyn­nik umoż­li­wia­jący prze­trwa­nie w zło­żo­nym świe­cie, któ­remu coraz trud­niej jest sta­wiać czoła. Mimo to, co cie­kawe, znaczna część spo­łecz­nego ucze­nia się ma zwią­zek z wymie­rza­niem kar lub umniej­sza­niem roli poczu­cia wła­snej war­to­ści, praw­do­po­dob­nie po to, aby uchro­nić dziecko przed popad­nię­ciem w próż­ność. Jeżeli sam sobie pogra­tu­lu­jesz i prze­ślesz buziaka, to osoby w twoim oto­cze­niu (włącz­nie z dyżur­nym psy­cho­lo­giem) uznają zapewne twoje zacho­wa­nie za absur­dalne, nar­cy­styczne lub osten­ta­cyjne. Wyra­ża­nie uzna­nia dla samego sie­bie lub duma z wła­snych osią­gnięć czę­sto są nie­zbyt dobrze widziane. Duże zado­wo­le­nie z sie­bie i świata może wręcz, zgod­nie z uzna­nymi kla­sy­fi­ka­cjami zabu­rzeń psy­chicz­nych, zostać zdia­gno­zo­wane jako epi­zod hipo­ma­nii. Jeśli zbyt długo zaj­mu­jesz się sobą, doga­dzasz sobie lub się chwa­lisz, nie­chyb­nie sły­szysz: „Oj, uwa­żaj, żeby nie popaść w pychę!”, „Czy nie prze­sa­dzasz z tym samozado­wo­le­niem?”. Jest to w pew­nym sen­sie zro­zu­miałe, jeśli weź­mie się pod uwagę szkody, do któ­rych może dopro­wa­dzić wybu­jałe, prze­ro­śnięte ego. Jed­nak czym innym jest zadu­fa­nie w sobie (czyli pycha), ego­izm (ozię­błość i nie­zdol­ność do poko­cha­nia dru­giej osoby) lub ego­cen­tryzm (brak umie­jęt­no­ści przy­ję­cia odmien­nych punk­tów widze­nia), a czym innym zdol­ność do szcze­rej i głę­bo­kiej samo­ak­cep­ta­cji bez popa­da­nia w pre­ten­sjo­nal­ność czy robie­nia wokół sie­bie nad­mier­nego szumu. Skrom­ność ozna­cza świa­do­mość wła­snych bra­ków, jed­nak w żad­nej mie­rze nie wiąże się z nie­do­strze­ga­niem wła­snej war­to­ści.

Trudno odmó­wić słusz­no­ści stwier­dze­niu: „Kochaj sie­bie, ale nie do prze­sady” – czyli nie w spo­sób nie­pro­por­cjo­nalny lub bez­ro­zumny (aby nie zatra­cić się bez­pow­rot­nie w wygó­ro­wa­nym wyobra­że­niu na swój temat). Jest to ostrze­że­nie przed ciemną stroną poczu­cia war­to­ści. Ważne jed­nak, by nie prze­sa­dzać także w drugą stronę i mieć świa­do­mość, że twoja miłość do samego sie­bie, pozba­wiona nad­mier­nej nie­pew­no­ści czy irra­cjo­nal­nych obaw, może cię wes­przeć w sytu­acjach, w któ­rych ktoś pod­waża czy ata­kuje twoją war­tość, i pozwo­lić ci iść dalej z pod­nie­sioną głową.

Ten­den­cja do ukry­wa­nia i/lub umniej­sza­nia wła­snych zasług oraz moc­nych stron powo­duje wię­cej szkody niż pożytku. Jeżeli za bar­dzo weź­miesz sobie do serca ostrze­że­nie, aby nie kochać sie­bie zbyt mocno, może to się prze­ro­dzić w nie­zdrowy rodzaj miło­ści wła­snej. To prawda, że nie ma potrzeby wykrzy­ki­wać na cały głos ani roz­pi­sy­wać się w mediach, jacy jeste­śmy wspa­niali, jed­nak wypie­ra­nie, nego­wa­nie albo kwe­stio­no­wa­nie swo­ich zalet może mieć emo­cjo­nal­nie szko­dliwe skutki. Usilne próby obrony przed nie­po­skrom­nio­nym ego­izmem nie­kiedy koń­czą się odbie­ra­niem sobie prawa do jakiej­kol­wiek miło­ści do sie­bie. Nie­któ­rzy tak bar­dzo oba­wiają się, że wyjdą na zaro­zu­mia­łych, że zaczy­nają wsty­dzić się tego, kim są. Przy­po­mina to sytu­ację, w któ­rej ktoś popada w skąp­stwo, aby unik­nąć roz­rzut­no­ści. Jeżeli czu­jesz się źle, doma­ga­jąc się respek­to­wa­nia swo­ich praw, lub po pro­stu je igno­ru­jesz albo uwa­żasz, że ci nie przy­słu­gują, być może brak ci sza­cunku do samego sie­bie.

W miarę dora­sta­nia czę­sto budzi się w nas zasta­na­wia­jący brak sza­cunku do sie­bie. Na zawsze zosta­wiamy wów­czas za sobą rado­sny okres dzie­ciń­stwa, kiedy cały świat zda­wał się krę­cić wokół nas, a my spę­dza­li­śmy czas na bez­tro­skiej zaba­wie. Wtedy wszystko wyda­wało się przy­jemne i cie­kawe, a my sami sobie wystar­cza­li­śmy do szczę­ścia, kreu­jąc wła­sne, nie­skoń­czone światy (to oczy­wi­ste, że prze­trwa­nie zapew­nia dziecku nie ten­den­cja do wymie­rza­nia sobie kar, lecz upodo­ba­nie do zabawy). Jed­nak wszystko, co dobre, kie­dyś musi się skoń­czyć – wcho­dząc w doro­słość, zosta­wiamy więc za sobą ten cudowny, krę­cący się wokół nas świat (gdyż żadne spo­łe­czeń­stwo nie prze­trwa­łoby, gdyby ludzie prze­ja­wiali taki sto­pień ego­cen­try­zmu). Zaczy­namy kie­ro­wać wię­cej uwagi na zewnątrz niż do środka i nie­chęt­nie godzimy się z tym, że miłość do innych jest waż­niej­sza, cen­niej­sza i bar­dziej godna pochwały niż wła­sna.

Wnio­ski z naj­now­szych badań psy­cho­lo­gicz­nych powinny dać nam do myśle­nia: nie uczymy naszych dzieci, jak cenić sie­bie, a w każ­dym razie nie robimy tego w rów­nie sys­te­ma­tyczny i zor­ga­ni­zo­wany spo­sób jak w przy­padku innych umie­jęt­no­ści. Od małego poka­zuje się nam, jak dbać o ciało: myć zęby, kąpać się, obci­nać paznok­cie, jeść, korzy­stać z toa­lety, ubie­rać się i tak dalej. Co jed­nak z dba­ło­ścią o higienę psy­chiczną? Czy poświę­camy tej kwe­stii wystar­cza­jącą uwagę? Czy sto­su­jemy w prak­tyce nabyte umie­jęt­no­ści? Czy dostrze­gamy wagę miło­ści wła­snej?

Cztery filary samooceny

Samo­ocena nie jest dzie­dzi­czona ani zde­ter­mi­no­wana gene­tycz­nie, lecz wyuczona. Ludzki mózg ma zdol­ność prze­twa­rza­nia wła­ści­wie nie­skoń­czo­nej liczby danych. Wszyst­kie inte­rak­cje spo­łeczne, w jakie wcho­dzimy na prze­strzeni życia, sta­no­wią dla nas źró­dło infor­ma­cji, które zostają następ­nie zma­ga­zy­no­wane w pamięci pod posta­cią sche­ma­tów i prze­ko­nań. W ten spo­sób budu­jemy wewnętrzne modele obiek­tów oraz przy­pi­su­jemy zna­cze­nia sło­wom, sytu­acjom, zacho­wa­niom ludzi, aktyw­no­ściom spo­łecz­nym i wielu innym kwe­stiom. Ten – zafał­szo­wany lub nie – obraz świata wyko­rzy­stu­jemy, by prze­wi­dy­wać, co się wyda­rzy, i zawczasu się na to przy­go­to­wy­wać. Przy­szłość jest zapi­sana w prze­szło­ści.

Kon­takty z ludźmi z naj­bliż­szego oto­cze­nia i kręgu spo­łecz­nego (przy­ja­ciółmi, rodzi­cami, nauczy­cie­lami) to fun­da­ment, na któ­rym budu­jesz swój obraz świata i zgod­nie z któ­rym postę­pu­jesz. W pod­sta­wie tych rela­cji powstaje rów­nież twój obraz sie­bie. Porażki i suk­cesy, lęki i sła­bo­ści, odczu­cia fizyczne, miłe i nie­przy­jemne doświad­cze­nia, stra­te­gie radze­nia sobie z pro­ble­mami, to, o czym ludzie ci mówią, i to, o czym mil­czą, kary i nagrody, miłość i porzu­ce­nia – wszystko to składa się na twój wewnętrzny obraz sie­bie: twoje ja. Być może uwa­żasz, że jesteś piękny, zaradny, inte­re­su­jący i szla­chetny, albo wręcz prze­ciw­nie – postrze­gasz się jako osobę brzydką, nie­za­radną, nudną, głu­pią i złą. Każda z tych zauwa­ża­nych przez cie­bie cech wynika z prze­szło­ści, w któ­rej two­rzy­łeś „teo­rię” na wła­sny temat, co z kolei wpły­wało na twoje przy­szłe zacho­wa­nie. Jeśli sądzisz, że jesteś nie­udacz­ni­kiem, ni­gdy nie będziesz nawet podej­mo­wał wysiłku, aby wygrać. Powiesz sobie: „Po co w ogóle się sta­rać, skoro i tak nie mam szans?”, „To nie dla mnie” albo „Do niczego się nie nadaję”.

Ludzie mają ten­den­cję raczej do szu­ka­nia potwier­dze­nia niż do kwe­stio­no­wa­nia zało­żeń, które przez lata pie­lę­gno­wali. Z natury jeste­śmy prze­ciwni zmia­nom i prze­ja­wiamy sztyw­ność myśle­nia, która powo­duje, że bywamy uparci i nie­wraż­liwi na nowe bodźce. Gdy jakiś sche­mat zako­rzeni się w naszej gło­wie, trudno nam go zmie­nić, choć nie jest to nie­moż­liwe. Jeżeli zatem wytwo­rzy­łeś nega­tywny obraz sie­bie, będzie ci on towa­rzy­szył przez resztę życia, o ile nie podej­miesz wysiłku, by go zmie­nić. Co wię­cej, nie­świa­do­mie będziesz robić wiele rze­czy, aby dowieść praw­dzi­wo­ści tych sche­matów, nawet jeżeli są one dla cie­bie nie­ko­rzystne (do tego stop­nia absur­dalne są nasze zacho­wa­nia). Jeżeli na przy­kład utrwa­li­łeś w sobie prze­świad­cze­nie o wła­snej bez­u­ży­tecz­no­ści, to oba­wia­jąc się pomyłki, będziesz popeł­niać coraz wię­cej błę­dów, potwier­dza­jąc tym samym pier­wotne zało­że­nie. Prze­ko­na­nie o wła­snej brzy­do­cie będzie cię pro­wa­dzić do uni­ka­nia kon­tak­tów z innymi i unie­moż­liwi ci nawią­za­nie rela­cji miło­snych czy sek­su­al­nych (nikt nie zwróci na cie­bie uwagi, jeżeli nie podej­miesz ryzyka). Jeśli żyjesz w prze­świad­cze­niu, że jesteś nie­udacz­ni­kiem, nie odwa­żysz się podej­mo­wać żad­nych wyzwań i wysta­wiać swo­ich umie­jęt­no­ści na próbę, co dopro­wa­dzi cię do wnio­sku, że suk­ces jest dla cie­bie nie­osią­galny. Nie stoi za tym żadna sekretna siła. W psy­cho­lo­gii poznaw­czej zja­wi­sko to nosi nazwę samo­speł­nia­ją­cej się prze­po­wiedni, a psy­cho­lo­go­wie spo­łeczni nazy­wają je efek­tem Pig­ma­liona. Postę­pu­jemy czę­sto w nie­ko­rzystny dla sie­bie spo­sób, o ile potwier­dza to nasze prze­ko­na­nia na wła­sny temat. Zmiana zacho­dzi dopiero wtedy, gdy rze­czy­wi­stość oka­zuje się prze­czyć naszym ocze­ki­wa­niom i nie możemy już dłu­żej nagi­nać infor­ma­cji i oszu­ki­wać samych sie­bie.

Zdrowa samo­ocena (czyli głę­boka miłość do samego sie­bie) ma wiele zalet. Pozwoli ci mię­dzy innymi:

Wzmoc­nić pozy­tywne emo­cje.

Mniej będzie w twoim życiu nie­po­koju, smutku i przy­gnę­bie­nia, a wię­cej rado­ści oraz ener­gii i chęci cią­głego samo­do­sko­na­le­nia.

Osią­gać lep­sze wyniki w podej­mo­wa­nych zada­niach.

Nie będziesz łatwo dawać za wygraną, będziesz usil­nie dążyć do celu w poczu­ciu sku­tecz­no­ści i zarad­no­ści.

Nawią­zy­wać bar­dziej satys­fak­cjo­nu­jące rela­cje.

Prze­sta­niesz odczu­wać uciąż­liwy lęk przed ośmie­sze­niem oraz wyzbę­dziesz się potrzeby apro­baty, ponie­waż naj­waż­niej­sze będzie dla cie­bie twoje zda­nie na swój temat. Nie zna­czy to, że inni ludzie prze­staną cię inte­re­so­wać, a jedy­nie to, że nie będziesz już zależny od ich pokla­sku i zewnętrz­nych wzmoc­nień oraz nauczysz się bar­dziej obiek­tyw­nie przyj­mo­wać kry­tykę.

W pełni cie­szyć się miło­ścią part­ner­ską i przy­jaź­nią.

Będziesz mniej zależny od bli­skich osób i nawią­żesz z nimi bar­dziej zrów­no­wa­żoną, inte­li­gentną więź, pozba­wioną cią­głego stra­chu przed porzu­ce­niem.

Zwięk­szyć wła­sną nie­za­leż­ność i samo­dziel­ność.

Poczu­jesz się swo­bod­niej i bar­dziej pew­nie, gdy zaczniesz samo­dziel­nie podej­mo­wać decy­zje i kie­ro­wać swoim życiem.

Poni­żej przed­sta­wiam cztery, naj­waż­niej­sze moim zda­niem, filary samo­oceny. Choć w prak­tyce kate­go­rie te czę­sto się prze­ni­kają, to na potrzeby książki roz­dzie­lam je, aby dokład­nie prze­ana­li­zo­wać każdą z nich:

prze­ko­na­nia na wła­sny temat

(co myślisz o sobie samym);

obraz wła­snej osoby

(jak oce­niasz swój wygląd);

samo­na­gra­dza­nie

(jak nagra­dzasz swoje pozy­tywne zacho­wa­nia);

poczu­cie wła­snej sku­tecz­no­ści

(jak duże zaufa­nie masz do samego sie­bie).

Jeżeli mię­dzy tymi czyn­ni­kami panuje rów­no­waga, sta­no­wią one pod­stawę sta­bil­nego i zdro­wego poczu­cia ja. Jeżeli jed­nak rów­no­waga jest zachwiana, zmie­niają się w czte­rech jeźdź­ców Apo­ka­lipsy… Wystar­czy, że wyka­zu­jesz braki w któ­rym­kol­wiek z tych aspek­tów, a twoja samo­ocena staje się słaba i nie­sta­bilna. Co wię­cej, jeżeli choćby jeden z jeźdź­ców wymknie się spod kon­troli, trzej pozo­stali szybko pójdą w jego ślady, niczym nie­okieł­znane stadko.

Zdrowa i dobrze ugrun­to­wana miłość wła­sna wywo­dzi się z jed­nej, pod­sta­wo­wej zasady: „Zasłu­guję na wszystko, dzięki czemu będę mógł się roz­wi­jać i co sprawi, że będę szczę­śliwy”. Z-a-s-ł-u-g-u-j-ę: wła­śnie tak! Roz­sma­kuj się w tym sło­wie, litera po lite­rze. Nawet jeżeli wydaje ci się, że jest ina­czej, nie zasłu­gu­jesz na cier­pie­nie. Dla­tego sta­ra­jąc się go uni­kać, oka­zu­jesz sza­cu­nek samemu sobie. Ni­gdy nie osią­gniesz pełni szczę­ścia, jeśli nie będziesz sza­no­wać sie­bie i nie docho­wasz wier­no­ści wła­snemu ja oraz drze­mią­cym w tobie moż­li­wo­ściom.

W następ­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się dokład­niej każ­dej z czę­ści skła­do­wych samo­oceny oraz zasta­no­wimy się, jak je wzmac­niać i pod­trzy­my­wać.

Ku pozytywnym przekonaniom na własny temat

Miej odwagę się mylić.

Hegel

Więk­szość z nas przez całe życie cho­dzi z nie­wi­dzialną pętlą na szyi, zaci­ska­jącą się bole­śnie za każ­dym razem, gdy zbo­czymy z obra­nej drogi lub nie zdo­łamy osią­gnąć celów, które sobie wyzna­czy­li­śmy. Osoby, które nie kochają samych sie­bie, mają ten­den­cję do obwi­nia­nia się o wszystko, co zro­bią źle. Jeżeli nato­miast coś im się uda, pod­wa­żają wła­sne zasługi. Gdy poniosą porażkę, mówią: „To przeze mnie”, a gdy w jakiejś sfe­rze odniosą suk­ces, stwier­dzają: „Po pro­stu mia­łem szczę­ście”. Taki auto­sa­bo­taż jest czę­sto w naszej kul­tu­rze glo­ry­fi­ko­wany, co wywiera na nas nega­tywny wpływ i spra­wia, że czu­jemy się bar­dziej odpo­wie­dzialni za to, co złe, niż za to, co dobre. Taka suro­wość wobec sie­bie nikomu nie służy.

Twoje prze­ko­na­nia na wła­sny temat odno­szą się do tego, co sam o sobie myślisz i jak się postrze­gasz – tak jakby doty­czyło to innej osoby. I, co jest logiczne, ten obraz sie­bie znaj­duje odzwier­cie­dle­nie w tym, jak sam sie­bie trak­tu­jesz: co do sie­bie mówisz, czego od sie­bie wyma­gasz i w jaki spo­sób to robisz. Możesz się pod­bu­do­wy­wać i dbać o sie­bie lub kry­ty­ko­wać się i nie widzieć w swoim zacho­wa­niu niczego dobrego. Możesz też wyzna­czać sobie nie­osią­galne cele, a następ­nie wyrzu­cać sobie, że ponio­słeś porażkę w ich reali­za­cji. Choć wydaje się to zupeł­nie nie­do­rzeczne, wiele osób trak­tuje sie­bie wła­śnie w taki spo­sób. Jeste­śmy ofia­rami swo­ich decy­zji: każdy z nas doko­nuje wyboru, czy będzie sie­bie kochał czy nie. Nie zawsze jeste­śmy jed­nak świa­domi tego, jaką sami sobie wyrzą­dzamy krzywdę. Musimy oczy­wi­ście nauczyć się radzić sobie z oto­cze­niem i codzien­nymi trud­no­ściami, jed­nak nie mniej ważna jest umie­jęt­ność radze­nia sobie ze sobą: wróg nie zawsze znaj­duje się na zewnątrz.

Szkodliwa samokrytyka

Samo­kry­tyka jest potrzebna i pro­duk­tywna, jeżeli sto­suje się ją z roz­wagą i mając na celu ucze­nie się i wła­sny roz­wój. Na krótką metę może wspo­móc wdra­ża­nie nowych zacho­wań i kory­go­wa­nie błę­dów. Jeżeli jed­nak jest nie­prze­my­ślana i okrutna, wywo­łuje jedy­nie stres i wpływa nega­tyw­nie na nasz obraz sie­bie. Jeżeli wyko­rzy­stu­jesz ją w nie­wła­ściwy spo­sób, może się oka­zać, że nie­za­leż­nie od tego, co zro­bisz, i tak zawsze będziesz myślał o sobie źle. Zda­rzało mi się spo­tkać ludzi, któ­rym „nie pasuje to, jacy są”, któ­rzy nie akcep­tują sie­bie i cał­ko­wi­cie się odrzu­cają („Chciał­bym być wyż­szy, ład­niej­szy, bar­dziej inte­li­gentny, bar­dziej ponętny, bar­dziej sku­teczny…”. Ta lista może się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność). Tacy ludzie bez­u­stan­nie porów­nują się z oso­bami, które są od nich lep­sze lub pod jakimś wzglę­dem ich prze­wyż­szają. Możesz od nich czę­sto usły­szeć: „Nie wytrzy­muję już z samym sobą!” albo „Jestem cho­dzącą porażką!”. Powie­dze­nie „Lepiej być samemu niż w złym towa­rzy­stwie” w ich wyda­niu brzmi: „Lepiej być w złym towa­rzy­stwie niż samemu”. Gdy pora­dzi­łem pew­nej dziew­czy­nie, żeby poob­ser­wo­wała tro­chę samą sie­bie, by się lepiej poznać, dostała ataku paniki: „Sie­bie? Prze­cież ja ze sobą nie jestem w sta­nie wytrzy­mać nawet przez minutę! Jestem naj­nud­niej­szą i naj­mniej inte­re­su­jącą osobą na świe­cie!”. Wizja zmie­rze­nia się z samot­no­ścią wzbu­dziła w niej praw­dziwe prze­ra­że­nie, ponie­waż nie potra­fiła sta­nąć twa­rzą w twarz ze swoim praw­dzi­wym ja.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki