Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy często miewasz wrażenie, że inni radzą sobie z codziennością lepiej niż ty? Czy z łatwością wymieniasz wiele swoich wad, ale trudno ci podać zalety?
Poczucie własnej wartości i pozytywny obraz samego siebie można – i warto! – kształtować na każdym etapie życia, aby utrzymywać równowagę psychiczną i… lubić samego siebie jak dobrego przyjaciela. To prostsze, niż mogłoby się wydawać – potrzeba tylko drogowskazu. Jeśli czujesz, że sprawia ci to trudność, sięgnij po tę książkę, aby:
• zacząć doceniać samego siebie,
• nauczyć się cieszyć z każdego, nawet małego sukcesu,
• uciszyć toksycznego wewnętrznego krytyka i przestać zadręczać się błędami z przeszłości,
• poznać najczęstsze pułapki negatywnego myślenia o sobie, by przestać w nie wpadać,
• nauczyć się komplementować i nagradzać samego siebie,
• unikać niesprawiedliwych porównań i zdobyć narzędzia do zdrowej samooceny,
• zyskać niezależność, wiarę w siebie i odwagę, które umożliwią ci swobodny rozwój osobisty i zawodowy,
• zbudować szczęśliwe i harmonijne więzi ze sobą i z bliskimi
oraz, co najważniejsze: pokochać siebie! Ta książka już zawsze będzie ci przypominać, że jesteś ważny i wyjątkowy. Dzięki niej fałszywe przekonania na własny temat nie będą cię powstrzymywać przed doświadczaniem pełni szczęśliwego życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 127
Miłość do samego siebie tworzy barierę chroniącą przed cierpieniem psychicznym. Nie tylko służy nam za punkt odniesienia, dzięki któremu potrafimy kochać innych ludzi („Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”), lecz również zdaje się stanowić czynnik zapobiegający wystąpieniu zaburzeń psychicznych, a także sprzyja dobrostanowi i poprawie jakości życia.
Wzmocnienie samooceny i pokochanie kluczowych aspektów swojej osobowości powinno być pierwszym krokiem na drodze rozwoju duchowego oraz doskonalenia osobistego. Nie mam tu jednak na myśli ciemnej strony poczucia własnej wartości: zapatrzenia w siebie, postrzegania siebie jako kogoś wyjątkowego, szczególnego i lepszego od innych. Mówię nie o ślepym i niepohamowanym samouwielbieniu (egotyzmie), lecz o szczerej umiejętności uznania swoich mocnych stron i zalet, rozwijania ich na przestrzeni życia oraz dzielenia się nimi ze światem w skuteczny, a zarazem pełen wyczucia sposób. Miłość własna przy jednoczesnej pogardzie dla innych ludzi lub braku zainteresowania nimi to czysta arogancja, a miłość do innych połączona z niechęcią do samego siebie to brak poczucia własnej wartości.
Praktykować miłość własną znaczy tyle, co szczerze kochać i cenić siebie samego. Oznacza to trwanie w swoim istnieniu (conatus), jak to opisywał Spinoza, aby bronić własnego ja i wydobywać z niego to, co najlepsze. Kochać siebie oznacza również rozwijać swój instynkt samozachowawczy, jak głosili stoicy, oraz dążyć do największej możliwej, zdrowej przyjemności, co postulował Epikur. Jeżeli kochasz siebie, masz poczucie, że zasługujesz na wszystko, co najlepsze, szanujesz się i dajesz sobie prawo, by samo to, że istniejesz, stanowiło dla ciebie wystarczający powód do szczęścia.
Miłość ma swój początek w domu. To tam po raz pierwszy czujesz się kochany i właśnie na podstawie swoich wczesnych doświadczeń uczysz się kochać życie lub go nienawidzić. Jak mógłbyś się otworzyć na miłość ludzi, którzy cię otaczają, jeżeli nie zaakceptowałbyś siebie, gardziłbyś sobą lub gdyby własne istnienie było dla ciebie powodem do wstydu? Pewien pogrążony w depresji pacjent wyznał mi: „Przykro mi, ale… wstydzę się tego, że żyję”. Czy można wyobrazić sobie większy kryzys egzystencji? Nie atakujesz ani nie odsuwasz od siebie osób, które kochasz, i tak samo powinieneś traktować samego siebie. Bądź swoim przyjacielem – to pierwszy krok na drodze do zdrowej samooceny. Kochać znaczy dostrzegać w drugim człowieku wszystko, co dobre, i cieszyć się tym. Cierpienie kochanej osoby nas boli, a jej radość nas cieszy; w przypadku miłości własnej występuje podobny mechanizm. Jeżeli nie umiesz sobie przebaczać, źle się czujesz sam ze sobą, lekceważysz i nie znosisz samego siebie, znaczy to, że siebie nie kochasz! Niekiedy ktoś mnie pyta, czy to możliwe, by siebie nienawidzić, a ja bez wahania odpowiadam: „Oczywiście, i to jak mocno!”. Bywa, że ktoś nienawidzi siebie do tego stopnia, że nie tylko chce zniknąć z powierzchni ziemi, ale wręcz podejmuje działania mające na celu urzeczywistnienie tego pragnienia.
Niejednokrotnie nurzamy się w bólu, który sami sobie zadaliśmy. Słyszałem historię o pewnej podróżującej pociągiem kobiecie, która o trzeciej w nocy, gdy większość pasażerów spała, zaczęła żalić się na cały głos: „O Boże, ależ mi się chce pić! Boże, jak mi się chce pić!”. Powtarzała te słowa raz za razem. Te uporczywe narzekania obudziły wielu pasażerów, aż wreszcie mężczyzna, który siedział najbliżej, przyniósł jej dwie szklanki wody. „Proszę się napić. Zaspokoi pani pragnienie i wszyscy będziemy mogli pójść spać”. Kobieta się napiła, a ludzie zaczęli ponownie układać się do snu. Wydawało się, że sytuacja została opanowana, ale po kilku minutach ponownie dał się słyszeć głos: „O Boże, ależ mi się chciało pić! Boże, jak mi się chciało pić!”. Od dziecka nieświadomie wymierzamy sobie psychiczne kary i przyzwyczajamy się do tego, jakby był to normalny, a wręcz pożądany element naszego życia. Pławimy się w cierpieniu lub po prostu godzimy się na nie. Niekiedy zachowujemy się tak, jakby to samobiczowanie było cnotą, ponieważ „kształtuje charakter”. Choć nie ulega wątpliwości, że niekiedy osiąganie celów życiowych wymaga od nas pewnej dozy wysiłku, czym innym jest konstruktywna samokrytyka, a czym innym okrutne samooskarżanie, które wbija nas w ziemię i nie pozwala nam nawet podnieść głowy. Należy odróżnić akceptację potrzebnego i koniecznego cierpienia od przywyknięcia do bólu, na który w masochistycznym odruchu sami siebie skazujemy w imię „oczyszczenia się z grzechu” lub po to, by „stać się godnymi czyjejś miłości”.
Odkrycia w dziedzinie psychologii poznawczej poczynione w ciągu ostatnich dwudziestu lat wskazują wyraźnie na bezpośredni związek pomiędzy negatywnym obrazem siebie a rozmaitymi problemami psychicznymi takimi jak fobie, depresja, stres, nerwowość, trudności w kontaktach międzyludzkich, w tym w relacji z partnerem, objawy psychosomatyczne, słabe wyniki w nauce i w pracy, nadużywanie substancji psychoaktywnych, zniekształcony obraz własnego ciała, kłopoty z regulowaniem emocji i wiele innych. Specjaliści są zgodni: jeżeli mamy zaniżoną samoocenę, jakość naszego życia się obniża, jesteśmy z niego mniej zadowoleni i mamy podwyższony poziom lęku.
Ta książka jest adresowana do osób, które nie kochają samych siebie w wystarczającym stopniu, żyją spętane kokonem własnych wygórowanych standardów i nie czują wobec siebie szacunku. Kieruję ją również do tych czytelników, którzy niegdyś potrafili kochać samych siebie, ale zatracili tę umiejętność wśród trudów codzienności lub z powodu ciągłej walki o to, by związać koniec z końcem. Takie osoby odsuwają siebie na bok, jakby chodziło o przedmiot jednorazowego użytku. Przesłanie tej książki jest zarazem proste i skomplikowane. Zakochaj się w sobie; bądź odważny; zacznij romans z samym sobą, z „niezawodnym ja”, dzięki któremu każdego dnia będziesz coraz szczęśliwszy i bardziej odporny na przeciwności losu, z którymi codziennie się mierzysz.
Miłość do samego siebie to być może najważniejszy czynnik umożliwiający przetrwanie w złożonym świecie, któremu coraz trudniej jest stawiać czoła. Mimo to, co ciekawe, znaczna część społecznego uczenia się ma związek z wymierzaniem kar lub umniejszaniem roli poczucia własnej wartości, prawdopodobnie po to, aby uchronić dziecko przed popadnięciem w próżność. Jeżeli sam sobie pogratulujesz i prześlesz buziaka, to osoby w twoim otoczeniu (włącznie z dyżurnym psychologiem) uznają zapewne twoje zachowanie za absurdalne, narcystyczne lub ostentacyjne. Wyrażanie uznania dla samego siebie lub duma z własnych osiągnięć często są niezbyt dobrze widziane. Duże zadowolenie z siebie i świata może wręcz, zgodnie z uznanymi klasyfikacjami zaburzeń psychicznych, zostać zdiagnozowane jako epizod hipomanii. Jeśli zbyt długo zajmujesz się sobą, dogadzasz sobie lub się chwalisz, niechybnie słyszysz: „Oj, uważaj, żeby nie popaść w pychę!”, „Czy nie przesadzasz z tym samozadowoleniem?”. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę szkody, do których może doprowadzić wybujałe, przerośnięte ego. Jednak czym innym jest zadufanie w sobie (czyli pycha), egoizm (oziębłość i niezdolność do pokochania drugiej osoby) lub egocentryzm (brak umiejętności przyjęcia odmiennych punktów widzenia), a czym innym zdolność do szczerej i głębokiej samoakceptacji bez popadania w pretensjonalność czy robienia wokół siebie nadmiernego szumu. Skromność oznacza świadomość własnych braków, jednak w żadnej mierze nie wiąże się z niedostrzeganiem własnej wartości.
Trudno odmówić słuszności stwierdzeniu: „Kochaj siebie, ale nie do przesady” – czyli nie w sposób nieproporcjonalny lub bezrozumny (aby nie zatracić się bezpowrotnie w wygórowanym wyobrażeniu na swój temat). Jest to ostrzeżenie przed ciemną stroną poczucia wartości. Ważne jednak, by nie przesadzać także w drugą stronę i mieć świadomość, że twoja miłość do samego siebie, pozbawiona nadmiernej niepewności czy irracjonalnych obaw, może cię wesprzeć w sytuacjach, w których ktoś podważa czy atakuje twoją wartość, i pozwolić ci iść dalej z podniesioną głową.
Tendencja do ukrywania i/lub umniejszania własnych zasług oraz mocnych stron powoduje więcej szkody niż pożytku. Jeżeli za bardzo weźmiesz sobie do serca ostrzeżenie, aby nie kochać siebie zbyt mocno, może to się przerodzić w niezdrowy rodzaj miłości własnej. To prawda, że nie ma potrzeby wykrzykiwać na cały głos ani rozpisywać się w mediach, jacy jesteśmy wspaniali, jednak wypieranie, negowanie albo kwestionowanie swoich zalet może mieć emocjonalnie szkodliwe skutki. Usilne próby obrony przed nieposkromnionym egoizmem niekiedy kończą się odbieraniem sobie prawa do jakiejkolwiek miłości do siebie. Niektórzy tak bardzo obawiają się, że wyjdą na zarozumiałych, że zaczynają wstydzić się tego, kim są. Przypomina to sytuację, w której ktoś popada w skąpstwo, aby uniknąć rozrzutności. Jeżeli czujesz się źle, domagając się respektowania swoich praw, lub po prostu je ignorujesz albo uważasz, że ci nie przysługują, być może brak ci szacunku do samego siebie.
W miarę dorastania często budzi się w nas zastanawiający brak szacunku do siebie. Na zawsze zostawiamy wówczas za sobą radosny okres dzieciństwa, kiedy cały świat zdawał się kręcić wokół nas, a my spędzaliśmy czas na beztroskiej zabawie. Wtedy wszystko wydawało się przyjemne i ciekawe, a my sami sobie wystarczaliśmy do szczęścia, kreując własne, nieskończone światy (to oczywiste, że przetrwanie zapewnia dziecku nie tendencja do wymierzania sobie kar, lecz upodobanie do zabawy). Jednak wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć – wchodząc w dorosłość, zostawiamy więc za sobą ten cudowny, kręcący się wokół nas świat (gdyż żadne społeczeństwo nie przetrwałoby, gdyby ludzie przejawiali taki stopień egocentryzmu). Zaczynamy kierować więcej uwagi na zewnątrz niż do środka i niechętnie godzimy się z tym, że miłość do innych jest ważniejsza, cenniejsza i bardziej godna pochwały niż własna.
Wnioski z najnowszych badań psychologicznych powinny dać nam do myślenia: nie uczymy naszych dzieci, jak cenić siebie, a w każdym razie nie robimy tego w równie systematyczny i zorganizowany sposób jak w przypadku innych umiejętności. Od małego pokazuje się nam, jak dbać o ciało: myć zęby, kąpać się, obcinać paznokcie, jeść, korzystać z toalety, ubierać się i tak dalej. Co jednak z dbałością o higienę psychiczną? Czy poświęcamy tej kwestii wystarczającą uwagę? Czy stosujemy w praktyce nabyte umiejętności? Czy dostrzegamy wagę miłości własnej?
Samoocena nie jest dziedziczona ani zdeterminowana genetycznie, lecz wyuczona. Ludzki mózg ma zdolność przetwarzania właściwie nieskończonej liczby danych. Wszystkie interakcje społeczne, w jakie wchodzimy na przestrzeni życia, stanowią dla nas źródło informacji, które zostają następnie zmagazynowane w pamięci pod postacią schematów i przekonań. W ten sposób budujemy wewnętrzne modele obiektów oraz przypisujemy znaczenia słowom, sytuacjom, zachowaniom ludzi, aktywnościom społecznym i wielu innym kwestiom. Ten – zafałszowany lub nie – obraz świata wykorzystujemy, by przewidywać, co się wydarzy, i zawczasu się na to przygotowywać. Przyszłość jest zapisana w przeszłości.
Kontakty z ludźmi z najbliższego otoczenia i kręgu społecznego (przyjaciółmi, rodzicami, nauczycielami) to fundament, na którym budujesz swój obraz świata i zgodnie z którym postępujesz. W podstawie tych relacji powstaje również twój obraz siebie. Porażki i sukcesy, lęki i słabości, odczucia fizyczne, miłe i nieprzyjemne doświadczenia, strategie radzenia sobie z problemami, to, o czym ludzie ci mówią, i to, o czym milczą, kary i nagrody, miłość i porzucenia – wszystko to składa się na twój wewnętrzny obraz siebie: twoje ja. Być może uważasz, że jesteś piękny, zaradny, interesujący i szlachetny, albo wręcz przeciwnie – postrzegasz się jako osobę brzydką, niezaradną, nudną, głupią i złą. Każda z tych zauważanych przez ciebie cech wynika z przeszłości, w której tworzyłeś „teorię” na własny temat, co z kolei wpływało na twoje przyszłe zachowanie. Jeśli sądzisz, że jesteś nieudacznikiem, nigdy nie będziesz nawet podejmował wysiłku, aby wygrać. Powiesz sobie: „Po co w ogóle się starać, skoro i tak nie mam szans?”, „To nie dla mnie” albo „Do niczego się nie nadaję”.
Ludzie mają tendencję raczej do szukania potwierdzenia niż do kwestionowania założeń, które przez lata pielęgnowali. Z natury jesteśmy przeciwni zmianom i przejawiamy sztywność myślenia, która powoduje, że bywamy uparci i niewrażliwi na nowe bodźce. Gdy jakiś schemat zakorzeni się w naszej głowie, trudno nam go zmienić, choć nie jest to niemożliwe. Jeżeli zatem wytworzyłeś negatywny obraz siebie, będzie ci on towarzyszył przez resztę życia, o ile nie podejmiesz wysiłku, by go zmienić. Co więcej, nieświadomie będziesz robić wiele rzeczy, aby dowieść prawdziwości tych schematów, nawet jeżeli są one dla ciebie niekorzystne (do tego stopnia absurdalne są nasze zachowania). Jeżeli na przykład utrwaliłeś w sobie przeświadczenie o własnej bezużyteczności, to obawiając się pomyłki, będziesz popełniać coraz więcej błędów, potwierdzając tym samym pierwotne założenie. Przekonanie o własnej brzydocie będzie cię prowadzić do unikania kontaktów z innymi i uniemożliwi ci nawiązanie relacji miłosnych czy seksualnych (nikt nie zwróci na ciebie uwagi, jeżeli nie podejmiesz ryzyka). Jeśli żyjesz w przeświadczeniu, że jesteś nieudacznikiem, nie odważysz się podejmować żadnych wyzwań i wystawiać swoich umiejętności na próbę, co doprowadzi cię do wniosku, że sukces jest dla ciebie nieosiągalny. Nie stoi za tym żadna sekretna siła. W psychologii poznawczej zjawisko to nosi nazwę samospełniającej się przepowiedni, a psychologowie społeczni nazywają je efektem Pigmaliona. Postępujemy często w niekorzystny dla siebie sposób, o ile potwierdza to nasze przekonania na własny temat. Zmiana zachodzi dopiero wtedy, gdy rzeczywistość okazuje się przeczyć naszym oczekiwaniom i nie możemy już dłużej naginać informacji i oszukiwać samych siebie.
Zdrowa samoocena (czyli głęboka miłość do samego siebie) ma wiele zalet. Pozwoli ci między innymi:
Wzmocnić pozytywne emocje.
Mniej będzie w twoim życiu niepokoju, smutku i przygnębienia, a więcej radości oraz energii i chęci ciągłego samodoskonalenia.
Osiągać lepsze wyniki w podejmowanych zadaniach.
Nie będziesz łatwo dawać za wygraną, będziesz usilnie dążyć do celu w poczuciu skuteczności i zaradności.
Nawiązywać bardziej satysfakcjonujące relacje.
Przestaniesz odczuwać uciążliwy lęk przed ośmieszeniem oraz wyzbędziesz się potrzeby aprobaty, ponieważ najważniejsze będzie dla ciebie twoje zdanie na swój temat. Nie znaczy to, że inni ludzie przestaną cię interesować, a jedynie to, że nie będziesz już zależny od ich poklasku i zewnętrznych wzmocnień oraz nauczysz się bardziej obiektywnie przyjmować krytykę.
W pełni cieszyć się miłością partnerską i przyjaźnią.
Będziesz mniej zależny od bliskich osób i nawiążesz z nimi bardziej zrównoważoną, inteligentną więź, pozbawioną ciągłego strachu przed porzuceniem.
Zwiększyć własną niezależność i samodzielność.
Poczujesz się swobodniej i bardziej pewnie, gdy zaczniesz samodzielnie podejmować decyzje i kierować swoim życiem.
Poniżej przedstawiam cztery, najważniejsze moim zdaniem, filary samooceny. Choć w praktyce kategorie te często się przenikają, to na potrzeby książki rozdzielam je, aby dokładnie przeanalizować każdą z nich:
przekonania na własny temat
(co myślisz o sobie samym);
obraz własnej osoby
(jak oceniasz swój wygląd);
samonagradzanie
(jak nagradzasz swoje pozytywne zachowania);
poczucie własnej skuteczności
(jak duże zaufanie masz do samego siebie).
Jeżeli między tymi czynnikami panuje równowaga, stanowią one podstawę stabilnego i zdrowego poczucia ja. Jeżeli jednak równowaga jest zachwiana, zmieniają się w czterech jeźdźców Apokalipsy… Wystarczy, że wykazujesz braki w którymkolwiek z tych aspektów, a twoja samoocena staje się słaba i niestabilna. Co więcej, jeżeli choćby jeden z jeźdźców wymknie się spod kontroli, trzej pozostali szybko pójdą w jego ślady, niczym nieokiełznane stadko.
Zdrowa i dobrze ugruntowana miłość własna wywodzi się z jednej, podstawowej zasady: „Zasługuję na wszystko, dzięki czemu będę mógł się rozwijać i co sprawi, że będę szczęśliwy”. Z-a-s-ł-u-g-u-j-ę: właśnie tak! Rozsmakuj się w tym słowie, litera po literze. Nawet jeżeli wydaje ci się, że jest inaczej, nie zasługujesz na cierpienie. Dlatego starając się go unikać, okazujesz szacunek samemu sobie. Nigdy nie osiągniesz pełni szczęścia, jeśli nie będziesz szanować siebie i nie dochowasz wierności własnemu ja oraz drzemiącym w tobie możliwościom.
W następnych rozdziałach przyjrzymy się dokładniej każdej z części składowych samooceny oraz zastanowimy się, jak je wzmacniać i podtrzymywać.
Miej odwagę się mylić.
Hegel
Większość z nas przez całe życie chodzi z niewidzialną pętlą na szyi, zaciskającą się boleśnie za każdym razem, gdy zboczymy z obranej drogi lub nie zdołamy osiągnąć celów, które sobie wyznaczyliśmy. Osoby, które nie kochają samych siebie, mają tendencję do obwiniania się o wszystko, co zrobią źle. Jeżeli natomiast coś im się uda, podważają własne zasługi. Gdy poniosą porażkę, mówią: „To przeze mnie”, a gdy w jakiejś sferze odniosą sukces, stwierdzają: „Po prostu miałem szczęście”. Taki autosabotaż jest często w naszej kulturze gloryfikowany, co wywiera na nas negatywny wpływ i sprawia, że czujemy się bardziej odpowiedzialni za to, co złe, niż za to, co dobre. Taka surowość wobec siebie nikomu nie służy.
Twoje przekonania na własny temat odnoszą się do tego, co sam o sobie myślisz i jak się postrzegasz – tak jakby dotyczyło to innej osoby. I, co jest logiczne, ten obraz siebie znajduje odzwierciedlenie w tym, jak sam siebie traktujesz: co do siebie mówisz, czego od siebie wymagasz i w jaki sposób to robisz. Możesz się podbudowywać i dbać o siebie lub krytykować się i nie widzieć w swoim zachowaniu niczego dobrego. Możesz też wyznaczać sobie nieosiągalne cele, a następnie wyrzucać sobie, że poniosłeś porażkę w ich realizacji. Choć wydaje się to zupełnie niedorzeczne, wiele osób traktuje siebie właśnie w taki sposób. Jesteśmy ofiarami swoich decyzji: każdy z nas dokonuje wyboru, czy będzie siebie kochał czy nie. Nie zawsze jesteśmy jednak świadomi tego, jaką sami sobie wyrządzamy krzywdę. Musimy oczywiście nauczyć się radzić sobie z otoczeniem i codziennymi trudnościami, jednak nie mniej ważna jest umiejętność radzenia sobie ze sobą: wróg nie zawsze znajduje się na zewnątrz.
Samokrytyka jest potrzebna i produktywna, jeżeli stosuje się ją z rozwagą i mając na celu uczenie się i własny rozwój. Na krótką metę może wspomóc wdrażanie nowych zachowań i korygowanie błędów. Jeżeli jednak jest nieprzemyślana i okrutna, wywołuje jedynie stres i wpływa negatywnie na nasz obraz siebie. Jeżeli wykorzystujesz ją w niewłaściwy sposób, może się okazać, że niezależnie od tego, co zrobisz, i tak zawsze będziesz myślał o sobie źle. Zdarzało mi się spotkać ludzi, którym „nie pasuje to, jacy są”, którzy nie akceptują siebie i całkowicie się odrzucają („Chciałbym być wyższy, ładniejszy, bardziej inteligentny, bardziej ponętny, bardziej skuteczny…”. Ta lista może się ciągnąć w nieskończoność). Tacy ludzie bezustannie porównują się z osobami, które są od nich lepsze lub pod jakimś względem ich przewyższają. Możesz od nich często usłyszeć: „Nie wytrzymuję już z samym sobą!” albo „Jestem chodzącą porażką!”. Powiedzenie „Lepiej być samemu niż w złym towarzystwie” w ich wydaniu brzmi: „Lepiej być w złym towarzystwie niż samemu”. Gdy poradziłem pewnej dziewczynie, żeby poobserwowała trochę samą siebie, by się lepiej poznać, dostała ataku paniki: „Siebie? Przecież ja ze sobą nie jestem w stanie wytrzymać nawet przez minutę! Jestem najnudniejszą i najmniej interesującą osobą na świecie!”. Wizja zmierzenia się z samotnością wzbudziła w niej prawdziwe przerażenie, ponieważ nie potrafiła stanąć twarzą w twarz ze swoim prawdziwym ja.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki