Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emmett Deverell każdego dnia przekonuje się, jak trudna jest rola porzuconego męża i ojca trójki dzieci. Sytuacja się pogarsza, gdy Emmett ulega wypadkowi podczas rodeo. Musi poprosić o pomoc Melody Cartman, której szczerze nie znosi, ale tylko ona może zająć się jego dziećmi. Z czasem Emmett niespodziewanie dla samego siebie zaczyna dostrzegać, że Melody stała się częścią jego rodziny. Jest jednak ktoś, kto ma całkiem inne zdanie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Tłumaczenie: Magdalena König
W biurze panował nieopisany rozgardiasz. Melody Cartman popatrzyła tęsknym wzrokiem na szeroki parapet za oknem, zastanawiając się, co by było, gdyby tam stanęła w poszukiwaniu chwilowego wytchnienia. Spojrzawszy jednak na swego świeżo ożenionego kuzyna, Logana Deverella, i jego promieniejącą małżonkę, Kit, uznała, że nie może im psuć miodowego miesiąca.
– Na pewno sobie poradzisz – konspiracyjnym szeptem uspokoiła ją Kit. – W razie czego mów klientom, że Logan wraca za tydzień, a do tego czasu ich rachunkami zajmuje się Tom Walker.
– Jesteś pewna, że go uprzedził? – spytała Melody, która miała niedawno okazję poznać wybuchowe usposobienie Walkera na własnej skórze.
Tom Walker zaczynał karierę zawodową w Nowym Jorku, ale z powodów osobistych przeniósł się do Houston. Urodził się w Dakocie Południowej i często powtarzał, że Teksas przypomina mu rodzinny stan. Melody nie byłaby zdziwiona, gdyby się okazało, iż Walker spędził dzieciństwo wśród tamtejszych górskich niedźwiedzi, bo niekiedy zachowywał się jak jeden z nich.
– Na pewno, daję ci słowo – zapewniła ją Kit. – Słyszałam na własne uszy, jak z nim rozmawiał.
– No to w porządku. Kiedy poznałam Walkera, wydał mi się całkiem miły. Ale nie zapomnę tego dnia, kiedy zaprowadziłam do niego klienta przysłanego przez pana Deverella akurat w chwili, kiedy wyrzucał kogoś z gabinetu. W rezultacie obaj klienci wzięli nogi za pas, a wszystko skrupiło się na mnie. Niby nie powiedział nic złego, nawet nie podniósł głosu, ale wychodząc od niego, czułam się, jakby czołg po mnie przejechał.
– Dlaczego nie mówisz Loganowi po imieniu? Przecież jest twoim kuzynem.
Melody spojrzała na postawnego bruneta, który rozmawiał z kimś przez biurowy telefon. – Wolę poczekać na inicjatywę z jego strony – odparła.
– Możesz być pewna, że tym razem nie zapomniał porozumieć się z Tomem, więc nic ci z jego strony nie grozi. Myślisz, że przez tydzień dasz sobie sama radę?
– Teraz albo nigdy – dzielnie odrzekła Melody, siląc się na beztroski uśmiech, który sprawił, że stała się niemal ładna.
Była wysoką, mocno zbudowaną młodą kobietą o łagodnie zaokrąglonej, piegowatej twarzy, długich, kasztanowych włosach o złotawych refleksach i piwnych, nakrapianych złotymi plamkami oczach. Była by całkiem atrakcyjna, gdyby o siebie zadbała, pomyślała Kit. Niestety, Melody chodziła zwykle w zapinanych pod szyję bluzkach z długimi rękawami albo skromnych kostiumach, a do tego wybierała kolory, które byłyby lepsze dla brunetki o ciemnej karnacji.
– Tom nie jest taki zły, trzeba go tylko bliżej poznać – dodała Kit. – A tamtego faceta przepędził za bezczelne napastowanie jego sekretarki. Nigdy nie złości się bez powodu. Jest samotny, nie ma nikogo oprócz zamężnej siostry i siostrzeńca. I nie spotyka się z kobietami.
– Nie rozumiem, po co mi to mówisz.
– Jest przystojny i inteligentny, a do tego bogaty.
– Ten twój opis pasuje jak ulał do mordercy, o którym piszą dziś w gazetach – chłodno zauważyła Melody, wskazując leżące na jej biurku brukowe pismo z supermarketu.
Kit rzuciła okiem na gazetę, której pierwszą stronę zajmowały wyjątkowo makabryczne kolorowe fotografie ofiary brutalnego mordu.
– Czytujesz takie szmatławce?! – zdumiała się Kit, krzywiąc się z obrzydzenia. – Potworne zdjęcia!
– Podobno jesteś detektywem. Myślałam, że detektyw musi być uodporniony na takie widoki – rzekła Melody.
Kit zrobiła zakłopotaną minę.
– Na ogół jest, ale morderstwa to nie moja specjalność.
– Wcale ci się nie dziwię. Ja też nie lubuję się w okropnościach. Kupiłam tę gazetę, bo na drugiej stronie podają nową odchudzającą dietę. Popatrz, jaka fajna! Niczego nie trzeba się wyrzekać, wystarczy mniej jeść i unikać słodyczy.
– Ale ty wcale nie jesteś gruba! – obruszyła się Kit.
– Tylko za wysoka i mam zbyt obfite kształty – westchnęła Melody. – Wolałabym być smukła i wiotka.
– Nic ci nie brakuje.
– Może ty tak uważasz, ale…
Nagły tumult na korytarzu nie pozwolił jej skończyć zdania. Obie z Kit odwróciły głowy. W drzwiach biura ukazał się Emmett Deverell z trójką dzieci. Wszystkie miały na sobie indiańskie stroje, w których zapewne występowały podczas niedawnego Święta Dziękczynienia. Znane ze swoich wybryków dzieciaki do tego stopnia przypominały małych Indian, iż Melody nie byłaby zdziwiona, gdyby się okazało, że przed chwilą przypiekały nad ogniskiem stopy jakiejś bladej twarzy.
Guy, najstarszy syn Emmetta, stanął tuż przy ojcu, mierząc Melody pełnym niechęci wzrokiem. Natomiast Amy i Polk z miejsca podbiegli do swojej ulubionej ciotki.
– Cześć, Kit! – wrzasnęli równocześnie. – Dzień dobry, Melody. Czy możemy posiedzieć w biurze i pooglądać telewizję?
– Obiecuję, że będziemy grzeczni – dodała od siebie Amy, podnosząc głowę i patrząc na Melody proszącym wzrokiem. Miała takie same oczy jak jej ojciec. – Tata musi pojechać na lotnisko po bilety, ale ja i Polk wolimy posiedzieć przed telewizorem.
– Macie wspaniałe stroje – zachwyciła się Melody.
Guy udał, że tego nie słyszy, Polk zdążył tymczasem włączyć telewizor.
– Amy, nie ma „Big Birda’’! – oświadczył rozczarowany malec.
Melody przyjrzała się całej trójce. Każde z nich na swój sposób wdało się w ojca. Zwłaszcza najstarszy Guy. Chłopiec był nad wiek wysoki, miał tak samo pociągłą twarz i równie ciemne włosy. Amy byłaby bardziej podobna do matki, gdyby nie oczy. Cała trójka odziedziczyła po ojcu zielone oczy.
Poprzednim razem Emmett przyszedł do biura specjalnie po to, by zrobić Melody awanturę. Ten ranczer spod San Antonio żywił do niej nieprzejednaną urazę. Uważał za skandal, że dziewczyna nadal pracuje u Logana, z którym wiązało go pokrewieństwo, a który stał się od niedawna powinowatym Melody przez małżeństwo z Kit. Po tamtej wizycie Melody przez kilka dni nie mogła dojść do siebie. Postanowiła, że tym razem nie da się sponiewierać. To, że Emmett jest od niej sporo starszy, nie oznacza, że może nią bezkarnie pomiatać.
– Amy i Polk chcieliby zostać w biurze, aż wrócę z lotniska – zwrócił się do Melody, udając uprzejmość. O Guyu nie wspomniał. Chłopak nie lubił jej tak samo jak on.
Mimo strachu i zdenerwowania Melody starała się zachować spokój. Popatrzyła na niego wyzywającym wzrokiem.
– Pytasz mnie, czy pozwolę im zostać?
W zielonych oczach Emmetta zabłysła hamowana złość.
– Tak. Pytam i proszę – wycedził.
– Jeśli tak, to nie mam nic przeciwko temu, żeby Amy i Polk pod twoją nieobecność oglądali telewizję – odparła, ucieszona swoim pierwszym małym triumfem.
Emmettowi nie spodobało się wyzywające spojrzenie Melody i jej ironiczny uśmieszek. Gdyby nie to, że dzieciaki od samego rana dawały mu do wiwatu, nigdy by tutaj nie przyjechał. Ta upokarzająca sytuacja doprowadzała go do furii.
– Nie ułatwisz im ucieczki albo czegoś jeszcze gorszego? – zapytał sarkastycznym tonem, robiąc oczywistą aluzję do dawnego incydentu, kiedy to Melody pomogła swemu bratu Randy’emu porwać Adell, ówczesną żonę Emmetta i matkę jego dzieci.
O nie, powiedziała sobie w duchu Melody, nie będziesz się dobierał do mojego sumienia! Nie wymusisz na mnie w ten sposób poczucia winy! Spojrzała mimochodem na gazetę z makabrycznymi zdjęciami i przypomniała sobie, co opowiadała jej Kit po powrocie z wizyty u Emmetta w San Antonio. Uśmiechając się słodko, wzięła ze stołu brukowe pisemko.
– Czytałeś już, co piszą dziś o tym strasznym morderstwie? – zapytała, podsuwając pod nos rozzłoszczonemu mężczyźnie stronę z makabrycznymi zdjęciami.
Emmett zbladł.
– Jasna cholera! – zaklął, zawrócił na pięcie i popędził do toalety.
Melody, Amy, Polk i Kit parsknęli śmiechem. Tylko Guy rzucił im wszystkim wściekłe spojrzenie i wybiegł za ojcem.
– Ma wyjątkowo wrażliwy żołądek – stwierdziła Melody, nawiązując do opowieści Kit o tym, że wystarczy napomknąć przy Emmetcie o jakimś krwawym wydarzeniu, a jemu od razu robi się niedobrze. Cecha doprawdy zaskakująca u ranczera, który był w dodatku mistrzem rodeo.
Emmett miał zresztą wiele innych, nie mniej zdumiewających cech charakteru, które przychylnie do niego nastawioną kobietę mogłyby zaciekawić, a nawet zafascynować. Melody starannie złożyła gazetę i włożyła do torebki. Będzie miała cenną broń, na wypadek gdyby Emmett spróbował ją znowu zaatakować.
– Dobrze, dzieci, czujcie się jak u siebie w domu – zwróciła się do Amy i Polka.
– To był chwyt poniżej pasa! – zaśmiała się Kit.
– Sam się o to prosił, impertynent – mruknęła pod nosem, zerkając ku drzwiom, jakby się bała, że Emmett tylko czeka, by ponowić atak.
Kit z trudem opanowywała śmiech. Logan podszedł do żony i otoczył ją ramieniem.
– Co cię tak rozśmieszyło? – zapytał.
– Tata dostał mdłości. Melody go załatwiła! – zawołała rozbawiona Amy.
– Jakim sposobem? – zaciekawił się Logan.
– To nasza tajemnica – odparła Kit. – My, kobiety, mamy swoje sposoby na takich facetów, jak ten twój kuzynek. Melody, tutaj masz numer, pod którym w razie czego możesz nas złapać.
– Dzięki. Ale obiecuję, że bez potrzeby nie będę wam zawracać głowy.
– Nie bój się Toma – upomniał ją Logan. – Tamtym razem to była moja wina. Zapomniałem mu powiedzieć, żeby zajął się moimi klientami, ale przed ślubem miałem tyle spraw, że po prostu wyleciało mi to z głowy.
– Rozumiem. Nic się nie martw, dam sobie radę. – A gdyby ci Tom dokuczał, napuść na niego dzieciaki.
– Nie podsuwaj jej ryzykownych pomysłów – upomniała męża Kit. – No chodź, musimy się zbierać – dodała, biorąc go pod ramię.
– I nie pozwól, żeby Emmett cię wykorzystywał. Pamiętaj, że jesteś moją sekretarką, a nie opiekunką jego dzieci.
– Nie zapomnę.
– Do zobaczenia za tydzień!
– Cześć!
Wychodząc, Kit i Logan spotkali się w drzwiach z mocno pobladłym i zgaszonym Emmettem, za którym kroczył Guy.
– To było wredne – ze złością oświadczył chłopak.
– Sami robicie ojcu podobne kawały – obruszyła się Melody. – Wiem o tym od Kit.
– My to co innego. Należymy do rodziny, a ty nie.
– Jak to nie? – zaprotestowała Amy. – Melody jest naszą ciocią. Prawda, tato?
Emmett miał minę zbitego psa.
– Wrócę po dzieci około trzeciej po południu – oznajmił, nie odpowiadając na pytanie córki.
– Jest naszą ciotką czy nie? – upierała się Amy.
– Jest, ale przyrodnią – wyjaśnił jej Polk.
– Aha – uspokoiła się dziewczynka. – Do zobaczenia, tato, a ty, braciszku, pilnuj ojca, żeby mu się co nie stało.
– Nikt nie musi mnie pilnować – burknął Emmett. – Lepiej niech ona się pilnuje – dodał groźnie, spoglądając na Melody.
– Emmett, uważaj! Gazeta jest w jej torebce – ostrzegł go Logan.
– Zdrajca! – zawołała Kit, uderzając męża w ramię.
– My, mężczyźni, musimy ze sobą trzymać – odparł Logan ze śmiechem. – Wszystko wskazuje na to, że we współczesnym świecie mężczyzna stanie się wkrótce najbardziej zagrożonym gatunkiem. Tylko patrzeć, jak walczące feministki utworzą szwadrony śmierci i zabiorą się do tępienia przedstawicieli tak zwanej płci brzydkiej.
– Wcale bym się nie zdziwił – zawtórował mu Emmett. – Jak tak dalej pójdzie, pewnego dnia obudzimy się w matriarchalnym społeczeństwie, w którym mężczyźni po spełnieniu swojej funkcji rozrodczej będą sprawnie likwidowani.
– Bardzo ciekawy pomysł – zaczepnie zauważyła Melody.
– Jak wam nie wstyd opowiadać takie dyrdymały?! – zgromiła ich Kit. – Radykalne poglądy zawsze zyskują największy rozgłos. Większość zwolenniczek ruchu wyzwolenia kobiet domaga się tylko sprawiedliwości: równej płacy za równą pracę. Co w tym złego?
– Nie brakuje też mężczyzn równie zaciekle prześladujących kobiety – zauważył Logan, przyciągając Kit do siebie. – Nie słyszałaś o walce płci? Toczy się od zarania dziejów. Po prostu ostatnio więcej się o niej pisze.
– Pewnie tak – zgodziła się Melody. – Może koniec końców mężczyźni nie są zagrożonym gatunkiem.
– Zdjęłaś mi kamień z serca – mruknął Emmett. – Nie będę musiał trzymać warty przed bramą na wypadek natarcia żeńskiego szwadronu śmierci.
– Nie byłabym taka pewna siebie – ostrzegła go Melody.
– No proszę, a ja miałem cię za mimozę.
– Na pewno nie jestem mimozą, a do tego mam kolce – wesoło zauważyła Melody. – Jeśli się nie mylę, wybierałeś się po bilety na powrót do domu, prawda?
– Słyszałeś, z jaką nadzieją w głosie zadała ci to pytanie? – roześmiał się Logan. – Musiało ci to sprawić ogromną przyjemność. Stale narzekasz, że nie możesz opędzić się od kobiet.
Emmett nie wyglądał na ucieszonego. Bardziej przypominał gradową chmurę.
– Guy, idziemy – mruknął pod nosem. – Miłej podróży poślubnej – dodał, zwracając się do Logana i Kit. – Nie jestem zwolennikiem instytucji małżeństwa, ale życzę wam wszystkiego najlepszego.
– To przez mamę, bo odeszła i zostawiła go samego – wyjaśniła Amy. – Dlatego tata nie chce się więcej żenić.
– Ale musi – z poważną miną stwierdził Polk. – Bo inaczej po co sprowadzałby do domu te wszystkie wystrzałowe dziewczyny?
– Głupi jesteś – skarcił go Guy. – To tylko dziewczyny do zabawy. Nie po to, żeby się z nimi żenić.
– A co to jest dziewczyna do zabawy? – zainteresowała się Amy.
– To samo co chłopak do zabawy, tylko nie tak wysoki – wyjaśniła Melody, posyłając Emmettowi zjadliwy uśmiech.
Sposępniał jeszcze bardziej.
– Na nas już czas – szybko wtrąciła Kit. – Zabierzesz się z nami, Emmett? Jedziemy stąd prosto na lotnisko.
– Jasne. – Logan wziął kuzyna pod ramię. – Chodź, Guy. Do widzenia, Melody, do zobaczenia za tydzień. Dzwoń, gdybyś miała jakieś problemy. Aha, byłbym wdzięczny, gdybyś któregoś dnia zajrzała do Tansy do szpitala. Chris będzie ją odwiedzał, ale znasz moją mamę i wiesz, że im więcej osób będzie ją miało na oku, tym lepiej.
– Możesz na mnie liczyć – zapewniła go Melody. – Wieczory zazwyczaj spędzam w domu.
– Bo nie ma takiego śmiałka, który odważyłby się z tobą umówić – skomentował Emmett.
Melody w milczeniu sięgnęła po torebkę z gazetą. W spojrzeniu, jakie Emmett rzucił jej na odchodnym, tliła się obietnica bezlitosnej zemsty.
Po wyjściu całego towarzystwa w biurze zapanował względny spokój. Przez pierwszych parę godzin urywały się telefony, ale później odzywały się rzadziej, a ponadto przyszło dwóch klientów, którzy chcieli osobiście sprawdzić stan swoich kont. Melody miała rachunki pod ręką, szef przed wyjazdem udzielił jej stosownych pełnomocnictw, wystarczyło je im okazać, więc wszystko poszło gładko.
Dzieci, o dziwo, nie sprawiały najmniejszego kłopotu. Siedziały cicho, oglądając programy edukacyjne, tylko raz poprosiły o drobne do automatu z napojami. Melody dała im monety, po czym nasłuchiwała z niepokojem, czy nie zaczną demolować automatu, ale nic się takiego nie stało, więc nareszcie mogła się zająć biurową robotą.
Załatwiła wszystkie sprawy i właśnie kończyła porządkować papiery na biurku, kiedy zjawił się Emmett, by odebrać dzieci.
– Czy musimy już iść? – jęknął Polk. – Zaraz będzie „Mister Rogers’’.
– Nie ma mowy. Zbierajcie się! Jutro z samego rana wracamy do domu. Ale przedtem czeka mnie ostatnie rodeo: jazda bez siodła na nieujeżdżonym koniu.
– To jedna z najbardziej niebezpiecznych konkurencji, prawda? – spytała Melody.
Emmett lekceważąco wydął wargi i podniósł brwi. Czoło zasłaniało mu szerokie rondo teksańskiego kapelusza, którego nie raczył zdjąć z głowy.
– Każda konkurencja jest niebezpieczna dla nieuważnego albo niedołężnego zawodnika. Ale nie dla mnie – odparł.
Wiedziała, że Emmett jest dobry w swym zawodzie. Był chodzącą legendą rodeo. Uważnie śledziła jego karierę, z czego on na szczęście nie zdawał sobie sprawy. Była entuzjastką rodeo, ale ze względu na wrogość, jaką jej okazywał, wolała się z tym nie zdradzać.
– Bardzo ci dziękujemy za gościnę. – Amy popatrzyła na nią z uśmiechniętą buzią.
Melody odpowiedziała jej równie miłym uśmiechem. Dziewczynka bardzo przypadła jej do serca. Mimo opinii strasznej psotnicy, była dzieckiem niezwykle wdzięcznym i czułym.
Emmett dostrzegł uśmiech Melody, który zrobił na nim nieoczekiwanie silne wrażenie. Nigdy by nie przypuszczał, że jeden uśmiech potrafi tak opromienić dosyć pospolitą twarz i uczynić ją piękną. Po raz pierwszy naprawdę przyjrzał się delikatnym rysom stojącej przed nim kobiety. Odruchowo powiódł spojrzeniem w dół jej ciała. Miała figurę, którą dobrze ułożony mężczyzna nazwałby bardzo kobiecą, to znaczy, była świetnie i proporcjonalnie zbudowana, choć daleko jej było do smukłości. Adell była jak trzcinka. Melody stanowiła jej przeciwieństwo.
Zirytowało go, że pomyślał o Melody jak o kobiecie. Nie wolno mu tak myśleć o osobie, która wyrządziła mu największą krzywdę. To ona wespół ze swoim niecnym braciszkiem zrujnowali mu życie. Nie tylko jemu, ale i jego dzieciom. Rozbili jego rodzinę. Bez trudu ją za to znienawidził.
– Powiedziałem, że idziemy – zwrócił się do dzieci. – Zaczekam na was w holu. – Nawet nie spojrzał na Melody.
– Guy cię nie lubi – stwierdziła Amy z dziecięcą otwartością. – Ale ja uważam, że jesteś super.
– Ja też bardzo cię lubię, skarbie – odparła Melody.
Amy odpowiedziała na to kolejnym promiennym uśmiechem. Podeszła do ojca.
– Możemy iść – powiedziała. – Czy pozwolisz mi pisać listy do mojej przyjaciółki? Do Melody?
– Później o tym porozmawiamy – odparł Emmett wymijająco. – Dziękuję za opiekę nad dziećmi – dodał po krótkim namyśle.
– Cała przyjemność po mo…! – Melody potknęła się o leżący na podłodze tomahawk i runęła jak długa na ziemię.
Guy szybko podniósł tomahawk, a Emmett obszedł ją dokoła. Spoglądając na nich z dołu, zrozumiała, jak musiał się czuć nieszczęśnik osaczony przez Indian. Przebrane w indiańskie stroje dzieciaki wyglądały bardzo nieprzyjemnie.
– Czyj to tomahawk? – surowo zapytał Emmett, pochylając się nad leżącą Melody.
Wziął ją za rękę i podniósł z taką łatwością, jakby nic nie ważyła. Ten fizyczny kontakt sprawił, że poczuła, jakby mrówki przeszły jej po ciele. Nie była pewna, czy i on doznał czegoś podobnego, być może tak, bo natychmiast cofnął dłoń.
– Ja – cicho przyznała się Amy, podnosząc na ojca zielone oczy, w których malowała się skrucha. – Możesz mnie ukarać, ale nie zrobiłam tego naumyślnie. Lubię Melody i nie chciałam jej skrzywdzić.
– Wiem, że nie zrobiłaś tego specjalnie – uśmiechnęła się Melody. – Nic mi się zresztą nie stało.
– Na przyszłość uważaj, gdzie go kładziesz – upomniał córkę Emmett.
– Dobra rada, Amy – przytaknęła Melody. – Żeby przypadkiem nie spadł ojcu na głowę – dodała, robiąc do małej oko.
Emmett spiorunował ją wzrokiem.
– Amy, nie słuchaj jej! No, dzieci, idziemy!
Wyprowadził swoją gromadkę z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Melody została sama w biurze, w którym nagle zrobiło się bardzo cicho. Nikt nie dzwonił, telewizor milczał, nie słychać było dziecięcego szczebiotu. Poczuła wokół siebie dziwną pustkę.
Wyszła z biura punktualnie o piątej i pojechała prosto do supermarketu, by zaopatrzyć się w wiktuały na rozpoczynający się weekend. Niedawne Święto Dziękczynienia spędziła w samotności i ciszy. Upiekła sobie wtedy pierś indyka, której resztki dokończyli z Alistairem dzień później na kolację.
Teraz kupiła mielone mięso na hamburgery, niewielki kawałek mięsa na pieczeń i jarzyny na zupę. Żyła z ołówkiem w ręku, nie mogła sobie pozwolić na ulubione soczyste steki ani mrożone eklery, na które miała wielką ochotę. No cóż, może kiedy indziej, westchnęła z żalem.
Po powrocie do domu przede wszystkim nakarmiła wielkiego rudego kota imieniem Alistair, a dopiero później pomyślała o swojej kolacji. Jadła ją bez apetytu. Potem ułożyła się razem z kotem na kanapie, włączyła telewizor i zajęła się oglądaniem filmu. W najciekawszym momencie, tuż przed emocjonującą, ostateczną rozprawą między przestępcą a policją, zadzwonił telefon. Melody jęknęła w duchu. Jeżeli go odbierze, ominie ją zakończenie oglądanego od dwóch godzin filmu.
Postanowiła zignorować telefon. Jeśli ktoś do niej dzwonił, na ogół okazywało się, że to jakiś sprzedawca zachwalający swe towary. Jednakże tym razem dzwoniący nie dał za wygraną. Telefon na chwilę umilkł, ale po chwili znów się odezwał. W końcu uznała, że nie może go zlekceważyć. Może to Kit, Logan, może Tansy lub Randy?
Podniosła słuchawkę.
– Czy mówię z Melody Cartman? – usłyszała kobiecy głos.
– Tak, przy telefonie.
– Moje nazwisko Willoughby, jestem pielęgniarką, dzwonię z miejskiego szpitala. Mamy tu pacjenta, pana Emmetta Deverella, z silnym wstrząśnieniem mózgu. Podał nam pani nazwisko i numer telefonu, więc dzwonię w jego imieniu, żeby była pani łaskawa odebrać jego dzieci z hotelu Mellenger.
Melody zamarła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jedyne, co do niej dotarło, to że Emmett miał wypadek, a ona ma się zająć jego dziećmi. Jak tu odmówić? Wstrząs mózgu to poważna sprawa.
– Gdzie są dzieci?
– W hotelu Mellenger. Pokój trzysta ileś. Pacjent jeszcze nie całkiem odzyskał przytomność i bardzo cierpi.
– Ale to chyba nic poważnego? – zapytała, choć była na siebie wściekła, że tak się przejmuje losem Emmetta.
– Mamy nadzieję – padła krótka odpowiedź.
– Proszę mu przekazać, że zajmę się dziećmi.
– Dziękuję. – Pielęgniarka odłożyła słuchawkę.
Melody wstała i rozejrzała się bezradnie po swoim niewielkim mieszkaniu. Jak tu pomieścić trójkę rozpuszczonych dzieciaków, z których jedno na dodatek żywi do niej nieprzejednaną urazę? I jak długo będzie miała je na głowie?
Przemknęło jej nawet przez myśl, żeby zadzwonić do Adell i Randy’ego, ale błyskawicznie skonstatowała, że to niemożliwe. Emmett byłby wściekły, a w jego obecnym stanie należało go mimo wszystko oszczędzać.
Włożyła płaszcz, wezwała taksówkę i pojechała do hotelu. Pora była zbyt późna na samotne jeżdżenie po Houston, a w dodatku jej mały samochód lubił płatać figle w deszczową pogodę. Houston słynie z ulewnych deszczy, a właśnie zaczynało padać.
Zapytała w hotelu o numer pokoju Emmetta, pokrótce wyjaśniła sympatycznemu recepcjoniście, co się stało, podając numer telefonu do szpitala, na wypadek, gdyby kierownictwo hotelu uznało za stosowne sprawdzić, czy mówi prawdę. Tak też się stało, o co zresztą nie mogła mieć pretensji. W dzisiejszych czasach nie można, ot tak, oddać trojga dzieci w ręce zupełnie obcej osoby, nie upewniwszy się co do jej zamiarów.
Kiedy w końcu znalazła się pod drzwiami wskazanego pokoju, z wnętrza dochodziły stłumione hałasy. Nasłuchała się wielu opowieści o wybrykach nieznośnej trójki, więc zapukała krótko, ale zdecydowanie.
Zapadła nagła cisza, potem Melody usłyszała jakieś szuranie i cichy jęk. Drzwi gwałtownie się otwarły i leciwa pani z rozwianymi włosami omal nie wpadła jej w objęcia.
– Pani jest ich matką? – wysapała. – Oddaję pani dzieci. Są całe i zdrowe, a moje wynagrodzenie zostanie doliczone do rachunku. Bo pani jest ich matką, tak?
– Właściwie nie – wybąkała Melody.
– O mój Boże!
– Ale mam się nimi zająć – pośpieszyła z wyjaśnieniem Melody, gdyż starsza pani wyglądała, jakby miała lada chwila dostać ataku serca.
Słaby uśmiech rozjaśnił pobladłą z przerażenia twarz kobiety.
– W takim razie mogę iść. Życzę dobrej nocy!
– Ale dostała cykora! – mruknęła Amy, wyglądając przez drzwi za umykającą w popłochu opiekunką.
– Coście tu wyprawiali? – zapytała Melody, mierząc dzieciaki surowym spojrzeniem.
– Nic takiego – odparła słodko Amy.
– Ona pewnie nie jest przyzwyczajona do dzieci – dodał Polk, szczerząc zęby.
W głębi pokoju widać było porozrzucane strzępy dwóch wypchanych gąbką poduszek i coś, co wyglądało na pozrywane sznury od zasłon okiennych.
– Odbyliśmy pojedynek na poduszki – wyjaśniła Amy.
– A potem próbowaliśmy ślizgać się w łazience – dokończył Polk.
Melody popatrzyła w kierunku łazienki, której drzwi stały otworem, a na podłodze rozlewała się warstwa wody. Przestała się dziwić pośpiesznej rejteradzie leciwej opiekunki. Ją czeka to samo, w dodatku nie wiadomo na jak długo. Co się stanie z jej mieszkaniem? A wszystko dlatego, że zrobiło jej się żal człowieka, który jest jej najbardziej zajadłym wrogiem!
– Po co tu przyszłaś? – buntowniczym tonem zapytał Guy. – Gdzie jest tata?
Pytanie chłopca sprowadziło ją na ziemię. Będzie im musiała wyjaśnić, co się stało i z czym do nich przychodzi.
Usiadła na kanapie i powoli odłożyła na bok torebkę, zastanawiając się, jak im to zakomunikować.
– Coś się stało – powiedział Guy, widząc wyraz jej twarzy. – Co?
Mimo młodego wieku chłopiec miał twardy charakter. Widać było, że potrafi stawić czoło przeciwnościom losu. W porównaniu z nim Amy i Polk sprawiali wrażenie bezradnych dzieci.
– Wasz ojciec ma wstrząs mózgu – zaczęła Melody. – Odzyskał już przytomność, ale nadal bardzo cierpi. Musi przez parę dni zostać w szpitalu. Wyraził życzenie, żebym na ten czas zabrała was do siebie.
– Przecież on ciebie nie znosi – wycedził Guy. – Dlaczego miałby nas posyłać właśnie do ciebie?
– Bo nie ma nikogo innego, kto mógłby się wami zaopiekować – odparła chłodno. – Czy wolicie, żebym zadzwoniła do ośrodka dla bezdomnych?
Guy stracił pewność siebie. Zwiesiwszy głowę, odwrócił się do niej plecami. Amy tymczasem usiadła jej na kolanach i przytuliła się do niej.
– Ale tata wyzdrowieje, prawda? – zapytała przez łzy.
– Oczywiście – odparła Melody, obejmując małą ramionami. – Jest bardzo silny i na pewno szybko dojdzie do siebie.
– Pewnie, że tak – przytaknął Polk, ale musiał się odwrócić, bo broda zaczęła mu niebezpiecznie drgać.
– A teraz spakujemy wasze rzeczy i w drogę – rzekła Melody, wstając z kanapy. – Jedliście coś?
– Pizzę i lody czekoladowe.
Domyśliła się, że starsza pani pozwoliła im jeść, co chcieli, byle zyskać trochę spokoju. Ale ona musi zapewnić im przyzwoite odżywianie. Tym zajmie się później. Zdała sobie bowiem sprawę, że w tej chwili najbardziej się martwi o stan Emmetta. Gdy tylko dotrą do domu, zadzwoni do szpitala i zapyta, jak się czuje. Na pewno błyskawicznie wyzdrowieje, jest taki silny!
Popatrzyła na dzieci i ogarnęło ją nagłe współczucie. Wiedziała, co to sieroctwo. Po śmierci rodziców Randy pracował na dwóch posadach, żeby utrzymać siebie i siostrę, bo Melody chodziła jeszcze do szkoły. Oczywiście pomagała mu jak mogła, ale mieli tylko siebie i sami borykali się z losem.
Oby dzieci Emmetta nie musiały przeżywać tego, co stało się udziałem jej i Randy’ego.
Tytuł oryginału:
Emmett
Pierwsze wydanie:
Silhouette Romance, 1993
Opracowanie graficzne okładki:
Pamela Magierowska
Redaktor prowadzący:
Małgorzata Pogoda
Korekta:
Grażyna Henel
© 1993 by Diana Palmer
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o. Warszawa 2005, 2012, 2015
Poprzednio powieść ukazała się pod tytułem Aniołki Emmetta.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1358-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com