14,99 zł
Abby pracuje w firmie prawniczej i cieszy się opinią idealnej sekretarki. Zorganizowana i lojalna, jako jedyna ze stoickim spokojem znosi wybuchy szefa. Greyson to skupiony na sobie kobieciarz, szczery do bólu cynik. Sekretarka często go irytuje, jednak na wieść o jej kłopotach to on pierwszy wyciąga do niej pomocną dłoń. Abby chętnie by mu zaufała, ale już raz boleśnie się sparzyła. Niepokoi ją też, że im lepiej poznaje szefa, tym bardziej jest nim zauroczona. Wszystko będzie dobrze, jeśli zachowa dystans, tylko że to przychodzi jej z coraz większym trudem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 165
Diana Palmer
Jak ogień i woda
Tłumaczenie: Wanda Jaworska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2020
Tytuł oryginału: A Loving Arrangement
Pierwsze wydanie: 1983 by Dell Publishing Company
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 1983 by Diana Palmer
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-4832-7
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Kiedy Abby Summer weszła w poniedziałek do biura, była przemoknięta do suchej nitki. Stąpając po puszystym dywanie, zostawiała na nim mokre ślady, a z jej beżowego trencza i zawadiacko przekrzywionego kapelusza z wąskim rondem spływały na podłogę krople wody. Ale nawet w takim stanie nie straciła nic ze swej zwykłej elegancji i szyku, które ściągały na nią pełne uznania spojrzenia. Miała dwadzieścia sześć lat, jednak drobna budowa ciała i delikatne rysy twarzy sprawiały, że wyglądała na znacznie młodszą.
Zdjęła płaszcz i kapelusz, odsłaniając misternie ułożone długie jasne włosy. Wypielęgnowane paznokcie długich palców pokrywał perłowy beżowy lakier, z którym kolorystycznie harmonizował dyskretny, starannie nałożony makijaż. Ciemnozielone oczy były chłodne i spokojne, podobnie jak twarz, którą prezentowała otoczeniu.
Abby była znana w kancelarii prawnej McCallum, Doppler, Hedelwhite i Smith ze swego opanowania w każdej sytuacji, nawet gdy jej zlecano pozornie niemożliwe do wykonania zadania. W ciągu roku pracy na stanowisku sekretarki Greysona McCalluma nigdy nie zawiodła, nie zdenerwowała się, nie rozpłakała ani się nie załamała, co zakrawało na swego rodzaju heroizm, zważywszy wybuchowy charakter jej szefa.
McCallum i stary pan Doppler byli starszymi partnerami w firmie. Dick Hedelwhite co prawda od dawna nie żył, ale z szacunku dla niego pozostawiono jego nazwisko w nazwie kancelarii, a nazwisko Jerry’ego Smitha dodano niedawno. Abby dzieliła wprawdzie obowiązki sekretarki z Jan Dickinson, ale to jej przypadała w udziale lwia część pracy ze względu na liczniejszą klientelę McCalluma. Jej szef cieszył się sławą znakomitego adwokata i występował w najtrudniejszych procesach karnych, podczas gdy Doppler i Smith specjalizowali się w sprawach rozwodowych i procesach cywilnych. Poza tym Jan miała tę przewagę, że obaj jej szefowie byli ludźmi spokojnymi, a w przypadku McCalluma nikt nigdy nie użyłby tego określenia.
Abby włączyła elektryczną maszynę do pisania i sięgnęła do środkowej szuflady po terminarz. Zdziwiła się, nie widząc go na zwykłym miejscu. Przecież zawsze znajdował się w środkowej szufladzie.
Zajrzała do następnej, w której piętrzyły się ryzy papieru maszynowego. Leżał na wierzchu, choć nie przypominała sobie, żeby w piątek przed wyjściem z pracy go tam włożyła.
Otworzyła terminarz na bieżącym dniu i szybko przebiegła wzrokiem znajome nazwiska i godziny, aż zatrzymała spojrzenie na czarnych gryzmołach wyróżniających się na tle jej starannego, czytelnego pisma. McCallum własnoręcznie wpisał nazwisko osoby, z którą miał się spotkać o godzinie czwartej po południu. Z twarzy Abby odpłynęła cała krew. Zbladła jak ściana, w panice wypuściła z drżących rąk terminarz i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w widniejące przed nią nazwisko. Miała ochotę rzucić wszystko i natychmiast uciec z biura. Robert C. Dalton, godzina 16.00, Robert C. Dalton, godzina 16.00 – te słowa skakały jej przed oczami, powodując chaos myśli.
Oczywiście nie można wykluczyć, że w Atlancie mieszka jakiś Robert C. Dalton. W książce telefonicznej zapewne figuruje przynajmniej dwadzieścia osób o tym nazwisku. Ale Abby mogłaby się założyć o swoją tygodniową pensję, że akurat ten Robert C. Dalton pochodzi z Charlestonu, że jest żonaty ze spadkobierczynią imperium żeglugowego. A to oznacza, że jeśli nie uda się jej znaleźć przekonującego pretekstu, żeby opuścić biuro przed czwartą po południu, niechybnie czeka ją bezrobocie.
Tak była zaabsorbowana tymi myślami, że nie usłyszała sygnału interkomu. Dopiero za drugim razem brzęczenie zwróciło jej uwagę, więc trzęsącymi się palcami nacisnęła guzik.
– Słucham, sir – odezwała się słabym głosem.
– Przynieś notatnik – odpowiedział ostry głos.
Sięgnęła automatycznie po blok na podkładce i długopis i wstała zza biurka. W tym tygodniu McCallum uczestniczył w procesach sądowych i o godzinie wpół do dziesiątej miał być w sądzie okręgowym. Tymczasem dochodziła dziewiąta. Jazda do sądu zajmie mu dziesięć minut – może pięć, jeśli uda się tam swoim lśniącym porsche – więc zapewne chciał coś jeszcze dodać do swego wniosku. Kiedy skończy dyktować, Abby będzie miała niecałe pięć minut na bezbłędne przepisanie tekstu z kilkoma kopiami. Pukając do drzwi szefa, wiedziała, że w stanie, w jakim się znajduje, nie zdoła tego zrobić.
– Usiądź – mruknął McCallum, nie podnosząc głowy znad biurka.
Abby przysiadła z gracją na brzegu jednego ze skórzanych foteli, zatrzymując wzrok na szerokich ramionach szefa i dużych dłoniach. Wyglądał raczej na zawodowego zapaśnika niż sławnego prawnika procesowego. Jednak przede wszystkim potrafił posługiwać się słowem skuteczniej niż bronią.
Abby nie raz widziała, jak w czasie procesu doprowadzał do łez dorosłych mężczyzn powołanych na świadków. Nie musiał nawet podnosić głosu.
Niewątpliwie powściągał te agresywne instynkty przy kobietach, bo nie mógł narzekać na brak powodzenia. Te, z którymi się spotykał, wyglądały dość podobnie, reprezentując jeden określony typ urody: były wysokie, ciemnowłose, hojnie wyposażone przez naturę, lekko znudzone. Ich rozmowy zawsze zdawały się obracać wokół najnowszych perfum czy ostatniego prezentu od McCalluma. Wszystkie o niego zabiegały, ale żadna z nich nigdy nie zaabsorbowała go dłużej niż kilka tygodni. W wieku czterdziestu lat McCallum wciąż był kawalerem i najwyraźniej niespieszno mu było do zmiany stanu cywilnego.
– Studiujesz mnie? – spytał, przygważdżając ją spojrzeniem jasnoszarych oczu.
Powstrzymała się przed opryskliwą odpowiedzią, z trudem zachowując wizerunek chłodnej profesjonalistki. Nie ujawniała swojej pełnej życia, tryskającej energią natury, ukrywając ją pod formalnymi ubiorami, takimi jak choćby szary kostium, który akurat miała na sobie, i okularami, których nie potrzebowała. Taki wizerunek pomógł jej w otrzymaniu posady. Nie sprawiaj wrażenia kobiety dążącej do kariery, ani tym bardziej mimozy, ostrzegła ją jej przyjaciółka Jan, kiedy Abby starała się o pracę w kancelarii.
Tylko kobiety, z którymi się spotykał McCallum, mogły być kolorowe i pełne życia, natomiast przy maszynie do pisania chciał widzieć kogoś niepozornego i działającego uspokajająco. A więc Abby stonowała swoje stroje i swoją osobowość, zapominając o uroku i bezpośredniości, cechach, dzięki którym stała się odnoszącą sukcesy zawodowe dziennikarką, i szybko wdrożyła się do nowych obowiązków. I prawie nigdy nie tęskniła za dawnym życiem i za towarzyszącą mu ekscytacją. Prawie nigdy.
– Wpatrywałam się w pana zbyt intensywnie, panie McCallum? – spytała z uprzejmym uśmiechem.
McCallum zmrużył oczy i obserwował ją spojrzeniem, które zdawało się docierać do tych wszystkich sekretnych miejsc, które były ukryte przed światem.
Nie odpowiedział, tylko wziął z leżącej przed nim podkładki kartkę żółtego papieru firmowego i podsunął Abby.
– Przepisz to – polecił. – A potem zadzwoń do panny Nichols i przekaż jej, że przyjadę po nią jutro o siódmej wieczór, by zabrać ją na spektakl baletowy.
Gdyby nie ja, twoje miłosne podboje szybko by się skończyły, pomyślała Abby. To ona wysyłała kwiaty i bombonierki jego dziewczynom, umawiała je, łagodziła konflikty, kiedy zrywał aktualny związek, łagodnie odprawiała, kiedy był zajęty. Te obowiązki były niemal tak samo ekscytujące, jak redagowanie kolumny plotkarskiej w gazecie, w której wcześniej pracowała.
– Tak, sir – odpowiedziała, notując polecenie.
– I zadzwoń do mego brata, żeby odwołał swój lot do Paryża – dodał z ponurą miną. – Nie będzie towarzyszył, powtarzam, nie będzie, tej francuskiej prostytutce. I zadzwoń do mojej matki i przekaż jej, że przywołałem go do rozumu.
Nieprzyjemne zadanie, westchnęła Abby w duchu, robiąc notatki. Nickowi nie będzie się to podobało. Jest naprawdę zadurzony w Collette i niezależnie od tego, czy ona zasługiwała, czy nie na takie dosadne określenie, miała w sobie coś, co stanowiło o jej niezaprzeczalnym uroku.
Mandy McCallum też nie będzie zachwycona tą wiadomością. Młodszy syn był jej pupilkiem, a z zachowaniem i charakterem starszego nie mogła sobie poradzić. Często mamrotała coś pod nosem, robiąc uwagi pod jego adresem, kiedy Greya nie było w zasięgu słuchu.
– Ty tego nie pochwalasz, prawda? – spytał znienacka McCallum.
Abby podskoczyła zaskoczona tą uwagą.
– Dlaczego… ja…
– Nie posyłaj mi tego słodkiego naiwnego uśmiechu – burknął. – Czytam z twojej twarzy jak z otwartej księgi, panno Summer. Ale nie potrzebuję twojej aprobaty, lecz jedynie współpracy.
I mego ślepego posłuszeństwa, sir, dodała Abby w duchu, starając się ukryć wojowniczy błysk w oku.
– On ma dwadzieścia pięć lat – przypomniała McCallumowi.
– Dwadzieścia pięć, tak? A od kiedyż to mężczyzna zachowuje się odpowiedzialnie, mając do czynienia z tego rodzaju kobietą? – Greyson odchylił się w fotelu, zakładając ręce za głowę. Przy tym ruchu biała koszula szyta na miarę napięła się na jego szerokiej piersi, ukazując pod lekko przezroczystą tkaniną gęsty czarny zarost. – Do diabła, panno Summer, chyba niewiele wiesz o mężczyznach, skoro uważasz mego brata za osobę odpowiedzialną.
Abby zmieszała się na widok jego agresywnej męskości. Nie ufała jej. McCallum nigdy na nią nie działał, choć czasami taka myśl przebiegała jej przez głowę. Rozmyślnie starała się jak najmniej zwracać na siebie uwagę. Był typem mężczyzny, któremu żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie oddałaby swego serca.
Zbyt arogancki, zbyt niezależny i zbyt zmienny. Mógł kobiecie zaproponować jedynie przelotną przygodę, a Abby nie była przekonana, że nadawałaby się do takiego związku. Mimo krótko trwającego nieudanego małżeństwa wciąż miała zbyt wiele zahamowań jak na kobietę w jej wieku, co w nowoczesnym świecie zakrawało na swego rodzaju anachronizm. Raz się boleśnie sparzyła, więc unikała kuszących płomieni.
– Spytałem, czy uważasz, że Nick jest odpowiedzialny – powtórzył McCallum, pochylając się do przodu, by oprzeć łokcie na blacie biurka. – Co się dziś z tobą u licha dzieje? – Świdrował ją oczami spod sterczących brwi.
Abby spuściła wzrok na notatnik. Cóż, pomyślała, teraz albo nigdy, muszę mu powiedzieć.
– W pana terminarzu zauważyłam spotkanie o czwartej po południu, na które pana nie umawiałam – oznajmiła ze spokojem, łudząc się nadzieją, że jej lęki okażą się bezpodstawne.
– Na Boga, potrzebuję twego pozwolenia, żeby samemu umówić się na spotkanie? – mruknął McCallum.
– Och, nie, nie o to mi chodziło – szybko wyjaśniła, bezwiednie opuszczając ramiona. – Tylko że… panie McCallum, chodzi o pana Daltona… – jąkała się. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy to Robert Dalton z Charlestonu?
Twarz McCalluma przybrała dziwny wyraz.
– Tak, chodzi o Boba Daltona z Charlestonu – potwierdził. – Dlaczego pytasz? Znasz go? Skąd?
Niepotrzebnie zaczęła tę rozmowę. Powinna zapytać później pana Dopplera, on był zawsze roztargniony, nie interesowałoby go, skąd ta dociekliwość. Jednak McCalluma najwyraźniej interesowało i teraz czekał na odpowiedź. Poznała to po jego minie, gdy obserwował ją z właściwą sobie arogancją.
– Jest dziesięć po dziewiątej – przypomniała mu. – Pański klient czeka…
– Może sobie czekać albo sędzia może przełożyć sprawę, albo Jerry Smith może mnie zastąpić, ale nie wyjdziesz stąd, dopóki nie otrzymam odpowiedzi. – Zapalił papierosa i przyciągnął do siebie dużą popielniczkę. – A więc? – Ponownie odchylił się w fotelu.
– To nikt…
– Zatrudniłem cię – przypomniał jej. – Nie bez oporów. Jeśli myślisz, że to, jak się ubierasz, mnie zwiodło, to się mylisz. Jesteś dzisiaj zdenerwowana jak nigdy. I o ile się nie mylę, z powodu Boba Daltona. Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zapytać jego?
– Jest pana przyjacielem?
– W pewnym sensie. – McCallum skinął głową. – No dalej, kobieto, mów.
Abby uniosła dumnie głowę, wściekła, że drży jej dolna warga.
– Jego żona zastała go ze mną w łóżku – powiedziała prosto z mostu, na co McCallum uniósł ze zdziwienia brwi. – Dopilnowała, bym straciła pracę, więc wyjechałam z Charlestonu… ze względu na ewentualny skandal, jaki mógłby wybuchnąć.
McCallum przez chwilę patrzył na nią obojętnie.
– Kiedy to było? – spytał.
– Ponad rok temu – odrzekła. – Byłam wtedy asystentką redaktora wiadomości w popołudniówce.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim McCallum podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer. Po niecałej minucie przekazał młodszemu wspólnikowi, żeby go zastąpił w sądzie i podał mu niezbędne instrukcje.
Odłożywszy słuchawkę, przez kilkanaście sekund w milczeniu obserwował Abby.
– Byłaś w nim zakochana? – spytał wreszcie, zaciągając się papierosem.
– Tak myślałam, tak. – Wzruszyła ramionami. – Kiedy jego żona otworzyła drzwi, miałam wrażenie, że umrę. Pobladła i zaczęła wykrzykiwać najgorsze obelgi… – Abby zamknęła oczy, wspominając te straszne chwile.
– Co zrobił Dalton?
To pytanie szczególnie ją zabolało, gdyż z całą siłą przypomniało upokorzenie, jakiego wówczas doświadczyła.
– Powiedział żonie, że go uwiodłam – odparła z goryczą. – Widzi pan, ona pochodzi z bardzo zamożnej rodziny. Gdyby się rozwiódł, wszystko by stracił, a ja nie byłam warta takiej ceny. A więc opuściłam Charleston, a on zatrzymał swoje imperium.
– Wiedziałaś, że ma żonę? – spytał McCallum, a w jego oczach pojawił się jakiś trudny do określenia błysk.
– Tak, wiedziałam. – Abby zaśmiała się nerwowo. – To dziwne, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Za bardzo byłam zadurzona, żeby się tym przejmować. Często rozmawialiśmy o jego małżeństwie, w którym nie było miłości, o jego planach rozwodowych. Chciałam mu wierzyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że niebezpiecznie jest pragnąć czegoś za bardzo.
– A co teraz do niego czujesz? – zainteresował się McCallum.
– Nie wiem. – Z wysiłkiem spojrzała mu w oczy. – Od tamtego czasu go nie widziałam. I nie chcę go widzieć. Boję się – wyznała szeptem. Boję się, że jeszcze nie jest mi obojętny, że uśmiechnie się do mnie i zacznie się tłumaczyć, a ja mu uwierzę, dodała w myślach. – Od czasu wyjazdu z Charlestonu nawet się z nikim nie umawiałam.
– Wiem – powiedział McCallum tonem, który ją zastanowił. – Nie bądź taka zdziwiona, panno Summer. Bardzo dobrze znam się na ludziach. Od dnia, w którym zjawiłaś się w moim biurze, nosisz pancerz. To bardzo skuteczna ochrona.
– Nie chciałam się z nikim wiązać – wyjaśniła Abby, pragnąc, by to zrozumiał.
Nagle stało się dla niej ważne, by zrozumiał nie tylko, że bała się spotkania z Daltonem, ale również to, dlaczego tak było. Nigdy nie oddała się Daltonowi, jego żona nakryła ich, zanim do tego doszło. Spojrzenie McCalluma powędrowało w stronę drzwi.
– Wejdź, Jerry – zwrócił się do wspólnika. – To dla ciebie. – Wręczył mu akta sprawy.
– Nie martw się, szefie – uśmiechnął się młody człowiek, puszczając oko do Abby. – Zostałem dobrze wyszkolony. Przygwożdżę ich!
– Nie mam czasu, by cię bronić, więc uważaj, żeby nie obrazić sądu – ostrzegł oschle McCallum.
– Jeszcze czego. To na razie! – rzucił Jerry, wychodząc z gabinetu.
McCallum ponownie utkwił wzrok w Abby.
– Co zamierzasz zrobić? Nie mam teraz czasu na szukanie nowej sekretarki – dodał zgryźliwie. – Nawet nie myśl o rezygnacji. Musiałbym przez trzy tygodnie dzień i noc przyuczać nową dziewczynę, a nie mam na to ani ochoty, ani czasu. Niełatwo mnie zadowolić.
– Gdyby nie był pan taki niecierpliwy… – zaczęła Abby.
– Do licha, nie próbuj mnie wychowywać – ostrzegł. – Mam swoje przyzwyczajenia. Nie potrzebuję nastolatki, która będzie wpadać w histerię, ilekroć stracę samokontrolę, a nie zamierzam zatrudniać mizdrzących się starych panien. Dostatecznie długo walczyłem z twoimi napadami płaczu w damskiej toalecie.
– To było tylko raz i rzucił pan we mnie książką!
– Jasne! – warknął, prostując się w fotelu. – Zsunęła się z biurka na twoje kolana, ale nie rzuciłem nią. Ześliznęła się.
– Ma pan paskudny charakter, panie McCallum, i nienawidzę myśli, że miałabym poświęcić jakąś biedną młodą dziewczynę, narazić ją na obcowanie z panem. Mimo to nie mogę zostać, jeśli pan i Bob Dalton zamierzacie razem pracować przez jakiś czas.
– Zostanie moim partnerem biznesowym. – McCallum potwierdził jej najgorsze obawy. – Nie możesz odejść. A zatem uspokój się i poszukajmy sensownego rozwiązania.
– Co też panu chodzi po głowie, Wysoki Sądzie? Że ukryje mnie pan w swojej szafie, kiedy on przyjedzie do miasta? – spytała sarkastycznie Abby.
W oczach McCalluma pojawił się błysk rozbawienia.
– Twoja maska właśnie spadła –zauważył.
– Niech pan nie myśli, że łatwo ją było zachować w pana towarzystwie… sir – odpowiedziała.
– To dlaczego w ogóle zawracałaś sobie tym głowę? – Wzruszył ramionami.
– Bo Jan mi powiedziała, że chce pan zatrudnić osobę sprawną, opanowaną i zrównoważoną – odrzekła.
Jeden kącik ust McCalluma uniósł się lekko, spojrzał na Abby nieco podejrzliwie.
– No, no, teraz dopiero rozbudziłaś moją ciekawość, panno Summer – powiedział.
– Czego jest pan ciekaw?
– Tego, co kryje się pod tą fasadą. Myślę, że będę musiał to odkryć.
– Nie będzie pan miał czasu – zapewniła go Abby, wstając. – Skoro Bob Dalton ma tu być o czwartej, ja wychodzę o trzeciej – oświadczyła. – Już raz przewróciłam swoje życie do góry nogami, drugi raz tego nie zrobię. Są inne zajęcia.
– Na przykład jakie? Dziennikarstwo? – Rzucił jej zaciekawione spojrzenie.
– Został mi po nim przez lekki niesmak, ale tak, myślę, że mogłabym teraz do tego wrócić.
– Uciekasz?
– Raczej kieruję się rozwagą – uściśliła Abby.
– Myślałem, że jesteś zainteresowania pisaniem książek – zauważył McCallum.
– I co z tego wynika?
– To, że nie powinnaś rezygnować ze swego nowego życia bez walki – powiedział McCallum, wstając od biurka.
– Nie mogę zostać! – krzyknęła Abby, a w jej oczach pojawił się gniewny błysk
– Oczywiście, że możesz – oświadczył McCallum, zbliżając się do niej. Spoglądał na nią wesoło. – Jedyne, co musisz zrobić, to wprowadzić się do mnie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej