Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Karol III Windsor to najstarszy władca, któremu przyszło wstępować na tron w historii Anglii i Wielkiej Brytanii – w chwili koronacji miał niespełna siedemdziesiąt pięć lat.
Bez wątpienia jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych władców w historii Wielkiej Brytanii. Objął tron po swojej matce, Elżbiecie II, która przez siedemdziesiąt lat jednoczyła kraj i była wzorem dla swoich poddanych, budząc szacunek, podziw i zaufanie. Karol nie cieszył się tak dobrą opinią. W przeszłości nie miał zbyt dobrej prasy. Co więcej, przez pewien czas był bodaj najbardziej znienawidzonym członkiem rodziny królewskiej, na co bez wątpienia wpływ miało jego nieudane małżeństwo z Dianą Spencer i długoletni romans z Camillą, kobietą, którą poddani jego matki uznali za niegodną uczuć następcy tronu.
Jaki prywatnie jest Karol? Jakim królem będzie i co jego panowanie przyniesie Wielkiej Brytanii, krajowi, w którym coraz więcej osób żałuje brexitu i opowiada się za zniesieniem monarchii?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 516
6 maja 2023 roku cały świat oglądał transmisję uroczystości, która z pozoru nie przystawała zupełnie do współczesnych realiów, była bowiem jakby żywcem przeniesiona z innej epoki, w dodatku pełna mistyki i miała religijny charakter – koronację Karola III na króla Wielkiej Brytanii. Pełna tytulatura nowego monarchy brzmi: „Z Bożej łaski Król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych Jego posiadłości i terytoriów, Głowa Wspólnoty, Obrońca Wiary”. Jak widać, Karol III jest nie tylko królem Zjednoczonego Królestwa, ale także formalnym zwierzchnikiem Wspólnoty Narodów (ang. The Commonwealth lub Commonwealth of Nations). Monarcha zatem sprawuje zwierzchnictwo nad rozległymi terytoriami, co stanowi swego rodzaju spadek albo, jak kto woli, pamiątkę po kolonialnej przeszłości Wielkiej Brytanii. Jak wiadomo, za czasów królowej Wiktorii było to imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Ale to już historia, bo w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a więc za panowania Elżbiety II, kolejne terytoria w Afryce zaczęły ogłaszać niepodległość, a imperium kolonialne powoli się rozpadało. Nie oznacza to, że więzy łączące niegdysiejsze kolonie z Wielką Brytanią przestały istnieć – wręcz przeciwnie: wszystkie państwa historycznie z nią związane nawiązały współpracę, dając tym samym początek Wspólnocie Narodów. Obecnie w jej skład wchodzą pięćdziesiąt cztery niepodległe państwa na pięciu kontynentach, które zamieszkuje przeszło dwa miliardy ludzi. Czternaście z tych państw zalicza się do tzw. Commonwealth realms, są one bowiem związane z Wielką Brytanią unią personalną, a to oznacza, że Karol formalnie jest głową każdego z nich, a jego wizerunek widnieje na emitowanych w tych krajach znaczkach, banknotach i monetach. Biorąc to pod uwagę, liczba jego poddanych, nie licząc Wielkiej Brytanii, przekracza osiemdziesiąt milionów i trzeba przyznać, że robi to kolosalne wrażenie.
Karol budzi jednak zainteresowanie również z innego powodu: jest bowiem w historii Anglii i Wielkiej Brytanii najstarszym kandydatem do korony, gdyż w chwili objęcia tronu miał prawie siedemdziesiąt pięć lat. Panowanie zaczął zatem w wieku, w którym zdecydowana większość ludzi odpoczywa na zasłużonej emeryturze. Uczciwie trzeba przyznać, że jest w doskonałej formie, zarówno pod względem fizycznym, jak i intelektualnym, co zawdzięcza wyjątkowym genom odziedziczonym po długowiecznych przodkach, ale także zdrowemu trybowi życia. Nowe zajęcie nadaje jego życiu sens istnienia, a badania społeczności, wśród których nie brakuje stulatków cieszących się dobrą formą, wskazują, że poczucie celu, aktywność fizyczna i zdrowa dieta sprzyjają długowieczności. Patrząc optymistycznie w przyszłość, nic zatem nie stoi na przeszkodzie, by monarcha panował jeszcze wiele lat.
Bez wątpienia Karol III jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych władców w historii Wielkiej Brytanii, a w przeszłości także nie miał zbyt dobrej prasy. Co więcej, przez pewien czas był bodaj najbardziej znienawidzonym członkiem rodziny królewskiej, na co bez wątpienia miało wpływ jego nieudane małżeństwo z Dianą Spencer i długoletni romans z Camillą, kobietą, którą poddani jego matki uznali za niegodną uczuć następcy tronu. Monarcha jest jednocześnie bohaterem historii miłosnej, w dodatku wywołującej skandal, w której pozornie nieatrakcyjna, podstarzała dama wygrała rywalizację o względy księcia z niekwestionowaną pięknością i prawdziwą ikoną stylu, księżną Dianą.
W oczach opinii publicznej rywalka Camilli uchodziła niemalże za anioła, który przypadkiem znalazł się wśród śmiertelnych, by nieść potrzebującym miłość i ulgę w cierpieniu. Niewielu wiedziało, że królowa ludzkich serc skrywa drugie oblicze – zmaga się z poważnymi problemami natury psychicznej, jest zaborczą matką i potrafi urządzić piekło niektórym swoim podwładnym. W dodatku chociaż publicznie wylewała morze łez, skarżąc się na natarczywość mediów, jednocześnie otwarcie kokietowała dziennikarzy, starając się kupować ich przychylność i kierować ostrze ich krytyki przeciwko niewiernemu mężowi.
Prawdę mówiąc, małżeństwo Diany i Karola od początku miało niewielkie szanse na powodzenie. Para okazała się wyjątkowo niedobrana, dzieliła ich nie tylko spora różnica wieku, ale także temperamenty i zainteresowania. Zapewne narzeczeni sami doszliby do tego wniosku, gdyby mieli szansę lepiej się poznać, ale nie było im to dane, skoro przed ślubem spotkali się zaledwie trzynaście razy. W efekcie przed ołtarzem stanęło dwoje obcych sobie ludzi, w dodatku pan młody zakochany w innej kobiecie, a panna młoda żyjąca ułudą miłości, bo fascynację, jaką budził w Dianie następca tronu, trudno uznać za prawdziwe, dojrzałe uczucie, mogące być fundamentem udanego związku. Trudno się zatem dziwić, że baśniowy ślub okazał się zapowiedzią małżeńskiej katastrofy, która stała się udziałem książęcej pary. W tym przypadku mówienie o czyjejkolwiek winie wydaje się nieporozumieniem.
Ze skromnej, nieśmiałej i nieco zagubionej naiwnej dziewczyny, jaką była Diana Spencer, z czasem narodziła się wielka gwiazda rodziny królewskiej, której blask skutecznie przyćmił jej pozostałych członków, z królową i następcą tronu na czele. Ten blask sprawił też, że książę Karol był bodaj najbardziej niedocenianym royalsem w historii. Media przedstawiały go jako nudziarza, wielkiego dziwaka, który w swoim ogrodzie rozmawia godzinami z roślinami i z uporem godnym lepszej sprawy walczy o poprawę stanu środowiska naturalnego. A przecież Karol był zaangażowany w działalność charytatywną, ale w przeciwieństwie do Diany nie robił tego w tak spektakularny sposób, miał też wiele różnorodnych zainteresowań, na przykład malarstwo. Rzeczywiście nie miał łatwego charakteru i nie potrafił okazywać uczuć, ale jest to efekt dość osobliwych metod wychowawczych, jakie wobec niego, przyszłego króla, zastosowano. Otoczony przez sztab nianiek i opiekunek, pozbawiony ciepła wiecznie nieobecnej matki, bezustannie karcony, łajany i wyśmiewany przez ojca, który nie miał odpowiednich wzorców rodzicielskich, Karol wyrósł na wrażliwego, sfrustrowanego, zakompleksionego introwertyka. Sytuacji nie ułatwiało to, że od dnia narodzin jego prywatnemu życiu towarzyszyło niezdrowe zainteresowanie opinii publicznej i mediów. A jednak i w tej historii jest pomyślne zakończenie, bo nieszczęśliwego księcia ze skorupy wyrwała odwzajemniona miłość do kobiety. Pech chciał, że nie była to jego żona. W dodatku nad uczuciem łączącym Karola i Camillę unosił się cień jej prababki Alice Keppel, jednej z najsłynniejszych kochanek wielkiego kobieciarza rodu Windsorów, króla Edwarda VI.
Bez wątpienia Karol miał w życiu więcej szczęścia niż kochana i podziwiana przez wszystkich Diana, bo to właśnie jemu los podarował prawdziwą miłość, która nie była dana księżnej Walii. Ale i on musiał stoczyć niełatwą walkę o szczęście, a miał przeciwko sobie zarówno rodzinę, jak i opinię publiczną, o krytycznie nastawionych mediach nie wspominając. Ostatecznie odniósł zwycięstwo, ożenił się z miłością swojego życia, a nawet doprowadził do koronacji swojej ukochanej, jeszcze niedawno najbardziej znienawidzonej kobiety na Wyspach.
Poznajmy zatem bliżej zarówno samego Karola III, jego pasje, wzloty i upadki, jak i największą miłość jego życia, królową Camillę.
Karol w ramionach matki na zdjęciu rodzinnym wykonanym po uroczystości chrztu 15 grudnia 1948 r. Fot. Baron, źródło: Wikimedia Commons/domena publiczna
Rozdział 1
Królewski wnuk
Zapewne niejeden widz oglądający ceremonię koronacyjną króla Karola III, który przeżywszy siedemdziesiąt trzy lata w roli następcy tronu, w końcu zwieńczył swe skronie koroną, chciał zakrzyknąć za Williamem Szekspirem: „Niespokojna głowa, co koronę nosi!”. Rzeczywiście głowę nowego monarchy musi zaprzątać cała masa problemów, związanych nie tylko z sytuacją w monarchii czy w rozpadającej się Wspólnocie Narodów; krewni króla także sprawiają mu niemało zmartwień. Wolta Sussexsów i skandal pedofilski z księciem Andrzejem w roli głównej z pewnością spędzają mu sen z powiek. A przecież przyjście na świat Karola, którego ówczesna następczyni tronu księżniczka Elżbieta urodziła 14 listopada 1948 roku, było radosnym momentem, prawdziwym promyczkiem nadziei dla znękanych powojennym kryzysem Brytyjczyków, poddanych Jerzego VI.
Wprawdzie Wielka Brytania wyszła z wojny w aurze zwycięzcy, ponieważ razem ze Związkiem Radzieckim i Stanami Zjednoczonymi tworzyła Wielką Trójkę, decydującą o kształcie powojennego świata, ponadto wciąż miała rozległe kolonie, ale wojna niemal doszczętnie zrujnowała gospodarkę państwa. Dwa lata po zakończeniu krwawego konfliktu, w którym życie straciło przeszło 380 tysięcy brytyjskich żołnierzy i niemal 70 tysięcy cywilów, niebywale kapryśna zima pogorszyła sytuację, bo niekorzystne warunki pogodowe sparaliżowały życie na Wyspach. Wciąż obowiązywały wprowadzone w czasie wojny kartki na żywność oraz inne towary, w tym na paliwo i ubrania. Co więcej, objęto nawet reglamentacją towary, które nie były racjonowane w czasie wojny, na przykład kartki na chleb obowiązywały dopiero od 1946 roku, a rok później, w związku z wyjątkowo kiepskimi zbiorami, również na ziemniaki. Dodatkowym, zdaniem wielu zupełnie nieuzasadnionym, utrudnieniem był nakaz zmniejszania przydziałów przysługujących obywatelom artykułów żywnościowych w przypadku otrzymania przez nich paczki z zagranicy. Jeżeli zatem ktoś otrzymał paczkę, do której jakiś życzliwy i mieszkający poza granicami Wielkiej Brytanii krewny włożył na przykład kilogram cukru, zgodnie z przepisami obdarowana osoba dostawała odpowiednio mniej kartek na cukier. Wszystkie paczki były bowiem poddawane ścisłej kontroli na poczcie i gdy ktoś na przykład otrzymał cukier lub inne reglamentowane towary, pracownicy placówki mieli obowiązek poinformować o tym administrację.
Państwo zmagało się z bezrobociem, zdecydowana większość poddanych Jerzego VI ledwo wiązała koniec z końcem, a wartość funta gwałtownie spadała, czego efektem było drastyczne ograniczenie importu. Wszędzie szukano oszczędności: ponieważ na rynku brakowało papieru produkowanego głównie z importowanego drewna, którego sprowadzano zbyt mało, objętość gazet zmniejszono do czterech stron. Wiele elektrowni brytyjskich pracowało na pół mocy albo było regularnie wyłączanych, w efekcie większość miast nocami spowijały ciemności. Wprawdzie nie wszystkie miasta były tak doszczętnie zrujnowane jak Coventry, ale wiele domów było zburzonych albo zniszczonych w stopniu, który uniemożliwiał ich zamieszkanie. Z powodu powojennego kryzysu nie remontowano ich, a na budowę nowych nie było pieniędzy. Skala problemu była ogromna, ponieważ naloty Luftwaffe, trwające od 7 września 1940 roku do maja roku następnego, nękały nie tylko Londyn; niemieckie bomby spadły także na Liverpool, Bristol, Cardiff, Portsmouth, Plymouth, Southampton, Swansea, Belfast i Glasgow. Stolica państwa najbardziej ucierpiała podczas bombardowań w nocy z 29 na 30 grudnia 1940 roku, kiedy naloty zniszczyły setki budowli, w tym siedzibę władz miasta Guildhall i dziewiętnaście kościołów. Niektóre ze zrujnowanych budynków nie zostały do dziś odbudowane.
W roku przyjścia na świat przyszłego króla Karola III rządzący Wielką Brytanią od dwóch lat laburzystowski gabinet premiera Clementa Attlee’ego wciąż borykał się ze spłatą zaciągniętego w czasie wojny w Stanach Zjednoczonych długu w wysokości 31,4 miliarda dolarów. Wprawdzie zaraz po zakończeniu wojny zadłużenie umorzono w 90 procentach, ale do spłaty zostało jeszcze 4,34 miliarda dolarów. Nawiasem mówiąc, Wielka Brytania ostatnią ratę zadłużenia spłaciła stosunkowo niedawno, bo w 2006 roku. Budżet państwa nadwerężyła też organizacja pierwszych po wojnie letnich igrzysk olimpijskich, pomimo że wydano na ten cel i tak dość skromną kwotę 732 268 funtów. Dla porównania: kolejna olimpiada, która odbyła się w Londynie po sześćdziesięciu czterech latach, kosztowała 9,3 miliarda funtów, co nawet biorąc pod uwagę mniejszą obecnie siłę nabywczą funta, jest i tak dużą kwotą. W celu uzupełnienia niedoborów na rynku brytyjskie władze stosowały dość kontrowersyjne metody, które dziś budzą nie tylko zdziwienie, ale wręcz potępienie. Z pewnością wyjątkowo nietrafionym pomysłem była kampania namawiająca Brytyjczyków do niemarnowania papierosów, której hasło brzmiało: Palcie papierosy do samego końca. To może być korzystne dla waszego zdrowia. Współczesnym ekologom i obrońcom zwierząt na pewno włos się jeży na głowie, kiedy czytają o kampanii mającej na celu uzupełnienie niedoborów wieprzowiny i wołowiny mięsem wielorybów. Kryzysowi w gospodarce towarzyszył wzrost przestępczości, a media pisały o „fali zbrodni”.
Udręczeni wojną i trwającym po niej kryzysem poddani Jerzego VI potrzebowali zatem pozytywnych wieści, dających odrobinę radości i nadzieję na lepszą przyszłość. Na szczęście wszyscy bezgranicznie kochali swojego króla i jego rodzinę, na co monarcha zasłużył postawą w czasie wojny, kiedy wraz z żoną i dwiema córkami, Elżbietą i Małgorzatą, odmówił wyjazdu z bombardowanego Londynu, dzieląc los swoich poddanych. Para królewska nie zgodziła się nawet na wyjazd księżniczek do Kanady, a królowa uczyła się strzelać, by osobiście walczyć z najeźdźcą, gdyby Hitlerowi udało się jednak dokonać inwazji na Wyspy. A przecież ani ona, ani jej małżonek nie byli przygotowywani do objęcia władzy, ponieważ Jerzy VI, a w zasadzie Albert Fryderyk Artur Jerzy, bo właśnie takie imiona otrzymał na chrzcie, nie urodził się jako następca tronu. Książę Yorku – nieśmiały, zahukany i jąkający się – żył w cieniu uwielbianego przez wszystkich starszego brata Edwarda, który był prawowitym sukcesorem ich ojca Jerzego V. A to właśnie on objął tron po śmierci monarchy 20 stycznia 1936 roku, ale nie wytrwał na nim roku i 11 grudnia abdykował, nie doczekawszy się nawet oficjalnej koronacji. Przyczyną tej zaskakującej decyzji była miłość do amerykańskiej dwukrotnej rozwódki, Wallis Simpson. Tak przynajmniej brzmiała wersja oficjalna, którą ogłosił ustępujący król w mowie pożegnalnej 11 grudnia 1936 roku. Niewykluczone jednak, że sprawa miała drugie dno i przyczyn ustąpienia Edwarda należałoby szukać w jego sympatiach wobec nazistowskich Niemiec i samego Hitlera. Monarcha był zdeklarowanym antysemitą i niejednokrotnie dawał upust swoim przekonaniom, utrzymywał serdeczne stosunki z ówczesnym ambasadorem Niemiec Ribbentropem i otwarcie manifestował poparcie dla władz Trzeciej Rzeszy. W jego oczach Hitler był jedynym człowiekiem, który byłby w stanie zmieść z powierzchni ziemi komunistyczną zarazę. A z komunistami władca miał osobiste porachunki: w 1918 roku bolszewicy stracili bowiem jego krewnego, a zarazem ojca chrzestnego, cara Mikołaja II oraz jego żonę i dzieci.
Nazistowskie sympatie Edwarda były nie na rękę brytyjskiemu rządowi, podobnie jak jego nadzieje na sojusz Wielkiej Brytanii z Trzecią Rzeszą. Dziwnym trafem w lipcu 1936 roku nowy król omal nie padł ofiarą zamachu z rąk Irlandczyka Jerome’a Brannigana, który próbował go zastrzelić. Część współczesnych historyków uważa jednak, że rzeczywistym organizatorem zamachu była brytyjska Służba Bezpieczeństwa, czyli MI5. Na szczęście miłość Edwarda do Wallis sprawiła, że nie trzeba było uciekać się do tak drastycznych środków – brak zgody rządu na małżeństwo z ukochaną, nawet jeżeli byłby to związek morganatyczny, skłonił go do podjęcia decyzji o abdykacji, a tron przypadł drugiemu pod względem starszeństwa Albertowi, który miał panować jako Jerzy VI. Edward, obdarzony przez młodszego brata tytułem księcia Windsoru, opuścił ojczyznę i 3 czerwca 1937 roku we Francji poślubił swoją ukochaną. Małżonkowie spędzili miesiąc miodowy w Niemczech, gdzie traktowano ich jak parę królewską i przyjmowano z honorami należnymi koronowanym głowom.
Istnieje jeszcze jedna wersja wydarzeń, zgodnie z którą Windsor sam podjął decyzję o abdykacji, mając na względzie dobro dynastii. Wprawdzie nie ma twardych dowodów na poparcie tej tezy, ale Edward miał być bezpłodny na skutek komplikacji po przebytej w młodzieńczych latach śwince, jak potocznie nazywa się zapalenie ślinianek przyusznych. Zachorował na nią w wieku szesnastu lat podczas pobytu w Royal Naval College w Dartmouth. Jak powszechnie wiadomo, przebycie świnki w wieku dziecięcym w zdecydowanej większości przypadków przebiega łagodnie i bez większych komplikacji, gorzej jest, jeżeli chorują dorośli mężczyźni i chłopcy w wieku dojrzewania. A przyszły król zapadł na nią w wieku szesnastu lat, w dodatku choroba miała ostry przebieg i wywołała zatrzymanie rozwoju płciowego. W efekcie David, bo tak zwano księcia w rodzinie, jeszcze jako dwudziestolatek wyglądał jak przerośnięte dziecko, wykazywał cechy niedojrzałości psychicznej i w ogóle nie interesował się kobietami. Z czasem dojrzał, wydoroślał i stał się playboyem, bez opamiętania uwodząc kobiety ku rozpaczy rodziców. Część jego biografów twierdzi, jakoby wspomniane wcześniej niepokojące objawy związane z dojrzewaniem Edwarda były wynikiem świnkowego zapalenia jąder, które wywołuje u mężczyzn bezpłodność. Według części historyków to właśnie świadomość niemożności spłodzenia dziecka legła u podstaw decyzji króla o abdykacji, a miłość do Wallis jedynie ugruntowała to postanowienie. Wydaje się jednak, że teoria o bezpłodności króla stanowi próbę przedstawienia go w lepszym świetle, wszak monarcha rezygnujący z tronu dla dobra dynastii budzi szacunek, na który nie zasługuje władca abdykujący w imię miłości do kobiety wątpliwej konduity, w dodatku o dość dyskusyjnej urodzie, a tym bardziej jeżeli został zmuszony do tego z powodu nazistowskich sympatii.
Zupełnie nieprzygotowany do pełnienia funkcji głowy państwa, jąkający się Jerzy VI, który nigdy nie miał w rękach żadnego dokumentu państwowego, został koronowany 12 maja 1937 roku. Wraz z nim koronowano także jego żonę Elżbietę. Nowy monarcha, dzięki wsparciu swojej małżonki i pomocy australijskiego logopedy Lionela Logue’a, pozbył się wady wymowy. W przeciwieństwie do swojego brata miał uroczą żonę i dwie równie urocze córeczki, dlatego z miejsca zdobył sympatię swoich poddanych, w oczach których stateczny mąż i ojciec uosabiał ideę solidnej i trwałej monarchii. Jerzego VI trudno wprawdzie uznać za sympatyka Hitlera i nazizmu, ale początkowo on także nie opowiadał się za kursem kolizyjnym z Trzecią Rzeszą. Wręcz przeciwnie – przyjął na audiencji ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Arthura Neville’a Chamberlaina, który podpisał w gruncie rzeczy haniebne porozumienie z Hitlerem, będące efektem konferencji w Monachium i decydujące o przyłączeniu do Trzeciej Rzeszy 29 tysięcy kilometrów kwadratowych ziem sudeckich, zamieszkanych przez mniejszość niemiecką. Zarówno rządy ówczesnej Francji, jak i Wielkiej Brytanii uznały to za wielki sukces, a przeciętni zjadacze chleba widzieli w swoich przywódcach wielkich mężów stanu, którym udało się zapobiec wybuchowi konfliktu na miarę I wojny światowej. Jerzy VI podzielał to zdanie, skoro zadowolony z poczynań Chamberlaina wystosował pismo do premiera z zaproszeniem do pałacu, w którym pisał, iż pragnie „wyrazić osobiście moje najserdeczniejsze gratulacje. Ten list to gorące powitanie człowieka, który dzięki swej cierpliwości i wytrwałości zyskał sobie wieczną wdzięczność rodaków w całym imperium”1. Po skończonej audiencji zaprosił polityka na balkon w pałacu Buckingham, by Chamberlain pokazał się tłumom wraz z rodziną królewską. Nawiasem mówiąc, był to pierwszy premier, który dostąpił takiego zaszczytu. Monarcha tym posunięciem wyraził akceptację dla poczynań Chamberlaina, zanim ówczesny szef gabinetu miał okazję wyjaśnić je w parlamencie, co było równoznaczne z zaszachowaniem opozycji. Tym samym wykonał polityczną woltę i zignorował regułę, zgodnie z którą monarcha udziela swojej akceptacji aktom prawnym dopiero po ich przejściu przez obie izby parlamentu.
Wśród powszechnej euforii niczym memento brzmiał głos znajdującego się wówczas w opozycji Winstona Churchilla, który ostrzegał: „Anglia miała wybór pomiędzy wojną i hańbą. Wybrała hańbę, ale będzie miała wojnę”2. Twardo stąpający po ziemi polityk słusznie uznał, że ustępstwo w Monachium jedynie podsyci apetyt Hitlera, który będzie wysuwał kolejne roszczenia, ostatecznie doprowadzając do konfliktu zbrojnego. Osiągnięty kosztem Czechosłowacji pokój był tylko chwilowy niczym cisza przed burzą. Król początkowo był najgorętszym zwolennikiem utrzymania pokoju niemal za wszelką cenę, a jego prywatne listy dowodzą, że całym sercem popierał politykę appeasementu, czyli załagodzenia, czy, jak wolą niektórzy, ugłaskania hitlerowskich Niemiec, polegającą de facto na ustępstwach wobec Hitlera. Sytuacja polityczna i wybuch II wojny światowej wymusiły jednak zmianę stanowiska monarchy, który 4 września 1939 roku wystąpił z orędziem do narodu, w związku z wypowiedzeniem przez Wielką Brytanię wojny Niemcom.
Wprawdzie wierny zasadzie, że król panuje, ale nie rządzi, nie mieszał się do polityki, lecz swoją postawą skutecznie podtrzymywał morale narodu w czasie wojny. Akcje monarchy i jego rodziny znacznie wzrosły, gdy podjął decyzję o pozostaniu w kraju i odmówił zgody na odesłanie córek do Kanady. Obie księżniczki przebywały w znacznie bezpieczniejszym od bombardowanego Londynu Windsorze, gdzie spędzał noce także Jerzy VI i jego małżonka, ale w ciągu dnia królewska para dzielnie towarzyszyła nękanym nalotami londyńczykom. W geście solidarności z narodem król wraz z żoną regularnie odwiedzali szpitale, wizytowali jednostki wojskowe i lotnicze, odznaczając obrońców ojczyzny. I niejednokrotnie groziło mu niebezpieczeństwo, bo pałac Buckingham był bombardowany aż dziewięć razy, a jedna z bomb niemieckich zniszczyła kaplicę zamkową. W tym feralnym dniu para królewska przebywała w rezydencji, a ich apartament znajdował się niespełna 70 metrów od zbombardowanego miejsca. „Cieszę się, że nas zbombardowano. Dzięki temu mogę spojrzeć w oczy mieszkańcom East Endu”3 – oświadczyła wówczas królowa, a jej słowa znalazły się na pierwszych stronach wszystkich brytyjskich gazet. Ten oczywisty zabieg PR-owski, będący dziełem ówczesnego premiera Wilstona Churchilla, sprawił, że sympatia dla rodziny królewskiej sięgnęła zenitu.
Dziś wiemy, że życiu i bezpieczeństwu monarchy, jego żony i córek zagrażały nie tylko bombardowania. Hitler planował wysłanie do Anglii kilku grup świetnie wyszkolonych spadochroniarzy, którzy mieli wylądować na terenie pałacu Buckingham oraz innych królewskich rezydencji, pojmać króla i jego rodzinę, a następnie przetrzymywać całą czwórkę pod niemiecką ochroną. A przy okazji w łapy nazistów wpadliby także inni europejscy monarchowie, którzy zdołali uciec przed hitlerowskimi najeźdźcami i teraz korzystali z gościnności brytyjskiego władcy: holenderska królowa Wilhelmina oraz król Norwegii Haakon VII i jego syn, książę Olaf. Haakon, zanim wsiadł na pokład brytyjskiego ciężkiego krążownika HMS Devonshire, który zawiózł go wraz z synem do Anglii, przez kilka tygodni kluczył i uciekał przed stuosobowym oddziałem hitlerowskich spadochroniarzy. A kiedy w końcu dotarł do pałacu Buckingham, był tak wyczerpany, że wraz z Olafem położyli się na podłodze i zasnęli; królowa Elżbieta zaś, nie chcąc ich budzić, chodziła wokół nich na palcach.
Brytyjska królowa doskonale wiedziała, że podobnie jak Churchill może być celem hitlerowskich zamachów, wywiad donosił też o planach desantu. Dlatego, na wszelki wypadek, trenowała strzelanie z pistoletu do szczurów wypędzonych przez służbę i bombardowania z pałacowych przybudówek. Jej kuzynka Margaret Rhodes skomentowała to w następujący sposób: „Przypuszczam, słusznie, jak sądzę, iż uważała, że jeśli wylądują spadochroniarze i dokądś ich zabiorą, przynajmniej pociągnie za sobą jednego czy dwóch”4.
Tymczasem Jerzy VI przez cały czas trwania wojny nie zdejmował munduru marynarki wojennej, do czego miał pełne prawo, co więcej, rwał się do udziału w walkach i pragnął osobiście wziąć udział w lądowaniu aliantów w Normandii, ale ten pomysł skutecznie mu wyperswadowano. Za to tuż po przeprowadzeniu tej operacji udał się do Francji, gdzie, narażając się na możliwość niemieckiego ataku, wizytował alianckie oddziały, co bez wątpienia przyczyniło się do zwiększenia jego popularności w kraju. Duże znaczenie dla wzrostu popularności rodziny miała też publikacja w prasie fotografii księżniczek Elżbiety i Małgorzaty, na których zostały uwiecznione podczas kopania rowów i transzei w Windsorze.
3 października 1940 roku poddani Jerzego VI mieli okazję wysłuchać przemówienia następczyni tronu, księżniczki Elżbiety, adresowanego do wszystkich dzieci ewakuowanych z Londynu w obawie przed niszczycielskimi nalotami. Cztery lata później osiemnastoletnia już Lilibet, tak bowiem w rodzinie zwano starszą córkę monarchy, czynnie zaangażowała się w obronę ojczyzny i wstąpiła do wojskowej służby kobiecej. Młodszy oficer Elżbieta Aleksandra Windsor służyła w Pomocniczych Służbach Terytorialnych, odbyła też kurs w Centrum Szkolenia Transportu Mechanicznego, na którym nauczyła się prowadzić pojazdy mechaniczne, jak również serwisować je i naprawiać. Królewska córka spisywała się na tyle dobrze, że zaledwie po pięciu miesiącach awansowała na stopień młodszej dowódczyni, odpowiednik stopnia kapitana, a zaszczepiona wówczas pasja motoryzacyjna nie opuściła przyszłej królowej do końca życia. Lilibet nosiła mundur zaledwie przez kilka miesięcy, gdyż wojna wkrótce zakończyła się zwycięstwem aliantów. Po raz ostatni zaprezentowała się w nim poddanym swego ojca 8 maja 1945 roku, kiedy wraz z resztą rodziny królewskiej, towarzyszącym jej premierem Churchillem i zgromadzonymi na ulicach mieszkańcami Londynu świętowała dzień zwycięstwa.
Jak można się domyślić, po tym radosnym wydarzeniu uwielbienie dla rodziny królewskiej jeszcze wzrosło. Czas pokazał, że po wojennej zawierusze towarzyszyło „królewskiej czwórce”, jak król Jerzy VI nazywał siebie, swoją żonę i córki, również w czasach pokoju, kiedy Wielka Brytania dźwigała się z wojennych zniszczeń i zmagała się z panującym wówczas kryzysem. Wszyscy członkowie rodziny królewskiej stali się ulubieńcami tłumów, swego rodzaju celebrytami. Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się oczywiście następczyni tronu, księżniczka Elżbieta, zwłaszcza że wkraczała w wiek, w którym powinna zacząć rozglądać się za mężem.
A małżeństwo nie było jej prywatną sprawą, wszak w przyszłości miała zasiąść na tronie Anglii, wybierając męża, nie powinna się zatem kierować wyłącznie porywem serca. Zresztą królowa Elżbieta miała już przygotowaną listę stosownych mężczyzn z arystokratycznych rodów, z których każdy doskonale sprawdziłby się w roli królewskiego zięcia. Lilibet natomiast miała słabość do Henry’ego George’a Reginalda Molyneux Herberta lorda Porchester, zwanego przez przyszłą królową po prostu Porchie. Jednak jej serce należało już do mężczyzny, którego pokochała pierwszym, dziewczęcym uczuciem. Uczucie to okazało się miłością na całe życie.
Księcia Filipa Mountbattena, bo to właśnie on okazał się wybrankiem przyszłej królowej, Lilibet poznała 22 lipca 1939 roku w Royal Naval College w Dartmouth, dokąd udała się z rodzicami z okazji królewskiej wizytacji w placówce. Osiemnastoletni Filip, siostrzeniec, a zarazem podopieczny kuzyna Jerzego VI Louisa Mountbattena, został zobowiązany przez wuja do zaopiekowania się księżniczkami. W czasie tego spotkania wywarł wielkie wrażenie na trzynastoletniej wówczas Elżbiecie, co nie umknęło uwagi Louisa Mountbattena, który postanowił kuć żelazo póki gorące i zachęcał swojego podopiecznego do nawiązania korespondencji z młodziutką księżniczką. Z czasem młodzi bardzo się do siebie zbliżyli i pokochali, chociaż niektórzy uważają, że to Lilibet była bardziej zakochana w Filipie niż on w niej.
9 lipca 1947 roku ogłoszono zaręczyny pary. Nie wszyscy byli tym faktem zachwyceni, bo narzeczony księżniczki był dość kontrowersyjną osobą: wprawdzie legitymował się królewskim pochodzeniem i miał tytuł greckiego księcia, był również bardzo przystojny, ale na tym kończyły się jego zalety. Filip wywodził się duńskiej dynastii Schleswig-Holstein–Sonderburg-Glücksburg, w skrócie określanej Glücksburgami. Jego przodkowie po mieczu oraz współcześni mu krewni władali Danią i Norwegią, zaś jego dziadek ze strony ojca, Jerzy I, w latach 1863–1913 zasiadał na tronie Grecji.
Filip był piątym, ostatnim dzieckiem, a zarazem jedynym synem księcia Andrzeja i księżnej Alicji Battenberg, prawnuczki królowej Wiktorii. Życie nie szczędziło mu ciosów, i to niemal od urodzenia. Kiedy miał zaledwie półtora roku, jego stryj, król Konstantyn, na skutek niepowodzenia w wojnie z Turcją został zmuszony do abdykacji, a oskarżony o zdradę książę Andrzej, skazany na dożywotnie wygnanie, musiał uchodzić z kraju wraz z całą rodziną. Azyl znaleźli we Francji, lecz małżeństwo rodziców Filipa bardzo szybko się rozpadło. Jego cierpiąca na zaburzenia natury psychicznej matka, a może tylko borykająca się z ciężką depresją, do której przyczyniły się zdrady męża, wbrew swojej woli została zamknięta w zakładzie psychiatrycznym. Siostry Filipa wyszły dobrze za mąż, ojciec zaś miał liczne kochanki i niemal w ogóle nie interesował się losem syna.
Młody książę tułał się po domach krewnych, znajdując namiastkę rodzinnego ogniska u swego wuja, wspomnianego już lorda Mountbattena, i nawet przyjął jego nazwisko. Tymczasem jego matka, po opuszczeniu szpitala, znalazła pocieszenie w religii. Z czasem wróciła do ojczyzny swego męża, do Grecji, gdzie spędziła wojnę i pomagała miejscowym Żydom, za co przyznano jej po latach odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Ostatecznie założyła zakon kontemplacyjny Chrześcijańskie Zgromadzenie Sióstr pod wezwaniem świętych Marty i Marii, ale losem swojego jedynego syna zupełnie się nie interesowała. Nieszczęsny Filip czuł się jak sierota. Życiowym powołaniem młodego księcia okazała się służba w marynarce wojennej, czego dowiódł w czasie II wojny światowej.
Wybór córki nie podobał się królowi Jerzemu VI ani jego żonie. Filip nie miał grosza przy duszy, zdaniem monarchy ubierał się beznadziejnie, w dodatku obracał się w niezbyt dobrym towarzystwie, a szczególny niepokój budziły plotki o jego skłonności do długonogich blondynek. Ponieważ stan jego konta nie pozwalał na zakup pierścionka godnego królewskiej córki, młodego księcia wsparła matka, która wyjęła diamenty ze swojej zabytkowej tiary i przekazała je jubilerowi. Na domiar złego trzy siostry Filipa związały się z wysokimi rangą oficerami hitlerowskimi, a poddani Jerzego wciąż zmagali się z niełatwymi doświadczeniami wojennymi, Niemcy więc, mówiąc oględnie, nie budzili w nich ciepłych uczuć. Wielką przeciwniczką małżeństwa Lilibet z Filipem była jej matka, królowa Elżbieta, która nie tylko krytykowała jego styl i wychowanie, ale w przypływie złego humoru nazywała Hunem. Księżniczka była jednak uparta i w końcu postawiła na swoim, doprowadzając do ślubu z ukochanym mężczyzną.
Ceremonia zaplanowana na 20 listopada 1947 roku początkowo miała mieć prywatny charakter, młoda para miała powiedzieć sakramentalne „tak” w kaplicy św. Jerzego w Windsorze. Borykające się z wojennymi zniszczeniami i kryzysem państwo miało ważniejsze wydatki niż finansowanie kosztownej ceremonii, ale ostatecznie zdecydowano się nadać ślubowi księżniczki rangę uroczystości państwowej. Władze państwa słusznie uznały, że tak radosne wydarzenie przyczyni się do poprawy nastrojów społecznych. W związku ze zmianą rangi ceremonii miała się ona odbyć w opactwie westminsterskim, najważniejszej świątyni Kościoła Anglii, w której koronowano większość władców angielskich i brytyjskich. Tam też spoczywa wielu królów oraz wybitnych osobistości związanych z historią państwa, w tym Izaak Newton i Karol Darwin. Zmiana rangi wydarzenia nie oznaczała jednak przyzwolenia na szastanie pieniędzmi. Wręcz przeciwnie – zarówno parlament, jak i ówczesny rząd nie tyle prosił, ile wymagał od pałacu, by wydatki ograniczyć do niezbędnego minimum i kupować wyłącznie towary rodzimej produkcji.
Pomysł, aby ślub następczyni tronu potraktować jako wydarzenie państwowej rangi, okazał się bardzo trafny. Tak jak przewidział to Churchill, romantyczna uroczystość stała się dla poddanych króla Jerzego VI „rozbłyskiem koloru na szarej nudnej drodze, którą mamy do pokonania”5. Wszyscy widzieli w tym wydarzeniu dobrą wróżbę na przyszłość, znak, że ciężkie czasy niedługo odejdą w przeszłość. W przeddzień ślubu narzeczeni otrzymali z rąk króla Order Podwiązki. Filip został oficjalnie przyjęty do rodziny królewskiej, otrzymując zezwolenie na używanie tytułu Jego Królewskiej Wysokości po zawarciu związku małżeńskiego z następczynią tronu. W dzień ślubu natomiast Jerzy VI nadał zięciowi tytuł barona Greenwich, hrabiego Merioneth i księcia Edynburga.
Stryjeczny brat księżniczki, wówczas sześcioletni Michał z Kentu, który podczas ceremonii był paziem, po latach uznał ślub następczyni tronu za „pierwszy radosny, wesoły zjazd rodzinny […] od czasu wojny”6. I rzeczywiście tak było, bo w opactwie westminsterskim doszło do pierwszego od stu lat zjazdu członków europejskich rodzin królewskich, zarówno tych panujących, jak i tych zdetronizowanych i przebywających na wygnaniu. Pewnym zgrzytem była wyjątkowo skromna liczba gości ze strony pana młodego, którego rodzinę reprezentowali matka oraz stryj, książę Jerzy. Jego trzy siostry (czwarta, Cecylia, już nie żyła, zginęła w katastrofie lotniczej) uznano za osoby niepożądane z powodu zawartych przez nie małżeństw z niemieckimi oficerami.
Wprawdzie odprawiający nabożeństwo arcybiskup Yorku w wygłoszonym kazaniu oświadczył, że ceremonia zaślubin następczyni tronu „jest w gruncie rzeczy dokładnie taka sama, jaką byłaby dla każdego wieśniaka, który mógłby brać ślub tego popołudnia […] w odległej wiosce w Yorkshire”7, to przeszło dwa i pół tysiąca gości w kościele oraz tłumy czekające na młodą parę pod opactwem świadczyły o czymś przeciwnym. Ślub księżniczki od podobnych uroczystości w życiu poddanych jej ojca odróżniał także niebywały szum informacyjny towarzyszący temu wydarzeniu. Relacje z ceremonii zamieszczały na swoich łamach wszystkie brytyjskie gazety i zdecydowana większość prasy zagranicznej, transmisji w radiu mogli wysłuchać obywatele aż czterdziestu czterech krajów. Ślub został także uwieczniony na taśmie filmowej i pokazywany był w kinach oraz w raczkującej wówczas telewizji. Barwny korowód powozów i królewskich kawalerzystów jadących w orszaku nowożeńców stanowił kontrast do szaroburych londyńskich ulic, wciąż jeszcze usianych lejami po bombach. Bez wątpienia ślub księżniczki Elżbiety stał się, tak jak chciał tego Churchill, „rozbłyskiem koloru” w ponurej, powojennej rzeczywistości Brytyjczyków.
Świeżo upieczeni małżonkowie początkowo mieszkali wraz z rodzicami Elżbiety, czekając na zakończenie remontu swojej rezydencji Clarence House. Po miesiącu miodowym, który para spędziła w Broadlands, posiadłości należącej do stryja Filipa, spokrewnionego także z Elżbietą lorda Mountbattena, zwanego w rodzinie wujkiem Dickiem, księżniczka oddała się swoim obowiązkom. Jako następczyni tronu otrzymała zadanie promowania wizerunku Wielkiej Brytanii na Starym Kontynencie, w którego zakresie w maju 1948 roku wyjechała do Paryża, gdzie miała otworzyć wystawę pt. Osiem wieków brytyjskiego życia, w paryskim muzeum mody mieszczącym się w Palais Galliera. Poznała wówczas odpowiedzialnego ze strony francuskiej za zorganizowanie ekspozycji, ówczesnego komisarza generalnego ds. turystyki, Georges’a Pompidou, z którym spotkała się ponownie, kiedy oboje pełnili znacznie ważniejsze funkcje. Ona była panującą monarchinią, on zaś – prezydentem Republiki Francuskiej.
Dochodzące z Paryża wieści o poczynaniach młodziutkiej Elżbiety musiały bardzo ucieszyć jej ojca, gdyż księżniczka radziła sobie doskonale, w dodatku zarówno francuska prasa, jak i Francuzi oszaleli na punkcie Zizette, jak nad Sekwaną nazywano przyszłą królową. Ba, nawet tamtejsi dyktatorzy mody, z Christianem Diorem na czele, zachwycali się elegancją następczyni tronu, doskonale prezentującej się w modnych w owym czasie, rozkloszowanych sukniach, uwydatniających wcięcie w talii. A przecież Francuzi i Brytyjczycy raczej nie darzą się sympatią, a poza tym Francuzi mają bardzo negatywny stosunek do instytucji monarchii. A mimo to urocza i niebywale elegancka księżniczka bez trudu podbiła ich serca.
W pierwszej oficjalnej zagranicznej podróży przyszłej królowej towarzyszył oczywiście jej mąż, książę Filip. Bez niego księżniczka radziłaby sobie znacznie gorzej, zwłaszcza że w czasie wizyty dokuczały jej poranne mdłości, towarzyszące pierwszym miesiącom ciąży. Elżbieta była bowiem w odmiennym stanie, o czym wiedzieli tylko jej najbliżsi. Jak na członkinię rodu Windsorów przystało, księżniczka nie użalała się nad sobą i przezwyciężając słabości, sumiennie wypełniała obowiązki. Także po powrocie do domu kontynuowała swoją pracę, a kiedy tylko poczuła się lepiej – prowadziła dość ożywione życie towarzyskie, brylując na balach, imprezach i na wyścigach, ale jej odmienny stan utrzymywany był w tajemnicy. 4 czerwca 1948 roku pałac wydał oficjalny komunikat informujący, że Jej Królewska Wysokość księżniczka Elżbieta nie będzie w najbliższym czasie wykonywać żadnych obowiązków. Wprawdzie nie podano przyczyny bezczynności następczyni tronu, ale poddani Jerzego VI potrafili czytać między wierszami i zorientowali się, że ich ukochana księżniczka spodziewa się dziecka. Cały kraj oczekiwał więc szczęśliwego rozwiązania.
Ze wspomnień Crawfie, jednej z niań Elżbiety i Małgorzaty, która odważyła się opublikować książkę o życiu swoich królewskich podopiecznych, narażając się tym samym na ostracyzm ze strony rodziny królewskiej, wynika, że księżniczka nie miała żadnych obaw dotyczących ciąży i narodzin pierwszego dziecka. Uważała, że skoro z woli Boga kobiety zostały stworzone do rodzenia, to także w jej przypadku wszystko pójdzie dobrze.
Perspektywa porodu wnuka króla spędzała za to sen z powiek ówczesnego sekretarza Jerzego VI, sir Alana Lascellesa. A wszystko za sprawą zwyczaju, czy też nakazu, zgodnie z którym przy narodzinach dziecka w rodzinie królewskiej musiał być obecny minister spraw wewnętrznych. Ten obyczaj sięgał korzeniami XVII stulecia, narodził się za panowania Jakuba II Stuarta i miał związek z podejrzeniami związanymi z przyjściem na świat jego syna, Jakuba Franciszka Edwarda. Żona króla, Maria z Modeny, 10 czerwca 1688 roku urodziła syna, co było bardzo radosnym wydarzeniem, bowiem wszystkie poprzednie ciąże królowej kończyły się poronieniem lub wydaniem na świat martwego dziecka. W dodatku monarcha ze swojego poprzedniego małżeństwa miał jedynie córki. Ale narodziny zdrowego następcy tronu, zamiast stać się powodem do radości i świętowania, zrodziły podejrzenia, że kwilące w kołysce dziecię nie jest prawowitym synem królewskiej pary, tylko podrzutkiem. Mówiono, że królewski potomek urodził się martwy i został podmieniony na noworodka płci męskiej niewiadomego pochodzenia, którego przyniesiono do pałacu w szkandeli – specjalnym naczyniu przeznaczonym do podgrzewania pościeli. Sprawa była na tyle poważna, że pałac wydał oficjalny komunikat, zapewniając, że chłopiec jest biologicznym synem królewskiej pary, ale nie ukróciło to plotek.
Aby zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości, ustanowiono zwyczaj, zgodnie z którym urzędnik państwowy, najlepiej członek rządu, musiał być świadkiem narodzin każdego potomka króla. Dotyczyło to także dziecka z najbliższej rodziny królewskiej, które miało choćby cień szansy, aby w przyszłości zasiąść na tronie. Obyczaj ten był kultywowany przez stulecia, a obecność ministra towarzyszyła także narodzinom księżniczki Elżbiety 21 kwietnia 1926 roku. Dom jej rodziców odwiedził wówczas minister spraw wewnętrznych w rządzie Stanleya Baldwina, sir William Joynson-Hicks. Polityk jednak nie był świadkiem samego cudu narodzin, zresztą nie wiadomo, czy byłby to w stanie zdzierżyć, gdyż Elżbieta przyszła na świat za pomocą cesarskiego cięcia. Do pokoju położnicy, ówczesnej księżnej Yorku, polityka wprowadził lekarz, który zaprezentował mu noworodka.
Minister powiadomił pozostałych członków rządu o narodzinach wnuczki króla Jerzego V, dodając, że dopełnił swojego obowiązku i sprawdził, czy nie nastąpiła podmiana dziecka. A potem z wielką ulgą powrócił do swoich obowiązków. Oglądanie noworodków niezbyt go bawiło, zwłaszcza że malutka dziewczynka miała raczej niewielkie szanse na objęcie tronu. Nie była dzieckiem króla ani nawet dzieckiem następcy tronu, ale jedynie owocem małżeństwa księcia Yorku, który zajmował wówczas drugie miejsce w kolejce do tronu, i Elżbiety Bowes-Lyon. Wprawdzie prawowity następca tronu uparcie tkwił w stanie kawalerskim, ale wszyscy mieli nadzieję, że wkrótce się to zmieni i młody książę wstąpi w związek małżeński z jakąś odpowiednią panną, a potem spłodzi gromadkę dzieci. Jak wiadomo, los miał jednak zupełnie inne plany.
Dla sir Lascellesa obecność przedstawiciela rządu w charakterze świadka narodzin potomka Elżbiety była jedynie reliktem przeszłości i nie miała żadnego racjonalnego uzasadnienia. Trudno się z tym nie zgodzić, ale sekretarz króla mierzył się w tym przypadku z problemem natury konstytucyjnej, aczkolwiek Home Office, czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, uznało, że nie jest to prawo, ale jedynie zwyczaj. On zaś uważał, że należy go zaniechać, ale monarcha nie był tego taki pewny, tym bardziej że jego małżonka, niebywale czuła w kwestii monarszego ceremoniału, stała na stanowisku, iż zaprzestanie tej w gruncie rzeczy bezsensownej tradycji zrodzi zagrożenie dla „godności tronu”. Był jeszcze jeden szkopuł: otóż, zgodnie z tzw. deklaracją Balfoura z 1926 roku, która została potwierdzona pięć lat później przez Statut Westminsterski, wszystkie brytyjskie dominia miały równe prawa w ramach Korony Brytyjskiej. W związku z tym, oprócz ministra rządu Wielkiej Brytanii rodzącej księżniczce musieliby towarzyszyć także delegaci z Kanady, Australii oraz wszystkich państw Wspólnoty. Z obecnością jednego ministra król jakoś jeszcze mógłby się pogodzić, ale wizja kilku dygnitarzy kręcących się wokół jego córki wydającej na świat swoje pierwsze dziecko zjeżyła Jerzemu VI włosy na głowie. W efekcie doprowadził do zniesienia owego zwyczaju.
Uporawszy się z jednym problemem, monarcha wraz ze swoim sekretarzem przystąpili do rozwiązania kolejnego. Otóż, zgodnie z patentem króla Jerzego V z 1917 roku, ojca Jerzego VI, prawo do tytułu Ich Królewskich Wysokości przysługiwało jedynie wnukom panującego władcy w linii męskiej, wobec czego dziecko następczyni tronu powinno mieć status księcia bądź księżniczki. A to oznaczało, że gdyby księżniczka powiła chłopca, mógłby on nosić tylko, przejęty po ojcu, honorowy tytuł hrabiego, dziewczynka zaś nosiłaby tytuł lady Mountbatten. A tymczasem Jerzy VI pragnął, aby jego wnuk, który w przyszłości zasiądzie na tronie, nosił tytuł królewski, nie książęcy. Dlatego wydał nowy patent, zgodnie z którym wszystkie dzieci następczyni tronu od urodzenia miały być tytułowane Ich Królewskimi Wysokościami, a jednocześnie przysługiwałby im tytuł książęcy.
Królowi nie podobało się także, że jego zięć nie zachowywał się jak przystało na przyszłego ojca, tylko w podejrzanym towarzystwie włóczył się po barach. W dodatku w ostatnich dniach przed narodzinami dziecka na ręce Lascellesa wpłynęły raporty donoszące, że książę Edynburga był widywany w nocnych klubach o nie najlepszej reputacji. Widziano go także szalejącego na parkiecie z urodziwą aktorką Pat Kirkwood. Na domiar złego Filip, tańcząc z dziewczyną żywiołowe fokstroty i samby, robił głupie miny w stronę obserwujących go ludzi. Rozeźlony król wezwał do siebie zięcia i porządnie go zbeształ, ale zdaje się, że na mężu Elżbiety nie zrobiło to specjalnego wrażenia.
Tymczasem księżniczka przygotowywała się do porodu, który miał się odbyć na jej warunkach – przyszła mama chciała urodzić w apartamencie pałacowym, w otoczeniu, w którym dorastała i w którym czuła się bezpiecznie. Z tego względu salę porodową urządzono w pokoju znajdującym się bezpośrednio pod sypialnią Elżbiety na drugim piętrze pałacu Buckingham. I właśnie tam, otoczona położnymi i w obecności aż czterech lekarzy, miała wydać na świat swoje pierwsze dziecko. Bóle porodowe rozpoczęły się 14 listopada 1948 roku, ale nie wszystko poszło tak gładko, jak spodziewała się Elżbieta – po czterech godzinach zdecydowano się bowiem na cesarskie cięcie, w którego wyniku o godzinie 21.14 na świat przyszedł zdrowy, silny, ważący niespełna 3,5 kg chłopczyk.
Jak się okazuje, pierwszą kobietą, która trzymała na rękach przyszłego króla Karola III, była Susan Charles, a właściwie Ingelore Czarlinski, bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko. Susan nie była rodowitą Angielką; na Wyspach razem ze swoją młodszą o cztery lata siostrą Marion znalazła się w lipcu 1939 roku, jako piętnastoletnia dziewczyna, w ramach akcji „Kindertransport”, w której wyniku Wielka Brytania przyjęła do siebie około 10 tysięcy żydowskich dzieci. Ewakuacja małoletnich Żydów obejmowała nie tylko hitlerowskie Niemcy, ale także okupowane bądź jedynie zagrożone okupacją Trzeciej Rzeszy terytoria Austrii, Czechosłowacji, Wolnego Miasta Gdańska i Polski. Ponieważ sprowadzono wyłącznie osoby małoletnie, a cała akcja nie dotyczyła ich rodziców, wszyscy imigranci trafili do domów dziecka lub do brytyjskich rodzin zastępczych. Ingelore zmieniła imię i nazwisko na bardziej angielskie – Susan Charles, czyli… Karol, i została położną. Radziła sobie na tyle dobrze, że sir William Gilliatt wybrał ją na swoją najbliższą współpracownicę, której zadaniem było asystowanie mu przy porodach, jak również przygotowanie ciężarnej do porodu.
Panna Charles chyba nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że przyjdzie jej asystować przy narodzinach przyszłego monarchy. W dniu, kiedy Karol miał przyjść na świat, udała się z wizytą do swojej siostry Marion. „14 listopada 1948 roku zaprosiłam siostrę na herbatę do mojego mieszkania w Clapham – wspominała w 2005 roku Marion w artykule zamieszczonym na łamach magazynu Stowarzyszenia Żydowskich Uchodźców. – Telefon zadzwonił i ktoś oficjalnym tonem powiedział, żeby wykręciła natychmiast numer do Whitehall (siedziba brytyjskiego rządu). Wkrótce przyjechał po nią samochód. Kiedy dotarła do pałacu Buckingham, przygotowała księżniczkę do porodu”8. Susan nie uczestniczyła w porodzie, bo to zadanie powierzono jednak bardziej doświadczonej położnej, ale trzymała noworodka na rękach, zanim do pokoju weszła babcia, królowa Elżbieta, której przekazała malca.
Co ciekawe, Susan nigdy nie chwaliła się, że uczestniczyła w tym doniosłym wydarzeniu, nie mówiła o tym nawet swoim córkom. Dopiero kiedy w 1973 roku Charles została zaproszona na ślub księżniczki Anny, opowiedziała najbliższym o swojej roli w narodzinach przyszłego króla. Niestety, kiedy w lipcu 2005 roku ówczesny książę Walii wydawał przyjęcie dla ocalonych w ramach „Kindertransport” Żydów, Susan już nie żyła – zmarła w 1994 roku. Natomiast Marion była na nim obecna i nie omieszkała powiedzieć Karolowi o swojej siostrze. „Powiedziałam mu, że byłam szczęśliwa, mogąc dotrzeć do Anglii 66 lat wcześniej, ale moja siostra była szczęśliwsza, ponieważ była pierwszą osobą na świecie, która trzymała go w ramionach”9. Książę był zaskoczony tą informacją, a pod koniec przyjęcia obwieścił wszystkim: „Jaki mały jest świat. Tu jest siostra pielęgniarki, która zajmowała się mną, gdy się urodziłem. Widziała nawet, jak mnie kąpano. Co to musiał być za widok”10 – dodał z właściwym sobie poczuciem humoru.
Filipa nie było przy porodzie ani nawet w pałacu, bo zapewne chcąc odreagować stres, grał wówczas ze swoim sekretarzem na pałacowym korcie w squasha. Na wieść o narodzinach syna natychmiast udał się do żony, by zobaczyć dziecko i wręczyć Elżbiecie bukiet róż, zawczasu przygotowany przez jego sekretarza. Wówczas świeżo upieczony ojciec ujrzał też po raz pierwszy pierworodnego, który jego zdaniem wyglądał jak… śliwkowy pudding. Crawfie natomiast, która także dostąpiła zaszczytu zobaczenia dziecka swojej niegdysiejszej wychowanki, zauważyła, że malec jest łudząco podobny do swego dziadka ze strony matki, czyli króla Jerzego VI. Spostrzeżenie okazało się trafne, a przyszłość dowiodła, że mały książę odziedziczył po nim także niełatwy charakter. Nawiasem mówiąc, narodziny chłopca stanowiły miłe zaskoczenie dla krewnych Elżbiety oraz jej małżonka, ponieważ wszyscy się spodziewali, że powije dziewczynkę.
Zgodnie z wielowiekową tradycją, na chwilę przed wybiciem przez pałacowe zegary północy, maleńkiego księcia przeniesiono do sali balowej, gdzie został zaprezentowany dworzanom. Przedtem jednak wokół jego łóżeczka zebrali się wszyscy najbliżsi krewni ze strony matki. Poza promieniejącą ze szczęścia królewską parą była tam także prababcia przyszłego króla, królowa Maria, której towarzyszył jej najmłodszy brat, Aleksander Cambridge, hrabia Athlone wraz z małżonką.
Londyńczycy dowiedzieli się o narodzinach przyszłego króla Karola III z ust głośno obwieszczających ten fakt policjantów, którzy pełnili wartę przed pałacem Buckingham. Jego przyjście na świat uczczono biciem dwutonowego sewastopolskiego dzwonu w zamku Windsor, który, podobnie jak dzwon Zygmunta na Wawelu, odzywa się w ważnych dla narodu chwilach. Brytyjskie okręty wojenne stacjonujące na terenie Wielkiej Brytanii i poza nią oddały salwy armatnie na cześć narodzin przyszłego króla, a fontanny na Trafalgar Square zostały z tej okazji podświetlone w specjalny sposób. Oficjalny komunikat pałacu obwieszczał poddanym Jerzego VI, że następczyni tronu powiła zdrowego syna i zawierał dane dotyczące wagi dziecka. Znalazła się w nim także informacja, że matka i syn czują się dobrze. Czytelnicy „Manchester Guardian” zostali także poinformowani, że zdaniem ginekologów pierworodny syn następczyni tronu miał wagę zbliżoną do idealnej dla noworodków. Przemilczano natomiast fakt, że konieczne było przeprowadzenie cesarskiego cięcia, bo w owych czasach nie rozmawiano o tak intymnych sprawach, za jakie uważano wszelkie kwestie związane z ciążą, porodem, połogiem czy karmieniem dziecka piersią, nie było dla nich również miejsca w przestrzeni publicznej.
Dowiedziawszy się o narodzinach wnuczka, Jerzy VI wpadł w ekstazę, a ówczesny sekretarz prasowy monarchy, komandor Richard Colville, skwitował ten fakt słowami: „Wiedziałem, że to zrobi! Nigdy by nas nie zawiodła!”11. Jeden z lekarzy rodziny królewskiej, sir John Weir, pozwolił sobie natomiast na niecenzuralną uwagę, iż „nigdy jeszcze nie uradował go tak widok męskiego członka”12.
Rodzina Elżbiety sądziła, że księżniczka urodzi dziewczynkę, ale Churchill był pewien, że powije syna. Kiedy jego przewidywania się sprawdziły, uradowany wygłosił mowę do narodu, w której powiedział: „Pradawna monarchia oddaje nieocenione usługi naszemu krajowi, całemu Imperium Brytyjskiemu oraz Wspólnocie Narodów. Ponad odpływami i przypływami partyjnych waśni, wzlotami i upadkami ministerstw oraz osobistości, monarchia brytyjska od niepamiętnych czasów, w spokoju i najlepiej jak można w zakresie swoich obowiązków, zawiaduje bogactwem narodu ocalonym z przeszłości i chwałą wpisaną w kroniki kraju. Nasze myśli podążają do matki i ojca, a także, szczególnie dzisiaj, do małego księcia, który właśnie przyszedł na świat pełen walk i burz”13.
Przemówienie, utrzymane w znacznie mniej euforycznym tonie niż mowa Churchilla, wygłosił również ówczesny szef rządu Clement Attlee. Premier nie tylko mówił o wielkiej radości, jaką dla rodziców i dziadków stanowiły narodziny księcia, ale także przypomniał, że rodzina królewska „swoim przykładem w prywatnym życiu, a także gorliwością, z jaką wypełnia obowiązki publiczne, daje wielu ludziom siłę i poczucie spokoju w dzisiejszych czasach stresu i niepewności”14.
Z kolei autor artykułu zamieszczonego na łamach „Timesa” pisał z emfazą: „Narodziny dziecka przypuszczalnej następczyni tronu są wydarzeniem państwowym, narodowym i imperialnym, które powinno oderwać na chwilę ludzkie myśli od zaciekłych waśni wewnętrznych i niepokojów międzynarodowych. Przy huku salw i dźwięku dzwonów wszyscy mogą się połączyć w radości. Każde nowo narodzone dziecko jest dla rodziny ucieleśnieniem celów, do których zmierza; to dziecko od chwili narodzin stało się dla wielu ludzi symbolem wspólnych dążeń do państwa i imperium jeszcze nawet wspanialszych niż te, które zastali dzięki męstwu i waleczności przodków”15.
Poeta John Masefield poświęcił temu wydarzeniu wiersz, w którym życzył przyszłemu królowi:
Niechaj przeznaczenie, rozdzielając losy,
Nie poskąpi dziecięciu, ofiarując w wianie
Straż lepszą niż okręty i forteczne fosy:
Wszędy miłość wzajemną i ludu oddanie16.
Narodziny syna następczyni tronu wywołały szczególną radość w Szkocji, a jej mieszkańcy z miejsca okrzyknęli chłopczyka najbardziej „szkockim następcą tronu” od czasu Karola I Stuarta. Nie bezpodstawnie, wszak w żyłach przyszłego króla za sprawą babki po kądzieli płynie całkiem spora domieszka szkockiej krwi. Żona Jerzego VI była bowiem córką szkockiego hrabiego, dorastała na zamku Glamis, uchodzącym za najbardziej nawiedzone zamczysko w Szkocji. Ale nie tylko Szkoci cieszyli się z narodzin małego księcia. Na ulicach wszystkich brytyjskich miast zapanowała euforia, a wieść o przyjściu na świat synka następczyni tronu, za sprawą ówczesnych mediów, dotarła do najdalszych krańców imperium, jak również do USA, gdzie wzbudziła dużą sensację i zainteresowanie brytyjską rodziną królewską.
Pod pałacem Buckingham zebrał się spory tłum pijanych szczęściem, i nie tylko szczęściem, londyńczyków i przyjezdnych. Ludzie świętujący narodziny małego księcia zachowywali się jednak tak głośno, że zmęczona porodem księżniczka nie mogła zmrużyć oka. Zirytowany Filip wysłał swojego sekretarza i przyjaciela, Mike’a Parkera, by uspokoił rozwrzeszczaną tłuszczę. Mężczyzna niezbyt sobie z tym radził i w przypływie desperacji poprosił o pomoc, jak sam się wyraził, „pierwszego rozsądnie wyglądającego przechodnia”, którym okazał się znany angielski aktor David Niven. Artysta, przywykły do publicznych wystąpień, bardzo szybko opanował sytuację – przed pałacem zapanowała błoga cisza, a księżniczka wreszcie mogła się przespać. A tymczasem jej malutki synek, nieświadomy zamieszania, jakie wywołał swoimi narodzinami, spokojnie spał w kołysce, w dodatku tej samej, w której przed laty leżała jego matka.
Powszechną euforię wywołaną przyjściem na świat syna następczyni tronu zakłóciła wiadomość, że wnuk monarchy będzie nosił imię Karol, które oprócz imienia Jan uważane jest za bardzo nieszczęśliwe, wręcz pechowe dla monarchii. Wcześniej nosiło je dwóch władców z dynastii Stuartów, potomków ściętej przez Elżbietę I Tudor Marii Stuart: Karol I Stuart i jego syn Karol II Stuart, dwóch wyjątkowych pechowców na tronie. Pierwszy został pozbawiony przez rewolucję nie tylko tronu, ale i głowy, gdyż oskarżony o zdradę, skończył życie na szafocie. Jego synowi wprawdzie udało się powrócić na tron, ale jego panowanie naznaczyły dwie wielkie tragedie: epidemia dżumy w 1665 roku, która zabrała z tego świata przeszło 70 tysięcy londyńczyków, i pożar Londynu w 1666 roku, który strawił aż dwie trzecie miasta. Obrazu nieszczęścia dopełniały klęski angielskich wojsk w wojnie z Holandią. Trudno się zatem dziwić, że wielu Brytyjczyków martwiło się o przyszłość syna Elżbiety, bojąc się, iż nadane mu niefrasobliwie imię ściągnie na jego głowę lawinę nieszczęść. Już wówczas pojawiły się głosy, że w dniu, w którym wstąpi na tron, powinien je natychmiast zmienić, najlepiej na znacznie szczęśliwsze dla władców Albionu imię Jerzy, oddając tym samym hołd swojemu dziadkowi i pradziadkowi. Jak wiadomo, pierworodny syn Elżbiety, obejmując tron, nie zmienił nadanego mu na chrzcie imienia i zdecydował się panować jako Karol III. Najwyraźniej nie wierzy w magię imion albo po prostu, ufny w swoją szczęśliwą gwiazdę, uważa, że uda mu się odmienić zły los.
Chrzest pierworodnego syna następczyni tronu odbył się w sto czterdziestą piątą rocznicę bitwy pod Trafalgarem, a więc 21 października 1950 roku, a ceremonię zorganizowano w pokoju muzycznym pałacu Buckingham, gdzie przed laty była ochrzczona jego matka.
Zgodnie z wielowiekową tradycją przyszły król miał kilkoro rodziców chrzestnych. Do chrztu trzymali go: król Zjednoczonego Królestwa Jerzy VI, a więc dziadek ze strony matki, król Norwegii Haakon VII, którego reprezentował hrabia Althone, Maria, królowa matka Zjednoczonego Królestwa – prababka Karola ze strony matki, siostra Elżbiety Małgorzata, hrabina Snowdon, książę grecko-duński Jerzy, w którego imieniu występował książę Edynburga, prababka ze strony ojca Karola, markiza Wiktoria Milford Haven, kuzynka księcia Filipa lady Brabourne oraz krewny ze strony matki dziecka – David Bowes-Lyon. Ceremonii przewodniczył arcybiskup Canterbury Geoffrey Fisher. Jak pisze biograf Karola Jonathan Dimbleby, w przyszłości Karol odkryje, że chrzciny „są zaledwie pierwszymi kajdanami, które przypadek królewskiego urodzenia nakłada na posłusznego księcia”17.
Ponieważ koronowany władca Wielkiej Brytanii jest także głową Kościoła Anglii, chrzest jest niebywale istotną ceremonią w życiu rodziny królewskiej, z którą związanych jest wiele tradycji, kultywowanych przez pokolenia royalsów. Przede wszystkim głowy wszystkich chrzczonych dzieci polewane są wodą z Jordanu, przywożoną specjalnie do tego celu, a więc rzeki, której wodą ochrzcił Jezusa św. Jan Chrzciciel. Odprawiający ceremonię kapłan czerpie wodę ze specjalnej misy, zwanej Lily Font. Naczynie to, obecnie należące do klejnotów koronnych, jest przepięknym dziełem sztuki wykonanym ze szlachetnych kruszców i ma kształt rozwiniętego kielicha kwiatu, otoczonego ozdobną obwódką z lilii wodnych oraz liści. Misa spoczywa na łodydze, u której podstawy siedzą trzy grające na lirach cherubiny. Pomiędzy owymi cherubinami znajdują się trzy herby: królowej Wiktorii, która w 1840 roku zleciła wykonanie Lily Font, jej męża księcia Alberta oraz ich pierworodnej córki, a zarazem pierwszego dziecka ochrzczonego wodą z tej chrzcielnicy, księżniczki Wiktorii Adelajdy Luizy. Rok później ta sama monarchini zleciła uszycie koronkowej szaty, w którą aż do 2004 roku ubierano na chrzest wszystkie dzieci z rodziny królewskiej. Potem delikatną szatę zamknięto w specjalnej gablocie muzeum i zastąpiono ją dokładną repliką wykonaną przez nadworną krawcową Elżbiety II, Angelę Kelly. Chociaż dziwnie to zabrzmi, tradycją królewską jest również podawanie na przyjęciu po uroczystości… tortu z wesela rodziców ochrzczonego dziecka. Na ten cel zachowywany jest najwyższy poziom kilkupoziomowego tortu weselnego. Ze względu na zawartość zużytego do wypieku alkoholu ryzyko zatrucia nawet kilkuletnim tortem jest praktycznie żadne.
Lilibet była zachwycona macierzyństwem oraz swoim maleńkim synkiem. W liście do niegdysiejszej nauczycielki muzyki z entuzjazmem opisywała dziecko. Pisała, że dłonie Karola „są raczej szerokie, ale wytworne, o długich palcach – całkiem niepodobne do moich, a zupełnie różne od rąk jego ojca. Ciekawe, kim będzie”18. Wprawdzie matczyny zachwyt tłumaczy ślepa macierzyńska miłość, ale trzeba przyznać, że książę był naprawdę uroczym dzieckiem i budził podziw nie tylko matki. Siostra królowej Elżbiety, a więc babcia cioteczna Karola, stwierdziła na przykład, że malec „nie mógłby wyglądać bardziej anielsko. Ma złote włosy i piękną cerę, a także zdumiewająco delikatne rysy, jak na tak maleńkie dziecko”19.
Z racji pozycji społecznej Elżbiety w opiece nad dzieckiem wspierał ją sztab nianiek i opiekunek, ale młoda mama kochała synka i wzorowo wywiązywała się ze swoich obowiązków. Karmiła dziecko piersią i przez pierwsze dwa miesiące życia Karola prawie się z nim nie rozstawała, bo synek sypiał w przylegającej do matczynej sypialni garderobie. Po upływie tego okresu księżniczka niespodziewanie zachorowała na odrę, a więc na polecenie lekarzy dziecko zostało odseparowane od chorej mamy. A kiedy wróciła do zdrowia, spadły na nią kolejne obowiązki, co było związane nie tyle z jej pozycją następczyni tronu, ile z pogarszającym się stanem zdrowia ojca. Poważne problemy zdrowotne dopadły Jerzego jeszcze przed narodzinami Karola, ale mając na względzie dobro ciężarnej Elżbiety, utrzymywano to przed nią w tajemnicy, nie informowano także poddanych.
Król nigdy nie był okazem zdrowia, od dziecka nękały go różne schorzenia. Jego kondycję pogorszyły stresy i ciężkie przeżycia ostatnich lat: abdykacja brata, i to w atmosferze skandalu, burzliwe lata wojny i powojenna recesja. Monarcha cierpiał od lat na schorzenia układu pokarmowego, zaburzenia krążenia i dolegliwości układu oddechowego, które potęgował nałóg tytoniowy, bo Jerzy był namiętnym palaczem. Na domiar złego w 1948 roku stwierdzono u niego chorobę Bürgera – odcinkowe, wieloogniskowe zapalenie małych i średnich naczyń krwionośnych o postępującym przebiegu, diagnozowane w większości u mężczyzn nałogowo palących papierosy. Jest to bardzo niebezpieczne schorzenie, gdyż nieleczone prowadzi do niedotleniania i zgorzeli tkanek, a w konsekwencji – do amputacji chorej kończyny. Na szczęście w przypadku króla obyło się bez tak drastycznych metod, bo jeden z najlepszych specjalistów brytyjskich, profesor James Learmonth, zastosował sympatektomię lędźwiową, operację polegającą na przecięciu nerwów odpowiedzialnych za kurczenie się naczyń krwionośnych, dzięki czemu udało się uratować nogę monarchy.
Udany zabieg i poprawa stanu zdrowia króla ucieszyły zarówno poddanych, jak i jego rodzinę, a zwłaszcza Elżbietę, bo oznaczało to dla niej nieco mniej obowiązków. Kiedy Karol miał osiem miesięcy, książęca para przeprowadziła się do wyremontowanej rezydencji Clarence House, w której w czasie II wojny mieściły się biura Czerwonego Krzyża. Znalazło się tam też miejsce na pokój dziecinny, gdzie poczesne miejsce zajmował Jumbo, ukochana zabawka małego księcia. Był to niebieski słonik na kółkach, który pomógł malcowi łagodnie przejść z raczkowania do pozycji stojącej, ale potem pojawiły się tam także inne zabawki, typowe dla małego chłopca: samoloty, żołnierzyki oraz czołgi.
Życie małego Karola toczyło się zgodnie z ustalonym z góry schematem, od którego nie było odstępstwa: o godzinie siódmej, kiedy odsłaniano zasłony w pokoju dziecinnym, przyszły król się budził, był myty, ubierany i jadł śniadanie. O godzinie dziesiątej znoszono go na dół, gdzie pół godziny spędzał z matką, a potem w towarzystwie niań oraz umundurowanego oficera policji wychodził na spacer. O godzinie pierwszej podawano księciu obiad, a wiemy, że ulubionym daniem małego Karola był gotowany kurczak z ryżem, następnie, po krótkim odpoczynku, nianie zabierały go na wizytę do krewnych, zazwyczaj do dziadków bądź do prababci Marii, wdowy po królu Jerzym V. Sędziwa dama mieszkała w Marlborough House i bardzo lubiła wizyty małego Karola, który nazywał ją Gan-Gan i był jej jedynym wnukiem, któremu pozwalała dotykać swojej cennej kolekcji jaspisów. Około 16.00 książę wracał do domu na herbatę, wieczorem zaś ponownie widywał matkę, która przychodziła do niego, by uczestniczyć w kąpieli i ułożyć go do snu.
Bardzo istotnymi postaciami w życiu małego księcia były nianie. To one, a nie wiecznie zapracowana i nieobecna przez większą część dnia mama, „uczyły go zabaw, obserwowały jego pierwsze kroki, karciły go i nagradzały, pomagały ubrać w słowa pierwsze myśli”20. Pierwszą nianią Karola była pochodząca z Edynburga Helen Lightbody, zwana przez chłopca Naną, która cały czas była przy nim, spała bowiem w pokoju małego księcia, uspokajała go, kiedy z płaczem budził się w nocy. Ona też świętowała z nim pierwsze urodziny, bo mamy i taty nie było wówczas w kraju. Nic dziwnego, że pierwszym słowem wypowiedzianym przez Karola nie była „mama”, ale „nana” – niania. Panna Lightbody opiekowała się dziećmi królowej, bo Elżbieta w 1950 roku powiła córeczkę Annę, do 1956 roku, kiedy niespodziewanie została osobiście zwolniona przez swoją pracodawczynię. Podobno panie poróżniły się o pozornie błahą sprawę – pudding, który na polecenie królowej przygotowano dla jej syna. Wprawdzie malec za nim przepadał, ale niania, której na sercu leżało zdrowie jej podopiecznych i dbała o ich zdrową dietę, uznała, że smakołyk ma stanowczo zbyt dużo cukru, i odesłała pudding do kuchni. A potem, nie pytając królowej o zdanie, wykreśliła go z menu swoich podopiecznych. Urażona do żywego Elżbieta uznała, że nie będzie tolerować kobiety, która uważa, że wie lepiej, co jest dobre dla jej dzieci, i niania musiała pożegnać się z posadą, aczkolwiek do końca życia wypłacano jej z królewskiej kasy emeryturę.
W niektórych publikacjach można spotkać się z opinią, że wyszło to tylko na dobre Karolowi, który miał odczuwać paniczny lęk przed apodyktyczną Lightbody, ale wydaje się, że jest w tym sporo przesady, skoro już jako dorosły człowiek utrzymywał z nią kontakt aż do jej śmierci w 1987 roku. Niania obowiązkowo była zapraszana na wszystkie ważne uroczystości w życiu swojego najsłynniejszego wychowanka.
Z całą pewnością ukochaną nianią Karola była Mabel Anderson, córka policjanta z Liverpoolu, która początkowo dzieliła obowiązki z Lightbody, a po jej zwolnieniu przejęła pieczę nad Karolem. Malec bardzo ją kochał i tylko jej pozwalał dotykać swojego misia, ulubionej przytulanki, z którą do dziś się nie rozstaje. Mocno sfatygowana maskotka zajmuje honorowe miejsce na stoliku nocnym w jego sypialni, a jeżeli przypadkiem zapomni ją zabrać, opuszczając którąś ze swoich rezydencji, wysyła po nią szofera. Jak się okazuje, Mabel dbała nie tylko o księcia, ale także o misia, cerując go i łatając. Wdzięczny Karol zapewnił jej godziwą emeryturę, którą spędziła w apartamencie zamku Windsor, urządzonym zgodnie z jej wolą i gustem. Co ciekawe, jako szacowna emerytka zaprzyjaźniła się z królową Elżbietą: obie panie lubiły razem spędzać czas, plotkując i oglądając telewizję. A zdaniem wielu biografów Camilla Shand zdobyła serce Karola zdumiewającym wręcz podobieństwem do jego ukochanej niani.
Uwolniona od nawału obowiązków, w których wyręczała wcześniej ojca, w 1949 roku Elżbieta mogła wraz z małżonkiem wyjechać na Maltę, gdzie Filip miał pełnić funkcję I oficera, a zarazem zastępcy dowódcy HMS Chequers, admiralskiego okrętu Pierwszej Flotylli Niszczycieli Floty Śródziemnomorskiej, który stacjonował na wyspie. Tam przyszła królowa po raz pierwszy, i jak się miało okazać ostatni, miała okazję zakosztować życia, jakie wiedli poddani jej ojca. Jak wszystkie żony oficerów, w przerwach między obowiązkami związanymi z prowadzeniem domu wylegiwała się na plaży, pływała w morzu, wieczorami zaś wraz z mężem chadzali na przyjęcia i rauty. Był to także jedyny okres w jej życiu, w którym chodziła do salonu fryzjerskiego, gdyż wcześniej i później to fryzjer przychodził do niej do pałacu. Willa Casa Medina, w której mieszkała książęca para, była zatem zwyczajnym domem dobrze sytuowanej oficerskiej rodziny, ale zabrakło tam syna Filipa i Elżbiety, Karola, którego rodzice nie zabrali na Maltę, lecz pozostawili w Anglii pod opieką dziadków i nianiek.
Ale król i królowa byli z takiego stanu rzeczy zadowoleni, obecność wnuka wnosiła bowiem wiele radości zwłaszcza w życie schorowanego Jerzego, o czym świadczą pisane przez niego listy do córki. „Karol jest tak słodki, gdy drepcze wokół pokoju – relacjonował król Elżbiecie w jednym z nich. – Będziemy szczęśliwi, mając go przy sobie w Sandringham. Jest pięćdziesiątym pokoleniem, które tu żyje, i mam nadzieję, że pokocha to miejsce”21. Babcia zaś oszalała na punkcie wnuka i bezgranicznie go pokochała. Bez wątpienia to Karol był oczkiem w głowie królowej i to jego kochała najbardziej ze sporej gromadki sześciorga wnucząt, których dane jej było doczekać.
Jeżeli wierzyć lady Colin Campbell, autorce biografii żony Jerzego VI, ta zaborcza i bezwarunkowa miłość babci miała bardzo zły wpływ na przyszłego króla: „Już jako małe dziecko Karol obdarzył babkę trwałym i głębokim uczuciem, a jego przywiązanie do Elżbiety rzutowało niekorzystnie na relacje z rodzicami, zwłaszcza z ojcem – czytamy w Królowej – Babka starała się uczynić z młodego księcia osobę równie afektowaną, pretensjonalną i przewrażliwioną jak ona sama, wiedząc, że jeśli uda jej się wywrzeć na chłopca wpływ, z jednej strony wytworzy się między nimi niezwykle silna więź, z drugiej zaś Karol będzie oddalał się od rodziców”22. Serdeczne relacje łączące królową z Karolem nie podobały się też Małgorzacie, siostrze Elżbiety, zwłaszcza że przypominały jej dzieciństwo, kiedy, jej zdaniem, była zaniedbywana przez matkę, która poświęcała więcej uwagi starszej córce, przyszłej królowej. „Snobizm w najczystszej postaci. Jedynym wnukiem, który się liczył, był przyszły monarcha”23 – przyznała księżniczka.
Wydaje się jednak, że lady Campbell, która nie kryje się z antypatią do królowej matki i uwielbieniem dla księcia Filipa, zbyt surowo oceniła postępowanie babci Karola. Między nim a babką rzeczywiście wytworzyła się silna, emocjonalna więź, czemu trudno się dziwić, skoro w dzieciństwie spędzał z nią więcej czasu niż z matką. Trudno też przypuszczać, by chciała go ukształtować na swój obraz i podobieństwo, bo Karol był bardzo podobny do dziadka, Jerzego VI. Jak sam o sobie mawia, „jest trochę odludkiem”, odludkiem był też jego dziadek, który najlepiej czuł się w domowych pieleszach. „Jakże ja nienawidzę być tym królem! Czasem podczas uroczystości chcę wstać i krzyczeć wniebogłosy!”24 – odnotował w swoim pamiętniku niedługo po koronacji. Trudno mu się dziwić, bo dla nieśmiałego introwertyka, którym był Jerzy VI, uczestnictwo w oficjalnych ceremoniach, w obecności tłumów, musiało być prawdziwą torturą.
Karol odziedziczył po dziadku ze strony matki także krzywe nogi i płaskostopie, dlatego nosił specjalne obuwie ortopedyczne, ale na szczęście nie miał wady wymowy, za to, podobnie jak Jerzy VI, borykał się z wrodzoną nieśmiałością. Uwagi jego babci nie uszła też duża wrażliwość wnuka, która także łączyła go z dziadkiem. Jednak syn Elżbiety, w przeciwieństwie do dziadka, który niespodziewanie musiał zająć opustoszały brytyjski tron po abdykacji swego brata, miał znacznie więcej czasu, chyba nawet zbyt dużo, na przygotowanie się do roli monarchy.
Elżbieta wróciła do domu latem 1950 roku, ale wówczas także nie mogła poświęcić swojemu synowi zbyt wiele czasu, była bowiem w ostatnim okresie ciąży i do ojczyzny przyjechała po to, by wydać na świat drugie dziecko. 15 sierpnia 1950 roku w Clarence House powiła córkę, Annę Elżbietę Alicję Luizę (ang. Anne Elizabeth Alice Louise). Książę Filip, który chyba bardziej cieszył się z narodzin córki niż z przyjścia na świat Karola, ze względu na obowiązki wynikające ze służby wojskowej wkrótce rozstał się z rodziną i wrócił na Maltę. Jego żona dołączyła do niego zaraz po drugich urodzinach Karola, znów pozostawiając dzieci pod opieką dziadków i nianiek.
Wprawdzie dziś może wydawać się to bulwersujące i naganne, ale w owych czasach takie postępowanie, zwłaszcza w wyższych sferach, do których należała rodzina bohatera niniejszej publikacji, nikogo ani nie dziwiło, ani nie bulwersowało. Dzieci wychowywały się z dala od rodziców, w swoich apartamentach, pod opieką niań i guwernantek, a potem były odsyłane do szkół z internatem. W dodatku, czytając wspomnienia dorosłych już członków angielskiej arystokracji, należałoby dojść do wniosku, że ich matki miały beztroskie, a wręcz nieodpowiedzialne podejście do macierzyństwa, tolerowane przez pokolenia. Dziś żadna odpowiedzialna matka nie poszłaby w ślady lady Edwiny Mountbatten, żony wuja Dickiego, która w lipcu 1935 roku zostawiła swoje dwie córeczki jedynie pod opieką niani w niewielkim hoteliku pod Budapesztem, a sama wyjechała na wakacje z kochankiem. Nawiasem mówiąc, jej małżonek nie miał nic przeciwko temu, zwłaszcza że sam nie był przykładnym i wiernym mężem, małżeństwo Mountbattenów było typowym otwartym związkiem. Tak się pechowo złożyło, że w trakcie wakacyjnych peregrynacji Edwina zgubiła kartkę z nazwą i adresem hotelu i nie mogła tam trafić przez cztery miesiące. Po córki przyjechała jednak w odpowiednim momencie – właśnie robiło się zimno, a niani skończyły się już pieniądze i nie miała za co kupić dziewczynkom ciepłych ubrań.
Kiedy Elżbieta w najlepsze korzystała z uroków życia żony oficera Royal Navy, stan zdrowia jej ojca znacznie się pogorszył. Po udanej operacji wykonanej przez doktora Learmontha, któremu wdzięczny monarcha przyznał szlachectwo, Jerzemu coraz bardziej dokuczał suchy kaszel, który był odporny na wszelkie medykamenty. Zdjęcie rentgenowskie wykazało zaciemnienie na lewym płucu, które zostało błędnie zdiagnozowane jako zapalenie opłucnej. Choremu monarsze przepisano penicylinę, a przede wszystkim zalecono wypoczynek, co wiązało się z rezygnacją z niemal wszystkich oficjalnych obowiązków. A to oznaczało, że Elżbieta, jako następczyni tronu, musiała spakować walizki i wrócić do kraju, by odciążyć schorowanego ojca.
Księżniczka była posłuszną córką, od dziecka zresztą przyzwyczajaną do funkcji, którą przyjdzie jej pełnić, bez sprzeciwu zatem podporządkowała się tym wymogom. Znacznie gorzej zniósł to jej mąż, dla którego służba w marynarce była życiowym powołaniem. Kiedy oświadczał się Elżbiecie, wiedział, że gdy jego żona zasiądzie na tronie, będzie musiał pożegnać się na dobre ze służbą na morzu. W dodatku już do końca życia małżonki będzie w jej cieniu, podążając i stojąc zawsze kilka kroków za monarchinią. Sądził jednak, że zanim do tego dojdzie, upłynie jeszcze sporo czasu. I miał ku temu podstawy, Jerzy VI był mężczyzną w sile wieku, w dniu ślubu Elżbiety miał tylko pięćdziesiąt dwa lata i bynajmniej nie myślał o abdykacji. A patrząc na jego przodków, można było sądzić, że dożyje przynajmniej siedemdziesięciu lat, tak jak jego ojciec i poprzednik na tronie.
Jego dziadek, Edward VII, wprawdzie żył o rok krócej, ale był to wynik zignorowania zaleceń lekarskich – monarcha, chory na zapalenie oskrzeli, zamiast leżeć w łóżku, uparł się, żeby przy wyjątkowo kiepskiej pogodzie osobiście nadzorować prace w ogrodzie w Sandringham. Matka Edwarda, praprababka Wiktoria, zapisała się jako monarchini najdłużej zasiadająca na tronie Wielkiej Brytanii i dożyła słusznego wieku osiemdziesięciu lat. Dziś nie wydaje się to jakimś wielkim osiągnięciem, ale pamiętajmy, że w 1901 roku, kiedy babka Europy, jak ją nazywano, zamknęła oczy na zawsze, średnia długość życia Europejczyków wynosiła 46,4 lat w przypadku mężczyzn i 49,7 lat w przypadku kobiet.
Mając tak długowiecznych przodków, Jerzy VI miał więc prawo oczekiwać, że dożyje sędziwego wieku, i pewnie by tak było, gdyby nie zgubny nałóg nikotynowy, w którego szponach tkwił od wczesnej młodości. Ponowne badanie rentgenowskie wykonane 16 września dowiodło bowiem, że zaciemnienie nie jest stanem zapalnym, tylko nowotworem, który zaatakował lewe płuco i część krtani, dlatego opiekujący się królem lekarze zdecydowali się poddać go natychmiastowej operacji. Ponieważ umieszczenie monarchy w szpitalu, w którym leczyli się jego poddani, nie wchodziło w grę, postanowiono wykonać zabieg w specjalnie do tego celu zaadaptowanej sali pałacu Buckingham. 23 września 1951 roku Jerzy VI został poddany skomplikowanej i niebezpiecznej operacji, która polegała na usunięciu zaatakowanego przez nowotwór lewego płuca i części krtani. Lekarze obawiali się komplikacji, ale najbardziej tego, że w wyniku zabiegu zmieni się głos króla. Co gorsza, istniały uzasadnione obawy, że monarcha w ogóle straci zdolność mówienia. Elżbieta, obawiając się o zdrowie ojca, chciała nawet odwołać zaplanowaną na 25 września oficjalną podróż do Kanady, ale Jerzy VI się na to nie zgodził. Poza tym operacja przebiegła nadspodziewanie dobrze, a rokowania były pomyślne, ostatecznie więc para książęca wyruszyła za ocean. Wizyta w Kanadzie, podobnie jak podjęta przy tej okazji wizyta w Stanach Zjednoczonych, okazały się wielkim sukcesem następczyni tronu, która doskonale wywiązała się ze swoich obowiązków. Jak można się domyślić, w owej podróży nie towarzyszyły jej dzieci, które znów pozostawiła pod troskliwą opieką dziadków, można też podejrzewać, że obecność wnuków, a zwłaszcza małego Karola, wpływała kojąco na schorowanego Jerzego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Za: Ch. Hitchens, Churchill i Jerzy VI nie bez skazy, [na:] rp.pl [online], dostępne w internecie: https://www.rp.pl/plus-minus/art14683201-churchill-i-jerzy-vi-nie-bez-skazy [wróć]
2. Za: J. Michałowski, Noty i anegdoty dyplomatyczne, Warszawa 1977, s. 96. [wróć]
3. Za: P. Stachnik, Bombą w pałac Buckingham, [na:] dziennikpolski24.pl, https://dziennikpolski24.pl/bomba-w-palac-buckingham/ar/12471724 [wróć]
4. Za: A. Morton, Tajny niemiecki plan wobec brytyjskiej rodziny królewskiej. Taki los szykowano Windsorom w 1940 roku, [na:] wielkahistoria.pl [online], https://wielkahistoria.pl/tajny-niemiecki-plan-wobec-brytyjskiej-rodziny-królewskiej-taki-los-szykowano-Windsorom-w-1940-roku/[wróć]
5. Za: S.B. Smith, Elżbieta II. Portret monarchini, tłum. U. Gardner, Wrocław 2012, s. 55. [wróć]
6. Za: R. Hardman, Królowa naszych czasów. Prawdziwe życie Elżbiety II, tłum. G. Siwek, Kraków 2023, s. 100. [wróć]
7. Za: tamże. [wróć]
8. Za: Pierwszą kobietą trzymającą na rękach Karola III, była Żydówka o nazwisku Karol, [na:] rp.pl [online], dostępne w internecie: https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art38434411-pierwsza-kobieta-trzymajaca-na-rekach-karola-iii-byla-zydowka-o-nazwisku-karol [wróć]
9. Za: tamże. [wróć]
10.