Karol III. Król ekscentryk - Iwona Kienzler - ebook
NOWOŚĆ

Karol III. Król ekscentryk ebook

Kienzler Iwona

4,3

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Karol III Windsor to najstarszy władca, któremu przyszło wstępować na tron w historii Anglii i Wielkiej Brytanii – w chwili koronacji miał niespełna siedemdziesiąt pięć lat.

Bez wątpienia jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych władców w historii Wielkiej Brytanii. Objął tron po swojej matce, Elżbiecie II, która przez siedemdziesiąt lat jednoczyła kraj i była wzorem dla swoich poddanych, budząc szacunek, podziw i zaufanie. Karol nie cieszył się tak dobrą opinią. W przeszłości nie miał zbyt dobrej prasy. Co więcej, przez pewien czas był bodaj najbardziej znienawidzonym członkiem rodziny królewskiej, na co bez wątpienia wpływ miało jego nieudane małżeństwo z Dianą Spencer i długoletni romans z Camillą, kobietą, którą poddani jego matki uznali za niegodną uczuć następcy tronu.

Jaki prywatnie jest Karol? Jakim królem będzie i co jego panowanie przyniesie Wielkiej Brytanii, krajowi, w którym coraz więcej osób żałuje brexitu i opowiada się za zniesieniem monarchii?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

6 maja 2023 roku cały świat oglą­dał trans­mi­sję uro­czy­sto­ści, która z pozoru nie przy­sta­wała zupeł­nie do współ­cze­snych realiów, była bowiem jakby żyw­cem prze­nie­siona z innej epoki, w dodatku pełna mistyki i miała reli­gijny cha­rak­ter – koro­na­cję Karola III na króla Wiel­kiej Bry­ta­nii. Pełna tytu­la­tura nowego monar­chy brzmi: „Z Bożej łaski Król Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa Wiel­kiej Bry­ta­nii i Irlan­dii Pół­noc­nej oraz innych Jego posia­dło­ści i tery­to­riów, Głowa Wspól­noty, Obrońca Wiary”. Jak widać, Karol III jest nie tylko kró­lem Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa, ale także for­mal­nym zwierzch­ni­kiem Wspól­noty Naro­dów (ang. The Com­mon­we­alth lub Com­mon­we­alth of Nations). Monar­cha zatem spra­wuje zwierzch­nic­two nad roz­le­głymi tery­to­riami, co sta­nowi swego rodzaju spa­dek albo, jak kto woli, pamiątkę po kolo­nial­nej prze­szło­ści Wiel­kiej Bry­ta­nii. Jak wia­domo, za cza­sów kró­lo­wej Wik­to­rii było to impe­rium, nad któ­rym ni­gdy nie zacho­dziło słońce. Ale to już histo­ria, bo w latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia, a więc za pano­wa­nia Elż­biety II, kolejne tery­to­ria w Afryce zaczęły ogła­szać nie­pod­le­głość, a impe­rium kolo­nialne powoli się roz­pa­dało. Nie ozna­cza to, że więzy łączące nie­gdy­siej­sze kolo­nie z Wielką Bry­ta­nią prze­stały ist­nieć – wręcz prze­ciw­nie: wszyst­kie pań­stwa histo­rycz­nie z nią zwią­zane nawią­zały współ­pracę, dając tym samym począ­tek Wspól­no­cie Naro­dów. Obec­nie w jej skład wcho­dzą pięć­dzie­siąt cztery nie­pod­le­głe pań­stwa na pię­ciu kon­ty­nen­tach, które zamiesz­kuje prze­szło dwa miliardy ludzi. Czter­na­ście z tych państw zali­cza się do tzw. Com­mon­we­alth realms, są one bowiem zwią­zane z Wielką Bry­ta­nią unią per­so­nalną, a to ozna­cza, że Karol for­mal­nie jest głową każ­dego z nich, a jego wize­ru­nek wid­nieje na emi­to­wa­nych w tych kra­jach znacz­kach, bank­no­tach i mone­tach. Bio­rąc to pod uwagę, liczba jego pod­da­nych, nie licząc Wiel­kiej Bry­ta­nii, prze­kra­cza osiem­dzie­siąt milio­nów i trzeba przy­znać, że robi to kolo­salne wra­że­nie.

Karol budzi jed­nak zain­te­re­so­wa­nie rów­nież z innego powodu: jest bowiem w histo­rii Anglii i Wiel­kiej Bry­ta­nii naj­star­szym kan­dy­da­tem do korony, gdyż w chwili obję­cia tronu miał pra­wie sie­dem­dzie­siąt pięć lat. Pano­wa­nie zaczął zatem w wieku, w któ­rym zde­cy­do­wana więk­szość ludzi odpo­czywa na zasłu­żo­nej eme­ry­tu­rze. Uczci­wie trzeba przy­znać, że jest w dosko­na­łej for­mie, zarówno pod wzglę­dem fizycz­nym, jak i inte­lek­tu­al­nym, co zawdzię­cza wyjąt­ko­wym genom odzie­dzi­czo­nym po dłu­go­wiecz­nych przod­kach, ale także zdro­wemu try­bowi życia. Nowe zaję­cie nadaje jego życiu sens ist­nie­nia, a bada­nia spo­łecz­no­ści, wśród któ­rych nie bra­kuje stu­lat­ków cie­szą­cych się dobrą formą, wska­zują, że poczu­cie celu, aktyw­ność fizyczna i zdrowa dieta sprzy­jają dłu­go­wiecz­no­ści. Patrząc opty­mi­stycz­nie w przy­szłość, nic zatem nie stoi na prze­szko­dzie, by monar­cha pano­wał jesz­cze wiele lat.

Bez wąt­pie­nia Karol III jest jed­nym z naj­bar­dziej kon­tro­wer­syj­nych wład­ców w histo­rii Wiel­kiej Bry­ta­nii, a w prze­szło­ści także nie miał zbyt dobrej prasy. Co wię­cej, przez pewien czas był bodaj naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nym człon­kiem rodziny kró­lew­skiej, na co bez wąt­pie­nia miało wpływ jego nie­udane mał­żeń­stwo z Dianą Spen­cer i dłu­go­letni romans z Camillą, kobietą, którą pod­dani jego matki uznali za nie­godną uczuć następcy tronu. Monar­cha jest jed­no­cze­śnie boha­te­rem histo­rii miło­snej, w dodatku wywo­łu­ją­cej skan­dal, w któ­rej pozor­nie nie­atrak­cyjna, pod­sta­rzała dama wygrała rywa­li­za­cję o względy księ­cia z nie­kwe­stio­no­waną pięk­no­ścią i praw­dziwą ikoną stylu, księżną Dianą.

W oczach opi­nii publicz­nej rywalka Camilli ucho­dziła nie­malże za anioła, który przy­pad­kiem zna­lazł się wśród śmier­tel­nych, by nieść potrze­bu­ją­cym miłość i ulgę w cier­pie­niu. Nie­wielu wie­działo, że kró­lowa ludz­kich serc skrywa dru­gie obli­cze – zmaga się z poważ­nymi pro­ble­mami natury psy­chicz­nej, jest zabor­czą matką i potrafi urzą­dzić pie­kło nie­któ­rym swoim pod­wład­nym. W dodatku cho­ciaż publicz­nie wyle­wała morze łez, skar­żąc się na natar­czy­wość mediów, jed­no­cze­śnie otwar­cie kokie­to­wała dzien­ni­ka­rzy, sta­ra­jąc się kupo­wać ich przy­chyl­ność i kie­ro­wać ostrze ich kry­tyki prze­ciwko nie­wier­nemu mężowi.

Prawdę mówiąc, mał­żeń­stwo Diany i Karola od początku miało nie­wiel­kie szanse na powo­dze­nie. Para oka­zała się wyjąt­kowo nie­do­brana, dzie­liła ich nie tylko spora róż­nica wieku, ale także tem­pe­ra­menty i zain­te­re­so­wa­nia. Zapewne narze­czeni sami doszliby do tego wnio­sku, gdyby mieli szansę lepiej się poznać, ale nie było im to dane, skoro przed ślu­bem spo­tkali się zale­d­wie trzy­na­ście razy. W efek­cie przed ołta­rzem sta­nęło dwoje obcych sobie ludzi, w dodatku pan młody zako­chany w innej kobie­cie, a panna młoda żyjąca ułudą miło­ści, bo fascy­na­cję, jaką budził w Dia­nie następca tronu, trudno uznać za praw­dziwe, doj­rzałe uczu­cie, mogące być fun­da­men­tem uda­nego związku. Trudno się zatem dzi­wić, że baśniowy ślub oka­zał się zapo­wie­dzią mał­żeń­skiej kata­strofy, która stała się udzia­łem ksią­żę­cej pary. W tym przy­padku mówie­nie o czy­jej­kol­wiek winie wydaje się nie­po­ro­zu­mie­niem.

Ze skrom­nej, nie­śmia­łej i nieco zagu­bio­nej naiw­nej dziew­czyny, jaką była Diana Spen­cer, z cza­sem naro­dziła się wielka gwiazda rodziny kró­lew­skiej, któ­rej blask sku­tecz­nie przy­ćmił jej pozo­sta­łych człon­ków, z kró­lową i następcą tronu na czele. Ten blask spra­wił też, że książę Karol był bodaj naj­bar­dziej nie­do­ce­nia­nym roy­al­sem w histo­rii. Media przed­sta­wiały go jako nudzia­rza, wiel­kiego dzi­waka, który w swoim ogro­dzie roz­ma­wia godzi­nami z rośli­nami i z upo­rem god­nym lep­szej sprawy wal­czy o poprawę stanu śro­do­wi­ska natu­ral­nego. A prze­cież Karol był zaan­ga­żo­wany w dzia­łal­ność cha­ry­ta­tywną, ale w prze­ci­wień­stwie do Diany nie robił tego w tak spek­ta­ku­larny spo­sób, miał też wiele róż­no­rod­nych zain­te­re­so­wań, na przy­kład malar­stwo. Rze­czy­wi­ście nie miał łatwego cha­rak­teru i nie potra­fił oka­zy­wać uczuć, ale jest to efekt dość oso­bli­wych metod wycho­waw­czych, jakie wobec niego, przy­szłego króla, zasto­so­wano. Oto­czony przez sztab nia­niek i opie­ku­nek, pozba­wiony cie­pła wiecz­nie nie­obec­nej matki, bez­u­stan­nie kar­cony, łajany i wyśmie­wany przez ojca, który nie miał odpo­wied­nich wzor­ców rodzi­ciel­skich, Karol wyrósł na wraż­li­wego, sfru­stro­wa­nego, zakom­plek­sio­nego intro­wer­tyka. Sytu­acji nie uła­twiało to, że od dnia naro­dzin jego pry­wat­nemu życiu towa­rzy­szyło nie­zdrowe zain­te­re­so­wa­nie opi­nii publicz­nej i mediów. A jed­nak i w tej histo­rii jest pomyślne zakoń­cze­nie, bo nie­szczę­śli­wego księ­cia ze sko­rupy wyrwała odwza­jem­niona miłość do kobiety. Pech chciał, że nie była to jego żona. W dodatku nad uczu­ciem łączą­cym Karola i Camillę uno­sił się cień jej pra­babki Alice Kep­pel, jed­nej z naj­słyn­niej­szych kocha­nek wiel­kiego kobie­cia­rza rodu Wind­so­rów, króla Edwarda VI.

Bez wąt­pie­nia Karol miał w życiu wię­cej szczę­ścia niż kochana i podzi­wiana przez wszyst­kich Diana, bo to wła­śnie jemu los poda­ro­wał praw­dziwą miłość, która nie była dana księż­nej Walii. Ale i on musiał sto­czyć nie­ła­twą walkę o szczę­ście, a miał prze­ciwko sobie zarówno rodzinę, jak i opi­nię publiczną, o kry­tycz­nie nasta­wio­nych mediach nie wspo­mi­na­jąc. Osta­tecz­nie odniósł zwy­cię­stwo, oże­nił się z miło­ścią swo­jego życia, a nawet dopro­wa­dził do koro­na­cji swo­jej uko­cha­nej, jesz­cze nie­dawno naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nej kobiety na Wyspach.

Poznajmy zatem bli­żej zarówno samego Karola III, jego pasje, wzloty i upadki, jak i naj­więk­szą miłość jego życia, kró­lową Camillę.

Rozdział 1. Królewski wnuk

Karol w ramio­nach matki na zdję­ciu rodzin­nym wyko­na­nym po uro­czy­sto­ści chrztu 15 grud­nia 1948 r. Fot. Baron, źró­dło: Wiki­me­dia Com­mons/domena publiczna

Roz­dział 1

Kró­lew­ski wnuk

Ulubieńcy tłumów

Zapewne nie­je­den widz oglą­da­jący cere­mo­nię koro­na­cyjną króla Karola III, który prze­żyw­szy sie­dem­dzie­siąt trzy lata w roli następcy tronu, w końcu zwień­czył swe skro­nie koroną, chciał zakrzyk­nąć za Wil­lia­mem Szek­spi­rem: „Nie­spo­kojna głowa, co koronę nosi!”. Rze­czy­wi­ście głowę nowego monar­chy musi zaprzą­tać cała masa pro­ble­mów, zwią­za­nych nie tylko z sytu­acją w monar­chii czy w roz­pa­da­ją­cej się Wspól­no­cie Naro­dów; krewni króla także spra­wiają mu nie­mało zmar­twień. Wolta Sus­se­xsów i skan­dal pedo­fil­ski z księ­ciem Andrze­jem w roli głów­nej z pew­no­ścią spę­dzają mu sen z powiek. A prze­cież przyj­ście na świat Karola, któ­rego ówcze­sna następ­czyni tronu księż­niczka Elż­bieta uro­dziła 14 listo­pada 1948 roku, było rado­snym momen­tem, praw­dzi­wym pro­mycz­kiem nadziei dla znę­ka­nych powo­jen­nym kry­zy­sem Bry­tyj­czy­ków, pod­da­nych Jerzego VI.

Wpraw­dzie Wielka Bry­ta­nia wyszła z wojny w aurze zwy­cięzcy, ponie­waż razem ze Związ­kiem Radziec­kim i Sta­nami Zjed­no­czo­nymi two­rzyła Wielką Trójkę, decy­du­jącą o kształ­cie powo­jen­nego świata, ponadto wciąż miała roz­le­głe kolo­nie, ale wojna nie­mal doszczęt­nie zruj­no­wała gospo­darkę pań­stwa. Dwa lata po zakoń­cze­niu krwa­wego kon­fliktu, w któ­rym życie stra­ciło prze­szło 380 tysięcy bry­tyj­skich żoł­nie­rzy i nie­mal 70 tysięcy cywi­lów, nie­by­wale kapry­śna zima pogor­szyła sytu­ację, bo nie­ko­rzystne warunki pogo­dowe spa­ra­li­żo­wały życie na Wyspach. Wciąż obo­wią­zy­wały wpro­wa­dzone w cza­sie wojny kartki na żyw­ność oraz inne towary, w tym na paliwo i ubra­nia. Co wię­cej, objęto nawet regla­men­ta­cją towary, które nie były racjo­no­wane w cza­sie wojny, na przy­kład kartki na chleb obo­wią­zy­wały dopiero od 1946 roku, a rok póź­niej, w związku z wyjąt­kowo kiep­skimi zbio­rami, rów­nież na ziem­niaki. Dodat­ko­wym, zda­niem wielu zupeł­nie nie­uza­sad­nio­nym, utrud­nie­niem był nakaz zmniej­sza­nia przy­dzia­łów przy­słu­gu­ją­cych oby­wa­te­lom arty­ku­łów żyw­no­ścio­wych w przy­padku otrzy­ma­nia przez nich paczki z zagra­nicy. Jeżeli zatem ktoś otrzy­mał paczkę, do któ­rej jakiś życz­liwy i miesz­ka­jący poza gra­ni­cami Wiel­kiej Bry­ta­nii krewny wło­żył na przy­kład kilo­gram cukru, zgod­nie z prze­pi­sami obda­ro­wana osoba dosta­wała odpo­wied­nio mniej kar­tek na cukier. Wszyst­kie paczki były bowiem pod­da­wane ści­słej kon­troli na poczcie i gdy ktoś na przy­kład otrzy­mał cukier lub inne regla­men­to­wane towary, pra­cow­nicy pla­cówki mieli obo­wią­zek poin­for­mo­wać o tym admi­ni­stra­cję.

Pań­stwo zma­gało się z bez­ro­bo­ciem, zde­cy­do­wana więk­szość pod­da­nych Jerzego VI ledwo wią­zała koniec z koń­cem, a war­tość funta gwał­tow­nie spa­dała, czego efek­tem było dra­styczne ogra­ni­cze­nie importu. Wszę­dzie szu­kano oszczęd­no­ści: ponie­waż na rynku bra­ko­wało papieru pro­du­ko­wa­nego głów­nie z impor­to­wa­nego drewna, któ­rego spro­wa­dzano zbyt mało, obję­tość gazet zmniej­szono do czte­rech stron. Wiele elek­trowni bry­tyj­skich pra­co­wało na pół mocy albo było regu­lar­nie wyłą­cza­nych, w efek­cie więk­szość miast nocami spo­wi­jały ciem­no­ści. Wpraw­dzie nie wszyst­kie mia­sta były tak doszczęt­nie zruj­no­wane jak Coven­try, ale wiele domów było zbu­rzo­nych albo znisz­czo­nych w stop­niu, który unie­moż­li­wiał ich zamiesz­ka­nie. Z powodu powo­jen­nego kry­zysu nie remon­to­wano ich, a na budowę nowych nie było pie­nię­dzy. Skala pro­blemu była ogromna, ponie­waż naloty Luft­waffe, trwa­jące od 7 wrze­śnia 1940 roku do maja roku następ­nego, nękały nie tylko Lon­dyn; nie­miec­kie bomby spa­dły także na Liver­pool, Bri­stol, Car­diff, Por­ts­mouth, Ply­mo­uth, Southamp­ton, Swan­sea, Bel­fast i Glas­gow. Sto­lica pań­stwa naj­bar­dziej ucier­piała pod­czas bom­bar­do­wań w nocy z 29 na 30 grud­nia 1940 roku, kiedy naloty znisz­czyły setki budowli, w tym sie­dzibę władz mia­sta Guil­dhall i dzie­więt­na­ście kościo­łów. Nie­które ze zruj­no­wa­nych budyn­ków nie zostały do dziś odbu­do­wane.

W roku przyj­ścia na świat przy­szłego króla Karola III rzą­dzący Wielką Bry­ta­nią od dwóch lat labu­rzy­stow­ski gabi­net pre­miera Cle­menta Attlee’ego wciąż bory­kał się ze spłatą zacią­gnię­tego w cza­sie wojny w Sta­nach Zjed­no­czo­nych długu w wyso­ko­ści 31,4 miliarda dola­rów. Wpraw­dzie zaraz po zakoń­cze­niu wojny zadłu­że­nie umo­rzono w 90 pro­cen­tach, ale do spłaty zostało jesz­cze 4,34 miliarda dola­rów. Nawia­sem mówiąc, Wielka Bry­ta­nia ostat­nią ratę zadłu­że­nia spła­ciła sto­sun­kowo nie­dawno, bo w 2006 roku. Budżet pań­stwa nad­we­rę­żyła też orga­ni­za­cja pierw­szych po woj­nie let­nich igrzysk olim­pij­skich, pomimo że wydano na ten cel i tak dość skromną kwotę 732 268 fun­tów. Dla porów­na­nia: kolejna olim­piada, która odbyła się w Lon­dy­nie po sześć­dzie­się­ciu czte­rech latach, kosz­to­wała 9,3 miliarda fun­tów, co nawet bio­rąc pod uwagę mniej­szą obec­nie siłę nabyw­czą funta, jest i tak dużą kwotą. W celu uzu­peł­nie­nia nie­do­bo­rów na rynku bry­tyj­skie wła­dze sto­so­wały dość kon­tro­wer­syjne metody, które dziś budzą nie tylko zdzi­wie­nie, ale wręcz potę­pie­nie. Z pew­no­ścią wyjąt­kowo nie­tra­fio­nym pomy­słem była kam­pa­nia nama­wia­jąca Bry­tyj­czy­ków do nie­mar­no­wa­nia papie­ro­sów, któ­rej hasło brzmiało: Pal­cie papie­rosy do samego końca. To może być korzystne dla waszego zdro­wia. Współ­cze­snym eko­lo­gom i obroń­com zwie­rząt na pewno włos się jeży na gło­wie, kiedy czy­tają o kam­pa­nii mają­cej na celu uzu­peł­nie­nie nie­do­bo­rów wie­przo­winy i woło­winy mię­sem wie­lo­ry­bów. Kry­zy­sowi w gospo­darce towa­rzy­szył wzrost prze­stęp­czo­ści, a media pisały o „fali zbrodni”.

Udrę­czeni wojną i trwa­ją­cym po niej kry­zy­sem pod­dani Jerzego VI potrze­bo­wali zatem pozy­tyw­nych wie­ści, dają­cych odro­binę rado­ści i nadzieję na lep­szą przy­szłość. Na szczę­ście wszy­scy bez­gra­nicz­nie kochali swo­jego króla i jego rodzinę, na co monar­cha zasłu­żył postawą w cza­sie wojny, kiedy wraz z żoną i dwiema cór­kami, Elż­bietą i Mał­go­rzatą, odmó­wił wyjazdu z bom­bar­do­wa­nego Lon­dynu, dzie­ląc los swo­ich pod­da­nych. Para kró­lew­ska nie zgo­dziła się nawet na wyjazd księż­ni­czek do Kanady, a kró­lowa uczyła się strze­lać, by oso­bi­ście wal­czyć z najeźdźcą, gdyby Hitle­rowi udało się jed­nak doko­nać inwa­zji na Wyspy. A prze­cież ani ona, ani jej mał­żo­nek nie byli przy­go­to­wy­wani do obję­cia wła­dzy, ponie­waż Jerzy VI, a w zasa­dzie Albert Fry­de­ryk Artur Jerzy, bo wła­śnie takie imiona otrzy­mał na chrzcie, nie uro­dził się jako następca tronu. Książę Yorku – nie­śmiały, zahu­kany i jąka­jący się – żył w cie­niu uwiel­bia­nego przez wszyst­kich star­szego brata Edwarda, który był pra­wo­wi­tym suk­ce­so­rem ich ojca Jerzego V. A to wła­śnie on objął tron po śmierci monar­chy 20 stycz­nia 1936 roku, ale nie wytrwał na nim roku i 11 grud­nia abdy­ko­wał, nie docze­kaw­szy się nawet ofi­cjal­nej koro­na­cji. Przy­czyną tej zaska­ku­ją­cej decy­zji była miłość do ame­ry­kań­skiej dwu­krot­nej roz­wódki, Wal­lis Simp­son. Tak przy­naj­mniej brzmiała wer­sja ofi­cjalna, którą ogło­sił ustę­pu­jący król w mowie poże­gnal­nej 11 grud­nia 1936 roku. Nie­wy­klu­czone jed­nak, że sprawa miała dru­gie dno i przy­czyn ustą­pie­nia Edwarda nale­ża­łoby szu­kać w jego sym­pa­tiach wobec nazi­stow­skich Nie­miec i samego Hitlera. Monar­cha był zde­kla­ro­wa­nym anty­se­mitą i nie­jed­no­krot­nie dawał upust swoim prze­ko­na­niom, utrzy­my­wał ser­deczne sto­sunki z ówcze­snym amba­sa­do­rem Nie­miec Rib­ben­tro­pem i otwar­cie mani­fe­sto­wał popar­cie dla władz Trze­ciej Rze­szy. W jego oczach Hitler był jedy­nym czło­wie­kiem, który byłby w sta­nie zmieść z powierzchni ziemi komu­ni­styczną zarazę. A z komu­ni­stami władca miał oso­bi­ste pora­chunki: w 1918 roku bol­sze­wicy stra­cili bowiem jego krew­nego, a zara­zem ojca chrzest­nego, cara Miko­łaja II oraz jego żonę i dzieci.

Nazi­stow­skie sym­pa­tie Edwarda były nie na rękę bry­tyj­skiemu rzą­dowi, podob­nie jak jego nadzieje na sojusz Wiel­kiej Bry­ta­nii z Trze­cią Rze­szą. Dziw­nym tra­fem w lipcu 1936 roku nowy król omal nie padł ofiarą zama­chu z rąk Irland­czyka Jerome’a Bran­ni­gana, który pró­bo­wał go zastrze­lić. Część współ­cze­snych histo­ry­ków uważa jed­nak, że rze­czy­wi­stym orga­ni­za­to­rem zama­chu była bry­tyj­ska Służba Bez­pie­czeń­stwa, czyli MI5. Na szczę­ście miłość Edwarda do Wal­lis spra­wiła, że nie trzeba było ucie­kać się do tak dra­stycz­nych środ­ków – brak zgody rządu na mał­żeń­stwo z uko­chaną, nawet jeżeli byłby to zwią­zek mor­ga­na­tyczny, skło­nił go do pod­ję­cia decy­zji o abdy­ka­cji, a tron przy­padł dru­giemu pod wzglę­dem star­szeń­stwa Alber­towi, który miał pano­wać jako Jerzy VI. Edward, obda­rzony przez młod­szego brata tytu­łem księ­cia Wind­soru, opu­ścił ojczy­znę i 3 czerwca 1937 roku we Fran­cji poślu­bił swoją uko­chaną. Mał­żon­ko­wie spę­dzili mie­siąc mio­dowy w Niem­czech, gdzie trak­to­wano ich jak parę kró­lew­ską i przyj­mo­wano z hono­rami należ­nymi koro­no­wa­nym gło­wom.

Ist­nieje jesz­cze jedna wer­sja wyda­rzeń, zgod­nie z którą Wind­sor sam pod­jął decy­zję o abdy­ka­cji, mając na wzglę­dzie dobro dyna­stii. Wpraw­dzie nie ma twar­dych dowo­dów na popar­cie tej tezy, ale Edward miał być bez­płodny na sku­tek kom­pli­ka­cji po prze­by­tej w mło­dzień­czych latach śwince, jak potocz­nie nazywa się zapa­le­nie śli­nia­nek przy­usz­nych. Zacho­ro­wał na nią w wieku szes­na­stu lat pod­czas pobytu w Royal Naval Col­lege w Dart­mo­uth. Jak powszech­nie wia­domo, prze­by­cie świnki w wieku dzie­cię­cym w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści przy­pad­ków prze­biega łagod­nie i bez więk­szych kom­pli­ka­cji, gorzej jest, jeżeli cho­rują doro­śli męż­czyźni i chłopcy w wieku doj­rze­wa­nia. A przy­szły król zapadł na nią w wieku szes­na­stu lat, w dodatku cho­roba miała ostry prze­bieg i wywo­łała zatrzy­ma­nie roz­woju płcio­wego. W efek­cie David, bo tak zwano księ­cia w rodzi­nie, jesz­cze jako dwu­dzie­sto­la­tek wyglą­dał jak prze­ro­śnięte dziecko, wyka­zy­wał cechy nie­doj­rza­ło­ści psy­chicz­nej i w ogóle nie inte­re­so­wał się kobie­tami. Z cza­sem doj­rzał, wydo­ro­ślał i stał się play­boyem, bez opa­mię­ta­nia uwo­dząc kobiety ku roz­pa­czy rodzi­ców. Część jego bio­gra­fów twier­dzi, jakoby wspo­mniane wcze­śniej nie­po­ko­jące objawy zwią­zane z doj­rze­wa­niem Edwarda były wyni­kiem świn­ko­wego zapa­le­nia jąder, które wywo­łuje u męż­czyzn bez­płod­ność. Według czę­ści histo­ry­ków to wła­śnie świa­domość nie­moż­no­ści spło­dze­nia dziecka legła u pod­staw decy­zji króla o abdy­ka­cji, a miłość do Wal­lis jedy­nie ugrun­to­wała to posta­no­wie­nie. Wydaje się jed­nak, że teo­ria o bez­płod­no­ści króla sta­nowi próbę przed­sta­wie­nia go w lep­szym świe­tle, wszak monar­cha rezy­gnu­jący z tronu dla dobra dyna­stii budzi sza­cu­nek, na który nie zasłu­guje władca abdy­ku­jący w imię miło­ści do kobiety wąt­pli­wej kon­du­ity, w dodatku o dość dys­ku­syj­nej uro­dzie, a tym bar­dziej jeżeli został zmu­szony do tego z powodu nazi­stow­skich sym­pa­tii.

Zupeł­nie nie­przy­go­to­wany do peł­nie­nia funk­cji głowy pań­stwa, jąka­jący się Jerzy VI, który ni­gdy nie miał w rękach żad­nego doku­mentu pań­stwo­wego, został koro­no­wany 12 maja 1937 roku. Wraz z nim koro­no­wano także jego żonę Elż­bietę. Nowy monar­cha, dzięki wspar­ciu swo­jej mał­żonki i pomocy austra­lij­skiego logo­pedy Lio­nela Logue’a, pozbył się wady wymowy. W prze­ci­wień­stwie do swo­jego brata miał uro­czą żonę i dwie rów­nie uro­cze córeczki, dla­tego z miej­sca zdo­był sym­pa­tię swo­ich pod­da­nych, w oczach któ­rych sta­teczny mąż i ojciec uosa­biał ideę solid­nej i trwa­łej monar­chii. Jerzego VI trudno wpraw­dzie uznać za sym­pa­tyka Hitlera i nazi­zmu, ale począt­kowo on także nie opo­wia­dał się za kur­sem koli­zyj­nym z Trze­cią Rze­szą. Wręcz prze­ciw­nie – przy­jął na audien­cji ówcze­snego pre­miera Wiel­kiej Bry­ta­nii Arthura Neville’a Cham­ber­la­ina, który pod­pi­sał w grun­cie rze­czy haniebne poro­zu­mie­nie z Hitle­rem, będące efek­tem kon­fe­ren­cji w Mona­chium i decy­du­jące o przy­łą­cze­niu do Trze­ciej Rze­szy 29 tysięcy kilo­me­trów kwa­dra­to­wych ziem sudec­kich, zamiesz­ka­nych przez mniej­szość nie­miecką. Zarówno rządy ówcze­snej Fran­cji, jak i Wiel­kiej Bry­ta­nii uznały to za wielki suk­ces, a prze­ciętni zja­da­cze chleba widzieli w swo­ich przy­wód­cach wiel­kich mężów stanu, któ­rym udało się zapo­biec wybu­chowi kon­fliktu na miarę I wojny świa­to­wej. Jerzy VI podzie­lał to zda­nie, skoro zado­wo­lony z poczy­nań Cham­ber­la­ina wysto­so­wał pismo do pre­miera z zapro­sze­niem do pałacu, w któ­rym pisał, iż pra­gnie „wyra­zić oso­bi­ście moje naj­ser­decz­niej­sze gra­tu­la­cje. Ten list to gorące powi­ta­nie czło­wieka, który dzięki swej cier­pli­wo­ści i wytrwa­ło­ści zyskał sobie wieczną wdzięcz­ność roda­ków w całym impe­rium”1. Po skoń­czo­nej audien­cji zapro­sił poli­tyka na bal­kon w pałacu Buc­kin­gham, by Cham­ber­lain poka­zał się tłu­mom wraz z rodziną kró­lew­ską. Nawia­sem mówiąc, był to pierw­szy pre­mier, który dostą­pił takiego zaszczytu. Monar­cha tym posu­nię­ciem wyra­ził akcep­ta­cję dla poczy­nań Cham­ber­laina, zanim ówcze­sny szef gabi­netu miał oka­zję wyja­śnić je w par­la­men­cie, co było rów­no­znaczne z zasza­cho­wa­niem opo­zy­cji. Tym samym wyko­nał poli­tyczną woltę i zigno­ro­wał regułę, zgod­nie z którą monar­cha udziela swo­jej akcep­ta­cji aktom praw­nym dopiero po ich przej­ściu przez obie izby par­la­mentu.

Wśród powszech­nej eufo­rii niczym memento brzmiał głos znaj­du­ją­cego się wów­czas w opo­zy­cji Win­stona Chur­chilla, który ostrze­gał: „Anglia miała wybór pomię­dzy wojną i hańbą. Wybrała hańbę, ale będzie miała wojnę”2. Twardo stą­pa­jący po ziemi poli­tyk słusz­nie uznał, że ustęp­stwo w Mona­chium jedy­nie pod­syci ape­tyt Hitlera, który będzie wysu­wał kolejne rosz­cze­nia, osta­tecz­nie dopro­wa­dza­jąc do kon­fliktu zbroj­nego. Osią­gnięty kosz­tem Cze­cho­sło­wa­cji pokój był tylko chwi­lowy niczym cisza przed burzą. Król począt­kowo był naj­go­ręt­szym zwo­len­ni­kiem utrzy­ma­nia pokoju nie­mal za wszelką cenę, a jego pry­watne listy dowo­dzą, że całym ser­cem popie­rał poli­tykę appe­ase­mentu, czyli zała­go­dze­nia, czy, jak wolą nie­któ­rzy, ugła­ska­nia hitle­row­skich Nie­miec, pole­ga­jącą de facto na ustęp­stwach wobec Hitlera. Sytu­acja poli­tyczna i wybuch II wojny świa­to­wej wymu­siły jed­nak zmianę sta­no­wi­ska monar­chy, który 4 wrze­śnia 1939 roku wystą­pił z orę­dziem do narodu, w związku z wypo­wie­dze­niem przez Wielką Bry­ta­nię wojny Niem­com.

Wpraw­dzie wierny zasa­dzie, że król panuje, ale nie rzą­dzi, nie mie­szał się do poli­tyki, lecz swoją postawą sku­tecz­nie pod­trzy­my­wał morale narodu w cza­sie wojny. Akcje monar­chy i jego rodziny znacz­nie wzro­sły, gdy pod­jął decy­zję o pozo­sta­niu w kraju i odmó­wił zgody na ode­sła­nie córek do Kanady. Obie księż­niczki prze­by­wały w znacz­nie bez­piecz­niej­szym od bom­bar­do­wa­nego Lon­dynu Wind­so­rze, gdzie spę­dzał noce także Jerzy VI i jego mał­żonka, ale w ciągu dnia kró­lew­ska para dziel­nie towa­rzy­szyła nęka­nym nalo­tami lon­dyń­czy­kom. W geście soli­dar­no­ści z naro­dem król wraz z żoną regu­lar­nie odwie­dzali szpi­tale, wizy­to­wali jed­nostki woj­skowe i lot­ni­cze, odzna­cza­jąc obroń­ców ojczy­zny. I nie­jed­no­krot­nie gro­ziło mu nie­bez­pie­czeń­stwo, bo pałac Buc­kin­gham był bom­bar­do­wany aż dzie­więć razy, a jedna z bomb nie­miec­kich znisz­czyła kaplicę zam­kową. W tym feral­nym dniu para kró­lew­ska prze­by­wała w rezy­den­cji, a ich apar­ta­ment znaj­do­wał się nie­spełna 70 metrów od zbom­bar­do­wa­nego miej­sca. „Cie­szę się, że nas zbom­bar­do­wano. Dzięki temu mogę spoj­rzeć w oczy miesz­kań­com East Endu”3 – oświad­czyła wów­czas kró­lowa, a jej słowa zna­la­zły się na pierw­szych stro­nach wszyst­kich bry­tyj­skich gazet. Ten oczy­wi­sty zabieg PR-owski, będący dzie­łem ówcze­snego pre­miera Wil­stona Chur­chilla, spra­wił, że sym­pa­tia dla rodziny kró­lew­skiej się­gnęła zenitu.

Dziś wiemy, że życiu i bez­pie­czeń­stwu monar­chy, jego żony i córek zagra­żały nie tylko bom­bar­do­wa­nia. Hitler pla­no­wał wysła­nie do Anglii kilku grup świet­nie wyszko­lo­nych spa­do­chro­nia­rzy, któ­rzy mieli wylą­do­wać na tere­nie pałacu Buc­kin­gham oraz innych kró­lew­skich rezy­den­cji, poj­mać króla i jego rodzinę, a następ­nie prze­trzy­my­wać całą czwórkę pod nie­miecką ochroną. A przy oka­zji w łapy nazi­stów wpa­dliby także inni euro­pej­scy monar­cho­wie, któ­rzy zdo­łali uciec przed hitle­row­skimi najeźdź­cami i teraz korzy­stali z gościn­no­ści bry­tyj­skiego władcy: holen­der­ska kró­lowa Wil­hel­mina oraz król Nor­we­gii Haakon VII i jego syn, książę Olaf. Haakon, zanim wsiadł na pokład bry­tyj­skiego cięż­kiego krą­żow­nika HMS Devon­shire, który zawiózł go wraz z synem do Anglii, przez kilka tygo­dni klu­czył i ucie­kał przed stu­oso­bo­wym oddzia­łem hitle­row­skich spa­do­chro­nia­rzy. A kiedy w końcu dotarł do pałacu Buc­kin­gham, był tak wyczer­pany, że wraz z Ola­fem poło­żyli się na pod­ło­dze i zasnęli; kró­lowa Elż­bieta zaś, nie chcąc ich budzić, cho­dziła wokół nich na pal­cach.

Bry­tyj­ska kró­lowa dosko­nale wie­działa, że podob­nie jak Chur­chill może być celem hitle­row­skich zama­chów, wywiad dono­sił też o pla­nach desantu. Dla­tego, na wszelki wypa­dek, tre­no­wała strze­la­nie z pisto­letu do szczu­rów wypę­dzo­nych przez służbę i bom­bar­do­wa­nia z pała­co­wych przy­bu­dó­wek. Jej kuzynka Mar­ga­ret Rho­des sko­men­to­wała to w nastę­pu­jący spo­sób: „Przy­pusz­czam, słusz­nie, jak sądzę, iż uwa­żała, że jeśli wylą­dują spa­do­chro­nia­rze i dokądś ich zabiorą, przy­naj­mniej pocią­gnie za sobą jed­nego czy dwóch”4.

Tym­cza­sem Jerzy VI przez cały czas trwa­nia wojny nie zdej­mo­wał mun­duru mary­narki wojen­nej, do czego miał pełne prawo, co wię­cej, rwał się do udziału w wal­kach i pra­gnął oso­bi­ście wziąć udział w lądo­wa­niu alian­tów w Nor­man­dii, ale ten pomysł sku­tecz­nie mu wyper­swa­do­wano. Za to tuż po prze­pro­wa­dze­niu tej ope­ra­cji udał się do Fran­cji, gdzie, nara­ża­jąc się na moż­li­wość nie­miec­kiego ataku, wizy­to­wał alianc­kie oddziały, co bez wąt­pie­nia przy­czy­niło się do zwięk­sze­nia jego popu­lar­no­ści w kraju. Duże zna­cze­nie dla wzro­stu popu­lar­no­ści rodziny miała też publi­ka­cja w pra­sie foto­gra­fii księż­ni­czek Elż­biety i Mał­go­rzaty, na któ­rych zostały uwiecz­nione pod­czas kopa­nia rowów i tran­szei w Wind­so­rze.

3 paź­dzier­nika 1940 roku pod­dani Jerzego VI mieli oka­zję wysłu­chać prze­mó­wie­nia następ­czyni tronu, księż­niczki Elż­biety, adre­so­wa­nego do wszyst­kich dzieci ewa­ku­owa­nych z Lon­dynu w oba­wie przed nisz­czy­ciel­skimi nalo­tami. Cztery lata póź­niej osiem­na­sto­let­nia już Lili­bet, tak bowiem w rodzi­nie zwano star­szą córkę monar­chy, czyn­nie zaan­ga­żo­wała się w obronę ojczy­zny i wstą­piła do woj­sko­wej służby kobie­cej. Młod­szy ofi­cer Elż­bieta Alek­san­dra Wind­sor słu­żyła w Pomoc­ni­czych Służ­bach Tery­to­rial­nych, odbyła też kurs w Cen­trum Szko­le­nia Trans­portu Mecha­nicz­nego, na któ­rym nauczyła się pro­wa­dzić pojazdy mecha­niczne, jak rów­nież ser­wi­so­wać je i napra­wiać. Kró­lew­ska córka spi­sy­wała się na tyle dobrze, że zale­d­wie po pię­ciu mie­sią­cach awan­so­wała na sto­pień młod­szej dowód­czyni, odpo­wied­nik stop­nia kapi­tana, a zaszcze­piona wów­czas pasja moto­ry­za­cyjna nie opu­ściła przy­szłej kró­lo­wej do końca życia. Lili­bet nosiła mun­dur zale­d­wie przez kilka mie­sięcy, gdyż wojna wkrótce zakoń­czyła się zwy­cię­stwem alian­tów. Po raz ostatni zapre­zen­to­wała się w nim pod­da­nym swego ojca 8 maja 1945 roku, kiedy wraz z resztą rodziny kró­lew­skiej, towa­rzy­szą­cym jej pre­mie­rem Chur­chil­lem i zgro­ma­dzo­nymi na uli­cach miesz­kań­cami Lon­dynu świę­to­wała dzień zwy­cię­stwa.

Jak można się domy­ślić, po tym rado­snym wyda­rze­niu uwiel­bie­nie dla rodziny kró­lew­skiej jesz­cze wzro­sło. Czas poka­zał, że po wojen­nej zawie­ru­sze towa­rzy­szyło „kró­lew­skiej czwórce”, jak król Jerzy VI nazy­wał sie­bie, swoją żonę i córki, rów­nież w cza­sach pokoju, kiedy Wielka Bry­ta­nia dźwi­gała się z wojen­nych znisz­czeń i zma­gała się z panu­ją­cym wów­czas kry­zy­sem. Wszy­scy człon­ko­wie rodziny kró­lew­skiej stali się ulu­bień­cami tłu­mów, swego rodzaju cele­bry­tami. Szcze­gól­nym zain­te­re­so­wa­niem cie­szyła się oczy­wi­ście następ­czyni tronu, księż­niczka Elż­bieta, zwłasz­cza że wkra­czała w wiek, w któ­rym powinna zacząć roz­glą­dać się za mężem.

A mał­żeń­stwo nie było jej pry­watną sprawą, wszak w przy­szło­ści miała zasiąść na tro­nie Anglii, wybie­ra­jąc męża, nie powinna się zatem kie­ro­wać wyłącz­nie pory­wem serca. Zresztą kró­lowa Elż­bieta miała już przy­go­to­waną listę sto­sow­nych męż­czyzn z ary­sto­kra­tycz­nych rodów, z któ­rych każdy dosko­nale spraw­dziłby się w roli kró­lew­skiego zię­cia. Lili­bet nato­miast miała sła­bość do Henry’ego Geo­rge’a Regi­nalda Moly­neux Her­berta lorda Por­che­ster, zwa­nego przez przy­szłą kró­lową po pro­stu Por­chie. Jed­nak jej serce nale­żało już do męż­czyzny, któ­rego poko­chała pierw­szym, dziew­czę­cym uczu­ciem. Uczu­cie to oka­zało się miło­ścią na całe życie.

Księ­cia Filipa Mount­bat­tena, bo to wła­śnie on oka­zał się wybran­kiem przy­szłej kró­lo­wej, Lili­bet poznała 22 lipca 1939 roku w Royal Naval Col­lege w Dart­mo­uth, dokąd udała się z rodzi­cami z oka­zji kró­lew­skiej wizy­ta­cji w pla­cówce. Osiem­na­sto­letni Filip, sio­strze­niec, a zara­zem pod­opieczny kuzyna Jerzego VI Louisa Mount­bat­tena, został zobo­wią­zany przez wuja do zaopie­ko­wa­nia się księż­nicz­kami. W cza­sie tego spo­tka­nia wywarł wiel­kie wra­że­nie na trzy­na­sto­let­niej wów­czas Elż­bie­cie, co nie umknęło uwagi Louisa Mount­bat­tena, który posta­no­wił kuć żelazo póki gorące i zachę­cał swo­jego pod­opiecz­nego do nawią­za­nia kore­spon­den­cji z mło­dziutką księż­niczką. Z cza­sem mło­dzi bar­dzo się do sie­bie zbli­żyli i poko­chali, cho­ciaż nie­któ­rzy uwa­żają, że to Lili­bet była bar­dziej zako­chana w Fili­pie niż on w niej.

9 lipca 1947 roku ogło­szono zarę­czyny pary. Nie wszy­scy byli tym fak­tem zachwy­ceni, bo narze­czony księż­niczki był dość kon­tro­wer­syjną osobą: wpraw­dzie legi­ty­mo­wał się kró­lew­skim pocho­dze­niem i miał tytuł grec­kiego księ­cia, był rów­nież bar­dzo przy­stojny, ale na tym koń­czyły się jego zalety. Filip wywo­dził się duń­skiej dyna­stii Schle­swig-Hol­stein–Son­der­burg-Glücksburg, w skró­cie okre­śla­nej Glücksburgami. Jego przod­ko­wie po mie­czu oraz współ­cze­śni mu krewni wła­dali Danią i Nor­we­gią, zaś jego dzia­dek ze strony ojca, Jerzy I, w latach 1863–1913 zasia­dał na tro­nie Gre­cji.

Filip był pią­tym, ostat­nim dziec­kiem, a zara­zem jedy­nym synem księ­cia Andrzeja i księż­nej Ali­cji Bat­ten­berg, pra­wnuczki kró­lo­wej Wik­to­rii. Życie nie szczę­dziło mu cio­sów, i to nie­mal od uro­dze­nia. Kiedy miał zale­d­wie pół­tora roku, jego stryj, król Kon­stan­tyn, na sku­tek nie­po­wo­dze­nia w woj­nie z Tur­cją został zmu­szony do abdy­ka­cji, a oskar­żony o zdradę książę Andrzej, ska­zany na doży­wot­nie wygna­nie, musiał ucho­dzić z kraju wraz z całą rodziną. Azyl zna­leźli we Fran­cji, lecz mał­żeń­stwo rodzi­ców Filipa bar­dzo szybko się roz­pa­dło. Jego cier­piąca na zabu­rze­nia natury psy­chicz­nej matka, a może tylko bory­ka­jąca się z ciężką depre­sją, do któ­rej przy­czy­niły się zdrady męża, wbrew swo­jej woli została zamknięta w zakła­dzie psy­chia­trycz­nym. Sio­stry Filipa wyszły dobrze za mąż, ojciec zaś miał liczne kochanki i nie­mal w ogóle nie inte­re­so­wał się losem syna.

Młody książę tułał się po domach krew­nych, znaj­du­jąc namiastkę rodzin­nego ogni­ska u swego wuja, wspo­mnia­nego już lorda Mount­bat­tena, i nawet przy­jął jego nazwi­sko. Tym­cza­sem jego matka, po opusz­cze­niu szpi­tala, zna­la­zła pocie­sze­nie w reli­gii. Z cza­sem wró­ciła do ojczy­zny swego męża, do Gre­cji, gdzie spę­dziła wojnę i poma­gała miej­sco­wym Żydom, za co przy­znano jej po latach odzna­cze­nie Spra­wie­dliwy wśród Naro­dów Świata. Osta­tecz­nie zało­żyła zakon kon­tem­pla­cyjny Chrze­ści­jań­skie Zgro­ma­dze­nie Sióstr pod wezwa­niem świę­tych Marty i Marii, ale losem swo­jego jedy­nego syna zupeł­nie się nie inte­re­so­wała. Nie­szczę­sny Filip czuł się jak sie­rota. Życio­wym powo­ła­niem mło­dego księ­cia oka­zała się służba w mary­narce wojen­nej, czego dowiódł w cza­sie II wojny świa­to­wej.

Wybór córki nie podo­bał się kró­lowi Jerzemu VI ani jego żonie. Filip nie miał gro­sza przy duszy, zda­niem monar­chy ubie­rał się bez­na­dziej­nie, w dodatku obra­cał się w nie­zbyt dobrym towa­rzy­stwie, a szcze­gólny nie­po­kój budziły plotki o jego skłon­no­ści do dłu­go­no­gich blon­dy­nek. Ponie­waż stan jego konta nie pozwa­lał na zakup pier­ścionka god­nego kró­lew­skiej córki, mło­dego księ­cia wsparła matka, która wyjęła dia­menty ze swo­jej zabyt­ko­wej tiary i prze­ka­zała je jubi­le­rowi. Na domiar złego trzy sio­stry Filipa zwią­zały się z wyso­kimi rangą ofi­ce­rami hitle­row­skimi, a pod­dani Jerzego wciąż zma­gali się z nie­ła­twymi doświad­cze­niami wojen­nymi, Niemcy więc, mówiąc oględ­nie, nie budzili w nich cie­płych uczuć. Wielką prze­ciw­niczką mał­żeń­stwa Lili­bet z Fili­pem była jej matka, kró­lowa Elż­bieta, która nie tylko kry­ty­ko­wała jego styl i wycho­wa­nie, ale w przy­pły­wie złego humoru nazy­wała Hunem. Księż­niczka była jed­nak uparta i w końcu posta­wiła na swoim, dopro­wa­dza­jąc do ślubu z uko­cha­nym męż­czy­zną.

Cere­mo­nia zapla­no­wana na 20 listo­pada 1947 roku począt­kowo miała mieć pry­watny cha­rak­ter, młoda para miała powie­dzieć sakra­men­talne „tak” w kaplicy św. Jerzego w Wind­so­rze. Bory­ka­jące się z wojen­nymi znisz­cze­niami i kry­zy­sem pań­stwo miało waż­niej­sze wydatki niż finan­so­wa­nie kosz­tow­nej cere­mo­nii, ale osta­tecz­nie zde­cy­do­wano się nadać ślu­bowi księż­niczki rangę uro­czy­sto­ści pań­stwowej. Wła­dze pań­stwa słusz­nie uznały, że tak rado­sne wyda­rze­nie przy­czyni się do poprawy nastro­jów spo­łecz­nych. W związku ze zmianą rangi cere­mo­nii miała się ona odbyć w opac­twie west­min­ster­skim, najważ­niej­szej świą­tyni Kościoła Anglii, w któ­rej koro­no­wano więk­szość wład­ców angiel­skich i bry­tyj­skich. Tam też spo­czywa wielu kró­lów oraz wybit­nych oso­bi­sto­ści zwią­za­nych z histo­rią pań­stwa, w tym Izaak New­ton i Karol Dar­win. Zmiana rangi wyda­rze­nia nie ozna­czała jed­nak przy­zwo­le­nia na sza­sta­nie pie­niędzmi. Wręcz prze­ciw­nie – zarówno par­la­ment, jak i ówcze­sny rząd nie tyle pro­sił, ile wyma­gał od pałacu, by wydatki ogra­ni­czyć do nie­zbęd­nego mini­mum i kupo­wać wyłącz­nie towary rodzi­mej pro­duk­cji.

Pomysł, aby ślub następ­czyni tronu potrak­to­wać jako wyda­rze­nie pań­stwo­wej rangi, oka­zał się bar­dzo trafny. Tak jak prze­wi­dział to Chur­chill, roman­tyczna uro­czy­stość stała się dla pod­da­nych króla Jerzego VI „roz­bły­skiem koloru na sza­rej nud­nej dro­dze, którą mamy do poko­na­nia”5. Wszy­scy widzieli w tym wyda­rze­niu dobrą wróżbę na przy­szłość, znak, że cięż­kie czasy nie­długo odejdą w prze­szłość. W przed­dzień ślubu narze­czeni otrzy­mali z rąk króla Order Pod­wiązki. Filip został ofi­cjal­nie przy­jęty do rodziny kró­lew­skiej, otrzy­mu­jąc zezwo­le­nie na uży­wa­nie tytułu Jego Kró­lew­skiej Wyso­ko­ści po zawar­ciu związku mał­żeń­skiego z następ­czy­nią tronu. W dzień ślubu nato­miast Jerzy VI nadał zię­ciowi tytuł barona Gre­en­wich, hra­biego Merio­neth i księ­cia Edyn­burga.

Stry­jeczny brat księż­niczki, wów­czas sze­ścio­letni Michał z Kentu, który pod­czas cere­mo­nii był paziem, po latach uznał ślub następ­czyni tronu za „pierw­szy rado­sny, wesoły zjazd rodzinny […] od czasu wojny”6. I rze­czy­wi­ście tak było, bo w opac­twie west­min­ster­skim doszło do pierw­szego od stu lat zjazdu człon­ków euro­pej­skich rodzin kró­lew­skich, zarówno tych panu­ją­cych, jak i tych zde­tro­ni­zo­wa­nych i prze­by­wa­ją­cych na wygna­niu. Pew­nym zgrzy­tem była wyjąt­kowo skromna liczba gości ze strony pana mło­dego, któ­rego rodzinę repre­zen­to­wali matka oraz stryj, książę Jerzy. Jego trzy sio­stry (czwarta, Cecy­lia, już nie żyła, zgi­nęła w kata­stro­fie lot­ni­czej) uznano za osoby nie­po­żą­dane z powodu zawar­tych przez nie mał­żeństw z nie­miec­kimi ofi­ce­rami.

Wpraw­dzie odpra­wia­jący nabo­żeń­stwo arcy­bi­skup Yorku w wygło­szo­nym kaza­niu oświad­czył, że cere­mo­nia zaślu­bin następ­czyni tronu „jest w grun­cie rze­czy dokład­nie taka sama, jaką byłaby dla każ­dego wie­śniaka, który mógłby brać ślub tego popo­łu­dnia […] w odle­głej wio­sce w York­shire”7, to prze­szło dwa i pół tysiąca gości w kościele oraz tłumy cze­ka­jące na młodą parę pod opac­twem świad­czyły o czymś prze­ciw­nym. Ślub księż­niczki od podob­nych uro­czy­sto­ści w życiu pod­da­nych jej ojca odróż­niał także nie­by­wały szum infor­ma­cyjny towa­rzy­szący temu wyda­rze­niu. Rela­cje z cere­mo­nii zamiesz­czały na swo­ich łamach wszyst­kie bry­tyj­skie gazety i zde­cy­do­wana więk­szość prasy zagra­nicz­nej, trans­mi­sji w radiu mogli wysłu­chać oby­wa­tele aż czter­dzie­stu czte­rech kra­jów. Ślub został także uwiecz­niony na taśmie fil­mo­wej i poka­zy­wany był w kinach oraz w racz­ku­ją­cej wów­czas tele­wi­zji. Barwny koro­wód powo­zów i kró­lew­skich kawa­le­rzy­stów jadą­cych w orszaku nowo­żeń­ców sta­no­wił kon­trast do sza­ro­bu­rych lon­dyń­skich ulic, wciąż jesz­cze usia­nych lejami po bom­bach. Bez wąt­pie­nia ślub księż­niczki Elż­biety stał się, tak jak chciał tego Chur­chill, „roz­bły­skiem koloru” w ponu­rej, powo­jen­nej rze­czy­wi­sto­ści Bry­tyj­czy­ków.

Świeżo upie­czeni mał­żon­ko­wie począt­kowo miesz­kali wraz z rodzi­cami Elż­biety, cze­ka­jąc na zakoń­cze­nie remontu swo­jej rezy­den­cji Cla­rence House. Po mie­siącu mio­do­wym, który para spę­dziła w Bro­adlands, posia­dło­ści nale­żą­cej do stryja Filipa, spo­krew­nio­nego także z Elż­bietą lorda Mount­bat­tena, zwa­nego w rodzi­nie wuj­kiem Dic­kiem, księż­niczka oddała się swoim obo­wiąz­kom. Jako następ­czyni tronu otrzy­mała zada­nie pro­mo­wa­nia wize­runku Wiel­kiej Bry­ta­nii na Sta­rym Kon­ty­nen­cie, w któ­rego zakre­sie w maju 1948 roku wyje­chała do Paryża, gdzie miała otwo­rzyć wystawę pt. Osiem wie­ków bry­tyj­skiego życia, w pary­skim muzeum mody miesz­czą­cym się w Palais Gal­liera. Poznała wów­czas odpo­wie­dzial­nego ze strony fran­cu­skiej za zor­ga­ni­zo­wa­nie eks­po­zy­cji, ówcze­snego komi­sa­rza gene­ral­nego ds. tury­styki, Geo­r­ges’a Pom­pi­dou, z któ­rym spo­tkała się ponow­nie, kiedy oboje peł­nili znacz­nie waż­niej­sze funk­cje. Ona była panu­jącą monar­chi­nią, on zaś – pre­zy­den­tem Repu­bliki Fran­cu­skiej.

Docho­dzące z Paryża wie­ści o poczy­na­niach mło­dziut­kiej Elż­biety musiały bar­dzo ucie­szyć jej ojca, gdyż księż­niczka radziła sobie dosko­nale, w dodatku zarówno fran­cu­ska prasa, jak i Fran­cuzi osza­leli na punk­cie Zizette, jak nad Sekwaną nazy­wano przy­szłą kró­lową. Ba, nawet tam­tejsi dyk­ta­to­rzy mody, z Chri­stia­nem Dio­rem na czele, zachwy­cali się ele­gan­cją następ­czyni tronu, dosko­nale pre­zen­tu­ją­cej się w mod­nych w owym cza­sie, roz­klo­szo­wa­nych suk­niach, uwy­dat­nia­ją­cych wcię­cie w talii. A prze­cież Fran­cuzi i Bry­tyj­czycy raczej nie darzą się sym­pa­tią, a poza tym Fran­cuzi mają bar­dzo nega­tywny sto­su­nek do insty­tu­cji monar­chii. A mimo to uro­cza i nie­by­wale ele­gancka księż­niczka bez trudu pod­biła ich serca.

W pierw­szej ofi­cjal­nej zagra­nicz­nej podróży przy­szłej kró­lo­wej towa­rzy­szył oczy­wi­ście jej mąż, książę Filip. Bez niego księż­niczka radzi­łaby sobie znacz­nie gorzej, zwłasz­cza że w cza­sie wizyty doku­czały jej poranne mdło­ści, towa­rzy­szące pierw­szym mie­sią­com ciąży. Elż­bieta była bowiem w odmien­nym sta­nie, o czym wie­dzieli tylko jej naj­bliżsi. Jak na człon­ki­nię rodu Wind­so­rów przy­stało, księż­niczka nie uża­lała się nad sobą i prze­zwy­cię­ża­jąc sła­bo­ści, sumien­nie wypeł­niała obo­wiązki. Także po powro­cie do domu kon­ty­nu­owała swoją pracę, a kiedy tylko poczuła się lepiej – pro­wa­dziła dość oży­wione życie towa­rzy­skie, bry­lu­jąc na balach, impre­zach i na wyści­gach, ale jej odmienny stan utrzy­my­wany był w tajem­nicy. 4 czerwca 1948 roku pałac wydał ofi­cjalny komu­ni­kat infor­mu­jący, że Jej Kró­lew­ska Wyso­kość księż­niczka Elż­bieta nie będzie w naj­bliż­szym cza­sie wyko­ny­wać żad­nych obo­wiąz­ków. Wpraw­dzie nie podano przy­czyny bez­czyn­no­ści następ­czyni tronu, ale pod­dani Jerzego VI potra­fili czy­tać mię­dzy wier­szami i zorien­to­wali się, że ich uko­chana księż­niczka spo­dziewa się dziecka. Cały kraj ocze­ki­wał więc szczę­śli­wego roz­wią­za­nia.

Radosne narodziny

Ze wspo­mnień Craw­fie, jed­nej z niań Elż­biety i Mał­go­rzaty, która odwa­żyła się opu­bli­ko­wać książkę o życiu swo­ich kró­lew­skich pod­opiecz­nych, nara­ża­jąc się tym samym na ostra­cyzm ze strony rodziny kró­lew­skiej, wynika, że księż­niczka nie miała żad­nych obaw doty­czą­cych ciąży i naro­dzin pierw­szego dziecka. Uwa­żała, że skoro z woli Boga kobiety zostały stwo­rzone do rodze­nia, to także w jej przy­padku wszystko pój­dzie dobrze.

Per­spek­tywa porodu wnuka króla spę­dzała za to sen z powiek ówcze­snego sekre­ta­rza Jerzego VI, sir Alana Lascel­lesa. A wszystko za sprawą zwy­czaju, czy też nakazu, zgod­nie z któ­rym przy naro­dzi­nach dziecka w rodzi­nie kró­lew­skiej musiał być obecny mini­ster spraw wewnętrz­nych. Ten oby­czaj się­gał korze­niami XVII stu­le­cia, naro­dził się za pano­wa­nia Jakuba II Stu­arta i miał zwią­zek z podej­rze­niami zwią­za­nymi z przyj­ściem na świat jego syna, Jakuba Fran­ciszka Edwarda. Żona króla, Maria z Modeny, 10 czerwca 1688 roku uro­dziła syna, co było bar­dzo rado­snym wyda­rze­niem, bowiem wszyst­kie poprzed­nie ciąże kró­lo­wej koń­czyły się poro­nie­niem lub wyda­niem na świat mar­twego dziecka. W dodatku monar­cha ze swo­jego poprzed­niego mał­żeń­stwa miał jedy­nie córki. Ale naro­dziny zdro­wego następcy tronu, zamiast stać się powo­dem do rado­ści i świę­to­wa­nia, zro­dziły podej­rze­nia, że kwi­lące w koły­sce dzie­cię nie jest pra­wo­wi­tym synem kró­lew­skiej pary, tylko pod­rzut­kiem. Mówiono, że kró­lew­ski poto­mek uro­dził się mar­twy i został pod­mie­niony na nowo­rodka płci męskiej nie­wia­do­mego pocho­dze­nia, któ­rego przy­nie­siono do pałacu w szkan­deli – spe­cjal­nym naczy­niu prze­zna­czo­nym do pod­grze­wa­nia pościeli. Sprawa była na tyle poważna, że pałac wydał ofi­cjalny komu­ni­kat, zapew­nia­jąc, że chło­piec jest bio­lo­gicz­nym synem kró­lew­skiej pary, ale nie ukró­ciło to plo­tek.

Aby zapo­biec podob­nym sytu­acjom w przy­szło­ści, usta­no­wiono zwy­czaj, zgod­nie z któ­rym urzęd­nik pań­stwowy, naj­le­piej czło­nek rządu, musiał być świad­kiem naro­dzin każ­dego potomka króla. Doty­czyło to także dziecka z naj­bliż­szej rodziny kró­lew­skiej, które miało choćby cień szansy, aby w przy­szło­ści zasiąść na tro­nie. Oby­czaj ten był kul­ty­wo­wany przez stu­le­cia, a obec­ność mini­stra towa­rzy­szyła także naro­dzinom księż­niczki Elż­biety 21 kwiet­nia 1926 roku. Dom jej rodzi­ców odwie­dził wów­czas mini­ster spraw wewnętrz­nych w rzą­dzie Stan­leya Bal­dwina, sir Wil­liam Joyn­son-Hicks. Poli­tyk jed­nak nie był świad­kiem samego cudu naro­dzin, zresztą nie wia­domo, czy byłby to w sta­nie zdzier­żyć, gdyż Elż­bieta przy­szła na świat za pomocą cesar­skiego cię­cia. Do pokoju położ­nicy, ówcze­snej księż­nej Yorku, poli­tyka wpro­wa­dził lekarz, który zapre­zen­to­wał mu nowo­rodka.

Mini­ster powia­do­mił pozo­sta­łych człon­ków rządu o naro­dzi­nach wnuczki króla Jerzego V, doda­jąc, że dopeł­nił swo­jego obo­wiązku i spraw­dził, czy nie nastą­piła pod­miana dziecka. A potem z wielką ulgą powró­cił do swo­ich obo­wiąz­ków. Oglą­da­nie nowo­rod­ków nie­zbyt go bawiło, zwłasz­cza że malutka dziew­czynka miała raczej nie­wiel­kie szanse na obję­cie tronu. Nie była dziec­kiem króla ani nawet dziec­kiem następcy tronu, ale jedy­nie owo­cem mał­żeń­stwa księ­cia Yorku, który zaj­mo­wał wów­czas dru­gie miej­sce w kolejce do tronu, i Elż­biety Bowes-Lyon. Wpraw­dzie pra­wo­wity następca tronu upar­cie tkwił w sta­nie kawa­ler­skim, ale wszy­scy mieli nadzieję, że wkrótce się to zmieni i młody książę wstąpi w zwią­zek mał­żeń­ski z jakąś odpo­wied­nią panną, a potem spło­dzi gro­madkę dzieci. Jak wia­domo, los miał jed­nak zupeł­nie inne plany.

Dla sir Lascel­lesa obec­ność przed­sta­wi­ciela rządu w cha­rak­te­rze świadka naro­dzin potomka Elż­biety była jedy­nie relik­tem prze­szło­ści i nie miała żad­nego racjo­nal­nego uza­sad­nie­nia. Trudno się z tym nie zgo­dzić, ale sekre­tarz króla mie­rzył się w tym przy­padku z pro­ble­mem natury kon­sty­tu­cyj­nej, acz­kol­wiek Home Office, czyli Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych, uznało, że nie jest to prawo, ale jedy­nie zwy­czaj. On zaś uwa­żał, że należy go zanie­chać, ale monar­cha nie był tego taki pewny, tym bar­dziej że jego mał­żonka, nie­by­wale czuła w kwe­stii monar­szego cere­mo­niału, stała na sta­no­wi­sku, iż zaprze­sta­nie tej w grun­cie rze­czy bez­sen­sow­nej tra­dy­cji zro­dzi zagro­że­nie dla „god­no­ści tronu”. Był jesz­cze jeden szko­puł: otóż, zgod­nie z tzw. dekla­ra­cją Bal­fo­ura z 1926 roku, która została potwier­dzona pięć lat póź­niej przez Sta­tut West­min­ster­ski, wszyst­kie bry­tyj­skie domi­nia miały równe prawa w ramach Korony Bry­tyj­skiej. W związku z tym, oprócz mini­stra rządu Wiel­kiej Bry­ta­nii rodzą­cej księż­niczce musie­liby towa­rzy­szyć także dele­gaci z Kanady, Austra­lii oraz wszyst­kich państw Wspól­noty. Z obec­no­ścią jed­nego mini­stra król jakoś jesz­cze mógłby się pogo­dzić, ale wizja kilku dygni­ta­rzy krę­cą­cych się wokół jego córki wyda­ją­cej na świat swoje pierw­sze dziecko zje­żyła Jerzemu VI włosy na gło­wie. W efek­cie dopro­wa­dził do znie­sie­nia owego zwy­czaju.

Upo­raw­szy się z jed­nym pro­ble­mem, monar­cha wraz ze swoim sekre­ta­rzem przy­stą­pili do roz­wią­za­nia kolej­nego. Otóż, zgod­nie z paten­tem króla Jerzego V z 1917 roku, ojca Jerzego VI, prawo do tytułu Ich Kró­lew­skich Wyso­ko­ści przy­słu­gi­wało jedy­nie wnu­kom panu­ją­cego władcy w linii męskiej, wobec czego dziecko następ­czyni tronu powinno mieć sta­tus księ­cia bądź księż­niczki. A to ozna­czało, że gdyby księż­niczka powiła chłopca, mógłby on nosić tylko, prze­jęty po ojcu, hono­rowy tytuł hra­biego, dziew­czynka zaś nosi­łaby tytuł lady Mount­bat­ten. A tym­cza­sem Jerzy VI pra­gnął, aby jego wnuk, który w przy­szło­ści zasią­dzie na tro­nie, nosił tytuł kró­lew­ski, nie ksią­żęcy. Dla­tego wydał nowy patent, zgod­nie z któ­rym wszyst­kie dzieci następ­czyni tronu od uro­dze­nia miały być tytu­ło­wane Ich Kró­lew­skimi Wyso­ko­ściami, a jed­no­cze­śnie przy­słu­gi­wałby im tytuł ksią­żęcy.

Kró­lowi nie podo­bało się także, że jego zięć nie zacho­wy­wał się jak przy­stało na przy­szłego ojca, tylko w podej­rza­nym towa­rzy­stwie włó­czył się po barach. W dodatku w ostat­nich dniach przed naro­dzi­nami dziecka na ręce Lascel­lesa wpły­nęły raporty dono­szące, że książę Edyn­burga był widy­wany w noc­nych klu­bach o nie naj­lep­szej repu­ta­cji. Widziano go także sza­le­ją­cego na par­kie­cie z uro­dziwą aktorką Pat Kir­kwood. Na domiar złego Filip, tań­cząc z dziew­czyną żywio­łowe foks­troty i samby, robił głu­pie miny w stronę obser­wu­ją­cych go ludzi. Roze­źlony król wezwał do sie­bie zię­cia i porząd­nie go zbesz­tał, ale zdaje się, że na mężu Elż­biety nie zro­biło to spe­cjal­nego wra­że­nia.

Tym­cza­sem księż­niczka przy­go­to­wy­wała się do porodu, który miał się odbyć na jej warun­kach – przy­szła mama chciała uro­dzić w apar­ta­men­cie pała­co­wym, w oto­cze­niu, w któ­rym dora­stała i w któ­rym czuła się bez­piecz­nie. Z tego względu salę poro­dową urzą­dzono w pokoju znaj­du­ją­cym się bez­po­śred­nio pod sypial­nią Elż­biety na dru­gim pię­trze pałacu Buc­kin­gham. I wła­śnie tam, oto­czona położ­nymi i w obec­no­ści aż czte­rech leka­rzy, miała wydać na świat swoje pierw­sze dziecko. Bóle poro­dowe roz­po­częły się 14 listo­pada 1948 roku, ale nie wszystko poszło tak gładko, jak spo­dzie­wała się Elż­bieta – po czte­rech godzi­nach zde­cy­do­wano się bowiem na cesar­skie cię­cie, w któ­rego wyniku o godzi­nie 21.14 na świat przy­szedł zdrowy, silny, ważący nie­spełna 3,5 kg chłop­czyk.

Jak się oka­zuje, pierw­szą kobietą, która trzy­mała na rękach przy­szłego króla Karola III, była Susan Char­les, a wła­ści­wie Inge­lore Czar­lin­ski, bo tak brzmiało jej praw­dziwe nazwi­sko. Susan nie była rodo­witą Angielką; na Wyspach razem ze swoją młod­szą o cztery lata sio­strą Marion zna­la­zła się w lipcu 1939 roku, jako pięt­na­sto­let­nia dziew­czyna, w ramach akcji „Kin­der­tran­sport”, w któ­rej wyniku Wielka Bry­ta­nia przy­jęła do sie­bie około 10 tysięcy żydow­skich dzieci. Ewa­ku­acja mało­let­nich Żydów obej­mo­wała nie tylko hitle­row­skie Niemcy, ale także oku­po­wane bądź jedy­nie zagro­żone oku­pa­cją Trze­ciej Rze­szy tery­to­ria Austrii, Cze­cho­sło­wa­cji, Wol­nego Mia­sta Gdań­ska i Pol­ski. Ponie­waż spro­wa­dzono wyłącz­nie osoby mało­let­nie, a cała akcja nie doty­czyła ich rodzi­ców, wszy­scy imi­granci tra­fili do domów dziecka lub do bry­tyj­skich rodzin zastęp­czych. Inge­lore zmie­niła imię i nazwi­sko na bar­dziej angiel­skie – Susan Char­les, czyli… Karol, i została położną. Radziła sobie na tyle dobrze, że sir Wil­liam Gil­liatt wybrał ją na swoją naj­bliż­szą współ­pra­cow­nicę, któ­rej zada­niem było asy­sto­wa­nie mu przy poro­dach, jak rów­nież przy­go­to­wa­nie cię­żar­nej do porodu.

Panna Char­les chyba nawet w naj­śmiel­szych marze­niach nie przy­pusz­czała, że przyj­dzie jej asy­sto­wać przy naro­dzi­nach przy­szłego monar­chy. W dniu, kiedy Karol miał przyjść na świat, udała się z wizytą do swo­jej sio­stry Marion. „14 listo­pada 1948 roku zapro­si­łam sio­strę na her­batę do mojego miesz­ka­nia w Cla­pham – wspo­mi­nała w 2005 roku Marion w arty­kule zamiesz­czo­nym na łamach maga­zynu Sto­wa­rzy­sze­nia Żydow­skich Uchodź­ców. – Tele­fon zadzwo­nił i ktoś ofi­cjal­nym tonem powie­dział, żeby wykrę­ciła natych­miast numer do Whi­te­hall (sie­dziba bry­tyj­skiego rządu). Wkrótce przy­je­chał po nią samo­chód. Kiedy dotarła do pałacu Buc­kin­gham, przy­go­to­wała księż­niczkę do porodu”8. Susan nie uczest­ni­czyła w poro­dzie, bo to zada­nie powie­rzono jed­nak bar­dziej doświad­czo­nej położ­nej, ale trzy­mała nowo­rodka na rękach, zanim do pokoju weszła bab­cia, kró­lowa Elż­bieta, któ­rej prze­ka­zała malca.

Co cie­kawe, Susan ni­gdy nie chwa­liła się, że uczest­ni­czyła w tym donio­słym wyda­rze­niu, nie mówiła o tym nawet swoim cór­kom. Dopiero kiedy w 1973 roku Char­les została zapro­szona na ślub księż­niczki Anny, opo­wie­działa naj­bliż­szym o swo­jej roli w naro­dzi­nach przy­szłego króla. Nie­stety, kiedy w lipcu 2005 roku ówcze­sny książę Walii wyda­wał przy­ję­cie dla oca­lo­nych w ramach „Kin­der­tran­sport” Żydów, Susan już nie żyła – zmarła w 1994 roku. Nato­miast Marion była na nim obecna i nie omiesz­kała powie­dzieć Karo­lowi o swo­jej sio­strze. „Powie­dzia­łam mu, że byłam szczę­śliwa, mogąc dotrzeć do Anglii 66 lat wcze­śniej, ale moja sio­stra była szczę­śliw­sza, ponie­waż była pierw­szą osobą na świe­cie, która trzy­mała go w ramio­nach”9. Książę był zasko­czony tą infor­ma­cją, a pod koniec przy­ję­cia obwie­ścił wszyst­kim: „Jaki mały jest świat. Tu jest sio­stra pie­lę­gniarki, która zaj­mo­wała się mną, gdy się uro­dzi­łem. Widziała nawet, jak mnie kąpano. Co to musiał być za widok”10 – dodał z wła­ści­wym sobie poczu­ciem humoru.

Filipa nie było przy poro­dzie ani nawet w pałacu, bo zapewne chcąc odre­ago­wać stres, grał wów­czas ze swoim sekre­ta­rzem na pała­co­wym kor­cie w squ­asha. Na wieść o naro­dzi­nach syna natych­miast udał się do żony, by zoba­czyć dziecko i wrę­czyć Elż­bie­cie bukiet róż, zawczasu przy­go­to­wany przez jego sekre­ta­rza. Wów­czas świeżo upie­czony ojciec ujrzał też po raz pierw­szy pier­wo­rod­nego, który jego zda­niem wyglą­dał jak… śliw­kowy pud­ding. Craw­fie nato­miast, która także dostą­piła zaszczytu zoba­cze­nia dziecka swo­jej nie­gdy­siej­szej wycho­wanki, zauwa­żyła, że malec jest łudząco podobny do swego dziadka ze strony matki, czyli króla Jerzego VI. Spo­strze­że­nie oka­zało się trafne, a przy­szłość dowio­dła, że mały książę odzie­dzi­czył po nim także nie­ła­twy cha­rak­ter. Nawia­sem mówiąc, naro­dziny chłopca sta­no­wiły miłe zasko­cze­nie dla krew­nych Elż­biety oraz jej mał­żonka, ponie­waż wszy­scy się spo­dzie­wali, że powije dziew­czynkę.

Zgod­nie z wie­lo­wie­kową tra­dy­cją, na chwilę przed wybi­ciem przez pała­cowe zegary pół­nocy, maleń­kiego księ­cia prze­nie­siono do sali balo­wej, gdzie został zapre­zen­to­wany dwo­rza­nom. Przed­tem jed­nak wokół jego łóżeczka zebrali się wszy­scy naj­bliżsi krewni ze strony matki. Poza pro­mie­nie­jącą ze szczę­ścia kró­lew­ską parą była tam także pra­bab­cia przy­szłego króla, kró­lowa Maria, któ­rej towa­rzy­szył jej naj­młod­szy brat, Alek­san­der Cam­bridge, hra­bia Ath­lone wraz z mał­żonką.

Lon­dyń­czycy dowie­dzieli się o naro­dzi­nach przy­szłego króla Karola III z ust gło­śno obwiesz­cza­ją­cych ten fakt poli­cjan­tów, któ­rzy peł­nili wartę przed pała­cem Buc­kin­gham. Jego przyj­ście na świat uczczono biciem dwu­to­no­wego sewa­sto­pol­skiego dzwonu w zamku Wind­sor, który, podob­nie jak dzwon Zyg­munta na Wawelu, odzywa się w waż­nych dla narodu chwi­lach. Bry­tyj­skie okręty wojenne sta­cjo­nu­jące na tere­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii i poza nią oddały salwy armat­nie na cześć naro­dzin przy­szłego króla, a fon­tanny na Tra­fal­gar Squ­are zostały z tej oka­zji pod­świe­tlone w spe­cjalny spo­sób. Ofi­cjalny komu­ni­kat pałacu obwiesz­czał pod­da­nym Jerzego VI, że następ­czyni tronu powiła zdro­wego syna i zawie­rał dane doty­czące wagi dziecka. Zna­la­zła się w nim także infor­ma­cja, że matka i syn czują się dobrze. Czy­tel­nicy „Man­che­ster Guar­dian” zostali także poin­for­mo­wani, że zda­niem gine­ko­lo­gów pier­wo­rodny syn następ­czyni tronu miał wagę zbli­żoną do ide­al­nej dla nowo­rod­ków. Prze­mil­czano nato­miast fakt, że konieczne było prze­pro­wa­dze­nie cesar­skiego cię­cia, bo w owych cza­sach nie roz­ma­wiano o tak intym­nych spra­wach, za jakie uwa­żano wszel­kie kwe­stie zwią­zane z ciążą, poro­dem, poło­giem czy kar­mie­niem dziecka pier­sią, nie było dla nich rów­nież miej­sca w prze­strzeni publicz­nej.

Dowie­dziaw­szy się o naro­dzi­nach wnuczka, Jerzy VI wpadł w eks­tazę, a ówcze­sny sekre­tarz pra­sowy monar­chy, koman­dor Richard Colville, skwi­to­wał ten fakt sło­wami: „Wie­dzia­łem, że to zrobi! Ni­gdy by nas nie zawio­dła!”11. Jeden z leka­rzy rodziny kró­lew­skiej, sir John Weir, pozwo­lił sobie nato­miast na nie­cen­zu­ralną uwagę, iż „ni­gdy jesz­cze nie ura­do­wał go tak widok męskiego członka”12.

Rodzina Elż­biety sądziła, że księż­niczka uro­dzi dziew­czynkę, ale Chur­chill był pewien, że powije syna. Kiedy jego prze­wi­dy­wa­nia się spraw­dziły, ura­do­wany wygło­sił mowę do narodu, w któ­rej powie­dział: „Pra­dawna monar­chia oddaje nie­oce­nione usługi naszemu kra­jowi, całemu Impe­rium Bry­tyj­skiemu oraz Wspól­no­cie Naro­dów. Ponad odpły­wami i przy­pły­wami par­tyj­nych waśni, wzlo­tami i upad­kami mini­sterstw oraz oso­bi­sto­ści, monar­chia bry­tyj­ska od nie­pa­mięt­nych cza­sów, w spo­koju i naj­le­piej jak można w zakre­sie swo­ich obo­wiąz­ków, zawia­duje bogac­twem narodu oca­lo­nym z prze­szło­ści i chwałą wpi­saną w kro­niki kraju. Nasze myśli podą­żają do matki i ojca, a także, szcze­gól­nie dzi­siaj, do małego księ­cia, który wła­śnie przy­szedł na świat pełen walk i burz”13.

Prze­mó­wie­nie, utrzy­mane w znacz­nie mniej eufo­rycz­nym tonie niż mowa Chur­chilla, wygło­sił rów­nież ówcze­sny szef rządu Cle­ment Attlee. Pre­mier nie tylko mówił o wiel­kiej rado­ści, jaką dla rodzi­ców i dziad­ków sta­no­wiły naro­dziny księ­cia, ale także przy­po­mniał, że rodzina kró­lew­ska „swoim przy­kła­dem w pry­wat­nym życiu, a także gor­li­wo­ścią, z jaką wypeł­nia obo­wiązki publiczne, daje wielu ludziom siłę i poczu­cie spo­koju w dzi­siej­szych cza­sach stresu i nie­pew­no­ści”14.

Z kolei autor arty­kułu zamiesz­czo­nego na łamach „Timesa” pisał z emfazą: „Naro­dziny dziecka przy­pusz­czal­nej następ­czyni tronu są wyda­rze­niem pań­stwo­wym, naro­do­wym i impe­rial­nym, które powinno ode­rwać na chwilę ludz­kie myśli od zacie­kłych waśni wewnętrz­nych i nie­po­ko­jów mię­dzy­na­ro­do­wych. Przy huku salw i dźwięku dzwo­nów wszy­scy mogą się połą­czyć w rado­ści. Każde nowo naro­dzone dziecko jest dla rodziny ucie­le­śnie­niem celów, do któ­rych zmie­rza; to dziecko od chwili naro­dzin stało się dla wielu ludzi sym­bo­lem wspól­nych dążeń do pań­stwa i impe­rium jesz­cze nawet wspa­nial­szych niż te, które zastali dzięki męstwu i walecz­no­ści przod­ków”15.

Poeta John Mase­field poświę­cił temu wyda­rze­niu wiersz, w któ­rym życzył przy­szłemu kró­lowi:

Nie­chaj prze­zna­cze­nie, roz­dzie­la­jąc losy,

Nie poskąpi dzie­cię­ciu, ofia­ru­jąc w wia­nie

Straż lep­szą niż okręty i for­teczne fosy:

Wszędy miłość wza­jemną i ludu odda­nie16.

Naro­dziny syna następ­czyni tronu wywo­łały szcze­gólną radość w Szko­cji, a jej miesz­kańcy z miej­sca okrzyk­nęli chłop­czyka naj­bar­dziej „szkoc­kim następcą tronu” od czasu Karola I Stu­arta. Nie bez­pod­staw­nie, wszak w żyłach przy­szłego króla za sprawą babki po kądzieli pły­nie cał­kiem spora domieszka szkoc­kiej krwi. Żona Jerzego VI była bowiem córką szkoc­kiego hra­biego, dora­stała na zamku Gla­mis, ucho­dzą­cym za naj­bar­dziej nawie­dzone zamczy­sko w Szko­cji. Ale nie tylko Szkoci cie­szyli się z naro­dzin małego księ­cia. Na uli­cach wszyst­kich bry­tyj­skich miast zapa­no­wała eufo­ria, a wieść o przyj­ściu na świat synka następ­czyni tronu, za sprawą ówcze­snych mediów, dotarła do naj­dal­szych krań­ców impe­rium, jak rów­nież do USA, gdzie wzbu­dziła dużą sen­sa­cję i zain­te­re­so­wa­nie bry­tyj­ską rodziną kró­lew­ską.

Pod pała­cem Buc­kin­gham zebrał się spory tłum pija­nych szczę­ściem, i nie tylko szczę­ściem, lon­dyń­czy­ków i przy­jezd­nych. Ludzie świę­tu­jący naro­dziny małego księ­cia zacho­wy­wali się jed­nak tak gło­śno, że zmę­czona poro­dem księż­niczka nie mogła zmru­żyć oka. Ziry­to­wany Filip wysłał swo­jego sekre­ta­rza i przy­ja­ciela, Mike’a Par­kera, by uspo­koił roz­wrzesz­czaną tłusz­czę. Męż­czy­zna nie­zbyt sobie z tym radził i w przy­pły­wie despe­ra­cji popro­sił o pomoc, jak sam się wyra­ził, „pierw­szego roz­sąd­nie wyglą­da­ją­cego prze­chod­nia”, któ­rym oka­zał się znany angiel­ski aktor David Niven. Arty­sta, przy­wy­kły do publicz­nych wystą­pień, bar­dzo szybko opa­no­wał sytu­ację – przed pała­cem zapa­no­wała błoga cisza, a księż­niczka wresz­cie mogła się prze­spać. A tym­cza­sem jej malutki synek, nie­świa­domy zamie­sza­nia, jakie wywo­łał swo­imi naro­dzi­nami, spo­koj­nie spał w koły­sce, w dodatku tej samej, w któ­rej przed laty leżała jego matka.

Ukochany wnuczek

Powszechną eufo­rię wywo­łaną przyj­ściem na świat syna następ­czyni tronu zakłó­ciła wia­do­mość, że wnuk monar­chy będzie nosił imię Karol, które oprócz imie­nia Jan uwa­żane jest za bar­dzo nie­szczę­śliwe, wręcz pechowe dla monar­chii. Wcze­śniej nosiło je dwóch wład­ców z dyna­stii Stu­ar­tów, potom­ków ścię­tej przez Elż­bietę I Tudor Marii Stu­art: Karol I Stu­art i jego syn Karol II Stu­art, dwóch wyjąt­ko­wych pechow­ców na tro­nie. Pierw­szy został pozba­wiony przez rewo­lu­cję nie tylko tronu, ale i głowy, gdyż oskar­żony o zdradę, skoń­czył życie na sza­fo­cie. Jego synowi wpraw­dzie udało się powró­cić na tron, ale jego pano­wa­nie nazna­czyły dwie wiel­kie tra­ge­die: epi­de­mia dżumy w 1665 roku, która zabrała z tego świata prze­szło 70 tysięcy lon­dyń­czy­ków, i pożar Lon­dynu w 1666 roku, który stra­wił aż dwie trze­cie mia­sta. Obrazu nie­szczę­ścia dopeł­niały klę­ski angiel­skich wojsk w woj­nie z Holan­dią. Trudno się zatem dzi­wić, że wielu Bry­tyj­czy­ków mar­twiło się o przy­szłość syna Elż­biety, bojąc się, iż nadane mu nie­fra­so­bli­wie imię ścią­gnie na jego głowę lawinę nie­szczęść. Już wów­czas poja­wiły się głosy, że w dniu, w któ­rym wstąpi na tron, powi­nien je natych­miast zmie­nić, naj­le­piej na znacz­nie szczę­śliw­sze dla wład­ców Albionu imię Jerzy, odda­jąc tym samym hołd swo­jemu dziad­kowi i pradziad­kowi. Jak wia­domo, pier­wo­rodny syn Elż­biety, obej­mu­jąc tron, nie zmie­nił nada­nego mu na chrzcie imie­nia i zde­cy­do­wał się pano­wać jako Karol III. Naj­wy­raź­niej nie wie­rzy w magię imion albo po pro­stu, ufny w swoją szczę­śliwą gwiazdę, uważa, że uda mu się odmie­nić zły los.

Chrzest pier­wo­rod­nego syna następ­czyni tronu odbył się w sto czter­dzie­stą piątą rocz­nicę bitwy pod Tra­fal­ga­rem, a więc 21 paź­dzier­nika 1950 roku, a cere­mo­nię zor­ga­ni­zo­wano w pokoju muzycz­nym pałacu Buc­kin­gham, gdzie przed laty była ochrzczona jego matka.

Zgod­nie z wie­lo­wie­kową tra­dy­cją przy­szły król miał kil­koro rodzi­ców chrzest­nych. Do chrztu trzy­mali go: król Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa Jerzy VI, a więc dzia­dek ze strony matki, król Nor­we­gii Haakon VII, któ­rego repre­zen­to­wał hra­bia Althone, Maria, kró­lowa matka Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa – pra­babka Karola ze strony matki, sio­stra Elż­biety Mał­go­rzata, hra­bina Snow­don, książę grecko-duń­ski Jerzy, w któ­rego imie­niu wystę­po­wał książę Edyn­burga, pra­babka ze strony ojca Karola, mar­kiza Wik­to­ria Mil­ford Haven, kuzynka księ­cia Filipa lady Bra­bo­urne oraz krewny ze strony matki dziecka – David Bowes-Lyon. Cere­mo­nii prze­wod­ni­czył arcy­bi­skup Can­ter­bury Geof­frey Fisher. Jak pisze bio­graf Karola Jona­than Dim­bleby, w przy­szło­ści Karol odkryje, że chrzciny „są zale­d­wie pierw­szymi kaj­da­nami, które przy­pa­dek kró­lew­skiego uro­dze­nia nakłada na posłusz­nego księ­cia”17.

Ponie­waż koro­no­wany władca Wiel­kiej Bry­ta­nii jest także głową Kościoła Anglii, chrzest jest nie­by­wale istotną cere­mo­nią w życiu rodziny kró­lew­skiej, z którą zwią­za­nych jest wiele tra­dy­cji, kul­ty­wo­wa­nych przez poko­le­nia roy­al­sów. Przede wszyst­kim głowy wszyst­kich chrzczo­nych dzieci pole­wane są wodą z Jor­danu, przy­wo­żoną spe­cjal­nie do tego celu, a więc rzeki, któ­rej wodą ochrzcił Jezusa św. Jan Chrzci­ciel. Odpra­wia­jący cere­mo­nię kapłan czer­pie wodę ze spe­cjal­nej misy, zwa­nej Lily Font. Naczy­nie to, obec­nie nale­żące do klej­no­tów koron­nych, jest prze­pięk­nym dzie­łem sztuki wyko­na­nym ze szla­chet­nych krusz­ców i ma kształt roz­wi­nię­tego kie­li­cha kwiatu, oto­czo­nego ozdobną obwódką z lilii wod­nych oraz liści. Misa spo­czywa na łody­dze, u któ­rej pod­stawy sie­dzą trzy gra­jące na lirach che­ru­biny. Pomię­dzy owymi che­ru­bi­nami znaj­dują się trzy herby: kró­lo­wej Wik­to­rii, która w 1840 roku zle­ciła wyko­na­nie Lily Font, jej męża księ­cia Alberta oraz ich pier­wo­rod­nej córki, a zara­zem pierw­szego dziecka ochrzczo­nego wodą z tej chrzciel­nicy, księż­niczki Wik­to­rii Ade­lajdy Luizy. Rok póź­niej ta sama monar­chini zle­ciła uszy­cie koron­ko­wej szaty, w którą aż do 2004 roku ubie­rano na chrzest wszyst­kie dzieci z rodziny kró­lew­skiej. Potem deli­katną szatę zamknięto w spe­cjal­nej gablo­cie muzeum i zastą­piono ją dokładną repliką wyko­naną przez nadworną kraw­cową Elż­biety II, Angelę Kelly. Cho­ciaż dziw­nie to zabrzmi, tra­dy­cją kró­lew­ską jest rów­nież poda­wa­nie na przy­ję­ciu po uro­czy­sto­ści… tortu z wesela rodzi­ców ochrzczo­nego dziecka. Na ten cel zacho­wy­wany jest naj­wyż­szy poziom kil­ku­po­zio­mo­wego tortu wesel­nego. Ze względu na zawar­tość zuży­tego do wypieku alko­holu ryzyko zatru­cia nawet kil­ku­let­nim tor­tem jest prak­tycz­nie żadne.

Lili­bet była zachwy­cona macie­rzyń­stwem oraz swoim maleń­kim syn­kiem. W liście do nie­gdy­siej­szej nauczy­cielki muzyki z entu­zja­zmem opi­sy­wała dziecko. Pisała, że dło­nie Karola „są raczej sze­ro­kie, ale wytworne, o dłu­gich pal­cach – cał­kiem nie­po­dobne do moich, a zupeł­nie różne od rąk jego ojca. Cie­kawe, kim będzie”18. Wpraw­dzie mat­czyny zachwyt tłu­ma­czy ślepa macie­rzyń­ska miłość, ale trzeba przy­znać, że książę był naprawdę uro­czym dziec­kiem i budził podziw nie tylko matki. Sio­stra kró­lo­wej Elż­biety, a więc bab­cia cio­teczna Karola, stwier­dziła na przy­kład, że malec „nie mógłby wyglą­dać bar­dziej aniel­sko. Ma złote włosy i piękną cerę, a także zdu­mie­wa­jąco deli­katne rysy, jak na tak maleń­kie dziecko”19.

Z racji pozy­cji spo­łecz­nej Elż­biety w opiece nad dziec­kiem wspie­rał ją sztab nia­niek i opie­ku­nek, ale młoda mama kochała synka i wzo­rowo wywią­zy­wała się ze swo­ich obo­wiąz­ków. Kar­miła dziecko pier­sią i przez pierw­sze dwa mie­siące życia Karola pra­wie się z nim nie roz­sta­wała, bo synek sypiał w przy­le­ga­ją­cej do mat­czy­nej sypialni gar­de­ro­bie. Po upły­wie tego okresu księż­niczka nie­spo­dzie­wa­nie zacho­ro­wała na odrę, a więc na pole­ce­nie leka­rzy dziecko zostało odse­pa­ro­wane od cho­rej mamy. A kiedy wró­ciła do zdro­wia, spa­dły na nią kolejne obo­wiązki, co było zwią­zane nie tyle z jej pozy­cją następ­czyni tronu, ile z pogar­sza­ją­cym się sta­nem zdro­wia ojca. Poważne pro­blemy zdro­wotne dopa­dły Jerzego jesz­cze przed naro­dzi­nami Karola, ale mając na wzglę­dzie dobro cię­żar­nej Elż­biety, utrzy­my­wano to przed nią w tajem­nicy, nie infor­mo­wano także pod­da­nych.

Król ni­gdy nie był oka­zem zdro­wia, od dziecka nękały go różne scho­rze­nia. Jego kon­dy­cję pogor­szyły stresy i cięż­kie prze­ży­cia ostat­nich lat: abdy­ka­cja brata, i to w atmos­fe­rze skan­dalu, burz­liwe lata wojny i powo­jenna rece­sja. Monar­cha cier­piał od lat na scho­rze­nia układu pokar­mo­wego, zabu­rze­nia krą­że­nia i dole­gli­wo­ści układu odde­cho­wego, które potę­go­wał nałóg tyto­niowy, bo Jerzy był namięt­nym pala­czem. Na domiar złego w 1948 roku stwier­dzono u niego cho­robę Bürgera – odcin­kowe, wie­lo­ogni­skowe zapa­le­nie małych i śred­nich naczyń krwio­no­śnych o postę­pu­ją­cym prze­biegu, dia­gno­zo­wane w więk­szo­ści u męż­czyzn nało­gowo palą­cych papie­rosy. Jest to bar­dzo nie­bez­pieczne scho­rze­nie, gdyż nie­le­czone pro­wa­dzi do nie­do­tle­nia­nia i zgo­rzeli tka­nek, a w kon­se­kwen­cji – do ampu­ta­cji cho­rej koń­czyny. Na szczę­ście w przy­padku króla obyło się bez tak dra­stycz­nych metod, bo jeden z naj­lep­szych spe­cja­li­stów bry­tyj­skich, pro­fe­sor James Lear­month, zasto­so­wał sym­pa­tek­to­mię lędź­wiową, ope­ra­cję pole­ga­jącą na prze­cię­ciu ner­wów odpo­wie­dzial­nych za kur­cze­nie się naczyń krwio­no­śnych, dzięki czemu udało się ura­to­wać nogę monar­chy.

Udany zabieg i poprawa stanu zdro­wia króla ucie­szyły zarówno pod­da­nych, jak i jego rodzinę, a zwłasz­cza Elż­bietę, bo ozna­czało to dla niej nieco mniej obo­wiąz­ków. Kiedy Karol miał osiem mie­sięcy, ksią­żęca para prze­pro­wa­dziła się do wyre­mon­to­wa­nej rezy­den­cji Cla­rence House, w któ­rej w cza­sie II wojny mie­ściły się biura Czer­wo­nego Krzyża. Zna­la­zło się tam też miej­sce na pokój dzie­cinny, gdzie pocze­sne miej­sce zaj­mo­wał Jumbo, uko­chana zabawka małego księ­cia. Był to nie­bie­ski sło­nik na kół­kach, który pomógł mal­cowi łagod­nie przejść z racz­ko­wa­nia do pozy­cji sto­ją­cej, ale potem poja­wiły się tam także inne zabawki, typowe dla małego chłopca: samo­loty, żoł­nie­rzyki oraz czołgi.

Życie małego Karola toczyło się zgod­nie z usta­lo­nym z góry sche­ma­tem, od któ­rego nie było odstęp­stwa: o godzi­nie siód­mej, kiedy odsła­niano zasłony w pokoju dzie­cin­nym, przy­szły król się budził, był myty, ubie­rany i jadł śnia­da­nie. O godzi­nie dzie­sią­tej zno­szono go na dół, gdzie pół godziny spę­dzał z matką, a potem w towa­rzy­stwie niań oraz umun­du­ro­wa­nego ofi­cera poli­cji wycho­dził na spa­cer. O godzi­nie pierw­szej poda­wano księ­ciu obiad, a wiemy, że ulu­bio­nym daniem małego Karola był goto­wany kur­czak z ryżem, następ­nie, po krót­kim odpo­czynku, nia­nie zabie­rały go na wizytę do krew­nych, zazwy­czaj do dziad­ków bądź do pra­babci Marii, wdowy po królu Jerzym V. Sędziwa dama miesz­kała w Marl­bo­ro­ugh House i bar­dzo lubiła wizyty małego Karola, który nazy­wał ją Gan-Gan i był jej jedy­nym wnu­kiem, któ­remu pozwa­lała doty­kać swo­jej cen­nej kolek­cji jaspi­sów. Około 16.00 książę wra­cał do domu na her­batę, wie­czo­rem zaś ponow­nie widy­wał matkę, która przy­cho­dziła do niego, by uczest­ni­czyć w kąpieli i uło­żyć go do snu.

Bar­dzo istot­nymi posta­ciami w życiu małego księ­cia były nia­nie. To one, a nie wiecz­nie zapra­co­wana i nie­obecna przez więk­szą część dnia mama, „uczyły go zabaw, obser­wo­wały jego pierw­sze kroki, kar­ciły go i nagra­dzały, poma­gały ubrać w słowa pierw­sze myśli”20. Pierw­szą nia­nią Karola była pocho­dząca z Edyn­burga Helen Light­body, zwana przez chłopca Naną, która cały czas była przy nim, spała bowiem w pokoju małego księ­cia, uspo­ka­jała go, kiedy z pła­czem budził się w nocy. Ona też świę­to­wała z nim pierw­sze uro­dziny, bo mamy i taty nie było wów­czas w kraju. Nic dziw­nego, że pierw­szym sło­wem wypo­wie­dzia­nym przez Karola nie była „mama”, ale „nana” – nia­nia. Panna Light­body opie­ko­wała się dziećmi kró­lo­wej, bo Elż­bieta w 1950 roku powiła córeczkę Annę, do 1956 roku, kiedy nie­spo­dzie­wa­nie została oso­bi­ście zwol­niona przez swoją pra­co­daw­czy­nię. Podobno panie poróż­niły się o pozor­nie błahą sprawę – pud­ding, który na pole­ce­nie kró­lo­wej przy­go­to­wano dla jej syna. Wpraw­dzie malec za nim prze­pa­dał, ale nia­nia, któ­rej na sercu leżało zdro­wie jej pod­opiecz­nych i dbała o ich zdrową dietę, uznała, że sma­ko­łyk ma sta­now­czo zbyt dużo cukru, i ode­słała pud­ding do kuchni. A potem, nie pyta­jąc kró­lo­wej o zda­nie, wykre­śliła go z menu swo­ich pod­opiecz­nych. Ura­żona do żywego Elż­bieta uznała, że nie będzie tole­ro­wać kobiety, która uważa, że wie lepiej, co jest dobre dla jej dzieci, i nia­nia musiała poże­gnać się z posadą, acz­kol­wiek do końca życia wypła­cano jej z kró­lew­skiej kasy eme­ry­turę.

W nie­któ­rych publi­ka­cjach można spo­tkać się z opi­nią, że wyszło to tylko na dobre Karo­lowi, który miał odczu­wać paniczny lęk przed apo­dyk­tyczną Light­body, ale wydaje się, że jest w tym sporo prze­sady, skoro już jako doro­sły czło­wiek utrzy­my­wał z nią kon­takt aż do jej śmierci w 1987 roku. Nia­nia obo­wiąz­kowo była zapra­szana na wszyst­kie ważne uro­czy­sto­ści w życiu swo­jego naj­słyn­niej­szego wycho­wanka.

Z całą pew­no­ścią uko­chaną nia­nią Karola była Mabel Ander­son, córka poli­cjanta z Liver­po­olu, która począt­kowo dzie­liła obo­wiązki z Light­body, a po jej zwol­nie­niu prze­jęła pie­czę nad Karo­lem. Malec bar­dzo ją kochał i tylko jej pozwa­lał doty­kać swo­jego misia, ulu­bio­nej przy­tu­lanki, z którą do dziś się nie roz­staje. Mocno sfa­ty­go­wana maskotka zaj­muje hono­rowe miej­sce na sto­liku noc­nym w jego sypialni, a jeżeli przy­pad­kiem zapo­mni ją zabrać, opusz­cza­jąc któ­rąś ze swo­ich rezy­den­cji, wysyła po nią szo­fera. Jak się oka­zuje, Mabel dbała nie tylko o księ­cia, ale także o misia, ceru­jąc go i łata­jąc. Wdzięczny Karol zapew­nił jej godziwą eme­ry­turę, którą spę­dziła w apar­ta­men­cie zamku Wind­sor, urzą­dzo­nym zgod­nie z jej wolą i gustem. Co cie­kawe, jako sza­cowna eme­rytka zaprzy­jaź­niła się z kró­lową Elż­bietą: obie panie lubiły razem spę­dzać czas, plot­ku­jąc i oglą­da­jąc tele­wi­zję. A zda­niem wielu bio­gra­fów Camilla Shand zdo­była serce Karola zdu­mie­wa­ją­cym wręcz podo­bień­stwem do jego uko­cha­nej niani.

Uwol­niona od nawału obo­wiąz­ków, w któ­rych wyrę­czała wcze­śniej ojca, w 1949 roku Elż­bieta mogła wraz z mał­żon­kiem wyje­chać na Maltę, gdzie Filip miał peł­nić funk­cję I ofi­cera, a zara­zem zastępcy dowódcy HMS Che­qu­ers, admi­ral­skiego okrętu Pierw­szej Flo­tylli Nisz­czy­cieli Floty Śród­ziem­no­mor­skiej, który sta­cjo­no­wał na wyspie. Tam przy­szła kró­lowa po raz pierw­szy, i jak się miało oka­zać ostatni, miała oka­zję zakosz­to­wać życia, jakie wie­dli pod­dani jej ojca. Jak wszyst­kie żony ofi­ce­rów, w prze­rwach mię­dzy obo­wiąz­kami zwią­za­nymi z pro­wa­dze­niem domu wyle­gi­wała się na plaży, pły­wała w morzu, wie­czo­rami zaś wraz z mężem cha­dzali na przy­ję­cia i rauty. Był to także jedyny okres w jej życiu, w któ­rym cho­dziła do salonu fry­zjer­skiego, gdyż wcze­śniej i póź­niej to fry­zjer przy­cho­dził do niej do pałacu. Willa Casa Medina, w któ­rej miesz­kała ksią­żęca para, była zatem zwy­czaj­nym domem dobrze sytu­owa­nej ofi­cer­skiej rodziny, ale zabra­kło tam syna Filipa i Elż­biety, Karola, któ­rego rodzice nie zabrali na Maltę, lecz pozo­sta­wili w Anglii pod opieką dziad­ków i nia­niek.

Ale król i kró­lowa byli z takiego stanu rze­czy zado­wo­leni, obec­ność wnuka wno­siła bowiem wiele rado­ści zwłasz­cza w życie scho­ro­wa­nego Jerzego, o czym świad­czą pisane przez niego listy do córki. „Karol jest tak słodki, gdy drep­cze wokół pokoju – rela­cjo­no­wał król Elż­bie­cie w jed­nym z nich. – Będziemy szczę­śliwi, mając go przy sobie w San­drin­gham. Jest pięć­dzie­sią­tym poko­le­niem, które tu żyje, i mam nadzieję, że poko­cha to miej­sce”21. Bab­cia zaś osza­lała na punk­cie wnuka i bez­gra­nicz­nie go poko­chała. Bez wąt­pie­nia to Karol był oczkiem w gło­wie kró­lo­wej i to jego kochała naj­bar­dziej ze spo­rej gro­madki sze­ściorga wnu­cząt, któ­rych dane jej było docze­kać.

Jeżeli wie­rzyć lady Colin Camp­bell, autorce bio­gra­fii żony Jerzego VI, ta zabor­cza i bez­wa­run­kowa miłość babci miała bar­dzo zły wpływ na przy­szłego króla: „Już jako małe dziecko Karol obda­rzył babkę trwa­łym i głę­bo­kim uczu­ciem, a jego przy­wią­za­nie do Elż­biety rzu­to­wało nie­ko­rzyst­nie na rela­cje z rodzi­cami, zwłasz­cza z ojcem – czy­tamy w Kró­lo­wej – Babka sta­rała się uczy­nić z mło­dego księ­cia osobę rów­nie afek­to­waną, pre­ten­sjo­nalną i prze­wraż­li­wioną jak ona sama, wie­dząc, że jeśli uda jej się wywrzeć na chłopca wpływ, z jed­nej strony wytwo­rzy się mię­dzy nimi nie­zwy­kle silna więź, z dru­giej zaś Karol będzie odda­lał się od rodzi­ców”22. Ser­deczne rela­cje łączące kró­lową z Karo­lem nie podo­bały się też Mał­go­rza­cie, sio­strze Elż­biety, zwłasz­cza że przy­po­mi­nały jej dzie­ciń­stwo, kiedy, jej zda­niem, była zanie­dby­wana przez matkę, która poświę­cała wię­cej uwagi star­szej córce, przy­szłej kró­lo­wej. „Sno­bizm w naj­czyst­szej postaci. Jedy­nym wnu­kiem, który się liczył, był przy­szły monar­cha”23 – przy­znała księż­niczka.

Wydaje się jed­nak, że lady Camp­bell, która nie kryje się z anty­pa­tią do kró­lo­wej matki i uwiel­bie­niem dla księ­cia Filipa, zbyt surowo oce­niła postę­po­wa­nie babci Karola. Mię­dzy nim a babką rze­czy­wi­ście wytwo­rzyła się silna, emo­cjo­nalna więź, czemu trudno się dzi­wić, skoro w dzie­ciń­stwie spę­dzał z nią wię­cej czasu niż z matką. Trudno też przy­pusz­czać, by chciała go ukształ­to­wać na swój obraz i podo­bień­stwo, bo Karol był bar­dzo podobny do dziadka, Jerzego VI. Jak sam o sobie mawia, „jest tro­chę odlud­kiem”, odlud­kiem był też jego dzia­dek, który naj­le­piej czuł się w domo­wych pie­le­szach. „Jakże ja nie­na­wi­dzę być tym kró­lem! Cza­sem pod­czas uro­czy­sto­ści chcę wstać i krzy­czeć wnie­bo­głosy!”24 – odno­to­wał w swoim pamięt­niku nie­długo po koro­na­cji. Trudno mu się dzi­wić, bo dla nie­śmia­łego intro­wer­tyka, któ­rym był Jerzy VI, uczest­nic­two w ofi­cjal­nych cere­mo­niach, w obec­no­ści tłu­mów, musiało być praw­dziwą tor­turą.

Karol odzie­dzi­czył po dziadku ze strony matki także krzywe nogi i pła­sko­sto­pie, dla­tego nosił spe­cjalne obu­wie orto­pe­dyczne, ale na szczę­ście nie miał wady wymowy, za to, podob­nie jak Jerzy VI, bory­kał się z wro­dzoną nie­śmia­ło­ścią. Uwagi jego babci nie uszła też duża wraż­li­wość wnuka, która także łączyła go z dziad­kiem. Jed­nak syn Elż­biety, w prze­ci­wień­stwie do dziadka, który nie­spo­dzie­wa­nie musiał zająć opu­sto­szały bry­tyj­ski tron po abdy­ka­cji swego brata, miał znacz­nie wię­cej czasu, chyba nawet zbyt dużo, na przy­go­to­wa­nie się do roli monar­chy.

Elż­bieta wró­ciła do domu latem 1950 roku, ale wów­czas także nie mogła poświę­cić swo­jemu synowi zbyt wiele czasu, była bowiem w ostat­nim okre­sie ciąży i do ojczy­zny przy­je­chała po to, by wydać na świat dru­gie dziecko. 15 sierp­nia 1950 roku w Cla­rence House powiła córkę, Annę Elż­bietę Ali­cję Luizę (ang. Anne Eli­za­beth Alice Louise). Książę Filip, który chyba bar­dziej cie­szył się z naro­dzin córki niż z przyj­ścia na świat Karola, ze względu na obo­wiązki wyni­ka­jące ze służby woj­sko­wej wkrótce roz­stał się z rodziną i wró­cił na Maltę. Jego żona dołą­czyła do niego zaraz po dru­gich uro­dzi­nach Karola, znów pozo­sta­wia­jąc dzieci pod opieką dziad­ków i nia­niek.

Wpraw­dzie dziś może wyda­wać się to bul­wer­su­jące i naganne, ale w owych cza­sach takie postę­po­wa­nie, zwłasz­cza w wyż­szych sfe­rach, do któ­rych nale­żała rodzina boha­tera niniej­szej publi­ka­cji, nikogo ani nie dzi­wiło, ani nie bul­wer­so­wało. Dzieci wycho­wy­wały się z dala od rodzi­ców, w swo­ich apar­ta­men­tach, pod opieką niań i guwer­nan­tek, a potem były odsy­łane do szkół z inter­na­tem. W dodatku, czy­ta­jąc wspo­mnie­nia doro­słych już człon­ków angiel­skiej ary­sto­kra­cji, nale­ża­łoby dojść do wnio­sku, że ich matki miały bez­tro­skie, a wręcz nie­od­po­wie­dzialne podej­ście do macie­rzyń­stwa, tole­ro­wane przez poko­le­nia. Dziś żadna odpo­wie­dzialna matka nie poszłaby w ślady lady Edwiny Mount­bat­ten, żony wuja Dic­kiego, która w lipcu 1935 roku zosta­wiła swoje dwie córeczki jedy­nie pod opieką niani w nie­wiel­kim hote­liku pod Buda­pesz­tem, a sama wyje­chała na waka­cje z kochan­kiem. Nawia­sem mówiąc, jej mał­żo­nek nie miał nic prze­ciwko temu, zwłasz­cza że sam nie był przy­kład­nym i wier­nym mężem, mał­żeń­stwo Mount­bat­tenów było typo­wym otwar­tym związ­kiem. Tak się pechowo zło­żyło, że w trak­cie waka­cyj­nych pere­gry­na­cji Edwina zgu­biła kartkę z nazwą i adre­sem hotelu i nie mogła tam tra­fić przez cztery mie­siące. Po córki przy­je­chała jed­nak w odpo­wied­nim momen­cie – wła­śnie robiło się zimno, a niani skoń­czyły się już pie­nią­dze i nie miała za co kupić dziew­czyn­kom cie­płych ubrań.

Kiedy Elż­bieta w naj­lep­sze korzy­stała z uro­ków życia żony ofi­cera Royal Navy, stan zdro­wia jej ojca znacz­nie się pogor­szył. Po uda­nej ope­ra­cji wyko­na­nej przez dok­tora Lear­mon­tha, któ­remu wdzięczny monar­cha przy­znał szla­chec­two, Jerzemu coraz bar­dziej doku­czał suchy kaszel, który był odporny na wszel­kie medy­ka­menty. Zdję­cie rent­ge­now­skie wyka­zało zaciem­nie­nie na lewym płucu, które zostało błęd­nie zdia­gno­zo­wane jako zapa­le­nie opłuc­nej. Cho­remu monar­sze prze­pi­sano peni­cy­linę, a przede wszyst­kim zale­cono wypo­czy­nek, co wią­zało się z rezy­gna­cją z nie­mal wszyst­kich ofi­cjal­nych obo­wiąz­ków. A to ozna­czało, że Elż­bieta, jako następ­czyni tronu, musiała spa­ko­wać walizki i wró­cić do kraju, by odcią­żyć scho­ro­wa­nego ojca.

Księż­niczka była posłuszną córką, od dziecka zresztą przy­zwy­cza­janą do funk­cji, którą przyj­dzie jej peł­nić, bez sprze­ciwu zatem pod­po­rząd­ko­wała się tym wymo­gom. Znacz­nie gorzej zniósł to jej mąż, dla któ­rego służba w mary­narce była życio­wym powo­ła­niem. Kiedy oświad­czał się Elż­bie­cie, wie­dział, że gdy jego żona zasią­dzie na tro­nie, będzie musiał poże­gnać się na dobre ze służbą na morzu. W dodatku już do końca życia mał­żonki będzie w jej cie­niu, podą­ża­jąc i sto­jąc zawsze kilka kro­ków za monar­chi­nią. Sądził jed­nak, że zanim do tego doj­dzie, upły­nie jesz­cze sporo czasu. I miał ku temu pod­stawy, Jerzy VI był męż­czy­zną w sile wieku, w dniu ślubu Elż­biety miał tylko pięć­dzie­siąt dwa lata i by­naj­mniej nie myślał o abdy­ka­cji. A patrząc na jego przod­ków, można było sądzić, że dożyje przy­naj­mniej sie­dem­dzie­się­ciu lat, tak jak jego ojciec i poprzed­nik na tro­nie.

Jego dzia­dek, Edward VII, wpraw­dzie żył o rok kró­cej, ale był to wynik zigno­ro­wa­nia zale­ceń lekar­skich – monar­cha, chory na zapa­le­nie oskrzeli, zamiast leżeć w łóżku, uparł się, żeby przy wyjąt­kowo kiep­skiej pogo­dzie oso­bi­ście nad­zo­ro­wać prace w ogro­dzie w San­drin­gham. Matka Edwarda, pra­pra­babka Wik­to­ria, zapi­sała się jako monar­chini naj­dłu­żej zasia­da­jąca na tro­nie Wiel­kiej Bry­ta­nii i dożyła słusz­nego wieku osiem­dzie­się­ciu lat. Dziś nie wydaje się to jakimś wiel­kim osią­gnię­ciem, ale pamię­tajmy, że w 1901 roku, kiedy babka Europy, jak ją nazy­wano, zamknęła oczy na zawsze, śred­nia dłu­gość życia Euro­pej­czy­ków wyno­siła 46,4 lat w przy­padku męż­czyzn i 49,7 lat w przy­padku kobiet.

Mając tak dłu­go­wiecz­nych przod­ków, Jerzy VI miał więc prawo ocze­ki­wać, że dożyje sędzi­wego wieku, i pew­nie by tak było, gdyby nie zgubny nałóg niko­ty­nowy, w któ­rego szpo­nach tkwił od wcze­snej mło­do­ści. Ponowne bada­nie rent­ge­now­skie wyko­nane 16 wrze­śnia dowio­dło bowiem, że zaciem­nie­nie nie jest sta­nem zapal­nym, tylko nowo­two­rem, który zaata­ko­wał lewe płuco i część krtani, dla­tego opie­ku­jący się kró­lem leka­rze zde­cy­do­wali się pod­dać go natych­mia­sto­wej ope­ra­cji. Ponie­waż umiesz­cze­nie monar­chy w szpi­talu, w któ­rym leczyli się jego pod­dani, nie wcho­dziło w grę, posta­no­wiono wyko­nać zabieg w spe­cjal­nie do tego celu zaadap­to­wa­nej sali pałacu Buc­kin­gham. 23 wrze­śnia 1951 roku Jerzy VI został pod­dany skom­pli­ko­wa­nej i nie­bez­piecz­nej ope­ra­cji, która pole­gała na usu­nię­ciu zaata­ko­wa­nego przez nowo­twór lewego płuca i czę­ści krtani. Leka­rze oba­wiali się kom­pli­ka­cji, ale naj­bar­dziej tego, że w wyniku zabiegu zmieni się głos króla. Co gor­sza, ist­niały uza­sad­nione obawy, że monar­cha w ogóle straci zdol­ność mówie­nia. Elż­bieta, oba­wia­jąc się o zdro­wie ojca, chciała nawet odwo­łać zapla­no­waną na 25 wrze­śnia ofi­cjalną podróż do Kanady, ale Jerzy VI się na to nie zgo­dził. Poza tym ope­ra­cja prze­bie­gła nad­spo­dzie­wa­nie dobrze, a roko­wa­nia były pomyślne, osta­tecz­nie więc para ksią­żęca wyru­szyła za ocean. Wizyta w Kana­dzie, podob­nie jak pod­jęta przy tej oka­zji wizyta w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, oka­zały się wiel­kim suk­ce­sem następ­czyni tronu, która dosko­nale wywią­zała się ze swo­ich obo­wiąz­ków. Jak można się domy­ślić, w owej podróży nie towa­rzy­szyły jej dzieci, które znów pozo­sta­wiła pod tro­skliwą opieką dziad­ków, można też podej­rze­wać, że obec­ność wnu­ków, a zwłasz­cza małego Karola, wpły­wała kojąco na scho­ro­wa­nego Jerzego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Za: Ch. Hit­chens, Chur­chill i Jerzy VI nie bez skazy, [na:] rp.pl [online], dostępne w inter­ne­cie: https://www.rp.pl/plus-minus/art14683201-chur­chill-i-jerzy-vi-nie-bez-skazy [wróć]

2. Za: J. Micha­łow­ski, Noty i aneg­doty dyplo­ma­tyczne, War­szawa 1977, s. 96. [wróć]

3. Za: P. Stach­nik, Bombą w pałac Buc­kin­gham, [na:] dziennikpolski24.pl, https://dziennikpolski24.pl/bomba-w-palac-buc­kin­gham/ar/12471724 [wróć]

4. Za: A. Mor­ton, Tajny nie­miecki plan wobec bry­tyj­skiej rodziny kró­lew­skiej. Taki los szy­ko­wano Wind­so­rom w 1940 roku, [na:] wiel­ka­hi­sto­ria.pl [online], https://wiel­ka­hi­sto­ria.pl/tajny-nie­miecki-plan-wobec-bry­tyj­skiej-rodziny-kró­lew­skiej-taki-los-szy­ko­wano-Wind­so­rom-w-1940-roku/[wróć]

5. Za: S.B. Smith, Elż­bieta II. Por­tret monar­chini, tłum. U. Gard­ner, Wro­cław 2012, s. 55. [wróć]

6. Za: R. Hard­man, Kró­lowa naszych cza­sów. Praw­dziwe życie Elż­biety II, tłum. G. Siwek, Kra­ków 2023, s. 100. [wróć]

7. Za: tamże. [wróć]

8. Za: Pierw­szą kobietą trzy­ma­jącą na rękach Karola III, była Żydówka o nazwi­sku Karol, [na:] rp.pl [online], dostępne w inter­ne­cie: https://www.rp.pl/spo­le­czen­stwo/art38434411-pierw­sza-kobieta-trzy­ma­jaca-na-rekach-karola-iii-byla-zydowka-o-nazwi­sku-karol [wróć]

9. Za: tamże. [wróć]

10.