Kiedyś po ciebie wrócę - Agata Czykierda-Grabowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Kiedyś po ciebie wrócę ebook

Agata Czykierda-Grabowska

0,0

56 osób interesuje się tą książką

Opis

Roksana wraca do rodzinnego miasteczka po rocznej nieobecności. Ma jasny cel – musi się dowiedzieć, co spotkało Anię, która pewnej nocy jakby rozpłynęła się w powietrzu. Znajdzie tego, kto od samego początku kłamie. Zrobi to, chociaż w sieci przemilczeń i tajemnic niełatwo odnaleźć ścieżkę prowadzącą do prawdy…
Bartek oddałby wszystko, żeby pomóc Roksanie odnaleźć zaginioną siostrę. Jest jej najwierniejszym przyjacielem od lat, od dawna też ma nadzieję, że dziewczyna poczuje do niego coś więcej. Gdy zaczyna między nimi iskrzyć, Roksana w końcu czuje, że żyje, i na chwilę zapomina o tragedii, która zniszczyła jej rodzinę.

Czy jednak wybaczy mu, kiedy dowie się, co chłopak przed nią ukrywał? Czy można pokochać kogoś, kto ma tak wielką tajemnicę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Co­py­ri­ght © by Agata Czy­kierda-Gra­bow­ska
Pro­jekt okładki: Ma­ciej Sy­sio
Re­dak­cja: Do­rota Pa­cyń­ska
wer­sja elek­tro­niczna ISBN: 978-83-964988-3-0
Ni­niej­sza po­wieść jest fik­cją li­te­racką. Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych po­staci i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie i ko­pio­wa­nie tylko za zgodą wy­dawcy.
Wy­da­nie II, War­szawa
BMDe­sign ul. Gór­czew­ska 224/98 01-460 War­szawakon­takt@bmde­sign.org
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

The wo­ods are lo­vely, dark and deep,

But I have pro­mi­ses to keep,

And mi­les to go be­fore I sleep,

And mi­les to go be­fore I sleep.

frag­ment wier­sza Ro­berta Fro­staStop­ping by Wo­ods on a Snowy Eve­ning

1

I’ll come back for you. Back so­me­day for you...Za­chryp­nięty głos Maxa Schne­idera po­pły­nął z mo­jego iPoda, gdy wpa­try­wa­łam się w nie­prze­nik­nioną ciem­ność za oknem po­ciągu. Sama nie wie­dzia­łam, dla­czego wciąż trzy­ma­łam tę pio­senkę na play­li­ście. A ra­czej sama przed sobą nie chcia­łam przy­znać, dla­czego wra­ca­łam do niej raz po raz. Dla­czego słu­cha­łam jej przed za­śnię­ciem i dla­czego od­twa­rza­łam ją na­tych­miast po prze­bu­dze­niu. Lu­bi­łam jed­nak uda­wać, że to czy­sty przy­pa­dek, że po pro­stu wciąż wy­ska­kuje po­mię­dzy ty­sią­cami in­nych utwo­rów, które mia­łam na li­ście.

Za­nim po­ciąg do­tarł do celu, Max Schne­ider jesz­cze dwu­krot­nie roz­brzmiał w mo­ich uszach. Do­cho­dziła pół­noc, gdy tasz­cząc po­dróżną torbę na kół­kach i dwa tu­ry­styczne ple­caki, wy­sia­dłam z po­ciągu. Gdyby nie je­den ze współ­pa­sa­że­rów, nie zdo­ła­ła­bym za­pa­ko­wać się do wa­gonu ani z niego wy­do­stać. Nie mia­łam jed­nak wyj­ścia, mu­sia­łam na czas wa­ka­cji za­brać cały swój do­by­tek z aka­de­mika. Niby nie było tego znowu tak dużo, ale na po­dróż po­cią­giem aż nadto.

Tato cze­kał już na pe­ro­nie i od razu pod­biegł, żeby mnie uści­skać. Na jego ustach wy­kwitł stę­sk­niony uśmiech. Nie wi­dzie­li­śmy się pra­wie dzie­sięć mie­sięcy. Po­czu­łam ol­brzy­mie wy­rzuty su­mie­nia, bo to ja za­de­cy­do­wa­łam o na­szym roz­sta­niu. Ja mo­głam uciec i się scho­wać, oni nie mieli ta­kiego kom­fortu. Mu­sieli każ­dego dnia prze­ży­wać wszystko od nowa.

Przy­tu­li­łam się do taty i wdy­cha­łam za­pach zna­jo­mej wody ko­loń­skiej. Od­su­nę­łam się i przyj­rza­łam mu się uważ­nie. Przez ten rok po­sta­rzał się o do­brych dzie­sięć lat. Włosy na jego skro­niach były przy­pró­szone si­wi­zną, tak samo jak gę­sta grzywka i pa­sma za uszami. Zmarszczki wo­kół oczu i ust były głęb­sze i wy­raź­niej­sze. Schudł.

Ści­snęło mi się serce.

– Ślicz­nie wy­glą­dasz – stwier­dził, przy­glą­da­jąc mi się przez dłuż­szą chwilę. – Le­piej za­bierzmy torby, bo za­raz się ktoś nimi za­in­te­re­suje – do­dał, zer­ka­jąc za moje plecy.

– Chyba masz ra­cję. – Uśmiech­nę­łam się nie­mrawo.

Za­nie­śli­śmy ba­gaże na par­king, gdzie cze­kał gra­na­towy golf, który był w na­szej ro­dzi­nie od kilku do­brych lat.

Gdy ru­szy­li­śmy, po­sta­no­wi­łam wy­du­sić z sie­bie naj­waż­niej­sze py­ta­nie:

– Jak mama?

Nie chcia­łam po­zna­wać od­po­wie­dzi, a jed­no­cze­śnie mu­sia­łam to wie­dzieć.

Tato wes­tchnął, a w moim gar­dle po­ja­wiła się gula.

– Po le­kach tro­chę le­piej, a le­karz mówi, że po­winno być jesz­cze le­piej. – Zer­k­nął na mnie i spró­bo­wał się uśmiech­nąć, ale bez po­wo­dze­nia. Szybko od­wró­cił głowę i sku­pił się na dro­dze.

Gdy za­trzy­ma­li­śmy się przed blo­kiem, spoj­rza­łam w górę. Tylko w jed­nym oknie na trze­cim pię­trze pa­liło się blade świa­tło, w po­koju na­le­żą­cym do Ani. Tato także to za­uwa­żył i uciekł spoj­rze­niem.

– Wie­czo­rami za­sy­pia w jej po­koju. – Z tru­dem prze­łknął ślinę. – To ją uspo­kaja.

Wąt­pi­łam w to. Nie od­wa­ży­ła­bym się jej tego po­wie­dzieć, ale moim zda­niem tylko roz­dra­py­wała rany. Tę­sk­ni­łam za mamą, lecz ba­łam się spo­tka­nia z nią. Ba­łam się zde­rze­nia z jej cier­pie­niem, bo sama le­d­wie da­wa­łam so­bie radę z wła­snym. Mimo wszystko ja po­win­nam być sil­niej­sza, bo stra­ci­łam tylko sio­strę. Ona stra­ciła córkę.

Nie­znacz­nie ski­nę­łam głową i wy­cią­gnę­łam z ba­gaż­nika torbę. Gdy prze­kro­czy­łam próg miesz­ka­nia, w któ­rym się uro­dzi­łam (do­słow­nie, mama nie zdą­żyła na po­ro­dówkę) i wy­cho­wa­łam, za­ata­ko­wał mnie zna­jomy za­pach, za­wsze ko­ja­rzący mi się z bez­pie­czeń­stwem. To był mój dom, miej­sce, do któ­rego wra­ca­łam my­ślami i wspo­mnie­niami w trud­nych chwi­lach. Było tak aż do ze­szłego lata. Od tam­tego strasz­nego dnia ko­ja­rzył mi się tylko z bó­lem, jakby Ania za­brała ze sobą wszystko, co było w nim do­bre. Za­brała ze sobą wszystko.

Tato po­sta­wił ostatni ba­gaż w przed­po­koju i zrzu­cił buty. Ostroż­nie otwo­rzył drzwi do po­koju Ani i wsu­nął głowę do środka. Spoj­rza­łam po­nad jego ra­mie­niem i przez chwilę wy­da­wało mi się, że wi­dzę moją sio­strę, ale szybko oprzy­tom­nia­łam. To nie była ona. To mama usnęła na jej łóżku, mocno przy­ci­ska­jąc do piersi na­rzutę, którą było przy­kryte. Tato zro­bił gest, jakby chciał wejść, jed­nak chwy­ci­łam go za rękę.

– Niech śpi. Zo­ba­czę się z nią rano – szep­nę­łam.

Sen to do­bra rzecz. Na mo­ment po­zwa­lał o wszyst­kim za­po­mnieć, a w nie­któ­rych przy­pad­kach, gdy miało się wy­jąt­kowe szczę­ście, wskrze­szał zmar­łych i od­naj­dy­wał za­gi­nio­nych. Tylko na chwilę i tylko na swo­ich wa­run­kach, ale kiedy nie masz wy­boru, z wdzięcz­no­ścią przyj­mu­jesz każdy sce­na­riusz. Mia­łam na­dzieję, że ma­mie przy­niósł wy­tchnie­nie.

Po­de­szłam do niej na pal­cach, sta­ra­jąc się nie roz­glą­dać do­okoła. Na­chy­li­łam się nad sku­loną po­sta­cią i uca­ło­wa­łam chłodny po­li­czek. Przy­kry­łam ją na­rzutą, zga­si­łam świa­tło i wy­szłam z po­koju.

Tato od­grzał mi tro­chę gu­la­szu wo­ło­wego i zro­bił her­batę. Gdy ja­dłam, cały czas mi się przy­glą­dał, jakby nie mógł uwie­rzyć, że tu je­stem. Mu­sia­łam przy­znać sama przed sobą, że i mnie było trudno w to uwie­rzyć. Roz­glą­da­łam się dys­kret­nie po kuchni. Za­uwa­ży­łam, że pa­nuje w niej ste­rylna czy­stość. Coś, co dla po­stron­nego ob­ser­wa­tora świad­czyło je­dy­nie o po­rząd­nic­kiej na­tu­rze któ­re­goś z do­mow­ni­ków, dla mnie za­wsze było bar­dzo nie­po­ko­jące. Mama, po­mimo za­pew­nień taty, nie czuła się naj­le­piej. Jej spo­so­bem na stres było ob­se­syjne sprzą­ta­nie. Wy­ją­tek sta­no­wiły te dni za­raz po znik­nię­ciu Ani. Wtedy mama po­pa­dła w odrę­twie­nie. Nie ja­dła, nie piła, nie myła się. Nie była zdolna do funk­cjo­no­wa­nia. Wy­rzu­ci­łam z głowy tam­ten prze­ra­ża­jący ob­raz.

Może jed­nak sprzą­ta­nie to nie był taki zły znak.

Po ko­la­cji wzię­łam szybki prysz­nic, po­wie­dzia­łam ta­cie do­bra­noc i za­szy­łam się w swoim daw­nym po­koju. Kiedy usły­sza­łam, jak za­mknął za sobą drzwi do po­koju Ani (na pewno żeby po­ło­żyć się obok mamy), zde­cy­do­wa­łam się wy­cią­gnąć wy­druk ma­ila od nie­zna­nego nadawcy. Zro­bi­łam wszystko, żeby zi­den­ty­fi­ko­wać osobę, która przed dwoma ty­go­dniami przy­słała mi wia­do­mość o tre­ści: „WRÓĆ DO DOMU. SIO­STRA NA CIE­BIE CZEKA”.

Oczy­wi­ście od­pi­sa­łam nie­mal na­tych­miast, ale do­sta­łam in­for­ma­cję zwrotną, że konto o ta­kim ad­re­sie nie ist­nieje. Za­pewne ktoś je usu­nął za­raz po tym, jak do mnie na­pi­sał.

W pierw­szej chwili, gdy od­czy­ta­łam mail od nie­zna­jo­my­234, po­my­śla­łam, że to ja­kiś żart. Już dawno się prze­ko­na­łam, że dla nie­któ­rych gów­nia­rzy dow­cip­ko­wa­nie z ludz­kiego cier­pie­nia było czymś zu­peł­nie ak­cep­to­wal­nym, wręcz sta­wia­ją­cym ten ro­dzaj czar­nego hu­moru po­nad inny. Długo nad tym my­śla­łam i do­szłam do wnio­sku, że to nie mógł być żart, bo co jest śmiesz­nego w sa­mej tre­ści, gdy nie można po­znać re­ak­cji od­biorcy? A prze­cież nie można jej po­znać, skoro usu­nęło się konto.

Wtedy za­de­cy­do­wa­łam, że czas zro­bić krok, któ­rego tak bar­dzo się ba­łam. Po­sta­no­wi­łam wró­cić na wa­ka­cje do domu. By­łam to winna jej. By­łam to winna ro­dzi­com. Ta de­cy­zja po­cią­gnęła za sobą mnó­stwo in­nych, po­mniej­szych zmian w mo­ich pla­nach, mię­dzy in­nymi re­zy­gna­cję z wa­ka­cyj­nej pracy i wstrzy­ma­nie prze­pro­wadzki z aka­de­mika do wy­na­ję­tego miesz­ka­nia. Po­my­śla­łam, że mogę po­cze­kać z szu­ka­niem lo­kum do końca wa­ka­cji. W ciągu kilku dni spa­ko­wa­łam się, wsia­dłam do po­ciągu i oto je­stem.

Scho­wa­łam wy­druk do jed­nej z ksią­żek, którą po­sta­wi­łam na półce obok swo­ich li­ce­al­nych pod­ręcz­ni­ków. Zga­si­łam świa­tło i wsko­czy­łam do łóżka. Włą­czy­łam iPoda. Za­chryp­nięty głos Maxa Schne­idera prze­nik­nął mnie na wskroś. Kie­dyś po cie­bie wrócę. Być może dzi­siaj ją zo­ba­czę. Być może dzi­siej­szej nocy sen po­może mi ją od­na­leźć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki