Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kamil rozpoczyna pierwszy rok studiów w wielkim mieście i jedyne, na czym chce się skupić, to nauka i dobra zabawa. Nie szuka związków i nie myśli o przyszłości.
Maja po wyrwaniu się spod kurateli apodyktycznej matki pragnie spełniać swoje marzenia o podróżach. W jej świecie nie ma miejsca na miłości i głębsze relacje, ponieważ zajmuje je głęboko skrywana tajemnica.
Kiedy tych dwoje wpada na siebie pewnego jesiennego wieczoru, nic już nie będzie takie samo. Złożone obietnice stają się brzemieniem, a sekrety murem, którego nie da się przeskoczyć.
Mieli być tylko przyjaciółmi.
Kumplami z akademika.
Friends with benefits…
Jak to się stało, że tak szybko stali się dla siebie wszystkim?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Co ja tu, do cholery, robię?, pomyślał, rozglądając się dookoła. Wziął duży łyk piwa z nadzieją, że może ta trzecia butelka pomoże mu się rozluźnić. Jednak na razie nawet alkohol nie pomagał. Kamil zaczynał podejrzewać, że chyba tutaj nie przynależał. Odkąd przyjechał do Warszawy dwa tygodnie temu, miał wrażenie dziwnego… niedopasowania. W małym pokoju akademika czuł się jak w klatce. Każdy kolejny dzień wyglądał tak samo.
W tej chwili nie miał zbyt wiele nauki, ale podejrzewał, że to się wkrótce zmieni.
Jego współlokator należał do najmniej rozmownych ludzi na świecie. W dodatku podczas dwóch tygodni wyjeżdżał do domu już dwukrotnie. Pierwszą myślą Kamila było, że chłopak to maminsynek, który tęskni za swoim łóżeczkiem i domowymi obiadkami. Dopiero gdy w żartach go o to zagadnął, dowiedział się, że Mateusz zostawił w rodzinnych stronach dziewczynę. No cóż, Kamil przyjął to do wiadomości, ale nie wierzył w powodzenie związków na odległość. Tę opinię zachował jednak dla siebie. Nie chciał narazić się człowiekowi, z którym będzie musiał spędzić prawie dziewięć miesięcy na piętnastu metrach kwadratowych.
Udział w spotkaniu integracyjnym jego grupy ćwiczeniowej wydawał mu się dobrym posunięciem. Ale tylko do momentu, kiedy postawił nogę w barze Frog – typowo studenckim lokalu, który mieścił się tuż przy kampusie. Pomimo dość oszczędnego wystroju miejsce było przytulne. Niestety to także nie sprawiło, że się rozluźnił, dlatego zastanawiał się, czy nie ulotnić się jak najszybciej. Nie dbał o to, co pomyślą o nim inni studenci.
Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego nie mógł wtopić się w tłum i włączyć do rozmowy. Może dlatego, że nie umiał się integrować z ludźmi? Może nie wdrożył się jeszcze w studencki tryb życia? A może to po prostu zbyt duża zmiana, na którą nie był jeszcze gotowy?
Brat starał mu się we wszystkim pomóc. Zaproponował nawet wspólne mieszkanie, ale Kamil na myśl o tym, że miałby codziennie słuchać, jak Kuba bzyka się ze swoją dziewczyną Leną, czuł przechodzący po plecach dreszcz przerażenia. Odkąd ta dwójka niecały rok temu zamieszkała razem, nie robiła nic innego, jak tylko uprawiała seks. Kamil nie mógł się nadziwić, jak znajdują czas na jedzenie, spanie, pracę czy uczelnię. Zachowywali się jak króliki napędzane bateriami energizer.
W głębi serca cieszył się szczęściem brata. Kuba bardzo się napracował, żeby stworzyć to, co teraz dzielił z Leną – kobietą, na punkcie której miał obsesję, odkąd Kamil tylko pamiętał. Nie dziwił się mu. Lena była niesamowita. Piękna na zewnątrz i wewnątrz, ale co najważniejsze – szczerze kochała Kubę i stała się jego podporą, gdy przed rokiem zmarła im matka. Gdyby nie ona, chłopakowi byłoby ciężko się pozbierać. Wcześniej Lena długo się opierała, długo przed Kubą uciekała, ale przed niektórymi rzeczami po prostu… nie ma ucieczki. Czy tego chcesz, czy nie, zawsze cię dogonią.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie tego momentu, gdy brat mu oznajmił, że z Leną są oficjalnie razem. Kamil nigdy nie widział Kuby szczęśliwszego.
Jezu, oby mnie to nigdy nie spotkało, pomyślał teraz z przerażeniem. Nie był tak wytrwały w dążeniu do tego, czego pragnął. Szybko się poddawał i rezygnował z rzeczy, o które musiałby zaciekle walczyć. Wychodził z założenia, że jeśli coś jest wyjątkowo trudne do zdobycia, to najwyraźniej nie jest dla niego.
– Jak tam przygotowania do pierwszego kolokwium? – Z tych filozoficznych rozważań wyrwało go niespodziewane pytanie.
Podniósł oczy na dziewczynę o jasnokasztanowych włosach, która uśmiechała się do niego przyjacielsko. Pamiętał ją jak przez mgłę, ale wiedział, że należała do jego grupy ćwiczeniowej. W przeciwnym razie by jej tu nie było, pomyślał rozbawiony własnym podchmielonym żartem.
– Na tę chwilę nie zaistniały – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Nawet jeszcze nie zajrzał do notatek z mechaniki, nie mówiąc o uczeniu się.
Dziewczyna zaśmiała się w głos, a on nie potrafił rozstrzygnąć, czy było to szczere, czy próbowała się do niego przystawiać.
– Mam tak samo. Ale co się odwlecze. – Pociągnęła spory łyk piwa i puściła do Kamila oko.
Tak, przystawia się, zadecydował.
Przyjrzał się jej uważniej. Była nawet ładna w taki naturalny i delikatny sposób. Jej ciemnobrązowe oczy przykuwały uwagę, a usta zachęcały do tego, aby się w nie wpić i… Tak, jestem już pijany, stwierdził zaskakująco trzeźwo. Pociąg do przypadkowych lasek to sygnał alarmowy, który w tej chwili informował go, że czas wracać.
Nie potrzebował komplikacji. Wiedział, że takie bzykanie nie pozostanie bez konsekwencji, gdyż studencki kampus był zbyt ciasny, aby w razie problemów móc pomieścić dwie unikające się osoby. Tym bardziej, jeśli potencjalna zdobycz miała z nim uczęszczać na te same zajęcia.
Pożegnał się z niewielką grupką i ruszył w drogę powrotną. Miał do pokonania krótki odcinek czteropasmowej drogi, a potem niewielkie błonia już na terenie kampusu. Wciągnął do płuc rześkie powietrze. Październik rozpieszczał temperaturami. Nawet teraz było około piętnastu stopni, co zdarzało się bardzo rzadko o tej porze roku.
Kamil przechodził właśnie przez przejście, gdy nagle jego uwagę przyciągnął samochód stojący na światłach awaryjnych. Dwa boczne koła stały na wysokim krawężniku, a pozostałe dwa na jezdni.
Już go prawie wyminął, gdy nagle wysiadła z niego dziewczyna i ni stąd, ni zowąd zaczęła z wściekłością kopać koła oraz zderzak. Zatrzymał się i porażony przypatrywał tej scenie. A potem się skrzywił, jakby sam zarobił te wszystkie kopniaki. Tak się przecież nie robi, pomyślał natychmiast. Dziewczyna chyba się zmęczyła, bo zaprzestała tego barbarzyństwa. Cała zdyszana oparła dłonie na kolanach i próbowała złapać oddech. Jednak po chwili dostała kolejnego ataku szału i ponownie rzuciła się na biednego opla astrę – tym razem z pięściami.
Zaklęła głośno po tym, jak przywaliła drobną ręką w maskę. Chyba dopiero teraz do niej dotarło, że nawet jeśli samochód jej nie oddaje, jest to i tak z góry przegrana walka. Usiadła zrezygnowana na chodniku i schowała twarz w dłoniach.
Kamil przypatrywał się temu widowisku w oszołomieniu. Poczuł się tak, jakby nagle znalazł się na jakimś przedstawieniu w teatrze. Zastanawiał się przez chwilę, czy aby nie zainterweniować, ale obawiał się, że też może dostać od niej po głowie.
Już miał ruszyć dalej, gdy dotarł do niego szloch. Wzniósł oczy ku niebu, po czym wyszedł z cienia, w którym cały czas się ukrywał, i zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny oraz jej poturbowanego auta.
– Coś się stało? – zapytał, przystając tuż przy niej.
Podniosła zapłakaną twarz. Od razu wiedział, że nie były to łzy smutku czy rozpaczy, ale wkurwione łzy albo bardziej łzy frustracji. Jego eksdziewczyna nauczyła go rozróżniać tego typu akcje. Pokręcił głową zdegustowany na samo jej wspomnienie.
– Nic – odpowiedziała buńczucznie, zupełnie jakby Kamil chciał ją okraść, a nie zaoferować pomoc.
– Coś z autem? – kontynuował, niezrażony jej odpowiedzią.
Podniosła się z krawężnika i spojrzała bezradnie na samochód.
– Ta kupa gówna rozkraczyła się przed samym akademikiem. – Westchnęła ciężko, a on uśmiechnął się pod nosem.
Z jakiegoś powodu zachowanie nieznajomej go zaintrygowało. Przyjrzał się jej, ale dyskretnie, żeby nie wzięła go za jakiegoś zboczeńca.
Była niewysoka, sięgała mu zaledwie do ramion. Miała ciemne włosy o rudawym odcieniu, związane teraz w koński ogon, który podskakiwał w rytm jej gwałtownych ruchów… albo bardziej przejawów agresji. Jej drobna twarz upstrzona była piegami, i to tak wyraźnymi, że nie dało się ich nie zauważyć nawet nocą, w świetle przydrożnej latarni. Kamil nie przepadał za piegami, ale akurat tej dziewczynie dziwnie pasowały. Dodawały jej charakteru, chociaż chyba nie potrzebowała już niczego więcej, żeby go wzmacniać.
– Gdzie jest akademik? – zapytał.
Odwróciła się do niego i kilka sekund poświęciła na to, żeby mu się przyjrzeć. Po chwili, jakby wyrwana z głębokiego zamyślania, wskazała głową w stronę kampusu.
– Aramis, ten ostatni – powiedziała z rezygnacją.
Kamil dobrze wiedział, który to akademik, bo od dwóch tygodni był to także jego adres zamieszkania.
– Naprawdę? – zapytał zdziwiony.
– No tak, a co? – rzuciła, grzebiąc w swojej torebce.
Po chwili znowu spojrzała mu prosto w oczy. Dopiero wtedy zauważył, że były niebiesko-zielone. Intensywna mieszanka kolorystyczna, której dotąd nigdy wcześniej nie spotkał.
– Nic. Też tam mieszkam. – Oderwał od niej wzrok i odchrząknął głośno. – Co się stało? – zapytał, podchodząc do auta.
– A skąd ja mam to wiedzieć. – Ponownie przybrała ten sam opryskliwy ton z początku rozmowy. – Po prostu stanął i nic. – Kopnęła raz jeszcze w oponę.
– Daj mi kluczyki – powiedział i wyciągnął do niej dłoń.
Zawahała się przez chwilę, ale w końcu mu je wręczyła. Kamil wsiadł do samochodu i odsunął maksymalnie siedzenie, bo oczywiście dziewczyna siedziała niemal na przedniej szybie. Potem uruchomił silnik, a właściwie próbował to zrobić, bo ten tylko zarzęził, a następnie zgasł. Zaświeciła się lampka kontrolna akumulatora i dlatego miał już niemal stuprocentową pewność, że padł alternator. W takiej sytuacji nic nie dało się zrobić. Wyszedł z auta i powiedział dziewczynie, co sądzi.
– Kurwa! – krzyknęła w niebo.
Chwilę się jeszcze zastanowiła i zapytała:
– A co by się stało, jakbym zrzuciła go z mostu do Wisły? Poniosę za to jakieś konsekwencje? – zapytała, mrużąc oczy.
Kamil był pewien, że nieznajoma żartuje, ale nie drgnął jej nawet kącik ust. Wpatrywała się w niego z niemym pytaniem, aż otworzył ze zdziwienia usta.
– Mówisz poważnie? – rzucił, a dziewczyna przytaknęła i popatrzyła na niego tak, jakby to jego pytanie było niedorzeczne. – No pewnie, że poniesiesz konsekwencje – zapewnił.
– Ale jak zrobię to poza miastem i zedrę z niego tablice rejestracyjne? – kontynuowała, dziwnie podniecona swoim pomysłem.
Kamil zaczynał podejrzewać, że jest z nią coś nie tak. Być może uciekła ze szpitala psychiatrycznego albo była jakimś zbiegłym przestępcą. Otaksował jeszcze raz jej sylwetkę i zdecydował, że raczej ta pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna.
– Nie tylko po tablicach rejestracyjnych można zidentyfikować samochód – powiedział łagodnie, jak do nieogarniętego dziecka. – Poza tym, tak jak mówiłem, trzeba wymienić alternator i samochód będzie dalej jeździł.
Zawiedziona spuściła nisko głowę i podparła się pod boki.
– No i co dalej – wymruczała jakby do siebie.
Te pełne rezygnacji słowa bardzo go rozbawiły, ale trochę też i rozczuliły. Westchnął głęboko.
– Popchnę cię… to znaczy twój samochód, a ty nim pokierujesz. Zaprowadzimy go pod akademik, a potem się zastanowisz. Tu nie może zostać.
Zmarszczyła brwi przetrawiając tę propozycję.
– Damy radę to zrobić? – dopytała z powątpiewaniem.
– Chciałaś powiedzieć, czy ja dam radę – poprawił ją. – Ty musisz jedynie kręcić kołem. – Podciągnął rękawy i ustawił się za autem. – I tak, dam radę – dodał, żeby nie pomyślała, że ma do czynienia z niemotą.
– No dobra. – Otworzyła drzwi i chwyciła kierownicę. – Gotowy? – krzyknęła.
– Jak cholera – mruknął pod nosem.
Po dwudziestu minutach i wylaniu wiadra potu dotarli na parking przed akademikiem. Zdyszani przystanęli i oparli się o maskę. Dziewczyna wyprostowała się i uśmiechnęła do Kamila. Jej twarz się zmieniła – nagle, jak pod wpływem zaklęcia. Nie potrafił sprecyzować, o co tak naprawdę chodziło, ale w jednej chwili nieznajoma zmieniła się w… piękność.
– Dzięki – powiedziała wciąż z tym szerokim uśmiechem na twarzy.
Wyciągnęła swoje rzeczy z samochodu i bez słowa ruszyła do akademika. Kamil poszedł za nią, bo przecież udawali się w tym samym kierunku.
– Na którym piętrze mieszkasz? – zapytał, zrównując się z nią po drodze.
Jakby zdziwiona jego zachowaniem, przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Szóstym – odparła, nie racząc go nawet spojrzeniem.
Jezu, co za dziwaczka. Otworzył przed nią drzwi i puścił ją przodem. Pani Ela z portierni wręczyła im klucze do pokojów i oboje ruszyli dalej.
Dziewczyna przystanęła przy windzie, odwracając się do niego plecami. Jedynie wzruszył ramionami i ruszył schodami na górę. Mieszkał na czwartym, ale nie potrzebował windy. Dbał o kondycję – między innymi dzięki tej codziennej wspinaczce.
Otworzył drzwi pokoju, w którym jak zwykle nie zastał swojego współlokatora. Był przecież piątek. Mateusz na pewno usychał z miłości i pojechał się „dokarmiać” na weekendy. O Boże, co za żenada, pomyślał Kamil i zaczął robić sobie coś do jedzenia. Sam kiedyś postanowił, że nigdy nie da się tak omotać i nie zwariuje w ten sposób. Nie stanie się niczyją bezwolną kukłą. Będzie chciał iść z kimś do łóżka, to pójdzie, ale na jasnych i prostych zasadach – żadnych związków, żadnych randek i żadnych deklaracji. Nie miał na to ani czasu, ani ochoty.
Zjadł kolację, rozebrał się i położył do łóżka. Dobrze, że Mateusz przywiózł telewizor i dlatego mógł przed snem trochę zająć umysł jakimś filmem akcji. Może dzięki temu prześpi chociaż jedną noc bez koszmarów. Od roku śnił ten sam sen. Chciał w nim wejść do pokoju, bo wiedział, że stało się coś złego. Szarpał za drzwi, ale nie mógł ich otworzyć. Czasami po prostu nie był zdolny się poruszyć, a innym razem drzwi znikały, po prostu wtapiały się w ścianę.
Potem zawsze budził się zlany potem i z sercem w okolicy gardła.
Kiedyś miał nadzieję, że jeśli od śmierci matki minie więcej czasu, to wszystkie te sny się skończą. Tak się jednak nie stało.
Przecież pogodził się z jej odejściem i wrócił do normalnego życia. Niestety mimo to koszmary wracały do niego niemal każdej nocy. Nie pomagała siłownia, wieczorne spacery, tabletki nasenne ani alkohol. Nic nie pomagało.
Odwrócił się na drugi bok i ledwie przymknął oczy, a sen już zabrał go w kolejną podróż. Tym razem jednak do miejsca, które było wolne od koszmaru.
– Zjesz coś, Maja? – zapytała jej współlokatorka Eliza, którą wszyscy nazywali Lizą.
Maja weszła do pokoju, czując olbrzymie zmęczenie, ale jednocześnie ekscytację, którą próbowała sobie tłumaczyć na milion różnych sposobów. Jednak żaden z nich nie był wystarczająco przekonujący.
– Nie – odpowiedziała, zrzucając z siebie buty i kurtkę.
Aneks kuchenny w ich segmencie mieszkalnym znajdował się w korytarzu, który prowadził do trzech oddzielnych pokoi. Maja dzieliła swój z Elizą. Obok mieszkały trzy dziewczyny, a w ostatnim dwóch chłopaków. Nie zdążyła jeszcze wszystkich dobrze poznać, ale na pierwszy rzut oka współmieszkańcy segmentu wydawali się całkiem w porządku.
Późnym wieczorem, przy herbacie i ciastkach, opowiedziała koleżance, co ją spotkało. Wracała z Mokotowa, gdy tuż przed samym wjazdem na kampus samochód zarzęził i tak po prostu się zatrzymał. Myślała, że dostanie szału, gdy nie chciał ponownie odpalić. Przez kilka minut w furii kopała maskę i koła, a potem ogarnęła ją taka frustracja, że opadła bezsilnie na krawężnik i się rozpłakała, chociaż nienawidziła tego robić.
Wtedy pojawił się ten chłopak o ciemnobrązowych oczach, zwróciła też uwagę na jego nonszalancką pozę, który przepchnął jej samochód aż na sam parking akademika. Maja nie wierzyła, że mu się to uda, ale zrobił to bez najmniejszego wysiłku.
Ukradkiem mu się przyjrzała. Był wysoki i szeroki w ramionach, do tego bardzo przystojny. Włosy miał krótko przystrzyżone u dołu, na górze pozostawione dłuższe. Maja znała takich. Jeden z tych, co to wie, jak działa na kobiety i perfidnie to wykorzystuje. Była mu wdzięczna za pomoc i ładnie mu za nią podziękowała, ale niczego więcej od niego nie chciała.
Zresztą nie był nawet w jej typie, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Teraz przykryła się po szyję kołdrą i niemal natychmiast usnęła.
Sobota przywitała ją paskudną pogodą, dlatego Maja postanowiła dłużej poleżeć w łóżku i nadrobić zaległości w czytaniu.
Niecałe dwa miesiące temu jej życie wywróciło się do góry nogami. Od tamtej chwili zmieniła swoje nastawienie do świata. Postanowiła cieszyć się każdym dniem i korzystać z każdej najmniejszej przyjemności. Było jej z tym dobrze, czuła się bezpiecznie.
Kiedy odłożyła książkę, natychmiast przypomniała sobie o tym cholernym gracie rdzewiejącym na parkingu. Jej najskrytszym marzeniem było epickie zepchnięcie astry do Wisły. Ten nieznajomy koleś trochę ostudził jej zapał, ale nie stłamsił go całkowicie. Musiała tylko znaleźć kogoś, kto jej pomoże w realizacji tego śmiałego przedsięwzięcia.
Gdy to sobie postanowiła, humor od razu jej się poprawił.
– Co dzisiaj robisz? – zapytała ją zaspanym głosem Liza.
– Nie wiem. Chyba nic – odpowiedziała Maja zgodnie z prawdą.
Niczego nie planowała. Chciała jedynie poczytać, zrobić zakupy i pójść na spacer.
– Chodź ze mną na imprezę – zaproponowała współlokatorka, podnosząc się z łóżka.
Miała potargane włosy i odbite guziki z poduszki na policzku. Wyglądała naprawdę rozczulająco. Eliza była ładną dziewczyną z burzą blond loków. Taki niespokojny duch, który zawsze gdzieś gnał i nie mógł usiedzieć w miejscu. Maja polubiła ją od pierwszego wejrzenia.
– Jaką imprezę? – zapytała niepewnie.
– Nigdzie nie musimy wychodzić, odbywa się w akademiku, gdzieś na dole. – Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Maja pokręciła głową na te rewelacje. Eliza była idealną kandydatką na ofiarę porwania. Nie martwiła się tym, co będzie za chwilę, za dzień ani za rok. Nie bała się niebezpieczeństw i dziwnych imprez organizowanych gdzieś na dole. Maja chciałaby być taka jak ona.
– Zobaczymy. – Wolała się zabezpieczyć takim stwierdzeniem, niż od razu się deklarować.
Kto wie, co się jeszcze może wydarzyć.
Położyła się na wznak na łóżku, wracając wspomnieniami do snu, wciąż żywego w jej głowie. Biegła przez las. We śnie nigdy się nie męczyła. Bieg we śnie przypominał latanie. Był ożywczy i niesamowicie wyzwalający. Liściaste gałęzie smagały ją po twarzy, ale nie sprawiało jej to ani bólu, ani dyskomfortu. Bosymi stopami dotykała chłodnej ziemi i czuła niemożliwą do opisania lekkość.
W takim śnie chciałaby pozostać na zawsze.
Przedpołudnie spędziła równie bezczynnie i leniwie jak poranek. Na dworze było pochmurno i dżdżyście, dlatego ponownie otworzyła książkę i zaczęła się w niej zatapiać. Tak to, ratując się jeszcze kawą i odgrzewanym obiadem, dotrwała do późnego popołudnia.
Kiedy doczytała ostatnie strony książki, postanowiła się przewietrzyć i przy okazji zrobić zakupy. W drodze powrotnej z osiedlowego sklepiku złapał ją ulewny deszcz. Wszyscy naokoło uciekali w popłochu, jakby kilka kropel mogło ich zabić. Maja szła powoli, rozkoszując się tym, że zaraz przemoknie do suchej nitki.
W pewnym momencie zatrzymała się i zamknęła oczy. Pragnęła na chwilę zapomnieć, gdzie jest i kim jest. Wokół właśnie rozszalała się burza, a błyskawice uderzały w najwyższe punkty, ale ona smakowała jedną z chwil, za którymi tak długo tęskniła.
Kiedy otworzyła zalane deszczem oczy, napotkała spojrzenie, które pamiętała z wczorajszego wieczora. Chłopak wpatrywał się w nią z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby nie wiedział, jak zinterpretować jej zachowanie albo jakby… się jej przestraszył.
Uśmiechnęła się pod nosem na te przypuszczenia i ruszyła przed siebie. Minęła go pod zadaszeniem przy wejściu do budynku. Skierowała się prosto do windy, bo już zaczynała drżeć z zimna. Usłyszała, że stanął tuż za nią. Weszła do środka, a nieznajomy spotkany wczoraj wsunął dłoń w szparę pomiędzy drzwiami, by zaraz się nie zamknęły, i ruszył za nią.
Maja cofnęła się o krok, żeby zrobić mu miejsce. Winda była obszerna, ale gdy on się w niej pojawił, nagle się skurczyła. Jakby wypełniał sobą całą przestrzeń. Maja wpatrywała się w jakiś punkt na wprost, czując nagłe zdenerwowanie.
– Cześć – odezwał się, odwracając do niej.
Spojrzała mu w oczy, ale ten widok dziwnie ją krępował, dlatego oderwała od niego wzrok i wlepiła go w drzwi.
– Cześć – odpowiedziała beznamiętnie.
Chłopak zmierzył ja od stóp do głów, a następnie zapytał:
– Jak auto?
– Nic się od wczoraj nie zmieniło – stwierdziła, lekko poirytowana tym jego nadmiernym zainteresowaniem.
– Masz go jak zaholować do mechanika? – zapytał, gdy winda zatrzymała się na czwartym piętrze.
– Nie, a co? Spodobało ci się wczoraj i chcesz go tam zapchać? – zapytała opryskliwie, bo dziwnie ją irytował. Chyba myślał, że po wczorajszym będzie mu teraz padać do stóp. Taki typ, a Maja nie znosiła takich typów.
Ku jej totalnemu poirytowaniu facet się uśmiechnął, a gdy drzwi się rozsunęły, wysiadł, przystanął na wprost Mai i obserwował ją do momentu, dopóki nie zniknęła za metalowymi drzwiami.
Dopiero wtedy dziewczyna wypuściła powietrze, które wstrzymywała od chwili, kiedy chłopak wszedł do windy. Czego od niej chciał i dlaczego tak bardzo był zainteresowany jej autem? Może chce je ode mnie odkupić?, pomyślała z niedowierzaniem.
Wysiadła na szóstym i czym prędzej pognała do swojego pokoju, żeby się przebrać. Jej zakupy na szczęście nie ucierpiały podczas tych szaleństw na deszczu, więc zaraz po tym, jak wysuszyła włosy, zabrała się do gotowania.
Gdy prawie kończyła kurczaka po chińsku, z sąsiedniego pokoju wyłonił się jej współlokator, Filip. Uśmiechnął się na przywitanie, a ona odpowiedziała mu tym samym. Chłopak był dość przystojny, ale w taki swojski sposób. Nie jak ten typ z windy. Polubiła Filipa od pierwszej chwili, przede wszystkim dlatego, że był bardzo sympatyczny i zabawny.
– Co tam masz dobrego? – zapytał, zaglądając jej przez ramię.
– Ej, gdzie się pakujesz? – Szturchnęła go łokciem w bok.
– Pięknie pachnie. – Zrobił oczy biednego szczeniaka, nie pierwszy zresztą raz, odkąd go poznała.
– Tak myślisz? – zaczęła się z nim droczyć. – Powiem ci, czy było też dobre. – Wzięła kęs.
Nagle Filip wyrwał jej z rąk widelec, nadział na niego duży kawałek kurczaka i zanim Maja zdołała zareagować, wsadził go sobie do ust.
– Już nie musisz. Stwierdzam, że jest zjadliwe. – Zaśmiał się, gdy trzepnęła go ręką po głowie.
Wzięła talerz i wzdychając ostentacyjnie, nałożyła chłopakowi sporą porcję. Nie mogła pokazać w akademiku, że lubiła gotować dla innych, bo to oznaczało zgubę. Lubiła też patrzeć, jak ktoś je przygotowane przez nią potrawy.
– Przecież ty mnie zrujnujesz. Chyba złożę podanie o przeniesienie – stwierdziła, wręczając chłopakowi talerz.
– Ej, ostatnio to ja zrobiłem schabowe – przypomniał jej.
Tak, to prawda, ale po tym, już trzykrotnie ją obżarł. Nie powiedziała jednak tego na głos, tylko pokręciła głową z dezaprobatą.
– Dobra, bo się zaraz udławię – wymamrotał. Jadł tak, jakby ktoś miał za chwilę wyrwać mu posiłek z gardła. – Jutro. Ty i ja. Pizza. Na mieście… – Każdy wyraz połykał tak jak jej kurczaka z makaronem sojowym.
– Żebyś wiedział – odpowiedziała, ale dopiero po chwili przyszła refleksja.
Czy on mnie zaprosił na randkę?, zastanowiła się przerażona. Nie chodziła już na randki. Nie chciała się z nikim wiązać. Pragnęła rozpocząć studia i zaznać wszystkich uroków mieszkania poza domem. Wyrwać się spod irytującej kurateli rodziców. Chciała poznawać nowe miejsca i ludzi, ale nie interesowały jej związki ani przypadkowe randki.
– To jesteśmy umówieni. – Filip uśmiechnął się do niej promiennie i czmychnął do swojego pokoju, pozostawiając ją z tym dylematem.
Cholera, że też musiałam się odezwać, pomyślała. Powinna się zastanowić, jak wybrnąć z tej sytuacji. Pomyśli o tym jutro.
Po godzinie wróciła Liza i też wyglądała jak zmokła kura. Weszły więc pod koc i włączyły sobie jakiś film. Oczywiście Eliza miała ochotę na komedię romantyczną, ale dla Majki byłaby to jedna wielka tortura, dlatego stanęło na horrorze o zombie.
Wieczorem Eliza zakomunikowała, że czas się szykować. Maja spojrzała na nią nieprzytomnie.
– Na co mam się szykować? – zapytała skonsternowana, odwijając się z koca.
– No jak to na co? – Przyjaciółka wyciągała z szafy jakieś ubrania. – Idziemy na imprezę dwa piętra niżej. – Podsunęła Mai pod oczy skrawek zielonego materiału. – Włóż to – poleciła.
– Chyba sobie żartujesz – zaczęła wpadać w lekką panikę. – Nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
– No przestań. Obiecałaś – oburzyła się Eliza, chociaż przecież Maja niczego jej nie obiecywała.
Po piętnastu minutach tej słownej przepychanki zgodziła się wybrać na imprezę i wytrzymać tam chociaż z pół godziny. Tak, pół godziny to nic wielkiego, myślała, gdy zamykały za sobą drzwi.
Wszystkie pokoje w akademikach wyglądały identycznie. Te same meble, ten sam rozkład pomieszczeń, taki sam bałagan. Aneks na czwartym piętrze prezentował się jednak wyjątkowo schludnie, mimo że zajmowali go sami faceci. Na miejscu zebrało się już kilkoro ludzi, których Maja nie kojarzyła nawet z widzenia.
W jej dłoni nagle znalazło się piwo, a wokoło rozbrzmiała muzyka. Po kilku łykach rozluźniła się trochę. Po opróżnieniu całej butelki stwierdziła, że przecież to kolejna okazja do kolekcjonowania przeżyć. Uśmiechała się szeroko i włączyła się nawet do kilku rozmów.
A jednak to potrafię, przyklasnęła sobie w myślach, czując lekkość w głowie.
– Tu jesteście. – Rozległo się za jej plecami.
Od razu rozpoznała głos Filipa. W jednej chwili wpadła w panikę, bo ten mógł wywlec przy ludziach jej nieopatrzną zgodę na wspólne wyjście na pizzę.
– Ładnie to nie informować swoich współlokatorów o imprezie? – zapytał z udawaną pretensją.
– Hej, mnie nie pytaj. Ja zostałam tu przyciągnięta siłą – zażartowała, czując na sobie jego wzrok.
Niebieskie oczy przewiercały ją na wylot. Ich barwa była tak intensywna, że to wręcz niewiarygodne. W przyrodzie nie istnieją tak niebieskie oczy, myślała Maja nieprzytomnie.
Po chwili dołączyła do nich Eliza i jakaś nieznajoma dziewczyna. Rozmawiali o tym i o tamtym, a Maja poczuła ulgę, bo wyglądało na to, że Filip albo zapomniał o ich jutrzejszym spotkaniu, albo sam chciał to na razie trzymać w tajemnicy. I dobrze. Gdy ona to odwoła, bo tak zamierzała zrobić, przynajmniej nie będzie mu przy innych głupio.
Minęło ustawowe pół godziny, ale Maja wcale nie miała ochoty wracać do pokoju. Zapatrzyła się w szybę w ciemnym kącie długiego korytarza. Sączyła drugie piwo i czuła spokój. Taki, jakiego już dawno nie zaznała.
Nagle odwróciła się gwałtownie i po raz drugi tego dnia napotkała te same ciemne oczy. Tym razem nie patrzyły na nią ze zdziwieniem czy strachem. W tym momencie ich właściciel wyglądał na zaintrygowanego. Poczuła kołatanie serca i fala gorąca zalała całe jej ciało.
To był bardzo niedobry znak. Bardzo niedobry. Facet oderwał się od jakiegoś towarzystwa i ruszył w jej kierunku, a ona zapragnęła jak najszybciej uciec. Zniknąć. Mimo to nie poruszyła się. Nie zwiała.
Wysoki, o szerokich i delikatnie umięśnionych ramionach. O ciemnych, lekko falujących włosach i brązowych oczach. O sprężystym i pewnym siebie kroku… Ten chłopak był wszystkim tym, czego chciała się pozbyć ze swojego życia. Miało pozostać w nim jedynie mnóstwo wspomnień, a z czasem nowych wrażeń. Nic poza tym. Żadnych romansów, żadnych motyli w brzuchu… a już na pewno nie takich jak te, które teraz poruszyły się w niej tak intensywnie, jakby dopiero co wyszły ze swoich kokonów.
– Mam kolegę – powiedział, gdy stanął tuż przy niej.
– Gratuluję – odpowiedziała kąśliwie.
Ku jej całkowitej irytacji chłopak zaśmiał się w głos.
– Boże, gdybyś nie była taka zabawna… – Nie dokończył tej błyskotliwej myśli, tylko pokręcił głową i wziął łyk piwa. – No więc mam kolegę… – zrobił wymowną pauzę, ale tym razem nie skomentowała tego – który mógłby cię podholować do mechanika – dokończył i ponownie się napił.
– Dzięki, ale chyba jednak go zepchnę do Wisły. – Uśmiechnęła się na tę myśl.
– Ale dlaczego? – zapytał szczerze zainteresowany. – Przecież to całkiem dobry samochód. – Zmarszczył ciemne brwi.
Stwierdziła, że jego brwi są idealne. Tak samo jak pięknie wykrojone usta, które wykrzywiał w szczerym uśmiechu. Na ten widok znowu oblało ją gorąco i prawie ugięły się pod nią kolana. Zdecydowanie to nie były dobre objawy… Chyba że to objawy grypy albo przeziębienie, pomyślała z nadzieją. Przecież strasznie przemokła.
– Bo zawsze chciałam to zrobić – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. – Uśmiechnęła się do niego.
Chłopak nie mógł oderwać oczu od jej ust, co tylko wzmocniło objawy jej… grypy.
– Okej – odezwał się wreszcie.
– Co okej? – zapytała rozkojarzona.
– Wezmę od kolegi auto, podholujemy twoją astrę gdzieś za miasto i zepchniemy ją do rzeki… Chociaż uważam, że to barbarzyństwo. – Ponownie napił się piwa.
Maja wpatrywała się w niego uważnie, bo nie do końca dowierzała, że ten obcy dla niej facet, którego imienia nawet nie poznała, tak normalnie w świecie proponuje jej pomoc w realizacji tego nietypowego pomysłu.
A może chce mnie w coś wrobić?, zastanowiła się.
– Dlaczego? – zapytała podchwytliwie, a wtedy na chwilę zastygł z butelką przy ustach, co było według niej dość podejrzane.
– Tak po prostu – odparł lekko.
Maja nie potrafiła się powstrzymać i szeroko się wyszczerzyła. Chwilę wpatrywali się w siebie i wcale nie było niezręcznie. Wprost przeciwnie – uznała to za naturalne i przyjemne.
Ten moment został przerwany przez pewną osobę. Maja kątem oka zobaczyła Filipa obserwującego ją i chłopaka, którego imienia jeszcze nie zdołała poznać.
Filip zmierzył jej towarzysza podejrzliwym wzrokiem, a potem przeniósł spojrzenie na nią i zapytał:
– To jutro jesteśmy umówieni? Tak na osiemnastą?
Słysząc to, dostała palpitacji serca i w tej chwili nie mogła zrobić nic innego, tylko bezmyślnie przytaknąć.
– To do jutra, o ile jeszcze dziś się nie zobaczymy. – Puścił do niej oko i ruszył schodami na górę.
Otworzyła szeroko usta, po czym je zamknęła i wzięła duży łyk piwa. No to się porobiło, pomyślała.
– Randka? – odezwał się jej nowy towarzysz.
Maja westchnęła głośno i ostentacyjnie.
– Na to wygląda. – Uniosła wysoko brwi.
– Kolega z pokoju obok? – drążył takim tonem, jakby pytał o pogodę lub ulubioną potrawę.
– Nom. – Odwróciła od niego wzrok, czując, jak palą ją policzki.
– Chcesz dobrej rady? – dodał, opierając się o wnękę okienną.
– Nie – rzuciła, na co parsknął.
– I tak ją dostaniesz – stwierdził wesoło. – Randki z człowiekiem, który mieszka zaraz za ścianą, to nie najlepszy pomysł – powiedział zdecydowanie i z pełną powagą.
– Tak? A jaka jest idealna odległość pomiędzy osobami chcącymi iść na randkę? – zapytała.
– Przynajmniej dwa piętra – odparł z rozbrajającą miną.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł w stronę swojego pokoju, ale po chwili zatrzymał się i z powrotem podbiegł do niej truchtem.
– Jestem Kamil. – Wyciągnął rękę.
– Maja. – Odwzajemniła uścisk jego ciepłej dłoni.
– Maja – powiedział do siebie, po czym ruszył w stronę swojego pokoju.
Maja, lekko skołowana, poczłapała do siebie. Na chwilę o wszystkim zapomniała. Na moment zapomniała o tym, o czym powinna była cały czas pamiętać.
– Nie smakuje ci? – zapytała zatroskana Lena, wpatrując się w niego intensywnie.
Kamil ocknął się z zamyślenia i zaprzeczył szybko:
– No co ty. Zajebiste. – Zabrał się od razu do jedzenia, żeby nie sprawić dziewczynie przykrości.
Wszystko było smaczne, ale on od wczorajszego wieczoru czuł się dziwnie. Nie potrafił się na niczym skupić. Może coś go brało?
Z samego rana otrzymał telefon od brata z zaproszeniem na obiad. Sam nie przepadał za gotowaniem, dlatego ta propozycja bardzo przypadła mu do gustu. Lena, dziewczyna jego brata, przyszykowała eskalopki w sosie śmietanowym i obserwowała go uważnie, gdy brał pierwszy kęs. Potem przyznała się, że zrobiła to danie po raz pierwszy i nie była pewna, czy jej wyszło. Poprosiła też o szczerość, żeby mogła coś ewentualnie poprawić.
– Genialne – zawyrokował Kamil, gdy opróżnił już cały talerz. – Lena, zostaw go w cholerę, a oświadczę ci się nawet dziś.
Zachichotała i zerknęła w stronę Kuby.
– Przemyślę to. – Puściła do niego oko. – W każdym razie dobrze wiedzieć, że mam alternatywę. Tylko czy to dobry pomysł zamieniać brata na brata.
– Już ci mówiłem, gówniarzu, że najmniejszych szans nie masz. – Kuba chwycił dziewczynę za rękę i posadził ją sobie na kolanach.
Następnie pocałował ją w szyję i objął ciasno ramionami.
– Właśnie mnie zemdliło – powiedział Kamil, choć tak naprawdę czuł bardziej zazdrość. – Czy możecie chociaż przy mnie nie afiszować się aż tak z tym waszym szczęściem? – Zaakcentował ostatni wyraz.
Lena cmoknęła jego brata w skroń i zaczęła zbierać talerze. Razem z Kubą pozmywali, a potem dziewczyna wygoniła ich z kuchni, bo chciała w skupieniu przyrządzić deser. Kamil czuł się już jak wypchany trocinami łeb łosia, który zawisł nad kominkiem jakiegoś myśliwego, ale na dźwięk słowa „deser” zaświeciły mu się oczy. Uwielbiał słodycze jak mało co na świecie. Można by pozbawić go wody i chleba, ale gdyby ktoś próbował zabronić mu jeść słodycze… skończyłoby się to tragicznie. W związku z tą przypadłością musiał nauczyć się nowych sposobów spalania nadprogramowych kalorii. Po prostu zaczął biegać, a w wolnych chwilach wypacał się na siłowni albo basenie.
To nie była zbyt wysoka cena za przyjemność, której dostarczały mu słodkości. Lubił wysiłek fizyczny, bo pozwalał mu wyciszyć emocje i myśli.
– Jak akademik? – zapytał Kuba, gdy zostali sami.
– Znośny, tato – odpowiedział z uśmiechem.
Kuba już chyba do końca życia będzie go traktował jak gówniarza i chociaż kiedyś bardzo Kamila to irytowało, to teraz zaczął doceniać troskę brata. Nie mieli już rodziców. Właściwie ojciec był, ale odsiadywał wyrok za nieumyślne zabójstwo kompana po kielichu, więc dla niego równie dobrze mógłby być martwy. Dlatego Kamil czuł wdzięczność wobec starszego brata, który interesował się jego życiem. Tym bardziej, że przed rokiem omal go nie stracił w wypadku samochodowym.
Kuba zaśmiał się, pokręcił głową i walnął się z impetem na kanapę.
– A są jakieś fajne laski? – zapytał, uśmiechając się pod nosem.
– Lena! – krzyknął Kamil głośno w stronę kuchni. – Kuba chce, żebym go poznał z jakimiś studentkami! – dodał, na co jego brat zrobił wielkie oczy, po czym zerwał się na równe nogi i zrzucił go z fotela.
– Ty mały gnoju! – powiedział i zaczął go okładać po żebrach.
– Leeenaaa!!! – wrzasnął Kamil, dusząc się ze śmiechu – Raaatuj!!! – Przeturlał się przez pokój.
Śmiał się tak mocno, że nie mógł ani się bronić, ani podnieść z podłogi.
Dziewczyna przybiegła w pośpiechu, a potem zatrzymała się w drzwiach i na widok wygłupów pokręciła głową z pobłażliwością. Miała rozwiane włosy, a policzek wysmarowany bitą śmietaną. Wyglądała pięknie. Kuba, wciąż przygniatając kolanem jego żebra, zapatrzył się na nią. Potem się podniósł, chwycił ukochaną za rękę i zaciągnął z powrotem do kuchni.
Kamil skrzywił się zniesmaczony, ale nie zamierzał zostawiać ich dyskretnie samych. Przecież obiecali mu deser.
***
Późnym popołudniem wracał niespiesznie do akademika z postanowieniem poświęcenia chociażby jednej godziny na naukę. Ale wcześniej drzemka. Lena chyba próbowała go uśmiercić nadmiarem cukru. Jej deser składał się z lodów, czekolady, owoców i bitej śmietany. Postanowił natomiast odwiedzać ich częściej. Oczywiście chodziło mu o podtrzymywanie więzi rodzinnych.
Właśnie mijał niewielki sklep spożywczy, który znajdował się na tyłach jego akademika. Zerknął w stronę przeszklonej witryny i… To znowu ona, pomyślał. Wszędzie, gdzie nie spojrzał, widział dziewczynę od samochodu. Maję.
Już miał wchodzić do budynku, gdy uświadomił sobie, że przecież powinien kupić mleko i jeszcze coś równie ważnego, czego nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć. Liczył na to, że gdy pojawi się w sklepie, od razu się zorientuje, jakiego produktu mu brakowało.
W środku od razu zaczął się rozglądać za dziewczyną. Trzymała na biodrze plastikowy kosz wypchany po brzegi zakupami. Kamil się zastanawiał, jak taki mikrus jest w stanie udźwignąć taki ciężar. Wykorzystując moment, że Maja jeszcze go nie spostrzegła, zaczął się jej przyglądać. Miała na sobie proste dżinsy, obszerny sweter, a na nim czarną krótką kurtkę. Zerknął w dół – spod jej znoszonych trampek wystawały dwie różne skarpety: jedna czerwona, a druga niebieska w kropki.
Ruszył w kierunku dziewczyny i nie wypowiadając ani jednego słowa, wziął od niej kosz. Odwróciła się w jego stronę gwałtownie, zapewne myśląc, że to jakiś złodziej. Kiedy napotkała jego rozbawione spojrzenie, zmarszczyła brwi.
– Czy ty mnie śledzisz? – zapytała, próbując odebrać swój ciężki koszyk.
– Albo ty mnie – odparł, odsuwając się z jej zakupami.
Przecież sam ledwie to dźwigał, więc jak to chuchro miało zamiar donieść te zakupy do pokoju? Wyświadczał jej jedynie kumpelską przysługę.
– Tak, właśnie to robiłam. – Popatrzyła na niego z politowaniem. – Oddasz mi moje zakupy? – zapytała.
– Oddam, jak skończysz. Pomogę ci to zatargać, bo się pod tym zarwiesz – wytłumaczył jak dziecku. – A tak w ogóle to urządzasz imprezę czy jak? – Wskazał stertę produktów wewnątrz kosza.
Dziewczyna zrezygnowała z wykłócania się o zakupy i ruszyła wzdłuż półek w poszukiwaniu czegoś, czego jeszcze nie miała, chociaż Kamil uważał, że nabyła już wszystko… dosłownie wszystko.
– Lubię mieć zaopatrzoną lodówkę – odpowiedziała, odwracając się od niego.
Po chwili zgarnęła z półki pomidory w puszce oraz słoik korniszonów i wsadziła do koszyka. Spojrzała przy tym na Kamila spod przymrużonych powiek, jakby chciała wybadać, ile wytrzyma. A on postanowił nie dać po sobie poznać, że ten kosz zaraz urwie mu ramię. Uśmiechnął się do niej promiennie i posłusznie ruszył za nią dalej.
– Lubisz gotować? – zapytał, żeby zagaić, ale przede wszystkim aby się móc czegoś o niej dowiedzieć.
– Bardzo, ale tutaj ta umiejętność sprowadza na mnie same kłopoty – westchnęła głośno i popatrzyła na niego przez ramię.
– Jak to? – dopytał zaintrygowany.
– Ta randka… – Machnęła niechlujnie ręką w powietrzu. – Poza tym straty finansowe i ogólnie dużo by opowiadać.
– À propos randki… jak się udała? – zapytał, czując dziwny dyskomfort na wspomnienie tamtego kolesia.
A wszystko dlatego, że nie spodobał mu się od pierwszego wejrzenia. Wyglądał, jakby chciał pożreć tę biedną dziewczyninę w całości. Kamil czuł do niej sympatię jak do siostry… Nie, nie jak do siostry, skrzywił się w myślach na ten pomysł. Jak do dobrej koleżanki. Tak, to zabrzmiało znacznie lepiej.
– Nie odbyła się – powiedziała lekko Maja, a w jej głosie usłyszał zadowolenie.
– Dlaczego? – drążył temat, chociaż robił to wbrew sobie.
– Filip dostał rozstroju żołądka… chyba się czymś struł. – Uśmiechnęła się pod nosem, czytając etykietę na jakimś jogurcie.
Roześmiał się tak głośno, że aż zwrócił na siebie uwagę kilku klientów.
– Boję się ciebie – przyznał głośno.
– I słusznie, ale akurat z tą niefortunną sytuacją nie miałam nic wspólnego – stwierdziła. – Zaczynasz sobie u mnie grabić.
Kamil uznał, że dziewczyna miała bardzo ładny uśmiech. Właściwie to wszystko ma ładne, pomyślał po chwili. Była drobna, ale bardzo proporcjonalna. Dżinsy opinały jej zgrabny tyłek, a obszerny sweter skrywał pełne piersi. Włosy, gęste i lśniące, stanowiły mieszankę koloru kasztanowego i miedzianego. Związała je w luźny kok, z którego wysunęły się ciężkie pasma. Kamil miał ochotę sięgnąć do gumki, która je podtrzymywała, i je uwolnić. Chciał zobaczyć, jak opadają na ramiona Mai. Chciał zatopić w nich palce…
Odchrząknął, zaskoczony tą wizją. Chyba zbyt długo obywał się bez seksu. To już trzy długie miesiące posuchy. Z nikim nie był, odkąd rozstał się z Karoliną. A teraz to zaczynało mieszać mu w głowie. W końcu miał swoje potrzeby.
– Ale czym? Że przychodzę ci z pomocą? I to drugi raz – powiedział, odganiając od siebie te nieproszone wizje.
– Jasne – rzuciła beznamiętnie i objuczyła go zgrzewką wody mineralnej.
Czy ona oszalała? Co zamierza robić z taką ilością żarcia?
– Czy to już koniec? – zapytał z nadzieją, a Maja posłała mu niewinne spojrzenie.
– A co? Ciężko ci? – zapytała niewinnie.
– Żartujesz? – Wciąż próbował odgrywać twardziela. – Zastanawiam się tylko, czy otwierasz w akademiku małą gastronomię.
Dziewczyna zlitowała się nad nim i nareszcie dotarła do kasy, żeby zapłacić za zakupy. Wziął te najcięższe, a ona zgarnęła kilka foliowych reklamówek z lady i popakowała w nie jakieś drobiazgi.
Całą drogę rozmawiali. Kamil stwierdził, że miło było z kimś tak po prostu pogadać. Odkąd przyjechał do Warszawy, był cały czas sam. Ten dzień, który spędził w towarzystwie brata i jego dziewczyny, okazał się miłą odmianą, a dodatkowo teraz kontakt z Mają wprawiał go w jeszcze lepszy humor. Nie chciał, aby to się już kończyło, dlatego gdy zatargał jej zakupy aż do samego aneksu kuchennego w segmencie, zapytał:
– Posłuchaj… masz plany na wieczór?
Maja przygryzła wargę, a potem zmrużyła oczy.
– Chyba mnie nie podrywasz? – zapytała podejrzliwie. – Bo wiesz, co się dzieje z facetami, którzy się na to zdecydują. Dopada ich klątwa. – Ostatnie zdanie powiedziała ściszonym głosem.
– Absolutnie nie! – Roześmiał się. – Nie jestem aż tak szalony, ani odważny. – Podniósł ręce w geście poddania. – Po prostu pomyślałem sobie, że może byśmy… nie wiem, obejrzeli razem film czy coś. – Wzruszył ramionami.
Maja popatrzyła na niego z zaciekawieniem. Zaczęła wypakowywać tę tonę zakupów, które przytargali ze sklepu.
– Jaki film?
– Nie wiem, a co lubisz oglądać? – zapytał, chociaż z góry wiedział, na co ma się szykować.
Komedie romantyczne i różne obyczajówki, którymi karmiła go Karolina, do tej pory odbijały mu się czkawką.
– Horror albo film akcji, albo fantastyka, a najlepiej wszystko razem – powiedziała rozmarzona. – Masz coś takiego? – Zmarszczyła czoło, zerkając na niego, a on ponownie i zupełnie bezwolnie uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Mam – odparł. – To jak, u mnie czy u ciebie? – Zajrzał do pokoju, który zapewne dzieliła ze współlokatorką.
Maja zastygła na chwilę, a potem spojrzała mu prosto w oczy. Nagle spoważniała i stwierdziła:
– Obiecaj mi jedno… – Zawahała się na moment i spuściła wzrok, ale szybko znowu na niego spojrzała tymi swoimi niebiesko-zielonymi oczami i dodała cicho: – Obiecaj mi, że to będzie tylko przyjaźń i niczego więcej ode mnie nigdy nie zechcesz.
Kamil w pierwszej chwili miał parsknąć z powodu tej jej pewności siebie, ale coś we wzroku dziewczyny go powstrzymało.
– Obiecuję – powiedział jedynie.
Nie na to przecież liczył, zapraszając ją do siebie czy pomagając jej w tym czy w tamtym. Nie chciał związków i tego, co ze sobą niosły. Chciał jedynie spędzić czas w towarzystwie Mai, bo po prostu ją polubił. Kamil wierzył w przyjaźń pomiędzy mężczyzną a kobietą. Więc tak, mógł jej to obiecać bez mrugnięcia okiem.
– Dobrze – dodał.
Słysząc to, rozluźniła się.
Ale jesteś dziwna, pomyślał natychmiast, ale bardziej z sympatii niż z chęci obrażenia jej. Bycie dziwnym w taki uroczy sposób w ogóle mu nie przeszkadzało.
– To może u mnie? – zapytał, wciąż stojąc jedną nogą na korytarzu. – Mojego współlokatora nie ma, wyjechał do domu i… – Po chwili zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało i dodał: – Ale możemy i u ciebie, jak wolisz. – Wzruszył ramionami.
– Spokojnie, teraz już nie myślę, że chcesz mnie do siebie zaciągnąć, żeby mnie uwieść – powiedziała z rozbawieniem. – Będę u ciebie tak za pół godziny, okej?
– Jasne – zgodził się od razu i podziękował w myślach za te trzydzieści minut, dzięki którym będzie mógł ogarnąć pokój. – W takim razie czekam. Numer sześćdziesiąt siedem. – poinformował i wyszedł na korytarz.
Pomimo tego, że bardzo to Kamilowi odpowiadało, w jego głowie wciąż kołatała się obietnica, którą złożył, wypowiedziana poważnym tonem. I wywołała w nim dziwny niepokój.
Więcej na: wydawnictwoendorfina.pl
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Dagmara Michalak
Projekt okładki: Maciej Sysio
Zdjęcie autorki na okładce: Copyright © Sielanka Studio / Poterała
Skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2023 by Agata Czykierda-Grabowska
All rights reserved
Copyright © 2023 by MT Biznes Sp. z o.o.
All rights reserved
Warszawa 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-361-1 (format epub)
ISBN 978-83-8231-362-8 (format mobi)