Sezon na lisa - Agata Czykierda-Grabowska - ebook + książka
NOWOŚĆ

Sezon na lisa ebook

Agata Czykierda-Grabowska

4,4

Opis

Przy mnie możesz być tym, kim zechcesz, i to mi wystarczy.

Paula rozpoczyna pracę w mazurskim pensjonacie Lisia Dolina. Jej jedynym celem jest zdobycie funduszy na rehabilitację chorego brata, za którego czuje się odpowiedzialna. Nie spodziewa się jednak, że te wakacje zmienią jej życie, ponieważ po raz pierwszy poczuje, że nie musi dźwigać rodzinnych problemów sama. Dzięki chłopakowi na tandemowym rowerze po raz pierwszy zrozumie, co znaczy być beztroską i szczęśliwą.
Zakochany w Sarze Olek wyjeżdża do pracy na Mazury, żeby zarobić na wyjazd do Kanady. Beztroski i przyjazny chłopak natychmiast zjednuje sobie przychylność pracowników Lisiej Doliny. Jego urokowi nie może się oprzeć nawet właścicielka pensjonatu, Anna, która nie cofnie się przed niczym, aby uwieść młodego chłopaka. Jego uwagę jednak przyciąga drobna piegowata dziewczyna o płomiennorudych włosach i niewyparzonym języku.
Czy jedne wakacje wystarczą, aby zostać ze sobą na zawsze?
Czy miłość jest w stanie wybaczyć wszystko?

Stał tam jak jakiś idiota i patrzył na mnie, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedziałam. Cudownie. Tylko tego mi brakowało. Praca z tępym osiłkiem, który nie rozumie prostych poleceń.
– Jasne – odezwał się wreszcie.
Ruszył do wyjścia z kuchni. Chwyciłam swoją torbę na kółkach, zarzuciłam na ramię plecak i podreptałam za nim. W ciemnym korytarzu zatrzymał się na chwilę i zmierzył mnie od stóp do głów, a potem zapytał:
– Pomóc ci? – Wskazał ręką na moją torbę.
– Dam sobie radę – odpowiedziałam machinalnie.
To była automatyczna reakcja. Zawsze tak odpowiadałam, gdy ktoś proponował mi pomoc. Dam sobie radę. Ze wszystkim dam sobie radę. Gdybym tego nie robiła, kto wie, czy rzeczywiście podołałabym wszystkiemu, co mnie spotkało, pomyślałam.


Agata Czykierda-Grabowska - rocznik 1983. Pedagog resocjalizacyjny, który nie przepracował nawet jednego dnia w zawodzie. Fanka dalekich podróży, która panicznie boi się latać samolotem. Zafascynowana zombie cyniczka o romantycznej duszy. W swoich powieściach i opowiadaniach stawia na prostotę i realizm, kierując się zasadą: pisz o tym, co znasz. Wraz z mężem mieszka w Ząbkach pod Warszawą…ale tak jest dziś. Jutro to może być zupełnie inne miejsce na świecie.
Autorka czterech powieści z nurtu new adult: Kiedy na mnie patrzysz, Jak powietrze, Wszystkie twoje marzenia oraz Pod skórą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (322 oceny)
195
73
43
9
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaaagosia
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

książki tej autorki czytam w ciemno i zawsze budzą zachwyt, mnóstwo emocji a historie są wręcz porywające. tutaj było podobnie, śmiech, smutek i wzruszenie a Adaś, był moim ulubionym bohaterem w tej historii. na koniec moge tylko dodać, że postacie męskie w historiach Pani Agaty, to ideały mężczyzn;)
10
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️♥️
00
JolaJakubek

Z braku laku…

Przyjemna lektura.
00
Lunamer

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna bardzo lekka przyjemna książka
00
Alinetka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła, pozytywna, słodko-gorzka historia. W sam raz na wieczór przed kominkiem.
00

Popularność




OLEK

Odczytałem wiadomość od Sary i parsknąłem śmiechem. Oczami wyobraźni zobaczyłem Pawła, który odbiera przesyłkę, a w niej znajduje swój koszmar z dzieciństwa. To było okrutne ze strony Sary, ale w sumie należało mu się za to, że sprowadził jej do domu szczura.

Swoją drogą, jak dorosły koleś może bać się postaci z bajek?

Przyszła kolejna wiadomość od Sary – tym razem ze zdjęciem tej kukiełki. O kurwa! Rzeczywiście paskudztwo. Odpisałem tej wariatce, że jest wredna, i schowałem telefon do kieszeni dżinsów.

Sarę poznałem dokładnie rok temu przez mojego kumpla z rodzinnego miasta, Marcina. Ta dziewczyna wpadła mi w oko od pierwszego wejrzenia i szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że coś między nami będzie, ale ona była już w sidłach Pawła, brata swojej najlepszej przyjaciółki. Pogodziłem się z tym, bo i co miałem zrobić. Przecież do takich rzeczy nie da się nikogo zmusić. Nie chciałem jednak zrywać z nią kontaktu, bo dziewczyna miała zadatki na dobrą kumpelę. Nie pomyliłem się. Pomimo tego, że jej facet nie strzygł z tego powodu radośnie uszami, utrzymywaliśmy stały kontakt. Dzieliła nas odległość, ale zawsze znajdowaliśmy chwilę na wygłupy przez Facebooka czy telefon.

Westchnąłem ciężko, ocierając pot z czoła. Tęskniłem za tą wariatką. Nie widziałem jej już trzy długie miesiące. Z tego, co się orientowałem, Sara spędzała ten weekend w domu, bo kumpel jej faceta się hajtał i przyjechali na wesele. Żałowałem, że nie mogłem się wyrwać w tym samym czasie. Sara obiecała mi jednak, że odwiedzi mnie w Lisiej Dolinie – pensjonacie, w którym pracowałem od miesiąca.

To była niezła fucha i nie mogłem sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Desperacko potrzebowałem kasy, a to był jedyny sposób na zdobycie większej sumy bez uciekania się do wyjazdu za granicę. Wiedziałem, że i tak mnie nie ominie, ale mogłem go przynajmniej odsunąć w czasie, co dawało mi możliwość lepszej organizacji.

Lisia Dolina była miejscem, które łączyło w sobie hotel, gospodarstwo agroturystyczne i ośrodek wypoczynkowy. Sezon jeszcze się nie zaczął, ale z tego, co wiedziałem, wszystkie pokoje hotelowe zostały zarezerwowane na długo przed nadejściem wiosny.

Kompleks składał się ze sporego dziewiętnastowiecznego dworku, dziś hotelu dla gości, i restauracji, która kiedyś, jeśli wierzyć opowieściom miejscowych, pełniła funkcję domu dla służby. Nad nią znajdowało się kilka pokoi dla przyjezdnych pracowników. Na terenie całego kompleksu znajdowały się też stajnia, wybieg i pastwisko dla koni, a także sad i niewielka pasieka.

W pensjonacie zajmowałem się w zasadzie… wszystkim. W dzień oporządzałem konie, jeździłem po zaopatrzenie dla kuchni, sprzątałem obejście, oprowadzałem gości po okolicy, a wieczorami stałem za barem. Gdzie pojawiła się luka, tam wkraczałem ja i ją zapychałem. Chociaż w umowie miałem tylko pracę w stajni, drobne naprawy i sprzątanie terenu ośrodka.

Po każdym dniu padałem na pysk, ale nie narzekałem. To tylko trzy miesiące, które pozwolą mi odłożyć kasę i zastanowić się, co mam robić dalej. Nie bałem się pracy fizycznej ani nowych wyzwań, dlatego bardzo szybko zaskarbiłem sobie przychylność właścicieli. Jednego z nich bardziej, niżbym sobie tego życzył.

– Aleksandrze? – usłyszałem za plecami i wywróciłem oczami.

À propos zaskarbiania sobie przychylności…

– Tak, pani Anno? – Odwróciłem się i zmusiłem do uśmiechu.

Anna – właścicielka pensjonatu i jedyny minus pracy w tym miejscu, mój osobisty „krzyż pański”.

– Tylko Anno – poprawiła mnie jak zwykle i odrzuciła do tyłu tlenione włosy.

Ta atrakcyjna czterdziestolatka robiła wszystko, aby zatrzymać czas. Wszystko. Jej zainteresowanie młodszymi kolesiami było miejscową tajemnicą poliszynela. Problem polegał na tym, że ja nie chciałem zostać jej częścią. Nie, żebym o tym nie pomyślał… raz, najwyżej dwa… W końcu byłem facetem! Ale miałem na tyle dużo oleju w głowie, by zdawać sobie sprawę, że tego typu rzeczy nigdy nie kończą się dobrze.

Nie byłem idiotą. Wiedziałem, że podobam się kobietom, jednak tego nie wykorzystywałem. No, przynajmniej się starałem. Miałem jednak swoje zasady. Nigdy nie zadawałem się z kobietami zajętymi, a już tym bardziej nie z mężatkami z wieloletnim stażem. Nie kręciły mnie. Anna zdawała się tego nie pojmować. Ale skoro ja widziałem, co robi, na pewno wkrótce zauważy to także jej mąż. A może już zauważył, tylko nic go to nie obchodziło? W każdym razie nie chciałem się o tym przekonywać na własnej skórze.

– Tylko Anno – rzuciłem suchara i czekałem, co też wymyśliła tym razem.

Kobieta oparła się o drewniane ogrodzenie i uśmiechnęła zalotnie. Westchnąłem w duchu i czekałem.

– Wiem, że miałeś mieć dzisiejszy wieczór wolny, ale może chciałbyś zarobić coś ekstra? – zapytała, wsuwając ręce do tylnych kieszeni obcisłych dżinsowych spodenek.

Zawsze tak robiła, próbując pozować na luzarę. Bardzo mnie to śmieszyło, ale nigdy nie pozwoliłem sobie, by poznała, że jej usilne starania po prostu mnie żenują.

– Jasne. Jeśli jestem gdzieś potrzebny. – Wzruszyłem ramionami.

– Mamy dziś wieczorem wieczór panieński – powiedziała z ekscytacją, jakby to była jej osobista impreza. – I chciałabym, żebyś stanął za barem – powiedziała, przekrzywiając głowę.

Dzień powoli się kończył, a na dworze wciąż panował skwar. Byłem zmęczony jak cholera, ale nie mogłem przegapić kolejnej okazji do zarobku.

– Nie ma sprawy – zgodziłem się bez chwili zastanowienia.

– Super – rozpromieniła się Anna. – Daj sobie spokój z tym ogrodzeniem. Idź, złap oddech i bądź gotowy na dziesiątą – dodała łaskawie.

– Już kończę – zapewniłem i pożegnałem się z nią.

Nie musiałem patrzeć, by wiedzieć, że zażarcie kręci tyłkiem, będąc przekonaną, że pochłaniam go wzrokiem. No cóż. Nie pochłaniałem.

Po chwili znowu usłyszałem jej głos – zawołała mnie po imieniu. Odwróciłem się z westchnieniem.

– A! – zaczęła. – Zapomniałabym. Jutro przyjeżdża nowa dziewczyna. Ma się zająć zajęciami z hipoterapii, ale w niektóre dni będzie też pracować jako pomoc w kuchni – powiedziała, osłaniając dłonią oczy przed słońcem. – Oprowadź ją po miejscu i powiedz, co i jak – dodała z uśmiechem i odeszła.

Zajebiście, kurwa. Niedługo będę się musiał sklonować, pomyślałem.

Wbiłem ostatni gwóźdź w drewnianą belę, podtrzymującą ogrodzenie, odniosłem narzędzia do składziku i poszedłem do swojego pokoju, żeby chwilę odetchnąć przed imprezą.

***

Kiedy na drugi dzień zadzwonił budzik, miałem ochotę rzucić nim o ścianę. Wczorajszy wieczór panieński zakończył się o czwartej nad ranem. Na łóżko walnąłem się punkt piąta, a teraz – cztery godziny później – musiałem znowu być na nogach.

Przewróciłem się na drugi bok i rozejrzałem po pomieszczeniu. Był to jeden z dwóch pokoi znajdujących się na strychu, tuż nad restauracją. Drugi, z którym łączyła go łazienka, był jak do tej pory niezamieszkany i miałem nadzieję, że tak pozostanie do końca mojego pobytu. Większość pracowników pochodziła z okolicznych wiosek, dlatego nie było potrzeby proponowania im noclegów.

Moje tymczasowe lokum było małe, ale całkiem funkcjonalne. Miałem tu wszystko, czego potrzebowałem. Wygodne łóżko, pojemną szafę, w której przechowywałem torbę podróżną i ubrania, poza tym mały stolik z dwoma krzesłami. Na ścianie wisiał telewizor, a na parapecie stało stare radio, które łapało tylko dwie stacje.

W czasie pracy przysługiwały mi trzy posiłki, ale nigdy mi nie wystarczały. Musiałem się czymś dopychać, dlatego jedną z półek na ubrania zapełniłem przekąskami i słodyczami.

Wstałem z wyra, wziąłem prysznic i cały czas ziewając, zszedłem na dół, do stołówki. Zrobiłem sobie pięć kanapek z serem i wędliną, a potem zapiłem to wszystko mocną kawą, w nadziei, że dzięki temu dociągnę do południa.

– Jak tam po wczorajszej imprezie? – zagadnął mnie Wojtek, kolega pracujący w kuchni.

– A, daj spokój – odpowiedziałem z pełnymi ustami. – Zjebany jestem jak wół – dodałem.

– Te, ale chyba zgarnąłeś trochę napiwków? – zapytał, zbierając naczynia do zmywarki. – Pijane laski chyba są jak pijani kolesie. Rzucają kasą na prawo i lewo. – Uśmiechnął się znacząco.

To był jedyny plus z tego zadania. Zarobiłem sporo, ale nie zamierzałem się tym chwalić. Przyznawanie się do posiadania większych sum pieniędzy zupełnie obcym ludziom byłoby debilizmem. Harowałem tak dla kasy i tylko ona mnie tu trzymała. Nic więcej. Dzięki pracy w pensjonacie mogłem odłożyć wyjazd chociaż na kilka kolejnych miesięcy.

– Czy ja wiem? – wzruszyłem ramionami, żeby nie udzielać żadnej konkretnej odpowiedzi. – Tak sobie.

Wojtek nie drążył tematu, co było mi na rękę.

– Co z imprezą w piątek? – zagadnął. – Piszesz się na to?

W najbliższy piątek przypadał mój dzień wolny i jeszcze nie zdecydowałem, jak chcę go spędzić. W tej chwili mógłbym przysiąc, że prześpię go w całości. Tak myślałem teraz, bo byłem totalnie wykończony, ale jak rzeczywiście spędzę wolne, jeszcze nie wiedziałem.

Tak naprawdę jedyne, czego w tej chwili chciałem, to wyjazd na kilka dni do domu. Musiałem zobaczyć babcię i sprawdzić, jak się czuje, co porabia. Tęskniłem za nią. Była moją jedyną rodziną i tylko ona trzymała mnie jeszcze w kraju. Nie miałem pewności, czy sobie beze mnie poradzi, a nie mogłem zostawić jej samej.

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem. – Ale pogadamy o tym.

Wojtek chciał coś jeszcze dodać, ale w tym samym momencie usłyszeliśmy kroki na korytarzu i rozmowę zbliżających się osób. Od razu rozpoznałem charakterystyczny głos Anny. Zachrypnięty, niski, od razu wyłapałem ten zajebiście protekcjonalny ton, którym doprowadzała mnie do kurwicy.

Wziąłem ostatni łyk kawy i schowałem kubek do zmywarki. Właśnie wtedy pojawiła się w kuchni szefowa i jakaś nowa dziewczyna. Odwróciłem się nagle i natychmiast zderzyłem się z wielkimi szaroniebieskimi oczami, które na tle piegowatej twarzy stanowiły niesamowicie ciekawy obrazek.

– Och! Dobrze, że cię znalazłam, Aleksandrze! – Uśmiechnęła się do mnie, jakby łączyła nas zażyłość.

Wkurwiło mnie to. Już i tak słyszałem za dużo plotek na temat mojej relacji z szefową. Według reszty pracowników swoją pozycję w pensjonacie zawdzięczałem temu, że z nią sypiałem.

– Zaprowadź, proszę… eee… – Popatrzyła zdezorientowana na dziewczynę.

– Paulę – powiedziała dziewczyna, a jej policzki oblały się rumieńcem.

Miała bardzo jasną cerę oraz mnóstwo piegów na twarzy, na dłoniach i ramionach. Ale tym, co najbardziej przyciągnęło moją uwagę w jej wyglądzie, były gęste rdzaworude włosy. Miała je splecione w warkocz, ciężko spoczywający na ramieniu. Ale nawet to, że próbowała je w jakiś sposób okiełznać, nie mogło pomóc w ukryciu ich niesamowitego koloru.

Dziewczyna miała ze sobą walizkę na kółkach oraz niewielki plecak.

– Tak. Paulinę – kontynuowała Anna. – Pokaż jej pokój. To będzie ten obok twojego na strychu. – Wskazała ręką na sufit.

Co? Kurwa! I szlag trafił moją własną łazienkę. Teraz nawet wysrać się nie będę mógł w spokoju, nie mówiąc o tym, że aby móc dostać się do łazienki, będę musiał wstawać o trzy godziny wcześniej.

– Aha – wydusiłem z siebie, ale nie potrafiłem ukryć rozczarowania zaistniałą sytuacją.

– Potem dowiesz się, co będzie należeć do twoich obowiązków – mówiła Anna zupełnie niezrażona moją miną. – Zakręciła tyłkiem i wyszła z kuchni.

– Wojtek jestem. – Kumpel wygramolił się zza lady przy bufecie i wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny.

Ona ujęła ją i uśmiechnęła się do niego, a potem zwróciła się w moją stronę. Jej wielgachne oczy wpatrywały się we mnie z oczekiwaniem. Nie było w nich jednak strachu ani płochliwości. Pojawił się za to błysk arogancji i wyzwania.

– I co? – odezwała się. – Pokażesz mi ten pokój?

PAULA

Stał tam jak jakiś idiota i patrzył na mnie, jakby nie zrozumiał, co do niego powiedziałam. Cudownie. Tylko tego mi brakowało. Praca z tępym osiłkiem, który nie rozumie prostych poleceń.

– Jasne – odezwał się wreszcie.

Ruszył do wyjścia z kuchni. Chwyciłam swoją torbę na kółkach, zarzuciłam na ramię plecak i podreptałam za nim. W ciemnym korytarzu zatrzymał się na chwilę i zmierzył mnie od stóp do głów, a potem zapytał:

– Pomóc ci? – Wskazał ręką na moją torbę.

– Dam sobie radę – odpowiedziałam machinalnie.

To była automatyczna reakcja. Zawsze tak odpowiadałam, gdy ktoś proponował mi pomoc. Dam sobie radę. Ze wszystkim dam sobie radę. Gdybym tego nie robiła, kto wie, czy rzeczywiście podołałabym wszystkiemu, co mnie spotkało, pomyślałam.

Powoli i z nieukrywaną trudnością, zataszczyłam toboły na górę. Może byłam głupia, że nie pozwoliłam sobie pomóc, ale tak już miałam. Chciałam pokazać, że nie jestem porcelanową lalką, za którą mnie brano przy pierwszym kontakcie. Nie miałam wpływu na to, jak wyglądam. Byłam niewysoka i chuda. Wszyscy patrzyli na mnie jak na biedne stworzonko, które trzeba przygarnąć i się nim zająć.

Strasznie mnie to wkurzało, dlatego od zawsze wolałam zagryzać zęby i działać, nawet ponad moje siły, niż przyznać im rację.

Strome schody zaprowadziły nas na strych. Chłopak zatrzymał się w ciemnym korytarzu, do którego docierało nikłe światło z małego okienka przy suficie. Znajdowały się tu drzwi do dwóch pomieszczeń.

– To będzie twój pokój. – Wskazał na jedne z nich.

– Okej – odpowiedziałam i wyciągnęłam klucz, który wręczyła mi pani Anna.

Kobieta wydawała się miła, chociaż zachowywała się trochę lekceważąco, jakby nie traktowała poważnie mojej obecności. Jakby nie wierzyła, że mogę się do czegoś przydać. Nie dziwiło mnie to. Zawsze musiałam się najpierw wykazać, żeby zaczęto mnie brać na poważnie.

Na pewno ten facet nigdy nie miał z tym problemu, pomyślałam złośliwie i zerknęłam na niego pospiesznie. Był wysoki i dobrze zbudowany. Nieprzesadnie, tak w sam raz. Jego włosy miały kolor dojrzałej pszenicy i, co dziwne w przypadku tak jasnego koloru, były bardzo gęste.

Przystojniak, ale totalnie nie w moim guście. Nie znosiłam blondynów. Wydawali mi się zupełnie bez wyrazu i mdli. Może ten tutaj nie był bez wyrazu, ale jego uroda kompletnie do mnie nie przemawiała.

Już wchodziłam do środka, gdy ponownie usłyszałam jego głos. Odwróciłam się niechętnie, bo byłam strasznie zmęczona, spocona i pragnęłam tylko jednego – przebrać się i chwilę odpocząć.

– Jest jeszcze jedna sprawa – zauważył i przecisnął się za mną do pokoju. – Ta łazienka – wskazał na drzwi – jest wspólna z tamtym pokojem obok.

Otworzył ją i wskazał przeciwległe drzwi, prowadzące do drugiego pokoju. Zaskoczyło mnie to i zastanowiłam się nad tym, z kim będę ją dzielić. Oby ta druga dziewczyna okazała się miła i żeby nie przesiadywała za długo pod prysznicem albo przed lustrem.

– Pamiętaj, że gdy do niej wejdziesz, musisz zamknąć te przeciwległe drzwi – dodał, świdrując mnie wzrokiem.

– Aha – odpowiedziałam tylko. – A kto tam mieszka? – zapytałam z nadzieją, że zdradzi charakter mojej prawie współlokatorki. Dzielenie łazienki to jak mieszkanie ze sobą.

Łazienka wyglądała na czystą, co było dobrym znakiem.

– Ja – rzucił i uśmiechnął się niespodziewanie.

– Ty? – zapytałam z niedowierzaniem.

Jego mina nagle zrzedła, ale szybko zatuszował to innym uśmiechem – cwanym i na pozór pewnym siebie.

– A co? Nie podobam ci się?

Oparł się biodrem o framugę w nonszalanckiej pozie.

Wiedziałam, że mnie prowokuje, bo nie potrafiłam na czas ukryć swojego niezadowolenia w związku z tą informacją. Nie chodziło mi o niego, tylko o fakt, że będę musiała dzielić łazienkę z facetem. Wiedziałam, jakimi niektórzy potrafią być brudasami i świniami.

– Nieszczególnie, ale chyba nie czujesz się zawiedziony? – odpowiedziałam, rozglądając się po pokoju.

Nie był za duży, ale nie przeszkadzało mi to. Czułam w nim dobre wibracje, a to była podstawowa sprawa, jeśli chodziło o miejsce, w którym będę zmuszona się męczyć kilka miesięcy. Interesowałam się trochę feng shui i zdawałam sobie sprawę, że miejsce potrafi wpłynąć na człowieka.

Było tu całkiem przytulnie. Spore łóżko, stolik nocny, pojemna szafa. Nawet lampka do czytania, co spodobało mi się najbardziej. Co prawda wiedziałam, że nie będę miała zbyt wiele wolnego czasu na tego typu rozrywki, ale nie wyobrażałam sobie, żebym mogła całkowicie obyć się bez czytania. Kochałam książki i nikomu nie pozwoliłabym odebrać sobie tej przyjemności. Tylko one były pewnikiem w moim życiu i sprawiały, że miało ono trochę kolorów.

Chłopak uśmiechnął się, tym razem szczerze rozbawiony, i pokręcił głową. Miał miły uśmiech, ale wciąż uważałam, że jest daleki od moich standardów.

– Nieszczególnie – odpowiedział i ruszył do wyjścia.

Zanim zniknął na korytarzu, oparł się dłonią o ścianę i odwrócił.

– Tak przy okazji, skoro już będziemy sąsiadami. – Wyciągnął w moją stronę rękę. – Mam na imię Olek.

Ujęłam ją i uścisnęłam mocno i pewnie.

– Paula, nie Paulina – przedstawiłam się.

– Dobrze Paulo, nie Paulino. – Ponownie się uśmiechnął jednym kącikiem ust i poinformował: – Bądź gotowa za godzinę. Oprowadzę cię po Lisiej Dolinie – powiedział, a potem otaksował mnie spojrzeniem od góry do dołu, wyszczerzył się i dodał: – Myślę, że będziesz tu idealnie pasowała.

OLEK

– A co znajduje się tam? – zapytała Paula, wskazując na sad, który był naturalną granicą pomiędzy posesją, należącą do właścicieli pensjonatu, a działką sąsiedniego gospodarstwa.

– Sad – odpowiedziałem kpiącym tonem, bo to było raczej oczywiste.

Dziewczyna działała mi trochę na nerwy, ponieważ nie mogłem jej rozszyfrować. Wyglądała jak najniewinniejsze stworzenie na świecie, ale po kilku zamienionych z nią zdaniach zauważyłem, że była strasznie pyskata. Olbrzymie szare oczy myliły przeciwnika, mamiąc go i sugerując, że Paula to milutkie, potulne stworzonko. Gdy jednak próbowała mi dogadać, te oczy łani zmieniały się w chytre lisie patrzałki. Uśmiechnąłem się pod nosem na to porównanie.

Dziewczyna nie mogła trafić w bardziej adekwatne miejsce niż ten pensjonat.

– Widzę, geniuszu – parsknęła. – Mam na myśli to, co znajduje się przy ogrodzeniu – powiedziała powoli, jakbym nie rozumiał po polsku.

Nie spodobało mi się to. Traktowała mnie z góry, niczym idiotę.

– Idź i się przekonaj – powiedziałem, nie zdradzając, że to ule.

Dałbym wiele, żeby zobaczyć, jak ten przemądrzały rudzielec dowiaduje się na własnej skórze, co też znajduje się przy ogrodzeniu, pomyślałem złośliwie. Kilka użądleń dobrze by jej zrobiło. Może wyplułaby z siebie ten kij, który wystawał jej z dupy.

Dziewczyna nie skomentowała, tylko wzruszyła ramionami.

– Gdzie znajdują się stajnie? – zapytała po chwili ciszy.

Dreptała za mną jak mały piesek. Nie zamierzałem zwalniać, żeby nadążała. Nie zasłużyła na to.

Był upalny czerwcowy dzień. Na niebie nie pojawiła się nawet najmniejsza chmurka. Paula przez całą drogę chowała się w cieniu wysokich topoli, grabów i kasztanowców, jakby była jakimś wampirem.

Stajnia, wybieg i pastwisko dla koni znajdowały się na tyłach głównego dziedzińca. Właśnie to miejsce chciała w pierwszej kolejności zobaczyć. Najwyraźniej kochała konie, czym trochę u mnie zapunktowała. Sam je uwielbiałem i praca z nimi była dla mnie czystą przyjemnością. Pragnąłem założyć kiedyś własną stadninę, ale do tego było jeszcze daleko. Na razie, musiałem się zadowolić pracą z końmi u kogoś innego.

– Właśnie tam idziemy – rzuciłem przez ramię.

Dziewczyna była już zgrzana, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce, na tle których odbijał się milion piegów. Biedula, pomyślałem złośliwie, ale jednocześnie trochę zwolniłem. W końcu nie byłem złamasem.

– Ile macie tu koni? – zapytała, zrównując się ze mną.

Miała na sobie krótkie zielone spodenki i niebieską koszulkę na ramiączkach. Była szczuplutka i drobna, ale nie była znowu jakaś przesadnie chuda, jak pomyślałem, gdy zobaczyłem ją dziś rano po raz pierwszy. Miała dość zgrabne nogi i jędrny tyłek. Tak, przyjrzałem się mu uważnie, gdy wróciła po coś do swojego pokoju na poddaszu.

– Trzy klacze i jednego ogiera – odpowiedziałem, zatrzymując się na chwilę w cieniu drzewa, żeby dać dziewczyninie odsapnąć.

Nie chciałem jej zamęczyć, zanim w ogóle zabierze się za jakąś robotę. Tak naprawdę, to nie miałem pojęcia, jak takie chuchro zamierzało dać radę pracować w tym kołchozie. Chyba że miała zostać maskotką ośrodka. Tylko trzeba jej dorobić lisią kitę i uszy. Zaśmiałem się w głos, gdy to sobie wyobraziłem.

– Co cię tak rozbawiło? – zapytała podejrzliwie.

– Nie, nic. – Szybko się zreflektowałem i przestałem uśmiechać.

Chyba trochę się jej bałem.

– Czym będziesz się tu zajmowała? – zapytałem, bo nie pamiętałem, co mówiła wczoraj Anna.

W zasadzie rzadko skupiałem się na tym, co mówi ta kobieta, ponieważ z każdym dniem drażniła mnie coraz bardziej. Starałem się ją ignorować, ale to nic nie dawało. Zagięła na mnie parol i chyba nie pozbędę się jej do końca pobytu.

– Będę prowadziła zajęcia z hipoterapii i pomagała w kuchni – zakomunikowała, wzruszając ramionami.

Zmierzyłem ją od stóp do głów, zastanawiając się, jak u licha poradzi sobie w kuchni. Właściciele dobrze płacili, ale nie byli samarytanami. Oczekiwali wielu poświęceń i pracy, czasami ponad siły. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak ta drobna dziewczyna poradzi sobie z ciężką, fizyczną pracą.

– Co? – zapytała, kiedy zapomniałem się w rozmyślaniu i wciąż się jej przyglądałem. – Teraz się pewnie zastanawiasz, skąd weźmiemy do tych zajęć hipopotamy – dodała z przekąsem.

Nie potrafiłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się na tę jej złośliwość. Najwyraźniej miała mnie za niezłego tępaka. Jeszcze się przekona, pomyślałem. Nie skomentowałem jednak tego, w zamian za to ruszyłem w stronę ogrodzonego pastwiska. Dwa razy szybciej.

Gdy znaleźliśmy się przy ogrodzeniu, rudzielec zwinnie na nie wskoczył i zaczął cmokać i wymachiwać rękoma, próbując przywołać najbliżej pasącego się ogiera. Uśmiechnąłem się na te jej dziwne szamańskie praktyki i już miałem jej udzielić lekcji, jak to się prawidłowo robi, gdy nagle wszystkie cztery konie przybiegły do niej, jakby wezwała je po imieniu.

Otworzyłem szeroko oczy, a ona posłała mi złośliwie tryumfujący uśmieszek, a potem zwróciła się do Arina – gniadego ogiera, który przygalopował do niej jako pierwszy.

– Jak ma na imię? – zapytała, odwracając do mnie głowę, a jednocześnie głaszcząc zwierzę po chrapach.

– Arin – powiedziałem i podszedłem bliżej, żeby przyjrzeć się tej rudej zaklinaczce koni.

– Arin – powiedziała na głos. – To ciekawe – dodała. – Jak jeden z moich najukochańszych bohaterów książkowych – oświadczyła, bardziej do siebie niż do mnie.

Ciekawe stworzenie, pomyślałem i nie miałem tu na myśli konia.

– A ta ślicznotka? – zawołała, gdy kasztanowata klacz zaczęła się od niej domagać pieszczot.

Wsunęła łeb pod jej drobną rękę i szturchała ją zaciekle.

– Stokrotka – powiedziałem i skrzywiłem się, zupełnie jak wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałem to głupie imię.

Takie piękne i dostojne zwierzę nie powinno się nazywać Stokrotka. Paula zaśmiała się z mojej miny.

– Ładnie. Pasuje do niej – oświadczyła i przeczesała dłonią grzywę klaczy.

To był jej pierwszy szczery i naturalny uśmiech. Bardzo mi się spodobał. Dziewczyna pod tą maską złośliwości i wrogości na pewno ukrywa łagodną naturę i subtelny…

– Kurwa! – zaklęła głośno.

Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem i zapytałem:

– Co się stało?

– Nie, nic. Tylko rozcięłam sobie rękę – powiedziała, zeskakując z ogrodzenia.

Podszedłem do niej, zaniepokojony. Bez zastanowienia chwyciłem za jej rękę i przysunąłem sobie do oczu, żeby dokonać inspekcji rany. Rzeczywiście – na wnętrzu dłoni widniało nieładne rozcięcie, z którego sączyła się krew. Wychyliłem się za barierkę, żeby zobaczyć, o co się skaleczyła.

– Cholera – syknąłem, gdy zauważyłem wystający, zardzewiały gwóźdź. – Byłaś szczepiona przeciwko tężcowi? – zapytałem.

– Byłam. To nic takiego – powiedziała cicho i zabrała rękę.

– Chodź. Mam gdzieś w stajni apteczkę – powiedziałem i wskazałem ręką budynek, który mijaliśmy w drodze na pastwisko.

PAULA

Weszłam za nim do stajni, mijając dwóch mężczyzn w średnim wieku, którzy zmierzyli mnie od stóp do głów i zatrzymali wzrok na mojej zranionej ręce. Nie odezwali się jednak, a ja szybko podreptałam za Olkiem.

Gdy przekroczyłam próg stajni, uderzył we mnie ten charakterystyczny zapach, który kojarzył mi się z bezpieczeństwem i spokojem. Wszystkie stajnie są takie same. Postanowiłam, że tutaj będę przychodziła, żeby odetchnąć. W przenośni oczywiście, pomyślałam rozbawiona, bo ten zapach to raczej nie morska bryza.

Nie byłam naiwna, zdawałam sobie sprawę, że praca nie będzie lekka. Wystarczyła mi jedna rozmowa z szefem, żeby wiedzieć, na co się piszę. To mnie nie przerażało, a wręcz bardziej motywowało. Potrzebowałam kasy. Bardzo jej potrzebowałam.

Moja koszulka przemokła krwią z rany na ręce, którą przyciskałam do brzucha. Nie zdziwiło mnie to, że tak obficie krwawiłam. To była kolejna cecha mojego organizmu.

Minęliśmy boksy dla koni i znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które musiało służyć za biuro albo składzik. Było tu biurko, dwa drewniane krzesła, dwie szafki z białej sklejki i mnóstwo zapakowanych pudeł.

Olek, odwrócony do mnie plecami, zaczął przeszukiwać szuflady i szafki, które ledwo trzymały się na zawiasach. Pomimo bałaganu i spartańskiego wyposażenia, pokój przypadł mi do gustu. Olbrzymie okno wpuszczało dużo światła. Dwa duże drzewa osłaniały dach budynku, nie dopuszczając do nagrzewania się pomieszczenia. Rozłożyste gałęzie zaglądały do wnętrza przez otwarte teraz okno.

– Chryste! – Głos Olka wyrwał mnie z zamyślenia.

Chłopak trzymał w rękach apteczkę i wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył ducha. Zrobił się biały na twarzy. Było mi go nawet szkoda. Chyba niezbyt dobrze znosił widok krwi, i to w takich ilościach.

– Spokojnie. Zawsze tak mam – przyznałam szybko.

– Tutaj jest łazienka. Chodź szybko – powiedział i w niezbyt delikatny sposób chwycił mnie za ramię, a potem niemal wepchnął do miniłazienki i wsunął moją dłoń pod kran w umywalce.

Zimna woda natychmiast złagodziła delikatny ból w ranie.

Olek stanął tuż za mną i ocierał się torsem o moje plecy. Nie zdawał sobie chyba sprawy z tego, w jakiej znajdowaliśmy się teraz pozycji, ale ja niestety miałam jej pełną świadomość. Na plecach czułam bicie jego serca. Szybkie i silne.

Poczułam, jak i moje zaczyna szaleć w piersi, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego.

– Prawie nie widać rany – powiedział zdziwiony – Skąd tyle krwi? – zapytał i popatrzył mi w oczy.

W tej ciasnocie i z jego bliskością poczułam się jak zwierzę schwytane w potrzask. Nie mogłam dłużej tak stać. To było zbyt intymne.

Odsunęłam się, trącając go lekko łokciem w brzuch. Może nie najsubtelniejszy sposób na wyswobodzenie się z tej sytuacji, ale przynajmniej skuteczny. Wycofałam się do biura i zaczęłam przeszukiwać apteczkę.

– Mówiłam, że to u mnie normalne. Mam słabą krzepliwość krwi. – Wzruszyłam ramionami i polałam ranę wodą utlenioną, a potem usiłowałam poradzić sobie z plastrami.

Olek podszedł do mnie i odebrał ode mnie opatrunek, rozpakował go i przykleił na wnętrze mojej dłoni. Był delikatny i dokładny.

– Dzięki. – Odsunęłam się i chciałam coś powiedzieć, ale usłyszeliśmy kroki zbliżającej się osoby i oboje zwróciliśmy się w tamtym kierunku.

W drzwiach do gabinetu przystanęła Anna. Miała na sobie inne ubranie niż to, w którym mnie przywitała. Teraz związała włosy w koński ogon, włożyła krótkie spodenki i obcisły czarny T-shirt, który nie dawał pola wyobraźni. Jej obfity biust odznaczał się na filigranowej sylwetce. Anna była atrakcyjną kobietą, a ja czułam się przy niej jak siostra Kopciuszka.

Kobieta na widok mojej ręki otworzyła szeroko oczy. Musiałam po raz kolejny wyjaśniać, że to to nic wielkiego, tylko małe skaleczenie.

– To dobrze – przyznała z ulgą. – Aleksander dobrze się tobą zajął? – zapytała z uśmiechem, który natychmiast przeniosła na chłopaka.

– Jasne. Wiem już, co i jak – odpowiedziałam, bardzo skrępowana intymnością tego uśmiechu.

Nie musiałam być geniuszem, żeby wywnioskować z ich zachowania, że coś między nimi jest. Najpewniej ze sobą sypiają, pomyślałam. Zresztą to nie moja sprawa. Ostatnią rzeczą, jaką chciałabym zaprzątać sobie myśli, były jakieś romanse, skandale i małe dramaty tego miejsca. Miałam dużo swoich własnych problemów.

Olek wyglądał na równie skrępowanego i domyślałam się, że nie chciał, aby ktoś dowiedział się o jego romansie z szefową. No cóż, kobieta nie była zbyt subtelna.

– W takim razie chodźmy do kuchni. Pokażę ci, czym będziesz się od jutra zajmowała – zwróciła się do mnie.

– Jasne. Tylko się szybko przebiorę. – Wskazałam na mój zakrwawiony T-shirt.

Wyglądałam jak Dexter z serialu po swojej nocnej wyprawie.

– A, tak. Przebierz się koniecznie – przyznała i ostatni raz posłała tęskne spojrzenie w stronę Olka.

Nie wiem, dlaczego, ale zirytowało mnie to. Może dlatego, że Olek wyglądał, jakby ta sytuacja była dla niego bardzo niekomfortowa. Spuścił wzrok i zaczął nerwowymi ruchami sprzątać opatrunki ze stołu.

– Zaczekaj – rzucił do mnie, gdy ruszyłam do wyjścia. – Odprowadzę cię – powiedział i zrobił w moją stronę krok, ale Anna chwyciła go za ramię.

– Aleksandrze, zaczekaj. Mam do ciebie sprawę.

Olek dyskretnie przewrócił oczami i wtedy zrozumiałam, że być może myliłam się co do relacji tych dwojga.

Nie chciałam się mieszać w nie swoje sprawy, dlatego w pośpiechu wyszłam ze składziku i szybkim krokiem pomaszerowałam do swojego pokoju na strychu.

Dzień minął mi bardzo szybko. Poznałam załogę pracującą w kuchni, dowiedziałam się, na czym dokładnie będą polegały moje zadania i jak wygląda harmonogram dnia. Byłam zmęczona, ale jednocześnie pełna energii i zapału do działania. Wiedziałam, że każdy dzień przybliża mnie do mojego celu.

Dziękowałam Opatrzności, że udało mi się znaleźć pracę na wakacje w miejscu, w którym znajdowała się stadnina koni. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej zdołałam wynegocjować w tygodniu dwie godziny zajęć hipoterapii, które będę mogła wpisać sobie w dziennik praktyk studenckich. Tak naprawdę nie chodziło mi o praktyki ani o studia.

Chciałam znaleźć się blisko koni, które kochałam. Uwielbiałam jazdę konną i wolność, którą wtedy czułam. Ceniłam pracę z tymi zwierzętami i spokój, który mnie wtedy przepełniał. To były moje małe chwile szczęścia. Miałam ich niewiele, ale dawały mi siłę do dalszego życia.

Nastał wieczór. Otworzyłam okno w moim pokoju i wyjrzałam na zewnątrz. Było spokojnie, cicho i nostalgicznie. Niebo zabarwiło się na granatowo, a gdzieniegdzie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Z daleka docierał do mnie rechot żab, parskanie koni i kwilenie jakichś ptaków. Istna sielanka. Uśmiechnęłam się i ziewnęłam przeciągle. Byłam zmęczona, ale zadowolona.

Rozpakowałam walizkę i przygotowałam sobie kosmetyki do kąpieli. Przewiesiłam przez ramię ręcznik i piżamę, po czym weszłam do łazienki.

Wzięłam długi, gorący prysznic, który rozluźnił moje mięśnie, napięte po całym dniu intensywnych wrażeń. Wyszłam spod prysznica i wciąż naga, zabrałam się za rozczesywanie włosów, które były bardzo oporne, jeśli wcześniej nie nałożyłam na nie odżywki.

Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zdołałam jedynie zarejestrować, że nie były to drzwi do mojego pokoju. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować. Zerknęłam przerażona w tamtym kierunku. Przede mną stanął rozebrany do pasa Olek. Olek, który zastygł w miejscu i patrzył na mnie, jakbym była zjawą.

Krzyknęłam przerażona, chwytając jednocześnie ręcznik. Okryłam się nim niezdarnie, a on wciąż tam stał z otwartymi ustami.

Nagle, równie szybko, jak wparował do łazienki, wyszedł z niej, głośno zatrzaskując drzwi.

Zamarłam. Nie potrafiłam się poruszyć. Uderzyłam ręką w czoło, przypominając sobie, że nie zamknęłam tych cholernych drzwi. Nigdy nie spotkałam się z takim rozmieszczeniem pokoi, które łączyłaby wspólna łazienka i dlatego kompletnie o tym zapomniałam.

Usiadłam na zamkniętej muszli klozetowej, czując, jak zalewa mnie wstyd. Widział mnie. Widział zupełnie nagą. Zakryłam rękoma twarz, chcąc się zapaść pod ziemię.

– Cholera – syknęłam pod nosem i szybko zaczęłam zbierać swoje ubrania, żeby zwolnić łazienkę.

– Miałaś zamykać przeciwległe drzwi! – Usłyszałam głos Olka.

Wywróciłam oczami. Co ty nie powiesz, przedrzeźniłam go w myślach.

– Wiem! Zapomniałam! – odkrzyknęłam. – I nic nie szkodzi! – dodałam po sekundzie, żeby mu zwrócić uwagę na to, że nawet mnie nie przeprosił za wtargnięcie.

– Sorry! – wrzasnął, na co, wbrew sobie, się uśmiechnęłam.

Już wiedziałam, że nasze współegzystowanie nie będzie przebiegało tak, jak sobie zaplanowałam.

OLEK

– Hej! – Wszedłem do kuchni i przywitałem się z pracownikami, którzy właśnie przyjechali do pensjonatu.

Większość od razu zabierała się za swoją robotę, ale niektórzy wykorzystywali ostatnie minuty, gdy nie było jeszcze szefostwa, i zaczynali dzień od dymka albo kawy na koszt firmy.

Załoga pracująca w restauracji i pensjonacie to trzy kelnerki, które po godzinach sprzątały pokoje gości, dwóch kucharzy i dwie kucharki zajmujące się mniejszymi zamówieniami, takimi jak desery czy śniadania, a po godzinach pracy restauracji pomagające w sprzątaniu.

Byli jeszcze pracownicy stajni i oczywiście ja – osoba od wszystkiego.

W samym ośrodku oprócz mnie mieszkał jeszcze jeden z kucharzy, Andrzej, ale zajmował pokój w hotelu. No i Paula… Paula, którą ujrzałem wczoraj w pełnej krasie. Ten obraz wyrył się w moim mózgu już chyba na zawsze. Wciąż miałem przed oczami mleczny odcień jej skóry, niewielkie, ale kształtne, piersi i ramiona upstrzone piegami. Dostałem także odpowiedź na pytanie, dotyczące tego, czy niesamowity kolor włosów na głowie odpowiada temu na dole. Odpowiada.

I to wszystko zdołałem zobaczyć w czasie krótszym niż trzy sekundy. Musiałem przyznać sam przed sobą, że byłem cholernie spostrzegawczy.

A dziewczyna była apetyczna.

Poczułem, że na powrót robi mi się gorąco na wspomnienie tego zajebistego widoku.

Jak na zawołanie zderzyłem się z olbrzymimi oczami Pauli, która, gdy tylko mnie spostrzegła, szybko odwróciła głowę. Wstydnisia. Kto by pomyślał, uśmiechnąłem się pod nosem. Miała na sobie beżowe szorty i zwykły szary T-shirt z krótkim rękawem. Swoje płomienne włosy zaplotła w ciasny warkocz, który spoczywał na jej ramieniu.

Słodziak.

Siedziała nad miską płatków kukurydzianych z mlekiem i wiosłowała w niej, jakby jutra miało nie być. Wstydnisia i głodomór, dodałem w myślach.

Zrobiłem sobie kanapki i kawę, a potem usiadłem naprzeciwko niej.

– Cześć – powiedziałem, jakby nigdy nic.

Doszedłem do wniosku, że właśnie tak powinienem się zachowywać, w przeciwnym razie dziewczyna już się do mnie nie odezwie, co znacznie utrudni nam pracę. O trudnościach we wspólnym dzieleniu łazienki nie wspominając.

– Cześć – odpowiedziała, podnosząc na mnie oczy i ku mojemu zaskoczeniu, nie było w nich cienia wstydu czy zażenowania.

A jednak nie taka nieśmiała, jak myślałem. Zaimponowała mi. Myślałem, że po tym dość niefortunnym (dla niej) zdarzeniu nie będzie mi mogła spojrzeć w oczy.

– Jak pierwsza noc? – zapytałem i uśmiechnąłem się, ale nie lubieżnie, czy coś, tylko bardzo sympatycznie i miło.

– Dobrze – odrzekła i wsunęła kolejną łyżkę płatków z mlekiem do ust.

Nie wiem, dlaczego, ale to jej pałaszowanie śniadania z takim apetytem bardzo mnie rozczuliło. Wyglądała jak mała dziewczynka, którą ktoś wcześniej przegłodził.

– Dlaczego się tak na mnie gapisz? – zapytała z pełnymi ustami.

W jej oczach szalały iskierki rozbawienia. Mała lisica się ze mnie wyśmiewa. To ci dopiero, pomyślałem rozbawiony.

– Nie gapię się. Tak tylko coś mi się przypomniało – powiedziałem, zapychając sobie usta kanapką.

Tym razem mi się udało – lisica zaczerwieniła się po same czubki włosów. Przy takiej cerze niewiele było trzeba, żeby sprawić, aby oblała się rumieńcem. Dobrze wiedzieć, zanotowałem sobie w głowie. Chyba znalazłem nowe hobby.

– Wiesz, że w nocy chrapiesz? – odezwała się niespodziewanie, przełykając ostatni kęs swojego pożywnego śniadania.

– Nieprawda. A nawet jeśli, to i tak byś tego nie usłyszała ze swojego pokoju – odparowałem, bo wiedziałem, że bezczelnie kłamie.

– Byłam w nocy w łazience i aż się ściany trzęsły od tego huku – ciągnęła niezrażona. – Już wiem, czemu cię zamknęli na tym poddaszu – dodała, powstrzymując uśmiech. – Tylko nie wiem, za co ja zostałam tak pokarana – zakończyła pytaniem.

Nie mogłem się powstrzymać i się roześmiałem, chociaż i tak czułem się oburzony jej insynuacjami, bo nigdy nie chrapałem.

– Pewnie też masz coś za uszami – powiedziałem i, ku mojemu zadowoleniu, Paula znowu się zaczerwieniła.

Było w niej coś takiego, co bardzo przyciągało i nie chodziło nawet o kolor jej włosów. To ta mieszanka buntu, zadziorności, niewinności i bezbronności była taka pociągająca. Dziwne, bo nigdy nie gustowałem w filigranowych, bezbronnych dziewczynkach. Bardziej pociągały mnie dziewczyny takie jak Sara. Silne, śmiałe, które nie bały się brać od życia tego, czego chciały.

Co prawda nie znałem jeszcze Pauli na tyle, aby powiedzieć, że taka nie jest, ale wibracje, które wysyłała w świat, krzyczały głośno, że jest delikatna i skryta.

Nie mieliśmy wiele czasu na pogaduchy, bo na podjeździe usłyszałem auto Anny. Wszyscy rozpierzchli się w swoje strony, dosłownie jak karaluchy. Posłałem Pauli ostatni uśmiech i życzyłem jej powodzenia, a potem udałem się do stajni, żeby zrobić obrządek i wypuścić konie na pastwisko.

Dzisiaj zjeżdżali pierwsi wczasowicze z całymi rodzinami i dostałem polecenie od Anny, aby zabezpieczyć niewielki plac zabaw na tyłach pensjonatu. Następnie miałem udać się do hurtowni po zakupy. Lubiłem taki tryb pracy bez powtarzalności. W zasadzie każdego dnia robiłem coś innego, a praca na świeżym powietrzu była dodatkowym atutem. Nienawidziłem rutyny i zamkniętych pomieszczeń, a myśl, że miałbym spędzać całe dnie za biurkiem w jakimś miejskim biurowcu, sklepie czy innych czterech ścianach, napawała mnie przerażeniem.

Nie, to nie było dla mnie. Nie miałem problemów z nauką w szkole, ale nie zdecydowałem się na studia z prostego względu – nie chciałem tracić czasu na coś, co w najlepszym razie zaowocuje wspomnianym zamknięciem mnie w czterech ścianach. Chciałem od razu zarabiać, odkładać kasę i stać się finansowo niezależny. Nie byłem też aż tak bardzo zdeterminowany, aby piąć się po szczeblach kariery i brać udział w wyścigu szczurów.

Chciałem, aby moje życie było ciągłą przygodą i żeby nic mnie nie ograniczało. Dlatego po wakacjach zdecydowałem się na wyjazd do pracy do Kanady. Odkładałem to ze względu na babcię – moją jedyną rodzinę. Rok temu straciłem dziadka, a ona męża. Moja strata była jednak niczym wobec tego, co musiała przechodzić babcia.

Przeżyli razem pięćdziesiąt lat. Pięćdziesiąt lat wspólnych smutków i radości, aż pewnego dnia się obudziła i została… sama. Nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak to jest, stracić kogoś tak bliskiego, kogoś, z kim jest się od zawsze i z kim dzieliło się życie od tak dawna.

Cały czas tęskniłem za dziadkiem, ale to była tęsknota dziecka za rodzicem, tęsknota za wspomnieniami. W moim sercu tliła się jeszcze żałoba, ale czułem, że rany się goją, chociaż na zawsze pozostaną w nim blizny. Ja mogłem tworzyć własne wspomnienia i własną przyszłość, a moja babcia została zupełnie sama. Zawieszona pomiędzy tym, co było i już nie wróci, a tym, co nieuchronne. Samotność w późnym wieku to jedna z najgorszych samotności. Zdawałem sobie z tego sprawę, dlatego nie chciałem wyjeżdżać. Nie mogłem zostawiać jej samej, chociaż ona nalegała na to, żebym nie oglądał się na nią i robił ze swoim życiem, co tylko zapragnę.

Kochałem ją za to, ale właśnie dlatego, że ją kochałem, nie mógłbym tego zrobić. Jakieś pół roku temu wszystko się zmieniło. Jedna z dalekich krewnych babci wróciła do Polski po latach emigracji w Stanach. Nie miała gdzie się podziać i babcia zaproponowała jej wspólne mieszkanie w zamian za dbanie o dom i dzielenie się rachunkami.

Nie ufałem jednak temu pomysłowi. Nie ufałem ludziom, którzy pojawiają się znikąd i próbują wkraść się w łaski starszych osób, tracących z wiekiem swoją czujność. Co prawda moja babcia była największą cwaniarą, jaką spotkałem w życiu, ale nie mogłem mieć pewności, że nie zostanie w jakiś sposób skrzywdzona. Przyglądałem się tamtej kobiecie uważnie i w sumie nie znalazłem niczego, co mógłbym jej zarzucić. Pani Ela, pięćdziesięciotrzylatka, która sama straciła niedawno męża, po prostu nie chciała dłużej być sama gdzieś daleko, w kraju, z którym nigdy się nie zżyła. Uznałem, że nie jest zagrożeniem dla babci, a więcej – stała się jej przyjaciółką. Cieszyło mnie to i dało możliwość przyjęcia sezonowej pracy w Lisiej Dolinie. Pracy, która stała się też testem tego, czy babcia poradzi sobie sama z Elą, gdy ja zdecyduję się na wyjazd za granicę.

Po południu, zgodnie z instrukcjami szefowej, wziąłem należącego do pensjonatu citroëna berlingo i wyruszyłem załatwić zakupy w hurtowni. Zanim dotarłem do bramy wyjazdowej, zobaczyłem, jak ktoś biegnie za mną i wymachuje rękoma. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Paula.

Dziewczyna, zgrzana i zaczerwieniona, przystanęła przy oknie i wręczyła mi pomięty świstek papieru.

– Co to? – zapytałem, obserwując ją uważnie.

Znowu była zarumieniona i zgrzana. Podobała mi się taka.

– To od szefowej. Dodatkowa lista zakupów – powiedziała i już chciała odejść, ale wpadłem na pewien pomysł.

– Wsiadaj – nakazałem i spojrzałem na miejsce pasażera.

– Po co? – zapytała i skrzywiła się.

– Pojedź ze mną. Tego jest za dużo, żebym sam mógł sobie z tym poradzić – wymyśliłem na poczekaniu.

– Nie mogę. To mój pierwszy dzień i mam mnóstwo pracy – powiedziała i odsunęła się na odległość kilku kroków. – Poza tym nie ma miejsca, a masz z dworca odebrać nową dziewczynę. Jakaś menedżerka, czy coś. – Wzruszyła ramionami. – Zadzwoń do szefowej, to wszystko ci wyjaśni – dodała.

Nowa menedżerka? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem? Nieważne. Paula miała rację, jeśli to prawda, nie zmieścimy się we trójkę. Cholera.

– Na razie – powiedziała i szybkim krokiem ruszyła w stronę restauracji.

Obserwowałem ją chwilę w bocznym lusterku, a gdy znikła mi z pola widzenia, wyjechałem z podjazdu.

Sezon na lisa

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-328-6

 

© Agata Czykierda-Grabowska i Wydawnictwo Novae Res 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Wioletta Cyrulik

KOREKTA: Elżbieta Zasempa

OKŁADKA: Joanna Michniewska

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.