Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka nie zajmuje się postacią Naczelnika jako polityka, wojskowego czy męża stanu. Opowiada o jego związkach z kobietami, które trwały u jego boku, towarzyszyły mu w życiu i działalności konspiracyjnej i kochały go nawet wówczas, gdy on je odtrącił. Galerię pań ważnych w życiu Marszałka otwiera jego matka, jedyna kobieta, którą kochał naprawdę, a następnie przedstawione zostały sylwetki Leonardy Lewandowskiej, jego „syberyjskiej ukochanej”, pierwszej żony Marii Juszkiewicz, dla której zmienił wyznanie oraz jego ostatniej małżonki – Aleksandry Szczerbickiej. Jeden z rozdziałów poświęcony jest Kazimierze Iłłakowiczównie, osobistej sekretarce Marszałka, która także była zafascynowana nim jako mężczyzną. Przegląd dam serca Piłsudskiego zamykają Leokadia Lewandowska, piękna lekarka, towarzysząca mu podczas wyjazdu na Maderę oraz jego ostatnia fascynacja – Jadwiga Burhardt. Piłsudski, jak wszyscy wybitni ludzie, nie był łatwy we współżyciu, o czym boleśnie przekonały się wszystkie jego partnerki. Biografowie Piłsudskiego zauważają w każdym z jego związków trzy zasadnicze fazy: pierwsze zauroczenie, które przeradzało się w głęboką fascynację, potem następowało pogłębienie więzi uczuciowej oraz intelektualnej, a następnie postępująca obojętność. Kobiety swego życia traktował bardzo instrumentalnie, a one nigdy nie przestały kochać tego nietuzinkowego, fascynującego mężczyznę. Uczucie było na tyle silne, że dwie z nich wolały umrzeć, niż żyć ze świadomością odtrącenia przez niego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 371
„Ludzie tacy jak Józef Piłsudski nie przychodzą na świat po to, aby zaświecić jak meteor w nocy i zostawić po sobie mrok. Dani są narodom jako wieczne światło, jako drogowskaz [...] i właśnie za grobem są ich największe zwycięstwa”. Te wzniosłe słowa napisał po śmierci I Marszałka Polski Jan Lechoń. Poeta doskonale uchwycił wielkość Piłsudskiego, patrioty i wizjonera, wybitnego przywódcy państwa i dowódcy wojskowego, człowieka, któremu Polska zawdzięcza niepodległość po stu dwudziestu trzech latach nieobecności na mapach świata, a Europa – zatrzymanie pochodu Armii Czerwonej.
Jednak, jak wszyscy wielcy ludzie, a zwłaszcza ci, których historia postawiła u steru władzy, Piłsudski jest postacią kontrowersyjną. Jego nieprzejednani wielbiciele widzą w nim pogromcę bolszewików, wielkiego wizjonera postrzegającego Polskę jako mocarstwo regionalne w Europie, podobne do tego, jakie istniało za czasów Jagiellonów, które miałoby potężny potencjał demograficzny i militarny, mogący powstrzymać imperialne zapędy Niemiec i sowieckiej Rosji. Nawet kontrowersyjny przewrót majowy postrzegają jako próbę ustanowienia silnej władzy wykonawczej, która mogłaby usprawnić wadliwie funkcjonujący mechanizm demokracji parlamentarnej, porównując tym samym Naczelnika do Stefana Batorego, Jana Zamoyskiego, księdza Skargi czy Jana III Sobieskiego. Podkreślają jednocześnie jego trzeźwy osąd historyczny, przywołując jego zdanie o powstaniach polskich: „Są zorze poranne i wieczorne. Walczący w powstaniach wierzyli, że ich zorze są poranne. A były wieczorne”.
Przeciwnicy uważają go za dyktatora, który brutalnie rozprawił się z opozycją oraz wypominają mu Berezę Kartuską i ograniczanie demokracji, oskarżając jednocześnie o instrumentalne traktowanie współpracowników i megalomanię. Zarzucają Naczelnikowi, że wciągnął Polskę w niepotrzebną konfrontację zbrojną z bolszewicką Rosją, która o mało nie zakończyła się utratą dopiero co odzyskanej niepodległości i kosztowała życie tysiące Polaków. Co więcej, granice uzyskane po wojnie były terytorialnie mniej korzystne od granic możliwych do uzyskania na drodze pertraktacji zaproponowanych przez bolszewików w grudniu 1919 roku.
Jednak nawet najzagorzalsi przeciwnicy Piłsudskiego muszą przyznać, że dzięki jego działaniom naród polski został zintegrowany w stopniu umożliwiającym powszechną odpowiedzialność za państwo, czego ostatecznym dowodem był jednolity opór Polaków wobec okupantów w czasie drugiej wojny światowej. Poza tym był bezgranicznie i bezkrytycznie uwielbiany przez ogół społeczeństwa, które potrafiło wybaczyć mu nawet najgorsze wady. Kiedy umarł, nawet warszawscy złodzieje obiecali, że na czas pogrzebu zaprzestaną swojej „działalności”. Jego postać fascynuje do dzisiaj i dla wielu jest jednym z najwybitniejszych Polaków, swą wielkością dorównuje królom. Wybitny polski grafik, Andrzej Heinrich, twórca projektu polskich banknotów i znaczków, w Poczcie władców Polski, obok czterdziestu trzech królów i książąt rządzących w przeszłości naszym krajem, umieszcza podobiznę Marszałka jako czterdziestego czwartego władcę Polski.
Niestety Piłsudski, jak większość wybitnych ludzi, nie był człowiekiem łatwym we współżyciu. Był skoncentrowany na sobie i megalomańsko przekonany o własnej nieomylności, czego najlepszym przykładem jest wydane przez niego polecenie o przekazaniu jego mózgu nauce, bowiem sądził, że ten jego organ jest inaczej zbudowany niż u innych ludzi, ponieważ uważał siebie za człowieka wybitnego i „inaczej myślącego”. O jego niełatwym charakterze boleśnie przekonały się kobiety, z którymi był związany. Trzeba jednocześnie dodać, że Marszałek przeżywał rozterki uczuciowe niemal do końca swych dni, a jego związki z kobietami miały bardzo dramatyczny przebieg.
Przyjmując dzisiejszą terminologię, Piłsudskiego możemy nazwać „łamaczem serc niewieścich” i to, niestety, łamaczem bardzo brutalnym, bowiem dwie z jego wybranek popełniły samobójstwo. Nigdy nie dbał o to, aby usankcjonować swoje związki z kobietami, a przez pewien czas żył nawet w osobliwym trójkącie, zakończonym śmiercią jednej ze swych partnerek. Uczucie było na tyle silne, że dwie z nich wolały umrzeć, niż żyć ze świadomością odtrącenia przez niego. Biografowie Piłsudskiego zauważają w każdym z jego związków cztery zasadnicze fazy: pierwsze zauroczenie, które przeradzało się w głęboką fascynację, po której następowało pogłębienie więzi uczuciowej oraz intelektualnej, a następnie postępująca obojętność.
Niniejsza publikacja nie ma na celu gloryfikacji Piłsudskiego, ani też „odbrązowienia” jego legendy. Pomników w naszym kraju Marszałek ma wystarczająco dużo, a zdrapywaniem patyny z jego wizerunku w naszym społeczeństwie niech zajmują się historycy. W tej książce zajmiemy się kobietami, które trwały u jego boku, towarzyszyły mu w życiu i działalności konspiracyjnej oraz kochały go nawet wówczas, gdy on je odtrącił.
Galerię pań ważnych w życiu Marszałka otwiera jego matka, jedyna kobieta, którą kochał naprawdę, a następnie przedstawione są sylwetki Leonardy Lewandowskiej, jego „syberyjskiej ukochanej”, pierwszej żony Marii Juszkiewiczowej, dla której zmienił wyznanie oraz jego ostatniej małżonki – Aleksandry Szczerbińskiej. Przegląd dam serca Piłsudskiego zamykają: Eugenia Lewicka, piękna lekarka, towarzysząca mu podczas wyjazdu na Maderę, oraz jego ostatnia fascynacja – Jadwiga Burhardt. Galerię kobiet uzupełnia Kazimiera Iłłakowiczówna, która pracowała dla Marszałka i darzyła go platonicznym uczuciem.
Józef Piłsudski, wspominając pierwsze lata swego życia spędzone w majątku rodziców na kresach, w leżącym około sześćdziesięciu kilometrów od Wilna Zułowie, pisał „mógłbym nazwać swe dzieciństwo – sielskiem, anielskiem”.
Zułów, rodzinne gniazdo Piłsudskiego, według współczesnego podziału administracyjnego leży na Litwie, w rejonie święciańskim, w gminie podbrodzkiej. Od najbliższego miasta, Podbrodzie, które jest także prężnym ośrodkiem działania litewskiej Polonii, oddalony jest o trzynaście kilometrów. Leży nad urokliwą rzeczką Merą, lewym dopływem rzeki Żejmiany, która z kolei wpływa do Wilii. Zarówno przed wojną, jak i w czasach współczesnych turyści bądź badacze życia Naczelnika, odwiedziwszy Zułów i otaczające go okolice, dosłownie rozpływają się w zachwytach nad urzekającym krajobrazem. Świadczy o tym chociażby opis znanego publicysty i historyka, Stanisława Cat-Mackiewicza, w książce Klucz do Piłsudskiego: „Zułów położony jest o dwadzieścia kilometrów od miasteczka Podbrodzie. Piękne są naokoło okolice. Na południu płynie Wilia, która w niektórych miejscach, na przykład w uroczych Punżanach, ma piękno wianka uwiązanego z jaśminów i czeremchy, na zachodzie śliczna, zalotna Żejmiana. Na wschód zaczynają się wielkie jeziora ze srebrnym Jeziorem Świrskim, Miadziolem, wreszcie największym z nich Naroczem, «morzem litewskim»; na północ jeziora brasiawskie, na które kładzie fiolety swych pierwszych refleksów zbliżająca się północ. Ale sam Zułów nie jest specjalnie ładny. Płasko, piaszczyście, sośniaki bez większego charakteru. Dobra żuławskie stanowiły dość monotonną plamę wśród otaczającego je kolorowego i uroczego krajobrazu”. Ale właśnie w tej „monotonnej plamie” stał dworek, w którym 5 grudnia 1867 roku przyszedł na świat Józef Klemens Piłsudski, czwarte dziecko Józefa Wincentego Piłsudskiego i jego żony Marii z Billewiczów Piłsudskiej.
Ojciec Piłsudskiego wywodził swój ród od dynastii wielkich książąt litewskich, uznając za odległego przodka Dowsprunga, bądź Dowsprunka, starszego brata Mendoga, pierwszego władcy zjednoczonej Litwy. To właśnie z rodu Dowsprungowiczów pochodził bezpośredni protoplasta Piłsudskich, książę Ginet, który jako przedstawiciel jednego z najznaczniejszych litewskich rodów złożył swój podpis pod aktem unii horodelskiej[1] z 1413 roku. Józef Piłsudski w czasie swej działalności konspiracyjnej używał czasem właśnie nazwiska Ginet. Ów protoplasta rodu miał dwóch synów: Marka i Stanisława Giniatowiczów. Syn tego ostatniego, Bartłomiej Giniatowicz, w połowie XV wieku przyjął nazwisko Piłsudki od majątku Piłsudy koło Rosień na Żmudzi. Piłsudscy używali herbu Kościesza „odmienna”, bądź „uszczerbiona”, czasem zwana „strzałą”.
Członkowie późniejszych pokoleń rodziny Piłsudskich piastowali, co prawda liczne, ale niezbyt wysokie urzędy w Wielkim Księstwie Litewskim, jak również byli właścicielami sporych dóbr na Żmudzi, jednak nigdy nie cieszyli się dużym znaczeniem na arenie społecznej. Aczkolwiek fakt, iż swoje drzewo genealogiczne wywodzili od brata samego Mendoga, co czyniło ich jednym z najstarszych litewskich rodów, sprawił, że byli bardzo atrakcyjną partią przy zawieraniu małżeństw. Z tego powodu ród Piłsudskich z czasem skoligacił się niemalże ze wszystkimi rodzinami szlacheckiej Litwy, a w czasach narodzin Marszałka, do krewnych jego rodziny zaliczali się m.in. Giełgudowie, Puzynowie, Czapscy, Szemiothowie, Górscy, Billewiczowie, Butlerowie, Witkiewiczowie, a niektórzy biografowie dopatrują się także pokrewieństwa z samymi Radziwiłłami.
Ojciec marszałka, Józef Wincenty Piłsudski, przyszedł na świat w Rapszanach, w rodzinie Piotra, sędziego granicznego powiatu rosieńskiego i hrabianki Teodory Urszuli Otylii z Butlerów. W rodzinie żywa była pamięć dziadka Teodory – Wincentego Billewicza, uczestnika powstania listopadowego. Ona sama czynnie pomagała oddziałom walczącym w powstaniu styczniowym i rządowi powstańczemu. Na jej oczach zginął też młody powstaniec, który, uciekając przed ścigającymi go siepaczami rosyjskimi, schronił się w jej domu. Niestety, zaraz po nim do domu wtargnęli żołnierze rosyjscy, którzy po krótkiej walce zakłuli młodzieńca bagnetami. Zanim jednak nastąpił ten tragiczny finał, powstaniec zdążył ukryć za stojącą w pomieszczeniu komodą ważne dokumenty, które przewoził. Sam oddał życie, ale dokumenty ocalały.
Dziadek Marszałka zamieszkiwał wraz z rodziną w majątku uzyskanym, wraz z innymi majątkami i lasami, od swej bezdzietnej ciotki i siostry jego matki, Eufrozyny z Bielewiczów Białłozorowej. Po śmierci swego teścia w 1843 roku, Piotr Piłsudski wydzierżawił Poszuszwie swemu bratu Waleremu, a sam osiadł w majątku żony w Rapszanach, by około 1849 roku powrócić do Poszuszwia. Obok ojca Naczelnika, państwo Piotr i Teodora Piłsudscy mieli jeszcze czworo dzieci: Walerię Giedgowdową (1834–1926), Julię Bortkiewiczową (1836–1910), Teresę Symonowiczową (1838–ok. 1906) i Wincentego (1839–1916).
Najstarszy z całej gromadki, Józef Wincenty, po ukończeniu szkoły w Krożach i Wiłkomierzu, jako członek ziemiańskiej rodziny, zamierzający w przyszłości poświęcić się prowadzeniu majątku ziemskiego, wybrał studia w Instytucie Agronomicznym w Horyhorkach, gdzie kształcił się w dziedzinie agronomii. Już we wczesnej młodości zaangażował się w działalność patriotyczną, a w wieku trzydziestu lat wziął udział w powstaniu styczniowym, w trakcie którego piastował urząd komisarza rządu powstańczego na powiat kowieński. Jeszcze w czasie trwania powstania zakochał się w swej dalekiej krewnej, młodszej od niego o dziewięć lat Marii Billewiczównej, herbu Mogiła, z którą postanowił się ożenić. Parę musiało połączyć wielkie uczucie, bowiem ich pokrewieństwo było tak bliskie, że należało uzyskać indult[2] władz kościelnych zezwalający na zawarcie małżeństwa.
Panna Billewiczówna, córka Antoniego Billewicza i Heleny Michałowskiej, podobnie jak jej małżonek, wywodziła się z jednego z najstarszych litewskich rodów posiadającego dobra na Litwie i Żmudzi. Nikomu chyba nie trzeba przypominać, że właśnie to nazwisko nosi ukochana Andrzeja Kmicica z Potopu Henryka Sienkiewicza. Billewiczowie swój ród wywodzili od niejakiego Zodeyki, pochodzącego od książąt litewskich. Ten protoplasta rodu musiał odznaczyć się wybitnymi zasługami, bowiem został zięciem samego wielkiego księcia Witolda. Jego najstarszym synem był Bill, który był ojcem Jerzego, a ten z kolei miał trzech synów. I w ten sposób rozrósł się ród Billów-Billewiczów, z którego wywodziła się matka Józefa Piłsudskiego.
Billewiczowie pieczętowali się herbem Mogiła i byli spokrewnieni bądź skoligaceni z innymi możnymi rodami, od dawna osiadłymi na Żmudzi. Zamieszkiwali tereny „w całem Rosieńskiem”, gdzie leżało ich gniazdo rodzinne, Billewicze. Sam Piłsudski twierdził w rozmowie ze swoją drugą żoną, iż „ród Billewiczów zaczyna się od prababek. Były 4 Billewiczówny, po 4 mężach nazywały się Kurdziukowa, Pac-Pomarańska, Butlerowa i Durasiewiczowa”.
Co ciekawe, oba litewskie rody, Billewiczów i Piłsudskich, szybko uległy polonizacji i krzewiły polskość na terenie Litwy, jednak przeciwnicy Marszałka zarzucają mu, że nie uważał się za Polaka, ale zawsze mówił o sobie jako o Litwinie. Faktycznie, nie znajdziemy żadnej wypowiedzi Piłsudskiego, w której mówił o sobie: „ja, Polak”, natomiast często „ja, Litwin”, jak również „Ja, z moim litewskim uporem”. Tymczasem historyk Janusz Pajewski zwraca uwagę na fakt, że takie określenia swojej osoby Marszałek stosował w celu rozróżnienia historycznego pomiędzy „Litwinem, mieszkańcem Wielkiego Księstwa Litewskiego, a koroniarzem, mieszkańcem krajów Korony, tj. Królestwa Polskiego. I tylko ignorancja albo zła wola mogą w takich słowach Piłsudskiego upatrywać sens odmienny”.
Maria Billewiczówna przyszła na świat w 1842 roku w Adamowie jako jedyna córka Antoniego Billewicza i Heleny Michałowskiej. Życie nie rozpieszczało zbytnio małej Maryni, bowiem, kiedy miała zaledwie trzy lata, straciła matkę i została oddana na wychowanie swemu dziadkowi, Kacprowi Billewiczowi, emerytowanemu prezesowi sądu wileńskiego. Jej ojciec ożenił się po raz drugi i właściwie stracił zainteresowanie wychowaniem małej Marii. Z zadania tego wyśmienicie wywiązał się jej dziadek, który wychował ją na osobę obdarzoną nie tylko wielkim patriotyzmem i poczuciem honoru, ale także wyrobił w niej niezwykły hart ducha. Nie dość, że była wychowywana bez matki i praktycznie bez ojca, to w wieku siedmiu lat poważnie zachorowała na zapalenie stawu biodrowego. Co prawda na początku lat sześćdziesiątych przeszła udaną operację biodra w klinice w Berlinie, ale choroba pozostawiła trwały ślad i Maria lekko utykała.
Jako mała dziewczynka była dzieckiem delikatnym i uczuciowym. Wyrosła na pannę o niezwykłej urodzie, którą określano wówczas epitetami „eteryczna” i „pełna wdzięku”. O dziwo, adoratorów nie zniechęcały piegi zdobiące jej twarz, a w czasach, w jakich przyszło żyć pannie Billewiczównie, były one uznawane za wielki mankament kobiecej urody. Już jako młoda dziewczyna bardzo lubiła małe dzieci i matkowała wszystkim swoim małym krewnym. W wieku dwudziestu jeden lat wyszła za mąż za Józefa Wincentego Piłsudskiego, który zapewne zafascynował ją swymi patriotycznymi poglądami i działalnością powstańczą, doskonale wpisując się w ideały wpajane jej przez dziadka od wczesnego dzieciństwa. Ślub państwa Piłsudskich odbył się 23 kwietnia 1863 roku w majątku Billewiczów w Tenenie, a panna młoda wniosła w posagu wspomniany już Zułów, włącznie z Sugintami (między Wiłkomierzem a Ucianami), Teneniami i Adamowem. Posiadłości ziemskie stanowiące wiano Marii wynosiły około osiemdziesięciu tysięcy hektarów, podczas gdy jej mąż posiadał jedynie majątek Poszuszwie.
Męża Billewiczówny, Józefa Wincentego Piłsudskiego, doskonale charakteryzuje opis zamieszczony we Wspomnieniach Aleksandry Piłsudskiej, drugiej żony Marszałka: „Jako mąż i ojciec wywiązywał się ze swych obowiązków wzorowo, witając z niezmiernym entuzjazmem, co roku nowe dziecko. Przychodziły te dzieci na świat z regularnością kwiatów wiosennych lub zimowych szronów”. Już rok po ślubie Maria powiła córkę – Helenę (1864–1917), następnie na świecie pojawiła się Zofia (1865–1935), zwana powszechnie Zulą, która wyszła za mąż za doktora Bolesława Kadenacego. W Zułowie urodziło się jeszcze dwóch kolejnych synów: Bronisław (1866–1918) i Józef Klemens (1867–1935), Pierwszy Marszałek Polski.
Jak już wyżej wspomniano, Maria Piłsudska swe czwarte dziecko i drugiego z kolei syna powiła w Zułowie 5 grudnia 1867 roku, a jego narodzinom towarzyszyło bardzo znamienne wydarzenie, które zwolennicy wpływu sił nadprzyrodzonych na ludzkie życie mogliby zinterpretować jako swoiste proroctwo mówiące o przyszłych losach noworodka. Kiedy Maria wydawała na świat swego drugiego synka, była mroźna noc, a na dworze szalała burza śnieżna. W związku ze zwyczajowymi zabiegami położniczymi związanymi z porodem praktycznie cały dwór był rzęsiście oświetlony, a wokół rodzącej krzątało się wiele osób. Całe to zamieszanie zauważyli przejeżdżający nieopodal rosyjscy oficerowie, którzy widząc światła w oknach budynku i cienie gorączkowo przemieszczających się osób podejrzewali, że odbywa się tam jakieś tajne zebranie konspiracyjne. Na szczęście, kiedy zorientowali się jaka jest prawdziwa przyczyna takiego stanu rzeczy, bezzwłocznie odjechali.
Chłopca ochrzczono już dziesięć dni później, w kościółku pod wezwaniem patrona Litwy, św. Kazimierza w Sorokpolu, który istnieje do dzisiaj. Świątynia potocznie była nazywana kościołem Sorokpolskim, bowiem ufundowała go zamożna rodzina Soroków z pobliskiego majątku Sorokpol. Drewniany i niezbyt okazały budynek kościółka został rozbudowany w 1851 roku, wówczas też dobudowano drewnianą wolno stojącą dzwonnicę z czterema różnej wielkości dzwonami, z których jeden nazwano Klemensem. W kościele można obejrzeć odrestaurowaną ozdobną metalową chrzcielnicę, w której proboszcz Tomasz Woliński, podobnie jak pozostałe dzieci z rodziny Piłsudskich, chrzcił przyszłego Marszałka. W akcie chrztu, sporządzonym w języku rosyjskim, zanotowano: „Rok 1867, dnia 15 grudnia w Sorokpolu, w kościele rzymsko-katolickim ksiądz Tomasz Woliński, proboszcz tego kościoła ochrzcił z zachowaniem wszystkich obrządków Sakramentu imieniem Józef Klemens niemowlę płci męskiej urodzone tegoż 1867 roku dnia 5 grudnia w dobrach Zułów, parafji Sorokpolskiej, syna małżonków ślubnych Józefa i Marji z Billewiczów Piłsudskich stanu szlacheckiego. Trzymali do chrztu Józef Marcinkowski z Konstancją Rogalską, oboje szlachetnie urodzeni”.
Wraz z upadkiem powstania styczniowego, pojawił się nowy prąd – pozytywizm, który przyniósł hasła pracy od podstaw i pracy organicznej. Najważniejsze idee nowej epoki musiały wywrzeć wpływ na ojca rodziny, Józefa Wincentego, bowiem w majątku, obejmującym osiemset hektarów pól uprawnych i lasów, zabrał się do gospodarowania na postępową modłę, stawiając na rozwój, nowoczesność i najnowsze technologie. Po pierwsze postawił niewielki, aczkolwiek przestronny dworek z modrzewiowego drewna, a następnie rozbudował budynki gospodarcze, powiększając je o oficynę, stodoły, chlewnie, młyn, wędzarnię, cegielnię, terpentyniarnię. Podobnie jak dzisiaj, tak i wówczas wszelkie inwestycje wiązały się z ogromnymi nakładami finansowymi, którymi Piłsudski nie dysponował, zadłużał się więc, licząc, że w przyszłości nie tylko odda długi z należnymi odsetkami, ale także odniesie sukces finansowy. Za pożyczone pieniądze przerobił istniejącą gorzelnię na fabrykę drożdży.
Niestety, wszystkie te inwestycje okazały się zupełnie nietrafione, co wkrótce stało się przyczyną krachu finansowego. Biografowie, zaliczający się do obozu zwolenników Marszałka, których Daria i Tomasz Nałęczowie w swej książce Józef Piłsudski – legendy i fakty, trafnie nazywają „hagiografami”, upatrują przyczynę bankructwa w kontrybucji nałożonej na Józefa Wincentego przez władze carskie za jego udział w powstaniu. Prawda jest o wiele bardziej prozaiczna: ojciec Naczelnika po prostu nie był dobrym gospodarzem.
Kupował maszyny, które doskonale sprawdzały się w nowoczesnych gospodarstwach za granicą, ale nie na Litwie, gdzie praca na roli opierała się na taniej i niewykwalifikowanej sile roboczej. Robotnicy nie chcieli ich używać, przyzwyczajeni do posługiwania się sochą i drewnianą broną, urządzenia stały więc bezczynnie w stodole i rdzewiały. Kolejnym niepowodzeniem zakończyło się założenie gorzelni i planowana produkcja spirytusu, aczkolwiek sam pomysł był strzałem w dziesiątkę, bowiem okoliczne ziemie idealnie nadawały się do hodowli ziemniaków. Niestety, pomysłodawca zupełnie nie nadawał się na gorzelnika. Kiedy rozpoczęto pędzenie spirytusu nie zadbał o dostarczenie wystarczającej ilości odpowiednich pojemników i w rezultacie trzeba „było wziąć z gospodarstwa domowego wszystkie kotły, rondle, stągwie, kubły. Naturalnie tego było za mało, więc produkowany w dalszym ciągu spirytus wylewano na ziemię”.
Podobne przykłady nieumiejętnego gospodarowania można by długo wyliczać. Józef Piłsudski doskonale zdawał sobie sprawę z niedociągnięć gospodarczych swego ojca, gdyż po wielu latach, tak o nim mówił: „Mój ojciec nieboszczyk był wspaniałym uczonym agronomem, ale taki ogromny majątek, jak Zułów, przy końcu jego życia wyglądał jak Smorgonie[3] po rozstrzelaniu; był na dziedzińcu las słupów kamiennych, nie wiadomo po co. Bóg wie, czego on tam nie narobił, bo nie był administratorem”.
Praca w majątku jednak nie przysłaniała Józefowi Wincentemu rodziny i kiedy tylko mógł, spędzał czas z najbliższymi, dużo uwagi poświęcając dzieciom. Jak pisze we Wspomnieniach Aleksandra Piłsudska: „Pan Józef wymyślał dla nich gry i zabawy, opowiadał im cudowne bajki i legendy, jednym słowem zamieniał cały świat w kraj pełen złud i czarów”. Ponieważ wykazywał uzdolnienia muzyczne, komponował walce, które następnie grał swoim dzieciom. Również uwielbiał się z nimi bawić, zwłaszcza z synami.
Jednak pierwsze skrzypce w tej rodzinie grała obdarzona niepospolitą osobowością matka, Maria Piłsudska. Ta kobieta była żywym dowodem na to, iż termin Matka Polka, tak znienawidzony przez współczesne polskie feministki, nie był jedynie pustym frazesem, że istniały kobiety, które uważały, że najważniejszym elementem wychowania małych Polaków jest zaszczepienie im patriotyzmu i miłości do Ojczyzny. Opowiadane najmłodszym dzieciom przez Marię Piłsudską baśnie polskie, w miarę ich dorastania, stopniowo zastępowały historie zaczerpnięte z dziejów Polski i zakazane przez władzę lektury polskiej literatury, szczególnie poezji.
Swoim dzieciom, a zwłaszcza synom, Bronisławowi i Józefowi, zwanemu w rodzinie Ziukiem, w których widziała przyszłych bojowników o wolność kraju, wpajała nie tylko głęboki patriotyzm, ale także nienawiść do wrogów Polski. Od czasu do czasu, kiedy służące znikały w kuchni, pochłonięte swoimi obowiązkami, otwierała tajemnicze szuflady, z których wyciągała portrety polskich i litewskich patriotów, by pokazać je dzieciom i opowiedzieć historię ich życia, złożonego na ołtarzu Ojczyzny. Tak wspomina tę patriotyczną edukację systematycznie prowadzoną przez panią Piłsudską, starszy brat Ziuka, Bronisław: „nie było w domu hucznych zabaw i tańców, życie płynęło pod znakiem narodowej żałoby po powstaniu [...]. Opowieści o Sierakowskim, o księdzu Mackiewiczu i innych bohaterach literackich, obrazy okrucieństw kozackich, gwałtów żołdackich, srogości Murawiowa-Wieszatiela stale żyły wśród nas [...]. Ideały narodowe, oparte na utworach naszych wielkich poetów – były dla nas biblią swego rodzaju. Potajemnie trzymano je w domu i wieczorami schodzono się, by słuchać czytania matki [...]”.
Nienawiść do rosyjskich zaborców była tak silna, że to właśnie Moskalami straszono dzieci, kiedy były niegrzeczne, a zwłaszcza urzędnikami carskimi, nazywanymi asesorami. Owi asesorzy podróżowali, zarówno w lecie, jak i zimą, pojazdami ciągnionymi przez konie, z dzwonkami u uprzęży. Charakterystyczny dźwięk dzwonków obwieszczał więc zawsze przyjazd owego urzędnika. Po latach, wspominając dzieciństwo, Marszałek opowiadał: „Otóż mój młodszy braciszek, Ziuniek, bardzo bał się tego asesora. Gdy tylko był niegrzeczny, zaraz mu mówili – przyjedzie Moskal asesor, który chowa dzieci do worka i je pożera [...] – Tymczasem, jest gwiazdka. Już się zbliża ta chwila, gdy się wilja kończy i na dany znak kuchcik zaczyna bić tłuczkiem w moździerz i dzwoni, Ziuniek przestraszony, słyszy dzwonek, tak blizko! Więc na nikogo nie patrzy, tylko od razu – buch pod łóżko! Dopiero go musiałem stamtąd wyciągnąć i zaniosłem do gwiazdki – drzwi do salonu otwarte i drzewko się świeci [...]”.
W majątku Piłsudskich przebywała też samotna ciotka, której patriotyzm był tak nieprzejednany, że wśród swych licznych krewnych nazywana była „generałem”. Czy można się dziwić, że wychowany w takiej atmosferze mały Ziuk marzył o walce o wolność Polski i sam po latach wspominał: „będąc brzdącem marzyłem o tym, że kiedyś wywrócę świat do góry nogami. A zacznę od powstania”. Pamiętajmy, że przyszły Naczelnik urodził się zaledwie trzy lata po klęsce zrywu styczniowego, więc pamięć o tym wydarzeniu historycznym była w jego rodzinie wciąż żywa, a wspomnienie o nim bolało rodziców Piłsudskiego jak otwarta rana. Ojciec na samą wzmiankę o powstaniu zazwyczaj się zasępiał, a jego żona – płakała. Tak wspominał to później Józef Piłsudski: „Matka, nieprzejednana patrjotka, nie starała się nawet ukrywać przed nami bólu i zawodów z powodu upadku powstania, owszem wychowywała nas, robiąc właśnie nacisk na konieczność dalszej walki z wrogiem ojczyzny. Od najwcześniejszego dzieciństwa zaznajamiano nas z utworami naszych wieszczów, ze specjalnem uwzględnieniem utworów zakazanych, uczono historji polskiej, kupowano książki wyłącznie polskie”.
Nic dziwnego, że wychowany przez matkę, w kulcie tradycji powstańczych, młody człowiek miał dość wyidealizowany obraz społeczeństwa polskiego i wierzył, że to właśnie naród sam z siebie jest skłonny do romantycznych zrywów w swych dążeniach do niepodległości. Ten idealistyczny wizerunek polskiego narodu miał w przyszłości bardzo ucierpieć w zderzeniu z rzeczywistością, co było przyczyną gorzkiego rozczarowania Marszałka postawą Polaków. Idealistycznemu postrzeganiu naszej historii sprzyjało także zamiłowanie do poezji romantycznej Marii, które także starała się zaszczepić swemu potomstwu, szczególnie zaś synom. Piłsudski później wspominał: „Matka z naszych wieszczów najbardziej lubiła Krasińskiego, mnie zaś od dzieciństwa zachwycał zawsze Słowacki, który też był dla mnie pierwszym nauczycielem zasad demokratycznych. Były one naturalnie u dziecka bardzo niejasne i mgliste, lecz przy moim żywym i nieco przekornym charakterze utrwalały się przy każdym sporze, które niekiedy matka żartem prowadziła”. Kiedy już była chora Ziuk siadał często przy niej i głośno czytał fragmenty utworów jej ukochanego poety.
Fascynacja literacka autorem Króla Ducha nie opuściła Marszałka aż do śmierci i to właśnie jego inicjatywie zawdzięczamy sprowadzenie prochów wieszcza do naszego kraju. Być może poezji romantycznej, pełnej zagadek, duchów, zjaw i nieśmiertelnych, tajemniczych bytów, zawdzięczał także swą późniejszą fascynację zjawiskami paranormalnymi, seansami spirytystycznymi czy jasnowidzami. Obok utworów Słowackiego, młody Ziuk z zapałem czytał książki historyczne, nie tylko te opowiadające o dziejach Rzeczypospolitej, ale także o czasach starożytnych – historii Grecji i imperium rzymskiego.
Ulubionym polskim bohaterem narodowym stał się dla młodego Ziuka Tadeusz Kościuszko i to właśnie historia jego życia uświadomiła mu, jakie znaczenie dla wojska ma postać i mit wodza. Chłopca fascynował także wielki wódz wszech czasów, Napoleon Bonaparte. Czytając biografie obu tych wybitnych postaci zwracał nie tylko uwagę na wydarzenia, w których uczestniczyli, ale także na inne, pozornie marginalne czynniki budujące legendy tych wodzów: ich postawy, ruchy, ubiór, a nawet spojrzenia. Po latach, pomny wniosków wyciągniętych z lektur, powie: „nawet sam timbre głosu, jakim każdy rozkaz jest wydawany bezpośrednio odgrywa nieraz decydującą rolę. Nawet spojrzenie odgrywa rolę tak wielką, iż trudno sobie wyobrazić”. Trzeba dodać, że osiągnął zamierzony cel.
Historycy często zwracają uwagę na podobieństwo obrazu dowódcy zachowane we wspomnieniach żołnierzy Napoleona i Piłsudskiego. Obaj lubili samotnie pojawiać się na koniu przed zaskoczonymi prostymi wojakami, zagadywać wartowników, w kontaktach z podwładnymi cechowała ich surowość, a jednocześnie stosunek niemal ojcowski. Obaj też lubili stawiać pasjanse. Natomiast stary, sfatygowany, szary mundur Marszałka stanowił oczywiste nawiązanie do sukmany Kościuszki.
Nawiasem mówiąc, w okolicy, gdzie wychował się Piłsudski była bardzo popularna legenda dotycząca Napoleona, której miejscowa ludność dopisała ciąg dalszy nawiązując do Marszałka. Otóż mawiano, że cesarz idąc na Moskwę zatrzymał się wraz ze swym wojskiem w okolicach Powiewiórki, nieopodal Zułowa, by na okolicznych wzgórzach obserwować okolicę i sprawdzić prawdziwość pogłosek głoszących, jakoby w pobliżu gromadziły się oddziały wojsk rosyjskich. Ponoć wzrok wielkiego wodza, silny i przenikliwy, pozostał tam na stałe, od czasu do czasu manifestując się w formie błędnych ogników. Jednak ku zdziwieniu mieszkańców w roku 1867, w którym jak wiemy urodził się Józef Piłsudski, ogniki przestały się pojawiać. Później uznano, że najwidoczniej znalazły nowe wcielenie, tym razem w oczach innego wodza, Marszałka...
Ale zostawmy Napoleona i jego tajemnicze ogniki, i wróćmy do dzieciństwa Józefa Piłsudskiego. W wychowaniu młodego człowieka, poza nauką polskiej literatury i historii, nie zaniedbywano także innej edukacji, zatrudniając szwajcarską guwernantkę, która uczyła dzieci, w tym także małego Józefa, niemieckiego i francuskiego. Nie samą nauką i lekturą żyje człowiek, w związku z czym dzieci z rodziny Piłsudskich, podobnie jak ich rówieśnicy z innych rodzin, sporo czasu poświęcały na zabawę. Ziuk uwielbiał las rozciągający się w najbliższej okolicy i wraz ze starszym rodzeństwem często chadzał tam na jagody i grzyby. Wraz z Bronisławem redagowali domowe pismo „Gołąb Zułowski”, pisane własnoręcznie przez Józefa. Pisemko zawierało informacje z życia Zułowa, patriotyczne wiersze i piosenki.
Współcześni biografowie zwracają często uwagę na fakt, iż Maria rozpieściła swego syna, dla którego prozaiczne domowe czynności, jak przygotowanie nawet najprostszego posiłku, były tak skomplikowane, że przez całe życie potrzebował kogoś, kto by go w ich wykonywaniu wyręczał. Jak łatwo się domyślić, na brak pań chętnych do pomocy w tej kwestii Piłsudski nigdy nie narzekał, a jego życiowa niezaradność w prostych domowych czynnościach była typowa dla większości mężczyzn w tamtych czasach. Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że krytyczni w stosunku do Marszałka i jego legendy historycy interpretują tę wadę jako wrodzone lenistwo i niechlujstwo, w których widzą źródło jego słynnej skromności i prostoty, jak również niechęci do eleganckich strojów.
Sam Piłsudski podkreślał, że to właśnie matka nauczyła swe dzieci samodzielnego myślenia, jak również rozwinęła w nich wysokie poczucie godności osobistej. Po latach tak podsumował wnioski, które wyciągnął z nauk Marii: „Tylko ten człowiek wart nazwy człowieka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem”.
Ojciec, pomimo że zadłużał się coraz bardziej, potrafił jednak zapewnić dzieciom i rodzinie dostatnie życie, co znajduje odbicie w stwierdzeniu Piłsudskiego, który twierdził, że: „Jako possesionatus nie znałem długo żadnej troski o materjalne rzeczy i otoczony byłem w dzieciństwie pewnym komfortem”. Do czasu. Kres beztroskiemu życiu w Zułowie położył pożar, który wybuchł w pewien suchy, lipcowy dzień 1875 roku. Pech chciał, że wówczas we dworze nie było ani jednego mężczyzny, bowiem wszyscy oni zajęci byli przeciąganiem kotła parowego sprowadzonego do Zułowa przez Józefa Wincentego. Nie było więc komu gasić ognia, który wkrótce objął wszystkie zabudowania. Obecne w domu kobiety ratowały siebie i zebrane w dworze dzieci, a zaalarmowani robotnicy przybiegli zbyt późno, by móc uratować cokolwiek z pożogi. Spłonął nie tylko dworek i wieloletni dorobek całej rodziny, ale także zabudowania gospodarskie, łącznie ze świniami i zamkniętymi w stajni końmi. Uratowało się jedynie bydło, które na szczęście pasło się na pobliskim pastwisku.
Te dantejskie sceny wspomina naoczny świadek wydarzeń, syn dworskiego ogrodnika, którego relację, z zachowaniem oryginalnego słownictwa oraz interpunkcji, przytaczam za autorką książki Piorun, litewską reporterką, Alwidą Antoniną Bajor: „I dwór ten tylko co był skończony, kiedy straszenny pożar wybuchnął. Tak to i poszło wszystko z dymem. W ta pora wicher wielki był i susz przed tym – tak i ratunku nie było! Ani dostąpić – taka żar! Nic zratować ni dało się. Samych koni stajennych, pięknych piętnaści czy szesnaści spalili się. Para ogierów siwaków – nadto spaniałych – jeden źrebuk, to na moich oczach wyskoczył ze stajni – i nazad w ogień!
Woły brażne, znaczy się braho z gorzelni karmione, wszystkie spalili się. I świnie... Tylko, że krowy zostali, na paszy byli. I wszystkie budynki spalili się. Gnój na polu palił się. I plity co na rzece stali – też – aż do młyna na cala wiorsta wicher ogień zanios. I młyn też poszed. Tylko do lasu nie doszło, bo wiatr w ta strona nie służył. To my wszystkie, jak stali, bez niczego uciekali. A nie było gdzie narodu i uciekać. Tedy, kto umiał pływać, tak do rzeki skakał. A kobiety, co pływać nie umieli, to było – okrenco się wiarówko i tak przez woda przeciongajo.
Ja, to wiadomo, jak to dzieciuk, tylko parsiunowa koszulka na wypusk miał i w niej tylko został. A jak ogień doszedł do gorzelni, to jak zaczęli trzaskać beczki ze spirytusem, tak mocniej jak z harmaty! I woń była straszenna. Karety, fajetony – wszystko w ogniu było. Ktoś ci sanie był z wołowni wyciongnoł, ale tlili się, tedy ludzie te sanie do stawu wrzucili. Pamiętam, te sanie jeszcze musi z tydzień po tym stawie pływali”.
Po tej tragedii Maria wraz z dziećmi przeniosła się do Wilna i zamieszkała początkowo w obszernym domu, a potem w coraz to skromniejszych mieszkaniach. Jak łatwo się domyślić, sytuacja finansowa Piłsudskich pogarszała się z dnia na dzień, pomimo że ojciec starał się jak mógł, by nadrobić straty poniesione w Zułowie. Prowadził firmę dorożkarską, w czym czynnie pomagał mu jego najstarszy syn, która przynosiła dochody, ale niestety nie wystarczały one na pokrycie wszystkich wydatków.
Jego następne inwestycje gospodarcze były równie nieudane, jak poprzednie, a na świat przychodziły kolejne dzieci: Adam (1869–1935), Kazimierz (1871–1941), Maria (1873–1921), która wyszła za mąż za Cezarego Juchniewicza, Jan (1876–1950), minister skarbu i prezes Banku Polskiego, Ludwika (1879–1924), zwana przez najbliższych Kukiewką, która wyszła za mąż za Leona Majewskiego, Kacper (1881–1915) oraz bliźnięta Piotr i Teodora, zmarłe w niemowlęctwie (1882). Jako przyczynę wczesnej śmierci dwojga najmłodszych dzieci państwa Piłsudskich niektórzy biografowie i badacze życia Marszałka upatrują w bliskim pokrewieństwie jego rodziców. Widzą w tym także powód zaburzeń psychicznych, przejawianych przez część rodzeństwa. Helena, najstarsza siostra Piłsudskiego, była ewidentnie ograniczona umysłowo, a jej nauczyciele określali ją pogardliwie mianem „półidiotki”, z kolei Maria była pacjentką zamkniętego zakładu dla psychicznie chorych, gdzie przebywała do końca życia, a najmłodszy z rodzeństwa Kacper borykał się z kleptomanią. Bronisław, który w przyszłości miał zostać wybitnym etnografem, potrafił zasnąć na mównicy w połowie wygłaszanego przez siebie wykładu. Oczywiście nie można wykluczyć, że ociężałość umysłowa Heleny wynikała z jakiejś choroby, której ówcześni lekarze nie potrafili zdiagnozować lub była wynikiem po prostu dysleksji.
Kolejne ciąże i porody stopniowo pogarszały i tak nienajlepszy stan zdrowia Marii, a jej postępująca choroba wymagała sporych środków finansowych. Musiała być bardzo nieszczęśliwa widząc, jak jej ukochany Ziuk nie może iść do szkoły z tak prozaicznego powodu jak... brak majtek, o czym pisze w swoich wspomnieniach jego starszy brat.
Tymczasem dziesięcioletni Józef oraz starszy o rok Bronisław w 1877 roku rozpoczęli edukację w wileńskim gimnazjum rosyjskim, mieszczącym się w murach uniwersytetu, zamkniętego bezpośrednio po upadku powstania listopadowego. Dla wychowanego przez matkę w kulcie polskości młodego człowieka nauka w szkole prowadzonej przez znienawidzonych Moskali, gdzie polska i litewska młodzież była poddawana intensywnej rusyfikacji, była prawdziwą udręką, a lata spędzone w gimnazjum wspominał jako najgorszy okres w swoim życiu. Po latach pisał:, Jch system miał na celu zgniecenie do maksimum niezależności i godności osobistej uczniów [...]. Moja duma była podeptana, kiedy musiałem słuchać kłamstw i obraźliwych słów o Polsce, Polakach i ich historii”.
Jak łatwo się domyślić, stosowane przez Rosjan metody edukacji niepokornej młodzieży przynosiły zazwyczaj efekt odwrotny do zamierzonego: zbuntowani młodzi ludzie zachowali polskość, swą narodową świadomość i polski patriotyzm. Zaledwie nieliczni ugięli kark i wyrośli na pozbawionych skrupułów karierowiczów, niecofających się przed niczym dla osiągnięcia osobistych korzyści, dla których słowa „Polska” i „patriotyzm” były jedynie pustymi frazesami, a tzw. polskość – zupełnie zbędnym balastem. Z pewnością żaden członek rodziny Piłsudskich nie należał do tej grupy.
W szkole oczywiście nie można było nawet mówić po polsku, a kiedy Ziuk spytał nauczyciela o przyczyny tego zakazu, w odpowiedzi usłyszał: „Żresz rosyjski chleb, korzystasz z praw obywatela Rosji i nie chcesz mówić po rosyjsku?!”. Nic dziwnego, że w trakcie nauki w gimnazjum w sercu chłopca zrodziła się nienawiść do Rosjan, która nie opuszczała go do końca życia i jak twierdzi jeden z oceniających go historyków, Janusz Pajewski, nigdy: „nie ufał Rosjanom, czy to białym, czy to czerwonym”. Jedyną pociechą w tych latach była dla niego matka, która bezustannie powtarzała synowi, zniechęconemu antypolską atmosferą i szykanami panującymi w szkole: „Pamiętaj i czekaj. Przyjdzie dzień, gdy niewola się skończy, gdy Polska będzie wolna [...]”.
Obecnie nie dysponujemy źródłami mówiącymi o szkolnych latach Piłsudskiego, wiadomo jedynie, że trzy razy ukarano go aresztem szkolnym za jakieś niesprecyzowane drobne wykroczenia. W dokumentach szkolnych można znaleźć informację o tym, że Ziuk był co prawda zdolnym, aczkolwiek lekkomyślnym uczniem. Nauczyciele uskarżali się na jego zbyt częste nieobecności i zbyt słabą znajomość języka rosyjskiego, która była ich zdaniem efektem zbyt wielkiego zamiłowania do lektury książek w języku polskim, przedkładanych przez niego nad zalecaną w szkole literaturę rosyjską. Z całą pewnością nie był prymusem, aczkolwiek nie należał do szkolnych rozrabiaków. Jego starszy brat wszelkie sukcesy szkolne odnoszone przez młodszego Józka przypisywał oczywiście jego nadzwyczajnemu szczęściu. Pewnego dnia zanotował: „Po obiedzie chodziłem z Ziukiem na spacer po niektórych ulicach. Ten nie uczy się, ale mu pójdzie dobrze, jak i wszystkie poprzednie egzaminy. Szczęście jego z niczym niezrównane i to ciągle bez żadnej przerwy. Czyta godzinę i chodzi dwie, a jutro pewnie 5 weźmie”.
Podczas nauki w gimnazjum, bracia Piłsudscy stawiali pierwsze kroki w działalności patriotycznej, bowiem w 1882 roku założyli kółko samokształceniowe Spójnia, zajmujące się sprowadzaniem polskich książek. Co prawda część biografów Marszałka zwraca uwagę na fakt, iż podczas zebrań czytano głównie Darwina, Huxleya czy Spencera, nie można więc mówić o narodowościowym charakterze tej organizacji. W tych czasach Ziuk był też ulubieńcem całej rodziny i prawdziwym oczkiem w głowie schorowanej matki.
Nie podobało się to zbytnio jego starszemu bratu, Bronisławowi, który oskarżał Ziuka o egocentryzm i narcyzm. Zdaje się, że między chłopcami trwała wówczas swoista rywalizacja o względy matki, którą wygrał bezapelacyjnie Ziuk, wyrastający nie tylko na ulubieńca Marii, ale także reszty rodziny. Wspomniana już wcześniej ciotka, mieszkająca razem z Piłsudskimi, mówiła o nim „Nasz Ziuczek-wyrocznia” i nikt, poza Bronisławem, zdawał się nie widzieć wad młodego Józia. Jego rozżalony do żywego brat zanotował: „Piliśmy u babuni herbatę – Ziuk, Adaś i Zinio, jak żarłoki rzucili się na pierniczki, które dane były do herbaty, aż mnie zrobiło się wstyd, a oni ani myślą, że to niepięknie. Tak samo w domu Ziuk nie wzgląda, czy drugim wystarczy szynki, czy nie, aby jemu było dosyć, a Zinio i Adaś, nie chcąc odstać, tak samo robią”. Bronisław nie mógł wyjść z podziwu, z jaką łatwością jego młodszy braciszek podporządkowuje sobie ludzi: „Ten Ziuk to ma szalone szczęście, wszystko jemu na dobre wychodzi, a wszystko dlatego, że siebie stawia na pierwszym planie i że wiele gada (a mało robi), a durni wierzą mu i zachwycają się nim [...]”.
Bracia rażąco różnili się charakterami i usposobieniem: starszy był bardzo poważny i opanowany, natomiast Ziuk pogodny, radosny i pełen radości życia. Józef często dokuczał z tego powodu Bronisławowi, o czym ten także wspomina w swoich pamiętnikach: „Żałuje mnie, że nie zaznam młodości, a ja mu mówię, że i nie chcę zaznać młodości i głupiego życia, które jest jego ideałem”. Sam Marszałek po latach z sentymentem stwierdzał: „[...] uchodziłem za uczonego i prowodyra. I dlatego zawsze byłem wszystkiemu winien, co kto gdzie zrobił – zawsze Ziuk winien”. A ponieważ w rodzinie uważany był za „uczonego” to jako prezent zawsze dostawał książki. Po latach wspominał, że te podarunki nie zawsze sprawiały mu przyjemność, ale przynajmniej starał się udawać radość z ich otrzymania, bowiem jak mówił: „[...] trzeba było honor podtrzymywać”.
Chłopcy wraz z resztą rodziny przyjeżdżali do ukochanego Zułowa wyłącznie na wakacje i ferie świąteczne. Do Wilna jechano pociągiem, a dalej końmi piaszczystą drogą. W czasie letnich wakacji, Ziuk i jego starszy brat polowali bądź urządzali wyprawy na ryby na pobliskie jezioro Piorun. Młody Piłsudski tak lubił wyprawy na łono natury, że w końcu w rodzinie żartowano, że las jest jego drugim domem: „hasał po nim konno, znał w nim każdą ścieżkę, wszystkie zwierzęta i ptaki”.
Podczas jednej z organizowanych przez braci Piłsudskich wędkarskich eskapad miało miejsce wydarzenie, które o mały włos nie zakończyłoby się tragicznym wypadkiem. Łódka, w której bracia Piłsudscy oraz towarzyszący im koledzy wypłynęli na środek jeziora, zaczęła niespodziewanie nabierać wody. Na szczęście na brzegu stało dwóch mieszkańców pobliskiej wsi, którzy w porę zauważyli niebezpieczeństwo grożące „paniczom” i wypłynęli łodzią na pomoc nieszczęsnym rybakom-amatorom. Kiedy dopłynęli, okazało się, że łódka, w której płynęli chłopcy, była już do połowy zalana. Wówczas jeden z nich zabranym z brzegu czerpakiem wylewał ciągle przybierającą wodę, a drugi odholował nieszczęśników na brzeg. Kiedy szczęśliwie stanęli na brzegu, zawstydzeni swoją przygodą, chłopcy zobowiązali swych ratowników do zachowania całego zajścia w tajemnicy. Ci, jak widać, przyrzeczenia nie dotrzymali.
Ojciec przyszłego Marszałka, przygnieciony długami i coraz większymi kosztami utrzymania licznej rodziny, został zmuszony do sprzedaży majątku żony. Nie było zresztą innego wyjścia, sytuacja Piłsudskich w Wilnie była nie do pozazdroszczenia, o czym pisał we wspomnieniach Bronisław: Jutro termin ostatni w banku do płacenia procentów, a tatko nie ma i połowy potrzebnych pieniędzy [...]. Nie wiem, co z nami będzie? Czym dalej, tym gorzej. Już teraz mało kto tatce wierzy, a co będzie później, o to jutro lękam się okropnie. Jeżeli tak pójdzie, to przez parę lat zostaniemy z niczym prawie [...]”. Nic dziwnego, że w 1882 roku „tatko” zdecydował się wystawić Zułów na licytację.
Rodzinny majątek Piłsudskich początkowo trafił w ręce księcia Michała Ogińskiego, który nabył go przez podstawionego człowieka, ponieważ, zgodnie z obowiązującym prawem, Polacy nie mogli w tym okresie kupować majątków ziemskich w zachodnich guberniach Imperium Rosyjskiego. Niestety, sprawy nie dało się długo utrzymać w tajemnicy i wkrótce nabywcę Zułowa zmuszono do odsprzedania majątku Rosjanom. Kolejnym jego właścicielem był kupiec Klimow z Rygi, który z kolei odsprzedał go, słynącemu z monstrualnej tuszy, rosyjskiemu oficerowi Kuronosowi. Ten tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej rozparcelował majątek i sprzedał znaczną część lasu. Pozostała część drzewostanu, który stanowił nie tylko największą ozdobę, ale i największe bogactwo majątku, została wycięta przez Niemców w czasie pierwszej wojny światowej. Jak wspomina Aleksandra Piłsudska, po licytacji Zułowa ojciec jej męża aż do śmierci pracował jako dyrektor fabryki likierów w Petersburgu.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w okresie międzywojennym, na obszarze zajmowanym niegdyś przez zułowski las urządzono duży poligon wojskowy Pohulanka. Podczas odbywanych tam manewrów wojskowych, odwiedził te tereny Józef Piłsudski. Była to jego druga wizyta w rodzinnych stronach, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa zawitał tam w 1919 roku. Wówczas odwiedził rodzinne groby na miejscowym cmentarzu i rozmawiał z ludźmi pamiętającymi jego rodziców. To właśnie podczas tej wizyty, rozglądając się z sentymentem po okolicy miał powiedzieć: „Nic tutaj nie ma ciekawego, ale w rodzonej stronie to i wiatr pachnie”.
Uwielbiający go legioniści doskonale zdawali sobie sprawę z miłości Marszałka do krainy, z której się wywodził i na imieniny, 19 marca 1935 roku, podarowali mu metalowy oszklony stół obciągnięty mapą Zułowa, na którego listwie wyryto napis: „Niechaj te lasy i pola, Twą stopą w dzieciństwie przemierzane, będą Ci, Panie Marszałku, miłym wspomnieniem”. Niespodziewany podarunek sprawił ogromną radość Piłsudskiemu. Był wtedy bardzo chory, zmarł niespełna dwa miesiące później, ale z wielką przyjemnością, uzbrojony w szkło powiększające, pochylał się nad umieszczoną na stole mapą. Często wołał do siebie swoje córeczki, Wandę i Jagódkę, swojego adiutanta i ordynansa, którym opowiadał historie z beztroskiego i radosnego dzieciństwa, wodząc palcem po mapie odwzorowującej okolicę, w której się wychował i przywołując imiona krewnych, rodziców, służby, a nawet psów i koni.
Po śmierci Piłsudskiego o jego ukochany Zułów zadbali byli legioniści, zrzeszeni w Związku Rezerwistów Rzeczypospolitej. Ponieważ po drewnianym dworku Piłsudskich nie zostało już śladu, zarysy pokoi i fundamentów budynku wyłożono ciosem kamiennym. Rezerwiści wykupili sześćdziesiąt trzy hektary wokół dworku, a w 1937 roku prezydent Polski, Ignacy Mościcki, w towarzystwie wdowy po Marszałku, Aleksandry Piłsudskiej, zasadził mały dąb w miejscu, gdzie niegdyś stała kołyska, w której wkrótce po narodzinach złożono małego Ziuka. Cały teren wokół zagospodarowano i zadrzewiono. Poza tym gruntownie wyremontowano jedyny ocalały, aczkolwiek mocno zniszczony, budynek należący do dawnej zabudowy dworu – drewnianą oficynę-piekarnię, w której rodzina Marszałka mieszkała przez krótki czas po pożarze, przed przeniesieniem się do Wilna. We wnętrzu budynku umieszczono niewielką ekspozycję muzealną poświęconą Józefowi Piłsudskiemu oraz jego najbliższym, którą w 1937 roku przeniesiono do nowego, drewnianego budynku. Odnowiono też lodownię oraz trójkondygnacyjny świronek, czyli spichlerzyk-wędzarnię.
Jak łatwo się domyślić, w okresie międzywojennym do miejsca urodzenia Marszałka przyjeżdżało, a właściwie należałoby powiedzieć: pielgrzymowało, mnóstwo zwiedzających. Wraz z drugą wojną światową i późniejszą okupacją radziecką, nastąpił ponowny upadek Zułowa. Komuniści, ze zrozumiałych względów, robili wszystko, by usunąć wszelki ślad po rodzinnym gnieździe Piłsudskiego. Doszczętnie zniszczono zabytkowe obramowanie zarysów dworku, a tuż obok dębu posadzonego przez Mościckiego zbudowano fermę wchodzącą w skład założonego kołchozu, a obok niej pozostałe zabudowania gospodarcze.
Kiedy Litwa, wraz z resztą republik radzieckich, odzyskała niepodległość, kołchozy przestały istnieć, przeszedł w niebyt także kołchoz zułowski. Obecnie o miejsce, gdzie się urodził i wychował Józef Piłsudski dba miejscowa Polonia, a przede wszystkim – Związek Polaków na Litwie, który wykupił trzy hektary gruntów. Koło dębu, który o dziwo przetrwał wszystkie dziejowe zawirowania, ustawiono pamiątkowy kamień informujący o miejscu narodzin Naczelnika Państwa Polskiego. Do dnia dzisiejszego z czasów dzieciństwa Piłsudskiego przetrwały jedynie nieliczne drzewka nad rzeką Merą oraz stara oficyna, gdzie mieszka siedem rodzin, i murowana dolna część lodowni. Nie ma jednak śladu po znanym z przedwojennych zdjęć stawie, który najprawdopodobniej wysechł, bądź został zasypany.
W 1884 roku siedemnastoletniego Ziuka i jego rodzinę spotkał straszliwy cios – 1 września, w wieku zaledwie czterdziestu dwóch lat, zmarła jego ukochana matka, Maria. Ta niezwykła kobieta, pomimo że w ostatnich latach swego życia była już tak chora, że praktycznie nie wstawała z łóżka, potrafiła stworzyć ciepłą domową atmosferę, łagodziła wszelkie konflikty rodzinne powstające w tym ciężkim dla Piłsudskich okresie. Piłsudski wspominał potem, że kiedy jej stan się pogarszał i czuła, że nadchodzi jej ostatnia godzina, wołała go do siebie i prosiła, by jej czytał Wacława Słowackiego.
Marię pochowano na cmentarzu w Sugintach. Józef Piłsudski nigdy nie zapomniał ani jej, ani tego, czego nauczyła go. Już jako doświadczony wódz i polityk, pisał: „Gdy jestem w rozterce ze sobą, gdy wszyscy są przeciwko mnie, gdy wokoło podnosi się burza oburzenia i zarzutów, gdy okoliczności nawet są pozornie wrogie moim zamiarom, wtedy pytam się samego siebie, jakby Matka kazała mi w tym wypadku postąpić i czynię to, co uważam za jej prawdopodobne żądanie, już nie oglądając się na nic”. Po śmierci Marii, Józefowi Wincentemu w opiece nad gromadką dziatwy pomagała kuzynka jego matki Teodory – Stefania Lipmanówna. Ona również uległa urokowi Ziuka i była święcie przekonana, że w przyszłości zostanie on powstańcem walczącym o wolność Ojczyzny i dokona wielkich czynów.
Bez wątpienia matka Marszałka była jedyną kobietą w jego życiu, której nigdy nie zdradził i którą kochał naprawdę. Do końca życia był jej wdzięczny za trud włożony w jego wychowanie i napisał w swym testamencie: „Zaklinam wszystkich, co mnie kochali sprowadzić zwłoki mojej Matki z Sugint Wiłkomirskiego powiatu do Wilna i pochować Matkę największego rycerza Polski nade mną. Niech dumne serce u stóp dumnej matki spoczywa. Matkę pochować z wojskowymi honorami, ciało na lawecie i niech wszystkie armaty zagrzmią salwą pożegnalną i powitalną tak, aby szyby w Wilnie się trzęsły. Matka mnie do tej roli, jaka mnie wypadła chowała”.
Po śmierci Marszałka, spełniono jego ostatnią wolę i 1 czerwca 1935 roku sprowadzono do Wilna prochy Marii Piłsudskiej z Billewiczów ze szczątkami zmarłych w dzieciństwie bliźniąt, które złożono tymczasowo w kaplicy wileńskiego kościoła św. Teresy. Trumnę uroczyście złożono w krypcie mauzoleum na cmentarzu na Rossie 12 maja 1936 roku, a obok złożono kryształową urnę z sercem jej ukochanego syna, którego zgodnie ze swoim marzeniem wychowała na bojownika o wolność Ojczyzny i pierwszego przywódcę odrodzonej Polski. Zwłoki Józefa Wincentego Piłsudskiego spoczywają nadal na cmentarzu w Petersburgu, gdzie zmarł, a jego syn nigdy nie domagał się sprowadzenia prochów ojca do kraju.
Grób matki Marszałka zdobi jedynie skromny napis: „Matka i Serce Syna” i dwa cytaty z utworów jego ulubionego wieszcza, Juliusza Słowackiego. Pierwszy z nich, pochodzący z Beniowskiego, umieszczony u dołu płyty nad urną z jego sercem, miał stanowić świadectwo i podsumowanie jego życia:
Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie.
Tak żyłem.
Kolejny cytat, umieszczony u góry, nad trumną matki i do niej skierowany, pochodzi z Wacława, utworu czytanego jej przed śmiercią przez jej ukochanego syna, i głosi:
Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą
Za innych śladem iść tą samą drogą.
Rok po śmierci swej ukochanej matki, Piłsudski zdał maturę. Na świadectwie maturalnym miał najlepsze oceny z historii, z której otrzymał czwórkę, oraz z geografii, piątkę, natomiast najgorsze z języków obcych, z wyjątkiem francuskiego.
Po zakończeniu tego etapu edukacji, stanął, podobnie jak większość jego rówieśników, przed wyborem dalszej drogi życiowej. Nie mógł iść w ślady ojca i wieść spokojnej egzystencji ziemianina, bowiem majątek Zułów, jak wiemy, został zlicytowany, a z rodzinnej fortuny pozostały marne resztki. Trzeba było zdobyć jakiś zawód, który w przyszłości umożliwiłby młodemu mężczyźnie i rodzinie, którą założy, godziwą egzystencję. Wybór padł na medycynę i Piłsudski jesienią, po zdaniu egzaminu maturalnego, wstąpił na wydział medyczny uniwersytetu w Charkowie.
Była to prowincjonalna uczelnia, nieciesząca się zbyt dobrą renomą, ale nie miał zbyt wielkiego wyboru. Studiować na renomowanej uczelni w Petersburgu nie mógł, bowiem nie pozwalała mu na to jego sytuacja materialna. Tak więc młody Ziuk znalazł się w Charkowie, zapyziałym, prowincjonalnym mieście, gdzie na ulicach walały się końskie odchody. Studiował bez większego zapału, nie miał bowiem powołania do zawodu lekarza, niezbędnego, by osiągnąć sukces w tej profesji. Zetknął się jednak z działalnością konspiracyjną w niepodległościowych organizacjach studenckich, zwłaszcza związanych z rosyjską organizacją Narodna Wola. Brał nawet udział w studenckiej demonstracji zorganizowanej z okazji dwudziestej piątej rocznicy uwłaszczenia i został przez carską policję zatrzymany razem ze stu pięćdziesięcioma innymi jej uczestnikami.
Po pierwszym roku zrezygnował ze studiów w Charkowie i powrócił do Wilna, chcąc przenieść się na uniwersytet w Dorpacie (obecnie Tartu), który w porównaniu z Charkowem mógł wydawać się światową metropolią. Dorpat nie tylko był większy od miasta, w którym uprzednio studiował, ale także był przepełniony atmosferą zachodnioeuropejską, stworzoną przez liczną społeczność niemiecką tam zamieszkującą. Złożył podanie do rektora o przeniesienie, ale odmówiono mu przyjęcia dokumentów ze względu na działalność w nielegalnych organizacjach podczas studiów w Charkowie. Piłsudski już nigdy nie wrócił na studia, ale nie zapomniano o jego studenckiej przeszłości i kiedy już jako polityk sprawował najważniejsze funkcje w odrodzonej Polsce, prasa w okolicznościowych artykułach pisanych z okazji jego imienin nazywała go często: „lekarzem niemocy narodu”.
W Wilnie młody Ziuk niewiele miał do roboty. Nie pracował, praktycznie pozostawał na utrzymaniu rodziny, ale dzięki temu mógł wciągnąć się w działalność konspiracyjną. W zasadzie były to pierwsze, nieśmiałe próby podejmowania tego typu działań, polegające głównie na spotkaniach w gronie kolegów i zawziętych dyskusjach, zwłaszcza na tematy związane z bardzo wówczas modnym socjalizmem. To właśnie w tym okresie młody Piłsudski zapoznał się z wydanym po rosyjsku Kapitałem Marksa. Zaprezentowane w dziele idee zupełnie do niego nie trafiały, co podsumował wiele lat później: „Starałem się poznać i zgłębić idee socjalizmu. Zacząłem czytać «Kapitał» Marksa. Ale gdy spotkałem się z dowodzeniem, że stół równa się surdutowi, czy też surdutowi równać się nie może, jeżeli chodzi o ilość i wartość pracy, jaką reprezentują oba te przedmioty, zamknąłem książkę, gdyż takie ujęcie sprawy wydawało mi się bzdurstwem. Filozofia materialistyczna, której panowanie szybko się skończyło, a na której podłożu powstała teoria Marksa, nigdy nie trafiała mi do przekonania”.
Jednak te niewinne początkowe próby działalności konspiracyjnej zupełnie niespodziewanie zakończyły się poważnymi komplikacjami i Piłsudski, nie zdając sobie z tego sprawy, zaangażował się wraz ze swym starszym bratem, Bronisławem, w zamach na życie cara Aleksandra III, co zakończyło się aresztowaniem obu młodzieńców.
Całe to ryzykowne przedsięwzięcie zorganizowała petersburska frakcja organizacji rewolucyjnej o nazwie Narodna Wola. Zamachowcy postanowili użyć specjalnie skonstruowanej bomby, która była wypełniona trucizną, co miało zapewnić, że Aleksander zginie, nawet jeżeli w wyniku samego wybuchu odniesie tylko lekkie obrażenia. Mózgiem całego przedsięwzięcia był Polak, Józef Łukaszewicz, który przybył do Petersburga z Wilna, by studiować na wydziale matematyczno-przyrodniczym miejscowego uniwersytetu.
Łukaszewicz pochodził z rodziny o tradycjach patriotycznych: jego dwaj stryjowie zginęli w powstaniu styczniowym, a brat matki za udział w tym samym patriotycznym zrywie został zesłany na Sybir. Na przełomie 1885 i 1886 roku poznał, pochodzącego z Charkowa, Piotra Szewrynowa, z którym bardzo się zaprzyjaźnił. To właśnie w umysłach tych dwóch młodych ludzi zrodził się plan zabójstwa cara Aleksandra III. W tym celu postanowili zawiązać tajną organizację, a rekrutację prowadzili działając w stowarzyszeniach naukowych na terenie uczelni. Ponadto, Szewrynow otrzymał koncesję na prowadzenie jadłodajni, która wkrótce stała się znakomitym i niebudzącym podejrzeń miejscem spotkań, giełdą informacji.
Do utworzonej w ten sposób organizacji, którą tuż przed dokonaniem zamachu sami nazwali Frakcją Rewolucyjną Narodnej Woli, należało oprócz wcześniej wspomnianego Łukaszewicza jeszcze kilku Polaków, wśród których wymienić należy: Konstantego Hamoleckiego, Kazimierza Bukowskiego oraz Bronisława Piłsudskiego. Obok Polaków do organizacji należeli także Rosjanie, w tym starszy brat Lenina, Aleksander Uljanow, który wkrótce objął faktyczne przywództwo w całej grupie. W drukowaniu ulotek pomagał mu właśnie Bronisław Piłsudski, który przywoził je do Wilna, gdzie rozprowadzał je Józef. I tak, starszy brat przyszłego wodza rewolucji współpracował ze starszym bratem pierwszego przywódcy niepodległej Polski.
Łukaszewicz opracował skład substancji wypełniającej bombę, a materiały do jej produkcji postanowiono sprowadzić z Wilna, gdzie działała grupa rewolucyjna Tytusa Paszkowskiego, posiadającego skład apteczny. Po materiały służące do produkcji bomb wysłano Michała Kanczera, którego na miejscu, z grupą rewolucyjną Paszkowskiego, skontaktował Bronisław Piłsudski. Historycy zgodnie stwierdzają, że Józef nie brał udziału w przygotowaniach, aczkolwiek brat wykorzystywał go do jakichś pomniejszych działań. Co więcej, najprawdopodobniej nie miał najmniejszego pojęcia w jak niebezpiecznym przedsięwzięciu bierze udział członek jego rodziny, a spiskowcom pomagał, kierując się niepisanym kodeksem nakazującym ówczesnej młodzieży pomóc wszystkim zaangażowanym w jakąkolwiek działalność antyrządową. Jego udział w tym ryzykownym przedsięwzięciu polegał właściwie na przenocowaniu i oprowadzeniu po Wilnie jednego ze spiskowców. Nigdy też oficjalnie nie twierdził, że brał udział w spisku na życie cara Aleksandra III, aczkolwiek taki epizod doskonale pasował do biografii działacza rewolucyjnego i do tworzonej później jego legendy. Józef Piłsudski zawsze podkreślał, iż razem z bratem w całą aferę „wypadkowo zostali zamieszani”.
Kanczer przywiózł z Wilna pistole, 150 rubli oraz zestaw potrzebnych chemikaliów. Z przywiezionych przez niego materiałów skonstruowano trzy bomby, do których Łukaszewicz włożył pięćset małych pocisków w kształcie kostek do gry. Każda z tych kostek wypełniona została atropiną, a z wierzchu posmarowana papką strychniny rozdrobnionej spirytusem. Pierwszą bombę zamontowano w specjalnie spreparowanym słowniku medycznym Gutenberga, którego stronice Łukaszewicz zalepił, ścisnął pod prasą, wysuszył, a następnie wyciął całe wnętrze pozostawiając obrzeża, dzięki czemu książka zmieniła się w skrytkę. W środku zamocowano bombę i przyklejono okładki. W ten sposób śmiercionośna broń przybrała wygląd niewinnie wyglądającej książki.
Dwie pozostałe bomby umieszczono w kartonowych walcach oklejonych czarnym angielskim płótnem. Na miotaczy bomb wyznaczono Andriejuszkina, Generałowa oraz Osipanowa, który dostał bombę w formie książki, natomiast sygnalistami przejazdu cara zostali Kanczer, Horkun i Wołochow. Przywiezione z Wilna pieniądze spożytkowano m.in. na zakup garnituru dla Osipanowa. Nowe ubranie i schludny wygląd miały go upodobnić do petersburskiego dżentelmena i odsunąć ewentualne rozpoznanie. Obowiązujący w tym czasie okólnik, podający wytyczne, jakimi mają kierować się funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa, rozpoznając ewentualnych zamachowców, mówił wyraźnie: „ordynarny ton i niechlujny wygląd to pierwsze cechy wywrotowca”.
Dodajmy, że zamach na Aleksandra III nie był pierwszym zamachem, w którym zaangażowani byli Polacy. Jego ojciec, Aleksander II, zginął podczas ataku bombowego zorganizowanego przez innego Polaka, Ignacego Hryniewieckiego, członka Narodnej Woli.
Łukaszewicz i jego wspólnicy zaplanowali atak na monarchę na przełom lutego i marca 1887 roku tuż przed szóstą rocznicą albo w samą szóstą rocznicę udanego zamachu na jego ojca. Pierwsza próba została podjęta już 28 lutego, kiedy grupa spiskowców oczekiwała na cara na Newskim Prospekcie, by w czasie mającego się odbyć przejazdu rzucić bombę. Zamiar spełzł na niczym, bowiem przejazd się nie odbył. Spiskowcy też nie zdawali sobie zupełnie sprawy, że jeden z nich, Andriejuszkin, jest obserwowany przez agentów ochrany[4] i nie porzucili planów zamachu.
Kolejną próbę podjęto następnego dnia, w przypadającą rocznicę zamachu, kiedy car miał przejeżdżać z pałacu do Twierdzy Pietropawłowskiej na nabożeństwo. I tym razem zamachowcy nie mogli się doczekać swojej ofiary, czas mijał, a orszak z Aleksandrem III nie nadjeżdżał. Potem okazało się, że zbawienne dla życia władcy opóźnienie nastąpiło na skutek błędu jego służby, która źle zrozumiała polecenie i gotowy do wyjazdu car zmuszony był czekać na podstawienie pojazdu. Tymczasem zniecierpliwieni i zziębnięci spiskowcy postanowili udać się do pobliskiej knajpki, żeby się ogrzać i podjąć dalsze postanowienia.
Śledzący Andriejuszkina agenci, zauważywszy, że porozumiewa się on z innymi młodymi mężczyznami, postanowili prewencyjnie aresztować obserwowanego młodzieńca oraz jego towarzyszy. Ukryte w walcach bomby skonfiskowano, natomiast nie zauważono trzeciej, sprytnie schowanej w słowniku. W czasie przesłuchania Osipanow, chcąc popełnić samobójczy zamach, rzucił mocno książką o ziemię, ale bomba nie wybuchła.
Wkrótce po dokonaniu aresztowania wszczęto przeszukania mieszkań ujętych zamachowców. W trakcie jednej z takich akcji aresztowano Uljanowa, przy którym znaleziono notes z nazwiskami i adresami, wśród których znalazło się również nazwisko i adres Bronisława Piłsudskiego. Tymczasem, zupełnie niespodziewanie, podczas drugiego przesłuchania załamał się Michał Kanczer i zaczął sypać. Nie tylko dokładnie zrelacjonował swoją podróż do Wilna po materiały do produkcji bomby, ale nawet pojechał tam z policją, aby dokonać wizji lokalnej. To właśnie on podał nazwiska innych spiskowców: Łukaszewicza, Piłsudskiego oraz Tytusa Paszkowskiego, na skutek czego wszyscy oni znaleźli się wkrótce w areszcie. Jedynie Bukowskiemu udało się uniknąć aresztowania i władze nigdy nie dowiedziały się o jego udziale w planowanym zamachu.