Kochany wróg - Diana Palmer - ebook + książka

Kochany wróg ebook

Diana Palmer

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Maddie od lat kocha Corta, ale choć mieszkają po sąsiedzku, więcej ich dzieli, niż łączy. On jest najbogatszym ranczerem w okolicy, ona ledwie wiąże koniec z końcem. Ich wzajemne stosunki to pasmo złośliwych utarczek słownych, w których Cort osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Irytuje go, że tak często myśli o dziewczynie, która według niego nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Naprawdę jej nie lubi czy broni się przed niechcianym uczuciem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 188

Oceny
4,2 (62 oceny)
33
15
8
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Evalia_Shotek

Z braku laku…

Ta książka to historia z kart XIX wiecznej książki przeniesiona w realia XXI w ale tylko technicznie bo mentalnie... Główna bohaterka jest po prostu głupia życiowa nie zaradna infantylna istota. A już informacje dotyczące sfery ciała czy sexu opisywane są jak dla młodych dziewczynek. Ciężko sobie wyobrazić że w 2012 czy jakoś ten rok młoda kobieta nie wie co to se, co dzieje się z mężczyzną i głupio sądzi że po nocy poślubnej wywiesza się prześcieradło potwierdzające dziewictwo. To nie książka o mafii. Reszta bohaterów to znowu super idealni ludzie chcący pomoc nawet pierwotny arcywrog. Aha no i ta miłość z nikąd.. Przyznaje ze 30 lat temu to taki harlequin byłby topowym przykładem. Teraz ta historia jest po prostu żenująco mdla i naiwna.
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Mgm25

Z braku laku…

Taka sobie historia
00
Jasmol

Dobrze spędzony czas

O tym jak słowa mogą zranić, jak naprawić błędy i o prawdziwej przyjaźni i sąsiedzkiej pomocy. Polecam.
00
elemelek29

Nie polecam

koszmar
00

Popularność




Diana Palmer

Kochany wróg

Tłumaczenie:

Wanda Jaworska

Tytuł oryginału: The Rancher

Pierwsze wydanie: Harlequin Special Release, 2012

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2012 by Diana Palmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9145-3

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Maddie Lane stała na podwórzu, wpatrując się z zatroskaniem w kręcące się po nim kury. Były wśród nich czerwone, białe i cętkowane. Jednak brakowało dużego koguta karmazyna, który wabił się Pumpkin.

Domyślała się, gdzie może być. Znowu czekają ją kłopoty, to pewne. Odgarnęła z twarzy jasne falowane włosy i skrzywiła się z niezadowoleniem. Dużymi szarymi oczami wędrowała po podwórzu w nadziei, że się pomyliła, że Pumpkin wybrał się tylko na poszukiwanie robaków, a nie kowbojów.

- Pumpkin? – zawołała.

W drzwiach pojawiła się jej cioteczna babka, Sadie: nieduża, przysadzista starsza pani z siwymi włosami.

- Widziałam, jak szedł w stronę obejścia Brannta - powiedziała, wychodząc na ganek. – Przykro mi.

- Muszę za nim pójść – jęknęła Maddie. – Cort mnie zabije!

- Myślę, że nie posunie się tak daleko – odrzekła spokojnie Sadie. – Mógł zresztą zastrzelić Pumpkina, ale tego nie zrobił…

- Tylko dlatego, że chybił – prychnęła Maddie, opierając ręce na smukłych biodrach.

Średniego wzrostu, o chłopięcej figurze, miała dużo bezpretensjonalnego wdzięku. I potrafiła ciężko pracować. Ojciec nauczył ją hodowli i sprzedaży bydła, planowania budżetu i gospodarowania. Jej niewielkie ranczo niczym szczególnym się nie wyróżniało, ale przynosiło niewielki dochód. Wszystko układało się pomyślnie, dopóki nie postanowiła rozszerzyć działalności o produkcję ekologicznych jaj i nie kupiła Pumpkina, kiedy poprzedni kogut został zagryziony przez kojota.

- Och, jest łagodny jak owieczka – zapewniał ją poprzedni właściciel. – Kogut czystej krwi, dobry reproduktor, będzie pani zadowolona.

Rzeczywiście, pomyślała, kiedy wpuściła go między kury, a on od razu zaatakował jej nadzorcę, starego Bena Harrisona, akurat wybierającego jaja.

- Lepiej się go pozbądź – ostrzegł Ben, kiedy opatrywała mu rękę.

- Uspokoi się, po prostu jest zdenerwowany nowym miejscem – zapewniła go Maddie.

Roześmiała się teraz na wspomnienie tamtej rozmowy. Ben miał rację. Powinna była odesłać Pumpkina poprzedniemu właścicielowi, ale przyzwyczaiła się do tego pierzastego agresora. Cort Brannt niestety nie.

Cort Matthew Brannt był uosobieniem idealnego mężczyzny z kobiecych marzeń. Wysoki, muskularny, obyty, w dodatku grał na gitarze jak profesjonalista. Miał lekko falowane kruczoczarne włosy, duże ciemnobrązowe oczy i zmysłowe usta, które Maddie w wyobraźni często całowała.

Problem w tym, że Cort był zakochany w swojej drugiej sąsiadce, Odalie Everett, córce wpływowego ranczera Cole’a Everetta. Miała dwóch braci, Johna i Tannera. John wciąż mieszkał z rodzicami, a Tanner przeniósł się do Europy. Rzadko o nim wspominano.

Cort chciał się z nią ożenić, ale Odalie nie myślała o małżeństwie. Kochała operę. A że po matce odziedziczyła piękny czysty głos, chciała zostać zawodową sopranistką. Wyjechała więc do Włoch, żeby pobierać lekcje u znanego śpiewaka. Cort był zrozpaczony, a na domiar złego kogut Maddie wciąż pojawiał się na jego podwórzu i atakował go bez ostrzeżenia.

- Nie rozumiem, dlaczego uwziął się na Corta – powiedziała głośno Maddie. – Przecież mamy tutaj tylu kowbojów.

- Ostatnio Cort rzucił w niego grabiami, kiedy przyszedł do nas obejrzeć jednego z twoich byczków – przypomniała jej Sadie.

- Ja wciąż czymś w niego rzucam – zauważyła Maddie.

- Tak, ale Cort gonił go po całym podwórzu, chwycił go za łapę i zaniósł go na wybieg dla kur, żeby go im zademonstrować. Zranił jego dumę – mówiła dalej Sadie. – Więc on teraz wyrównuje z nim rachunki.

- Tak myślisz?

- Koguty są nieprzewidywalne. Ten – dodała kąśliwie – powinien skończyć w rosole.

- Ciociu Sadie!

- Po prostu mówię, jak jest – prychnęła Sadie. – Mój brat – a twój dziadek – zabiłby go, gdy pierwszy raz cię zaatakował.

- Domyślam się – uśmiechnęła się Maddie. – Nie lubię zabijania. Nawet kogutów.

- Cort by go zabił, gdyby potrafił celnie strzelać – powiedziała Sadie z lekką pogardą. – Załaduj dla mnie tę strzelbę, to ja to zrobię.

- Ciociu Sadie!

- Głupol – skrzywiła się Sadie. – Chciałam pogłaskać kurę, a on gonił mnie aż do samego domu. To żałosne, kiedy kogut terroryzuje całe ranczo. Zapytaj Bena, co on myśli o tym kogucie. No dalej. Jeśli mu pozwolisz, przejedzie po nim furgonetką!

- Cóż, może Cort raz na zawsze się z nim rozprawi, a ja kupię nam innego miłego kogutka.

- Nie sądzę – powiedziała Sadie. – A co do rozprawienia się z nim… - Wskazała ruchem głowy na szosę.

Maddie podążyła za jej wzrokiem. Na szosie zawróciła jak szalona czarna furgonetka i zaczęła pędzić w stronę domu. Najwyraźniej kierował nią jakiś szaleniec.

Po paru sekundach zatrzymała się przed frontowym gankiem, płosząc kury.

- Wspaniale – mruknęła Maddie. – Tak je wystraszył, że teraz nie będą się niosły przez dwa dni.

- Lepiej martw się o siebie – ostrzegła ciocia Sadie. – Witaj, Cort! – zwróciła się do kierowcy furgonetki. – Miło cię widzieć – dodała i niemal biegiem zawróciła do domu.

Maddie została sam na sam z wysokim wściekłym kowbojem w dżinsach, butach kowbojskich, kraciastej koszuli i czarnym stetsonie nasuniętym na jedno oko. Wiedziała, co się święci.

- Przepraszam! – powiedziała, podnosząc w obronnym geście obie ręce. – Obiecuję, że coś z nim zrobię.

- Andy wylądował w krowim gównie, ale to nic w porównaniu z tym, co przydarzyło się innym, kiedy go goniliśmy. Wpadłem na głowę do koryta z płynem odkażającym!

Nie mogę się roześmiać, nie mogę się roześmiać, powtarzała sobie w duchu Maddie, wyobrażając sobie wysokiego przystojnego Corta leżącego z twarzą w cuchnącym roztworze, w którym zanurzali bydło, żeby zapobiec chorobom.

- Przepraszam, naprawdę bardzo mi przykro! – Maddie wytarła wilgotne oczy, próbując ze wszystkich sił zachować powagę. – Nie hamuj się, krzycz na mnie, krzycz. Naprawdę. No, dalej.

- Twój głupi kogut wyląduje w brzuchach moich pracowników, jeśli go jeszcze raz wypuścisz! – zagrzmiał.

- Och, można sobie pomarzyć, nieprawdaż? – spytała tęsknie. – To znaczy myślę, że mogłabym wynająć jakąś chwilowo wolną jednostkę wojskową, żeby spędziła tu następny tydzień, próbując go chwycić. - Rzuciła Cortowi rozbawione spojrzenie. – Jeśli ty i twoi ludzie nie możecie go złapać, to niby jak ja mam to zrobić?

- Złapałem go w dniu, kiedy go kupiłaś – przypomniał jej.

- Tak, ale to było trzy miesiące temu – zauważyła. – I wtedy był tu nowy. Teraz nauczył się już techniki uników. – Maddie zmarszczyła brwi. – Zastanawiam się, czy kiedykolwiek komuś przyszło do głowy, żeby użyć kogutów jako zwierząt bojowych w armii. Muszę to zasugerować jakiemuś dowódcy.

- Ja bym sugerował, żebyś go w jakiś sposób zatrzymała w swoim obejściu, zanim oddam sprawę do sądu.

- Niesamowite, pozwałbyś mnie z powodu koguta? – wykrzyknęła Maddie. – Wow, już widzę nagłówki w gazetach. Bogaty ranczer pozywa głodującą drobną ranczerkę do sądu za atak koguta. Czy twój ojciec ucieszyłby się, czytając takie nagłówki? - spytała z niewinnym uśmiechem.

- Jeszcze jeden atak koguta i zaryzykuję, to nie żarty. – Twarz Corta przybrała zacięty wyraz.

- Och, uchowaj Boże. Poproszę weterynarza, żeby mu przepisał jakieś lek uspokajający – powiedziała Maddie z udaną powagą. – Myślałeś kiedyś o tym, żeby poprosić swego lekarza o coś takiego? Wydajesz się bardzo zestresowany.

- Jestem zestresowany, bo twój cholerny kogut wciąż mnie atakuje, i to na moim cholernym ranczu!

- Cóż, rozumiem, że to stresująca sytuacja – powiedziała Maddie ze współczuciem. – Słyszałam, że Odalie Everett wyjechała do Włoch – nadmieniła mimochodem, wiedząc, że zirytuje go tym pytaniem.

- Od kiedy to interesujesz się Odalie? – spytał Cort, piorunując ją spojrzeniem.

- Po prostu słyszałam ostatnie plotki – odparła, spoglądając na niego spod rzęs. – Może powinieneś studiować śpiew…

- Ty żmijo – warknął Cort. – Jak gdybyś ty potrafiła zaśpiewać choć jedną niefałszywą nutę!

- Gdybym chciała, tobym potrafiła!

- Jasne. I od razu stałabyś się piękna?

Maddie pobladła.

- Jesteś za chuda, za płaska, za pospolita i za mało zdolna, żeby kiedykolwiek mi się podobać, na wypadek gdyby ci to chodziło po głowie - dodał z nieskrywanym niesmakiem.

Maddie wyprostowała się na całą wysokość, ale i tak sięgnęła mu tylko do brody, i spojrzała na niego z godnością.

- Dziękuję. Zastanawiałam się, dlaczego mężczyźni się za mną nie uganiają. Miło jest poznać przyczynę.

Cort nagle poczuł się dość niezręcznie.

- Nie to miałem na myśli – rzekł, przestępując z nogi na nogę.

Maddie odwróciła się, żeby odejść. Nie zamierzała się przy nim rozpłakać.

- Posłuchaj, Madeline – zaczął.

Odwróciła się na pięcie, rzucając mu oburzone spojrzenie. Zacisnęła dłonie.

- Myślisz, że dla kobiet jesteś darem od Boga, co? – spytała wyzywająco. – Pozwól mi coś sobie powiedzieć. Od lat wykorzystujesz swoją urodę, żeby dostawać to, czego chcesz, ale Odalie nie dostałeś, prawda?

- Odalie to nie twoja cholerna sprawa – odparł Cort ze skamieniałą nagle twarzą.

- Wygląda na to, że twoja też nie – odgryzła się. – Bo w przeciwnym razie nigdy by cię nie zostawiła.

Cort odwrócił się i odszedł do furgonetki.

- I nie waż się więcej wpadać na moje podwórze i płoszyć moje kury! – dodała.

Cort zatrzasnął drzwi, włączył silnik i odjechał z piskiem kół w stronę szosy.

- Przez trzy dni nie będą znosić jaj – mruknęła do siebie Maddie, wchodząc na stopnie ganku.

Jej duma została nieodwracalnie zraniona. Żywiła do Corta utajone uczucia, od kiedy skończyła szesnaście lat. On nigdy jej nie zauważał, nawet się z nią nie drażnił, jak to nieraz robili inni mężczyźni. Po prostu ją ignorował, kiedy akurat nie atakował go jej kogut. Teraz wiedziała dlaczego. Teraz wiedziała już, co naprawdę o niej myśli.

Ciocia Sadie czekała na nią na ganku.

- Nie przejmuj się tym, co powiedział. – Zmarszczyła czoło. – Przemądrzalec!

Maddie nie zdołała powstrzymać łez.

- Nie wierz w jego słowa. – Ciocia Sadie objęła ją i przytuliła. – Był wściekły i starał się ciebie zranić za to, co wspomniałaś jego cudowną Odalie. Ona jest za dobra dla jakiegoś kowboja. Przynajmniej ona tak uważa.

- Jest piękna, bogata i utalentowana – powiedziała Maddie. – Ale Cort także. Naprawdę pasowaliby do siebie. A cóż by to było za wspaniałe połączenie dużego rancza Everettów z ranczem Brannta.

- Tyle że Odalie nie kocha Corta i prawdopodobnie nigdy nie będzie go kochać – zauważyła ciocia Sadie.

- Niewykluczone, że jej uczucia się zmienią po powrocie do domu – mruknęła Maddie. – On zawsze był koło niej, posyłał je kwiaty, dzwonił. Był romantyczny. Może dojść do wniosku, że jest dobrą partią.

- Albo kogoś kochasz, albo nie – stwierdziła Sadie. – I nic tego nie zmieni.

- Tak uważasz?

- Upiekę ci ciasto, od razu poczujesz się lepiej.

- Dziękuję, to miło z twojej strony. – Maddie otarła łzy. – Cóż, przynajmniej straciłam złudzenia. Teraz mogę zająć się ranczem i przestać wzdychać do mężczyzny, który uważa, że jest dla mnie za dobry.

- Żaden mężczyzna nie jest dla ciebie za dobry, kochanie – powiedziała ciocia Sadie. – Jesteś prawdziwym skarbem i nie pozwól, żeby ktokolwiek wmawiał ci coś innego.

Kiedy późnym popołudniem Maddie wyszła zagonić kury do kurnika zastała Pumpkina tam, gdzie powinien się znajdować – na podwórzu za domem.

- Chcesz, żebym wylądowała w sądzie, utrapieńcu – wymamrotała, na wszelki wypadek niosąc gałąź i metalową pokrywkę.

Kogut pochylił głowę i natarł na nią, ale odskoczył od pokrywki.

- Właź – rozkazała.

Kogut wbiegł do kurnika, więc zamknęła drzwi i oparła się o nie z westchnieniem ulgi.

- Trzeba się go pozbyć, panno Maddie – powiedział Ben, przechodząc obok niej. – Będzie pyszny z kluskami.

- Nie zamierzam jeść Pumpkina! – obruszyła się Maddie.

- W porządku. – Ben wzruszył ramionami. – Wobec tego ja go zjem.

- Ani nie zamierzam cię nim karmić, Ben – dodała.

Weszła do domu, umyła ręce i nałożyła na nie krem z antybiotykiem w miejscach, w których zadrapała się pokrywą od kubła. Popatrzyła na swoje dłonie. Nie były ładne.

Maddie spojrzała w lustro szafki aptecznej i się skrzywiła. Naprawdę jestem pospolita, pomyślała. Oczywiście, nigdy nie stosowała makijażu ani nie używała perfum, gdyż od świtu do zmierzchu pracowała na ranczu. Miała miłą powierzchowność, ale Cort pragnął kobiety pięknej, wykształconej i utalentowanej.

- Myślę, że skończysz jako stara panna z kogutem, który terroryzuje okolicę – powiedziała do swego odbicia w lustrze i się roześmiała.

Przyszło jej do głowy, żeby sfotografować Pumpkina i umieścić zdjęcie na dużym plakacie z odpowiednią informacją. Poszukiwany: żywy albo martwy. Nie mogła się opanować, wyobraziwszy sobie, jak zachęceni nagrodą mężczyźni będą penetrować okolicę w poszukiwaniu małego koguta.

Cort Brannt wszedł do swego domu na ranczu czerwony ze złości.

Jego matka, piękna Shelby Brannt, zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów.

- No, no – wymamrotała. – Ponury jak chmura gradowa.

Cort się zatrzymał, rzucił na sofę kapelusz i usiadł obok matki. - Żebyś wiedziała – bąknął.

- Znowu ten kogut, co?

- Skąd wiesz? – zdziwił się.

- Twój ojciec przyszedł, trzęsąc się ze śmiechu. – Matka usiłowała zachować powagę, ale jej się nie udało. – Powiedział, że połowa kowbojów była gotowa naładować strzelby i wyruszyć na polowanie na koguta, kiedy stąd wyjechałeś. Zastanawiał się, czy może będziemy potrzebowali dla ciebie adwokata…

- Nie zastrzeliłem jej. – Cort wzruszył ramionami i westchnął głęboko, wpatrując się w dywan. – Ale powiedziałem jej parę paskudnych rzeczy.

Shelby odłożyła magazyn z modą europejską, który właśnie przeglądała. W młodości, zanim poślubiła Kinga Brannta, była światowej sławy modelką.

- Chcesz o tym porozmawiać, Matt? – zagadnęła delikatnie.

- Cort – poprawił ją z uśmiechem.

- Cort – westchnęła. – Posłuchaj, twój tata i ja nazywaliśmy cię Matt, kiedy byłeś chłopcem, więc trudno…

- Tak, a Morie nazywaliście Daną, prawda?

- To był taki nasz rodzinny żart – roześmiała się Shelby. – Kiedyś ci to wyjaśnię. No dalej, mów.

Matka zawsze potrafiła zdjąć mu ciężar z serca. Choć Cort bardzo go kochał ojca, a nim nigdy nie umiał tak swobodnie rozmawiać o swoich sprawach osobistych. Tymczasem z matką nadawali na tych samych falach. Potrafiła niemal czytać w jego myślach.

- Coś mnie opętało – wyznał. – A ona żartowała sobie z tego koguta, a potem zaczęła kpić z Odalie i cóż, odbiło mi.

Shelby wiedziała, że Odalie jest czułym punktem jej syna.

- Przykro mi, że nie ułożyło ci się z Odalie, Cort – powiedziała. – Ale zawsze jest nadzieja. Nigdy o tym nie zapominaj.

- Posyłałem jej róże. Śpiewałem serenady. Dzwoniłem, żeby porozmawiać, wysłuchać jej problemów. – Podniósł głowę. – Nic się nie liczyło. Ten włoski nauczyciel śpiewu zaprosił ją i wsiadła do pierwszego samolotu lecącego do Rzymu.

- Wiesz, że chce śpiewać, zawsze wiedziałeś. Jej matka też ma anielski głos.

- Tak, ale Heather nigdy nie pragnęła sławy, pragnęła Cole’a Everetta – odparł Cort.

- Cole był typem trudnego mężczyzny – zauważyła Shelby. – Podobnie jak twój ojciec. Mieliśmy bardzo wyboistą drogę do ołtarza. – Potrząsnęła głową. – Heather i Cole również. Ale przecież przyjaźniłeś się przez pewien czas z bratem Odalie, Johnem. – Co się stało?

- To przez jego siostrę – odparł Cort. – Miała dość mnie i naszych gier wideo z Johnem i dawała temu głośno wyraz. Więc John przestał mnie zapraszać. Ja go tutaj zapraszałem, ale zaczął jeździć na rodeo i potem rzadko go widywałem. Mimo wszystko wciąż jesteśmy przyjaciółmi.

- Jest porządnym chłopakiem – zauważyła Shelby.

- Tak.

- Ty też, synu. – Shelby wstała, zmierzwiła mu włosy i uśmiechnęła się.

- Dziękuję.

- Postaraj się tak wszystkiego nie roztrząsać – poradziła. – Pozwól, żeby życie toczyło się swoim torem. Jesteś taki emocjonalny jak twój ojciec. – Patrzyła z czułością w jego twarz. – Pewnego dnia Odalie może stwierdzić, że jesteś słońcem na jej niebie, i wrócić do domu. Ale musisz pozwolić jej spróbować rozwinąć skrzydła. Podróżowała, ale tylko z rodzicami. Teraz po raz pierwszy posmakowała wolności. Pozwól jej się nią nacieszyć.

- Nawet jeśli skomplikuje sobie życie przez tego Włocha?

- Nawet. To jej życie. Nie lubisz, jak ludzie ci mówią, co masz robić, nawet jeśli to dla twojego dobra, prawda?

- Jeśli zamierzasz mi przypomnieć, jak powiedziałaś, żebym nie wchodził na dach stodoły, a ja nie posłuchałem…

- Twoje pierwsze złamanie – przypomniała Shelby. – I nawet nie powiedziałam „a nie mówiłam”?

- Racja. – Cort spojrzał na swoje splecione palce. – Maddie Lane mnie irytuje, ale nie powinienem był powiedzieć, że jest brzydka i żaden mężczyzna jej nie zechce.

- Powiedziałeś tak? - wykrzyknęła Shelby przerażona. – Corti!

- Wiem. – Cort westchnął. – To nie był mój najlepszy moment. Ona nie jest zła. Ma tylko dziwne wyobrażenia o zwierzętach. Ten kogut kiedyś naprawdę komuś zrobi krzywdę, może wydziobie oko, a ona uważa, że to zabawne.

- Nie zdaje sobie sprawy, że jest niebezpieczny – odparła matka.

- Nie chce sobie zdawać sprawy. Ma bzika na punkcie swoich projektów. Hodowla bezklatkowa. Nie ma środków na takie przedsięwzięcie i prawdopodobnie już łamie dziesiątki przepisów, sprzedając te jaja restauratorom.

- Potrzebuje pieniędzy – przypomniała mu matka. – Podobnie jak wielu ranczerów, nawet my. Susza nas wykańcza. Ale Maddie ma tylko niewielkie stado bydła i nie będzie jej stać na zakup paszy, jeśli jej kukurydza zmarnieje. Będzie musiała sprzedawać ze stratą. Jej program hodowli już przynosi straty. – Potrząsnęła głową. – Jej ojciec był dobrym ranczerem. Nauczył twego ojca wielu rzeczy o hodowli byków. Ale Maddie nie ma jeszcze doświadczenia. Po śmierci ojca skoczyła od razu na głęboką wodę. Jestem pewna, że wolałaby malować.

- Malować – prychnął z pogardą Cort.

- Cort, nigdy tego nie zauważyłeś? – Shelby wskazała wiszący na ścianie piękny pejzaż oprawiony w ozdobną ramę.

- Niezłe – zauważył. – Kupiłaś go na ostatniej wystawie w zeszłym roku?

- Mam go od Maddie, ona go namalowała – powiedziała matka.

Cort zmarszczył czoło i podszedł do obrazu, żeby mu się lepiej przyjrzeć.

- Ona to namalowała? – powtórzył.

- Tak. Sprzedała dwa na tamtej wystawie. To jeden z nich. Ona również rzeźbi – śliczne małe figurki wróżek, ale nie lubi pokazywać ich obcym. Powiedziałam jej, że powinna malować zawodowo, może ilustrować ksiązki, ale tylko się roześmiała. Uważa, że nie jest dostatecznie dobra. – Shelby westchnęła. – Maddie nie ma wiary w siebie. Jest jedną z najbardziej niepewnych siebie osób, jakie znam.

Słysząc to, Cort poczuł się jeszcze gorzej.

- Chyba do niej zadzwonię i ją przeproszę – zdecydował.

- Niezły pomysł, synu – przyznała Shelby.

- A potem pojadę do niej, ukryję się w trawie i zastrzelę tego karmazynowego skur…

- Cort!

- W porządku, zadzwonię do niej. – Odetchnął głęboko.

- Koguty nie żyją długo – pocieszyła go matka.

- Przy moim szczęściu będzie żył i żył. Takie paskudne zwierzaki nigdy nie giną!

Naprawdę chciał przeprosić Maddie. Kiedy jednak sięgnął po komórkę, uświadomił sobie, że nawet nie zna jej numeru. Zszedł do kuchni.

- Znasz numer telefonu Lane’ów? – zapytał matkę.

- Hm, nie – odpowiedziała. – Chyba nawet nigdy nie próbowałam do nich dzwonić, w każdym razie od śmierci Pierce’a Lane’a w zeszłym roku.

- Nigdzie nie ma ich numeru.

- Może pojedź do niej któregoś dnia – zasugerowała matka. – To niedaleko.

- Ona zamknie drzwi na klucz i schowa się w domu, jak tylko zobaczy mój samochód.

Matka nie wiedziała, co powiedzieć. Prawdopodobnie miał rację.

- Muszę wyjechać – powiedział Cort po chwili. – Roznosi mnie. Muszę uciec od tego koguta, od Odalie i… wszystkiego.

- Dlaczego nie pojedziesz do siostry? – zasugerowała matka.

- Nie spodziewa się mnie przed czwartkiem – westchnął.

- A cóż to ma za znaczenie? – zaśmiała się Shelby. – Jedź wcześniej. Obojgu wam dobrze to zrobi.

- Może i tak.

- Lot nie potrwa długo – dodała Shelby. – Możesz skorzystać ze służbowego odrzutowca. Jestem pewna, że ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu. Tęskni za Morie. Ja też.

- I ja – powiedział Cort, obejmując matkę. – Pójdę się spakować. Jeśli ten kogut będzie mnie tu szukał, wsadź go do samolotu do Francji, dobrze? Słyszałem, że oni kochają kurczaki. Kup mu bilet w klasie biznes. Jeśli ktoś może sprowadzać homara z Maine – dodał, nawiązując do żartu, który krążył przed laty – to ja mogę wysłać samolotem koguta do Francji.

Matka miała rację, stwierdził Cort tego wieczoru. Uwielbiał przebywać z siostrą. Mieli ze sobą dużo wspólnego, poczynając od porywczego charakteru po purytańskie poglądy. Zawsze się przyjaźnili. Kiedy Morie miała zaledwie pięć lat, nie odstępowała brata na krok ku rozbawieniu jego kolegów. Cort był wyrozumiały, a poza tym ją uwielbiał. Żarty nigdy mu nie przeszkadzały.

- Przykro mi z powodu twoich kłopotów z kogutem – powiedziała Morie, uśmiechając się łagodnie. – Wierz mi, rozumiemy to. Moja biedna szwagierka też wciąż się z czymś boryka.

- Lubię Bodie – uśmiechnął się Cort. – Czy Cane się ostatnio zmienił?

- Tak. Wrócił z terapii, przestał demolować bary i chyba na dobre się ustatkował. Bodie jest dla niego cudowna. Mają pewne problemy, ale na ogół je rozwiązują – dodała, uśmiechając się tajemniczo. – Właściwie to Bodie i ja będziemy mieć wiele wspólnego przez następnych kilka miesięcy.

Cort od razu się zorientował.

- Dziecko?

- Dziecko – przytaknęła Morie z nieskrywaną radością. – Dopiero co się dowiedziałam. A Bodie dowiedziała się w dniu twego przyjazdu. – Westchnęła. – Tyle szczęścia. Aż nadmiar. Mal jest wniebowzięty.

- Chłopiec czy dziewczynka? – spytał Cort. – Już wiadomo?

- Jeszcze za wcześnie. – Morie potrząsnęła głową. – Ale nie chcemy pytać. Chcemy mieć niespodziankę, niezależnie od tego, jak staroświecko to brzmi.

- Będę wujkiem – zachichotał Cort. – Super. Powiedziałaś już rodzicom?

- Nie. dziś wieczorem zadzwonię do mamy.

- Będzie podekscytowana. Jej pierwsze wnuczę.

- A ty zamierzasz się kiedykolwiek ożenić? – Morie popatrzyła na brata badawczo.

- Oczywiście, jeśli Odalie powie kiedyś „tak”. – Westchnął. – Przez chwilę darzyła mnie sympatią, dopóki nie zjawił się ten Włoch i nie zaproponował jej lekcji śpiewu. Jest podobno legendą wśród śpiewaków operowych. A ona tego właśnie chce – wystąpić w Metropolitan. – Skrzywił się. – Oto moje szczęście – zakochać się w kobiecie, która marzy tylko o karierze.

- Jej matka chyba była taka sama, prawda? – spytała Morie. – A potem stali się sobie z Cole’em bardzo bliscy. Zrezygnowała z kariery, żeby zająć się domem i dziećmi. Chociaż wciąż komponuje. Piosenka, którą parę lat temu napisała dla zespołu z Wyoming, wciąż się znajduje na listach przebojów.

- Tak, myślę, że wciąż komponuje – potwierdził Cort. – Ale lubi mieszkać na ranczu. Natomiast Odalie tego nienawidzi. Mówi, że nigdy nie wyjdzie za mężczyznę, który cuchnie jak krowie łajno. – Spojrzał na swoje buty. – Do diabła, jestem ranczerem. Nie mogę się zajmować niczym innym. Ojciec liczy, że przejmę ranczo, kiedy on już nie będzie miał sił pracować.

- Tak, wiem – zasmuciła się Morie. – Co innego mógłbyś robić?

- Uczyć. Studiowałem hodowlę zwierząt. – Zrobił wymowną minę. – Wolałbym zostać zastrzelony. Wolałbym, żeby ten karmazynowy diabeł odgryzł mi nos. Nienawidzę wszelkiej rutyny.

- Ja też – powiedziała Morie. – Kocham ranczo. Domyślam się, że susza stwarza ojcu problemy, prawda?

- Żebyś wiedziała. Choć w Oklahomie i innych stanach na równinach mają gorzej. Ani kropli deszczu. Ludzie mówią, że podobnie było w latach trzydziestych w czasie katastrofalnych burz pyłowych.

- Jak sobie radzicie?

- Nie najgorzej – odrzekł Cort. – Zrobiliśmy nowe odwierty i napełniliśmy po brzegi zbiorniki. Nawodniliśmy nasze pola. Oczywiście, wciąż musimy kupować paszę na zimę, ale jesteśmy w lepszej sytuacji niż wielu innych hodowców bydła. Do diabła, gdy pomyślę, jak to dotknie drobnych ranczerów i farmerów! Wielcy właściciele tylko czekają, żeby je przejąć.

- Rancza rodzinne pewnego dnia staną się przestarzałe, podobnie jak farmy rodzinne – zauważyła ze smutkiem Morie. – Z wyjątkiem, być może, tych największych, jak nasze.

- Święte słowa – zgodził się Cort. – Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy.

Morie ścisnęła rękę brata.

- I dlatego mamy Narodowe Stowarzyszenie Hodowców Bydła i organizacje stanowe – przypomniała mu. – Nie martw się. Jutro idziemy na ryby.

- Naprawdę? Na pstrągi?

- Tak. To może ostatnia okazja, o ile ten upał nie ustąpi. -Podniosła się i uścisnęła brata. – Cieszę się, że przyjechałeś.

- Ja też. Lubię z tobą być, siostrzyczko. – Odwzajemnił uścisk i pocałował Morie w czoło. – A więc do jutra.

ROZDZIAŁ DRUGI

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY