Kod szczęścia - Richard Wiseman - ebook + audiobook + książka

Kod szczęścia ebook

Wiseman Richard

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Richard Wiseman jest jednym z najbardziej znanych psychologów brytyjskich. Od wielu lat zajmuje się badaniami nad „szczęściarzami” i „pechowcami”. W "Kodzie szczęścia" odsłania mechanizmy i zasady myślenia oraz postępowania ludzi, którzy uważają się za szczęściarzy. Autor podaje między innymi wyniki eksperymentów, jakie przeprowadzał ze „szczęściarzami” i z „pechowcami”. Okazało się, że na pytanie, co byś myślał, gdybyś padł ofiarą napadu na bank i otrzymałbyś postrzał w nogę, „szczęściarze” z reguły odpowiadają, że czuliby się farciarzami, że uszli z życiem, podczas gdy „pechowcy mówią”, że czuliby się okropnie, ale że im zawsze przytrafiają się takie wypadki, bo mają w życiu pecha.

Wiseman też sformułował cztery główne zasady, którymi kierują się „szczęściarze”:

1. Maksymalnie wykorzystują przypadkowe możliwości.

2. Kierują się intuicją i ufają swoim przeczuciom.

3. Z optymizmem patrzą w przyszłość i zawsze spodziewają się czegoś dobrego.

4. Dostrzegają plusy każdej sytuacji, nie rozpamiętują porażek i biorą los w swoje ręce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 239

Oceny
4,5 (20 ocen)
10
9
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelinamaj

Dobrze spędzony czas

kilka ciekawych ćwiczeń można z niej wynieść
00

Popularność




Wstęp

Ludzie, któ­rzy mają szczę­ście, spo­ty­kają ide­al­nych part­ne­rów, reali­zują swoje życiowe ambi­cje, znaj­dują pracę dającą im zado­wo­le­nie – jed­nym sło­wem pro­wa­dzą satys­fak­cjo­nu­jące i pełne życie. Mówimy o nich, że mają farta albo fuksa. Jed­nak suk­cesu nie zawdzię­czają wcale wyjąt­ko­wym wysił­kom, zdu­mie­wa­ją­cym talen­tom czy wybit­nej inte­li­gen­cji. Posia­dają za to szcze­gólną zdol­ność znaj­do­wa­nia się w odpo­wied­nim miej­scu i cza­sie, a los czę­ściej niż innym pod­suwa im szanse do wyko­rzy­sta­nia. Ta książka opi­suje pierw­sze naukowe bada­nia, które odpo­wia­dają na pyta­nie, dla­czego ludzie ci przez całe życie cie­szą się przy­chyl­no­ścią for­tuny, a także pod­suwa kilka pomy­słów, w jaki spo­sób każdy może zapew­nić sobie powo­dze­nie w życiu.

Bada­nia zajęły kilka lat; obej­mo­wały wywiady i eks­pe­ry­menty z udzia­łem setek wyjąt­ko­wych szczę­ścia­rzy i pechow­ców. Rezul­taty pozwa­lają nam rady­kal­nie zmie­nić spoj­rze­nie na szczę­śliwe i pechowe zrzą­dze­nia losu i na klu­czową rolę, jaką odgry­wają one w naszym życiu. Ludzie nie rodzą się szczę­ścia­rzami czy pechow­cami. Po pro­stu szczę­ścia­rze nie zda­jąc sobie z tego sprawy, sto­sują cztery pod­sta­wowe prawa, które pozwa­lają im peł­niej korzy­stać z łask losu. Jeśli zro­zu­miemy te prawa, zro­zu­miemy samą istotę szczę­ścia. A co waż­niej­sze, prawa te będziemy mogli wykorzy­stać, aby zwięk­szyć liczbę szczę­śli­wych zda­rzeń w naszym życiu.

Książka pre­zen­tuje chyba naj­bar­dziej ulot­nego „świę­tego Gra­ala” ludz­ko­ści – naukowo udo­wod­niony spo­sób, jak zro­zu­mieć i kon­tro­lo­wać „ślepy” los i jak zjed­ny­wać sobie jego przy­chyl­ność, innymi słowy: co robić, aby szczę­ście nam dopi­sało.

Szczęście żółtodzioba

Od zawsze inte­re­so­wały mnie rze­czy nie­zwy­kłe. Kiedy byłem dziec­kiem, fascy­no­wała mnie magia i ilu­zja. W wieku 10 lat potra­fi­łem już „dema­te­ria­li­zo­wać” chustki do nosa i taso­wać talię kart tak, aby jej nie pomie­szać. Nie­długo potem wstą­pi­łem do jed­nego z naj­bar­dziej zna­nych sto­wa­rzy­szeń ilu­zjo­ni­stów – lon­dyń­skiego Magic Circle. Jako 20-latek zosta­łem zapro­szony do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, do słyn­nego Magic Castle w Hol­ly­wood, i dałem tam kilka przed­sta­wień.

Szybko odkry­łem, że dobry ilu­zjo­ni­sta musi mieć sporą wie­dzę na temat tego, co dzieje się w ludz­kich gło­wach. Zręczny magik potrafi odwró­cić uwagę widowni, wie, jak nie wzbu­dzić w niej podej­rzeń i jak unik­nąć „roz­pra­co­wa­nia” triku przez widzów. W miarę upływu czasu coraz bar­dziej inte­re­so­wały mnie psy­cho­lo­giczne zasady, które leżą u pod­staw każ­dego magicz­nego przed­sta­wie­nia. Wła­śnie dla­tego zapi­sa­łem się na Wydział Psy­cho­lo­gii Uni­ver­sity Col­lege w Lon­dy­nie i napi­sa­łem dok­to­rat z psy­cho­lo­gii na Uni­ver­sity of Edin­burgh. Potem zało­ży­łem wła­sną pla­cówkę badaw­czą przy Hert­ford­shire Uni­ver­sity.

Pro­wa­dzi­li­śmy tam bada­nia nad róż­no­rod­nymi zja­wi­skami psy­cho­lo­gicz­nymi. Być może z powodu mojej „magicz­nej” prze­szło­ści skło­ni­łem swój zespół do zain­te­re­so­wa­nia się obsza­rami psy­cho­lo­gii, które są uwa­żane za dosyć nie­zwy­kłe.

Nie­które z tych prac obej­mo­wały bada­nie mediów roz­ma­wia­ją­cych ze zmar­łymi, jasno­wi­dzą­cych detek­ty­wów, któ­rzy utrzy­my­wali, iż poma­gają poli­cji wykry­wać spraw­ców zbrodni, i uzdra­wia­czy leczą­cych cho­roby siłą wła­snej psy­chiki. Bada­li­śmy rów­nież, jak zmie­nia się zacho­wa­nie ludzi, kiedy kła­mią, w jaki spo­sób ilu­zjo­ni­ści sto­sują psy­cho­lo­giczne triki, aby zwieść widow­nię, stu­dio­wa­li­śmy spo­soby roz­po­zna­wa­nia kłam­stwa i oszu­stwa i pro­wa­dzi­li­śmy kursy dla osób, które chciały popra­wić swoją umie­jęt­ność wykry­wa­nia nie­uczci­wo­ści. Wyniki tych prac publi­ko­wa­łem w cza­so­pi­smach nauko­wych, pre­zen­to­wa­łem je na kon­fe­ren­cjach i uczy­łem ich prak­tycz­nego zasto­so­wa­nia ludzi biz­nesu, pro­wa­dząc dla nich wykłady.

Kilka lat temu popro­szono mnie, abym opo­wie­dział publicz­nie o swo­jej pracy. Wiele razy wygła­sza­łem już takie poga­danki, ale nie mia­łem poję­cia, że wła­śnie ta rady­kal­nie zmieni przy­szły kie­ru­nek moich badań.

Posta­no­wi­łem uroz­ma­icić wykład pro­stą sztuczką magiczną. Zamie­rza­łem poży­czyć od kogoś z publicz­no­ści 10-fun­towy bank­not, wło­żyć go do jed­nej z 20 iden­tycz­nych kopert i pomie­szać je. Potem mia­łem popro­sić tę osobę, aby wybrała jedną z kopert, a następ­nie spa­lić pozo­sta­łych 19. W końcu mia­łem otwo­rzyć oca­lałą kopertę, oddać pie­nią­dze wła­ści­cie­lowi i pogra­tu­lo­wać mu traf­nego wyboru.

Ale tego wie­czoru przed­sta­wie­nie było tro­chę dziwne. Poży­czy­łem bank­not od pew­nej pani z widowni, wło­ży­łem go do koperty, prze­mie­sza­łem koperty i uło­ży­łem je w sze­regu. Cały czas śle­dzi­łem bank­not i wie­dzia­łem, że jest w pierw­szej koper­cie z lewej. Popro­si­łem kobietę, aby wska­zała kopertę, i oczy­wi­ście byłem zachwy­cony, kiedy wybrała tę wła­ściwą. Zebra­łem pozo­stałe koperty i pod­pa­li­łem je. Kiedy poszły z dymem, otwo­rzy­łem kopertę, która pozo­stała, i odda­łem kobie­cie pie­nią­dze.

Choć publicz­ność śmiała się i biła brawo, pani, która poży­czyła mi bank­not, wcale nie wyglą­dała na zasko­czoną. Zapy­ta­łem ją, co myśli o mojej sztuczce, a ona wyja­śniła mi spo­koj­nie, że takie rze­czy przy­da­rzają jej się cały czas. Zawsze znaj­do­wała się we wła­ści­wym miej­scu i w odpo­wied­nim momen­cie, a for­tuna wyjąt­kowo jej sprzy­jała zarówno w życiu zawo­do­wym, jak i pry­wat­nym. Powie­działa, że nie ma poję­cia, dla­czego tak się dzieje; zawsze uwa­żała, że ma po pro­stu farta.

Zain­try­go­wało mnie jej wyzna­nie; zapy­ta­łem, czy jesz­cze ktoś z widowni uważa się za wyjąt­ko­wego szczę­ścia­rza lub pechowca. Kobieta w pierw­szym rzę­dzie unio­sła rękę i opo­wie­działa, w jaki spo­sób pomyśl­nym zrzą­dze­niem losu zre­ali­zo­wała wiele swo­ich życio­wych ambi­cji. Męż­czy­zna z końca sali oznaj­mił, że zawsze miał wyjąt­ko­wego pecha; był prze­ko­nany, że gdy­bym poży­czył bank­not od niego, ten z całą pew­no­ścią poszedłby z dymem. Poprzed­niego dnia na przy­kład schy­lił się, aby pod­nieść szczę­śli­wego pensa, ude­rzył głową o stół i omal nie stra­cił przy­tom­no­ści.

Po wykła­dzie zaczą­łem roz­my­ślać o tym, czego się dowie­dzia­łem. Dla­czego te dwie kobiety miały tak wyjąt­kowe szczę­ście? A ten nie­szczę­śnik? Był po pro­stu nie­zdarą czy może w jego pechu kryło się coś wię­cej? Posta­no­wi­łem prze­pro­wa­dzić na ten temat bada­nia. Wtedy nie mia­łem jesz­cze poję­cia, co mnie czeka. Myśla­łem, że mój pro­jekt obej­mie kilka eks­pe­ry­men­tów z paroma dzie­siąt­kami uczest­ni­ków. W rze­czy­wi­sto­ści bada­nia trwały osiem lat i wzięły w nich udział setki ludzi.

Ta książka to pierw­sze kom­pletne pod­su­mo­wa­nie moich badań. Zaczy­nam od krót­kiego opisu zna­cze­nia szczę­ścia w naszym życiu – w jaki spo­sób chwi­lowy fart może odmie­nić nasz los, jak kil­ku­se­kun­dowy uśmiech for­tuny może nas wpro­wa­dzić na drogę trwa­łej pomyśl­no­ści i suk­cesu i jak nawet naj­krót­sza pechowa chwila może dopro­wa­dzić do porażki i strą­cić nas na dno. Potem omó­wię wstępne prace badaw­cze i drogę, jaką osta­tecz­nie dosze­dłem do odkry­cia czte­rech praw leżą­cych u pod­staw życia peł­nego szczę­śli­wych zda­rzeń. Po szcze­gó­ło­wym omó­wie­niu każ­dego z tych praw opi­szę oparte na nich tech­niki i ćwi­cze­nia, które mogą pomóc odwró­cić od sie­bie pecha i kre­ować wła­sną pomyśl­ność.

Ale zanim zaczniemy, chciał­bym, aby­śmy odpo­wie­dzieli na kilka pro­stych pytań o sobie.

Dziennik szczęścia

W wielu miej­scach książki będę pro­sił o wypeł­nia­nie róż­nych kwe­stio­na­riu­szy i wyko­ny­wa­nie ćwi­czeń. Wiele z nich opiera się na testach psy­cho­lo­gicz­nych, które prze­pro­wa­dzi­łem pod­czas moich badań z udzia­łem szczę­ścia­rzy i pechow­ców. Pro­szę, abyś noto­wał swoje odpo­wie­dzi w spe­cjal­nym Dzien­niku Szczę­ścia – prze­zna­czo­nym wyłącz­nie do tego celu zeszy­cie for­matu A5; powi­nien on mieć przy­naj­mniej 60 stron, naj­le­piej w linie. Twoje odpo­wie­dzi pokażą wyraź­nie wpływ poszcze­gól­nych praw szczę­ścia na twoje życie i pomogą okre­ślić, w jaki spo­sób naj­sku­tecz­niej zjed­nać sobie przy­chyl­ność for­tuny.

ĆWICZENIE 1

Pro­fil szczę­ścia

Pierw­szy kwe­stio­na­riusz jest bar­dzo pro­sty. U góry pierw­szej strony Dzien­nika szczę­ścia umieść nagłó­wek Pro­fil szczę­ścia. Z lewej wypisz w kolum­nie liczby od 1 do 12. Z pra­wej będziesz wpi­sy­wać liczby od 1 do 5, aby wska­zać, do jakiego stop­nia podane niżej stwier­dze­nia są praw­dziwe w odnie­sie­niu do two­jej oso­bo­wo­ści. Zasto­suj widoczną poni­żej skalę:

1 – abso­lut­nie nie­praw­dziwe

2 – nie­praw­dziwe

3 – nie wiem

4 – praw­dziwe

5 – abso­lut­nie praw­dziwe

Prze­czy­taj uważ­nie każde stwier­dze­nie. Jeśli nie jesteś pewny, który sto­pień skali naj­traf­niej cię opi­suje, wpisz po pro­stu liczbę, która wydaje ci się naj­bar­dziej odpo­wied­nia. Nie zasta­na­wiaj się zbyt długo nad stwier­dze­niami i sta­raj się odpo­wia­dać szcze­rze.

Pro­fil szczę­ścia

Stwier­dze­nie

Punk­ta­cja (1–5)

1. Cza­sami roz­ma­wiam z nie­zna­jo­mymi w kolejce w skle­pie lub w banku.

_____

2. Nie mam zwy­czaju zamar­twiać się, nie nie­po­koję się o przy­szłość.

_____

3. Jestem otwarty na nowe doświad­cze­nia, na przy­kład pró­bo­wa­nie nowych potraw czy napo­jów.

_____

4. Czę­sto słu­cham wewnętrz­nego głosu.

_____

5. Sto­so­wa­łem tech­niki pozwa­la­jące wzmoc­nić intu­icję, takie jak medy­ta­cja czy po pro­stu chwila namy­słu w spo­koj­nym miej­scu.

_____

6. Pra­wie zawsze spo­dzie­wam się, że w przy­szło­ści spo­tkają mnie pomyślne zda­rze­nia.

_____

7. Sta­ram się osią­gnąć w życiu to, czego chcę, nawet jeśli szanse na suk­ces są nie­wiel­kie.

_____

8. Prze­waż­nie spo­dzie­wam się, że ludzie, któ­rych spo­ty­kam, będą mili, przy­ja­ciel­scy i życz­liwi.

_____

9. Sta­ram się dostrze­gać jasną stronę każ­dego zda­rze­nia.

_____

10. Wie­rzę, że nawet nie­po­myślne zda­rze­nia w osta­tecz­nym roz­ra­chunku przy­no­szą pozy­tywny sku­tek.

_____

11. Nie roz­pa­mię­tuję daw­nych nie­po­wo­dzeń.

_____

12. Sta­ram się uczyć na błę­dach, które kie­dyś popeł­ni­łem.

_____

Kilka razy będziemy wra­cać do two­ich odpo­wie­dzi i uży­jemy ich, aby naszki­co­wać twój oso­bi­sty Pro­fil Szczę­ścia – okre­ślimy, do jakiego stop­nia korzy­stasz z oka­zji pod­su­wa­nych przez los, a co waż­niej­sze, jak możesz spra­wić, aby było ich w twoim życiu wię­cej.

Część 1

Bada­nia wstępne

Rozdział 1

Potęga szczę­ścia

Ludzie sta­now­czo prze­ce­niają zara­bia­nie pie­nię­dzy. Do tego nie potrzeba mózgu. Naj­więksi głupcy, jakich znam, są naj­bo­gatsi. Prawdę mówiąc, uwa­żam, że suk­ces w 95% zależy od szczę­ścia, a w 5 od umie­jęt­no­ści. Spójrz­cie na mnie. Wiem, że wielu z moich pod­wład­nych popro­wa­dzi­łoby mój inte­res rów­nie dobrze jak ja. Ale oni nie dostali szansy – to jedyna róż­nica mię­dzy nimi a mną.

Julius Rosen­wald, były pre­zes Sears, Roebuck and Com­pany

Szczę­śliwy traf ma ogromne zna­cze­nie w naszym życiu. Kilka pecho­wych sekund może zni­we­czyć całe lata sta­rań, a jeden uśmiech for­tuny może nas popro­wa­dzić na drogę suk­cesu i pomyśl­no­ści. Taki traf potrafi prze­kształ­cić nie­praw­do­po­dobne w moż­liwe; od niego czę­sto zależy życie lub śmierć, bogac­two lub ruina, pomyśl­ność lub nie­dola.

John Woods, czło­nek zarządu dużej firmy praw­ni­czej o włos unik­nął śmierci, wycho­dząc ze swo­jego biura w WTC w Nowym Jorku na kilka sekund przed ude­rze­niem porwa­nego samo­lotu. I nie był to jedyny raz, kiedy mu się poszczę­ściło. Pod­czas zama­chu bom­bo­wego na WTC w 1993 roku był na 39 pię­trze, ale wyszedł z tego bez szwanku. W roku 1988 miał zare­zer­wo­wane miej­sce w samo­lo­cie Pan-Am, który eks­plo­do­wał nad Loc­ker­bie w Szko­cji – ale w ostat­niej chwili odwo­łał rezer­wa­cję, bo dał się namó­wić na udział w biu­ro­wym przy­ję­ciu.

Szczę­śliwe czy pechowe zrzą­dze­nia losu nie ogra­ni­czają się tylko do spraw życia i śmierci. Może od nich zale­żeć rów­nież finan­sowe powo­dze­nie lub ban­kruc­two. W czerwcu 1980 roku Mau­reen Wil­cox kupiła bilety na lote­rie w dwóch sta­nach – Mas­sa­chu­setts i Rhode Island. O dziwo skre­śliła zwy­cię­skie liczby z obu lote­rii, ale nie wygrała ani centa. Liczby z Mas­sa­chu­setts wygrały lote­rię z Rhode Island, a te z Rhode Island – lote­rię z Mas­sa­chu­setts. Innym gra­czom na lote­rii naprawdę się poszczę­ściło. W 1985 roku Eve­lyn Marie Adams wygrała 4 000 000 dola­rów w lote­rii stanu New Jer­sey. Cztery mie­siące póź­niej znów wzięła w niej udział i wygrała kolejne 1 500 000 dola­rów. Donald Smith miał chyba jesz­cze więk­szego farta. Trzy razy wygry­wał w lote­rii stanu Wiscon­sin – w maju roku 1993, czerwcu roku 1994 i lipcu roku 1995 – za każ­dym razem zdo­by­wa­jąc 250 000 dola­rów. Szanse wygra­nia na tej lote­rii choćby jeden raz wyno­szą mniej niż 1 000 000:1.

Ale nie cho­dzi tylko o pie­nią­dze. Fart odgrywa też ogromną rolę w naszym życiu oso­bi­stym.

Psy­cho­log ze Stan­ford, Alfred Ban­dura, opi­sał kie­dyś wpływ przy­pad­ko­wych zda­rzeń na życie oso­bi­ste. Pod­kre­ślił zarówno waż­ność, jak i powszech­ność takich zda­rzeń, pisząc: „ (…) nie­które z naj­waż­niej­szych czyn­ni­ków kształ­tu­ją­cych naszą drogę życiową wyni­kają czę­sto z naj­bar­dziej try­wial­nych oko­licz­no­ści”. Poparł swój wywód kil­koma przy­kła­dami, z któ­rych jeden został zaczerp­nięty z jego wła­snego życia. Na stu­diach dyplo­mo­wych Ban­dura znu­dzony lek­turą posta­no­wił zagrać z przy­ja­cie­lem w golfa. Przy­pa­dek zrzą­dził, że na polu obok zna­la­zły się dwie atrak­cyjne gol­fistki; wkrótce grali już we czworo. Po meczu Ban­dura umó­wił się z jedną z kobiet i w końcu ją poślu­bił. Przy­pad­kowe spo­tka­nie na polu gol­fo­wym odmie­niło całe jego życie.

W kolej­nym przy­kła­dzie Ban­dura opi­suje, jak w wyniku zwy­kłego nie­po­ro­zu­mie­nia Ronald Reagan poznał swoją przy­szłą żonę, Nancy. Jesie­nią 1949 roku Nancy Davis zauwa­żyła swoje nazwi­sko na liście sym­pa­ty­ków komu­ni­zmu, którą opu­bli­ko­wano w hol­ly­wo­odz­kiej gaze­cie. Nancy wie­działa, że jej nazwi­sko nie powinno się tam zna­leźć i że nie­po­ro­zu­mie­nie wynika z faktu ist­nie­nia innej Nancy Davis, rów­nież aktorki. Nie­po­ko­iła się, że lista może mieć nega­tywny wpływ na jej karierę, popro­siła więc swo­jego reży­sera, aby prze­dys­ku­to­wał tę sprawę z pre­ze­sem Cechu Akto­rów Kino­wych, Ronal­dem Reaga­nem. Reagan zapew­nił reży­sera, że rozu­mie sytu­ację i że cech będzie bro­nił Nancy, gdyby kto­kol­wiek dzia­łał na jej szkodę w prze­ko­na­niu, że jest komu­nistką. Davis popro­siła o spo­tka­nie z Reaga­nem, aby dokład­niej omó­wić pro­blem. Spo­tkali się, zako­chali w sobie i po nie­dłu­gim cza­sie byli już mał­żeń­stwem. Jedno szczę­śliwe spo­tka­nie odmie­niło ich życie na zawsze.

Kilku bada­czy poru­szało też zagad­nie­nie wpływu szczę­śli­wych i pecho­wych zda­rzeń na wybór zawodu przez ludzi i na prze­bieg ich kariery. Oni rów­nież zauwa­żali, jak nie­ba­ga­telny jest ów wpływ – wiele osób opo­wia­dało, w jaki spo­sób przy­pad­kowe spo­tka­nia i oka­zje dopro­wa­dzały do istot­nego zwrotu w ich karie­rze lub do zna­czą­cego awansu. Potężny efekt, jaki wywiera przy­pa­dek na zawo­dowe życie ludzi, spro­wo­ko­wał jed­nego z czo­ło­wych ame­ry­kań­skich dorad­ców zawo­do­wych do nastę­pu­ją­cej wypo­wie­dzi:

Każdy z nas mógłby opo­wie­dzieć wiele histo­rii o tym, jak poważne, nie­pla­no­wane zda­rze­nia zna­cząco wpły­nęły na jego karierę, i o tym, w jaki spo­sób tysiące nie­pla­no­wa­nych dro­bia­zgów wpły­nęły na nią choćby mini­mal­nie. Nie­pla­no­wane zda­rze­nia mające na nas wpływ nie są rzad­ko­ścią; docho­dzi do nich codzien­nie. Przy­pa­dek nie jest przy­pad­kowy. Przy­pa­dek jest wszech­obecny.

Tego typu czyn­niki z pew­no­ścią wpły­nęły rów­nież na moją karierę. Kiedy mia­łem osiem lat, popro­szono mnie w szkole, żebym napi­sał pracę o histo­rii sza­chów. Jako pilny uczeń uda­łem się do miej­sco­wej biblio­teki, aby poszu­kać jakichś ksią­żek na ten temat. Przy­pad­kiem skie­ro­wano mnie do nie­wła­ści­wej półki, gdzie natkną­łem się na książki o sztucz­kach magicz­nych. Zacie­ka­wiony zaczą­łem czy­tać o sekre­tach magi­ków sta­ra­ją­cych się doka­zać nie­moż­li­wego. To było moje pierw­sze zetknię­cie ze świa­tem ilu­zji i wpły­nęło ono na całe moje życie. Nie mam poję­cia, co by się stało, gdy­bym został skie­ro­wany do wła­ści­wej półki i zna­lazł książki o sza­chach. Być może nie zain­te­re­so­wał­bym się magią, nie wykształ­cił­bym się na psy­cho­loga i nie prze­pro­wa­dził badań opi­sa­nych w tej książce.

Przy­pa­dek miał też nie­mały wpływ na karierę wielu sław­nych ludzi biz­nesu.

Pod koniec swo­jej kariery Joseph Pulit­zer odno­sił ogromne suk­cesy jako biz­nes­men i znany filan­trop. Był wła­ści­cie­lem jed­nej z naj­więk­szych gazet Ame­ryki, poma­gał w zbiórce fun­du­szy na budowę postu­mentu, na któ­rym stoi dziś Sta­tua Wol­no­ści, i ufun­do­wał znaną na całym świe­cie dzien­ni­kar­ską nagrodę Pulit­zera. A jed­nak to wszystko mogłoby się nie wyda­rzyć, gdyby nie jeden szczę­śliwy przy­pa­dek. Pulit­zer uro­dził się na Węgrzech. Jako młody czło­wiek był cho­ro­wity i miał fatalny wzrok. W wieku 17 lat przy­je­chał do Ame­ryki jako imi­grant bez gro­sza przy duszy. Bar­dzo trudno było mu zna­leźć pracę, spę­dzał więc mnó­stwo czasu w miej­sco­wej biblio­tece, gra­jąc w sza­chy. Pew­nego dnia spo­tkał tam redak­tora naczel­nego lokal­nej gazety. Redak­tor zaofe­ro­wał mu posadę młod­szego repor­tera. Po czte­rech latach nada­rzyła się oka­zja wyku­pie­nia udzia­łów w gaze­cie, i Pulit­zer skwa­pli­wie z niej sko­rzy­stał. Decy­zja była mądra – gazeta zaczęła odno­sić suk­cesy, przy­no­sząc mu znaczny zysk. Pulit­zer przez całe życie podej­mo­wał trafne decy­zje, aż został redak­to­rem naczel­nym, a w końcu wła­ści­cie­lem dwóch naj­bar­dziej zna­nych dzien­ni­ków swo­ich cza­sów. Pod koniec kariery czło­wiek, który zaczy­nał ją jako biedny imi­grant, stał się jed­nym z naj­bar­dziej wpły­wo­wych ludzi w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Cała jego kariera mogłaby przy­brać zupeł­nie inny obrót, gdyby nie przy­pad­kowe spo­tka­nie w sali sza­cho­wej w biblio­tece.

Rów­nież wielu innych ludzi biz­nesu przy­pi­suje swój suk­ces przy­pad­ko­wym spo­tka­niom i uśmie­chowi for­tuny. Przy­kła­dem może być histo­ria Bar­netta Hel­zberga Juniora. Do 1994 roku Hel­zberg stwo­rzył sieć zna­nych w całej Ame­ryce skle­pów jubi­ler­skich, o rocz­nych przy­cho­dach wyso­ko­ści około 300 000 000 dola­rów. Pew­nego dnia, prze­cho­dząc obok hotelu Plaza w Nowym Jorku, usły­szał, że jakaś kobieta zawo­łała „Panie Buf­fett” do męż­czy­zny, który znaj­do­wał się obok niego. Hel­zbergowi przy­szło do głowy, że może to być War­ren Buf­fett – jeden z naj­bar­dziej zna­nych inwe­sto­rów w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Hel­zberg nie znał Buf­fetta, ale czy­tał o finan­so­wych kry­te­riach, które Buf­fett sto­suje, kupu­jąc jakąś firmę. Hel­zberg, któ­remu nie­dawno stuk­nęła sześć­dzie­siątka i który myślał o sprze­daży inte­resu, uznał, że jego firma może zain­te­re­so­wać Buf­fetta. Wyko­rzy­stał oka­zję, pod­szedł do nie­zna­jo­mego i przed­sta­wił się. Oka­zało się, że męż­czy­zna to rze­czy­wi­ście War­ren Buf­fett, a przy­pad­kowe spo­tka­nie przy­nio­sło nie­spo­dzie­wane owoce, gdyż jakiś rok póź­niej Buf­fett zde­cy­do­wał się kupić sieć skle­pów Hel­zberga. A wszystko dla­tego, że Hel­zberg szedł nowo­jor­ską ulicą aku­rat w chwili, kiedy kobieta wołała Buf­fetta po nazwi­sku.

A w jaki spo­sób sam Buf­fett stał się jed­nym z naj­bo­gat­szych Ame­ry­ka­nów? W wywia­dzie dla maga­zynu „For­tune” wyja­śnił, jak ważną rolę ode­grał szczę­śliwy traf w począt­kach jego kariery. Kiedy miał 20 lat wyrzu­cono go z Harvard Busi­ness School. Natych­miast poszedł do biblio­teki, aby poszu­kać moż­li­wo­ści dosta­nia się do innych szkół biz­nesu. Wła­śnie wtedy dowie­dział się, że dwóch pro­fe­so­rów, któ­rych pracę podzi­wiał, wykłada w Colum­bia Uni­ver­sity. W ostat­niej chwili zło­żył tam papiery i został przy­jęty. Jeden z pro­fe­so­rów stał się z cza­sem jego men­to­rem i pomógł mu roz­po­cząć bły­sko­tliwą karierę biz­ne­sową. Buf­fett stwier­dził póź­niej: „Chyba naj­szczę­śliw­szym zrzą­dze­niem losu w moim życiu było to, że wyrzu­cono mnie z Harvardu”.

Zna­cząca rola szczę­ścia w karie­rach ludzi nie ogra­ni­cza się tylko do świata biz­nesu. W 1979 roku hol­ly­wo­odzki pro­du­cent, Geo­rge Mil­ler, poszu­ki­wał zahar­to­wa­nego w bitwach, pozna­czo­nego szra­mami twar­dziela do głów­nej roli w fil­mie Mad Max. W nocy przed prze­słu­cha­niem Mel Gib­son, wów­czas jesz­cze nie­znany austra­lij­ski aktor, został napad­nięty na ulicy przez trzech pija­nych męż­czyzn. Na prze­słu­cha­niu zja­wił się poobi­jany i zmę­czony, i Mil­ler natych­miast dał mu rolę. Bry­tyj­ska super­mo­delka Kate Moss miała rów­nie wiele szczę­ścia. Na początku lat 90. jechała z ojcem na waka­cje. Kiedy stali w kolejce do odprawy na lot­ni­sku JFK, prze­cho­dzący obok łowca talen­tów zauwa­żył jej ude­rza­jącą urodę. Moss została jedną z naj­le­piej zara­bia­ją­cych i naj­bar­dziej roz­chwy­ty­wa­nych mode­lek – a wszystko z powodu przy­pad­ko­wego, szczę­śli­wego spo­tka­nia.

Przy­pa­dek czę­sto ma wpływ na suk­ces akto­rów i mode­lek – ale nie tylko. To samo doty­czy naukow­ców i poli­ty­ków.

Chyba naj­bar­dziej zna­nym przy­kła­dem takiego nauko­wego szczę­śli­wego trafu jest odkry­cie peni­cy­liny przez sir Ale­xan­dra Fle­minga. W latach 20. ubie­głego wieku Fle­ming pra­co­wał nad uzy­ska­niem sku­tecz­nych anty­bio­ty­ków. Jego bada­nia obej­mo­wały mię­dzy innymi oglą­da­nie pod mikro­sko­pem bak­te­rii sztucz­nie wyho­do­wa­nych w pła­skich, szkla­nych pojem­ni­kach, tak zwa­nych naczy­niach Petriego. Gdy Fle­ming nie­chcący pozo­sta­wił jedno z naczyń nie­przy­kryte, dostała się do niego odro­bina ple­śni. Przy­pa­dek zrzą­dził, że pleśń ta zawie­rała sub­stan­cję nisz­czącą aku­rat ten typ bak­te­rii, który był w naczy­niu. Fle­ming zauwa­żył efekt dzia­ła­nia ple­śni i zajął się iden­ty­fi­ka­cją sub­stan­cji, która była odpo­wie­dzialna za ten pro­ces. W końcu odkrył anty­bio­tyk i nazwał go peni­cy­liną. Przy­pad­kowe odkry­cie Fle­minga ura­to­wało nie­zli­czone ist­nie­nia i zostało okrzyk­nięte jed­nym z naj­waż­niej­szych kro­ków w histo­rii medy­cyny.

Przy­padki i wypadki czę­sto zmie­niały bieg nauki i ode­grały ogromną rolę w wielu odkry­ciach i wyna­laz­kach, takich jak na przy­kład pigułka anty­kon­cep­cyjna, pro­mie­nie X, foto­gra­fia, bez­od­pry­skowe szyby, syn­te­tyczne sło­dziki, zapię­cia na rzepy, insu­lina czy aspi­ryna.

Istotną rolę, jaką szczę­śliwy przy­pa­dek może odgry­wać w poli­tyce, ilu­struje kariera ame­ry­kań­skiego pre­zy­denta Harry’ego Tru­mana. Jako młody czło­wiek Tru­man doświad­czył wielu prze­ciw­no­ści losu. Po ukoń­cze­niu szkoły śred­niej zamie­rzał pójść na stu­dia, ale jego ojciec stra­cił nie­mal cały mają­tek w wyniku nie­uda­nego przed­się­wzię­cia, i Tru­man spę­dził naj­lep­sze lata mło­do­ści, orząc farmę swego dziadka. Tuż po zakoń­cze­niu I wojny świa­to­wej zało­żył sklep odzie­żowy w Kan­sas City, ale znów miał pecha – zban­kru­to­wał z powodu rece­sji. Dopiero kiedy dobie­gał czter­dziestki, los uśmiech­nął się do niego po raz pierw­szy – przy­ja­ciel namó­wił go, aby wystar­to­wał w kon­kur­sie na sędziego sta­no­wego, i nie­spo­dzie­wa­nie Tru­man zdo­był to sta­no­wi­sko. W wieku 42 lat wystar­to­wał w wybo­rach na sta­no­wi­sko prze­wod­ni­czą­cego sądu i znów wygrał. Kilka lat póź­niej został nomi­no­wany do Senatu Sta­nów Zjed­no­czo­nych – zwy­cię­żył po raz kolejny. W roku 1944 demo­kraci zre­zy­gno­wali z kan­dy­da­tury ówcze­snego wicepre­zy­denta, Henry’ego Wal­lace’a, i wysta­wili Tru­mana jako swo­jego kan­dy­data na pre­zy­denta. Wybory wygrał Fran­klin D. Roose­velt, ale zmarł nie­spo­dzie­wa­nie zale­d­wie 82 dni po obję­ciu urzędu i Tru­man został pre­zy­den­tem. Szczę­ście dopi­sy­wało mu w dal­szym ciągu pod­czas peł­nie­nia urzędu – doko­nał jed­nego z naj­więk­szych prze­wro­tów w poli­tycz­nej histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych, wygry­wa­jąc w 1948 roku w wybo­rach pre­zy­denc­kich z Tho­ma­sem E. Deweyem, a kilka lat póź­niej wyszedł cało z próby zama­chu na swoje życie prze­pro­wa­dzo­nej przez por­to­ry­kań­skich nacjo­na­li­stów. W swo­ich wspo­mnie­niach napi­sał:

Popu­lar­ność i roz­głos to nie wszyst­kie czyn­niki konieczne do wygra­nia wybo­rów. Jed­nym z naj­waż­niej­szych jest szczę­ście. Jeśli o mnie cho­dzi, szczę­ście zawsze było po mojej stro­nie.

Szczę­ście, ten popu­larny fart, odgrywa nie­zwy­kle zna­czącą rolę w bar­dzo wielu dzie­dzi­nach. Potrafi odmie­nić bieg zarówno naszego życia oso­bi­stego, jak i zawo­do­wego. Dla wielu osób jest to prze­ra­ża­jąca myśl. Więk­szość ludzi wola­łaby myśleć, że sami kie­rują swoją przy­szło­ścią. Sta­rają się z całych sił osią­gnąć kon­kretne wyniki i unik­nąć pew­nych zda­rzeń, ale to poczu­cie kon­troli w dużym stop­niu jest ilu­zją. Ślepy traf stroi sobie z nas żarty mimo naszych naj­lep­szych inten­cji. Jest w sta­nie zmie­nić wszystko w ciągu kilku sekund – na lep­sze lub na gor­sze. W każ­dej chwili, w każ­dym miej­scu i bez ostrze­że­nia.

Od ponad 100 lat naukowcy badają wpływ inte­li­gen­cji, oso­bo­wo­ści, genów, wyglądu i wycho­wa­nia na nasze życie. Nie ma wąt­pli­wo­ści, że te prace pozwo­liły uzy­skać głę­boki wgląd w ludz­kie uwa­run­ko­wa­nia. Jed­nak mimo ogromu wysiłku bar­dzo nie­wiele uwagi poświę­cono kwe­stii szczę­ścia i pecha. Podej­rze­wam, że psy­cho­lo­go­wie uni­kają tego tematu, ponie­waż wolą – co jest zupeł­nie zro­zu­miałe – badać czyn­niki, które łatwiej dają się mie­rzyć i kon­tro­lo­wać. Zmie­rze­nie inte­li­gen­cji i opi­sa­nie kate­go­rii ludz­kiej oso­bo­wo­ści jest sto­sun­kowo pro­ste, ale jak zmie­rzyć szczę­ście i kon­tro­lo­wać przy­pa­dek?

ĆWICZENIE 2

Rola szczę­ścia w życiu

Na nowej stro­nie Dzien­nika Szczę­ścia zapisz liczbę mię­dzy 1 a 7, żeby wska­zać, do jakiego stop­nia, twoim zda­niem, szczę­ście miało wpływ na twoje życie. Zasto­suj nastę­pu­jącą skalę:

1

2

3

4

5

6

7

wcale

w dużym stop­niu

Teraz pod spodem w kilku zda­niach, opisz:

W jaki spo­sób pozna­łeś swo­jego part­nera.

W jaki spo­sób pozna­łeś naj­bliż­szego przy­ja­ciela.

Główne czyn­niki, które wpły­nęły na wybór two­jego zawodu.

Naj­bar­dziej zna­czące wyda­rze­nie, które miało pozy­tywny wpływ na twoje życie.

Następ­nie zasta­nów się, jaki udział w tych wyda­rze­niach miało szczę­ście. Pomyśl, w jaki spo­sób drobne zmiany – na przy­kład rezy­gna­cja z pój­ścia na jakieś przy­ję­cie czy spo­tka­nie, wybór skrętu w lewo zamiast w prawo czy otwar­cie gazety na tej, a nie innej stro­nie – mogły wpły­nąć na te wyda­rze­nia, a być może nawet odmie­nić cał­ko­wi­cie bieg two­jego życia.

I w końcu, bio­rąc to wszystko pod uwagę, wróć do pyta­nia na samym początku ćwi­cze­nia. Odpo­wiedz na nie jesz­cze raz. Zapisz ponow­nie liczbę mię­dzy 1 a 7, aby okre­ślić, w jakim stop­niu szczę­ście wpły­nęło na twoje życie. Czy teraz liczba będzie taka sama?

Więk­szość ludzi, wyko­nu­jąc to ćwi­cze­nie, zaczyna zda­wać sobie sprawę z roli, jaką szczę­śliwy traf ode­grał w ich życiu, i odpo­wia­da­jąc na pyta­nie po raz drugi, wska­zuje wyż­szą liczbę.

Sytu­acja ta przy­po­mina starą histo­ryjkę o czło­wieku, który wie, że zgu­bił skarb w jed­nym końcu ulicy, ale szuka go w dru­gim, bo tam jest jaśniej. Psy­cho­lo­go­wie posta­no­wili nie badać kwe­stii szczę­ścia, bo o wiele łatwiej jest badać inne zagad­nie­nia. Mnie jed­nak zawsze inte­re­so­wały nie­ty­powe obszary psy­cho­lo­gii – obszary, któ­rych inni bada­cze wolą uni­kać. W rezul­ta­cie czę­sto znaj­do­wa­łem skarby w miej­scach, które inni igno­ro­wali.

We wstę­pie do książki opi­sa­łem, jak zain­te­re­so­wa­łem się zagad­nie­niem szczę­ścia po usły­sze­niu, jak ważną i zróż­ni­co­waną rolę ode­grało ono w życiu słu­cha­czy jed­nej z moich poga­da­nek. Wkrótce potem posta­no­wi­łem prze­pro­wa­dzić wstępne bada­nia doty­czące tego zagad­nie­nia. Zaczą­łem od sondy, która miała wska­zać, jaki pro­cent ludzi uważa się za szczę­ściarzy i pechow­ców i czy fart lub pech kon­cen­truje się tylko w jed­nej sfe­rze ich życia, czy też ma wpływ na wiele róż­nych sfer. Wraz z grupą stu­den­tów przez tydzień jeź­dzi­łem o róż­nych porach do cen­trum Lon­dynu. Zapy­ta­li­śmy dużą liczbę przy­pad­kowo wybra­nych prze­chod­niów o rolę szczę­ścia w ich życiu. Sonda była podzie­lona na dwie czę­ści. Naj­pierw pyta­li­śmy ludzi, czy uwa­żają się za szczę­ściarzy, czy za pechow­ców – to zna­czy, czy pozor­nie przy­pad­kowe wyda­rze­nia dzia­łają zwy­kle na ich korzyść, czy też wręcz prze­ciw­nie. Potem chcie­li­śmy wie­dzieć, czy mają szczę­ście lub pecha w ośmiu róż­nych obsza­rach życia, włą­cza­jąc w to życie zawo­dowe, związki oso­bi­ste, życie rodzinne, zdro­wie i finanse.

Prze­py­ta­li­śmy bar­dzo zróż­ni­co­waną grupę – męż­czyzn i kobiety, osoby star­sze i młod­sze. W rezul­ta­cie oka­zało się, że 50% ludzi twier­dzi, iż stale dopi­suje im szczę­ście, a 14% uważa, że stale prze­śla­duje ich pech. Innymi słowy 64% (czyli pra­wie dwie trze­cie) bada­nych uznało się za per­ma­nent­nych szczę­ścia­rzy lub pechow­ców.

Inte­re­su­jące było, iż wśród bada­nych ist­niała silna ten­den­cja do przy­pi­sy­wa­nia sobie szczę­ścia lub pecha w kilku róż­nych sfe­rach życia. Ludzie, któ­rym for­tuna sprzy­jała w kwe­stiach finan­so­wych, twier­dzili, że sprzyja im ona rów­nież w życiu oso­bi­stym, a ci, któ­rym nie wio­dło się w pracy, byli pechow­cami rów­nież w miło­ści.

To pro­ste bada­nie pozwo­liło nam stwier­dzić, że w wypadku więk­szo­ści ludzi doświad­czane przez nich szczę­ście lub pech wyka­zują zdu­mie­wa­jącą kon­se­kwen­cję. Wyglą­dało na to, że nie­któ­rym los stale sprzyja, pod­czas gdy inni jak magnes przy­cią­gają nieszczę­ście. Co cie­kawe, więk­szość prze­py­ta­nych osób była prze­ko­nana, że ich szczę­ście lub pech zależą wyłącz­nie od przy­padku. Życie szczę­ścia­rzy było wręcz naszpi­ko­wane przy­pad­ko­wymi oka­zjami – na przy­kład spo­tka­nie uko­cha­nej osoby czy kolegi po fachu – z któ­rych zawsze wyni­kało coś dobrego. Pechowcy rów­nież uwa­żali, że wypadki i nie­szczę­ścia stają na ich dro­dze przy­pad­kiem. Ja jed­nak nie byłem o tym do końca prze­ko­nany. Dłu­go­let­nie stu­dia nad psy­cho­lo­gią ilu­zji nauczyły mnie, iż rze­czy czę­sto nie są tym, czym się wydają, a rze­czywistość bywa dziw­niej­sza i cie­kaw­sza od ilu­zji.

Szczę­ście po pro­stu nie mogło być wyni­kiem przy­pad­ko­wych zda­rzeń. Zbyt wielu ludzi per­ma­nent­nie doświad­czało uśmie­chów losu czy pecha, aby to wszystko miało zale­żeć wyłącz­nie od przy­padku. Musiało być coś, co powo­do­wało, że jed­nym stale wio­dło się w życiu dosko­nale, a innym fatal­nie. Bar­dzo chcia­łem zro­zu­mieć, dla­czego tak się dzieje. Dla­czego jed­nym pisany jest suk­ces, a innym porażka? Czy wszy­scy są czę­ścią jakie­goś nie­ogar­nio­nego, kosmicz­nego planu? Czy dzięki jakimś parap­sy­chicz­nym zdol­no­ściom two­rzą wła­sne szczę­ście i pecha? A może wyja­śnie­niem są róż­nice w ich prze­ko­na­niach i zacho­wa­niu? A przede wszyst­kim – jeśli zro­zu­miemy, co się tak naprawdę dzieje, to czy będziemy w sta­nie „popra­wić” ludz­kie szczę­ście?

Prze­pro­wa­dzona sonda posta­wiła przede mną wiele inte­re­su­ją­cych pytań. Posta­no­wi­łem poszu­kać na nie odpo­wie­dzi.

Rozdział 2

Szczę­ście i pech

Wyniki sondy uka­zały, że więk­szość ludzi uważa się za per­ma­nent­nych szczę­ścia­rzy lub pechow­ców i że ich szczę­ście czy pech doty­czy wielu róż­nych dzie­dzin życia. To odkry­cie spo­wo­do­wało, że zapra­gną­łem dowie­dzieć się cze­goś wię­cej o natu­rze szczę­ścia.

Uzna­łem, że naj­lep­szym spo­so­bem będzie prze­pro­wa­dze­nie badań nauko­wych na gru­pach wyjąt­kowo szczę­śli­wych i pecho­wych ludzi. To podej­ście czę­sto sto­so­wane przez psy­cho­lo­gów. Aby dowie­dzieć się, w jaki spo­sób działa nasza pamięć, naukowcy badają osoby o wyjąt­ko­wych zdol­no­ściach zapa­mię­ty­wa­nia i te, które mają z tym kło­poty. Waż­nych odkryć w dzie­dzi­nie koor­dy­na­cji wzro­kowo-rucho­wej doko­nano, bada­jąc wybit­nych spor­tow­ców i żon­gle­rów. Nie­które tajem­nice ludz­kiego spo­sobu postrze­ga­nia roz­wią­zano dzięki pracy z uzdol­nio­nymi arty­stami i oso­bami nie­wi­dzą­cymi. Domy­śla­łem się jed­nak, że zna­le­zie­nie wyjąt­ko­wych szczę­ścia­rzy i pechow­ców, któ­rzy zechcie­liby wziąć udział w bada­niach, wcale nie będzie łatwe. Nie bar­dzo wie­dzia­łem nawet, od czego zacząć poszu­ki­wa­nia.

Tak się jed­nak szczę­śli­wie zło­żyło, że kilku dzien­ni­ka­rzy pra­so­wych usły­szało o son­dzie, którą prze­pro­wa­dzi­łem w Lon­dy­nie, i zwró­ciło się do mnie z pyta­niem o moż­li­wość napi­sa­nia o mojej pracy arty­ku­łów dla róż­nych gazet i maga­zy­nów. Popro­si­łem ich, aby wspo­mnieli, że zamie­rzam pro­wa­dzić dal­sze bada­nia na ten temat i że chciał­bym nawią­zać kon­takt z oso­bami skłon­nymi wziąć w nich udział. Każdy opu­bli­ko­wany arty­kuł przy­no­sił kilka kolej­nych tele­fo­nów do labo­ra­to­rium, powoli zaczą­łem więc kom­ple­to­wać grupę szczę­śli­wych i pecho­wych ochot­ni­ków. W ciągu ostat­nich ośmiu lat grupa ta powięk­szyła się o kolej­nych szczę­ścia­rzy i pechow­ców, któ­rzy dowie­dzieli się o moich bada­niach z tele­wi­zji, radia czy Inter­netu. W sumie zebra­łem wyjąt­kową grupę kil­ku­set kobiet i męż­czyzn. Naj­młod­szym uczest­ni­kiem był osiem­na­sto­letni stu­dent, a naj­star­szym osiem­dzie­się­ciocz­te­ro­letni eme­ry­to­wany księ­gowy. W gru­pie znaj­do­wali się repre­zen­tanci naj­róż­niej­szych zawo­dów – biz­nes­meni, naukowcy, robot­nicy, nauczy­ciele, gospo­dy­nie domowe, leka­rze, infor­ma­tycy, sekre­tarki, han­dlowcy i pie­lę­gniarki. Wszy­scy oni pozwo­lili mi obej­rzeć pod mikro­sko­pem swoje życie i umy­sły. Z wie­loma z nich prze­pro­wa­dzi­łem dłu­gie wywiady; innych popro­si­łem, aby pro­wa­dzili dzien­niki. Nie­któ­rych zapra­sza­łem do labo­ra­to­rium, żeby wzięli udział w eks­pe­ry­men­tach, nie­któ­rym dałem do wypeł­nie­nia skom­pli­ko­wane kwe­stio­na­riu­sze psy­cho­lo­giczne. W wyniku badań uzy­ska­łem ogromną ilość infor­ma­cji. Z pomocą tych wyjąt­ko­wych ludzi powoli odkry­łem tajem­nicę powo­dze­nia w życiu.

Szczęściarze i pechowcy

Przede wszyst­kim chcia­łem się dowie­dzieć, jak to jest mieć szczę­ście albo pecha. Posta­no­wi­łem zapy­tać uczest­ni­ków o klu­czowe wyda­rze­nia w ich życiu – ich histo­rie sta­no­wią nie­zwy­kły dowód potęgi szczę­śli­wego i nieszczę­śli­wego trafu.

Jodie jest trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nią poetką z Tek­sasu. Uważa się za praw­dziwą szczę­ściarę – przy­pad­kowe uśmie­chy losu pomo­gły jej osią­gnąć wiele wyma­rzo­nych celów. Kilka lat temu Jodie posta­no­wiła pójść za gło­sem serca i odmie­nić swoje życie. Od wcze­snej mło­do­ści chciała być pisarką i poetką. W Inter­ne­cie natknęła się na stronę orga­ni­za­cji pro­wa­dzą­cej let­nie spo­tka­nia pro­mu­jące i wspie­ra­jące kobiety-pisarki. Jodie od razu spodo­bała się atmos­fera panu­jąca na tych spo­tka­niach i pomy­ślała, że chęt­nie popro­wa­dzi­łaby na nich wykłady. Kilka dni póź­niej spo­tkała przy­pad­kiem zało­ży­cielkę orga­ni­za­cji, zaczęła z nią roz­ma­wiać i wspo­mniała, że mieszka w Tek­sa­sie. Kobieta powie­działa, że zamie­rza zor­ga­ni­zo­wać tam jed­no­dniową kon­fe­ren­cję, i zapy­tała Jodie, czy zechcia­łaby popro­wa­dzić warsz­taty. Jodie bar­dzo dobrze się spi­sała i została popro­szona o popro­wa­dze­nie wykła­dów na kolej­nej kon­fe­ren­cji.

Jodie zna­la­zła rów­nież inną stronę inter­ne­tową, zawie­ra­jącą naj­śwież­sze infor­ma­cje o wyda­rze­niach poetyc­kich w róż­nych mia­stach Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Zauwa­żyła, że na stro­nie tej nie ma żad­nych donie­sień z Tek­sasu, zaczęła więc przy­sy­łać swoje mate­riały. W rezul­ta­cie nawią­zała stały kon­takt z Bil­lem, zało­ży­cie­lem strony. Pew­nego dnia na odczy­cie poetyc­kim w Nowym Jorku przy­pad­kiem poznała Billa. W trak­cie roz­mowy Bill zapy­tał ją, czy nie mogłaby przy­je­chać do Nowego Jorku i pomóc w orga­ni­za­cji kilku zapla­no­wa­nych prze­glą­dów poetyc­kich. Jodie była pod­eks­cy­to­wana nada­rza­jącą się oka­zją. Jedy­nym pro­ble­mem był brak miesz­ka­nia w Nowym Jorku. Wspo­mniała o tym Bil­lowi, a on wysłał wia­do­mość do wszyst­kich swo­ich inter­ne­to­wych zna­jo­mych. Po kilku dniach Jodie dostała wia­do­mość od kobiety, która zapro­po­no­wała jej pokój do wyna­ję­cia w dobrej dziel­nicy i po bar­dzo niskiej cenie. Jodie prze­pro­wa­dziła się do Nowego Jorku i teraz zara­bia na sie­bie jako poetka i pisarka.

Jodie tak mówi o wpły­wie szczę­śli­wych zbie­gów oko­licz­no­ści na jej życie:

Mam wyjąt­kowe szczę­ście, które pomo­gło mi osią­gnąć wiele naj­bar­dziej wyma­rzo­nych, naj­waż­niej­szych celów. Czuję, że mam cał­ko­witą kon­trolę nad życiem. Wszystko, czego pra­gnę­łam, stało się fak­tem. A kiedy posta­no­wi­łam obrać nowy kie­ru­nek, wszystko poto­czyło się bar­dzo szybko. To nie­sa­mo­wite.

Życie trzy­dzie­stocz­te­ro­let­niej Susan jest zupeł­nie inne. Jej pech zaczął się już w dzie­ciń­stwie. Jako dziecko roz­biła sobie czaszkę o kamień, zbie­ra­jąc sto­krotki. Była uwal­niana przez stra­ża­ków, kiedy noga utkwiła jej mię­dzy prę­tami kraty, została też ude­rzona w głowę tablicą, która spa­dła ze ściany budynku. Ale pech Susan nie ogra­ni­czał się do jej mło­dych lat. Jako osoba doro­sła ma pecha w miło­ści. Kie­dyś umó­wiła się na randkę w ciemno, ale jej part­ner miał wypa­dek moto­cy­klowy w dro­dze na spo­tka­nie i zła­mał obie nogi. Następny part­ner wpadł na szklane drzwi i zła­mał nos. Kościół, w któ­rym miała wziąć ślub, spło­nął pod­pa­lony przez piro­mana dwa dni przed uro­czy­sto­ścią.

Susan miała też zdu­mie­wa­jąco wiele wypad­ków, i to wcale nie drob­nych. Kie­dyś upa­dła i zła­mała rękę. Wkrótce potem, w wyniku dru­giego upadku, zła­mała nogę. Zda­jąc egza­min na prawo jazdy, wje­chała w mur ogrodu i musiała zapła­cić za uszko­dze­nie auta, gdyż nie było ono ubez­pie­czone. Ale to nie koniec pro­ble­mów z pro­wa­dze­niem samo­chodu. Pew­nego wyjąt­kowo pecho­wego dnia brała podobno udział w ośmiu wypad­kach w trak­cie jed­nej podróży, liczą­cej nie­całe 80 kilo­me­trów. Pod­czas jed­nego z wywia­dów przy­znała mi ze łzami w oczach: „Mało kto chce wsia­dać ze mną do samo­chodu, a kiedy idę do kogoś w odwie­dziny, pro­szą mnie, żebym usia­dła i nie ruszała się z miej­sca”.

Roz­mowy z takimi pechow­cami jak Susan czę­sto napeł­niały mnie smut­kiem. Ludzie ci naj­wy­raź­niej sta­rali się z całych sił, aby ich życie było udane i pro­duk­tywne, ale wszystko jakby sprzy­się­gło się prze­ciwko nim. Sytu­acja wyglą­dała zupeł­nie ina­czej, kiedy roz­ma­wia­łem ze szczę­ścia­rzami. Los uśmie­chał się do nich cały czas.

Jed­nym z naj­więk­szych szczę­ścia­rzy, któ­rzy brali udział w moich bada­niach, był czter­dzie­sto­dwu­letni mene­dżer sprze­daży i mar­ke­tingu, Lee. For­tuna sprzy­jała mu przez całe życie. Kiedy miał zale­d­wie 16 lat, najął się do pracy na far­mie, na wsi, gdzie się wycho­wał. Pew­nego razu, poma­ga­jąc w polu, sie­dział z tyłu wiel­kiego trak­tora, cią­gną­cego auto­ma­tyczny pług. Przy­ja­ciel posta­no­wił zabrać trak­tor na małą prze­jażdżkę. Nie zda­wał sobie sprawy, że ruch trak­tora spy­cha Lee z sie­dze­nia, wprost na poru­sza­jące się ostrza. Pod­czas jed­nego z wywia­dów Lee opo­wie­dział mi, co było dalej:

Nie mia­łem się czego zła­pać. Z pra­wej i lewej były obra­ca­jące się koła trak­tora. Zrozumia­łem, że zaraz spadnę; pamię­tam, jak roz­glą­da­łem się na obie strony i myśla­łem, że nie dam rady zesko­czyć, bo pług jest za sze­roki. Byłem prze­ko­nany, że ostrza potną mnie na kawałki. W chwili, kiedy zaczą­łem spa­dać, nastą­piło szarp­nię­cie. Rzu­ciło mnie do tyłu. Ogniwo z nie­rdzew­nej stali łączące trak­tor z płu­giem zerwało się nagle. Szef nie miał poję­cia, dla­czego tak się stało – kupił je tydzień wcze­śniej. Pomyśla­łem sobie: „Lee, ależ mia­łeś szczę­ście”. I to szczę­ście już zawsze mi towa­rzy­szyło.

Ojciec Lee był ogrod­ni­kiem i pro­jek­tan­tem zie­leni; w mło­do­ści Lee czę­sto poma­gał mu w pracy. Pew­nego razu ojciec popro­sił go o pomoc przy szcze­gól­nie trud­nym zle­ce­niu. Lee wcale nie miał ochoty z nim iść, ale czuł, że powi­nien. Poszedł z ojcem, poznał kobietę swo­ich marzeń i natych­miast się zako­chał. Wie­dział, że są dla sie­bie stwo­rzeni, i jego prze­czu­cie oka­zało się nie­zwy­kle trafne – są uda­nym mał­żeń­stwem od 25 lat.

Lee dosko­nale wio­dło się rów­nież w inte­re­sach i wie­rzy, że fart ode­grał zna­czącą rolę w jego dro­dze do suk­cesu:

Zaj­mo­wa­łem się sprze­dażą i mar­ke­tin­giem od ponad 20 lat i w tej chwili jestem mene­dże­rem w dużej sieci skle­pów sprze­da­ją­cych zabawki edu­ka­cyjne. Mam na kon­cie całą masę nagród i awan­sów i dzięki moim wyni­kom powie­rza mi się naprawdę odpo­wie­dzialne zada­nia. Szczę­ście miało ogromny udział w moim suk­ce­sie. Jakimś cudem zawsze znaj­duję się w odpo­wied­nim miej­scu i cza­sie. Nie wiem, co przy­ciąga mnie do kon­kret­nej firmy w chwili, kiedy aku­rat potrze­bują tego, co mam do zaofe­ro­wa­nia – ale dzi­wię się tak cią­gle.

Szczę­ście Lee przy­nio­sło i jemu, i jego fir­mie ogromne korzy­ści finan­sowe. Dla innych uczest­ni­ków moich badań los nie był tak łaskawy. Przyj­rzyjmy się histo­rii pięć­dzie­się­cio­let­niego wydawcy z Lon­dynu, Ste­phena. Ste­phen przez całe życie miał finan­sowego pecha. Cza­sami jego nie­po­wo­dze­nia były dość mało zna­czące, cza­sami miały o wiele poważ­niej­sze kon­se­kwen­cje.

Kupił kie­dyś gazetę, do któ­rej dołą­czony był los-zdrapka i był prze­ko­nany, że wygrał dużą sumę, ale w wyniku dru­kar­skiej pomyłki tę samą nagrodę wygrało ponad 30 000 osób i każda z nich otrzy­mała zale­d­wie kilka fun­tów. W innym gaze­to­wym kon­kur­sie Ste­phen wygrał dużą liczbę akcji i obli­ga­cji zna­nej firmy. Nie­długo póź­niej na gieł­dzie nastą­pił nie­spo­dzie­wa­nie jeden z naj­gor­szych w histo­rii kra­chów i z dnia na dzień akcje Ste­phena stały się nie­mal bez­war­to­ściowe.

Kie­dyś Ste­phen wyna­jął wolną część swo­jego biura praw­ni­kowi, który zaofe­ro­wał się pomóc mu w papier­ko­wej robo­cie. Przez pierw­szych kilka mie­sięcy wszystko szło dobrze, ale potem do Ste­phena zaczęły przy­cho­dzić monity w spra­wie nie­spła­co­nych rachun­ków. Odkrył w końcu, że praw­nik ich nie płaci, tylko przy­własz­cza sobie pie­nią­dze firmy. Ste­phen ciężko pra­co­wał, aby utrzy­mać firmę, ale stres w końcu odbił się na jego zdro­wiu. Mimo iż wcze­śniej nie cho­ro­wał, doznał nagle bar­dzo poważ­nego ataku serca i musiał ogło­sić ban­kruc­two. Od tam­tej pory nie pra­cuje.

Ste­phen żalił mi się:

Teraz nie mam ani firmy, ani pie­nię­dzy. Zawsze dawa­łem z sie­bie wszystko i cza­sami myślę, że ktoś tam w górze mógł mnie potrak­to­wać bar­dziej spra­wie­dli­wie… Uwa­żam, że zasłu­ży­łem na wię­cej, niż mi dano, ale widocz­nie tak zostały roz­dane karty.

Konkursy Lynne

Szczę­ście uśmiech­nęło się do Lynne, kiedy przy­pad­kiem natknęła się na arty­kuł o kobie­cie, któ­rej udało się wygrać kilka impo­nu­ją­cych nagród w róż­nych kon­kur­sach i loso­wa­niach. Lynne posta­no­wiła wysłać roz­wią­za­nie krzy­żówki i wygrała 10 fun­tów. Kilka tygo­dni póź­niej wzięła udział w kolej­nym loso­wa­niu i wygrała trzy spor­towe rowery. Wkrótce potem poszła na roz­mowę w spra­wie pracy – sta­rała się o sta­no­wi­sko wykła­dowcy na wie­czo­ro­wym kur­sie dla pro­jek­tan­tów odzieży. Na biurku kobiety pro­wa­dzą­cej roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną stał słoik z kawą, z przy­le­pio­nym kupo­nem kon­kur­so­wym. Lynne zapy­tała, czy może sobie wziąć ety­kietkę. Kobieta zapy­tała, po co jej to, Lynne opo­wie­działa jej więc, jak wygrała kilka kon­kur­sów. Kobieta zapro­po­no­wała jej, by uczyła na dwóch wie­czo­ro­wych kur­sach – pro­jek­to­wa­nia odzieży i wygry­wa­nia kon­kur­sów. Lynne przy­jęła pro­po­zy­cję. Zaczęła wysy­łać o wiele wię­cej zgło­szeń kon­kur­so­wych i wygrała wiele nagród, w tym dwa samo­chody i kilka zagra­nicz­nych wycie­czek.

Co cie­kawe, wygrane kon­kursy pozwo­liły Lynne zre­ali­zo­wać marze­nie jej życia – zostać pisarką. W 1992 roku opi­sała swoje doświad­cze­nia w książce. Aby zare­kla­mo­wać książkę, wydawca wysłał notatkę do lokal­nej gazety, która opu­bli­ko­wała arty­kuł na jej temat. Następ­nego dnia histo­rią Lynne zain­te­re­so­wały się ogól­no­kra­jowe dzien­niki; Lynne zapro­szono też do udziału w kilku pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych i do napi­sa­nia kilku arty­kułów pra­so­wych o wygry­wa­niu kon­kur­sów. W roku 1996 zadzwo­niono do niej z redak­cji dużego dzien­nika i popro­szono, aby reda­go­wała dla nich codzienną kolumnę kon­kur­sową. Jej kolumna, zaty­tu­ło­wana Wygraj z Lynne, była bar­dzo popu­larna i uka­zy­wała się przez wiele lat.

Lynne speł­niła wiele swo­ich życio­wych ambi­cji, od ponad 40 lat jest szczę­śliwą mężatką i ma wspa­niałe życie rodzinne. Jak wiele osób bio­rą­cych udział w moich bada­niach, uważa, że naj­waż­niej­szą rolę w jej suk­ce­sach ode­grał szczę­śliwy traf.

Prze­pro­wa­dzi­łem roz­mowy z set­kami uczest­ni­ków badań, a potem przej­rza­łem ich wypo­wie­dzi, aby odkryć stałe ele­menty wpływu szczę­ścia i pecha na ich życie. Ana­liza ta wyka­zała cztery główne róż­nice mię­dzy pechow­cami a szczę­ściarzami:

1. Szczę­ścia­rze bez prze­rwy natra­fiają na korzystne oka­zje. Przy­pad­kiem spo­ty­kają ludzi, któ­rzy wywie­rają dobro­czynny wpływ na ich życie, umieją się doszu­kać inte­re­su­ją­cych ogło­szeń w gaze­tach. W prze­ci­wień­stwie do nich pechowcy rzadko doświad­czają tego typu zbie­gów oko­licz­no­ści albo, jak w wypadku Ste­phena, tra­fiają na ludzi, któ­rzy mają nega­tywny wpływ na ich życie.

2. Szczę­ścia­rze instynk­tow­nie podej­mują wła­ściwe decy­zje. Po pro­stu czują, kiedy jakaś biz­ne­sowa decy­zja jest słuszna albo że komuś nie powinno się ufać. Decy­zje pechow­ców czę­sto koń­czą się porażką.

3. Szczę­ścia­rze mają nie­zwy­kłą zdol­ność speł­nia­nia swo­ich marzeń i ambi­cji, reali­zo­wa­nia pla­nów. I znów pechowcy są zupeł­nym prze­ci­wień­stwem – ich marze­nia i ambi­cje prze­waż­nie pozo­stają w sfe­rze fan­ta­zji.

4. Szczę­ścia­rze potra­fią rów­nież prze­kształ­cać swo­jego pecha w szczę­ście. Pechow­com bra­kuje tej umie­jęt­no­ści – ich nie­po­wo­dze­nia pro­wa­dzą wyłącz­nie do kata­strof i klęsk.

Róż­nice mię­dzy dwiema gru­pami były ude­rza­jące, ale dla­czego tak się działo? Dla­czego jed­nym wszystko w życiu się uda­wało, a innym wręcz prze­ciw­nie?

Nie­któ­rzy auto­rzy wysu­wają przy­pusz­cze­nie, że pechowcy i szczę­ścia­rze mogą wyko­rzy­sty­wać jakiś rodzaj parap­sy­chicz­nych zdol­no­ści, dzięki któ­rym sami two­rzą swój dobry czy zły los. Nie­trudno zgad­nąć, dla­czego suge­rują coś takiego. Weźmy na przy­kład Susan i Lynne. Być może szczę­ścia­rze tacy jak Lynne wygry­wają kon­kursy i loso­wa­nia, bo dzięki zdol­no­ściom parap­sy­chicz­nym są w sta­nie prze­wi­dzieć, który kupon wygra. Być może Susan ma podobne zdol­no­ści, ale używa ich w auto­de­struk­cyjny spo­sób, spra­wia­jąc, że wszystko działa na jej nie­ko­rzyść.

Była to inte­re­su­jąca myśl, godna rze­tel­nego zba­da­nia, ale wcale nie­ła­two spraw­dzić, czy szczę­ścia­rze są lep­szymi mediami niż pechowcy. Musia­łem zaaran­żo­wać sytu­ację, w któ­rej duża liczba wyjąt­kowo szczę­śli­wych i pecho­wych ludzi zosta­łaby popro­szona o odgad­nię­cie wyniku jakie­goś loso­wego wyda­rze­nia.

Szczęście na loterii

Wkrótce po tym, jak roz­po­czą­łem bada­nia, zadzwo­nił do mnie pewien pro­du­cent tele­wi­zyjny, który reali­zo­wał nowy pro­gram popu­lar­no­nau­kowy i bar­dzo zale­żało mu, aby pro­gram ten był inte­rak­tywny. Chciał, żeby widzo­wie nie tylko go oglą­dali, ale żeby brali w nim udział. Umó­wi­łem się na spo­tka­nie z moim ówcze­snym asy­sten­tem, Mat­thew Smi­them, i jesz­cze jed­nym psy­cho­lo­giem zain­te­re­so­wa­nym bada­niem zagad­nie­nia szczę­ścia, dok­to­rem Pete­rem Har­ri­sem. Przy­szedł nam do głowy bar­dzo pro­sty spo­sób – dla­czego by nie popro­sić widzów pro­gramu, żeby spró­bo­wali prze­wi­dzieć wygrane liczby w Naro­do­wej Lote­rii Bry­tyj­skiej? Roz­wią­za­nie było dosko­nałe. Będziemy mieć miliony widzów, więc na pewno na nasz apel odpo­wie duża liczba osób, które zechcą wziąć udział w bada­niu. Loso­wa­nie liczb zależy wyłącz­nie od przy­padku, a uczest­nicy będą mieli nie­małą moty­wa­cję, aby traf­nie prze­wi­dzieć wyniki.

Pro­gram oglą­dało około 13 000 000 widzów. Pod koniec pro­gramu reali­za­to­rzy puścili krótki film o naszym pro­jek­cie. Skon­tak­to­wali się z Susan i Lynne i w skró­cie przed­sta­wili ich losy. Popro­sili rów­nież o kon­takt wszyst­kich, któ­rzy uwa­żają się za wyjąt­ko­wych szczę­ścia­rzy czy pechow­ców i mają zamiar zagrać w tym tygo­dniu na lote­rii. Spo­dzie­wa­li­śmy się kil­ku­set zgło­szeń. W krót­kim cza­sie ode­bra­li­śmy około miliona tele­fo­nów.

Pierw­szemu tysiąc­owi chęt­nych wysła­li­śmy pro­sty for­mu­larz. Aby wziąć udział w lote­rii, trzeba nabyć kupon i wybrać sześć róż­nych liczb od 1 do 49. Poje­dyn­czy kupon kosz­tuje funta, a uczest­nicy mogą kupić dowolną ich liczbę. W naszym for­mu­larzu popro­si­li­śmy wszyst­kich, aby wypeł­nili krótki kwe­stio­na­riusz, który pozwoli nam zakwa­li­fi­ko­wać ich do grupy szczę­ścia­rzy lub pechow­ców (patrz ĆWI­CZE­NIE 3) i powie nam, jakie liczby wyty­po­wali poszcze­gólni uczest­nicy.

ĆWICZENIE 3

Kwe­stio­na­riusz szczę­ścia

Wraz z kole­gami opra­co­wa­li­śmy pro­sty kwe­stio­na­riusz, pozwa­la­jący nam jed­no­znacz­nie skla­sy­fi­ko­wać uczest­ni­ków jako szczę­ścia­rzy, pechow­ców i neu­tral­nych (to zna­czy nie­za­li­cza­ją­cych się do żad­nej z dwóch pierw­szych kate­go­rii). Prze­czy­taj go uważ­nie i zano­tuj wyniki w Dzien­niku Szczę­ścia, aby dowie­dzieć się, do któ­rej kate­go­rii się zali­czasz.

Żeby wypeł­nić kwe­stio­na­riusz, prze­czy­taj umiesz­czone poni­żej dwa opisy i przy każ­dym z nich zano­tuj liczbę mię­dzy 1 i 7, okre­śla­jącą, w jakim stop­niu do cie­bie pasują. Zasto­suj nastę­pu­jącą skalę:

1

2

3

4

5

6

7

wciąż nie pasuje

pasuje

Szczę­ściarz: Przy­pad­kowe wyda­rze­nia zwy­kle dzia­łają na jego korzyść. Czę­ściej niż inni wygrywa w lote­riach fan­to­wych i kon­kur­sach, czę­sto spo­tyka ludzi, któ­rzy oka­zują się w jakiś spo­sób pomocni, szczę­ście odgrywa dużą rolę w osią­ga­niu przez niego celów i reali­za­cji marzeń.

W jakim stop­niu pasuje do cie­bie ten opis? …………………………………….

Pecho­wiec: Jest prze­ci­wień­stwem szczę­ścia­rza. Przy­pad­kowe wyda­rze­nia zwy­kle dzia­łają na jego nie­ko­rzyść. Ni­gdy nie wygrywa niczego w kon­kur­sach, czę­sto bie­rze udział w wypad­kach nie­wy­ni­ka­ją­cych z jego winy, ma pecha w miło­ści, a w życiu zawo­do­wym wciąż doświad­cza nie­po­wo­dzeń.

W jakim stop­niu pasuje do cie­bie ten opis? …………………………………….

Punktacja

Na pod­sta­wie odpo­wie­dzi uczest­nicy są skla­sy­fi­ko­wani jako szczę­ścia­rze, pechowcy i neu­tralni. Kla­sy­fi­ka­cja jest bar­dzo pro­sta. Wystar­czy obli­czyć Współ­czyn­nik Szczę­ścia, odej­mu­jąc ocenę dru­giego opisu (pecho­wiec) od oceny pierw­szego opisu (szczę­ściarz). Tak więc jeśli pierw­szemu opi­sowi dałeś 5 punk­tów, a dru­giemu 1 punkt, twój Współ­czyn­nik Szczę­ścia będzie wyno­sił +4. Jeśli jed­nak pierw­szy opis oce­ni­łeś na 2, a drugi na 7, Współ­czyn­nik Szczę­ścia wynie­sie –5. Spró­bujmy jesz­cze raz: pierw­szy opis 5, drugi opis 4, Współ­czyn­nik Szczę­ścia +1.

Jeśli twój Współ­czyn­nik Szczę­ścia wynosi +3 lub wię­cej, kwa­li­fi­ku­jesz się do grupy szczę­ścia­rzy. Jeśli wynosi –3 lub mniej, trzeba cię uznać za pechowca. Wszel­kie wyniki pośred­nie kwa­li­fi­kują cię jako neu­tral­nego (to zna­czy ani szczę­ścia­rza, ani pechowca). Tak więc wskaź­niki +4, –5 i +1 to odpo­wied­nio szczę­ściarz, pecho­wiec i neu­tralny.

For­mu­la­rze zostały ode­słane pra­wie natych­miast. Loso­wa­nie miało się odbyć za kilka dni, musie­li­śmy więc dzia­łać szybko. Odpo­wie­dzi przy­słało ponad 700 osób. W sumie uczest­nicy zamie­rzali kupić ponad 2000 losów. Kiedy dzień przed loso­wa­niem skoń­czy­li­śmy prze­twa­rzać dane, zro­zu­mie­li­śmy, że posia­damy naprawdę cenne infor­ma­cje.

Załóżmy, że naprawdę ist­nieje zwią­zek mię­dzy far­tem w grach loso­wych i zdol­no­ściami parap­sy­chicz­nymi, że szczę­ścia­rze rze­czy­wi­ście traf­niej prze­wi­dują wygrane liczby. Gdyby tak było, to liczby, które wyty­po­wali szczę­ścia­rze, powinny się oka­zać zwy­cię­skie. Aby więc wygrać na lote­rii, wystar­czy­łoby wyszu­kać liczby naj­czę­ściej typo­wane przez szczę­ścia­rzy i omi­jane przez pechow­ców. Dopiero teraz przy­szło nam do głowy, że jeśli ta teo­ria jest słuszna, dane zebrane przez nas w tym eks­pe­ry­men­cie mogłyby nas uczy­nić milio­ne­rami.

Prze­dys­ku­to­wa­li­śmy etyczną stronę całej sprawy. Po chwili zaczę­li­śmy ana­li­zo­wać dane. Zauwa­ży­li­śmy, że fak­tycz­nie nie­które liczby czę­ściej były wybie­rane przez szczę­ścia­rzy i omi­jane przez pechow­ców. Róż­nice były nie­wiel­kie, mimo to mogły mieć klu­czowe zna­cze­nie. Po sta­ran­nym prze­ana­li­zo­wa­niu danych wyty­po­wa­li­śmy liczby, które uzna­li­śmy za naj­bar­dziej praw­do­po­dobne: 1, 7, 17, 29, 37 i 44. Po raz pierw­szy i jedyny kupi­łem wtedy los na lote­rię.

Loso­wa­nie Naro­do­wej Lote­rii Bry­tyj­skiej odbywa się zawsze w sobotę wie­czo­rem i jest nada­wane na żywo w tele­wi­zji, w porze naj­więk­szej oglą­dal­no­ści. Jak zwy­kle w obro­to­wym bęb­nie umiesz­czono 49 kul, po czym wylo­so­wano sześć kul oraz jedną kulę „bonu­sową”. Wygrały liczby: 2, 13, 19, 21, 32, 45. Nie mie­li­śmy ani jed­nego tra­fie­nia.

Ale czy szczę­ścia­rzom i pechow­com z naszego eks­pe­ry­mentu poszło lepiej? Z 700 uczest­ni­ków jakie­kol­wiek pie­nią­dze wygrało tylko 36 osób, po równo z jed­nej i dru­giej grupy. Tylko dwóm oso­bom udało się wyty­po­wać po cztery trafne liczby i wygrać po 58 fun­tów. Jedna z tych osób zakla­sy­fi­ko­wała się jako szczę­ściarz, druga jako pecho­wiec. W całej gru­pie zarówno szczę­ściarze, jak i pechowcy nabyli śred­nio trzy kupony, wyty­po­wali po jed­nej traf­nej licz­bie na każ­dym kupo­nie i stra­cili około dwóch i pół funta każdy.

W eks­pe­ry­men­cie wzięły udział setki osób, które uwa­żały się za szczę­ścia­rzy i pechow­ców. Loso­wa­nie liczb w lote­rii było zupeł­nie przy­pad­kowe i nie­prze­wi­dy­walne. Każdy z uczest­ni­ków miał wysoką moty­wa­cję, aby wygrać. Gdyby szczę­ścia­rze byli obda­rzeni zdol­no­ściami parap­sy­chicz­nymi, powinni wyty­po­wać wię­cej traf­nych liczb niż pechowcy i wygrać wię­cej pie­nię­dzy. Oka­zało się jed­nak, że nie wypa­dli oni ani lepiej, ani gorzej niż pechowcy. Pra­wie wszy­scy uczest­nicy eks­pe­ry­mentu, łącz­nie ze mną, stra­cili nie­wielką ilość pie­nię­dzy. Wyniki wska­zy­wały, że szczę­ście nie zależy od zdol­no­ści parap­sy­chicz­nych.

ĆWICZENIE 4

Szczę­ście a satys­fak­cja życiowa Kwe­stio­na­riusz satys­fak­cji życio­wej

To ćwi­cze­nie ma wyka­zać, jak bar­dzo jesteś w tym momen­cie zado­wo­lony z życia. Na nowej stro­nie Dzien­nika szczę­ścia zapisz w kolum­nie nastę­pu­jące hasła:

Życie (ogól­nie pojęte)

Życie rodzinne

Życie oso­bi­ste

Sytu­acja finan­sowa

Zdro­wie

Kariera zawo­dowa

Teraz obok każ­dego z haseł zano­tuj liczbę od 1 do 7, okre­śla­jącą, w jakim stop­niu jesteś zado­wo­lony z poszcze­gól­nych aspek­tów two­jego życia. Zasto­suj nastę­pu­jącą skalę:

1

2

3

4

5

6

7

bar­dzo nie­za­do­wo­lony

bar­dzo zado­wo­lony

Punktacja

Moje doświad­cze­nia z tym kwe­stio­na­riu­szem wyka­zały, że poziom życio­wej satys­fak­cji u poszcze­gól­nych ludzi jest sto­sun­kowo sta­bilny, nie zmie­nia się z upły­wem czasu.

Pod­su­muj swoje wyniki i porów­naj z poniż­szą skalą, aby prze­ko­nać się, czy twój poziom życio­wej satys­fak­cji jest niski, średni czy wysoki.

Niski: 6 – 26 punk­tów

Średni: 27 – 32 punkty

Wysoki: 33 – 42 punkty

Pod­czas badań dałem ten kwe­stio­na­riusz około 200 szczę­śli­wym, pecho­wym i neu­tral­nym oso­bom. Wyniki są uka­zane na wykre­sie poni­żej. Szczę­ścia­rze są o wiele bar­dziej zado­wo­leni z róż­nych dzie­dzin swo­jego życia niż pechowcy i osoby neu­tralne. Najbar­dziej niezado­wo­leni z życia są nie­zmien­nie pechowcy.

Skoro nie cho­dzi o zdol­no­ści parap­sy­chiczne, co jesz­cze mogłoby wyja­śniać róż­nicę mię­dzy szczę­ścia­rzami a pechow­cami? Byłem cie­kaw, czy róż­nią się oni pod wzglę­dem inte­li­gen­cji. Może osoby takie jak Jodie i Lee są po pro­stu bystrzej­sze niż ludzie jak Susan i Ste­phen i dla­tego odno­szą w życiu suk­cesy? Posta­no­wi­łem dowie­dzieć się, czy rze­czy­wi­ście tak jest, pro­sząc grupę ludzi o wypeł­nie­nie Kwe­stio­na­riu­sza Szczę­ścia i pod­da­nie się testom mie­rzą­cym dwa rodzaje inte­li­gen­cji.

Takie testy są sto­so­wane w eks­pe­ry­men­tach psy­cho­lo­gicz­nych na całym świe­cie i pozwa­lają prze­wi­dzieć, jak dobrze ludzie będą sobie radzić w szkole, na stu­diach i w pew­nych zawo­dach. Testy mie­rzyły wer­balną i niewer­balną inte­li­gen­cję uczest­ni­ków. Obli­czy­łem liczbę pra­wi­dło­wych odpo­wie­dzi i porów­na­łem wyniki szczę­ścia­rzy i pechow­ców. Obie grupy uzy­skały mniej wię­cej takie same wyniki w obu testach. W końcu porów­na­łem wyniki pechow­ców i szczę­ścia­rzy z wyni­kami osób neu­tral­nych. I znów nie było róż­nic. Rezul­tat eks­pe­ry­mentu był jasny – szczę­ście i pech nie są zwią­zane z inte­li­gen­cją.

W stronę czterech praw szczęścia

Choć moje bada­nia wyka­zały, że to, czy komuś dopi­sze szczę­ście, nie ma związku ze zdol­no­ściami parap­sy­chicz­nymi ani inte­li­gen­cją, zaczą­łem się zasta­na­wiać, czy umysł ludzki nie może na nie wpły­wać w jakiś inny spo­sób. Czy pechowcy i szczę­ścia­rze mają takie samo podej­ście do życia? A jeśli nie, to czy ich punkt widze­nia jest odpo­wie­dzialny za kre­owa­nie pozy­tyw­nych i nega­tyw­nych wyda­rzeń w ich życiu? Szczę­ście jest powszech­nie uwa­żane za zewnętrzną siłę: cza­sem los się do nas uśmie­cha, a cza­sem nie. A jeśli two­rzymy wła­sne szczę­ście? Jeśli pechowcy i szczę­ścia­rze są odpo­wie­dzialni za więk­szość pomyśl­nych i niepomyśl­nych zrzą­dzeń losu, które stają im na dro­dze?

Pewną pod­po­wiedź dał mi eks­pe­ry­ment z lote­rią. W for­mu­la­rzach wysła­nych do uczest­ni­ków znaj­do­wało się pyta­nie o ich ocze­ki­wa­nia co do wygra­nej. Wszy­scy zostali popro­szeni o ocenę, do jakiego stop­nia wie­rzą w swoją wygraną w nad­cho­dzą­cym loso­wa­niu. Mieli po pro­stu zakre­ślić liczbę mię­dzy 1 i 7. O ile 1 okre­ślało zupełny brak wiary, o tyle 7 ozna­czało 100-pro­cen­tową pew­ność wygra­nej. Kiedy wraz z kole­gami ponow­nie prze­ana­li­zo­wa­li­śmy rezul­taty, odkry­li­śmy coś zaska­ku­ją­cego. Jak zostało uka­zane na wykre­sie na stro­nie 40, wiara szczę­ścia­rzy w wygraną była ponad dwa razy więk­sza niż wiara pechow­ców.

W wypadku gier loso­wych takich jak lote­ria takie ocze­ki­wa­nia nie­wiele pomogą. Osoba, która świę­cie wie­rzy w wygraną, wypad­nie tak samo jak ta, któ­rej ocze­ki­wa­nia są niskie. Jed­nak życie to nie lote­ria. Czę­sto nasze ocze­ki­wa­nia mają zasad­ni­cze zna­cze­nie. Od nich zależy, czy będziemy cze­goś pró­bo­wać, czy będziemy wytrwali w obli­czu nie­po­wo­dze­nia, jaki sto­su­nek będziemy mieć do innych i jak inni będą się odno­sić do nas. Zba­da­nie tej tezy miało klu­czowe zna­cze­nie i przez kolej­nych kilka lat kon­cen­tro­wa­łem swoje wysiłki na zro­zu­mie­niu, w jaki spo­sób zacho­wują się i myślą szczę­ścia­rze i pechowcy.

W końcu ziden­ty­fi­ko­wa­łem psy­cho­lo­giczne mecha­ni­zmy, leżące u pod­staw czte­rech głów­nych róż­nic mię­dzy tymi dwiema gru­pami ludzi. Są to cztery prawa szczę­ścia. Każde z nich dzieli się na kilka pomniej­szych reguł, któ­rych w sumie jest 12. Zro­zu­mie­nie tych czte­rech głów­nych praw i 12 reguł sta­nowi klucz do zro­zu­mie­nia istoty życio­wej pomyśl­no­ści.

Cztery kolejne roz­działy szcze­gó­łowo opi­sują te prawa i reguły. Omó­wi­łem w nich naj­róż­niej­sze eks­pe­ry­menty, które pozwo­liły mi sfor­mu­ło­wać kolejne prawa, i efekt, jaki wywarły one na życie szczę­ścia­rzy i pechow­ców. Swoje tezy zilu­stro­wa­łem licz­nymi przy­kła­dami z życia ludzi, któ­rzy zechcieli wziąć udział w moich pra­cach, a czy­tel­ni­kom daję wiele oka­zji, aby mogli oce­nić rolę opi­sa­nych praw we wła­snym życiu.

Pora odkryć naresz­cie sekret szczę­ścia­rzy.

Część 2

Cztery Prawa Szczę­ścia

Rozdział 3

Pierw­sze Prawo Szczę­ścia: wyko­rzy­stuj przy­pad­kowe oka­zje jak naj­le­piej

Szczęściarze tworzą, zauważają i wykorzystują przypadkowe okazje

W życiu szczę­ścia­rzy roi się od przy­pad­ko­wych oka­zji. W poprzed­nim roz­dziale opi­sa­łem życie zawo­do­wej poetki Jodie, któ­rej szczę­śliwe zbiegi oko­licz­no­ści pomo­gły speł­nić marze­nia i zre­ali­zo­wać życiowe ambi­cje. Przyj­rze­li­śmy się też Lee, mene­dże­rowi, który posiada nie­zwy­kłą umie­jęt­ność znaj­do­wa­nia się w odpo­wied­nim miej­scu i cza­sie. Przy­pad­kiem poznał on swoją przy­szłą żonę, a swoje suk­cesy w inte­re­sach przy­pi­suje w głów­nej mie­rze przy­pad­ko­wym zrzą­dze­niom losu. W końcu pozna­li­śmy Lynne, „noto­rycz­nie” wygry­wa­jącą kon­kursy. Jej życie zmie­niło się zupeł­nie po prze­czy­ta­niu arty­kułu o kobie­cie, która wygrała w ten spo­sób kilka zna­czą­cych nagród. Lynne, Lee i Jodie to typowe przy­kłady szczę­ścia­rzy bio­rą­cych udział w moich bada­niach. Choć wcale się o to nie sta­rają, moż­li­wo­ści wręcz sypią się im jak z rękawa.

Szczę­ścia­rze czę­sto są prze­ko­nani, że oka­zje te są wyni­kiem czy­stego przy­padku. Po pro­stu zupeł­nie nie­chcący otwie­rają gazetę w odpo­wied­nim miej­scu, natra­fiają na wła­ściwą stronę inter­ne­tową, prze­cho­dzą ulicą w odpo­wied­nim momen­cie albo idą na imprezę i spo­ty­kają wła­ściwą osobę – ale moje bada­nia wyka­zały, że te pozor­nie przy­pad­kowe zda­rze­nia są wyni­kiem psy­cho­lo­gicz­nego pro­filu szczę­ścia­rzy. Ich spo­sób myśle­nia i zacho­wa­nia poma­gają im two­rzyć, zauwa­żać i wyko­rzy­sty­wać oka­zje. Odkry­łem nie­znane dotych­czas tech­niki, które szczę­ścia­rze sto­sują, aby zmak­sy­ma­li­zo­wać rolę pozor­nie przy­pad­ko­wych zbie­gów oko­licz­no­ści. Zro­zu­mia­łem, że bycie we wła­ści­wym miej­scu i cza­sie tak naprawdę ozna­cza bycie we wła­ści­wym sta­nie umy­słu.

Wendy jest czter­dzie­sto­let­nią gospo­dy­nią domową. Uważa się za osobę szczę­śliwą w wielu dzie­dzi­nach życia, ale for­tuna szcze­gól­nie jej sprzyja, jeśli cho­dzi o wygry­wa­nie kon­kur­sów. Wygrywa śred­nio trzy nagrody na tydzień. Nie­które to zupełne dro­bia­zgi, ale wśród nich wiele cał­kiem pokaź­nych. W ciągu ostat­nich pię­ciu lat wygrała kilka dużych nagród pie­nięż­nych i kilka dro­gich wycie­czek zagra­nicz­nych. Wydaje się, że wygrywa dzięki jakimś magicz­nym zdol­no­ściom – i nie jest jedyna. W poprzed­nim roz­dziale opi­sa­łem przy­pa­dek Lynne, która wygrała wiele zna­czą­cych nagród, w tym samo­chody i wycieczki. To samo można powie­dzieć o Joem. Tak jak Wendy i Lynne, Joe uważa się za szczę­ścia­rza w wielu dzie­dzi­nach życia. Od 40 lat żyje w uda­nym mał­żeń­stwie i ma kocha­jącą rodzinę. Ale wyjąt­kowo szczę­ści się mu w kon­kur­sach, a jego ostat­nie suk­cesy to kilka tele­wi­zo­rów, dzień na pla­nie zna­nego serialu i parę wycie­czek.

Na czym polega sekret Lynne, Wendy i Joego? Ich spo­sób na wygraną jest zaska­ku­jąco pro­sty. Wszy­scy oni biorą udział w dużej licz­bie kon­kur­sów. Wendy co tydzień wysyła około 60 zgło­szeń do kon­kur­sów pocz­to­wych i około 70 do kon­kur­sów ogła­sza­nych w Inter­ne­cie. Lynne i Joe rów­nież biorą udział w około 50 kon­kur­sach tygo­dniowo, a ich szanse na wygraną zwięk­szają się z każ­dym zgło­sze­niem. Wszy­scy troje dosko­nale zdają sobie sprawę, że swoje „szczę­ście” tak naprawdę zawdzię­czają dużej licz­bie kon­kur­sów, do któ­rych się zgła­szają. Wendy wyja­śnia to tak: „Jestem szczę­ściarą, ale swoją pomyśl­ność buduje się samemu. Wygry­wam wiele nagród w kon­kur­sach i lote­riach, ale wkła­dam w to bar­dzo wiele wysiłku”. Joe mówi:

Ludzie wciąż mi powta­rzają, jaki to ze mnie far­ciarz, skoro wygry­wam tyle kon­kur­sów. Ale potem mówią, że sami rzadko biorą w nich udział, a ja sobie myślę: „Cóż, skoro tak, to nie mają szans na wygraną”. Twier­dzą, że mam wyjąt­kowe szczę­ście, ale ja uwa­żam, że każdy two­rzy wła­sne szczę­ście… jak ja to mówię: „Żeby wygrać, trzeba grać”.

Byłem cie­kaw, czy ta sama zasada może mieć zasto­so­wa­nie rów­nież przy innego rodzaju oka­zjach, które szczę­ścia­rze wciąż napo­ty­kają na swej dro­dze; czy w ten spo­sób można wyja­śnić, dla­czego tak czę­sto spo­ty­kają na przy­ję­ciach inte­re­su­ją­cych ludzi i natra­fiają w pra­sie na arty­kuły, które odmie­niają ich życie? Udało mi się dotrzeć do sedna sprawy i odkryć prawdę kry­jącą się za ilu­zją. Moje bada­nia wyka­zały, że to wszystko można pod­su­mo­wać jed­nym, jedy­nym sło­wem – oso­bo­wość.

Gdzieś po dro­dze coś we mnie zasko­czyło, tak że teraz dostrze­gam raczej jasną niż ciemną stronę wyda­rzeń. Patrzę na wszystko wokół i myślę, jaka za mnie szczę­ściara.

Michelle Pfe­if­fer

O ludziach, któ­rzy mają ten­den­cję do myśle­nia i zacho­wy­wa­nia się w podobny spo­sób, mówi się, że mają taką samą oso­bo­wość. Kon­cep­cja oso­bo­wo­ści jest cen­tral­nym punk­tem nowo­cze­snej psy­cho­lo­gii i wiele czasu oraz wysiłku poświę­cono opra­co­wa­niu naj­lep­szych metod kla­sy­fi­ka­cji ludz­kiej oso­bo­wo­ści. Choć czę­sto nie było to wcale pro­ste, rezul­taty są impo­nu­jące.

Po latach badań więk­szość psy­cho­lo­gów jest zgodna, że ist­nieje tylko pięć zasad­ni­czych wymia­rów naszej oso­bo­wo­ści, pięć pod­sta­wo­wych cech, które odróż­niają nas od sie­bie. Cechy te wystę­pują u ludzi star­szych i młod­szych, u męż­czyzn i kobiet, u przed­sta­wi­cieli wielu róż­nych kul­tur. Cechy te są naj­czę­ściej okre­ślane jako ugo­do­wość, sumien­ność, eks­tra­wer­sja, neu­ro­tyzm i otwar­tość.

Porów­na­łem oso­bo­wo­ści szczę­ścia­rzy i pechow­ców, bio­rąc pod uwagę te pięć pod­sta­wo­wych cech. Pierw­szą cechą, którą się zają­łem, była ugo­do­wość. Okre­śla ona sto­pień empa­tii i goto­wo­ści nie­sie­nia pomocy innym. Byłem cie­kaw, czy szczę­ścia­rze doświad­czają w życiu tak wiele dobrego, bo chęt­nie poma­gają innym i w zamian otrzy­mują pomoc od nich. O dziwo, szczę­ścia­rze wcale nie wyka­zali wyż­szego poziomu ugo­do­wo­ści niż pechowcy.

Drugą badaną przeze mnie cechą była sumien­ność. Jest to miara naszej samo­dy­scy­pliny, sil­nej woli i deter­mi­na­cji. Być może szczę­ścia­rzom lepiej wie­dzie się w życiu, bo po pro­stu pra­cują cię­żej niż pechowcy. Ale znów oka­zało się, że jeśli cho­dzi o sumien­ność, mię­dzy szczę­ścia­rzami a pechow­cami jest bar­dzo nie­wielka róż­nica.

Obie grupy uzy­skały jed­nak bar­dzo różne wyniki pod wzglę­dem nasi­le­nia pozo­sta­łych trzech cech oso­bo­wo­ści – eks­tra­wer­sji, neu­ro­ty­zmu i otwar­to­ści. Wła­śnie te róż­nice wyja­śniły, dla­czego szczę­ścia­rze wciąż napo­ty­kają korzystne oka­zje, pod­czas gdy pechow­com nie tra­fiają się one pra­wie wcale. Te cechy oso­bo­wo­ści mają zwią­zek z kolej­nymi regu­łami szczę­ścia, które opi­suję poni­żej.

REGUŁA PIERWSZA:

Szczę­ścia­rze budują i utrzy­mują potężną sieć szczę­ścia

Moje bada­nia dowio­dły, że szczę­ścia­rze osią­gnęli o wiele wyż­szy niż pechowcy wynik punk­towy, jeśli cho­dzi o cechę oso­bo­wo­ści zwaną eks­tra­wer­sją. Eks­tra­wer­tycy są bar­dziej towa­rzy­scy niż intro­wer­tycy. Lubią odwie­dzać zna­jo­mych i cho­dzić na przy­ję­cia, i czę­sto wybie­rają zawody pole­ga­jące na pracy z ludźmi. Intro­wer­tycy są o wiele bar­dziej zamknięci w sobie. Wolą spę­dzać czas we wła­snym towa­rzy­stwie i naj­więk­szą przy­jem­ność spra­wiają im zaję­cia wyma­ga­jące samot­no­ści, takie jak lek­tura dobrej książki.

Dodat­kowe bada­nie wyka­zało, że eks­tra­wer­sja szczę­ścia­rzy zna­cząco zwięk­sza praw­do­po­do­bień­stwo wystą­pie­nia w ich życiu korzyst­nych oka­zji. Działa to na trzy spo­soby – eks­tra­wer­tycy poznają wielu ludzi, są „magne­sem towa­rzy­skim” i utrzy­mują stały kon­takt ze zna­jo­mymi.

Tak samo jak Lynne, Joe i Wendy zwięk­szają praw­do­po­do­bień­stwo wygra­nej, uczest­ni­cząc w dużej licz­bie kon­kur­sów, tak szczę­ścia­rze ogrom­nie zwięk­szają praw­do­po­do­bień­stwo wystą­pie­nia korzyst­nej oka­zji przez fakt, że w swoim codzien­nym życiu spo­ty­kają dużą liczbę ludzi. Zasada jest pro­sta. Im wię­cej ludzi poznają, tym więk­sza szansa, że natkną się na kogoś, kto będzie miał pozy­tywny wpływ na ich życie.

Weźmy na przy­kład Roberta, czter­dzie­sto­pię­cio­let­niego inży­niera z Anglii, odpo­wie­dzial­nego za bez­pie­czeń­stwo samo­lo­tów. Robert jest praw­dzi­wym szczę­ścia­rzem i w jego życiu aż roi się od przy­pad­ko­wych, korzyst­nych spo­tkań. Kilka lat temu wraz z żoną wybrał się do Paryża na syl­we­stra. Zamie­rzali wró­cić samo­lo­tem kilka dni póź­niej, ale wszyst­kie loty odwo­łano z powodu śnie­życy. Zapo­wia­dało się, że śnieg nie prze­sta­nie padać przez wiele dni, Robert i jego żona posta­no­wili więc wró­cić do Anglii pro­mem i udali się do portu w Bolo­nii. Był jed­nak pewien pro­blem, gdyż port prze­zna­cze­nia promu znaj­do­wał się dość daleko od ich mia­sta, a śnie­życe spa­ra­li­żo­wały trans­port publiczny, unie­moż­li­wia­jąc im dosta­nie się do domu po wyj­ściu na ląd w Anglii. W chwili, kiedy oma­wiali swój pro­blem, do pocze­kalni weszła inna angiel­ska para, która rów­nież zamie­rzała pły­nąć pro­mem. Robert zaczął z nimi roz­ma­wiać i ku swemu zdu­mie­niu odkrył, że miesz­kają w tej samej oko­licy. Zapro­po­no­wali, że pod­wiozą jego i jego żonę. Tak oto w ciągu kilku minut pro­blem Roberta został roz­wią­zany.

Innym razem Robert wraz z żoną posta­no­wili się prze­pro­wa­dzić. Oglą­dali kilka domów, ale żaden nie przy­padł im do gustu. Pew­nego dnia, idąc ulicą, Robert zauwa­żył zna­jo­mego agenta han­dlu nie­ru­cho­mo­ściami, który wycho­dził aku­rat z biura. Robert mógł po pro­stu pójść dalej, ale nie zro­bił tego – posta­no­wił zapy­tać agenta, czy ma coś inte­re­su­ją­cego. Męż­czy­zna odparł, że bar­dzo mu przy­kro, ale nie może pomóc, i ruszył swoją drogą. Po kilku sekun­dach odwró­cił się jed­nak i zapro­po­no­wał Rober­towi obej­rze­nie domu, który wła­śnie został wysta­wiony na sprze­daż. Robert natych­miast poje­chał do tego domu, z miej­sca się w nim zako­chał i kupił go tego samego dnia. Wraz z żoną mieszka w nim już od 20 lat i mówi o nim jako o domu ich marzeń.

Pod­czas roz­mowy ze mną Robert okre­ślił się jako czło­wiek bar­dzo otwarty i roz­mowny. Powie­dział mi, że sto­jąc w kolejce w super­mar­ke­cie, czę­sto zaga­duje ludzi obok i w ogóle chęt­nie wdaje się w poga­wędki z nie­zna­jo­mymi. Bar­dzo lubi pozna­wać ludzi i spę­dzać z nimi czas – a im wię­cej osób poznaje, tym więk­sze szanse, że nawiąże kon­takt z kimś, kto będzie miał dobro­czynny wpływ na jego życie.

Joseph, trzy­dzie­sto­pię­cio­letni stu­dent zaoczny, rów­nież napo­ty­kał na swej dro­dze przy­pad­kowe oka­zje, które miały wpływ na jego losy. Jako młody czło­wiek nie palił się do nauki i wiecz­nie miał kło­poty z poli­cją. Mię­dzy dwu­dziestką a trzy­dziestką kil­ka­krot­nie tra­fiał do aresztu za drobne prze­stęp­stwa, nie potra­fił też zagrzać miej­sca w żad­nej pracy. Aż w końcu przy­pad­kowe spo­tka­nie odmie­niło jego życie. Pociąg, któ­rym jechał, utknął mię­dzy dwiema sta­cjami. Joseph z nudów nawią­zał roz­mowę z kobietą sie­dzącą obok. Oka­zała się psy­cho­lo­giem. Zaczęli roz­ma­wiać o życiu Jose­pha, który przy­znał się do swo­ich auto­de­struk­cyj­nych skłon­no­ści. Kobieta była pod wra­że­niem jego prze­ni­kli­wo­ści i umie­jęt­no­ści nawią­zy­wa­nia kon­taktu i zasu­ge­ro­wała mu, że byłby świet­nym psy­cho­lo­giem. Kiedy pociąg doje­chał do sta­cji, roz­stali się, ale pomysł kobiety utkwił Jose­phowi w gło­wie. Dowie­dział się, jakie wykształ­ce­nie i kwa­li­fi­ka­cje są potrzebne, aby upra­wiać zawód psy­cho­loga. W końcu pod­jął decy­zję, że odmieni całe swoje życie, i zapi­sał się do col­lege’u. W tej chwili stu­diuje psy­cho­lo­gię na uni­wer­sy­te­cie i za rok koń­czy stu­dia. Powie­dział mi: „Prze­ko­na­łem się, że kiedy nawią­zuje się roz­mowy z róż­nymi ludźmi, można z nich wynieść wiele dobrego. Uwa­żam, że ma to ogromny wpływ na naszą pomyśl­ność”.

Wielu innych szczę­ścia­rzy opo­wia­dało mi, że los cią­gle się do nich uśmie­cha dzięki kon­tak­tom z ludźmi, któ­rych codzien­nie spo­ty­kają na swej dro­dze. Spójrzmy na przy­pa­dek Saman­thy. Kilka lat temu pra­co­wała jako młod­sza sekre­tarka w fir­mie praw­ni­czej, ale w głębi duszy miała nadzieję, że uda się jej posze­rzyć hory­zonty i dostać pracę w branży fil­mo­wej. Jedy­nym pro­ble­mem było to, że nie miała kon­tak­tów ani boga­tych krew­nych, któ­rzy mogliby jej pomóc. Pew­nego desz­czo­wego popo­łu­dnia, po wizy­cie u leka­rza zła­pała tak­sówkę na Cen­tral Park West w Nowym Jorku. Chciała wró­cić do biura. Kiedy tak­sówka pod­je­chała, do Saman­thy pod­szedł star­szy męż­czy­zna i zapy­tał, czy może jechać razem z nią. W cza­sie jazdy przez park Saman­tha, jako bar­dzo otwarta osoba, nawią­zała z męż­czy­zną roz­mowę i dowie­działa się, że zaj­muje on wyso­kie sta­no­wi­sko w wytwórni fil­mo­wej. Opo­wie­działa mu o swo­ich marze­niach, aby dostać się do świata filmu, i że z rado­ścią pod­ję­łaby każdą pracę, byle tylko zacze­pić się w tej branży. Męż­czy­zna umó­wił ją na spo­tka­nie z kie­row­ni­kiem per­so­nal­nym w swo­jej fir­mie, a ten natych­miast zapro­po­no­wał jej posadę. Zaczęła jako sekre­tarka w dziale praw­nym, ale wkrótce prze­nio­sła się na sta­no­wi­sko bez­po­śred­nio zwią­zane z pro­duk­cją fil­mów. Teraz, pięć lat póź­niej, jest dyrek­to­rem wyko­naw­czym wytwórni w Los Ange­les i odnosi suk­cesy. Wciąż dosko­nale potrafi wyko­rzy­sty­wać oka­zje, które same wpa­dają jej w ręce.

Kolejna cecha, która pozwala szczę­ścia­rzom zwięk­szyć praw­do­po­do­bień­stwo far­tow­nych tra­fów, jest nazy­wana „magne­ty­zmem towa­rzy­skim”. Psy­cho­lo­go­wie zauwa­żyli, że pewni ludzie przy­cią­gają do sie­bie innych. Kiedy takie „towa­rzy­skie magnesy” idą na przy­ję­cie czy spo­tka­nie, nie­zna­jomi sami zaczy­nają z nimi roz­mowę. Kiedy idą ulicą, ludzie czę­sto pytają ich o drogę czy godzinę. Z jakie­goś powodu ludzie wręcz do nich lgną. Nikogo chyba nie zasko­czy fakt, że „towa­rzy­skimi magne­sami” czę­ściej są eks­tra­wer­tycy niż intro­wer­tycy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki