Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna magii opowieść o zakazanym uczuciu, które jest silniejsze niż przeznaczenie
W królestwie Avereel trwają konkury o rękę następczyni tronu – księżniczki Asteriee. Wybór wydaje się przesądzony, jednak sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy do sali tronowej wkracza władca barbarzyńców, żądając ręki księżniczki dla swojego syna. Oburzony król nie zgadza się, a lud z Wężowego Lasu nie przyjmuje dobrze odmowy. Tak rozpocznie się seria nieszczęść, w wyniku których Avereel spłynie krwią…
Kiedy lud z Wężowego Lasu ostatecznie zawłaszcza królestwo, na tronie zasiada odrzucony kandydat na męża. Handar to potężny wojownik, który pożąda Asteriee i zamierza za wszelką cenę złamać jej opór. Dziewczyna zostaje wystawiona na najcięższą z możliwych próbę. Nie tylko będzie zmuszona walczyć z rozprzestrzeniającym się przekleństwem, potworami i dzikimi, ale przede wszystkim z własnym sercem, zaczynającym zdradliwie bić dla wroga.
Co musi się wydarzyć, by narastające pożądanie wygrało z nienawiścią? Czy można pokochać oprawcę swojego ludu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Obecnie
Caribatalis płonęło i spływało krwią.
– Ukryj się w szafie! – pisnęła Daniela, moja osobista służąca. – Zaryglujemy drzwi od zew…
Jej głos utonął w huku wystrzału. Nasze miasto tętniło nieujarzmionym hałasem bitwy. Snuło opowieść o końcu wszystkiego, co tak bardzo kochałam. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że jasne elewacje domów splamiła krew, która teraz również spływała wśród błotnistej wody do rynsztoku. Zielone pola kołyszące się z podmuchem wiatru, ciężkie owoce, pod którymi uginały się gałęzie… To wszystko zasypał popiół.
– Zostań ze mną! – Złapałam ją za rękaw wysadzanej ametystami szaty. Pokręciła głową z przerażoną miną. W jej oczach odbijał się blask ognia, który trawił nasze królestwo.
– Znasz zasady! – odparła, zapinając szybko moją najszykowniejszą suknię. Robiło mi się słabo na myśl, że za chwilę weźmie na plecy strzały przeznaczone dla mnie.
Włożyła mi w rękę fiolkę z trucizną, wyrywając mnie tym z transu.
– Jeśli odkryją podstęp, wiesz, co musisz zrobić!
Wzdrygnęłam się, patrząc na fioletowy płyn przelewający się w szkle. Zdawał się ogrzewać moje palce. Wciągnęłam na plecy skromny beżowy przyodziewek, który nosiła służba.
– To barbarzyńcy. Jeśli dorwą cię żywą, będziesz modlić się o śmierć – oznajmiła Daniela, przygryzając z nerwów wargę. Pomogłam jej założyć woal.
Była dla mnie jak matka. Uściskałam ją z płaczem, a potem pozwoliłam jej odejść. Grzechot klucza w zamku przyprawił mnie o paniczny dreszcz. Wyjrzałam ukradkiem przez okno. Moje ukochane królestwo spowijał dym i ogień. Żołnierze mężnie walczyli, broniąc murów, ale najeźdźca miał przewagę liczebną i cóż… Był gotowy na wszystko. Żołnierze wroga wyglądali jak monstra z najgorszych koszmarów. Mieli na twarzach potworne maski z wymalowanymi czaszkami. Na ich szyjach pobrzękiwały naszyjniki z kości. Potężni mężczyźni górowali nad rycerzami królestwa Avereel, którzy w swoich srebrzystych zbrojach prezentowali się dość delikatnie.
Kątem oka dostrzegłam błysk. Daniela ruszyła na moim koniu przez tłum – wznosiła miecz, który przed momentem błysnął w porannym słońcu. Jej brawura nie trwała długo. Jeden z wojowników zepchnął ją z siodła, a potem zerwał srebrzysty welon, który skrywał jej twarz.
– Uzurpatorka! – wrzasnął. Moje serce objął lodowaty strach. Wydałam z siebie krzyk, czym zwróciłam uwagę ich dowódcy. Odnalazłam go w morzu ciał. Zdecydowanie się wyróżniał, nosząc na głowie dziwną koronę z poroża. Nasze oczy skrzyżowały się na moment, co wzbudziło we mnie jeszcze większą falę przerażenia.
Widziałam, że mnie dostrzegł i po mnie idzie.
Był wysoki jak wszyscy wrogowie. Nie miał na sobie zbroi, jego jedyną ochroną przed mieczem okazała się okrągła tarcza. Trzęsącą się dłonią wyjęłam sztylet z wyściełanej atłasem szkatuły. W drugiej ręce nadal trzymałam fiolkę z trującym płynem. Mogłam tylko liczyć na to, że rycerze broniący drzwi mojej komnaty go zabiją.
Po chwili na korytarzu usłyszałam za nimi odgłosy walki. Schowałam się za wielkim krzesłem. Czułam słony smak potu, który ściekał mi po twarzy i oblepiał kark. Wiedziałam, że sytuacja jest beznadziejna. Drewniane drzwi trzęsły się od uderzeń, przez szparę na dole popłynęła krew. Jej zapach sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłam się do okna, żeby złapać oddech, ale i tam nie znalazłam ukojenia, bo woń posoki mieszała się z dymem.
Bycie dzielną musiało stać się moim nawykiem, więc zepchnęłam strach w dalsze odmęty umysłu. Jednak po chwili stało się coś, co przelało czarę goryczy. Na kolistym dziedzińcu tłum falował w ferworze walki. Tłoczyło się tu zbyt wiele barbarzyńskich bydląt, by nasi byli w stanie odeprzeć atak. Wielkie nieforemne topory i miecze ociekały krwią moich rodaków. W szarości poranka, kłębach dymu, szalejących wokół iskrach dostrzegłam, jak mój ojciec pada na kolana. Zacisnęłam zęby tak mocno, że ból przelał się na całą moją szczękę. Kiedy wielki wojownik opuścił miecz, po mojej twarzy popłynęły łzy. Kilka chwil później głowa ojca została nabita na pal u bram miasta. Z trudem powstrzymałam wymioty.
Barbarzyńca, który wykończył wszystkich moich rycerzy, zaczął uderzać w drzwi i wrzeszczeć.
Zadrżałam nerwowo, chowając sztylet w połach szat. Miałam zamiar zabrać potwora ze sobą na tamten świat. Chociaż tyle mogłam zrobić. Dla taty, dla moich ludzi.
Otworzyłam fiolkę zębami i wyplułam korek.
Wrota mej komnaty trzęsły się od uderzeń. W końcu mechanizm puścił i się rozwarły.
Mężczyzna musiał schylić głowę, żeby wejść do środka, nie uszkodziwszy swojej groteskowej korony. Odruchowo zrobiłam dwa kroki wstecz i znalazłam się pod ścianą.
Myślałam, że będę dzielna i rzucę się na niego z ostrzem, ale nie dałam rady się ruszyć. Wstrzymałam oddech, strach zmroził mnie od stóp do głów. Potwór zbliżał się powoli, przyglądając mi się uważnie.
– Padnij na kolana – warknął. Wyraźnie dało się słyszeć w jego mowie akcent Ludzi Lasu. Udawałam, że nie rozumiem, co wywołało u niego irytację.
– Padnij na kolana – powtórzył, cedząc każde słowo. Był już ode mnie zaledwie na odległość krzesła. Chwycił oparcie i odrzucił siedzisko na drugi koniec komnaty. Wcześniej prosiłam Danielę, żeby pomagała mi je przesunąć. – A daruję ci życie.
Jeśli dorwą cię żywą, będziesz modlić się o śmierć. Słowa towarzyszki wybrzmiały w mojej głowie.
Napastnik dostrzegł ruch mej dłoni i natychmiast zareagował.
Nie zdążyłam jej podnieść, gdyż ostrze sprawnie wytrąciło fiolkę z moich palców, jednocześnie je raniąc. Przez chwilę myślałam, że bydlak mi je odciął.
Załkałam, przyciskając rękę do brzucha, po czym wbiłam plecy w lodowatą ścianę. Mężczyzna zerknął na fiolkę, a potem na mnie i pokręcił głową, cmokając przy tym z dezaprobatą. Podchodząc, nadepnął na nią – szkło zachrzęściło pod masywnym buciorem.
Uniosłam wzrok na jasne oczy skryte za przerażającą maską. Dym wdzierał się do komnaty, powodując duszności i utrudniając widoczność. Rana paliła żywym ogniem. Nie miałam zamiaru padać na kolana przed tym potworem.
Już stał nade mną. Nagle złapał mnie za brodę, a następnie przyłożył ostrze do mojej szyi. Zdobyłam się na to, by spojrzeć na niego butnie. Miałam nadzieję, że poderżnie mi teraz gardło. Zamiast tego chwycił mnie za kark jak niesfornego psa i pociągnął do okna. Dym buchnął mi w twarz, w efekcie czego zakaszlałam żałośnie.
– Każ im się poddać – warknął, owiewając mnie gorącym oddechem. Po raz kolejny musiałam powstrzymać odruch wymiotny. Brzydziłam się go. Teraz przyciskał mnie do wysmarowanej krwią i błotem klatki piersiowej.
– Nie.
Skóra zapiekła mnie tam, gdzie nacisnął na nią ostrzem.
Huknął koło mojego ucha:
– Poddajcie się albo ją skrzywdzę!
Ledwo trzymający się na nogach wojownicy odwrócili głowy w moim kierunku. Już miałam krzyknąć, żeby go nie słuchali, ale wielka ręka zakryła mi usta.
Najeźdźcy zaczęli szydzić, przekrzykiwać się, który z nich weźmie mnie jako pierwszy.
– Może jednak? – Gorący oddech potwora ogrzał moje ucho. Ostrze przesunęło się w kierunku dekoltu. Zaczęło rozpruwać moją suknię. Trzeba było wypić tę cholerną truciznę, kiedy ten bydlak był za drzwiami! Daniela miała rację, dlaczego jej nie posłuchałam?!
Stal szczęknęła. Pierwszy rycerz odrzucił miecz i podniósł ręce. Pozostali uczynili to samo. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak najeźdźcy pętają im nadgarstki, a potem ustawiają ich w szeregu. Masywny mężczyzna obserwował to ponad moim ramieniem, wciąż przyciskając mnie mocno do siebie. Czy mimo tego, że się poddali, i tak mnie skrzywdzi?
Nadal trzymał ostrze w okolicach mojego biustu.
Kiedy z mego gardła wydobył się szloch, zorientował się, że trzęsę się ze strachu. Zabrał sztylet i się odsunął.
Odwróciłam się powoli. Niemal słyszałam, jak wali mi serce.
Wreszcie miałam moment, żeby mu się przyjrzeć. Szeroki w barach, umięśniony, przerażający. Wyglądał, jakby dopiero co wykąpał się we krwi swoich wrogów. Nie mogłam na niego patrzeć i nie czuć przerażenia. I on przyglądał mi się wnikliwie. Zauważyłam, że pod warstwą krzepnącej czerwieni jego tors i ręce pokrywają liczne blizny. Nagle stałam się boleśnie świadoma częściowo odkrytych piersi, bo na nie spoglądał.
Nie działałam racjonalnie – zamiast się zakryć, rzuciłam się na niego z wściekłością. To przez niego ojciec nie żył, a większość mojego ludu umarła w męczarniach. Daniela skonała, stratowana przez konie.
Wyjęłam nóż i wbiłam mężczyźnie w bok. Dobrze wiedzieć, że krwawi tak samo jak każdy inny człowiek. Prędko mnie spacyfikował i przycisnął do dywanu. Przez kilka chwil szamotaliśmy się niezdarnie.
– Zaskakujesz mnie, księżniczko – sapnął, kiedy w końcu mnie unieruchomił. – Żadnemu twojemu rycerzowi się to nie udało.
Miałam wrażenie, że był rozbawiony.
Udało mi się go kopnąć w goleń.
– Złaź ze mnie, potworze!
Mężczyzna zmarszczył brwi.
– Zdaje się, że nie jesteś już w pozycji do wydawania rozkazów.
Jego twarz znalazła się blisko mojej. Teraz widziałam dokładnie pociągnięcia pędzla z białym barwnikiem, którym pomalowano czaszkę zwierzęcia. Byłam w stanie policzyć słoje drewna, z którego wykonano maskę. A oczy… Nie harmonizowały z resztą. Wydawały się zbyt jasne i zbyt niewinne, niepasujące do wizerunku brutala, który przed chwilą zgładził więcej osób, niż ja widywałam przez miesiąc. Moje łopatki uderzyły o podłogę, kiedy pchnął palcami me ramię. Byłam zmęczona, zrozpaczona, wyczerpana. Oni wszyscy nie żyli… Głowa ojca zdobiła wejście do miasta. I w tym momencie zdecydowałam, że mi za to zapłaci. Zmiażdżę go, zdepczę to, co po nim zostanie, zadbam, by jego truchło rozdziobały sępy.
Do komnaty wpadli inni wojownicy, śpiewając pieśń zwycięstwa. Widziałam, jak ich ubłocone stopy wlewały się do pomieszczenia.
Ich król siedział na mnie okrakiem, co wzbudziło falę niewybrednych komentarzy.
Przymknęłam oczy, boleśnie świadoma, że zaraz zerwą ze mnie ubranie.
Jeden z nich przyklęknął, bełkocząc coś po ichniemu. Przyłożył dłonie do moich nadgarstków tak, by jego przywódca miał wolne ręce, żeby dalej działać.
Jednak ich król odpowiedział coś stanowczo i tamten się wycofał.
– Nikt cię nie tknie – wymruczał przy moim uchu. – Z wyjątkiem mnie.
Ulga przemieszana z przerażeniem wypełniła moje serce.
W końcu ze mnie wstał, po czym wydał kilka rozkazów. Jego ludzie natychmiast wzięli się do osadzania drzwi w zawiasach.
Leżałam bezwładnie, kiedy przerzucali moje prywatne rzeczy, szukając broni.
Rogaty drań patrzył na mnie głodnym wzrokiem, sprawiając, że czułam się jak kawałek mięsa.
Nie wiedziałam, ile to trwało, ale nie raczyłam wstać.
W końcu wszyscy się wynieśli, a król tego zbiorowiska wynaturzeń posłał mi ostatnie groźne spojrzenie, nim z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi.
Zamknęłam oczy, starając się nie myśleć absolutnie o niczym.
Pięć tygodni wcześniej
Drzwi otworzyły się niespodziewanie. Widziałam w lustrze, jak służąca w czepku wchodzi do komnaty.
– Jak śmiesz! – zbeształa ją Daniela i pomachała groźnie szczotką, którą mnie czesała.
– Wasza wysokość, racz przyjąć moje przeprosiny. – Dziewczyna dygnęła niezdarnie. – Ale wasza wysokość musi coś zobaczyć.
– Księżniczka nie może teraz wyjść. Wszak już przyjechało kilku zalotników.
– Właśnie o to chodzi – pisnęła służka.
Poprawiłam kasztanowe loki spływające na ramiona odziane w różowy jedwab. Na moim nosie słońce zdążyło dziś rozsypać kilka piegów, mimo że Daniela jak zawsze uparcie wciskała mi na głowę kapelusz.
– Masz rację – odparłam krótko, na co czesząca mnie kobieta kiwnęła głową z zadowoloną miną. – Zamieńmy się ubraniem.
Daniela rozdziawiła usta niczym karp wyjęty z wody.
– Ale nie… nie…
– Rynn mówiła, że chodzi o mojego potencjalnego męża. Lepiej, żebym to sprawdziła.
Po chwili Daniela z wielkim niezadowoleniem założyła moją suknię i rozpuściła włosy.
– A co, jeśli przyjdzie król? – spytała z przerażeniem.
– Strażnik zostanie poinformowany, żeby mi nie przeszkadzać, bo się modlę – odparłam, wciągając przez głowę beżową tunikę noszoną przez służbę. Jeszcze tylko czepek i nikt mnie nie pozna. Służący i tak zawsze wbijali wzrok w podłogę.
Wypowiedziałam rozkazy przez zamknięte drzwi. Gdy z zewnątrz dobiegło: „Tak jest, wasza wysokość”, Rynn zachichotała, natomiast Daniela jeszcze bardziej się najeżyła.
Wyśliznęłyśmy się na korytarz, zostawiając niezadowoloną kobietę w środku. Chyba teraz naprawdę się modliła.
Rynn poprowadziła mnie do zachodniego skrzydła. Wkroczyłyśmy do ciemnej komnaty, a potem przeszłyśmy na balkon. Woń pnących się tu róż wisiała w powietrzu. Widziałam ciemny zarys ciała służącej na tle roziskrzonych świateł miasta. Pokazała mi dłonią, by schylić głowę, potem minęłyśmy rząd pomieszczeń. Wkrótce przycisnęła palec do ust i wskazała brodą okno. Ciekawość wyparła strach i zajrzałam do środka. Księżyc oświetlał dwa przyciśnięte do siebie ciała. Dopiero po chwili poznałam księcia Doriena Daire i córkę ogrodnika. Całował ją z zapalczywością znaną mi jedynie z książek, które udało mi się wykraść z biblioteki.
Zacisnęłam usta. Dziewczyna zawsze była dla mnie miła, nie podejrzewałam, że może zrobić coś takiego.
Ojciec Doriena, Edda, władał sąsiednimi ziemiami. Na naszym niewielkim kontynencie znajdowało się kilka krain. Królestwo Eddy graniczyło z Avereel na linii rzeki Karmeny. Słynęło z handlu różowymi kwiatami – lopuncjami, stąd nazwa – Lopunte. Intensywnie pachnące kwiaty porastały każdy wolny skrawek pól. Zbierano je pieczołowicie, nie tylko dla ozdoby, również wyrabiano z nich kosmetyki. Płatki odcinano i miażdżono, by wydobyć z nich aromat, a w efekcie stworzyć pachnące perfumy i mydła. W centralnym punkcie stolicy, Lorres, na wzniesieniu wyrastał zamek starszy niż nasz. Jego architektura w porównaniu ze strzelistymi wieżami zamku w Caribatalis wydawała mi się masywna i przysadzista. Zupełnie taka sama jak król Edda Daire o paciorkowatych oczach. Kojarzył mi się z wielką ropuchą siedzącą na tronie. Synowie szczęśliwie nie odziedziczyli po nim tych kształtów. Lucien całe dnie trenował szermierkę i rzucał kąśliwe teksty. Rzadko się do mnie odzywał, a jeżeli już, to nazywał mnie smarkulą, która zadziera nosa.
Dorien z kolei poświęcał mi dużo uwagi, ale nie takiej, jak chciałam.
Kiedyś z przebiegłym uśmiechem podał mi bukiecik lopuncji. Ucieszył mnie ten gest. Przyłożyłam kwiaty do nosa i zaciągnęłam się słodkim zapachem. Wtedy coś śliskiego dotknęło mego palca, sprawiając, że aż jęknęłam. Kwiaty spadły na marmurową mozaikę, a bracia ryknęli śmiechem. Nie bałam się robaków. Bardziej rozdrażniło mnie to, że ci dwaj zaczęli rozdeptywać niewinne stworzenia i świetnie się przy tym bawili. A im usilniej próbowałam ich powstrzymać, tym sprawiało im to większą radość.
Przyjeżdżali w porze letniej do Caribatalis. Pamiętam, że wydawali prymitywne dźwięki pachą i ciągnęli mnie za warkocze. Nie lubiłam żadnego z nich i miałam nadzieję, że ojciec wybierze mi na męża kogoś innego. Daniela mówiła, że Dorienowi szczególnie zależy na małżeństwie, bo to jego brat odziedziczy tron. No cóż, na razie nie było tego widać.
Lopunte słynęło z pięknych kwiatów, zaś naszym głównym źródłem utrzymania była sól. Sól avereelińska wydobywana w kopalniach górskich na południe od Caribatalis przyniosła nam sławę na całym kontynencie. Oprócz tego stolica, Avereel, słynęła z bogatych księgozbiorów i szkoły dostępnej dla wszystkich, którzy chcieli nauczyć się pisać. Za górami znajdowały się kolejne niewielkie państwa. Południowy Yord również wydobywał sól i eksportował ją do dalszych krain. Gruchle – miasto nad szumiącym oceanem po drugiej stronie kontynentu – oferowało świątynię, do tego było znane z przyjemnego krajobrazu. Brama Róży, usytuowana na skale, stanowiła cel wielu pielgrzymek. Kontynent nie był duży. Konna przeprawa z jednego końca na drugi mogła zająć podobno do tygodnia. No chyba że ktoś używał nielegalnych metod, czyli magii.
– Wasza wysokość, jeśli chcesz, mogę donieść królowi – szepnęła Rynn.
To by oznaczało, że dziewczyna zostanie surowo ukarana, może ścięta. A Dorienowi wszystko się upiecze. W najgorszym wypadku wróci w niesławie do domu.
– Nie ma takiej potrzeby.
Przyglądałyśmy się jeszcze chwilę pocałunkom w ciemnościach.
– Wezwij ją do kuchni.
Rynn kiwnęła głową.
– Może najpierw odprowadzę waszą wysokość do komnaty?
– Poradzę sobie. Idź.
Delikatnie pchnęłam dziewczynę, a ta z oporem ruszyła w kierunku, z którego przyszłyśmy. Chwilę później dostrzegłam cień w szparze pod drzwiami. Pukanie sprawiło, że kochankowie zaprzestali pieszczot.
– Wasza książęca mość, muszę się schować! – zapiszczała dziewczyna, niewątpliwe świadoma, że kara może być sroga.
Dorien pocałował ją po raz ostatni, a potem wypuścił z rąk jej potargane loki. Rynn wykazała się refleksem i otworzyła drzwi, nim córka ogrodnika zdążyła włożyć stopę do szafy.
– Karmeli, pójdziesz ze mną.
Służąca spuściła głowę i podążyła w kierunku strumienia światła. Porcelanowe policzki błyszczały od łez.
Dorien stał nieruchomo. Po kilku chwilach przebudził się z letargu, poprawił rozchełstaną koszulę.
Kiedy zorientowałam się, że będzie wychodzić, zrobiłam w tył zwrot i ruszyłam biegiem z pochyloną głową.
Wślizgnęłam się do pierwszego otwartego pomieszczenia, które znajdowało się na jego trasie.
Uchyliłam drzwi i zobaczyłam wypastowany książęcy but.
– Pst.
Dorien odwrócił się w moim kierunku, marszcząc brwi. Miał spuchnięte usta, zaróżowione policzki, włosy w nieładzie.
– To ja – szepnęłam. Po chwili wahania zrobił kilka kroków w moim kierunku.
– Cześć, skarbie! – Nim się obejrzałam, zatrzasnął wrota i schylił się do pocałunku. – Tęskniłem.
Parsknęłam i położyłam mu dłoń na ustach.
– Dorien, zachowujesz się karygodnie.
Nim się obejrzałam, złapał mą dłoń i ją pocałował.
– Mało kto mówi do mnie na ty. Myślałem o twych ustach i o tamtej nocy pod gruszą… – wysapał, a potem czknął. Poczułam wino. Pięknie!
– Dorien! To ja, Asteriee! – warknęłam, wyswobadzając się z jego objęć, by zapalić lampę oliwną. Migotliwy płomień rozświetlił wnętrze komnaty łaziebnej.
Książę przyglądał mi się przez kilka chwil w skupieniu, po czym wyciągnął dłoń i zdjął czepek z mojej głowy. Falujące włosy rozlały się kaskadą po ramionach.
– Nie powinno cię tu być! – oznajmił surowo. Wyrwałam mu czepek z dłoni.
– Chcę porozmawiać – odpowiedziałam.
– Słucham. – Oparł się tyłkiem o brzeg wanny i skrzyżował ręce w wyczekującej pozie.
– Po pierwsze, chciałam zauważyć, że to niesamowita bezczelność z twojej strony.
Ku mojemu niedowierzaniu uniósł brew.
– Dzień przed audiencjami obściskujesz się z córką ogrodnika.
Naprawdę nie sądziłam, że będę musiała powiedzieć to głośno. Spodziewałam się wyparcia, jednak Dorien pozostał niewzruszony.
– No i?
– No i?!
– Posłuchaj, gwiazdeczko – podjął. – Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem. Poza tym to tylko kontrakt i nic pewnego. Jutro zjadą się kolejni. Wiem, że w twojej głowie w najlepsze kwitnie romantyczny scenariusz, ale muszę to powiedzieć: czeka cię rozczarowanie.
– Jeśli ciebie wybierze ojciec, to z pewnością.
Słysząc to, uśmiechnął się zawadiacko.
– Lepiej się módl, żeby to mnie wybrał.
– Jesteś bardzo pewny siebie, zważając na to, co przed chwilą zaszło.
Dorien wzruszył beztrosko ramionami.
– Jaki masz inny wybór?
– Choćby Lucien – zauważyłam. Chciałam mu wbić tym szpilę. Mięsień na policzku Doriena drgnął, a uśmiech się poszerzył. W końcu książę zaczął się głośno śmiać.
– Myślisz, że on byłby dobrym mężem? – Uniósł znacząco brwi.
– Oczywiście, że tak.
Wyglądał na rozbawionego tym stwierdzeniem. Miałam ochotę wepchnąć go do wanny, w której nadal stała woda.
– Co w tym takiego śmiesznego? – spytałam, przysuwając się nieznacznie. Chyba przewidział mój zamiar, bo zatrzymał mnie ręką.
– To, że Lucien rżnie swojego nauczyciela szermierki. – Zbladłam na tę wiadomość. – O rany, ale byłoby mi ciebie żal, gdyby jednak wybrano mojego brata. Do końca swych dni w celibacie. Nie licząc oczywiście tych paru razów w celu poczęcia, ale z pewnością nie byłoby to coś przyjemnego.
– Jest mnóstwo innych wyborów – zauważyłam i mimo wszystko spróbowałam wepchnąć go do wody. Moje wysiłki nie robiły na nim jednak żadnego wrażenia. – Choćby książę Saeed zza morza…
– Będziesz jego piętnastą żoną – wszedł mi w słowo, na co zezłoszczona tupnęłam nogą. Zaczęłam wyliczać innych książąt, krążąc jednocześnie po pomieszczeniu jak zwierzę w ciasnej klatce.
– …Eman z Gruchle.
– Ma dwanaście lat.
– Syn namiestnika z Południowego Jardu?
– On z kolei dobija pięćdziesiątki, jest podwójnym wdowcem.
Żachnęłam się.
– Jak sama widzisz, jestem jedynym wyborem – stwierdził arogancko, wstając. – Dlatego będziesz milczeć o tym, co zaszło z Karmene.
– Karmeli – poprawiłam go. – Nie chcę męża, który będzie mnie zdradzał za każdym razem, gdy zamknie za sobą drzwi od naszej sypialni. Nie chodzi nawet o zazdrość, tylko o upokorzenie.
Dorien westchnął, mierzwiąc swoje brązowe włosy, a potem wbił we mnie wzrok. Czułam się skrępowana z powodu intensywności tego spojrzenia. Chwyciłam z półki słoik z balsamem, który przywieziono z Lopunte. Odkręciłam go i zaczęłam smarować dłonie.
– Szepnij ojcu o mnie dobre słowo, a będę wiernym mężem – obiecał.
– Raczysz żartować. Masz dwadzieścia trzy lata, a już krążą o tobie legendy. Jurny mieczyk to najłagodniejsze określenie.
Zacisnął usta.
– Nie wszystko to prawa.
– Ta. – Posłałam mu pełen niedowierzania uśmiech. Śliskimi dłońmi próbowałam zamknąć kosmetyk, ale nakrętka wypadła mi z ręki. Dorien ją podniósł i mi podał.
– O tobie też gadają, ale będę dżentelmenem i zachowam to dla siebie.
Jeszcze bardziej mnie tym wpienił. Wiedziałam, co mówiono. Zarzucano mi, że nie jestem aż tak piękna jak matka. Chociaż ojciec udawał, że jest inaczej. Dlatego nie pozwalano mi wychodzić na słońce. Król nie życzył sobie, by włosy mi bardziej zjaśniały i stały się rude, cera też musiała być nieskazitelna. Zerknęłam na siebie w lustrze. Już mogłam stwierdzić, że ojciec i Daniela ponieśli porażkę. Pewnie będę musiała założyć welon. Nie chciałam kontynuować tego tematu z Dorienem, więc zapytałam:
– Powiedz, co byś zmienił w Caribatalis?
Potarł szczękę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Umocnienia. Dobudowałbym więcej umocnień i obniżył wiek poborowy.
Zamrugałam.
– A kto miałby nas zaatakować? Od wschodu są bagna, od południa góry, na północy Płycina i Wężowy Las. Jedyna opcja to twój kraj, co przecież nie jest…
– Uważaj, gwiazdeczko, wróg może mieć piękną twarz.
Z tymi słowami zostawił mnie w komnacie łaziebnej.
Parsknęłam. Chyba się przesłyszałam. Czy Dorien Daire właśnie mi groził?
Siedziałam na tronie. Głowa zaczynała mnie już boleć od ciężaru korony, a usta od wymuszonego uśmiechu. Od kilku godzin trwały audiencje, w których byłam zmuszona brać udział, co więcej – musiałam udawać entuzjazm. Do wielkiej sali tronowej wszedł właśnie kolejny książę wraz ze swoją świtą. Wbrew temu, co mówił Dorien, znalazłoby się kilku w moim wieku, nieżonatych i nawet nieszpetnych. Potoczyłam spojrzeniem po granatowych jedwabiach, w które przybysz był ubrany, i dotarłam do twarzy. Wydawała mi się nieskalana jakąkolwiek myślą. Nie lepiej było, kiedy się odezwał.
Zresztą przybyło ich tu tylu, że już mi się zaczynali zlewać w jedną całość.
Każdy zachwalał dobrodziejstwa swojego królestwa i korzyści, które osiągniemy dzięki sojuszowi. Część z kandydatów zaproponowała, abym przeprowadziła się do nich. Inni chcieli w zawoalowany sposób przejąć królestwo mojego ojca.
Tymczasem książę Dorien stał w cieniu nawy obok brata i posyłał mi nerwowe spojrzenie za każdym razem, gdy któryś z zalotników zdobył moją uwagę na dłużej niż pięć sekund. Lucien z kolei wydawał się zainteresowany samymi kandydatami bardziej niż mną.
Z rozmyślań wyrwał mnie trzask. Drzwi niemalże zostały wyważone, a do środka raźnym krokiem wkroczył siwy mężczyzna odziany w skóry. Za nim podążał młody mężczyzna, mniej więcej w moim wieku. Z mojego miejsca nie widziałam dokładnie jego twarzy, bo trzymał się w cieniu starca. Co to ma być?
Nerwowo zacisnęłam palce na aksamitnej sukni. Przybysze, wyraźnie teraz podenerwowani, wśród wystrojonych dworzan wyglądali prymitywnie. Niektórzy z zebranych rzucali im pełne pogardy spojrzenia, a dwórki chichotały, szepcząc sobie coś do ucha. Wiedziałam, kim są. U nas mówiono o nich „dzicy” albo Silvani. Silva w starożytnym języku oznacza las, więc nazywaliśmy ich Ludźmi Lasu. Ludźmi z Wężowego Lasu…
Stal szczęknęła, kiedy strażnicy wyciągnęli w ich kierunku włócznie, żeby zablokować im przejście.
– Niech mówi! – Król oddelegował zbrojnych niedbałym gestem dłoni.
– Wasza wysokość – przemówił starszy mężczyzna chrapliwym głosem, od którego przeszły mnie ciarki. Na włosach miał kaptur z głowy wilka. – Pozwól, że zaproponuję skromną osobę Handara na męża dla twojej wspaniałej córki.
W moim żołądku coś się zacisnęło. Zerknęłam z niepokojem na ojca, który aż pochylił się na tronie, przyglądając się przybyszom. Przez ułamek sekundy bałam się tego, co zaraz powie.
– Co macie do zaoferowania? – Uśmiechnął się przebiegle.
Nienawidziłam tego pytania, przez nie czułam się jak kawałek mięsa na targu, który za chwilę miał być przehandlowany. Dorien, wyraźnie zaniepokojony, poruszył się. Patrzył na przybyszów gorzej niż na te robaki, które dawniej rozdeptywał.
– Ziemie na południe od portu oraz statki, których używamy do ekspansji za szeroką wodę.
– Masz na myśli te pełne węży lasy, do których ludzie boją się wejść?
Avereel składało się głównie ze wzniesień, które w pewnym miejscu otaczały dolinę nazywaną Płyciną. O tamtejszych lasach krążyły legendy. W przydrożnych karczmach opowiadano o stworach o upiornych twarzach, które porywają dzieci z kołysek. A mężni ojcowie wbiegali do lasu na ratunek z modlitwą na ustach i wysoko uniesionym mieczem. Podobno nikt nie wyszedł z niego żywy.
Siwiejący wojownik skinął głowa, patrząc groźnie w podłogę.
– Statki, którymi dokonujecie grabieży?
Przyjrzałam im się dokładniej. Mieli na sobie poszarpane ubrania, wilgotne od potu, ich skórę pokrywał brud i kurz po dalekiej podróży. Młodszy chyba krwawił z prawej ręki. Niestety nadal nie byłam w stanie dojrzeć rysów jego twarzy. Widziałam jedynie czarne gęste włosy i to, że był mocno umięśniony. Przypuszczałam, że nie chciano ich wpuścić i musieli sforsować strażników przed wrotami.
– Inaczej byśmy nie przetrwali zimy, wasza wysokość – wyznał ze wstydem.
Mogłam się założyć, że któremuś z nich zaburczało w brzuchu. Młodszy nie mógł się powstrzymać i zerknął w kierunku stołu pełnego pyszności, który stał zaraz obok tronu. Na udrapowanym jedwabiu wabiły zapachem kawałki mięsiw, owoce, świeże pieczywo oraz kielichy pełne wyśmienitych napitków. Choć nie mogłam zrozumieć ich sytuacji, bo nigdy nie byłam głodna, bardzo im współczułam. Gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłabym im uprawiać rolę na naszych ziemiach. U nas jedzenia było pod dostatkiem.
Dorien spojrzał mi w oczy z drwiącym uśmieszkiem. Doskonale wiedział, że propozycja zostanie odrzucona, a samych nowo przybyłych i ich niedolę uważał za świetną rozrywkę.
– Jak cię zwą? – Dostojny głos króla wstrząsnął salą.
– Kann Jedno Oko, wasza wysokość – odpowiedział starszy Silvani.
– A więc Kannie Jedno Oko… – podjął mój ojciec pełnym wyższości głosem – chyba nie będziesz zaskoczony, jeśli odmówię. Myślę, że w pełni zdajesz sobie sprawę z tego, że to za wysokie progi.
Kann gwałtownie podniósł głowę. Wszyscy zauważyli, że posiada dwoje oczu i pewnie zaczęli zadawać sobie pytanie, które władca jako jedyny wypowiedział głośno:
– Dlaczego zwą cię Jedno Oko?
Na usta Kanna wpełzł drwiący uśmieszek.
– Zaraz ci pokażę.
Zrobiło się ciemno, a w dłoniach mężczyzny zapłonęło fioletowe światło.
– Czarnoksiężnik! – krzyknął ktoś w tłumie.
– Zabijcie go!
Widziałam oświetlone fioletową poświatą przerażone twarze strażników, kiedy wahali się, czy zaatakować. Nagle błysnęło złowieszczo, a mężczyźni zniknęli. Po chwili rozległ się głos, ale trudno było się zorientować, skąd pochodzi.
– Przeklinam cię, Moranie! Bruk Avereel spłynie krwią mieszkańców, a twoja córka będzie płacić cenę za twą zuchwałość.
– Brać ich! To tylko sztuczki! – wrzasnął ojciec. Moje serce zaczęło bić jak szalone. Wokół mnie nagle zrobiło się niepokojąco pusto i cicho.
Usłyszałam, jak król wyjmuje miecz z pochwy i szepcze w moim kierunku:
– Ukryj się.
Coś zostało przewrócone, jeden ze strażników wrzasnął. Ciemność w tej chwili była tak gęsta, jakby na świecie zgasło słońce i zdmuchnięto ostatni płomień świecy. Ześlizgnęłam się z tronu i zaczęłam biec w kierunku tylnego wyjścia. Ciężka suknia szeleściła, sprawiając, że czułam się jak żywy cel. Nagle coś we mnie uderzyło. Poczułam jeszcze, jak ktoś chwyta mnie pod pachy i pomaga wstać, a potem ciągnie za nadgarstek. Na szczęście mój towarzysz odnalazł dłonią klamkę. Światło obrysowało kontur drzwi, kiedy je otworzył, i po chwili znaleźliśmy się na korytarzu. Dyszeliśmy ciężko. Nim się zorientowałam, z kim tu jestem, młodszy Silvani przyłożył mi ostrze do szyi.
Zaniemówiłam, patrząc mu w twarz. Jasne niebieskie oczy błyszczały na tle oliwkowej karnacji. Było w nich coś drapieżnego. Musiałam przyznać, że uśmieszek, który osiadł na jego pełnych wargach, dodawał mu łobuzerskiego uroku.
– Nie krzywdź mnie! – pisnęłam, unosząc ręce. – Błagam.
Młody mężczyzna spojrzał na mnie w zamyśleniu, ale nie zabrał noża.
– Wyprowadzę cię stąd. Znam tajne wyjście! – zaproponowałam. Dźwięk stóp w rycerskich butach odbił się echem po klatce schodowej.
Dziki chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, osłaniając się mną jak tarczą, jednocześnie drugą dłonią znowu przykładał mi nóż do gardła. Do moich nozdrzy dotarł zapach sosnowego boru, mchu i męskiej skóry.
– Drugie drzwi za zakrętem – sapnęłam. – Tam jest schowek.
Nie byłam pewna, czy mnie rozumiał. Rycerze zbliżali się prędko. Nie chciałam, żeby poderżnął mi gardło podczas próby desperackiej ucieczki. Zmienił kąt ostrza, które odbiło błysk światła i oślepiło mnie na moment.
– Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? – warknął z wyraźnym północnym akcentem, zaciskając palce na mojej talii.
– Trzymasz mi nóż na gardle. Myślę, że możesz być pewien, że nie, bo inaczej byś mi je poderżnął, prawda?
– Słusznie.
Może siedzenie w schowku z człowiekiem, który mi przed chwilą groził, nie było najlepszym pomysłem, ale intuicja podpowiadała, że postępuję słusznie. Silvani pchnął mnie do przodu, jednocześnie nadal złowieszczo trzymał broń przy mojej skórze. Drzwi od klatki schodowej zaskrzypiały, kiedy zniknęliśmy za zakrętem. Bezgłośnie przekręciłam okrągłą klamkę i wślizgnęliśmy się do środka. Przyłożyłam ucho do drewna i usłyszałam biegnących rycerzy oraz krótki rozkaz: „znaleźć księżniczkę”.
– Jak byłam mała, to się tu chowałam po tym, jak podkradłam słodkie bułeczki z kuchni – wyznałam. – Daniela nie pozwalała mi jeść więcej niż dwie. A one były takie dobre.
Rozmarzyłam się na wspomnienie rozpływających się w ustach słodkości. Mężczyzna patrzył na mnie jak na wariatkę. Cóż, może to niecodzienne wyznanie, zwłaszcza w stosunku do nowo poznanej osoby. Dopiero teraz do mnie dotarło, jak blisko siebie cały czas się znajdowaliśmy. Na plecach czułam ciepłe męskie ciało, a do mojego nosa nadal docierał zapach lasu. Mój porywacz był tak duży, że z tymi swoimi mięśniami zajmował prawie całą wolną przestrzeń. Przy nim czułam się maleńka.
– Możesz to łaskawie zabrać? – zapytałam, odpychając delikatnie jego nadgarstek z ostrzem.
Prychnął, ale schował nóż. Nadal jednak się nie odsunął.
Usłyszeliśmy kolejną falę dźwięków dochodzącą zza drzwi.
– Co z twoim ojcem? – zapytałam, czując, że pod moją skórą rodzi się nowy lęk. Dwoje ludzi uzbrojonych jedynie w sztylet i sztuczkę ze światłem przeciwko rycerzom mojego ojca. Usłyszałam, jak Handar, tak chyba go przedstawiono, przełknął nerwowo ślinę. Zaraz jednak wydyszał mi do ucha:
– Myślę, że sobie poradzi. Bardziej bym się martwił o twojego.
– Mój ojciec ma armię do obrony, a do tego jest świetnym wojownikiem – odparłam pewnie.
Słysząc to, znowu parsknął, ale już tego nie skomentowałam. Możliwe, że od tego długiego pobytu w lesie coś mu się poprzestawiało w głowie. Kiedyś mój ojciec własnoręcznie zabił dłużnika na oczach dworzan. Z całych sił próbowałam wyprzeć to wspomnienie z pamięci. Teraz miałam jedno proste zadanie – przeżyć.
– To jaki jest twój plan, księżniczko?
– Czekamy, dopóki po drugiej stronie wszystko się nie uspokoi.
– Chcesz tu zostać do zapadnięcia zmroku? To masa czasu. Znam kilka rzeczy, które mogłyby nam umilić oczekiwanie.
Jego ręka pojawiła się na drzwiach obok mojej głowy. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym spędzić kilka godzin w takiej ciasnocie z nim na swoich plecach.
Komentarz pominęłam więc milczeniem.
Znałam na pamięć taktykę obronną rycerzy taty. Wiedziałam, że dostali rozkaz, aby mnie odnaleźć. Musiałam być po prostu sprytna i utrzymać się przy życiu.
– Przygotuj się – nakazałam, smyrając dłonią klamkę.
– Ja jestem cały czas goto...
Nie zdążył skończyć, bo nacisnęłam ją i wypadłam na zewnątrz. Musiałam zmrużyć oczy z powodu nagłej jasności. Potem rzuciłam się do szaleńczego biegu, rzucając przez ramię tylko jedno krótkie spojrzenie. Handar był tuż za mną. Zatrzymałam się dopiero przy rozwidleniu korytarza i schodach.
– Tędy! – Postawiłam stopę na pierwszym stopniu, ale nie zdążyłam zrobić kolejnego kroku, bo ściągnął mnie z powrotem.
– Co jest?
– Księżniczko, muszę się dostać do wyjścia, a nie do twojej sypialni.
Parsknęłam.
– Nie rób ze mnie kretynki, proszę – oznajmiłam, chwytając palcami żelazne ręce, które ponownie zacisnęły się na mojej talii. – Wiem, jak opuścić zamek.
Handar zacmokał z niezadowoleniem i rozejrzał się wokół.
– Chyba wrócę do mojego pierwotnego planu.
Nadepnęłam mu na stopę, a potem z całej siły uderzyłam go łokciem w żebra. Udało mi się odskoczyć w tył i teraz stałam naprzeciw mężczyzny z wyciągniętą ręką.
– Albo mi zaufasz, albo zacznę krzyczeć – uprzedziłam uczciwie.
Zerknął na mnie nieufnie.
– Jeśli mnie wystawisz, zabiję cię.
– Naprawdę zrozumiałam za pierwszym razem. – Spojrzałam wymownie na nóż. Handar rozejrzał się po korytarzu, a potem sprawnie chwycił mnie pod łokieć i zaczął prowadzić w stronę ogrodu.
– Naprawdę sądziliście, że mój ojciec zgodzi się na takie małżeństwo? – spytałam z niedowierzaniem po tym, jak schowaliśmy się w cieniu płaczącej wierzby.
Handar czujnie obserwował biegających wokół strażników. Słońce igrało w jego ciemnych włosach. Spojrzał mi w oczy.
– A czemu miałby się nie zgodzić?
– No nie wiem. – Sarkazm w moim tonie wybrzmiał głośno.
– Chodzi o to, że nie mamy wielkiego pałacu i majątku? – spytał. Przyjemnie się słuchało jego głębokiego głosu z północnym akcentem.
– Może też o tytuł? – Wzruszyłam ramionami.
Zaśmiał się.
– Zapewniam, że mam inne zalety. – Dostrzegłam dwa ostre kły. Jego lud piłował sobie zęby, żeby podczas walki mogły posłużyć za broń. Gdy zauważył, gdzie się patrzę, natychmiast zamknął usta.
Stal szczęknęła.
– Odsuń się od niej! – Dorien patrzył z pogardą na Handara. W dłoni trzymał uniesiony miecz.
– Spokojnie. On nic mi nie zrobi – powiedziałam łagodnie. – Tylko sobie tu rozmawiamy o tym, jak go bezpiecznie wyprowadzić za mury.
– Skąd ta pewność, gwiazdeczko? – spytał Dorien, nie spuszczając wroga z oczu.
– Ufam obietnicy, którą złożył.
– Silvani to kłamcy. Nigdy nie wierz w ani jedno słowo, które pada z ich parszywych ust. – Splunął, przez co krew zagotowała mi się w żyłach. – Odsuń się od niej, dzikusie!
Nie tylko ja się zdenerwowałam. Handar wyjął sztylet, który przy mieczu Doriena wyglądał jak nóż do filetowania ryb. Obnażył zęby i spojrzał na rywala prowokacyjnie.
Książę wściekle zmrużył oczy. Chwilę pojedynkowali się na spojrzenia, a potem Handar zaatakował. Znienacka i szybko niczym kobra. Zrobił dwa kroki, chwyt – i Dorien znalazł się na ziemi, ciężko przy tym dysząc. Miecz, który dotychczas trzymał, znajdował się już w posiadaniu Handara.
Silvani położył but na jego klatce piersiowej i teatralnie napiął bicepsy.
– Zwycięstwo – pochwalił się, puszczając mi oko. Zachichotałam.
– Tam jest! – krzyknął strażnik z wieży. Kątem oka widziałam, jak łucznicy zakładają strzały.
– Tędy! – zawołałam do mężczyzny, a on natychmiast znalazł się obok i chwycił mnie za dłoń.
Za plecami słyszałam dźwięki mobilizacji, ale wiedziałam, jak ukryć się w ogrodzie. Kilka chwil spędziliśmy za pomnikiem gwiezdnej bogini, a potem wciągnęłam Handara w niewielkie zardzewiałe drzwiczki schowane za żywopłotem. Wśród pajęczyn czołgaliśmy się pod murem, aż dotarliśmy do kamiennej płyty. Nacisnęłam na nią palcami i stęknęłam z wysiłku.
– Pomóż mi.
Mężczyzna pchnął ją, jakby nic nie ważyła. Znaleźliśmy się pod mostem na rzece Castare. Płynęła wartkim strumieniem przez całe królestwo, by przy brzegu Płyciny zamienić się w niewielki wodospad, a następnie zniknąć wśród lasów.
Słońce igrało w chlupoczącej wodzie, mur nad naszymi głowami był omszały i wilgotny. Zerknęłam na ciemne wyjście z murów, a potem na przystań w oddali, przy której bujało się kilka łodzi.
A więc czas na pożegnanie. Handar tymczasem przeszywał mnie wzrokiem. Przyszło mi do głowy coś szalonego i kompletnie nie na miejscu. Wiedziałam, że pewnie nigdy więcej się nie zobaczymy, a niebawem zostanę czyjąś żoną. Możliwe, że trafi mi się Dorien. Chciałam więc czegoś spróbować, a możliwe, że to była jedyna ku temu okazja.
– Czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?
Na twarzy Silvani dostrzegłam zdenerwowanie.
– Co?
Przyjrzałam mu się z nieśmiałym uśmiechem. Na swój sposób był przystojny, chociaż nie według kanonu piękna, który panował w Avereel. Krótko mówiąc, daleko mu było do wymuskanego księcia. Szerokie bary zdobiły blizny, surowe rysy twarzy przywodziły na myśl mściciela.
– Pocałunek na pożegnanie – wymamrotałam nieśmiało. – Nigdy się nie całowałam, a niedługo wyjdę za mąż i…
– Chciałaś zobaczyć, jak to jest? – Uniósł brew. Serce zabiło mi szybciej. Myślałam, że się zgodzi, w końcu cały czas ze mną flirtował. Skinęłam głową, a Handar zrobił poważną minę. Cisza się przedłużała. Wilgotna trawa pod naszymi stopami wydała mi się w tej chwili bardzo interesująca.
– Zapomnij, wygłupiłam się – stwierdziłam, machając ręką. – Powodzenia.
Już się odwróciłam, żeby schować się w tajnym przejściu za kamieniem, ale nagle poczułam, jak chwyta mnie w talii i przyciąga do siebie. Krew w moich żyłach zawrzała. Odgarnął moje szalejące na wietrze włosy i spojrzał mi prosto w oczy. Zaczęłam się trząść od słodkiego lęku.
Handar oblizał dolną wargę, a potem przymknął powieki.
– Trzeba było posłuchać swojego księcia.
– O czym ty mówi…
Nie zdążyłam skończyć zdania, gdyż wziął mnie na ręce i wskoczył do lodowatej wody.
Wynurzyłam się, machając panicznie rękami. Porwał nas nurt. Zaczęłam wrzeszczeć w nadziei na pomoc. Strażnicy w ogóle mnie nie słyszeli.
– Co chcesz ze mną zrobić? – spytałam drżącym głosem. Palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na mojej talii.
– Nie próbuj niczego głupiego, a nic ci nie będzie – obiecał.
Wcale mnie tym nie pocieszył. Postanowiłam się targować. Oblizałam spierzchnięte usta.
– Wstawię się za tobą o prawo łaski – powiedziałam wolno. – Jeśli powiem, że pomogłeś mi się schować, ojciec nic ci nie zrobi.
Teraz płynęliśmy wśród spienionych fal.
– Ty naprawdę niczego nie rozumiesz, prawda? – Spojrzał na mnie z szyderstwem, a potem pociągnął w kierunku brzegu. W przeciwieństwie do mnie pływał doskonale. Rzuciłam okiem na strażnika, który przechodził u góry przez most. Zawołałam o pomoc. Nie zwrócił na nas uwagi. Handar tymczasem mamrotał coś nad moją głową, a później wyrzucił wysoko proszek, który zamigotał w powietrzu.
Po chwili znalazło nas kilku śniadych mężczyzn na koniach. Ich stroje były podobne do ubioru Handara.
– Proszę, nie... – łkałam, kiedy syn Kanna zaczął związywać moje nadgarstki. Domyślałam się, co zaraz się stanie – i byłam pewna, że będzie bolało. Napastnik nie przejął się moimi prośbami o litość. Chwilę później zostałam wciągnięta na siodło. Nogi dyndały mi bezwładnie. Wrzeszczałam, wzywałam pomocy, ale ta nie nadeszła.
Obecnie
Komnata stała się moim więzieniem. Od czasu do czasu przychodziła służąca, która przynosiła mi coś do jedzenia. Większość czasu spędzałam na miękkim dywanie, szlochając na brzegu łóżka. Draperiowana tkanina spływająca z baldachimu służyła mi za rękaw przyjaciela, którego nie miałam. Za każdym razem, kiedy ktoś się zbliżał do moich drzwi, chowałam się za łożem. Mogło minąć kilka dni od momentu, kiedy przeprowadzono mnie do komnat łaziebnych. Tam dokładnie umyto moje ciało i brudną od łez twarz.
Teraz nie potrafiłam patrzeć w lustro, kiedy mnie czesano i przygotowywano. Wbijałam wzrok w świecę stojącą na kamiennej posadzce. Wosk spływał na złoconą podstawkę.
– Król kazał nasmarować ją migdałowym olejkiem – powiedziała służąca do Rynn. Coś w moich trzewiach się zacisnęło.
– Król? – oburzyłam się. – Twój król został w brutalny sposób zgładzony.
Nie patrząc mi w oczy, zaczęła nakładać kosmetyk. Wytrąciłam jej flakon z ręki, spadł na podłogę i rozbił się w drobny mak.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, zyskasz możliwość przeczytania i posłuchania fragmenty powieści, będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Królestwo węży i krwi
ISBN: 978-83-8313-344-7
© Ada Tulińska i Wydawnictwo Amare 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.
REDAKCJA: Beata Kostrzewska
KOREKTA: Agnieszka Łoza
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://wydawnictwo-amare.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk