Księga szubienic - Thomas Enger - ebook + książka

Księga szubienic ebook

Enger Thomas

0,0
49,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

NA POCZĄTKU BYŁA KREW

Dziwny zamach:

Evie udaje się przeżyć próbę zabójstwa, do której dochodzi w jej własnym domu. Obok niej na podłodze w salonie leży martwy mężczyzna, którego nie zna. A w korytarzu siedzi nieruchomo śmiertelnie przerażona, milcząca ośmioletnia dziewczynka.

Dziwne zaginięcie:

Peter, cichy, przygnębiony, niepozorny mężczyzna, spłaca kredyt hipoteczny, podejmuje znaczną kwotę pieniędzy i ginie bez śladu. Półtora roku później daje znak życia: wysyła e-mail, wywołując tym reakcję łańcuchową. Następujące po sobie zdarzenia mają brutalne konsekwencje dla jego najbliższych. I dla niego samego.

Dziwne życie:

Mały Chris dorasta w ciemnym i ponurym domu, naznaczonym tragicznym wypadkiem: utonięciem jego siostry. Z czasem u chłopca rozwija się niezwykły stosunek do życia i śmierci. I do ludzi. Ale Chris uczy się zachowywać tak jak inni, by móc robić to, co lubi najbardziej: ZABIJAĆ.

Thomas Enger wraca z "Księgą szubienic" – nowym, fascynującym thrillerem, w którym pogoń za zaginionym mężczyzną i pytania dotyczące losów młodej dziewczyny tworzą ramę niezwykłej, trzymającej w napięciu historii. Znajdziemy w niej kilka najbardziej niepokojących scen, jakie norweska literatura kryminalna ma do zaoferowania.

Fragment książki:

Drzwi do gabinetu ojca były zamknięte. Mały Chris zapukał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Zapukał jeszcze raz – bo pod żadnym pozorem nie wolno mu było wejść do środka bez pukania – i pociągnął za klamkę. Drzwi otworzyły się.

Stopy ojca nie dotykały podłogi. Wyglądał tak, jakby unosił się w powietrzu. Ze sznurem wokół szyi, który przyczepił do haka w suficie. Oczy miał zamknięte. Pod nim, nieco z boku, leżał przewrócony stołek. Na podłodze było mokro. Zapach przypomniał Małemu Chrisowi to, jak jego własne łóżko śmierdziało czasem o poranku.

Pachniało również czymś innym.

Czy ojciec zrobił kupę?

Chłopiec postąpił krok naprzód, nie odrywając wzroku od ojca. Dziwnie się poczuł, widząc go z twarzą zupełnie pozbawioną koloru.

Matka zawołała z kuchni:

– Chodź, jedzenie stygnie!

Mały Chris stał tak jeszcze przez chwilę. Nie był w stanie przestać patrzeć. Ale w końcu musiał się wycofać i wrócić, ponieważ matka zawołała go jeszcze raz.

– Przyjdzie czy nie przyjdzie? – spytała, gdy chłopiec wszedł do kuchni.

– Nie – odparł i usiadł.

– Trudno – westchnęła, potrząsając głową. – Zjemy bez niego. Jak zwykle.

Zaczął jeść. Paski wołowiny i ryż z warzywami. Smakowało całkiem nieźle.

Thomas Enger (ur. 1973) jest z wykształcenia dziennikarzem i historykiem. Do czasu swojego głośnego debiutu literackiego w 2010 roku pracował w gazecie internetowej. Powieść kryminalna Letarg otworzyła serię pięciu książek, których głównym bohaterem jest dziennikarz Henning Juul. Enger napisał również wiele powieści dla młodzieży, za które aż dwukrotnie odebrał prestiżową nagrodę U-prisen. Razem z kolegą po fachu Jørnem Lierem Horstem wydał serię doskonale sprzedających się thrillerów o Emmie Ramm i Alexandrze Blixie. Prawa do książek Engera zostały sprzedane do ponad 30 krajów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 391

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Thomas Enger

Księga szubienic

Przekład z języka norweskiego:

Milena Skoczko-Nakielska

Sopot 2024

Część I. Adam & Eva

1984

Płacz wyrwał ją ze snu.

Usiadła na łóżku i przyłożyła dłoń do czoła. Potrzebowała kilku sekund, zanim ściany przestały się kołysać. Ból w podbrzuszu, żołądku, klatce piersiowej i plecach sprawił, że jęknęła i wykrzywiła twarz w grymasie. Ale krzyki tuż obok, otwarte, bezzębne usta, lekko pucołowate policzki, zamknięte oczy i jedwabiście miękkie, czarne włosy, to wszystko wywołało jej uśmiech, który miał swoje źródło głęboko w sercu, i uśmierzyło ból. Podniosła niemowlę, pilnując, żeby podtrzymać kark i główkę, zbliżyła je do swojej twarzy, pocałowała w policzek, potem w czoło, szepnęła „ciiiiii” i przytuliła dziecko do swojej szyi, kładąc drugą rękę pod miękką, ciężką pieluszkę.

Jak to możliwe, że dziecko tak cudownie pachniało?

I kiedy właściwie przestawało pachnieć noworodkiem?

Zamknęła oczy, próbując przypomnieć sobie, jak to było z innymi potworkami w domu, ale nie była w stanie. Przez pierwsze miesiące wszystko było spowite gęstą mgłą. Podobnie jak teraz.

Dziecko nie przestawało płakać.

Na pewno jest głodne, pomyślała i zepchnęła najpierw jedną, a potem drugą nogę z łóżka. Chwiejąc się, z niemowlęciem przytulonym do szyi, minęła pokoje gościnne i bibliotekę. Dopiero gdy weszła do kuchni i zobaczyła kucharza i pomoc kuchenną, którzy na jej widok zamarli w bezruchu, uświadomiła sobie, że jest ubrana w samą koszulę nocną.

Nieważne.

Pomoc kuchenna uśmiechnęła się i zrobiła kilka kroków w jej stronę.

– Jaki słodki – powiedziała, chociaż widziała jedynie tył głowy niemowlęcia. Matka nadal nie dostrzegała żadnego podobieństwa między nim a sobą ani też ojcem dziecka. Chociaż po dłuższej obserwacji potomka doszła do wniosku, że jednak tak. Usta miał takie same jak ojciec, zwłaszcza otwarte.

Może Ditlev któregoś dnia przyjrzy się dziecku trochę uważniej, pomyślała, i zdziwi się. Już samo to, że trochę ponad osiem i pół miesiąca temu w pewnym sensie wykorzystała go seksualnie, było dość podejrzane. Tamtego wieczoru, gdy poczuła w ciele, że coś się wydarzyło. Po trzech ciążach takie rzeczy się po prostu wie. Ale Ditlev nigdy nie będzie miał dość rozumu, żeby cofnąć się w czasie i dokonać obliczeń. Zresztą jego w ogóle nie interesowało to, kiedy dokładnie zaszła w ciążę.

– Zdecydowali się państwo na jakieś imię? – spytała pomoc kuchenna.

– Nie.

– Nie mają państwo żadnych kandydatów? Teraz bardzo popularne stało się nadawanie imion po przodkach.

– Auroro…

Pomoc kuchenna odwróciła głowę w stronę kucharza, który zmierzył ją ostrym wzrokiem.

– Och, przepraszam – powiedziała natychmiast i spuściła głowę. – Proszę o wybaczenie.

W tej samej chwili dziecko w końcu ucichło.

Jak powinni je nazwać?

Może coś po ojcu? Uśmiechnęła się do siebie. Ditlev nigdy by tego nie zrozumiał. Chociaż może w głębi serca chciała, żeby zrozumiał?

Mały Chris.

Tak, tak będzie go nazywać. W każdym razie w myślach.

Kuchenny blat uginał się pod ciężarem ziół, główek czosnku, marchewek i ziemniaków. Mnóstwa ziemniaków.

– Po co to wszystko? – spytała.

Kucharz i pomoc kuchenna wymienili szybkie spojrzenia.

– Ee, na popołudniowe przyjęcie – wyjaśnił kucharz i skinął na Małego Chrisa, który chyba znów zasnął.

– Ja… zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj. Ilu nas będzie?

– Trzydzieścioro ośmioro – odparł kucharz.

– Chryste Panie!

Ostatnia rzecz, na którą miała teraz ochotę, to fałszywe uśmiechy i pełne umizgów życzenia od ludzi, którym w rzeczywistości byli zupełnie obojętni. To wszystko to była komedia. Gra pozorów.

– Czy któreś z was widziało mojego męża?

– Niestety nie – odrzekł kucharz.

Pomoc kuchenna rzuciła na niego szybkie spojrzenie i odpowiedziała:

– Ja widziałam go wcześniej rano, gdy przyszłam do pracy. Chyba wybierał się na pole golfowe.

Oczywiście. Zawsze musiał zdążyć rozegrać osiemnaście dołków, zanim zajął się dziewiętnastym.

– Mamo!

Cornelia wpadła do kuchni i objęła matkę za uda. Ostry ból przeszył jej biodra, a potem kręgosłup. Mały Chris znowu zaczął płakać.

– Przestań! – powiedziała matka, gdy Cornelia nie chciała jej puścić. – Mam na rękach noworodka. Przestań, mówię!

Córka spojrzała na rozgniewaną twarz matki i w końcu zrobiła to, co jej kazano.

Matka usiadła plecami do kuchennego blatu. Była zbyt zmęczona, by szukać innego miejsca. Nie obchodziło jej to, że kucharz i jego pomocnica zobaczą, że karmi. Zresztą co tu mogli zobaczyć? Poza tym oboje podpisali oświadczenie, zobowiązując się do zachowania tajemnicy na temat wszystkiego, co działo się w tym domu.

Rozpięła górne guziki koszuli nocnej i przystawiła dziecko do piersi. Minęło kilka sekund, zanim niemowlę zaczęło ssać.

Cornelia znalazła piłkę, którą zaczęła odbijać o podłogę.

– Nie teraz, Cornelio.

Bęc, bęc, bęc.

– Cornelio, czy ty chociaż raz możesz mnie POSŁUCHAĆ?

Córka jeszcze kilka razy odbiła piłkę.

– Mogę iść się wykąpać?

Oparła ręce na biodrach i odwróciła się w stronę matki.

– Chcę się wykąpać, mamo. Sama.

Matka wyjrzała przez okno. Niebo było zachmurzone. Wiatr kołysał drzewami. Małej będzie bardzo zimno, kiedy wyjdzie z basenu.

– Proszę bardzo – westchnęła. – Wykąp się.

Tupiąc głośno, Cornelia opuściła kuchnię.

– Ale trzymaj się płycizny! – zawołała za nią matka. – Nie umiesz jeszcze aż tak dobrze pływać.

Nie otrzymała odpowiedzi. Słychać było jedynie odgłos oddalających się kroków oraz kucharza i jego pomocnicę, którzy kroili i siekali warzywa.

Dzieci, pomyślała matka.

Po co właściwie powołuje się je na świat?

*

Mały Chris jadł długo i najadł się do syta, gdy nagły krzyk sprawił, że matka odwróciła głowę.

– Mamo!

To była Cornelia.

– Ratunku!

Matka westchnęła i napotkała zmartwione spojrzenie kucharza.

– Ona zawsze to robi – powiedziała. – Ciągle musi być w centrum uwagi. A teraz, z noworodkiem w domu…

Potrząsnęła głową.

– Ratunku!

– Robi się coraz gorsza – kontynuowała matka. – Wczoraj podobno uderzyła się w szkole. Chciała, żeby Eli Marie zawiozła ją na pogotowie. A nawet nie leciała jej krew.

Wypuściła gwałtownie powietrze.

– Mam…

Kucharz spojrzał na asystentkę. A ona na niego.

Matka wstała, rozejrzała się za jakąś ścierką, którą mogłaby podłożyć pod buzię dziecka. Robienie tego w kuchni było błędem. I gdzie, do cholery, jest Eli Marie? Dlaczego ostatnio tak trudno znaleźć kogoś odpowiedzialnego do pomocy?

Matka wyjrzała przez okno w stronę basenu, ale nie dostrzegła Cornelii. Pewnie znudziło jej się odgrywanie dramatu.

Matka chodziła tam i z powrotem z dzieckiem przy szyi. Kołysała je w górę i w dół, w górę i w dół, głaskała je po główce, karku, plecach. Tą pieluszką, pociągnęła nosem, pozwoli zająć się opiekunce.

Nagły ruch za oknem sprawił, że matka się zatrzymała. Zobaczyła Eli Marie biegnącą w kierunku basenu. Dziewczyna wskoczyła do wody w ubraniu i zniknęła pod powierzchnią. Po chwili wypłynęła. Na jej twarzy malowały się panika i przerażenie.

A na rękach…

Matka nie zauważyła, że podniosła obie dłonie do ust.

Ani tego, że chwilę wcześniej upuściła Małego Chrisa.

2021

1

Telefon dzwoni trzeci raz w ciągu niespełna dziesięciu minut. Rzucam okiem na wyświetlacz i widzę, że to ten sam nieznany numer. Ustaliłam, że właściciel również jest nieznany, co tylko utwierdza mnie w decyzji, żeby nie odbierać. Nienawidzę telemarketerów.

Odwracam głowę z powrotem do filiżanki herbaty i scenariusza.

Zostało mi pięć tygodni i trzy dni.

Do tej pory zdążyłam przełożyć jedną trzecią. Staram się przetłumaczyć siedem stron dziennie, ale nie jest to łatwe – nie, kiedy książka jest słaba, i nie, kiedy marzę tylko o tym, żeby spać. A właściwie zasnąć. Dziś w nocy udało mi się zasnąć dopiero trochę po trzeciej nad ranem, chociaż teraz nic już nie pamiętam z tych kilku minut chaotycznego snu.

– Nawiedza cię zbyt dużo demonów – powtarza Vegar. – Wejdź na Tindera.

– Straciłam wiarę w mężczyzn – odpowiadam równie często. – I wiarę w to, że gdzieś tam jest ktoś, kto wytrzyma to, co ja muszę wytrzymywać.

– Nie po to masz wejść na Tindera – odpowiada Vegar. – Potrzebujesz kogoś, z kim mogłabyś się zabawić.

– Tak, to dobry pomysł. Gdybym jeszcze pamiętała, jak to się robi.

Tym razem przychodzi esemes. Z tego samego numeru.

Hmm.

Telemarketerzy nie wysyłają esemesów.

Odblokowuję wyświetlacz i wpatruję się w słowa wiadomości.

„Odnalazłem twojego ojca”.

*

Mój ojciec…

Serce wali mi w piersi, kiedy wybieram numer i przykładam telefon do ucha. Natychmiast się podnoszę. Odbiera po dwóch sygnałach. Męski głos mówi tylko „hej”, a potem czeka, aż ja się odezwę.

– Co…?

Słowa grzęzną mi w gardle. Robi mi się gorąco.

– Mój ojciec…

Chrząkam i staram się odzyskać kontrolę nad słowami, pytaniami, aż dochodzę do pierwszego i chyba najważniejszego:

– Z kim rozmawiam?

Mija kilka sekund, zanim pada odpowiedź:

– To, kim jestem, nie jest istotne.

Marszczę czoło.

– Wystarczy, że wiem, kim ty jesteś – mówi dalej mężczyzna. – I wiem, kim był twój ojciec. Zaginiony, prawie dwa lata temu, uznany za zmarłego. Ale ty chyba nigdy do końca w to nie wierzyłaś, prawda?

Brzmi tak, jakby delektował się tym, o czym mówi. Próbuję przełknąć ślinę, ale nie mogę.

– Nie lubię rozmawiać z ludźmi, których nie znam – mówię i chrząkam.

– A ja nie lubię brokułów.

Nie wiem, co odpowiedzieć.

– Czego chcesz? – pytam w końcu.

– Jak już mówiłem: odnalazłem twojego ojca.

– No i?

Wybucha śmiechem.

– Nie jesteś ciekawa, co się z nim działo?

– Owszem – odpowiadam niepewnie. – Co się z nim działo? Gdzie jest?

Znowu się śmieje.

Staram się uporządkować myśli.

– A więc – mówię, ponieważ wydłużająca się cisza po drugiej stronie zaczyna mnie złościć. – Jeśli nie chcesz, żebym się rozłączyła, powinieneś podać mi nazwisko, które mogłabym sprawdzić, to znaczy twoje nazwisko, i wolałabym, żebyś mnie nie przekonywał, że jesteś bogatym wujkiem z Ameryki.

Mija kilka sekund.

– Nie znajdziesz mnie w necie.

– Nie?

– Ważniejsze od tego, kim jestem, jest to, co odkryłem. Twój ojciec…

Wyobrażam sobie, jak mężczyzna po drugiej stronie potrząsa głową.

– Nie możesz po prostu powiedzieć, czego ode mnie chcesz?

– Czego chcę?

Znowu zaczyna się śmiać.

– Czy to nie jest oczywiste?

– Chcesz… chcesz pieniędzy.

Nie odpowiada.

Przełykam ślinę.

– Ile?

– Sto.

– Sto…?

– Sto tysięcy.

– Sto tysięcy?!

Podnoszę głos.

– To naprawdę niewielka cena za to, czego się dowiedziałem.

Robię kilka kroków w stronę ściany. Odwracam się i idę z powrotem.

– Naprawdę myślisz, że mam do rozdania sto tysięcy?

Na to pytanie również nie odpowiada.

– Dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Dlaczego nie idziesz z tym do mojej mamy?

– Ty wydajesz się trochę bardziej zainteresowana odkryciem prawdy o ojcu niż ona.

– I wiesz o tym – jąkam się – ponieważ dobrze znasz moją mamę?

– Nie – odpowiada. – Wiem o tym, ponieważ czytam gazety.

Wycieram pot z czoła.

Ma rację.

Po jakimś czasie mama przestała szukać i robić sobie nadzieję. Nie chciała zwracać się więcej z apelem do policji, do mediów, wolała, żebyśmy spróbowały zaakceptować fakt, że ojciec zniknął, chociaż to jego zniknięcie od początku wydawało się bardzo dziwne.

– Mówisz, że coś odkryłeś? A więc nie chodzi tylko o to, że go odnalazłeś? Tak mam to rozumieć? Odkryłeś również, dlaczego odszedł?

Mija parę sekund. W końcu odpowiada:

– Tak.

Kilka razy przełykam ślinę.

– Nie wierzę ci.

– Ty… mi nie wierzysz?

– Nie. Wydaje mi się, że próbujesz mnie oszukać.

Na krótką chwilę zapada cisza.

– Jest mnóstwo rzeczy dotyczących twojego ojca, o których nie wiesz.

– Cóż – odpowiadam. – I może niech tak zostanie. A ty na pewnojesteś facetem, któremu staje, kiedy tak dzwonisz po ludziach i igrasz z ich życiem, ale ja nie mam siły tego słuchać. Lecz się. Kimkolwiek jesteś.

*

Wybieram numer Vegara, który znajduje się na drugim miejscu na liście połączeń. Odbiera natychmiast. Zanim udaje mi się wykrztusić słowo, zaczynam płakać. Nie mogę się uspokoić.

– Co się dzieje? – pyta zmartwiony.

W końcu udaje mi się wyjąkać, co się stało.

– Chryste Panie! – woła. – Co to za chore zagranie?

– Nie wiem – odpowiadam.

Żadne z nas nie mówi nic przez dłuższą chwilę. Wciąż słyszę głos mężczyzny: jasny, chłodny, opanowany.

– A jeśli on nie kłamał? Jeśli tata żyje i ten facet naprawdę go odnalazł?

– Cóż – mówi Vegar. – Zadaj sobie pytanie: po co ktoś robi coś takiego? Po co szuka ludzi, którzy nie chcą być odnalezieni?

– Tak jak powiedział: żeby na tym zarobić.

– Owszem, ale wtedy zwykle płaci się z góry. Kontaktujesz się z kimś takim i pytasz: możesz znaleźć mojego ojca? W tym przypadku jest na odwrót. Facet przychodzi do ciebie i nie daje ci żadnych konkretów. Nie chce nawet ujawnić, kim jest.

Słucham, co Vegar ma do powiedzenia.

– To śmierdzi na odległość – dodaje.

Na kilka sekund zapada cisza, a potem odzywa się telefon. Wiadomość tekstowa. Z tego samego numeru.

– Shit!

– Co jest?

– Przysłał mi zdjęcie.

– Zdjęcie czego?

– Jeszcze go nie otworzyłam.

– To otwórz!

– A jeśli to jakiś pieprzony dickpic?

– To zobaczysz jednego od Bóg wie jak dawna. Nic ci nie będzie. No dalej, otwórz zdjęcie.

Nabieram powietrza i klikam na ikonę.

– O Boże!

Zdjęcie przedstawia mężczyznę patrzącego w bok, jakby sprawdzał, czy może bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy. Wykonano je z pewnej odległości, z góry i nieco ukośnie, jakby kamera monitoringu była skierowana na wejście do budynku. Ma krótsze i rzadsze włosy niż wtedy, gdy widziałam go po raz ostatni. Poza tym jest znacznie chudszy, tak że rzeczy na nim wiszą.

Ale nie mam najmniejszych wątpliwości.

– Co jest? – pyta Vegar.

Siedzę i patrzę na zdjęcie.

– To jest tata – odpowiadam w końcu.

– Żartujesz?

– Nie.

– Prześlesz mi to zdjęcie?

Robię to, o co prosi. Odzywa się ponownie zaledwie pół minuty później:

– Wiesz, że zdjęcie można łatwo sfałszować, prawda?

– Myślisz, że to fotomontaż?

Waha się lekko.

– Nie wiem.

Znowu zapada cisza.

– Co zamierzasz zrobić?

– Nie mam pojęcia. Trudno to wytłumaczyć, ale… facet brzmiał wiarygodnie.

– Potrzebujesz pieniędzy?

– Nie, nie.

– Wiesz, że mogę ci pożyczyć, jeśli…

– Nigdy nie poproszę cię o pieniądze.

– Daj spokój. Nie bądź dzieckiem.

– Sam nie bądź dzieckiem. To się nigdy nie stanie.

Vegar wzdycha.

– Oddzwonię do niego – mówię. – Spróbuję się z nim dogadać.

– Jesteś pewna?

– Nie.

Niczego nie jestem pewna. To jedyna rzecz, której jestem pewna.

Ale muszę się dowiedzieć.

Zwracałam się do wszystkich i szukałam odpowiedzi bardzo długo.

Muszę się upewnić.

2

Adam Borg zatrzymuje się przed na wpół otwartymi drzwiami. W korytarzu na podłodze siedzi dziewczynka. Przyciska plecy do ściany i patrzy przed siebie pustym wzrokiem.

Adam stawia ostrożnie krok w jej stronę. Ciągnie drzwi trochę bardziej do siebie. Dziewczynka nie porusza się. Na podłodze przed dziewczynką i pod nią utworzyła się kałuża. Charakterystyczny zapach moczu wypełnia nozdrza Adama. Mężczyzna wyczuwa również inne zapachy. Metalu. Żelaza.

– Cześć – mówi możliwie najłagodniej. – Mam na imię Adam.

Podchodzi krok bliżej.

– Pamiętasz mnie? Z wczoraj?

Próbuje nawiązać z dziewczynką kontakt wzrokowy, ale ona przez cały czas wpatruje się w jeden punkt na ścianie. Na pozbawionych koloru policzkach widać wilgotne smugi.

W przedłużeniu korytarza, w salonie na podłodze leży mężczyzna. A nieco dalej, przykryta częściowo ławą, kobieta. Jest zwrócona twarzą do kanapy, ale się nie porusza. Żadne z nich się nie porusza.

Adam mija szybko dziewczynkę i wchodzi do salonu. Mężczyzna leży na brzuchu w kałuży krwi. Nic nie wskazuje na to, że oddycha. Mimo to Adam pochyla się nad nim i przykłada dwa palce do jego tętnicy szyjnej.

Brak tętna.

Adam wstaje. Trzeszczą mu kolana. Okrąża ławę i podchodzi do kobiety. Odsuwa ławę nieco dalej, tak aby móc uklęknąć obok poszkodowanej, i przykłada palce również do jej szyi.

Słabo wyczuwalne tętno.

Nagle czuje dudnienie w uszach. Podnosi się i robi kilka kroków do tyłu, jednocześnie wyciągając telefon i słuchawki. Przez chwilę męczy się, umieszczając jedną z nich w uchu, a potem wybiera numer alarmowy policji.

– Halo? Nazywam się Adam Borg. Jest… jest tutaj martwy mężczyzna i kobieta, która… która jeszcze żyje, ale…

Wkłada słuchawkę do drugiego ucha i poprawia pierwszą, tak aby lepiej siedziała.

– Skąd dzwonisz, Adamie?

Mruga szybko kilka razy.

– Ee… z mieszkania na… Helsfyr.

– Adres?

– Fredrik Selmers vei 7. Tak mi się wydaje.

Po drugiej stronie słychać stukanie w klawiaturę.

– To twoje mieszkanie?

– Nie.

– Ale leży tam martwa osoba. Zgadza się? I ciężko ranna kobieta?

– Tak. To wygląda tak, jakby oboje zostali postrzeleni. W każdym razie mężczyzna.

Dźwięki w tle: ktoś odsuwa krzesło, dzwoni telefon.

– Kiedy to się stało?

– Tego… nie wiem.

– Znasz ich?

– Nie.

– Jak to się stało, że znalazłeś się w tym mieszkaniu?

– To… długa historia.

– Okej. Jesteśmy w drodze. Zostań na linii. Czy kobieta wymaga pilnej interwencji przedmedycznej?

– Tego też nie wiem.

– Możesz to sprawdzić?

Adam robi kilka kroków w stronę ławy i widzi, że pole tuż pod lewą kością obojczykową zabarwia się świeżą krwią. Długie, brązowe włosy przykrywają częściowo to, co wydaje się raną wlotową.

– Kobieta bardzo silnie krwawi.

– Możesz spróbować zatamować krwawienie?

Adam rozgląda się dookoła i zauważa ręcznik kuchenny. Szerokim łukiem okrąża martwego mężczyznę, bierze ręcznik i zębami rozrywa go na dwie części. Wraca do rannej, przesuwa ławę, pilnując, żeby nie dotknąć głowy ani rąk mężczyzny.

Odgarnia włosy kobiety, żeby mieć lepszy dostęp do rany. Próbuje podnieść jej ramię i zawiązać wokół niego ręcznik kuchenny, robiąc węzeł w miejscu, z którego krew wypływa najobficiej. Następnie robi to samo z drugim kawałkiem materiału, tak aby zachodził na pierwszy.

– Gotowe – mówi. – Chyba się udało. Chociaż prowizorycznie.

– Świetnie, Adamie. Czy w mieszkaniu jest więcej osób?

Odwraca głowę w stronę korytarza. Dziewczynka nadal siedzi nieruchomo. Adam opisuje to, co widzi.

– Ale nie jest ranna?

– Fizycznie chyba nie. Zdaje się, że jest w szoku.

– I nie ma tam nikogo innego?

– Chwileczkę, muszę sprawdzić.

– Postaraj się niczego nie dotykać.

Dłonie Adama są całe we krwi. Wyciera je w ubranie, po czym podnosi się i wychodzi na korytarz, tą samą drogą, którą wszedł do salonu. Mija dziewczynkę. Czuje intensywny odór moczu.

Naciąga kurtkę na dłoń, tak aby zakrywała palce. Otwiera drzwi w korytarzu i wchodzi do pokoju z zaścielonym łóżkiem i ozdobnymi poduszkami. Wyciąga jedną słuchawkę i nasłuchuje. Otwiera szafę ubraniową. Pusta. Pochyla się i zagląda pod łóżko, ale tam również nikogo nie widzi.

Takiego samego przeszukania dokonuje w kolejnym pokoju, ale zapomina zakryć palce i zostawia na drzwiach plamy krwi. Usiłuje wytrzeć je rękawem kurtki, ale plamy nie chcą zejść.

Tam też nikogo nie ma. Za ostatnimi drzwiami na korytarzu znajduje pustą toaletę.

Zdaje relację z tego, co widział, spoglądając na bladą jak ściana dziewczynkę. Kilkulatka nie mruga. Siedzi nieruchomo i patrzy prosto przed siebie.

– Co cię łączy z tymi ludźmi?

Adam próbuje zwilżyć suche gardło, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– To także trudno wytłumaczyć.

– Okej. Zostań tam, gdzie jesteś. Będziemy na miejscu za kilka minut. Pozostań na linii.

3

– Wino – mówi na głos Hedda Fisk. W torbie, która leży otwarta na podłodze, zmieści się jeszcze kilka butelek. Hedda nie potrzebuje dodatkowej zimowej kurtki, przecież nie zamierzają przejechać nawet metra na nartach. Natomiast zamierzają, owszem, pić wino.

Fisk nie pamięta, kiedy ostatnio miała sześć wolnych dni z rzędu. Trzy z nich zamierza spędzić w Geilo razem z Inger i Therese. Przez pozostałe trzy będzie wypoczywać w domu w Oslo. Może odwiedzi matkę i ojca, może przeczyta jakiś wielkanocny kryminał albo jeszcze prościej: jakiś obejrzy. Mój Boże! Nie pamiętała, kiedy ostatnio oglądała jakiś film. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała poczucie, że wiedzie zwyczajne życie. Jedyne, co robiła poza pracą, jedzeniem i czasem spaniem, to prowadzenie piłkarskiej drużyny ośmiolatek na Kjelsås. Zresztą robi to tylko dlatego, że Waage, jej szef, ma córkę, która gra w tym zespole. „Potrzebujemy trenera”, powiedział pewnego razu, gdy wracali do domu po tym, jak przerwali pijacką bójkę na Bøler. W chwili słabości Hedda zaproponowała mu swoje usługi. A już dwa dni później prowadziła swój pierwszy trening.

Natomiast Inger i Therese wiodą zupełnie normalne, nudne życie, w każdym razie według nich samych. Dla Heddy zwykła praca, od ósmej do szesnastej, brzmi jak muzyka dla uszu. Inger jest kręgarzem, a Therese adiunktem w Muzeum Historii Uniwersytetu przy Uniwersytecie w Oslo. Obie są mężatkami, ale tylko Inger ma dziecko: słodką czterolatkę, która właśnie wybiera się na Wielkanoc ze swoimi dziadkami na Wyspy Kanaryjskie. Cholerna mała szczęściara. Żadna z przyjaciółek Heddy nie uważa się za jakoś szczególnie spełnioną i właśnie między innymi o tym i o wielu innych rzeczach zamierzają żartować przez najbliższe dni w Geilo.

Byle tylko nie zajmowały się za bardzo samą Heddą i tym, kiedy ona odnajdzie swoje szczęście. Nie zniesie zbyt wielu docinków na ten temat. „Na wszystko przyjdzie czas”, odpowiada zwykle rodzicom, kiedy ją o to pytają, chociaż gdyby była uczciwa sama ze sobą, być może przyznałaby, że ten czas już przyszedł.

Jest prawie spakowana, na wiele godzin przed planowanym wyjazdem, gdy dzwoni telefon. Kiedy Hedda widzi na wyświetlaczu WAAGE, czuje się tak, jakby trafiła w nią fala uderzeniowa. Przez kilka sekund zastanawia się, czy zignorować telefon, a później powiedzieć, że nie zarejestrowała dzwonka, ponieważ była już w drodze do Geilo. Ale Waage wie, że ona zawsze zabiera ze sobą telefon komórkowy. Nie przestanie dzwonić, dopóki Hedda nie odbierze.

– Jak miło – mówi, nie dając mu dojść do słowa. – Dzwonisz, żeby życzyć mi szczęśliwej podróży? Bardzo dziękuję. Jesteś najlepszym szefem na świecie.

W tle słyszy szum. Waage jedzie samochodem. Ponieważ mężczyzna nie odpowiada, Hedda mówi dalej:

– Odpowiedź brzmi: nie. Nie mogę. Nie chcę. Nie miałam wolnego od…

– Weekendu?

– Zamierzałam powiedzieć: od Bożego Narodzenia siedem lub osiem lat temu.

– Na Helsfyr doszło do zabójstwa, Fisk. Nieznany sprawca.

– Niech zgadnę: i nie masz nikogo innego, do kogo mógłbyś zadzwonić?

– Nie mam nikogo innego, do kogo chciałbym zadzwonić.

Hedda zabiera telefon komórkowy i staje przed kuchennym oknem, spogląda w dół na ulicę, gdzie po obu stronach stoją zaparkowane samochody, jeden obok drugiego. Jakiś mężczyzna pcha dziecięcy wózek ze spokojem rodzica na urlopie tacierzyńskim, jednocześnie sprawdzając coś w smartfonie.

– Czy to dlatego, że wszyscy inni mają dzieci i teściowe? – pyta. – I że nie zdążyli jeszcze kupić baranka wielkanocnego?

– To też, ale przede wszystkim…

– Czy tak wolno?

– Hmm?

– Za każdym razem rujnować plany wakacyjne tym, którzy nie mają rodziny?

Na to pytanie Waage nie odpowiada.

Hedda wzdycha ciężko.

Powinna była przewidzieć, że coś takiego się wydarzy. Nigdy nie powinna była pozwolić sobie na snucie planów, pakowanie się. Inger i Therese będą zawiedzione. Znowu. Nie pierwszy raz jest zmuszona odwołać wyjazd.

– Kontynuuj – mówi, podczas gdy śmieciarka zbyt brawurowo przeciska się przez wąską ulicę.

– Hmm?

– Mówiłeś coś o tym, dlaczego musiałeś zadzwonić akurat do mnie. Dlaczego nie chciałeś zadzwonić do nikogo innego.

– Uwierzysz mi, jeśli powiem, że dzwonię dlatego, że z tobą najlepiej mi się pracuje?

– Nie.

– A jeśli powiem, że dzwonię, ponieważ jesteś najlepsza?

– Wtedy powiem, żebyś pocałował mnie w…

– Nie wiadomo, czy to zajmie aż tak dużo czasu – przerywa jej szef. – Ale w pierwszej, początkowej fazie chciałbym mieć przy sobie zespół A. Jak tylko odzyskamy kontrolę nad sytuacją, puszczę cię wolno, obiecuję. Możesz kontynuować swoje wakacje i wszyscy będą happy.

– Ja nie będę happy.

– Ty nigdy nie jesteś happy, Fisk. Ale jesteś dobra, pomijając przysiady, w których jesteś do dupy. Ale za to jako policjantka śledcza jesteś niemal nieoceniona.

– Niemal?

– Nie mogę pozwolić, żeby woda sodowa za bardzo uderzyła ci do głowy.

Hedda ma ochotę odpowiedzieć, ale powstrzymuje się i uśmiecha lekko do siebie. Rzuca szybkie spojrzenie na walizkę, ubranie, butelki wina. W końcu dziewczyny mają tam zostać do soboty.

– A więc mówisz Helsfyr?

– Fredrik Selmers vei 7.

– Niech cię szlag, szefie.

4

Głosy i ciężkie kroki na klatce schodowej sprawiają, że Adam odwraca głowę w stronę korytarza, na którym dziewczynka nadal siedzi nieruchomo z kolanami podciągniętymi pod brodę.

– Chyba już tu są – mówi Adam i wstaje z podłogi. Siedział tak przez kilka ostatnich minut, opierając się plecami o kaloryfer.

– Całkiem możliwe – słyszy w odpowiedzi. – Teraz możesz się rozłączyć, Adamie. Świetnie się spisałeś.

– Oby miała pani rację.

Rozłącza się i idzie do kuchni. Kładzie ręce na oparciu krzesła i unosi wysoko ramiona, wciągając powietrze głęboko do płuc. Po chwili wchodzą załogi karetek pogotowia, umundurowani policjanci. Stawiają ostrożnie kroki, chociaż wszyscy mają założone plastikowe ochraniacze na buty. Wszyscy posyłają mu długie spojrzenia, jakby zastanawiali się, co tu robi i czy to on jest sprawcą.

Czterdziestokilkuletni mężczyzna wchodzi spokojnie do mieszkania, jakby był jego właścicielem. Najpierw się rozgląda: podłoga, ściany, sufit. Sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie był zainteresowany ofiarami ani Adamem. Dopiero potem zwraca się w jego stronę i konstatuje:

– Adam Borg?

Nie czekając na odpowiedź, przedstawia się:

– Ole-Joakim Waage.

Robi kilka kroków w jego kierunku, mierząc go od stóp do głów.

– Prowadzę to śledztwo.

Waage przypomina Adamowi pewnego aktora, którego lubił oglądać wiele lat temu. Miał rude włosy, zawsze grał policjanta i zdejmował okulary przeciwsłoneczne za każdym razem, kiedy miał do powiedzenia coś ważnego. Waage nie był rudowłosy ani nie nosił okularów, ale miał coś z tej samej aroganckiej mowy ciała. Spojrzenie. Jakby wszyscy byli mu coś winni.

W tym momencie to spojrzenie było wymierzone w Adama.

– Taak…

Waage wciąż mu się przygląda. Adam krzyżuje ramiona na piersi, ale natychmiast dochodzi do wniosku, że to postawa obronna. Puszcza ręce luźno wzdłuż ciała, a potem splata palce u dołu brzucha.

– To pan ich znalazł?

Adam przytakuje.

– Proszę mi opowiedzieć, co pan tu robi?

Adam chce cofnąć się o krok, ale stół i krzesło go powstrzymują.

– To… dość długa historia.

Policjant patrzy na niego tak, jakby czekał, aż Adam zacznie opowiadać, ale on w pierwszej chwili nie jest w stanie zebrać myśli.

– Przepraszam – mówi. – To wszystko dzieje się zbyt… gwałtownie. Chyba jeszcze nie zdążyłem otrząsnąć się z szoku.

– Proszę się nie spieszyć.

Waage wkłada jedną rękę do kieszeni spodni, a drugą pociera się szybko po brodzie.

Adam nabiera głęboko powietrza i wskazuje głową korytarz.

– Ta dziewczynka… Spotkałem ją przypadkiem wczoraj przed południem. Stała w kolejce do jednego z bankomatów na Bogstadveien. Trochę się zdziwiłem, że dziewczynka w jej wieku zamierza wypłacić pieniądze. I dlatego przez chwilę ją obserwowałem. Gdy nadeszła jej kolej, odniosłem wrażenie, że bankomat przestał działać. Dlatego podszedłem do niej, żeby jej pomóc.

Drapie się szybko po karku.

– Najwyraźniej uczono ją, że nie należy rozmawiać z nieznajomymi, bo chwilę trwało, zanim udało mi się z niej wyciągnąć, że bankomat połknął jej kartę. Spytałem, do kogo należała karta, ponieważ dzieci w jej wieku nie posiadają kart bankomatowych. Po chwili wahania przyznała, że to była karta jej matki. Spytałem, czy matka poprosiła ją o wypłacenie pieniędzy, ale dziewczynka nie odpowiedziała.

Robi krótką przerwę, a potem opowiada dalej:

– Zadzwoniłem do banku, starając się ustalić, co możemy w takiej sytuacji zrobić, ale okazało się, że niewiele. Bankomaty są opróżniane raz na dobę. Poradzono nam, żebyśmy następnego dnia spróbowali podejść do najbliższego oddziału banku, ponieważ istniała spora szansa, że karta zostanie dostarczona właśnie tam. Kiedy powiedziałem o tym dziewczynce, ta się rozpłakała.

Za plecami Waagego położono postrzeloną kobietę na noszach umieszczonych w poprzek ławy. Na twarzy miała maskę tlenową.

– Spytałem, gdzie mieszka. Gdy odpowiedziała, że na Helsfyr, poważnie się zaniepokoiłem. W końcu udało mi się z niej wyciągnąć, że ma na imię Sofie i że to nie jest pierwszy raz, kiedy spaceruje sama po mieście tak daleko od domu.

Adam spogląda szybko na policjanta, który do tej pory niczego nie zanotował.

– Spytałem, czy jej matka wie, że Sofie pojechała sama do centrum, ale dziewczynka nie chciała odpowiedzieć. W ogóle sprawiała wrażenie, jakby nie chciała rozmawiać o matce. Spytałem, czy mogę odprowadzić ją do domu, ale się nie zgodziła. Nie chciałem zostawiać jej samej, więc śledziłem ją z bezpiecznej odległości. Wsiadłem też za nią do metra, żeby się upewnić, że dotrze cała i zdrowa do domu.

Waage przygląda się Adamowi uważnie.

– I miał pan na to wszystko czas? Tak po prostu? W środku dnia?

– Uznałem, że muszę mieć na to czas. Pan, który pracuje w policji, na pewno słyszał jeszcze więcej niż ja historii o dzieciach, które zostały uprowadzone w drodze do domu.

Po tej uwadze Waage powoli kiwa głową.

– Gdy upewniłem się, że weszła do budynku, byłem zadowolony. Zawróciłem i udałem się do pracy.

– Ale… dlaczego jest pan tutaj teraz?

Adam wypuszcza głośno powietrze.

– Nie mogłem przestać myśleć o tej dziewczynce. Uznałem, że jej matka powinna wiedzieć, co się stało. A coś mi mówiło, że nie miała o tym pojęcia. To nie jest normalne, żeby dziecko w wieku Sofie szwendało się samotnie po centrum miasta.

Adam odnosi wrażenie, że śledczy nie daje wiary jego wyjaśnieniom.

– Pana zdaniem nie powinienem był tego robić?

– Bynajmniej – odpowiada policjant. – To wolny kraj. Po prostu nie wydaje mi się, żeby wielu osobom na pana miejscu chciało się angażować w coś takiego.

– Cóż – mówi Adam. – Już taki jestem. Poza tym nie byłem pewny, czy Sofie przyzna się swojej matce, gdzie była.

Wokół nich od czasu do czasu trzeszczała radiostacja, emitując szum statyczny.

– Jest jedna rzecz, której nie rozumiem – mówi Waage. – Pod tym adresem nie mieszka żadna Sofie.

Adam patrzy na policjanta.

– Jak to?

– Już nie. Kobieta, która jest tu zameldowana, mieszka sama. Kiedyś rzeczywiście miała córkę o imieniu Sofie, ale dziewczynka zmarła trzy i pół roku temu.

5

Mężczyzna odbiera natychmiast, jakby siedział i czekał, aż zadzwonię.

– Teraz mi wierzysz?

– Tego nie powiedziałam.

Robię uwagę na temat tego, jak łatwo jest obecnie przerobić zdjęcie w Photoshopie.

– Daję słowo, że nie przerobiłem tego zdjęcia – mówi mężczyzna.

– A ja mogę dać ci słowo, że nie spałam z tym wysokim, przystojnym sąsiadem z piątego piętra, chociaż dla ciebie to będzie wyłącznie stwierdzenie.

Nie komentuje tego.

– Rozmawiałeś z moim ojcem? – kontynuuję. – Spotkałeś go?

Mija kilka sekund bez odpowiedzi.

– Czyli nie. Tak, to wzbudza moje zaufanie.

– Ja nie.

– Czyli znasz kogoś, kto kontaktował się z moim ojcem?

– Tak.

– To dlaczego ty kontaktujesz się ze mną, a nie ten ktoś?

Znowu mija kilka sekund bez odpowiedzi.

– Najpierw musiałem sprawdzić parę rzeczy – mówi po namyśle.

– Jakich rzeczy?

– Nie zamierzam mówić ci o tym tu i teraz.

– Ale znalazłeś odpowiedzi, których szukałeś?

Chwilę się waha, a potem odpowiada:

– Tak.

Tym razem mam jeszcze większe wątpliwości, czy mówi prawdę.

– Jeśli mam się na to zgodzić – mówię – jeśli mam ci dać choćby koronę, to tylko na moich warunkach. Nic innego nie wchodzi w grę.

Słyszę, że się poruszył.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że chcę ci patrzeć prosto w oczy, kiedy będziesz mówił, czego się dowiedziałeś. Nie dam ci nawet złamanego øre, dopóki nie uznam, że mówisz prawdę.

I niby jak zamierzasz to stwierdzić, pytam jednocześnie samą siebie, ale żadna dobra odpowiedź nie przychodzi mi do głowy. Mimo to mężczyzna nie protestuje.

– Nie robiłeś tego zbyt często?

– Owszem – pada szybka odpowiedź. – Robiłem.

Nie wierzę mu.

– Tak czy inaczej – mówię – jeśli odkryłeś coś cennego, dostaniesz swoje pieniądze. Ale nie przeleję ci ich na żadne konto ani nie zapłacę w pieprzonych bitcoinach. Zapłacę ci gotówką.

Cisza.

– W porządku – odpowiada po namyśle.

– W porządku?

– Tak, przecież mówię, że w porządku.

Sprawia wrażenie, jakby mu ulżyło.

Kiwam głową, zastanawiając się nad tym, co mam zaplanowane na najbliższe dni. Poza tym muszę jeszcze wymyślić, skąd wziąć tyle pieniędzy.

– Gdzie chcesz się spotkać? – pyta.

Namyślam się. Ponieważ nie wiem nic o mężczyźnie po drugiej stronie, najbezpieczniej byłoby spotkać się w jakiejś kawiarni lub w innym publicznym miejscu. Ale nie mam ochoty dać się ponieść emocjom wśród obcych ludzi lub pozwolić, żeby przypadkowy przechodzień podsłuchał, o czym rozmawiamy. Na samą myśl o tym czuję niepokój i nudności. Poza tym zawsze mogę wprowadzić jakieś środki ostrożności.

– Tutaj – odpowiadam. – U mnie w domu. Mogę spotkać się z tobą pojutrze między godziną dziesiątą a dwunastą. Pasuje?

Zawahał się na moment.

– Zrobię tak, żeby pasowało.

Żadne z nas nie mówi nic przez kilka następnych sekund.

– Zakładam, że wiesz, gdzie mieszkam?

– Helsfyr – odpowiada szybko. – Fredrik Selmers vei 7.

– Okej. W takim razie widzimy się w środę.

6

– Co pan mówi?

– Białaczka – odpowiada Ole-Joakim Waage. – Oczywiście potworna tragedia. Taka mała dziewczynka.

Adam kilka razy przełyka głośno ślinę, zastanawiając się nad tym, czego się dowiedział. Znowu zauważa na sobie czujny wzrok policjanta.

– W takim razie kim ona jest? – pyta Adam. – Ta dziewczynka na korytarzu?

– Nie wiem – odpowiada śledczy. – Wygląda na to, że całkiem zamknęła się w sobie. Na odpowiedź na to pytanie będziemy musieli chyba trochę poczekać.

Na kilka chwil zapadła cisza.

– Jak pan tu wszedł?

– Hmm?

– Do środka – wyjaśnił Waage. – Do bloku. Jak pan się tu dostał?

– Ee, drzwi były otwarte.

– Na oścież?

– Nie, były zamknięte, ale nie na klucz. Najpierw zadzwoniłem, ale nikt nie odpowiedział.

– Dlaczego wszedł pan do środka?

– Pomyślałem, że może domofon nie działa. Dlatego pociągnąłem za klamkę. Gdy zrozumiałem, że mogę wejść, to… po prostu to zrobiłem.

Waage nie uważa tego wyjaśnienia za wiarygodne.

– W końcu pofatygowałem się tutaj ponownie – tłumaczy Adam. – Nie miałem ochoty wracać do domu z kwitkiem.

Policjant chwilę się zastanawia.

– Powiedział pan, że spotkał tę dziewczynkę przypadkiem w centrum miasta. Co pan tam robił?

– Ja tam mieszkam.

– Mieszka pan na Bogstadveien?

– Nie, na jednej z bocznych ulic.

Waage nadal przyglądał się Adamowi.

– A więc śledził ją pan.

– Tak, chociaż „śledził” to nie jest odpowiednie słowo. Chciałem po prostu upewnić się, że wróciła cała i zdrowa do domu.

Policjant drapie się w tył głowy, jakby musiał się zastanowić nad tym, co właśnie usłyszał. Za jego plecami załoga karetki wynosi kobietę z salonu.

– Czyli nigdy nie miał pan do czynienia z tymi ludźmi?

Adam zaprzecza ruchem głowy.

– I jest pan tego pewny?

– Całkowicie.

Śledczy znowu mierzy go wzrokiem. Adam uświadamia sobie, że ubranie ma całe we krwi. Czuje, że robi mu się gorąco.

– A więc chce pan, żebyśmy uwierzyli, że próbował ją pan uratować?

– Nie chcę, żeby państwo w cokolwiek wierzyli – odpowiada i kaszle, zasłaniając usta dłonią. – Mówię, jak było.

Policjant wyciąga telefon komórkowy i zerka szybko na wyświetlacz, po czym chowa smartfon z powrotem do kieszeni kurtki.

– Zanim pan tu wszedł: czy coś zwróciło pana uwagę? Spotkał pan kogoś? Ludzi na klatce schodowej? Przed blokiem? Może ktoś się spieszył? Jakiś samochód, który odjechał z piskiem opon?

Adam próbował zebrać myśli.

– Chyba nie.

Do pokoju wchodzi kobieta ubrana w biały plastikowy kombinezon i zaczyna robić zdjęcia.

– Nie może pan tu być – mówi Waage. – Właściwie powinniśmy natychmiast stąd wyjść. Fisk?

Śledczy ruchem głowy przywołuje do siebie policjantkę w mundurze, o jasnych, krótko ściętych włosach, która właśnie weszła do mieszkania.

– Chciałbym, żebyś się nim zajęła.

Kobieta robi kilka kroków w ich stronę, ale nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z Adamem.

– Czego potrzebujesz? – zwraca się z westchnieniem do policjanta.

– Pełen pakiet – odpowiada. – Trzeba go sprawdzić pod każdym kątem. Upewnić się, że nie zmarnujemy żadnego śladu stąd do komendy. A to oznacza, że musi nałożyć na siebie trochę folii. Dłonie również trzeba mu zabezpieczyć.

– Zajmę się tym.

– A kiedy zostanie poddany oględzinom, przyjmij od niego formalne zeznania.

– Okej. Proszę tu chwilę zaczekać.

Policjantka spogląda szybko na Adama, po czym opuszcza salon. Wokół nich lampy błyskowe rozświetlają ściany pokoju.

– Proszę mnie poprawić, jeśli coś przekręciłem – mówi Waage i po raz kolejny wbija wzrok w Adama. – Nawiązuje pan kontakt z całkowicie obcą panu dziewczynką w centrum Oslo. Dziewczynką, która w żaden sposób nie daje panu znać, że potrzebuje pomocy. A kiedy odrzuca propozycję odprowadzenia do domu, pan i tak postanawia ją śledzić i przychodzi za nią aż tutaj. Ale nie decyduje się na rozmowę z jej matką, tylko zwleka z tym do dzisiaj.

– Wczoraj nie miałem czasu – odpowiada Adam. – Poza tym chciałem tylko…

– Chwileczkę – przerywa mu śledczy. – Jeszcze nie skończyłem. Zjawia się pan tutaj i wchodzi do bloku, następnie do jej mieszkania, gdzie postrzelono dwie osoby – kontynuuje Waage. – A kiedy my przybywamy na miejsce, szybko odkrywamy, że dotykał pan tutaj różnych rzeczy, w znacznym stopniu utrudniając nam wykonywanie obowiązków.

Waage patrzy na niego.

– Gdyby był pan na moim miejscu, jak by pan to zinterpretował?

– Zinterpretował? – powtarza Adam i przełyka ślinę. – Ja… nie rozumiem, co pan ma na myśli?

Policjant milczy.

– Myśli pan, że ja to zrobiłem? – pyta Adam. – Myśli pan, że to ja go zastrzeliłem?

Wskazuje głową zwłoki leżące na podłodze.

– Chwilowo nic nie myślę – odpowiada śledczy. – Po prostu powtarzam to, co sam pan powiedział, i próbuję to zinterpretować.

– Chce pan przez to powiedzieć, że usiłowałem zamordować również tę kobietę? A potem starałem się ją uratować?

Również na to pytanie Waage nie odpowiada, tylko świdruje Adama wzrokiem.

– Dlaczego zamiast dokończyć zadanie, zadzwoniłem na policję?

Policjant chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje.

– Dlaczego po prostu nie uciekłem? I gdzie w takim razie jest moja broń?

Śledczy nadal milczy.

– Powinienem zadzwonić do swojego adwokata? Czy właśnie to próbuje mi pan powiedzieć?

– Czy to znaczy, że ma pan swojego adwokata, panie Borg?

– A czy to coś złego?

W następnej chwili dzwoni telefon śledczego. Przykładając aparat do ucha, policjant patrzy na Adama i mówi:

– Jeśli uważa pan, że potrzebuje pan adwokata, to oczywiście nie będę pana powstrzymywał.

Odbiera i zwraca się do osoby po drugiej stronie:

– Jedną chwilę.

Spogląda na Adama i mówi:

– Proszę tu zaczekać na policjantkę. I proszę niczego więcej nie dotykać. Zatarł pan już wystarczająco dużo śladów.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału:Galgens Bok

Copyright © 2021 by Thomas Enger

Published by agreement with Salomonsson Agency

All rights reserved

Copyright © 2024 for the Polish edition by Smak Słowa

Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko-Nakielska

This translation has been published with the financial support of NORLA, Norwegian Literature Abroad.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz

Skład: Piotr Geisler

Projekt okładki: & Visual

ISBN: 978-83-67709-18-7

Druk: Drukarnia Abedik

Smak Słowa

ul. Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa

www.smakslowa.pl