49,99 zł
Horst i Enger to najlepszy norweski duet kryminalny, a Blizny są tego niezbitym dowodem.
Alexander Blix, skazany za pomszczenie śmierci swojej córki, przebywa w jednym z norweskich więzień o zaostrzonym rygorze. Współwięźniowie wykorzystują każdą okazję, by upokorzyć byłego policjanta. Niektórzy z nich posuwają się naprawdę za daleko...
Tymczasem dawni koledzy Blixa rozpoczynają polowanie na groźnego zabójcę. Walter Kroos uciekł z więzienia w Niemczech i w drodze na północ przekroczył norweską granicę. Jedynym łącznikiem między Kroosem a Norwegią, jaki udało się ustalić policji, jest współosadzony na oddziale więziennym Blixa. Śledczy zwracają się więc do byłego policjanta o pomoc.
Dziennikarka Emma Ramm, jedna z nielicznych osób odwiedzających Blixa, staje się jego bliską współpracownicą. Pomaga mu znaleźć powiązania między przeszłością i teraźniejszością, a także między światem więziennym i tym poza murami więzienia. Ślady prowadzą do Osen, niewielkiej miejscowości położonej prawie 200 kilometrów na północ od Oslo. Okazuje się, że niektórzy mieszkańcy Osen noszą głębokie blizny i ukrywają przerażające tajemnice.
Jørn Lier Horst(ur. 1970) i Thomas Enger(ur. 1973) połączyli swe siły i stworzyli rewelacyjny bestsellerowy cykl thrillerów z Blixem i Ramm w roli głównej. Na co dzień każdy z nich kontynuuje własne popularne serie powieści kryminalnych, których głównymi bohaterami są odpowiednio inspektor William Wisting i dziennikarz Henning Juul.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 397
Jørn Lier Horst&Thomas Enger
BLIZNY
Przekład z języka norweskiego:
Milena Skoczko-Nakielska
Sopot 2023
Tytuł oryginału:Arr
Copyright © 2022 byJørn Lier Horst & Thomas Enger
Published by agreement with Salomonsson Agency
All rights reserved
Copyright © 2023 for the Polish edition by Smak Słowa
Copyright © for the Polish translation by Milena Skoczko-Nakielska
This translation has been published with the financial support ofNORLA,Norwegian Literature Abroad.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
ISBN: 978-83-66420-94-6
Edytor: Anna Świtajska
Redakcja i korekta: Anna Mackiewicz
Skład: Piotr Geisler
Okładka: &visual
Druk: Drukarnia Abedik
Konwersja do epub/mobi:www.epubio.pl / [email protected]
Smak Słowa
ul. Bohaterów Monte Cassino 6A
81-805 Sopot
tel. 507-030-045
Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa
www.smakslowa.pl
Walter Kroos spojrzał na zegarek.
1:14.
W domu panowała cisza.
Matka położyła się już dawno temu, ale nie słyszał ojca wracającego z warsztatu stolarskiego. To znaczy, że tam zasnął. Znowu.
Walter czekał na taką okazję.
Teraz mógł to zrobić.
Nienawiść tliła się w nim od dawna.
Odkąd wrócili do domu z Norwegii, głosy w jego głowie odzywały się coraz donośniej.
A teraz krzyczały.
Walter usiadł na łóżku i postawił stopy na zimnej podłodze. Szybkim krokiem poszedł do kuchni i otworzył szufladę, w której leżały noże. Wyjął najostrzejszy z nich.
Był ciężki.
Nagle wszystko stało się obce. Dłonie, nogi, serce. Jakby zamieszkał w innym ciele.
Nie wziął kurtki, chociaż na dworze było zimno i leżał śnieg. Włożył tylko lekko sfatygowane buty do biegania. Podeszwy skrzypiały na śniegu, gdy szedł do warsztatu. Z ust wylatywały obłoki pary. Głosy kazały mu iść dalej.
Drzwi do szopy jak zawsze zaklinowały się w ościeżnicy. Przez chwilę Walter bał się, że hałas obudzi ojca, ale on siedział na krześle i spał z brodą opartą o klatkę piersiową.
W małym, ciasnym pomieszczeniu jak zwykle pachniało trocinami i alkoholem. Ale był to również inny zapach, którego Walter nie był w stanie zdefiniować.
Nie zamknął za sobą drzwi, tylko trochę je przymknął. Przez kilka chwil stał nieruchomo i przyglądał się siwiejącym włosom i wielkiemu brzuchowi ojca. Jego ubranie było brudne. Buty pokryte pyłem od polerowania. Żałosna wersja człowieka. Właściwie wyświadczam mu przysługę, pomyślał Walter. W zasadzie nie istniał powód, by tego nie robić.
Na stole obok ojca leżał drobnoziarnisty papier ścierny, prawie gotowy nóż do masła i mała butelka oleju do czyszczenia broni.
Właśnie to tak pachniało.
Zdarzało się, że ojciec wyciągał służbową broń, czyścił ją i polerował. Karabin stał tuż obok. Pistolet leżał na stole warsztatowym. Walter z całej siły zacisnął palce wokół rękojeści noża.
Rany od postrzału mógł zadać sobie sam. Samobójstwo było oznaką tchórzostwa. Ojciec zasługiwał na to, by zostać upokorzonym. On, który przez całe życie był mężczyzną, żołnierzem, dumnym i silnym.
Zaczął się do niego zbliżać, ale zatrzymał się, gdy deska podłogowa zaskrzypiała. Ojciec zachrapał. Kilka razy poruszył ustami, ale oczy miał wciąż zamknięte.
Walter czekał długo, aż ojciec znowu się poruszy. Położył nóż na stole. Zamiast tego wziął do ręki pistolet. Chciał poczuć go w dłoni.
Kilka lat temu spytał, czy może go wypróbować. Ojciec prychnął pogardliwie i zaśmiał się. A co, chcesz się postrzelić?, zakpił.
Walter odwrócił się w jego stronę, uniósł pistolet i położył palec wskazujący na spuście.
Wycelował prosto w jego głowę. Przymknął jedno oko.
Jego dłoń zaczęła drżeć.
Mocniej przycisnął palec, ale mechanizm spustowy ani drgnął. Walter dokładniej przyjrzał się broni. Zrozumiał, że najpierw musi ją odbezpieczyć. Nie miał pojęcia, czy pistolet jest naładowany, ale na stole leżało otwarte pudełko z nabojami.
Może skurczybyk rzeczywiście zamierzał odebrać sobie życie, pomyślał i jeszcze raz wycelował. Zrobił krok w stronę ojca. Teraz lufa niemal dotykała jego głowy. Czarna broda była przyprószona siwizną. Pod brodą zwisał fałd luźnej skóry.
Walter zacisnął zęby, starając się uspokoić serce i drżenie ręki. Znowu zacisnął palec na spuście. Tym razem poczuł, że mechanizm ustępuje pod naporem. Trząsł się na całym ciele, ręce mu drżały i znowu ogarnęła go wściekłość.
Chwilę później ojciec otworzył oczy.
*
Potrzebował przerwy. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie opowiadał.
– No i…?
Głos po drugiej stronie wyraźnie się niecierpliwił.
– I… nastąpił wystrzał.
– Zastrzeliłeś go?
Walter uniósł głowę. Na korytarzu ktoś walił w drzwi celi.
– Tak – odparł.
– Wow! – powiedziała.
Jej reakcja wydała mu się dziwna, ale nie skomentował tego.
– Jak się czułeś?
– W tamtym momencie – zaczął i zamyślił się. – Trochę… dziwnie. To znaczy tuż zanim pociągnąłem za spust… czułem się…
Nie znalazł właściwych słów.
– Władczy? – dokończyła.
Zastanowił się. Tak, to chyba było właściwe określenie.
– Co było później?
Nabrał powietrza.
– Osunął się z krzesła na podłogę. Oczy miał wciąż otwarte, jakby nadal żył. To wyglądało tak… jakby nie mógł uwierzyć w to, co zrobiłem. A huk… był cholernie głośny. W tej ciasnej szopie… aż dzwoniło w uszach.
Musiał zrobić kolejną przerwę.
– Pomogło? – spytała.
– Hmm?
– Zabicie go. Czy potem było lepiej?
Zastanawiał się, co powiedzieć.
– Nie. Nie uciszyło się. W głowie. Ale to nie jest tak, że ktoś przez cały czas do mnie mówi. To bardziej przypomina… hałas.
– Nie próbowałeś przekonać policji, że naprawdę odebrał sobie życie?
– Nie, nie zależało mi na niczym. Pomyślałem, że mogą od razu przyjść i mnie zabrać. Chciałem, żeby ludzie wiedzieli, jakim skurwysynem był Kurt Kroos. Nie opowiedziałem nikomu o tym, co zrobił tobie. Akurat to wydawało mi się niepotrzebne, ale…
– Co masz na myśli?
– Hmm?
– Powiedziałeś „co zrobił tobie”. Co chcesz przez to powiedzieć?
Przełknął ślinę.
– Tamtego lata – zaczął. – Gdy ty…
Nie był w stanie dokończyć zdania.
Minęła długa chwila, zanim powiedziała:
– Walterze, to nie twój ojciec…
Zamilkła.
– Co masz na myśli? – spytał.
Kiedy mówiła dalej, zemdliło go. Poczuł ucisk w klatce piersiowej.
– Chryste Panie! – usłyszał w słuchawce. – Sądziłeś…? To dlatego zabiłeś swojego ojca?
Nie odpowiedział.
Rozłączył się.
Blix ukrył twarz w dłoniach. Słyszał, jak zatrzaskują się drzwi do sali widzeń.
Koniec na dzisiaj.
Odgłos oddalających się kroków na korytarzu. Zaczekał, aż zrobi się zupełnie cicho, dopiero wtedy wstał, podszedł do okna i oparł czoło o szybę z pleksi. Sala wychodziła na podwórze. Rosło tam świeżo zasadzone drzewko o chudym pniu. Szare i niemal bezlistne. Zastanawiał się, jak wysokie będzie za dwanaście lat.
Gdzieś w głębi wielkiego budynku ktoś zawołał w obcym języku. Mężczyzna przez dłuższą chwilę powtarzał te same słowa. Potem ucichł.
Na jednej ze sterczących gałęzi drzewka usiadł ptak. Przekrzywił głowę i przeskoczył na inną gałąź. Na korytarzu znów rozległy się kroki. Brzęczenie kluczy.
Blix odwrócił się plecami do okna i stanął na środku sali. Drzwi otworzyły się. To była Kathrin. Jedna z tych młodych, niepewnych. Weszła do pomieszczenia, rozejrzała się dookoła, żeby się upewnić, że wszystko jest jak trzeba, po czym nakazała Blixowi zbliżyć się do siebie.
Szedł przodem, w dół do podziemnego korytarza, który łączył oddział z resztą więzienia. Stopy szurały po wytartym linoleum. Przed każdymi drzwiami, przez które przechodzili, musiał stanąć z boku i zaczekać, aż się otworzą. Łącznie pięć razy.
Gdy wszedł do środka, pozostali osadzeni podnieśli wzrok. Jeden z nich wydał z siebie odgłos przypominający chrząkanie świni. Więźniowie zaśmiali się i wrócili do gry w karty.
– Nie idź od razu do celi – poprosiła Kathrin. – Zrób tak, jak polecił wychowawca. Wytrzymaj chociaż pół godziny z innymi osadzonymi.
Nie odpowiedział.
Najwyraźniej Jakobsen był w pracy. Zwykle zabierał ze sobą „Aftenposten”, a potem zostawiał ją więźniom. Blixa od dawna nie interesowały nagłówki gazet, ale w więziennej rzeczywistości czytanie codziennej prasy było chyba jedyną czynnością, która przypominała mu o życiu za kratami.
Gazeta leżała na stole obok telewizora. Blix starał się nie zasłaniać widoku tym, którzy oglądali telewizję. Mężczyzna, który na jego widok zachrząkał, nie spuszczał z niego wzroku. Ułożył palce w pistolet i udał, że do niego strzela. Cztery szybkie wystrzały. Pozostali wybuchnęli śmiechem, zagłuszając dźwięki płynące z telewizora. Blix usiłował wyglądać tak, jakby zachowanie współwięźnia nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Reporter wiadomości informował o tym, że niemiecka policja mobilizuje znaczne siły, prowadząc pościg za zbiegłym więźniem, który odsiadywał wyrok za zabójstwo swojego ojca i który teraz zamordował również swoją matkę. Blix udawał, że słucha z zaciekawieniem, i stał tak aż do końca materiału. Potem schylił się po gazetę.
Skrzypienie odsuwanego krzesła. Mężczyzna siedzący przy sąsiednim stole błyskawicznie wyciągnął rękę, chwycił go za nadgarstek i przytrzymał.
W sali zapanowała cisza. Tylko prezenter wiadomości mówił dalej.
Blix spuścił wzrok. Na pierwszej stronie znajdowała się informacja o fali napadów dokonywanych w Oslo przez młodocianych. Uścisk wokół nadgarstka stawał się coraz mocniejszy.
– Nie słyszałem, żebyś prosił o pozwolenie.
Jarl Inge Ree był samozwańczym przywódcą i decydował o wszystkim, co działo się za murami więzienia. Wysyczał te słowa na tyle cicho, żeby żaden ze strażników ich nie usłyszał.
Blix uniósł głowę i wbił wzrok w Ree. Oczy tamtego były ciemne. Najwyraźniej nie zamierzał odpuścić. Miał nad nim przewagę fizyczną, ale siedział na krześle i musiał wyciągnąć rękę, żeby dosięgnąć Blixa, który stał nad nim, zajmując znacznie lepszą pozycję wyjściową. Blix mógł bez trudu wyrwać mu się, obiema rękami chwycić go za ramię i zrzucić z krzesła na podłogę, a potem wykręcić mu ręce na plecy i wbić kolano w kark. Czuł, że na samą myśl o tym jego serce zaczyna bić szybciej.
Konsekwencje, wykluczenie ze społeczności lub izolacja nie robiły na nim wrażenia. Zacisnął pięść, ale szybko rozprostował palce.
– Przepraszam – powiedział ściszonym głosem, tak że usłyszeli to jedynie więźniowie grający w karty.
Ree powoli poluzował uścisk.
„Wzrasta oprocentowanie kredytów hipotecznych”, przeczytał Blix. To i tak go nie interesowało. Zostawił gazetę i wrócił do celi.
Późne, popołudniowe słońce wdzierało się między jesiennobrudne kamienice i świeciło na ludzi czekających na tramwaj na placu Holberga. Kiedy od czasu do czasu podnosili wzrok znad telefonów komórkowych, mrużyli oczy i zasłaniali je ręką, żeby móc rozejrzeć się dookoła.
Emma Ramm truchtała w miejscu, niepewna, jak nogi i płuca poradzą sobie z wysiłkiem. Wczoraj dobiegła prawie do Blindern, ale wtedy jeszcze nic nie jadła i nie zahaczyła po drodze o zakład karny.
Blix schudł. Zmizerniał. Włosy mu się przerzedziły. Kiedy pytała go o życie za kratami, jak to jest być byłym policjantem wśród wielu poważnych przestępców, odpowiadał wymijająco. Jedyne, co udało jej się z niego wyciągnąć, to że niejaki Jarl Inge Ree okazywał mu „nieco więcej zainteresowania”. Ale znała już Blixa na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie chciał obciążać jej swoimi zmartwieniami, tym bardziej, że jego zdaniem i tak nie mogła zrobić nic, by mu pomóc.
Wciąż nie otrząsnęła się po wizycie w więzieniu. Widok jego smutnej twarzy, przytłaczająca cisza. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak czuł się Blix, który musiał zmagać się z bólem po śmierci córki i wyrokiem za odebranie życia jej zabójcy.
Emma poczuła ukłucie w piersi.
To, co się wydarzyło, było po części jej winą, chociaż Blix konsekwentnie temu zaprzeczał. Czuła, że była mu winna… no właśnie, co? Żałowała, że nie mogła zrobić nic, by jego życie stało się lepsze. Choć trochę prostsze.
Na krótką chwilę zdjęła słuchawki. Przez hałas przejeżdżających samochodów usłyszała i poczuła drżenie chodnika, gdy jasnoniebieski tramwaj powoli wtoczył się na przystanek.
Znowu włożyła słuchawki, podciągnęła zamek błyskawiczny kurtki i wzięła kilka głębokich wdechów. Poprawiła legginsy i sprawdziła, czy telefon trzyma się mocno ramienia. Tramwaj zatrzymał się. Pasażerowie wysiedli, pasażerowie wsiedli.
Włączyła muzykę.
All Shall Fall.
Najlepszy album Immortal, o kilka punktów lepszy od Sons of Northern Darkness. Nic nie mogło się równać z norweskim black metalem, jeśli chodziło o muzykę do treningu. Tramwaj powoli odjeżdżał, gdy kończył się wstęp do tytułowego utworu. Jasnoniebieski kolos stopniowo zwiększał prędkość.
To samo zrobiła Emma.
Biegła tuż za nim, środkiem ulicy, z tą samą prędkością co tramwaj, aż pojazd przyspieszył tak bardzo, że powoli, metr za metrem, dystans między nimi zaczął rosnąć. Wiedziała, że nie musi zaczynać tak ostro, bo do Dalsbergstien nie było daleko. Tramwaj zatrzymywał się tam na co najmniej dwadzieścia sekund, a tyle w zupełności wystarczyło, żeby go dogoniła.
Myślała o Jarlu Ingem Ree.
Kto to właściwie był?
Pasażerowie wylali się falą na chodnik. Emma dobiegła na miejsce w chwili, gdy zamknęły się drzwi i tramwaj powoli ruszył. Skupiła się na tym, by biec prawidłowo, na przedniej części stopy, minimalnie stykając się z podłożem. Tym razem tramwaj wlókł się za kilkoma samochodami. Łatwo było za nim nadążyć. Pojazd powoli minął rondo przed stadionem Bislett.
Informacja równa się władza, pomyślała. Może mogłaby dowiedzieć się czegoś o tym Ree? Czegoś, z czego Blix mógłby zrobić użytek?
Thereses gate była długa i stroma. Tramwaj jechał dziesięć metrów przed nią, potem dwadzieścia, chociaż biegła z prawie maksymalną prędkością. Wbiegając na następne skrzyżowanie, trochę zmniejszyła dzielący ich dystans, przez siedem, może osiem sekund odpoczywała na Stensgata, zanim ruszyła w górę Adamstuen. Nie była w stanie utrzymać wysokiego tempa przez długi czas. Kwas mlekowy sprawił, że jej mięśnie stwardniały. Emma zaczęła unosić ramiona tak wysoko, jak tylko mogła, żeby zwiększyć wydolność płuc.
Ruch uliczny również nie był jej sprzymierzeńcem. Na skrzyżowaniu z Ullevålsveien musiała się zatrzymać i poczekać, aż przejadą samochody. Ledwo zdążyła dogonić tramwaj, zanim ten ruszył dalej w kierunku szpitala Ullevål. Zrozumiała, że nie pobije swojego rekordu. Nie tryskała energią jak dzień wcześniej.
Na placu Johna Colletta zatrzymała się i oparła dłonie o kolana. Oddychała z trudem, podczas gdy ciężki stalowy kloc z brzękiem potoczył się dalej. Prawie dziewięć minut, odczytała ze sportowego zegarka. To nie był dobry wynik. Zawróciła i spokojnym tempem pobiegła do domu.
Zamiast od razu wziąć prysznic, usiadła przed komputerem i wpisała do wyszukiwarki nazwisko Jarl Inge Ree. Znalazła jego zdjęcie w lokalnej gazecie, gdy skończył trzydzieści lat. Blondyn z grzywką i blisko osadzonymi oczami.
Dowiedziała się, że pochodził z Osen, małej mieściny w głębi kraju, która prawdopodobnie była wymarzonym celem dla turystów caravaningowych zarówno norweskich, jak i zagranicznych. Blix powiedział o nim tylko to, że siedział za usiłowanie zabójstwa. Podobno pobił jakiegoś mężczyznę, uderzając go w głowę drewnianą pałką. Z artykułu dotyczącego tej sprawy wynikało, że wcześniej był skazany za trzy inne przypadki użycia przemocy, między innymi wobec policjanta, który brał udział w jego zatrzymaniu przed restauracją na Grünerløkka. Poza tym miał na koncie wyrok za handel narkotykami.
Emma wróciła do zdjęcia z urodzin mężczyzny i przyjrzała mu się uważniej. Do fotografii było dołączone krótkie pozdrowienie, jednozdaniowe stwierdzenie faktu, że skończył trzydzieści lat i z tej okazji gratulacje składają mu matka, ojciec, babcia i reszta rodziny. Można było odnieść wrażenie, że jego najbliżsi nie chcieli ujawnić swoich imion.
W jego spojrzeniu było coś, co jej się nie podobało. Jakby miał na pieńku z fotografem albo z całym światem.
Wstała i zdjęła spocony strój do biegania. Zanim odkręciła wodę, zdjęła perukę i pociągnęła dłonią po gołej, błyszczącej skórze głowy.
Musiała dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Czegoś innego.
Cyfry na zegarze stojącym na półce z książkami wskazywały 7:14. Blix liczył sekundy. Zamknął oczy i zmusił się do tego, by leżeć jeszcze przez co najmniej minutę.
Kroki na korytarzu stawały się coraz wyraźniejsze. Ktoś się zatrzymał.
Blix znowu spojrzał na zegar.
Wciąż 7:14.
Klucz został wsunięty do zamka i przekręcony zdecydowanym ruchem. Drzwi otworzyły się.
Do środka wpadło ostre światło.
W uchylonych drzwiach stanął Nyberget, miał na sobie zmiętą koszulę mundurową i brudne buty.
– Badanie moczu – powiedział.
Blix usiadł na łóżku. To już trzeci raz w tak krótkim czasie. Sięgnął po wiszący na oparciu krzesła T-shirt i włożył go, wciągnął też spodnie, a stopy wsunął w plastikowe sandały. Wyszedł na korytarz.
Wybrano jeszcze dwóch innych osadzonych. Duży Polak o ksywie Grubben* wytoczył się z celi i mrużąc oczy, spojrzał na lampę sufitową. W głębi korytarza jeden ze strażników czekał przed celą numer sześć. W drzwiach ukazał się Ree. Włosy sterczały mu na wszystkie strony. Ściągnął mocniej sznurek w pasie spodni treningowych i spojrzał na Polaka, a potem na Blixa.
Nyberget poprowadził ich w dół do przepustu i dalej długim korytarzem. Blix szedł drugi, za nim powłóczył nogami Ree.
Grubben wszedł pierwszy. Blix podniósł głowę i spojrzał na kamerę monitoringu wiszącą przed ambulatorium. Ree oparł się plecami o ścianę.
– Dawno nie było tu szczurów – powiedział.
Blix nie odpowiedział, ale zrozumiał aluzję. Że to niby on ostrzegł strażników, że na ich oddziale biorą narkotyki, i że wzięli go na badanie moczu, żeby nie podejrzewano go o to, że wsypał. To była swego rodzaju odwrócona psychologia, którą osadzeni przejrzeli dawno temu.
Grubben wyszedł. Blix został wezwany do środka.
Wyjął probówkę z pudełka na stole, wszedł za zasłonę prysznicową i stanął przed pisuarem. Napełnił probówkę i zakorkował ją bez rozlewania, a resztę strumienia skierował do pisuaru, po czym oddał probówkę strażnikowi. Nyberget oznaczył ją jego nazwiskiem i numerem i skinieniem głowy dał mu znać, że może wyjść na korytarz.
Reszta oddziału budziła się do życia. Osiemnastu osadzonych wybierało się na śniadanie. Blix poszedł do kuchni, zaczekał, aż zwolni się miejsce, wziął miskę i napełnił ją płatkami i mlekiem.
Jego stałe miejsce znajdowało się na końcu długiego stołu. Blix siedział zwrócony plecami do sali. Czuł się niekomfortowo, nie wiedząc, co się dzieje za nim. Lata pracy w policji wyrobiły w nim nawyk siadania plecami do ściany, tak aby widzieć, kto przychodzi, a kto wychodzi. Tutaj nie miał wyboru. To znaczy mógł próbować, ale to nie byłoby zbyt rozsądne.
Usiadł. Wokół niego toczyły się ciche rozmowy w wielu językach.
Naprzeciwko jak zwykle siedział drobny Holender. Blix był pewny, że mężczyzna odsiaduje wyrok za narkotyki. Tak jak większość osadzonych narodowości holenderskiej.
Jarl Inge Ree wepchnął się przed Holendrem i zajął jego miejsce. Stos kromek chleba zakołysał się, gdy więzień odstawił wypełniony po brzegi talerz.
Rozmowy wokół stołu ucichły. Wszyscy skierowali uwagę na nich.
Blix włożył do ust łyżkę płatków i zaczął je powoli przeżuwać. Zaciskając szczęki, starał się przygotować psychicznie na to, co miało nastąpić.
Ree uśmiechnął się szeroko. Odchylił się lekko na krześle i wsunął prawą rękę do kieszeni.
– Mam coś dla ciebie – powiedział.
Blix przełknął jedzenie.
Współwięzień wyciągnął probówkę z moczem, odkorkował ją i przechylił się nad stołem. Upewniwszy się, że wszyscy go obserwują, wlał śmierdzącą zawartość do talerza Blixa.
Głośne salwy śmiechu. Aplauz i gwizdy.
W pierwszej chwili Blix chciał wstać i wyjść. Wyrzucić płatki do kosza na odpadki, wstawić miskę do zmywarki i wycofać się do celi. Ale Ree prowokował go tak wiele razy.
Wziął do ręki łyżkę i zamieszał nią, tak aby żółty płyn połączył się z płatkami i mlekiem, po czym włożył pełną łyżkę do ust.
Śmiech ucichł.
Blix żuł. Słony smak był mocno wyczuwalny.
Ze wzrokiem utkwionym w Ree powoli odsunął krzesło, podnosząc się jednocześnie. Potem przechylił się nad stołem i splunął mu prosto w twarz.
Reakcja była natychmiastowa.
Ree rzucił się nad stołem jak napięta sprężyna. Talerze, szklanki i sztućce poleciały we wszystkie strony. Blix wykorzystał energię i siłę ataku. Odskoczył w bok, jedną ręką chwycił agresora za nadgarstek, a drugą złapał go za ramię i ściągnął na ziemię. Wykręcił mu ramię na plecy i usiadł na nim, tak jak to robił, gdy zakładał zatrzymanym kajdanki.
Nagle poczuł kopnięcie w plecy. Czyjś but trafił go między łopatki. Uderzenie sprawiło, że wpadł na przewrócone krzesło. Ree podźwignął się i doskoczył do niego, okładając jego twarz pięściami. Chwycił nogę krzesła i przycisnął ją do szyi Blixa.
Ree zawarczał. Miał rozciętą wargę. Po brodzie spływała mu ślina podbarwiona krwią. Blix zdołał wsunąć rękę między nogi krzesła, zapobiegając zmiażdżeniu krtani.
Strażnicy już byli w drodze. Blix słyszał ich, ale żaden z więźniów stojących dookoła areny, na której toczyła się walka, nie ruszył się, żeby ich przepuścić.
Nacisk na szyję wzrósł. Ree przycisnął lewe przedramię do nogi krzesła i przeniósł na nią cały ciężar ciała. Prawą ręką wymacał leżący na ziemi widelec. Zarechotał i pozwolił, żeby Blix zobaczył, co trzymał w ręce. Chwilę później przycisnął widelec do jego policzka. Blix poczuł, jak ząbki wbijają się w jego skórę.
W końcu dobiegli strażnicy i odciągnęli Ree. Pomogli Blixowi wstać. Ten kilka razy nabrał głęboko powietrza, spoglądając ponuro na współwięźnia, który wytarł brodę rękawem swetra. Gdy go odprowadzano, uśmiechnął się. Zęby miał czerwone od krwi.
Wielu strażników nadbiegło z innych oddziałów. Zabrzęczały klucze. Osadzonym nakazano wrócić do cel. Blix dotknął policzka, pod palcami czuł krew.
– Co to, kurwa, było? – spytał Nyberget.
Blix wzruszył ramionami. Nie było sensu niczego tłumaczyć.
Przypisy:
* Norw. kultywator, glebogryzarka. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Oddział został zamknięty. Po godzinie kilku osadzonych zaczęło walić w drzwi. Krzyczeli i skarżyli się, że nie zdążyli zjeść śniadania.
Blix siedział na łóżku, kiedy otworzyły się drzwi celi i Nyberget przywołał go do siebie.
– Lekarka chce cię obejrzeć – powiedział.
Blix wstał i przejrzał się w lustrze. Krew wokół rany zadanej widelcem skrzepła. Szyja była opuchnięta. Czuł ból przy przełykaniu.
– To nie jest konieczne – odparł.
– Natychmiast – rozkazał strażnik i odwrócił się do wyjścia.
Blix westchnął i ruszył za nim, przez przepust do ambulatorium.
Lekarka była po trzydziestce. Blix lubił ją, ale nie pamiętał jej imienia. Poprosiła, żeby usiadł, i przyciągnęła swoje krzesło do kozetki. Skóra go paliła, kiedy lekarka obmywała ranę.
– Wydawało mi się, że zwykle unikasz awantur – powiedziała.
– Zwykle unikam – potwierdził.
– Teraz pewnie zamkną cię w izolatce?
On sam nie był pewny, co się stanie, ale liczył się z tym, że któryś z nich, on albo Ree, zostanie przeniesiony na inny oddział.
Lekarka obejrzała jego szyję.
– Możesz zdjąć koszulę? – spytała i sięgnęła po stetoskop. Rozpiął guziki i ściągnął koszulę. Zrozumiał, że szukała siniaków albo innych śladów świadczących o obrażeniach wewnętrznych. Potem go osłuchała.
– Wygląda gorzej, niż jest w rzeczywistości – skomentowała. – Zrobię tylko zdjęcie, a potem możesz się ubrać.
Zamknął oczy, kiedy robiła zdjęcie.
Przypomniało mu się, że lekarka ma na imię Mette.
– Myślę, że wystarczy nałożyć opatrunek – oznajmiła i jeszcze raz przyjrzała się uważnie ranie na policzku. – Ale najprawdopodobniej zostanie po tym blizna.
Posmarowała ranę maścią i nałożyła mały opatrunek. Blix włożył koszulę.
– Staniesz na wadze? – spytała, wskazując róg pokoju zabiegowego.
Podeszła z nim do wagi, a gdy na niej stanął, spojrzała na wyświetlacz.
78,2 kilograma.
– Mieścisz się w normie – skwitowała i znowu usiadła przed komputerem. – Ale musisz pamiętać, żeby jeść. Straciłeś prawie pięć kilogramów od czasu ostatniego ważenia.
On też zauważył, że ubrania zrobiły się luźniejsze.
– A jak się ogólnie czujesz? – pytała dalej. – Leki działają? Lepiej sypiasz?
– Dziękuję – odparł. – W porządku.
Skończyła zapisywać przebieg wizyty i oznajmiła, że Blix może wrócić na oddział.
Nyberget czekał przed drzwiami.
– Otrzymałem informację, że masz się spakować – powiedział.
– Co to oznacza? – spytał Blix.
– Nie wiem – odparł strażnik. – Ale wygląda na to, że jesteś skończony na oddziale.
Na końcu przepustu zatrzeszczała krótkofalówka.
Nyberget zatrzymał się przed drzwiami, odpiął ją od paska i odpowiedział na wezwanie. Pogłos sprawił, że Blix nie usłyszał, o czym rozmawiano.
– Teraz? – spytał strażnik.
Wydawał się zaskoczony.
– Tak – zatrzeszczał głos w krótkofalówce. – Od razu możecie tam iść.
– Przyjąłem – odparł Nyberget.
Odwrócił się i wskazał ten sam kierunek, z którego nadeszli.
– Dokąd idziemy? – spytał Blix.
– Masz widzenie – odparł strażnik.
– Kto to?
Nyberget wzruszył ramionami i poprowadził go przez dwoje metalowych drzwi. Zatrzymał się przed salą widzeń.
Na liście odwiedzających Blixa były tylko dwa imiona. Merete i Emma. Merete odwiedziła go trzy razy. Dwa pierwsze dotyczyły głównie praktycznych spraw związanych ze śmiercią Iselin. Musiał podpisać wiele dokumentów, które miały trafić do różnych urzędów i instytucji. Za trzecim razem Blix dowiedział się, że Merete rozstała się z mężczyzną, z którym spotykała się po ich rozwodzie, i że załatwiła sobie mieszkanie na Majorstua.
Jakaś część niego miała nadzieję, że to ona przyszła z niezapowiedzianą wizytą, choć to było mało prawdopodobne.
Strażnik przekręcił klucz i otworzył drzwi. Przy oknie, zwrócony do nich plecami, stał wysoki mężczyzna. Blix rozpoznał go, zanim ten zdążył się odwrócić.
Gard Fosse.
Kiedyś kolega ze studiów i najlepszy przyjaciel, później szef wydziału i bezpośredni przełożony Blixa w stołecznej policji. Rzadko widywał go ubranego po cywilnemu.
– Użyj domofonu, kiedy skończycie – powiedział Nyberget, wskazując aparat wiszący na ścianie.
Potem drzwi się zamknęły i zostali sami.
Fosse uciekał wzrokiem. Zaczął coś mówić, jakby wcześniej zaplanował, jak pokieruje rozmową, ale urwał w pół zdania.
– Co się stało? – spytał, dotykając swojej szyi.
Blix powiódł dwoma palcami po opatrunku.
– Nic – odparł.
Stali każdy po swojej stronie niskiego stołu. Fosse położył na nim plastikową teczkę. Odchrząknął i powiedział:
– Masz pozdrowienia od Abelvik i Wibego.
Blix skinął głową, ale nie poprosił, żeby pozdrowił ich od niego.
– Usiądziemy? – zaproponował Fosse.
Blix zajął miejsce przy stole.
– Co z apelacją? – spytał śledczy.
– W piątek mam się spotkać z adwokatem.
– W sądzie okręgowym będziesz miał większe szanse – skomentował Fosse. – Jest tam więcej współsędziów, którzy inaczej ocenią sprawę.
– Zabiłem człowieka – odparł Blix. – Ponieważ on zabił Iselin.
– Działałeś w stanie wyższej konieczności. Gdybyś tego nie zrobił, zabiłby również Emmę Ramm. Nie miałeś wyboru. Albo ona, albo on. Wiesz o tym.
Blix nie odpowiedział, ale był pewny, że jego dawny przyjaciel nigdy nie postąpiłby tak jak on.
– Co tu robisz? – spytał, przenosząc wzrok na teczkę leżącą na stole.
Fosse przyciągnął ją do siebie, ale jej nie otworzył.
– Słyszałeś o Walterze Kroosie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Blix zaprzeczył ruchem głowy.
– Niemiec, który kilka lat temu zastrzelił swojego ojca – wyjaśnił Fosse. – Odsiadywał wyrok w zakładzie karnym Billwerder w Hamburgu. Dwa dni temu uciekł stamtąd podczas wizyty u dentysty, wrócił do domu i zabił swoją matkę. Uciekł jej samochodem, kradnąc trochę gotówki.
Otworzył teczkę i wyjął zdjęcie więźnia. Młoda twarz widziana en face i z boku, włosy koloru ciemny blond, wojskowa fryzura, niebieskie oczy i mocno starta skóra na jednym policzku.
– To stare zdjęcie – powiedział. – Zrobiono je tuż po jego aresztowaniu.
Blix rozpoznał go. Dzień wcześniej informowano w wiadomościach o pościgu za Walterem Kroosem.
– Ucieczka prawdopodobnie była zaplanowana – mówił dalej Fosse. – W więzieniu uszkodził sobie ząb trzonowy łyżką do zupy, zapewne celowo.
Zajrzał do notatek zawierających kluczowe słowa.
– Zanim policja zrozumiała, co się stało, zdążył przekroczyć granicę z Danią. Samochód jego matki został odnaleziony na przedmieściach Kopenhagi.
Blix poruszył się na krześle.
– Co to wszystko ma wspólnego ze mną?
– Niemiecka policja podejrzewa, że Kroos jest w drodze do Norwegii – powiedział Fosse, nie odpowiadając na pytanie. – Autokarem, pociągiem albo skradzionym samochodem.
– Dlaczego tak sądzą?
– W muszli klozetowej w jego celi znaleziono resztki papieru. Kartkę podartą na drobne kawałki. Technicy złożyli ją do kupy i zrekonstruowali norweskie nazwisko.
Fosse wyciągnął dokument, który był kserokopią podartej kartki. Jej fragmenty wyglądały tak, jakby zostały wcześniej zmięte, a potem rozprostowane i wygładzone. Część tekstu się rozmyła, a w kilku miejscach brakowało fragmentów. Ale i tak bez trudu można było odczytać nazwisko.
Jarl Inge Ree.
Ojciec obserwował go w lusterku wstecznym. Walter wyglądał przez boczne okno. Miał nadzieję, że to były ostatnie letnie wakacje, które musiał spędzić z rodzicami. W następnym roku skończy siedemnaście lat, a już wkrótce osiemnaście.
Poprawił słuchawki, żeby lepiej siedziały na uszach. Ciężkie riffy Rammsteina pozwalały odciąć się od hałasu panującego w samochodzie. No i nie musiał słuchać nudnej gadki rodziców siedzących z przodu.
Po okropnie dłużącej się podróży, z górami, lasami i owcami pasącymi się wzdłuż drogi, ojciec wskazał drogowskaz z napisem OSEN. Zaledwie kilkaset metrów dalej wjechali na pole kempingowe, na którym trawa była spalona od słońca. Szyld przed budynkiem recepcji witał turystów w języku norweskim, niemieckim i angielskim. Nieco dalej stały stłoczone przyczepy kempingowe, namioty i małe domki letniskowe.
Ojciec wszedł do środka.
Minęły wieki, zanim wyszedł z budynku, potrząsnął głową, wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi z takim hukiem, że Walter usłyszał to nawet przez bębny basowe w Reise, Reise. Ojciec wymachiwał rękami w kierunku recepcji, a potem z piskiem opon ruszyli w przeciwnym kierunku.
Walter zmienił piosenkę.
Jakiś czas później zaparkowali przed małym domkiem letniskowym leżącym na skraju lasu. Walterowi zaczęło świtać, w czym tkwił problem. Stamtąd nie widzieli wody. Kiedy byli na wakacjach, ojciec zawsze musiał widzieć wodę. W przeciwnym razie nie było mowy o prawdziwym wypoczynku.
Po tak długiej podróży Walter wysiadł z samochodu cały zdrętwiały. Powlókł się za rodzicami do maleńkiej drewnianej chatki. Nagle uderzenie w głowę, bez żadnego ostrzeżenia. To ojciec zerwał mu z głowy słuchawki. Walter zdążył je złapać w ostatniej chwili, zanim spadły na podłogę.
– Słuchaj no – warknął ojciec. – Czy ty zawsze musisz chodzić w tych swoich pieprzonych słuchawkach?
Odwrócił się do żony, która właśnie stawiała torbę termoizolacyjną obok lodówki.
– To najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy – kontynuował. – Oprócz bycia rodzicami. Dać mu w prezencie te cholerne słuchawki.
Teraz odwrócił się do Waltera.
– Czytałeś dzisiaj?
Syn spuścił wzrok.
Ojciec prychnął pogardliwie.
– Oczywiście, że nie – skwitował. – Idź i pomóż swojej matce rozpakować torby, a potem poczytasz.
– Najpierw musimy zjeść – powiedziała matka odwrócona do nich plecami. – Walter na pewno jest głodny.
– Tak, po tym, jak zjemy – warknął na nią. – Wtedy usiądziesz i zaczniesz czytać – mówił dalej, tym razem do Waltera. – Pół godziny. Co najmniej.
Obiad zjedli przy rozkładanym plastikowym stoliku ustawionym na suchej trawie przed domkiem letniskowym. Walter grzebał widelcem w jedzeniu. Gulasz z puszki. Było gorąco. Słońce prażyło.
– Musimy pamiętać o kremie przeciwsłonecznym – powiedziała matka, która zdążyła się już przebrać i teraz siedziała w bikini. Z jedną nogą założoną na drugą.
– Krem przeciwsłoneczny – powtórzył ojciec z pogardą. – Odrobina słońca jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Walter uważał, że ojciec już jest czerwony, zwłaszcza na klatce piersiowej. Na szczęście dość szybko się uspokoił. Zwykle pomagało jedzenie i kilka puszek piwa.
Po obiedzie matka zebrała talerze i weszła do środka. Ojciec rzucił jej powłóczyste spojrzenie. Pociągnął łyk piwa i cmoknął.
– Idź na spacer, chłopcze.
– Hmm?
– Zbadaj okolicę.
– Przecież miałem czytać?
– Nie słyszałeś, co powiedziałem?!
Spojrzał na niego ostrym wzrokiem, wkładając rękę głęboko do kieszeni szortów.
– Twoja matka i ja musimy… trochę odpocząć.
Przeniósł wzrok na żonę, która właśnie wróciła, żeby zabrać szklanki i młynki z przyprawami. Walter już wcześniej widział ten błysk w jego oku.
– No już – powiedział ojciec. – Zmykaj stąd. I nie wracaj za szybko.
Walter nie miał ochoty na spacer, ale posłuchał ojca. Ruszył drogą, która przeszła w ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Było ciepło i sucho. Żałował, że nie włożył krótkich spodenek.
W lesie roiło się od ptaków. Walter lubił ptaki. Może dlatego, że marzył o lataniu. Chciał zostać pilotem. Ale to było, zanim odkryli, że mylą mu się litery. Nie można było sterować samolotem, jeśli nie umiało się kontrolować słów.
Tamtego dnia, gdy zrozumiał, że jego marzenie nigdy się nie spełni, rozpłakał się. Ojciec przyszedł do jego pokoju i spytał, dlaczego tak krzyczy i rozpacza. „I tak nigdy by się to nie udało. Powinieneś pójść w ślady ojca. Zostać żołnierzem”.
W oddali między drzewami błyszczała woda. Na brzegu siedzieli ludzie. Nieco dalej ciągnął się pomost. Na samym końcu zebrała się grupa młodych ludzi. Dziewczyny leżały na brzuchu, chłopcy opierali się na łokciach. Skądś dolatywała muzyka.
Podszedł trochę bliżej i podążył wzrokiem za dziewczyną, która z piskiem wskoczyła do wody. Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, sprawił, że Walter również się uśmiechnął, w duchu. Dziewczyna położyła się na plecach i odpłynęła.
Kiedy wyszła z wody, stanęła nad długowłosym chłopcem, który leżał na plecach z zamkniętymi oczami. Wycisnęła kilka kropel wody z kitki, tak aby skapnęły mu na brzuch. Chłopiec wrzasnął i zerwał się na równe nogi. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Dziewczyna sięgnęła po ręcznik i zaczęła się wycierać. Kiedy to robiła, napotkała spojrzenie Waltera i zatrzymała na nim wzrok. Potem się uśmiechnęła. Do niego. Ten uśmiech sprawił, że Walter też się uśmiechnął. Na serio.
*
Pamiętał tamten upalny letni dzień, jakby to było wczoraj. Wtedy to się zaczęło. Tamtego lata. Tamtego dnia.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Nie zdając sobie z tego sprawy, zacisnął pięści.
Autobus wszedł w ostry zakręt. Walter pozwolił swojemu ciału podążać za ruchem. Zgodnie z rozkładem jazdy miał dotrzeć na miejsce o 20:15. Żałował, że nie usiadł bardziej z przodu, aby móc lepiej obserwować drogę.
Nagle światło reflektorów padło na tablicę z napisem Osen. Walter nacisnął przycisk stop i chwycił mały plecak i siatkę z zakupami leżące na siedzeniu obok. Sześciopak piwa, chleb, masło, wędliny i ser. To, co najpotrzebniejsze. Minutę później kierowca zjechał na bok. Walter wysiadł i przez moment stał w ciepłych oparach oleju napędowego.
Pole kempingowe Osen leżało po drugiej stronie drogi, tak jak to zapamiętał. Budynek recepcji i mały kiosk tonęły w ciemnościach. Przed wejściem stało kilka samochodów. W jednym z domków kempingowych paliło się światło, ale nie było widać żywej duszy.
Walter rozejrzał się po okolicy. Przyczepa kempingowa za przyczepą kempingową. Niektóre nawet ogrodzone. Domki letniskowe w równym rzędzie.
Poszedł na skraj lasu.
Ten sam domek co w 2004 roku. Numer na szyldzie, K-1492, to była jedyna nowość.
Powiódł szybko wzrokiem dookoła siebie i podszedł do tarasu. Ukląkł na ziemi i zaczął macać ręką pod werandą. Nie minęło dużo czasu, zanim znalazł gwóźdź. Z kluczem.
– Bawcie się dobrze.
Emma nie spotkała wcześniej tego strażnika. Mężczyzna z wielkim wąsem. Jego spojrzenie spoczęło na kanapie, na której leżały prześcieradło i ręcznik.
– Niedługo przyjdzie – dodał i mrugnął porozumiewawczo.
Emma miała ochotę sprostować, że nie przyszła tutaj z wizytą małżeńską. Była o połowę młodsza od Blixa i widziała w nim raczej ojca, a nie kochanka. Ale nic nie powiedziała.
Ciężkie drzwi zamknęły się.
Była tu już drugi raz w ciągu dwóch dni. Nie podobało jej się tutaj. Widziała, że dołożono starań, żeby stworzyć miłą atmosferę: obrus na stole, zielona roślina w rogu pokoju, pudełko z zabawkami dla dzieci, ale ściany wokół niej miały metr grubości. Nie dało się zapomnieć, że przebywa się w zamknięciu.
Czuła się niekomfortowo. Chociaż nie zrobiła niczego niezgodnego z prawem. Czekając na Blixa, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ściany coraz bardziej na nią napierają.
W końcu drzwi się otworzyły i Blix został wprowadzony do środka.
Emma jęknęła.
Jedną część twarzy miał zasłoniętą opatrunkiem, a szyję opuchniętą i pokrytą wybroczynami.
– Co się stało? – zawołała.
Uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć, że to nic takiego.
Nie była pewna, czy mogła lub powinna go przytulić. W końcu i tak to zrobiła, ostrożnie zbliżając twarz do niezabandażowanego policzka. Poczuła ostry zapach potu. Miał nieumyte włosy.
Odsunęła się od niego, żeby przyjrzeć się obrażeniom.
– Powiedz, co się wydarzyło – poprosiła.
Strażnik wycofał się z pokoju.
– Wdałem się w bójkę – odparł Blix, kiedy zostali sami.
– Jarl Inge Ree?
Usiedli. Przytaknął.
– Wiedziałeś, że był skazany za obcowanie z nieletnią? – spytała.
Uniósł brwi ze zdziwienia.
– Kilka godzin temu zdobyłam wyrok – kontynuowała, wyciągając dokumenty. – Sam zobacz.
Przesunęła w jego stronę stary wyrok sądu rejonowego. Blix zaczął czytać, podczas gdy Emma streszczała mu sprawę:
– Ree miał wtedy dziewiętnaście lat. Mieszkał w Oslo, gdzie zaopatrywał stałych klientów w narkotyki. W ręce wpadła mu dziewczyna na gigancie będąca pod opieką Urzędu do spraw Ochrony Praw Dziecka. Miała na imię Nina. Piętnastolatka. Uciekała z każdej rodziny zastępczej. Ree dawał jej schronienie i uprawiał z nią seks.
Blix nie wydawał się przekonany.
– Inni osadzeni powinni się dowiedzieć, że jest pedofilem.
– To nie jest pedofilia – odparł. – To niuans prawny. Kilka tygodni później dziewczyna skończyła szesnaście lat.
Emma poczuła się rozczarowana. Liczyła na to, że Blix doceni jej wysiłek.
– Ale rozumiesz, o co mi chodzi? – spytała. – Na pewno nie chwali się tym na prawo i lewo.
Wskazała najbliższą ścianę, niepewna, gdzie znajduje się świetlica więzienna.
– Możesz to wykorzystać – powiedziała podniesionym głosem.
Blix odłożył dokumenty.
– Rozumiem, że próbujesz mi pomóc – odparł, uśmiechając się niewyraźnie. – Ale problem wkrótce sam się rozwiąże. Ree wychodzi w poniedziałek. Jeśli miałbym jakoś wykorzystać ten czas, to musiałoby to być coś, co pozwoliłoby mi lepiej go poznać. Zbliżyć się do niego.
Emma przekrzywiła głowę na znak, że nie bardzo rozumie.
– Miałem wczoraj wizytę – powiedział i wskazał głową na krzesło, na którym siedziała Emma. – Chodziło o niemieckiego zabójcę, który uciekł z więzienia.
Emma znała sprawę.
– Wiele wskazuje na to, że facet jest w drodze do Norwegii i że coś go łączy z Jarlem Ingem Ree. Gard Fosse… – zawahał się i potrząsnął głową – …chce, żebym spróbował dowiedzieć się, co. Ale nie ma sensu próbować. Ree prędzej dałby sobie wyrwać wszystkie zęby, niżby się przede mną otworzył.
– Dlaczego Fosse po prostu sam go o to nie zapyta?
– Ree nie przepada za policją – wyjaśnił. – Fosse twierdzi, że Jarl Inge nigdy nie powiedział nic na przesłuchaniach. Nigdy do niczego się nie przyznał, nikogo nie wsypał. Nie ma powodu, by sądzić, że teraz zacznie.
Emma wzięła do ręki długopis i zaczęła się nim bawić.
– Ale chyba możesz spróbować?
– Nie chodzi o moje chęci czy ich brak. To po prostu nie zadziała.
– Ale ten Niemiec może być niebezpieczny – zauważyła. – Zabił już dwie osoby. Co, jeśli zabije również kogoś w Norwegii? Może mógłbyś temu zapobiec?
Spuścił wzrok. Nic nie odpowiedział.
Siedzieli w milczeniu, aż usłyszeli kroki na korytarzu. Zabrzęczały klucze. W drzwiach pojawił się nowy strażnik.
– Chyba musicie się pożegnać – powiedział i wbił wzrok w Blixa: – A ty idziesz dalej.
Jakobsen należał do miłych strażników. Pochodził z Trøndelagu, był w wieku Blixa i w wolnym czasie zajmował się wyścigami kłusaków. Nie chciał powiedzieć, o co chodzi. Bez słowa zaprowadził go na oddział szpitalny i pozostawił w skromnie urządzonej sali widzeń. Światło wpadało przez zakratowane okno, którego nie dało się otworzyć. W środku było duszno.
Mężczyzna w kraciastej, flanelowej koszuli i z długimi, kręconymi włosami, zebranymi w koński ogon wstał i poprawił okulary. Na powitanie podał Blixowi suchą dłoń.
– Otto Myran – powiedział. – Miło mi.
Na oko miał trzydzieści kilka lat. Ruchem dłoni wskazał Blixowi jedno z trzech krzeseł znajdujących się w pokoju. Dwa z nich stały obok siebie, w dość dużej odległości. To, na którym siedział Myran, stanowiło szczyt trójkąta.
Mężczyzna usiadł i założył nogę na nogę. Złożył ręce, ale nic nie powiedział, tylko wpatrywał się w Blixa z łagodnym, przyjaznym uśmiechem.
– Czekamy na kogoś? – spytał Blix.
– Spodziewam się go lada chwila – odparł nieznajomy.
Blix czuł pulsowanie w skroniach. Rana zaczęła się goić, ale wciąż miał wrażenie, jakby ktoś rozsadził mu policzek. Całą twarz miał zdrętwiałą.
Otworzyły się drzwi.
Wrócił Jakobsen. Zatrzymał się na korytarzu i wykonał ruch, jakby zapraszał kogoś do środka.
Jarl Inge Ree przekroczył próg pokoju i rozejrzał się dookoła. Nagle zamarł.
– Co jest, kurwa…
Blix napotkał jego zaskoczone i wyraźnie pogardliwe spojrzenie. Spod bandaża wystawała rana.
Jakobsen podprowadził więźnia do wolnego krzesła, a sam zajął miejsce między dwoma osadzonymi.
– Co to ma znaczyć? – warknął Ree.
Myran nic nie powiedział. Bez słowa wskazał mu krzesło obok Blixa.
Strażnik oparł się o ścianę, ale wciąż był na tyle blisko, by móc natychmiast zareagować, gdyby jego interwencja okazała się konieczna.
Ree wiercił się na krześle. Sprawiał wrażenie, jakby nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. Blix czekał, aż Myran przejmie kontrolę. W końcu Ree uspokoił się.
– Jestem pracownikiem socjalnym – zaczął Myran. – Być może widywaliście mnie na korytarzu.
Blix i Ree milczeli.
– Jak wiecie, celem zakładu penitencjarnego jest resocjalizacja więźniów i przygotowanie ich do życia na wolności. My, którzy pracujemy w opiece społecznej, często pełnimy funkcję łącznika między zakładem karnym i resztą świata. Naszym zadaniem jest, abyście poczuli, że jesteście częścią społeczności i że chcecie robić coś, co najlepiej przysłuży się ogółowi społeczeństwa.
Ree prychnął pogardliwie.
Blix nie odezwał się ani słowem.
– A to – mówił dalej Myran – jest zawsze trudne, kiedy…
Było widać, że waży słowa.
– …kiedy pewne elementy codziennego życia stanowią wyzwanie dla naszych chęci. I nie stwarzają odpowiednich warunków, by resocjalizacja mogła się powieść. A wy dwaj…
Przeniósł wzrok z Ree na Blixa.
– Wygląda na to, że wyciągacie z siebie to, co najgorsze. Czasem tak w życiu bywa. Ludzie się nie dogadują. Z wielu różnych powodów.
Przyłożył jedną dłoń do drugiej.
– Zamiast was rozdzielać, naszym życzeniem tu, w Ullersmo, jest… abyśmy my, to znaczy my trzej, usiedli razem i zobaczyli, czy możemy coś zrobić, żeby poprawić sytuację.
Ree spojrzał na strażnika, który wsunął oba kciuki za pasek.
– Poprawić sytuację – powtórzył więzień z szerokim uśmiechem. – Chcesz powiedzieć, że mamy tu siedzieć i rozmawiać o naszych emocjach?
Myran nie odpowiedział.
– Mam w dupie kumbaya magic i mindfulness!
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Wychodzę stąd za pięć dni.
– To jeszcze jeden powód, by to zrobić – skomentował Myran. – Dać ci jak najlepszy start do życia na wolności.
– Na wolności nie będę miał z tym tam nic wspólnego – kontynuował Ree. – On posiedzi tu jeszcze kilka dobrych lat.
– Równie dobrze mogę nie wychodzić z celi – odezwał się Blix. – Dopóki on tu jest. Nie ma sprawy.
– To konstruktywna propozycja – odparł Myran, zwracając się do Blixa. – I dziękuję za nią. Ale potraktujcie to jak ćwiczenie: jak stać się osobą mniej konfliktową.
Ree znowu prychnął.
– Ja w ogóle nie jestem konfliktowy.
Wstał.
– Pieprzyć to!
Jakobsen wyjął kciuki zza paska. Ree zauważył to i zatrzymał się.
– Spędzimy tu jeszcze…
Myran spojrzał na zegarek.
– …godzinę i dwadzieścia pięć minut.
– Wkręcasz mnie.
Myran potrząsnął przecząco głową. Kropla potu spłynęła mu z czoła w dół policzka. Ree jęknął.
– O, Boże!
Blix nic nie powiedział. Spojrzał na strażnika, a potem przeniósł wzrok na pracownika socjalnego. Miał wrażenie, że bierze udział w jakimś absurdalnym przedstawieniu.
– Oczywiście możemy siedzieć i milczeć – kontynuował Myran. – I patrzeć w sufit. Ale to przeraźliwie nudne. No i znacznie wydłuży cały proces.
– O czym ty mówisz? – warknął Ree.
– O tym. To jest proces. Dyrekcja zdecydowała, że macie przez niego przejść. Jak mus, to mus.
– Chryste!
Ree usiadł i skrzyżował ręce na piersi.
Po długiej, dzwoniącej w uszach ciszy Myran powiedział:
– Chciałbym, żebyście wymyślili trzy pytania, które chcielibyście zadać sobie nawzajem.
Blix uniósł lekko głowę.
– Trzy pytania, które nie dotyczą tego, co dzieje się tutaj – dodał Myran.
Ree prychnął.
– To może być cokolwiek – mówił dalej Myran. – Coś osobistego, jeśli jesteście ciekawi jakiegoś szczegółu z prywatnego życia, oczywiście, o ile to pytanie nie spowoduje dyskomfortu u osoby pytanej. Albo jaka jest pierwsza rzecz, jaką zamierzacie zrobić po wyjściu na wolność. Cokolwiek – powtórzył. – Ale postarajcie się unikać pytań odzierających z godności oraz nienawistnych wypowiedzi.
Ree odchylił się na krześle.
– Ja wolę się zamknąć.
Myran poprawił lekko okulary.
– A ty, Alexandrze? Masz jakieś pytanie, które chciałbyś zadać Jarlowi Ingemu?
Blix nie przywykł do tego, by zwracano się do niego po imieniu.
– Ja? Nie.
On również odchylił się do tyłu. Założył nogę na nogę i splótł dłonie za kolanem. Zapadła cisza.
Długa.
Jakobsen zmienił pozycję. Buty zaskrzypiały o podłogę. Myran przeniósł wzrok z Ree na Blixa i z powrotem na Ree. Minuta zamieniła się w dwie, potem w cztery. Blix spojrzał na współwięźnia, który wyglądał tak, jakby wypatrywał czegoś na suficie i ścianach.
– Co zamierzasz zrobić po wyjściu na wolność? – Myran zwrócił się z tym pytaniem do Ree.
– A gówno cię to obchodzi.
– A ty, Alexandrze?
Blix spojrzał Myranowi prosto w oczy.
– Ja? Nie wiem. Nie mam siły o tym myśleć.
Znowu zrobiło się cicho.
– Ja mam pytanie – powiedział nagle Ree z uśmiechem.
– Ile miałeś lat, kiedy pierwszy raz wydymali ci dupsko?
Zaśmiał się grubiańsko. Blix nie odpowiedział.
Najwyraźniej Ree zaczął się świetnie bawić. Myran posłał mu surowe spojrzenie, potem powiedział do Blixa:
– Nie musisz na nie odpowiadać.
– Ale to przecież było pytanie, co nie? – Ree nagle nabrał wigoru. – Musisz uznać je za pytanie.
– Jeśli następnym razem sformułujesz nieco poważniejsze, zastanowię się nad tym, czy je uznać.
– Jakiś ty uprzejmy – odparł ironicznie Ree. – Chyba będę musiał przychylić się do twojej prośby.
Myran nie odpowiedział.
Ree nie przestawał śmiać się pod nosem. Blix patrzył przed siebie.
– A ile ty miałeś lat?
Ree przestał się śmiać. Natychmiast zerwał się z krzesła i chciał się rzucić na Blixa, ale strażnik był przy nim, zanim Ree zdążył cokolwiek zrobić. Blix wciąż patrzył przed siebie. Ledwo uniósł powiekę.
Ree rzucał się przez chwilę.
– Okej, OKEJ – powiedział do Jakobsena. – Już siadam.
– To był dobry pomysł – zwrócił się Blix do Myrana.
Tamten nie odpowiedział.
Ree opadł ciężko na krzesło. Wyraźnie wkurzony, patrzył przed siebie przez kilka następnych minut. Strażnik, który do tej pory nie odezwał się ani słowem, odchrząknął i powiedział:
– Jest jeden do jednego. Każdy z was zadaje jeszcze dwa pytania i jestem pewny, że pan Myran zgodzi się zakończyć sesję trochę wcześniej?
Pracownik społeczny spojrzał na strażnika z dezaprobatą.
– Kto ma ochotę zacząć? – spytał mimo to i przeniósł wzrok z jednego na drugiego. Żaden nie odpowiedział. Ree prychnął i potrząsnął głową. Myran nie spuszczał z niego wzroku. Więzień nabrał głęboko powietrza i wypuścił je z całej siły. W końcu dał za wygraną, byle tylko mieć to jak najszybciej za sobą.
– Skąd…
Zamilkł, jakby w ogóle nienawidził mówić.
– Skąd pochodzisz?
Sprawiał wrażenie, jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło.
– Z Oslo. A ty?
– Z Osen – odpowiedział szybko.
– Brzmi prawie tak samo – wtrącił Myran. – Oslo, Osen.
Tylko on się roześmiał.
– Ale na pewno istnieją między nimi spore różnice. Jak się czułeś, dorastając w Osen? – zwrócił się do Jarla Ingego.
– Gówno cię to obchodzi.
Myran zignorował tę uwagę.
– To było drugie pytanie. Spróbujmy zadać sobie jeszcze jedno, najlepiej takie, które zachęci was do rozmowy, do swobodnej wypowiedzi. Wtedy uznam, że cel dzisiejszego spotkania został zrealizowany.
– Dzisiejszego spotkania? – prychnął Ree. – Chcesz powiedzieć, że będziemy musieli tu przychodzić więcej razy?
– Jak już wspomniałem, dyrekcja nadała temu projektowi priorytet.
– Projektowi…?
Ree potrząsnął głową.
– Proces ten obejmuje zrozumienie, relacje i ciekawość świata. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.
Ree wykrzywił twarz w grymasie.
Znowu zapadła cisza.
– Ja mam pytanie – odezwał się po chwili Blix, wciąż patrząc prosto przed siebie. – Kto jest twoim najlepszym przyjacielem i dlaczego?
– To są dwa pytania – zauważył Ree.
– Nie szkodzi – odparł Myran. – To są dwa dobre pytania. Dziękuję, Alexandrze.
Przeniósł wzrok na Ree i zatrzymał na nim spojrzenie. Ree po raz nie wiadomo który prychnął, potrząsając głową.
– W każdym razie to nikt stąd – zaczął z wyraźną pogardą w głosie. – Tutaj są sami przegrani.
Blix widział, że Myrana korciło, żeby spytać, co dokładnie Ree ma na myśli, ale dał sobie spokój. Ree westchnął.
– Ona, tak, to jest ona, ma na imię Samantha.
Znowu gwałtownie wypuścił powietrze.
– Znam ją od małego. My… zawsze trzymaliśmy się razem. Świetnie się razem bawiliśmy. Mieliśmy wspólne tajemnice. I dlatego jest moim najlepszym przyjacielem. Moi pozostali kumple… żaden z nich nie dorasta jej do pięt.
Myran skinął głową z uznaniem.
– Dobrze – powiedział. – Bardzo dobrze. Bardzo ci dziękuję.
Uśmiechnął się zadowolony.
– Masz ostatnie pytanie do Alexandra?
– Tak – odparł Ree i odwrócił głowę w stronę Blixa. – Odpowiedz na to pytanie swobodnie, podając jak najwięcej szczegółów.
Ree naśladował głos Myrana. Uśmiechnął się lekko i powiedział:
– Jak wyobrażasz sobie własną śmierć?
Ekspres do kawy wydał z siebie ostatnie pyknięcie. Emma sięgnęła po filiżankę. Przez cały wieczór i noc zbierała informacje na temat Waltera Kroosa. Niemieckie gazety były pełne materiałów o jego ucieczce.
Zostało jej jeszcze półtora tygodnia zwolnienia. Dopiero wtedy miała wrócić do news.no, ale ucieczka z więzienia niebezpiecznego zabójcy, który prawdopodobnie był w drodze do Norwegii, miała szansę trafić na pierwsze strony gazet. Dzięki Emmie.
Zadzwoniła do Garda Fossego.
Na początku rozmowy jak zwykle zaserwował jej krótkie, wyważone odpowiedzi. Chciał, żeby przeszła od razu do rzeczy. Zrozumiała sugestię.
– Niemiecki zabójca, który uciekł z więzienia – zaczęła. – Czy norweska policja podjęła już jakieś kroki w tej sprawie?
Przez kilka sekund panowała cisza.
– Dlaczego miałaby podejmować jakieś kroki?
– Na wypadek, gdyby uciekinier był w drodze do Norwegii – odparła. – A może już tu jest?
Policjant znowu zamilkł. Miała wrażenie, że słyszy, jak zastanawia się, co jej odpowiedzieć.
– My, podobnie jak wszystkie inne policje w Europie, jesteśmy świadomi tego, że niemiecka policja ściga zbiega. Jak zawsze jesteśmy w kontakcie z naszymi zagranicznymi kolegami, ale akurat w tej sprawie nie prowadzimy z nimi żadnej bezpośredniej współpracy.
– Ale macie oczy szeroko otwarte?
– Jak zawsze.
– Podjęliście jakieś dodatkowe działania mające na celu obserwację granic?
– Nasze granice są zawsze dobrze zabezpieczone.
Dobrze go wyszkolili, pomyślała Emma. Policyjne bicie piany musiało być jednym z przedmiotów na studiach.
– Obawiacie się, że może być w drodze do Norwegii?
– Nie.
– To znaczy, że norwescy obywatele również nie mają żadnych powodów do obaw?
– Nie, tego nie powiedziałem.
Zaczynał się niecierpliwić.
– Okej. Ostatnie pytanie: czy Walter Kroos był już kiedyś w Norwegii? Wiecie coś na ten temat?
Fosse odchrząknął i odpowiedział:
– Nic na to nie wskazuje.
Co oznaczało, że badali taką ewentualność.
Emma uśmiechnęła się.
– Bardzo dziękuję. Jak zawsze miło się z panem rozmawiało.
Fosse nie skomentował jej słów. Miała wrażenie, że chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i zakończył rozmowę.
Gdy tylko się rozłączył, Emma wybrała numer do Anity Grønvold, szefowej news.no.
– A niech mnie – ucieszyła się Anita. – Czy to moja dziewczyna?
Emma opowiedziała jej wszystko, czego dowiedziała się od Blixa i co jej samej udało się ustalić w sprawie niemieckiego zbiega. Streściła jej również krótką i lakoniczną rozmowę z Gardem Fossem.
Szefowa zagwizdała, jak często robiła, kiedy pracowały nad dużą sprawą.
– Zdaje się, że twoje wakacje właśnie się skończyły.
W jej głosie słychać było uśmiech.
Prawda była taka, że Emma nie wiedziała, czy chce wrócić do pracy jako dziennikarka serwisu informacyjnego. Przez ostatnie lata za dużo było w jej życiu dramatycznych chwil. Przez ostatnie pół roku pisała książkę o najgłośniejszych i najbardziej brutalnych sprawach kryminalnych w historii Norwegii. Praca nad książką obniżyła poziom stresu, ale jednocześnie okazała się nieco żmudna. Emma tęskniła za codzienną porcją adrenaliny.
– Spróbuj się dowiedzieć, czy ktoś z najbliższego otoczenia Ree może potwierdzić, że Ree zna Waltera Kroosa.
– Uważasz, że powinnam pojechać do Osen?
– Może. Ale mówiłaś, że Ree mieszkał przez kilka lat w Oslo, prawda?
– Owszem.
– Zacznij od tego. I informuj mnie na bieżąco, co udało ci się ustalić.
Oslo 2018. Była królowa biegów długodystansowych Sonja Nordstrøm nie pojawia się na promocji swojej kontrowersyjnej autobiografii „Wieczna mistrzyni”. Jeszcze tego samego dnia dwudziestoczteroletnia słynna blogerka Emma Ramm zjawia się w domu Nordstrøm, który okazuje się otwarty i nosi ślady walki. Do telewizora sportsmenki ktoś przyczepił numer startowy z liczbą 1.
Czterdziestopięcioletniego inspektora Alexandra Blixa wciąż dręczą wspomnienia ataku z wzięciem zakładników, który miał miejsce dziewiętnaście lat temu. W wyniku akcji policyjnej Blix zastrzelił ojca pięcioletniej dziewczynki. Teraz inspektor ma poprowadzić dochodzenie w sprawie zaginięcia byłej lekkoatletki. Ślady pojawiają się w różnych miejscach i w różnym czasie i wiele wskazuje na to, że są częścią misternego planu.
Okoliczności zmuszają Emmę i Blixa do podjęcia współpracy. Każde z nich na swój sposób stara się zdemaskować i powstrzymać skrupulatnego i bezlitosnego zabójcę, który najwyraźniej ma ochotę dodać sytuacji jeszcze większego dramatyzmu. Chce zwrócić na siebie uwagę. I wygląda na to, że dopiero się rozgrzewa...
Noc sylwestrowa. Alexander Blix patroluje ulice Oslo, gdy na Rådhuskaia, w środku tłumu, wybucha bomba. W chaosie, który powstaje, Blix ratuje z basenu portowego nieprzytomną, mocno poparzoną kobietę. Gdy poznaje jej nazwisko, przypomina mu się dawna sprawa zaginięcia dziecka.
Roczna Patricia została porwana razem z wózkiem, w którym leżała. Dziesięć lat później, podczas gdy w Oslo zostaje podwyższony stopień zagrożenia terrorystycznego, jej skazany za zabójstwo ojciec dostaje pocztą zdjęcie dziewczynki w wieku szkolnym. Jest przekonany, że to zaginiona Patricia.
Dziennikarka Emma Ramm przeżywa osobistą tragedię w związkuz zamachem bombowym i próbuje się z tego otrząsnąć w jedyny znanysobie sposób: angażując się w dziennikarstwo śledcze. Drogi Blixa i Rammznowu się krzyżują. Blix prowadzi śledztwo konsekwentnie podążając własnymi ścieżkami, a Emma przez cały czas depcze mu po piętach.
ZASŁONA DYMNA to powieść o brzemiennych w skutki wyborachi o tym, do czego może doprowadzić desperacja, kiedy sieć kłamstw zaczyna się rwać.
Alexander Blix i Emma Ramm siedzą w oddzielnych pokojach przesłuchań i składają zeznania w sprawie tego samego zdarzenia. Blix zastrzelił mężczyznę, a jego własna córka, Iselin, walczy o życie.
Trzydzieści sześć godzin wcześniej ktoś dzwoni do drzwi Sofii Kovic, najbliższej współpracownicy Blixa. Kobieta ginie od jednego strzałui wszystko wskazuje na to, że to była egzekucja. A tymczasem chwilęprzed mordercą wróciła do domu Iselin, która wynajmuje u Sofii pokój na piętrze…
Iselin cudem udaje się uciec. Jak dużo zdążyła zobaczyć? I jak bardzo zagraża bezwzględnemu zabójcy?
W tych dramatycznych okolicznościach Emma proponuje Blixowi pomoc w opiece nad córką. Niestety jedna błędna decyzja Emmy będzie miała fatalne skutki dla całej trójki.
Nieobliczalniporywają od pierwszej strony i do końca trzymają czytelnika w dramatycznym napięciu. W trzecim tomie serii o śledczym i dziennikarce Jørn Lier Horst i Thomas Enger jeszcze bardziej podkręcili tempo akcji. Niezwykły talent do budowania dramatyzmu i psychologicznej głębi pozwolił im stworzyć przerażającą i zaskakującą intrygę.