Lockdown - Robert Ziębiński - ebook + książka

Lockdown ebook

Robert Ziębiński

4,1

Opis

72 godziny w Warszawie ogarniętej chaosem.

W zdominowanej przez pandemię rzeczywistości zdeterminowana matka złamie każdą zasadę, żeby ocalić życie dziecka.

Olga ma wszystko. Miliony na koncie, wielki dom, firmę oraz córkę, którą kocha nad życie. Za miesiąc otworzy swój najnowszy biznes – gigantyczną galerię handlową w stolicy. Nigdy nie była ryzykantką. Zawsze potrafiła działać tak, by nic nie stracić.

Jest piątek. Olga dowiaduje się, że ktoś uprowadził jej córkę Dominikę. Porywacz żąda zapłacenia dziesięciu milionów euro do poniedziałku. Zdobycie tych pieniędzy nie byłoby dla Olgi wielkim problemem, gdyby nie lockdown. Odcięta od bankowych kont musi znaleźć sposób na zdobycie pieniędzy.

Na ulicach wybuchają zamieszki, a wirus zbiera śmiertelne żniwo. Zaczyna się rozpaczliwy wyścig z czasem. Olga będzie musiała wniknąć do przestępczego świata warszawskich gangsterów. Tylko tam może dostać to, czego szuka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (371 ocen)
164
114
63
21
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kinol88

Z braku laku…

Książka w kategoria kina klasy B. Balansuje pomiędzy świetnie napisanego kryminału, a gniotem z elementami sci-fi. Początek mocno irytujący, kierowca - zabili go i uciekł, okazuje się super-duper eks-gangsterem eks-agentem mundurowym. Zna wszystkich ale nie zna porywaczy córki multimiliarderki, która nie umie w komputery, ale ma nawet sale kinową w domu. Olga skłonna zrobić wszystko w desperacji w obliczu ogromnej tragedii utraty córki, ale jak zobaczyła sterczącego penisa kierowcy to musi na nim pojeździć. Zaraz po scenie zabawnego seksu dla relaksu dostajemy informacje od narratora, że niestety jest roztrzęsiona z powodu zamartwiania się o córkę. Czujecie jak parsknąłem śmiechiem?! Lockdown to totalny wątek science-fiction. Śmiertelna pandemia policja strzela na ulicy do ludzi jak do kaczek, a nasza miliarderka i nasz kierowca niczym transporter Jason Statham zdobywają pozwolenie na jazdę po ulicy ogarniętej chaosem z wojskiem na każdym kroku, ale mam wrażenie, że nikt nie sprawdza i...
10
Mudds

Nie oderwiesz się od lektury

To było dobre. Połknęłam w kilka godzin i nie żałuję! Wartka akcja, ciekawa fabuła, fajni bohaterowie. Warto.
00
LudmilaJednorog

Nie oderwiesz się od lektury

SUPER
00
IceFlowers

Dobrze spędzony czas

Książka „Lockdown” autorstwa Roberta Ziębińskiego to moje drugie spotkanie z twórczością autora. Lubię takie książki, gdzie wszystko tak naprawdę rozgrywa się w bardzo szybkim tempie. „Lockdown” właśnie taki jest - szybkie tempo i wartka akcja. W końcu to 72 godziny w Warszawie ogarniętej chaosem. Olga w swoim życiu dorobiła się milionów na koncie. Ma ogromny dom i ludzi, którzy się nim zajmują. Olga zatrudnia także trzech kierowców, którzy są do jej dyspozycji i jej córki Dominiki. Pewnego piątkowego wieczoru życie Olgi zostaje wywrócone do góry nogami. Ktoś pozbył się jednego z jej kierowców i porwał jej córkę. Porywacze żądają od kobiety dziesięciu milionów euro do poniedziałku. Olga pieniądze ma, tylko nie ma do nich dostępu. W tym samym czasie w kraju ogłoszony został tytułowy Lockdown. Rząd ograniczył wypłaty z banku do 500 zł w ciągu dnia. Do czego zdolna jest matka, aby uratować własne dziecko? Kto w ogóle zdecydował się na to, aby porwać dziewczynę i dlaczego? To przypadek czy...
01

Popularność




– Wierzysz w Boga? – Jestem Bogiem. Ten, kto kontroluje swoją przyszłość, staje się Bogiem.

– John Woo, Better Tomorrow

Może to ty zarządzasz robotą, ale ja rządzę całym cyrkiem.

– Sam Peckinpah, Ucieczka gangstera

Woda jest mokra, niebo jest niebieskie, a kobiety mają swoje tajemnice. I komu to, kurwa, przeszkadza.

– Tony Scott, Ostatni skaut

Prolog

Kamera na statywie stała pod ścianą. Mężczyzna nacisnął przycisk nagrywania, a potem rozsiadł się w fotelu. Naprzeciwko obiektywu znajdowała się kanapa. Stara, zatęchła, którą kilka tygodni temu znalazł na jednym z osiedlowych śmietników. Na środku kanapy siedziała dziewczyna.

Nogi na wysokości łydek związano jej szeroką taśmą klejącą. Sukienka podwinęła się, odsłaniając uda. Unieruchomiono jej za plecami ręce. Do tego także użyto taśmy. W usta dziewczyny wciśnięto szmatę, która do niedawna była koszulą, jej rękawy owinięto dookoła głowy. Wokół nosa widać było zaschniętą krew. Dziewczyna płakała. Musiała to robić od wielu godzin, bo jej oczy były przekrwione, a powieki czerwone.

Mężczyzna siedzący na fotelu wpatrywał się w nią z zainteresowaniem.

– Szkoda, że nie mogę zdjąć ci knebla, ale ty wciąż krzyczysz. A ja nie lubię hałasu. Mówiłem ci to, ale nie słuchałaś. Myślisz, że sprawia mi przyjemność bicie kobiet?

Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem w oczach. Pamiętała, jak okładał ją po brzuchu. Jak jego pięść wylądowała na jej twarzy. Nie miała jak się dotknąć, ale językiem wyczuwała, że uszkodził jej zęby. Obity brzuch wciąż pulsował bólem.

– No więc nie. Bicie kobiet nie sprawia mi przyjemności – kontynuował monolog mężczyzna. – Ale czasami po prostu mnie do tego zmuszacie.

Nie była pierwszą, którą uderzył. Miała tego świadomość. Bił tak, jakby wiedział, gdzie będzie najbardziej bolało i gdzie ból rozgości się na dłużej.

– I tak zamiast sobie rozmawiać, siedzimy tu w ciszy. Cisza też jest przyjemna. Odpręża.

Nagle wnętrze piwnicy wypełnił dźwięk dzwonka telefonu.

O rany, rany, jestem niepokonany.

Oprawca ustawił jako dzwonek fragment piosenki Paktofoniki. Odkąd dziewczyna się tu obudziła po odzyskaniu przytomności, ten numer był jedyną rzeczą, która grała w jej głowie.

– Tak – powiedział do słuchawki.

Cisza. Kiwał głową, cały czas patrząc na nią.

– Rozumiem.

Nie słyszała, co mówił jego rozmówca.

– Pierdol to. Kończymy.

Odłożył telefon na oparcie fotela i wstał.

– No i widzisz, mała... Mama jednak cię nie kocha – powiedział, wyjmując z kieszeni dresowej bluzy rewolwer. – Szkoda.

Źrenice dziewczyny rozszerzyły się z przerażenia.

A potem piwnicę wypełnił huk wystrzału.

Piątek

7.30, dom Olgi Maj

– Mamo!

– Tu! – Głos dochodził z piwnicy.

Dominika przeszła z kuchni na półpiętrze do miejsca, które kiedyś było salonem na parterze. Matka przebudowała je, podobnie jak cały dom, kilka lat temu. Teraz były tu basen i siłownia.

– Rany boskie, mamo, jest siódma rano – powiedziała Dominika, nachylając się nad wyświetlaczem orbitreka. – Ćwiczysz od szóstej?

– Nie mogłam spać.

– Martwisz się?

– Czym?

– Nie wiem. Czymś się martwisz. Zawsze kiedy się martwisz, nie śpisz i ćwiczysz.

– Spokojnie – odparła Olga. Jej głos drżał ze zmęczenia.

W tym roku kończyła czterdzieści lat. Mimo to gdy pojawiała się na zdjęciach z Dominiką, wszyscy brali je za siostry, a nie matkę z córką. Lubiła swoje ciało i lubiła o nie dbać. Zbyt wielu jej znajomych odeszło na zawał serca czy wylew. W pracy nieustannie towarzyszył jej stres. Zawsze śmiała się z tych wszystkich ludzi, którzy mówili, że z jej pieniędzmi nie musi się już niczym w życiu martwić. Naiwni. Gdy zarobiła pierwsze dziesięć milionów, zrozumiała, że od tej pory zawsze będzie żyć w stresie. Dbanie o to, by pieniędzy nie stracić, było ciągłą wojną.

– Nie ma się czym jeszcze martwić. Po prostu nie mogłam spać – powiedziała, schodząc z orbitreka.

Miała na sobie obcisły kostium do ćwiczeń, podkreślający jej idealną figurę.

– Przez ciebie kiedyś wpadnę w kompleksy – mruknęła Dominika, patrząc na ciało matki.

– To będziemy kwita – zażartowała Olga. – Spójrz w lustro.

Roześmiały się. Olga ze swoją obsesją, jak nazywała to córka, na punkcie kondycji uczyła Dominikę dbania o ciało od najmłodszych lat. Dlatego brano je za siostry. Obie były wysportowane, szczupłe i piękne w niezwykle naturalny i delikatny sposób.

– Karol zawiezie mnie do szkoły, dobrze? A potem chciałabym, żeby przyjechał po mnie o drugiej. Zabiorę Paulinę i pojedziemy do Edenu. Możemy? Wrócę na kolację.

Paulina Barańska była najbliższą przyjaciółką Dominiki. Dziewczyny znały się od przedszkola. I choć dzieliło je niemal wszystko – od statusu majątkowego po wygląd – nigdy się od siebie nie oddaliły.

– Do Edenu?

– Proszę, proszę...

Eden był jeszcze nieczynną galerią. Najnowszą inwestycją Olgi. Pół miliarda euro zainwestowane w nowoczesne centrum handlowe połączone z siecią kin, teatrem, salą koncertową i gigantycznym parkiem rozrywki. Do otwarcia miejsca, o którym „Forbes” pisał, że jest najodważniejszą inwestycją w tej części Europy, został jeszcze miesiąc. To był czas na przetestowanie wszystkich miejsc w centrum. Wykorzystywały to Dominika z Pauliną, przesiadując w pustych salach kinowych, w których puszczano im filmy i koncerty.

– Dobrze.

– Jesteś kochana!

– Tylko daj znać, gdyby miało się coś zmienić. I powiedz Karolowi, żeby wziął bmw, ja zajmę mercedesa, chcę popracować w drodze.

– Stresujesz się Edenem?

– Nie – skłamała Olga. – Co będziecie oglądać?

– Ha! Chciałabyś być z nami. Mamy w planach najpierw Ruchomy cel, a potem, jeśli czas pozwoli, Zdradliwą toń.

– Paul Newman...

– Najlepszy!

– Wiadomo.

Dominika powoli ruszyła w stronę wyjścia, Olga zaś stanęła na krawędzi basenu, szykując się do skoku.

– Mamo...

– Tak? – spytała, odwracając się do córki.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też. Zmykaj. Do szkoły. I zjedz śniadanie! Nie po to Nadia je przygotowuje, żebyś wyrzucała je do kosza.

– Tak, tak...

Dom był zbyt mały, by wybudować w nim basen olimpijski, ale te dwadzieścia metrów zupełnie Oldze wystarczało. Pływając, próbowała zapomnieć o tym, co od kilku dni zaprzątało jej myśli. Zgodnie z zapewnieniami prezesa banku i przeciekami z jej ministerialnych źródeł Polsce, podobnie jak całej Europie, tajemniczy chiński wirus nie zagrażał, mimo to nie potrafiła przestać o nim myśleć. Pięćset milionów euro kredytu także jej tego nie ułatwiało. W Chinach tajemnicza epidemia wyłączyła gospodarkę na miesiące. Jeśli coś takiego zdarzyłoby się w Polsce... Nie, nie bała się bankructwa. Nieraz traciła wszystko i potrafiła podnieść się z gorszych kłopotów. Po prostu Eden był projektem jej życia. Centrum handlowym, które zmieni świat. Drugiej takiej szansy Olga nie dostanie. Nigdy.

Więc lepiej, żeby nic się z tym światem nie działo.

7.45, ulica Vogla

Samochód z Dominiką wyjechał z posesji i ruszył w stronę miasta. Karol był kierowcą jej matki od pięciu lat. Był w wieku Olgi, postawny, ale nie napakowany. Miał miłą twarz. Nie żeby był przystojny, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że z miejsca się go lubiło.

– Przyjedziesz po nas o czternastej? – zapytała Dominika, gdy tylko zapięła pasy.

– Mama wie?

– Pewnie! Znasz zasady.

– Znam.

– No więc wie, pozwoliła, możesz do niej zadzwonić albo napisać, jeśli chcesz.

Karol nie miał zamiaru dzwonić. Zasady wprowadzone przez Olgę były przejrzyste i jasne. Opierały się na zaufaniu, niezawracaniu sobie wzajemnie głowy i na pełnej dyspozycyjności. Wystarczyło ich przestrzegać, a praca dla niej zamieniała się w najprzyjemniejszą, choć nie najłatwiejszą robotę na świecie. Trudność polegała na tym, że nigdy, ale to nigdy nie było wiadomo, kiedy będzie się potrzebnym. Dlatego odkąd Dominika skończyła pięć lat, Olga zatrudniała trzech kierowców, by zawsze któryś z nich był do dyspozycji. I dlatego odkąd Dominika skończyła trzynaście lat i zaczęła chodzić na randki, miała obowiązek informować matkę o zapotrzebowaniu na kierowcę, a ona wyznaczała tego, który będzie ją woził. Raz Karol nie uwierzył Dominice i skończyło się to gigantyczną awanturą. Ten raz wystarczył.

– Nie no, nie będę. Jak rozumiem, jedziecie do Edenu.

– Tak!

– Na film?

– Powinieneś kiedyś z nami pójść. To puste kino... To jest coś niesamowitego.

Uśmiechnął się. Dominika bywała upierdliwa i miała swoje humory, ale była dobrą dziewczyną.

– Jeśli kiedyś mnie zaprosicie, to chętnie. A co teraz oglądacie?

– Klasyka. Paul Newman jako Harper.

– Och, Ruchomy cel. Znam. A wiesz, że to na podstawie książek i że w oryginale...

– Bohater nazywa się Archer, ale Paul Newman wierzył, że szczęście przynoszą mu postaci, których imiona zaczynają się na „H”, i kazał zmienić Archera na Harpera. Jeśli o to ci chodziło, to tak – wiem.

– Jesteś za bystra jak na nastolatkę w dwa tysiące dwudziestym roku.

– A ty za bardzo oczytany jak na kierowcę.

– Mam sporo wolnego czasu.

– Och, to trzeba powiedzieć mamie.

Roześmiali się równocześnie.

Z wszystkich kierowców zatrudnianych przez mamę Dominika zdecydowanie najbardziej lubiła Karola i cieszyła się, kiedy mogła z nim jeździć.

***

Gdy bmw włączyło się do ruchu, ruszył za nim czarny SUV. W środku siedzieli dwaj mężczyźni. Jechali niespiesznie, tak aby kierowca bmw nie zwrócił na nich uwagi. Mężczyźni milczeli. Pasażer wyjął z kieszeni smartfon, kliknął coś na ekranie, a kilka chwil później jego oczom ukazał się profil Dominiki na Facebooku. Dzięki aplikacji szpiegującej miał dostęp do danych, postów i korespondencji zhakowanych osób. Scrollował ścianę, ale nie znalazł nic, co by go zainteresowało. Przełączył się na Messengera. Patrzył, jak Dominika i Paulina wymieniają wiadomości.

Dominika: To Newman nasz.

Paulina: Bosko!

Dominika: Jadę już, a ty?

Paulina: Będę za kwadrans.

Dominika: Do zo. A, do wieczora mamy kierowcę!!!

Paulina: Bosko!!!

– Przed czy po kinie? – zapytał pasażer.

– Nie wiem. Jeszcze nie napisali – odparł kierowca.

– Tak czy siak, trzeba będzie zajebać szofera. Jest z nią do wieczora.

Kierowca pokiwał głową. Przyglądał się uważnie bmw, którym jechała dziewczyna. Dziś był ten dzień i nie chciał stracić jej z oczu. Zwłaszcza teraz, gdy dyspozycje mogły przyjść w każdej chwili.

8.30, dom Olgi

Po przepłynięciu piętnastu długości basenu Olga wzięła szybki prysznic, założyła na siebie dres i poszła do kuchni. Nadia, kucharka, która pracowała w zastępstwie chorego Roberta, przygotowała jajka po benedyktyńsku i kanapki. Na talerzu obok pieczywa leżały tabletki. Zestaw witamin, który Olga łykała od lat.

– Na którą zrobić obiad? – zapytała kucharka.

– Przygotuj, proszę, obiadokolację, wrócę z biura nie wcześniej niż o dziewiętnastej.

– Ma pani jakieś życzenia?

– Nie. Zrób coś smacznego i lekkostrawnego. A jak skończysz, weź sobie wolne. W końcu jest piątek.

– Dziękuję – powiedziała Nadia. – Obiad będzie w piekarniku. Dwie porcje, dla pani i panienki. Przyjdę w sobotę rano.

– Nie musisz. Przyjdź w południe. Tylko zostaw listę zakupów dla kierowców. I dopisz... – Olga mrugnęła do dziewczyny okiem.

Jej słabością były zwyczajne solone chipsy, których podjadanie skrzętnie ukrywała przed Dominiką. Nauczyła córkę zdrowo się odżywiać. W wywiadach, których udzielała pismom kobiecym, zawsze podkreślała swój negatywny stosunek do śmieciowego żarcia. Dlatego wypracowała z kucharzami swoisty układ: ona nie mówiła wprost, co mają kupować, a oni nie pytali dlaczego. Sięgała po chipsy tylko w chwilach, gdy naprawdę się stresowała. Co, jak sobie tłumaczyła, nie było w końcu niczym złym. Jedni piją, drudzy biorą narkotyki, a ona zjadała kilka paczek chipsów, które zaraz spalała na basenie. Odrobina tak delikatnej hipokryzji jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Spojrzała na zegar na ścianie. Dwie po wpół do. Powinna już siedzieć przed monitorem.

– Kochana, przekaż, proszę, Dani, żeby przygotowała czarną garsonkę i dobrała do niej dodatki. Niech zobaczy, z kim mam spotkania, są wpisane do kalendarza, i znajdzie coś odpowiedniego.

Nadia skinęła głową. Dani, tak naprawdę Danusia, była stylistką i modową asystentką, która dbała o to, aby szefowa zawsze ubierała się na spotkania adekwatnie do rangi osób, z którymi miała się widzieć.

Olga zabrała talerz ze śniadaniem i poszła do gabinetu, gdzie miała odbyć wideokonferencję z Piotrem Starzyckim, jej dawnym partnerem i wspólnikiem. Ponieważ lata temu widywał ją nago, nie musiała specjalnie się stroić.

Niemal w tym samym momencie, w którym zamknęła za sobą szklane drzwi gabinetu, na białej ścianie na wprost okna ukazała się twarz Starzyckiego. Według rankingów „Forbesa” i „Wprost” należał do pierwszej trójki najbogatszych ludzi w Polsce. Dla niej jednak wciąż był tym samym Piotrem, który lata temu rzucał w nią poduszkami w hotelowym pokoju.

Uśmiechnęła się.

– Gustowny dres – powiedział mężczyzna. – Dzień dobry, pięknie wyglądasz.

– A, dziękuję. Szyty specjalnie z myślą o tobie, kochany. – Roześmiała się. – A teraz powiedz mi, co z tymi pierdolonymi Chińczykami.

– Jesteś jedyną znaną mi kobietą, która potrafi od radosnego śmiechu w pół sekundy przejść do zimnej biznesowej kalkulacji. A więc z Chińczykami jest, kurwa, źle.

Takiej odpowiedzi się obawiała.

– Dzwonić do niej? Myślisz, że będzie coś wiedziała? – zapytała Olga.

„Oną” była Iwona Bielska, jej przyjaciółka ze studiów, obecnie pani minister finansów.

– Ty masz z nią lepszy kontakt niż ja. Znasz mój stosunek do rządu.

Każdy bogaty człowiek prędzej czy później wchodzi w konflikt z władzą. Choć „konflikt” to złe określenie. Rząd potrzebuje pieniędzy, więc wyciąga po nie ręce. Nie zawsze fair i nie zawsze uczciwie. Już dwadzieścia lat temu po gigantycznej awanturze z urzędem skarbowym Piotr przeniósł cały swój biznes na Cypr. Taniej i bezpieczniej. Oczywiście wciąż bywał na rządowych spotkaniach, zapraszano go na konferencje biznesowe w Krynicy i na doroczne bale charytatywne, na których brylowali premierzy, ale zdania nie zmienił. Kto raz próbował sięgnąć do jego kieszeni bez jego zgody, ten nie miał więcej do niej dostępu.

– Nie chodzi o twój stosunek. Choć raz mógłbyś wyjąć głowę z dupy.

– Skąd?

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi.

– Wiem. Ale skąd ta agresja?

– Żadna agresja. Jeśli ani ty, ani ja nie mamy informacji na temat ewentualnych obostrzeń związanych z ewentualną epidemią, to choć nie wierzę, żeby nie dotarły do nas jakieś przecieki, zastanawiam się, czy się z nią nie złapać.

– Łap. Jak będzie coś wiedzieć, daj znać. Sęk w tym, że epidemia jest tam, gdzie nikt nic nie wie. Moje fabryki stoją. Moi ludzie mówią, że na ulicach leżą trupy, ale oficjalne dane płynące z rządu chińskiego są, jakie są.

– I to mnie niepokoi. WHO też nabrało wody w usta.

– Po tym, jak skompromitowali się ogłoszeniem pandemii ptasiej grypy, będą mieli wodę w ustach cały czas. Wtedy dostali wpierdol, drugi raz sobie na to nie pozwolą.

– Przejdźmy do interesów. Zakładając, że nic się nie zawali, poza twoimi Chinami, ile jesteśmy w stanie wyciągnąć?

– Dzięki tobie czuję się jak nastolatek.

– Bo?

– Wyciągnąć? Kochana, w naszym świecie nikt tak nie mówi.

– Nie łap mnie za słówka.

– Boisz się?

– Czego?

– O Eden, o ewentualną porażkę?

– Nie. Znasz mnie. Nie boję się stracić. Ale jeśli mogę się zabezpieczyć, to wolę to zrobić.

– Pół miliarda na pół. Czyli zostanie ci dwieście pięćdziesiąt.

– I to jest dobra informacja. Ślij dokumenty. Dam je prawnikowi, a potem niech się toczy.

– Kochana... Masz już czterdzieści lat, nie dwadzieścia.

– A widziałeś takie? – Mówiąc to, podniosła bluzę od dresu i pokazała Piotrowi piersi. – Nie miałam takich cycków w wieku dwudziestu lat, a nawet milimetr skalpela ich nie dotknął. Więc nie mów mi, jak mam się zachowywać.

Roześmiali się.

– Szkoda, że jestem w Szwajcarii – powiedział Piotr.

– Szkoda, że dałeś dupy dekadę temu.

– Błędy da się naprawić.

– O ile masz intercyzę z tą twoją Betiną czy jak jej tam. – Roześmiała się.

– Touché.

– Lecę, zadzwonię z samochodu do Iwony. I niech nasi prawnicy ogarną sprawę. Będę spała spokojniej.

– Dobra! Trzymaj się.

– Na razie.

Miała się rozłączyć, gdy Piotr nagle zawołał:

– Olga!

– Tak?

– Możesz jeszcze raz?

– Co?

– Podnieść bluzkę.

– Spadaj – rzuciła i wybrała czerwoną słuchawkę, a jej były zniknął.

Fakt. Z wszystkich jej nieudanych związków seks z Piotrem był tym, który wspominała najmilej. Ale znów nie był tak dobry, aby straciła dla niego głowę. Dziś łączyły ich interesy i niech tak zostanie. Im dalej od skandali, tym spokojniej.

Zebrała z talerza tabletki i połknęła je, popijając wodą. Na ekranie laptopa pojawił się kalendarz. O dziewiątej piętnaście miała konferencję z projektantami Edenu. Czterdzieści pięć minut słuchania o tym, czego nie udało się zrobić. Potem kolejni partnerzy, prawnik. O jedenastej spotkanie z prezesem banku. To spotkanie było kluczowe. Jeśli jej plan się powiedzie...

9.15, liceum im. Księdza Tischnera

– Boże, myślałam, że zasnę – powiedziała Paulina, gdy klasa wychodziła na przerwę.

– Ja też – przyznała Dominika. – Czy ten facet od fizyki ma w głowie plan, żeby nas zanudzić na śmierć?

– Dobre pytanie. Widziałaś, co na TikToka wrzuciła Kaśka?

– Nie.

– Patrz.

Paulina wyjęła komórkę i wyszukała kanał Kasi Lemańskiej. Na ekranie wyświetlił się filmik, na którym znienawidzony nauczyciel od fizyki miał głowę przetworzoną przez jakiś filtr i wyglądał tak, jakby tańczył do nieistniejącej muzyki.

– Śmieszne – oceniła Dominika. – Nawet bardzo. Ale też bardzo głupie.

– Bo?

– Bo jak chcesz komuś dowalić, to nie rób tego na TikToku, i to pod swoim nazwiskiem. Mama mówi, że nie ma co sobie w życiu celowo robić wrogów...

– Nie bądź taka sztywna.

– Nie jestem! Pomysł fajny, wykonanie ciulowe. Gdyby wrzuciła to anonimowo, a sama poszła do gościa...

– Jesteś podła. – Paulina się roześmiała.

– Jaka matka, taka córka.

– Przestań. Twoja mama nie jest zła.

– Pewnie, że nie jest. Wiesz, jak o niej mówią jej koledzy?

– Wiem. Suka. Ale nie kumam dlaczego.

– Bo nie wrzuca niczego sama na TikToka. Ma od tego ludzi.

Dziewczyny się roześmiały. Za dziesięć minut zaczynała się lekcja polskiego.

9.35, parking przed liceuM

– Napisał coś? – odezwał się mężczyzna siedzący za kierownicą.

– Nic – odparł pasażer wpatrzony w telefon.

– Matka?

– Nic. Pracuje. Wszystko zgodnie z planem.

– Z planem pójdzie, jak skończymy.

– Skończymy. Nie twoja bolączka.

10.30, dom Olgi

Najbardziej chytry i przebiegły plan Olgi polegał na tym, aby wszystkich wywieść w pole. Podczas kiedy cała branża handlowa w Polsce przyglądała się jej zmaganiom z budową Edenu, ona postanowiła zrobić krok w przód. Krok, który może ją zabić. Albo uczynić z niej najważniejszą przedsiębiorczynię zajmującą się handlem nie tylko w tej części Europy, ale też na całym kontynencie.

Ten pomysł pojawił się w jej głowie w dniu, gdy napisał do niej Amir Azar, właściciel sieci Spears, do której należały największe galerie w Europie i na Bliskim Wschodzie. Odezwał się on sam. Nie jego prawnik, nie asystent. Sam syn szejka i jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Powód? Eden. Wiedziała, że jej plany są przełomem. Wiedziała, że branża pogrąża się w chaosie, handel przenosi się do internetu, a Amazon może tylko szkodzić sprzedaży stacjonarnej. Jak się okazało, Azar także to wiedział. Nikomu o tej rozmowie nie powiedziała. O kolejnych także. Miesiącami nadzorowała budowę Edenu, pilnowała działalności swoich pozostałych dziesięciu galerii i układała z Azarem plan przeniesienia rozwiązań z Edenu na całą jego sieć. Jeśli to by się udało, Olga zostałaby partnerką największego gracza na świecie. Do tego brakowało jej dwóch rzeczy: sukcesu Edenu i pewności, że bank stanie u jej boku, jeśli dojdzie do połączenia.

Dlatego dzisiejsze spotkanie z prezesem banku było tak istotne. Dziś po raz pierwszy opowie komuś o koncepcji, którą stworzyła, i dziś po raz pierwszy jej wizja, wsparta pomysłami Azara, może zamienić się w realny projekt wdrażany w życie przez następne pięć lat.

Przeglądała się w lustrze. Dani wybrała jej czarny dopasowany żakiet. Klasyka, ale z lekką nutką perwersji. Na szyję bowiem założyła coś, czegoś nikt by się nie spodziewał. Drobny dodatek, który budził zainteresowanie połączone z konsternacją. Czarna, cienka skórzana obroża z ozdobnym zapięciem. Gdyby prezes banku był fanem BDSM, zapewne z podniecenia padłby na zawał. Olga nie wiedziała, czy był, ale co do jednego miała pewność: każdy mężczyzna, z którym rozmawiała, zawsze koncentrował wzrok na tym, co miała na szyi, a nie na jej twarzy. Magię dodatków BDSM odkryły z Dani jakiś czas temu i korzystały z niej zawsze w ważnych biznesowych spotkaniach. Pierwsza podstawowa zasada brzmi – spraw, by twoja obecność ich peszyła i zarazem intrygowała, a będą jedli ci z ręki. Miała całą szafę takich gadżetów, choć nigdy nie używała ich w łóżku. „Może kiedyś...” – pomyślała, przesuwając dłonią po obroży. Ale nie teraz.

Wsunęła do torby laptop i teczkę. Kierowca czekał przed domem. W czarnym mercedesie V klasy Olga miała swoje przenośne biuro. Zdjęła szpilki, wyciągnęła wygodnie nogi i położyła na udach laptop. Czekało ją jakieś czterdzieści minut jazdy w korkach. Dokładnie tyle potrzebowała, żeby zadzwonić do Iwony i ostatni raz przejrzeć dane do rozmowy.

10.42, parking przed liceum

Mężczyźni siedzieli w SUV-ie, cały czas obserwując bramę szkoły. Przed wścibskimi oczyma przechodniów i innych uczniów chroniły ich czarne szyby. Kierowca wyjął z kieszeni IQOS-a.

– Mógłbyś nie palić – powiedział pasażer.

– Nie palę. Inhaluję się.

– Sranie w banię. Wali gorzej niż fajki.

– Od kiedy jesteś taki wrażliwy? – spytał kierowca, wypuszczając z ust kłąb białego dymu.

– Odkąd przyjęliśmy tę robotę. Mam złe przeczucia.

– Daj spokój.

– Jakoś nie umiem.

– To się naum. Jeszcze będziemy mieć z niej sporo zabawy.

– W to nie wątpię.

W samochodzie zapadła cisza, którą przerwał sygnał przychodzącego esemesa.

– On? – zapytał kierowca.

– Tak.

– I?

– Pilnować i czekać.

– Kurwa mać.

10.47, samochód Olgi, ulica Czerniakowska

Olga próbowała dodzwonić się do Iwony Bielskiej, ale linia cały czas była zajęta. Jednak po paru minutach pani minister oddzwoniła.

– Cześć. Coś pilnego?

– Pożar masz? – zapytała Olga.

– Kurwa, nawet nie chcesz wiedzieć jaki.

– Co jest?

– Chiny.

– Czyli?

– Ściśle tajne.

– Robić wyprzedaż?

– Nie. Nie wiem. Dam znać.

– Mama ma się dobrze?

– Chora.

Bielska rozłączyła się. A Olga przez chwilę wpatrywała się w telefon. Wyprzedaż, czyli zbierane aktywów. Kiedyś umówiły się, że gdyby zbliżał się kryzys, Iwona powie jej, żeby urządziła wyprzedaż, czyli zebrała największą ilość gotówki i złota, jaką się da. „Mama chora”, czyli mamy pierwszych zakażonych.

Kurwa mać.

– Kurwa mać!!! – zaklęła na głos.

– Coś nie tak, szefowo? – zapytał kierowca.

– Nie. Jest okej.

– Przed nami korek. Spróbuję objechać, ale aplikacja pokazuje, że wszystko zatkane.

– O tej porze?

– Też się dziwię.

Spojrzała na ekran laptopa. Gdzieś w oddali słyszała syrenę karetki pogotowia. „Wypadek” – pomyślała. Wróciła do swojego projektu. Jego powodzenie zależało od wielu czynników, ale pierwszym podstawowym była unormowana sytuacja rynkowa. Wszelkie anomalie, takie jak epidemia, ograniczenia w przemieszczaniu się lub, nie daj Boże, lockdown, nie tylko narażały ją na straty, ale również uniemożliwiały realizację tak złożonego i rozbudowanego projektu. A tego nie chciała.

I to bardzo.

Kierowca włączył radio. Wnętrze samochodu wypełniły dźwięki muzyki. Pieprzone U2.

– Może pan zmienić stację?

– Pewnie.

– Na coś bez Bono. Cokolwiek.

– Jasne, szefowo.

Wróciła do przeglądania serwisów informacyjnych. Na razie na stronach głównych gościła wojna między PiS-em a Platformą. Chińska epidemia pojawiała się tylko w kontekście niepotwierdzonych plotek o zasięgu choroby.

„Na logikę – pomyślała Olga – gdyby rzeczywiście groziło nam coś złego, choroba panoszyłaby się już po Europie. Już byśmy o tym wiedzieli. A tymczasem serwisy milczą”.

Jechali wolno. Kierowca próbował przebić się na osiedlową drogę po lewej. Gdy udało mu się zjechać na odpowiedni pas, kątem oka zobaczyła, że po drugiej stronie na przystanku autobusowym ludzie zbierają się wokół kogoś, kto wyglądał jak bezdomny. Mężczyzna – lub kobieta, bo z tej odległości trudno było ocenić – leżał na ziemi. Młoda dziewczyna podłożyła jemu lub jej plecak pod głowę. Stojący za nią chłopak położył delikwenta na boku. Ale to nie pomagało. Człowiek cały czas się trząsł. Zupełnie jakby dostał ataku padaczki.

Mercedes skręcił. Olga obejrzała się za siebie. To był mężczyzna. Gdy traciła go z pola widzenia, przestał się trząść. Ciało wygięło się w łuk, a potem opadło bezwładnie na chodnik.

12.45, parking przed liceum

Karol zaparkował bmw tuż obok bramy. Po zakończeniu służby wykonywał różne prace, ale bycie kierowcą Olgi, czy bardziej Dominiki, było absolutnie czystą przyjemnością. Czekając na koniec lekcji, zdążył podjechać do swojej matki, zrobić jej zakupy, nakarmić koty, wrócić pod szkołę i przeczytać połowę Błękitnego młoteczka. „To wszystko przez Dominikę” – roześmiał się w duchu. Przez to, że jechały oglądać filmy z Newmanem, on zabrał z półki w pokoju matki książkę Rossa Macdonalda. Leżała w tym samym miejscu pewnie od dwudziestu lat, od kiedy sam ją tam położył. Kiedy był nastolatkiem, czytał wszystkie powieści o prywatnych detektywach, takich jak Lew Archer, i marzył o tym, by kiedyś zostać takim łapsem. Prywatnym detektywem, który szuka zaginionych ludzi i wplątuje się w tajemnicze afery. Niestety bycie detektywem w polskiej rzeczywistości ograniczało się do wyglądania jak Krzysztof Rutkowski, a femme fatale najczęściej okazywały się tanimi kurwami pozbawionymi aktorskiego zacięcia. Zamiast detektywem został pracownikiem operacyjnym WSI. A przynajmniej był nim, póki ten pojebany Koziołek Matołek nie zabrał się do publikowania swoich raportów. Potem Karola przeniesiono do ABW, ale nie zagrzał tam zbyt długo miejsca. I tak nagle z dnia na dzień wylądował na bruku. Nie miał co narzekać. Był młody, wykształcony i dobrze ustawiony w środowisku ludzi handlujących informacjami. Tyle że jedyną pracą, jaką mu oferowano, była ochrona niedobitków warszawskiej mafii. On wybrał wolność. Wolał pracować jako kierowca, niż być chłopcem na posyłki dla takich samych drani jak Koziołek.

Wrócił do lektury. Archer coraz głębiej zanurzał się w świat kalifornijskiego półświatka. Lekturę umilał Karolowi dźwięk saksofonu Arta Peppera z płyty Art Pepper Meets The Rhythm Section. Uwielbiał ten album. Uważał go za najlepszą płytę muzyka. Płytę, w którą nikt nie wierzył. W końcu Pepper podczas nagrywania był na dnie heroinowego uzależnienia, a przed sesją nie grał od pół roku. Mimo to gdy spotkał sekcję rytmiczną, na co dzień wspierającą Milesa Davisa, udało mu się wykrzesać z płuc najprawdziwszy jazzowy ogień. Gdy Pepper zaczął popisywać się w otwarciu Jazz Me Blues, Karol zamknął na chwilę oczy. Idealną harmonię między muzykami zakłócił odgłos syren. Starał się je ignorować. „Karetka” – pomyślał, słuchając delikatnej solówki Reda Garlanda na fortepianie. Gdyby otworzył oczy, zobaczyłby pędzące na sygnale rządowe samochody. Ale nie otworzył.

13.07, siedziba zarządu Banku Polskiego SA

Jerzy Janicki od piętnastu lat był prezesem największego polskiego banku. Był jednym z nielicznych pracowników tej instytucji, których nigdy nie imały się polityczne burze. Ponieważ zarządzany przez niego bank był jedyną finansową instytucją w Polsce, która od czasu politycznego przewrotu w 1989 roku rejestrowała ciągły wzrost, Janicki uchodził za ekonomicznego guru. Był człowiekiem, którego radzili się wszyscy ministrowie finansów i premierzy. Ci ostatni nie raz i nie dwa proponowali mu wejście do rządu, ale Janicki zawsze odmawiał. Nie dlatego że nie interesował się polityką, przeciwnie, jego konserwatywne poglądy były znane wszystkim, ale ponieważ bycie politykiem wiązałoby się z utratą tego, co ma. Prawdziwej władzy nad pieniądzem. Politycy obracają pieniędzmi, których de facto nie mają. On zarządzał najprawdziwszą gotówką. I jej towarzystwo Janicki ukochał najmocniej. Teraz siedział z Olgą w swoim oszklonym, wolnym od podsłuchów gabinecie i od blisko dwóch godzin słuchał jej monologu.

Olga była jedną z nielicznych bogaczy, których darzył szacunkiem, więc słuchał jej przemowy z niesłabnącym zainteresowaniem. Plan, który zaprezentowała, był prosty i spójny. Niestety w jego mniemaniu miał jeden fundamentalny mankament. Nazywał się on Amir Azar. Janicki po prostu mu nie wierzył. Aktywa jego spółek przewyższały budżet całego państwa polskiego. Dlaczego zatem Azar miałby chcieć za partnerkę Polkę, i to taką, która nawet nie gra w jego finansowej lidze?

– Jurek, on to mógł ukraść – odpierała ataki Janickiego Olga. – Nie byłoby nawet smrodu, bo przecież, jak słusznie zauważyłeś, to człowiek, którego stać na kupienie Polski, a co dopiero takiego biznesu jak mój. Nie zrobił tego, a to świadczy o nim tylko dobrze.

– Może i tak. Ale mimo wszystko.

– Co?

– Nie wiem. Ja tego nie kupuję.

– Dobra, inaczej. Całe ryzyko i tak jest po mojej stronie. Pytanie, czy w razie potrzeby mogłabym liczyć na twoją pomoc.

– W sensie?

– W sensie przyznania mi linii kredytowej, która...

– Olga, pieniądze nie są problemem. Problemem jest partner i czas.

– Chiny?

– Chiny. Dochodzą do mnie coraz bardziej niepokojące wieści. Podobno ta ich zaraza trafiła do Francji i Włoch. Żaden rząd tego nie potwierdził. WHO milczy. Ale między nami... To zostanie między nami?

– Tak. Rany boskie, tak.

– To między nami spójrz na to – powiedział i podał jej swój telefon.

Czytała w milczeniu.

– Kurwa mać – zaklęła.

– Dokładnie.

– Czy to możliwe?

– Stan wyjątkowy? Myślę, że tak. Skoro Jaruzelski mógł, to może i Makowiecki, jest premierem.

– Od kiedy obowiązuje cię ograniczenie wypłat?

– Od dziś.

– Czyli gdybym teraz chciała, nie wypłacisz mi miliona?

– Przecież dyspozycję składałaś wczoraj. – Uśmiechnął się. – Wypłacę.

– Jak myślisz, kiedy ostatni raz ktoś z rządu wysyłał takie dyspozycje?

– Na moje oko tuż przed trzynastym grudnia.

– Dawno.

– No. Gówniarą byłaś.

– Pamiętam czołgi w Toruniu, tyle zapamiętałam ze stanu wojennego.

– Możesz mieć okazję do powtórki.

– Nie strasz. Pamiętaj, że za miesiąc otwieramy Eden.

– Pamiętam. Dlatego wypłacę ci ten milion.

– Ale to był żart?

– Nie wiem, czy żart, czy nie. Póki służby Makowieckiego nie weszły jeszcze oficjalnie na nasze konta, mogę to zrobić. Lepiej mieć kasę na czarną godzinę, niż jej nie mieć.

– Masz rację.

Janicki wziął od Olgi telefon i wybrał jakiś numer.

– Pani Basiu, proszę przygotować do wypłaty milion złotych dla pani Olgi Maj z jej konta oszczędnościowego.

Kobieta coś mówiła, a prezes kiwał głową.

– Oczywiście ma pani rację, ale pani Maj składała dyspozycję wczoraj, u mnie. Więc proszę przygotować wszystko zgodnie z procedurą.

Odłożył telefon.

– Tępa dzida.

– Pani Basia?

– Tak.

– Cycki ma chociaż fajne?

– Ma. Ale ona jest z nadania. Czuję, że to kret.

– Czyj?

– Makowieckiego, a kogo by innego. Pan premier mnie nie lubi. Sam jest finansistą.

– Ale jego bank upadł.

– Na bankructwie jeszcze nikt nigdy nie stracił.

– To wiem.

– A wracając do Edenu...

– Wiem, co chcesz, i powiem tak. Wstępnie możesz na nas liczyć. Ale jeśli do czegoś dojdzie, twój partner będzie musiał nas do siebie przekonać. Sam pomysł jest znakomity. Projekt przygotowany z dbałością o szczegóły, ale o tym mówić ci nie muszę, bo to wiesz. Niech jedna część ruszy, a potem pogadamy.

– Oddam w ciągu miesiąca ćwierć miliarda. To tak na koniec – rzuciła Olga, uśmiechając się.

– Jak?

– Po prostu. Dostaniecie przelew.

– Intrygujesz mnie.

– Dziękuję.

– Jeśli będzie, jak mówisz, ryzyko maleje. Dlaczego nie mówiłaś od razu?

– A kto wyciąga wszystkie karty na stół na początku?

– Głupiec.

– To sam sobie odpowiedziałeś.

Po blisko dwóch godzinach referowania punkt po punkcie zawiłości projektu, który przygotowała z Azarem, marzyła tylko o długiej kąpieli i saunie. Obojętnie, w jakiej kolejności. Ale na relaks musiała jeszcze poczekać. Wychodząc ze szklanego gabinetu Janickiego, wiedziała, że do końca dnia czeka ją jeszcze kilka spotkań. Żadne z nich nie było oczywiście tak stresujące, ale każde wymagało koncentracji.

Na dole, w specjalnym pokoju dla klientów VIP, czekała pani Basia. „Rzeczywiście ma niezłe cycki” – pomyślała Olga.

– W najwyższych nominałach – powiedziała Basia, wręczając Oldze neseser z pieniędzmi. – Proszę pokwitować odbiór.

– Dziękuję – odparła Olga i podpisała dokumenty.

Ściskając w dłoni walizeczkę, ruszyła do drzwi. Dla przeciętnego człowieka wyjście na ulicę z milionem złotych byłoby najbardziej stresującym doświadczeniem życia. Ale ona nie raz i nie dwa chodziła już z taką gotówką. Poza tym ofiarą napadów najczęściej padają osoby, które mają lęk wypisany na twarzy. Olga niczego się nie bała. Szła w stronę mercedesa, myśląc o dokumencie, który pokazał jej Janicki. Według niego premier Makowiecki nakazał wszystkim prezesom i radom nadzorczym banków wstrzymać wypłaty przewyższające kwotę stu tysięcy złotych. Zamrożono udzielanie kredytów i wstrzymano inwestycje wymagające gotówki. Rząd zamykał pieniądze w kasach i zaczynał je liczyć. To nie był dobry znak. Zwiastował kłopoty. I to te przez wielkie K. Olga pomyślała, żeby zadzwonić do Iwony, ale wtedy musiałaby powiedzieć jej, skąd wie o tych zaleceniach. Nawet gdyby skłamała, Bielska domyśliłaby się, że dokument pokazał jej Janicki. Po radzie nadzorczej spółki zarządzającej galeriami na Pomorzu pomyśli, jak to rozegrać. Wsiadła do mercedesa. Zwinnym ruchem zdjęła z szyi obrożę.

„Zawsze działa – pomyślała, przypominając sobie rozmarzoną minę Janickiego. – Zawsze”.

13.30, parking przed liceum

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Prolog
Piątek
Sobota
Niedziela
Epilog

Redaktor prowadząca: Marta Budnik

Wydawca: Monika Rossiter

Redakcja: Maja Strzeżek

Korekta: Małgorzata Lach, Małgorzata Denys

Projekt okładki i ilustracje: © Tomasz Majewski

Copyright © 2020 by Robert Ziębiński

Copyright © 2020 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66654-60-0

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek