Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co zrobić, kiedy serce rwie się do mężczyzny, który może stanowić śmiertelne zagrożenie?
Zuzanna, studentka turystyki, wraca do domu rodzinnego podczas przerwy wakacyjnej i trafia w sam środek afery kryminalnej. Tajemniczy zbrodniarz zwany Bestią ze Zwierzyńca bierze na cel kolejne ofiary, a miejscowa policja okazuje się bezradna.
Kiedy Zuza spotyka Sergiusza, który niedawno przybył do miasta, nie może przestać o nim myśleć. Tajemniczy motocyklista wydaje się niebezpieczny, ale jego urok sprawia, że Zuza zapomina o zdrowym rozsądku.
Wszystko zmienia się, gdy dochodzi do kolejnych morderstw. Do czego doprowadzi fascynacja całkowicie nieodpowiednim mężczyzną?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Masz papierosy? – Matylda przerzuciła burzę blond włosów przez ramię i spojrzała na swoją starszą koleżankę. Filigranowa blondynka, którą po pracy wszyscy nazywali Mary, wyjęła z torebki paczkę i otworzyła, by Matylda mogła się poczęstować.
Matylda odpaliła papierosa i mocno się zaciągnęła, a potem zaczęła kaszleć. Paliła okazjonalnie i uznała, że dzisiaj jest ku temu doskonała okazja. Dwa tygodnie temu rozstała się z Igorem i od tego pamiętnego dnia jej życie zamieniło się w ciąg imprez. Jak on mógł ją zostawić? Ją, wicemiss Uniwersytetu Medycznego w Lublinie?
Stały teraz przed wielkim szyldem z napisem „Zlot motocyklowy”. Miały nadzieję na darmowy alkohol i męskie towarzystwo. Mary włożyła do ust gumę do żucia i uśmiechnęła się do koleżanki. Poprawiły sukienki i weszły do środka.
Mnóstwo mężczyzn wcześniej popisujących się na motocyklach na wiejskich szosach wypełniało teraz duszny namiot. Jazgot jakiegoś podrzędnego zespołu metalowego sączył się z głośników. Matylda stwierdziła, że potrzebuje podwójnego drinka na start.
Gdy usiadła na wysokim stołku w kształcie siodełka motocyklowego, barman zapytał:
– Co dla ciebie? – Właściwie wyglądało to, jakby pytał jej dekolt.
– Podwójną tequilę z tonikiem.
Barman zagaił niezobowiązującą rozmowę, więc odpowiadała mu kurtuazyjnie, cały czas spoglądając spod trzepoczących rzęs w kierunku mężczyzny po swojej prawej stronie.
Nie jest Bradem Pittem, ale na jedną noc się nada, stwierdziła. Na swój sposób był nawet przystojny, chociaż miał w sobie coś odpychającego. Oblizując słomkę, Matylda zastanawiała się, która część jego twarzy jest za to odpowiedzialna. Ponieważ uparcie ją ignorował, a miała dość nudnej rozmowy z barmanem, postanowiła podjąć inicjatywę.
– Hej, czarnooki – zagadała, wyginając się do tyłu i prezentując nogi odziane w czarne kabaretki i wysokie szpilki.
Mężczyzna odwrócił się do niej, ukazując resztę twarzy. Na policzku miał niewielką bliznę w kształcie pajączka, jakby po ranie zadanej nożem. Nie było tutaj za bardzo z czego wybierać. W namiocie roiło się od pijanych mężczyzn w średnim wieku z długimi, mokrymi od piwa brodami i w ciemnych okularach – mimo że był wieczór. Matylda po widowiskowym rozstaniu zrobiła się mniej wybredna, ale bez przesady. Ciągle miała dwa podstawowe warunki: niespocony i poniżej trzydziestki. Tak więc postanowiła uwieść mężczyznę z blizną.
– Hej – odpowiedział, przyglądając się jej strojowi. – Co taka niewinna dziewczyna robi w takim miejscu?
Matylda zatrzepotała rzęsami.
– Szuka zapomnienia – wyznała.
– Zapomnienia? – Uniósł brew, a potem rozejrzał się po namiocie.
– Tak, dlatego dziewczyna nie ma ochoty o tym rozmawiać, tylko się zabawić. Co ty na to?
Nieznajomy uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Rozmawiali, sącząc drinki, przez trzy kwadranse. Blondynka zdążyła się w tym czasie do niego przysunąć na tyle, że stykali się kolanami. Próbowała wyciągnąć go do tańca, ale mężczyzna stanowczo odmawiał. Czy wyglądała w jego oczach na desperatkę? Miała to gdzieś.
– Dwa shoty tequili! – powiedziała do barmana, trzymając palec w górze. Miała nadzieję, że alkohol pomoże temu smutasowi się wyluzować.
Matylda była nachalna i nieustępliwa, wmusiła w mężczyznę dwa kieliszki. Sama wypiła sześć i wreszcie poczuła, że świat zaczyna wyglądać tak, jak sobie tego życzyła. Chciała się dobrze bawić.
– Wyluzuj, skarbie – poprosiła, jednocześnie muskając ucho nieznajomego ustami.
Wkrótce wzięła go za rękę i wyprowadziła z namiotu. Mężczyzna z blizną miał już plan na ten wieczór, a dziewczyna mogła mu dostarczyć dodatkowej adrenaliny. Dlatego chętnie z nią poszedł.
– Pokażesz mi swój motor? – zapytała zaczepnie, a potem pchnęła go na ścianę budynku gospodarczego. Nie zdążył odpowiedzieć, a Matylda już złączyła jego usta ze swoimi i zajęła się jego rozporkiem. Całowali się zaciekle, ich dłonie błądziły po ciałach. Motocyklista nie oponował, kiedy osunęła się przed nim na kolana i zaczęła mu robić dobrze. Była młoda, ale doświadczona – do tego stopnia, że zapomniał na kilka chwil, po co właściwie tu przyszedł. Ssała mocno, lizała, pomagając sobie dłonią i pieszcząc jego penisa palcami. Świat wirował dookoła, a Matylda pierwszy raz od rozstania czuła się choć trochę szczęśliwa. Była jedną z tych dziewczyn, którym dobry seks pomagał odreagować. Kiedy będzie tak szaleć, jeśli nie teraz?
– Zapal papierosa – rozkazała – To mnie podnieca.
Motocyklista spełnił jej dziwne życzenie i odpalił fajkę. Oparł głowę o ścianę i zaciągnął się głęboko dymem, a po chwili świeżo poznana dziewczyna doprowadziła go do wytrysku. Przez krótki moment jego życie nie było tak bardzo porypane.
Niespełna godzinę później stary, zdezelowany opel astra zatrzymał się z lekkim szarpnięciem przed szlabanem. Letnie opony zatopiły się w grząskim błocie. Przez zroszoną kroplami deszczu szybę było widać oświetlony reflektorami samochodu znak ostrzegawczy „Droga pożarowa. Nie zastawiać”. Dalej za nim była już tylko głęboka, leśna, wilgotna ciemność.
– Pobudka, kochanie… – powiedział mężczyzna, dotykając ust Matyldy. Dziewczyna uchyliła powieki niemrawo i zamrugała kilkakrotnie. Przeciągnęła się leniwie, próbując sobie przypomnieć, jak się tu znalazła. Jednego była pewna: urwał jej się film.
– Jeszcze pięć minut – wymamrotała marudnie, odpychając jego dłoń.
W samochodzie było brudno i śmierdziało tytoniem. Pod nogami walały się zmiętolone papiery, puste puszki po napojach, a nawet jakieś opakowanie po chińskim żarciu.
Matylda wyciągnęła stopy możliwie daleko, próbując nie zamoczyć czerwonych podeszew w sosie sojowym. Zacisnęła powieki i wspomnienia zaczęły się klarować. Mnóstwo mężczyzn na motocyklach popisujących się na wiejskich szosach. Scena, jazgot jakiegoś podrzędnego zespołu metalowego. Wokaliście chyba się wydawało, że jak pomaluje twarz na biało-czarno i będzie głośno drzeć japę, to wystarczy, by móc się nazywać muzykiem. Koleś z blizną na policzku, który świetnie całował. Opel zakołysał się lekko, gdy kierowca zamknął bagażnik. Matylda zerknęła w boczne lusterko i przeciągnęła skostniałymi palcami pod oczami, żeby wytrzeć rozmazany tusz. Mężczyzna podszedł do drzwi pasażera i szarpnął za klamkę.
– Kochanie… – powiedziała, ale zaraz urwała.
Złapał ją za łokieć, wyciągnął z auta na zimny, nocny deszcz i przerzucił ją sobie przez ramię jak jaskiniowiec. Nadal lekko kręciło jej się w głowie, a obraz rozmazywał się przed oczami. To zdecydowanie był nieodpowiedni moment na spacer. Chciała zaprotestować, zwrócić mu uwagę, że przecież pada.
– Może skoczymy do zajazdu Cristal. To niedaleko stąd.
– Przygotowałem dla ciebie coś specjalnego.
Przypomniała sobie, jak się przyznał, że wyrzucili go ze studiów. Pewnie był spłukany. Liczyła, że lodzik na tyłach budynku będzie tylko wstępem do niesamowitej nocy.
– Mam przy sobie kartę, mogę zapłacić za pokój – zaproponowała.
Następnym razem musi wybrać sobie kogoś, kto ma pracę – zanotowała w pamięci. Tymczasem chciała upatrywać w tym czegoś szalonego. Gorący seks w letnią noc w blasku księżyca na łonie natury. Wszystko byłoby super, tylko ten deszcz…
– Masz tu jakiś dom? – zapytała.
Mężczyzna, milcząc, niósł ją kawałek drogą, a potem zboczył ze szlaku. Matylda dostrzegła oddalające się drewniane altany, w których można było się schronić i rozpalić grilla. Obok stała tablica z mapą okolicy. Starała się utrzymać uniesione powieki, by odczytać nazwę miejsca. Później będzie musiała zadzwonić do mamy, żeby ją stąd odebrała. Niestety napis był zbyt daleko.
– Chodźmy tam – zaproponowała. Poprzednicy zostawili pod altanami niezły syf w postaci foliówek i butelek, ale pod drewnianym daszkiem przynajmniej nie padało.
Gdy mężczyzna zignorował jej prośbę, zaczęła czuć frustrację i zniecierpliwienie. Zrobiło się już naprawdę zimno, a jej opięta sukienka przemokła do suchej nitki. Jak nic nabawi się kataru albo czegoś gorszego. Jej ciało bujało się z każdym krokiem motocyklisty, wywołując mdłości podobne do choroby morskiej. Przeszedł jej nastrój na damsko-męskie igraszki, zrobiło jej się po prostu niedobrze.
– Chcę wracać do domu – oznajmiła w końcu. – Odwieź mnie.
Mężczyzna, nic nie mówiąc, brnął dalej w grząskie błoto, mijając krzewy i pnie. Wzmocnił chwyt silnych rąk na jej biodrach.
– Głuchy jesteś? – warknęła. – Auć, to boli, kretynie!
Co on sobie myślał? Nie podobały jej się te gierki. Facet nadal milczał, doprowadzając ją tym do szewskiej pasji.
– Natychmiast postaw mnie na ziemi – zażądała, okładając go pięściami po plecaku. Gdy nie zareagował, pogroziła: – Będę wrzeszczeć!
– To sobie wrzeszcz, nikt cię tu nie usłyszy – odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu. Jego ton był opanowany, cierpliwy, jakby tłumaczył małemu dziecku, że nie dostanie upragnionej zabawki, a płaczem nic nie wskóra. Matyldę mimo otumanienia przeszył dreszcz paniki. Dopiero teraz uświadomiła sobie powagę sytuacji. Zaczęła się wyrywać i piszczeć, próbując się uwolnić. Jej próby spełzły na niczym, mężczyzna nadal trzymał ją w żelaznym uścisku. Mógł jej przyłożyć w tę piękną blond główkę, ale chciał, by zachowała pełną świadomość.
– Jesteśmy na miejscu… – oznajmił niczym przewodnik, stawiając ją na mokrej trawie.
Dziewczyna rozejrzała się nerwowo po niewielkiej, okrągłej polanie. Przesunął szorstką dłonią po jej zimnej skórze, szukając czegoś na jej przegubie. W końcu zerwał jej z nadgarstka małą złotą bransoletkę z literą I.
– To moje! Oddawaj! – syknęła.
Ku jej rozpaczy przyłożył ozdobę do nosa i się zaciągnął.
– Oddawaj, pieprzony zboczeńcu! I wypuść mnie! Natychmiast!
Przyglądał jej się z nieskrywaną fascynacją, cały czas ściskając złotą błyskotkę. Ta dziewucha nie miała za grosz oleju w głowie. Idealnie się złożyło… Sama się o to prosiła, a w okolicy nie było żywej duszy. Złapał jej ręce i zaczął związywać drapiącym sznurkiem. Nawet nie zauważyła, kiedy przestało padać. W ciemnym lesie było zimno jak w grobie.
– To żebyś nie miała za łatwo… – wytłumaczył.
– Psychol – syknęła, próbując mu się wyrwać.
Upojenie alkoholowe sprawiło, że zrobiła to niezdarnie. Facet strzelił jej w twarz otwartą dłonią. Matylda jednak nie traciła animuszu. Nadal była arogancka i bezczelna, co jeszcze bardziej go rozsierdziło.
Nie tolerował braku szacunku. Zwłaszcza gdy lekceważyła go młoda kobieta. W jego głowie natychmiast budziła się nienawistna dzika bestia żądna krwi.
– Po co ci kominiarka, tchórzu? Przecież wiem, jak wyglądasz! Doniosę na ciebie policji! – odgrażała się, błądząc mętnym wzrokiem po jego twarzy. Wiedziała, że musi się jak najprędzej stąd wydostać. Próbowała go uderzyć, kopnąć, ale w ogóle jej to nie wychodziło. Miała wrażenie, że jej kończyny są z ołowiu.
– Nie sądzę, kotku… – powiedział niskim głosem.
– Wypuść mnie! Mój starszy brat wie, gdzie poszłam. Też jest motocyklistą – zapiszczała, mając nadzieję, że porywacz nie pozna, że blefuje.
Szarpnęła ciałem do tyłu, ale trzymał za drugi koniec liny wystarczająco mocno, by się nie przewróciła. Nie miała jak uciec. Zatoczyła się niezdarnie i wpadła w ramiona mężczyzny.
Nie wylewała za kołnierz, zdarzało jej się urwanie filmu, ale nigdy nie czuła się tak jak teraz. Świadomość była na miejscu, ciało jednak odmówiło posłuszeństwa. Głucha cisza dudniąca w uszach przypominała o jej tragicznym położeniu. Jej groźby po chwili przerodziły się w żałosne błagania.
– Wypuść mnie, a obiecuję, że nic nikomu nie powiem – wyła ze szklistymi od łez oczami.
Mężczyzna cały czas ją obserwował, czując rosnące w dole brzucha podniecenie. Niespodziewanie ją puścił. Padła przed nim na kolana, płacząc jak bóbr i smarkając żałośnie.
– Błagam. Mam rodzinę. Przepraszam, że cię obraziłam!
Porywacz przykucnął i zdjął plecak z ramion. Rozpiął suwak i zaczął wyciągać jakieś rzeczy na trawę.
– Co robisz? – zapytała przerażonym szeptem. Chyba widziała wśród tych skarbów nóż. Tak, to na pewno był nóż, a to obok? Broń?
– Nie krzywdź mnie… Błagam… Zrobię, co zechcesz! – Zaczęła zapewniać, składając dłonie jak do modlitwy. – Moi rodzice są bardzo bogaci. Chętnie zapłacą okup. Tylko nie rób mi krzywdy…
– Zamknij się wreszcie! – powiedział ostro. Wstał. Jego sylwetka górowała nad nią w ciemnościach, a z ust wydobywał mu się obłoczek pary, gdy dyszał.
Zamilkła, przez łzy przyglądając się sznurkowi, który trzymał ciemiężca. Traktował ją, jakby była psem. Drżała na całym ciele i zbierało jej się na wymioty.
– Zasady są proste. Liczę do pięćdziesięciu. – Puścił sznurek.
Matylda popatrzyła na niego zdezorientowana.
– Idiotka – mruknął – No już! Biegnij. – Ponaglił ją ruchem brody i zasłonił teatralnie oczy dłońmi. – Raz, dwa, trzy…
Nie musiał dwa razy tego powtarzać. Wstała i rzuciła się do ucieczki, potykając się o własne nogi. Nim dobiegła do skraju lasu, zrzuciła szpilki. Uciekała na bosaka, zmuszając mięśnie nóg do maksymalnego wysiłku.
– Pięćdziesiąt! – wrzasnął porywacz. – Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten zginie.
Kilka tygodni później…
Zaczęłam zapinać suwak, wiercąc się na walizce. Musiałam przy tym się trochę nastękać, a wcześniej posmarować suwak mydłem.
– Voilà! – powiedziałam sama do siebie, gdy charakterystyczny dźwięk zamykania zamka błyskawicznego przeszył powietrze. Zmarszczyłam brwi, kiedy moje spojrzenie powędrowało w kierunku sterty ubrań piętrzącej się na podłodze. Bez chwili namysłu zebrałam stos rękoma i wcisnęłam na dno szafy. Dopchnęłam je jeszcze, pomagając sobie kolanem, by drzwiczki się zamknęły.
– Leżeć – rozkazałam, grożąc szafie palcem.
Chwyciłam za rączkę walizki i pociągnęłam bagaż do przedpokoju. Ważył chyba więcej niż ja w okryciu zimowym, butach traperach i z plecakiem. Byłam chudzielcem, i to na domiar złego kościstym i rudym. Życie jest nie fair.
Zabębniłam pięścią w szybę drzwi drugiej sypialni.
– Jasiek, wstawaj! – krzyknęłam do mojego współlokatora. Z pokoju dało się słyszeć męskie biadolenie. Byłam na niego wkurzona, ja też się nie wyspałam. Przez pół nocy wezgłowie jego łóżka waliło w ścianę nad moją biedną głową, a panna zaproszona na noc darła się na całego. Jedenaście, kurwa, razy.
– Dyliżans odjeżdża za piętnaście minut. Nie będę czekać – warknęłam.
Po chwili drzwi skrzypnęły i ze środka wyślizgnęła się zgrabna blondynka odziana w… mój T-shirt z Hello Kitty. Myślałam, że coś mnie strzeli! Gdyby nie był tak obciachowy, z pewnością nie omieszkałabym poprosić o natychmiastowy zwrot.
– Oblałam się wczoraj winem. Jasiek mi pożyczył… – usprawiedliwiła się z przepraszającą miną, wskazując na nadruk na piersiach. Zmarszczyłam nos jak niezadowolony pies.
– Nie jest mój – opowiedziałam zdawkowo, wzruszając teatralnie ramionami. Uniosła idealnie wyregulowaną brew i uśmiechnęła się kpiąco, jakby chciała powiedzieć: „Akurat”.
– Jasiek znalazł ją u ciebie w pokoju – dodała przesłodzonym głosem. Wspaniale!
Dlaczego nie mógł dać jej jednej ze swoich wyprasowanych markowych koszulek? Idiota. Jakby czytając w moich myślach, odpowiedziała prędko:
– Nie mógł znaleźć nic czystego i bawełnianego. Nie mogę nosić syntetyków.
Znalazła się królewna! Wypuściłam powietrze i wskazałam jej harmonijkowe drzwi na lewo.
– Łazienka. W kuchni jest jeszcze ciepła kawa w ekspresie. Nie krępuj się.
Dziewczyna nie wyczuła ironii i uśmiechnęła się do mnie. Odpowiedziałam krzywym uśmiechem i odprowadziłam ją wzrokiem. Miałam nadzieję, że nie pożyczy mojej szczoteczki do zębów.
Gdy zniknęła za drzwiami, przybrałam poważną minę i weszłam do sypialni Jaśka, by natrzeć mu uszu. Przecież się na coś umawialiśmy.
Stał do mnie tyłem zupełnie nagi i zakładał skarpetkę.
– Zuza! – skarcił mnie.
Zrobiłam szybki zwrot w tył, udając, że niczego nie widziałam. Prawdę mówiąc, widziałam, co trzeba, a resztę mogłam sobie bez problemu wyobrazić. Wspaniale wyrzeźbione plecy, jędrne pośladki… Mógłby być cholernym modelem. I reklamować bieliznę. Zacisnęłam wargi, próbując pomyśleć o czymkolwiek innym. Pająki, spleśniałe jabłko, kamień w bucie…
Jasiek był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się z podwórka, dorastaliśmy razem w Zwierzyńcu. Zawsze chodziliśmy do tej samej klasy. Jak dziś pamiętam nasz pierwszy dzień w podstawówce. Jasnowłosy, pulchniutki Jaś w granatowym sweterku i z plecakiem, który mógłby pomieścić tygodniowe zakupy w supermarkecie. Dzieciaki krzyczały za nami Pączek i Mała Mi, ale nigdy specjalnie mi to nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do grubaska z dumą nosiłam ten pseudonim i na każdym kroku udowadniałam smarkaczom z sąsiedztwa, że jestem dużo bardziej wredna i marudna niż mój literacki pierwowzór. Dopóki Jasiek był obok, wszystko było w porządku.
Sprawy nieco się zmieniły, kiedy weszliśmy w okres dojrzewania. Podły czas dla płaskiej jak deska i piegowatej nastolatki. Naprawdę nie wiem, jakim cudem Jasiek dostał się do drużyny pływackiej i zaczął regularne treningi. Jak można się było spodziewać, z czasem urósł, wyrzeźbił ciało i wyglądał już nie jak pączuś, ale jak katalogowe ciacho. Ja z kolei zatrzymałam się fizycznie na etapie nastoletniej Małej Mi. Mówiłam już, że życie jest nie fair? Jasiek od zawsze traktował mnie jak siostrę i przypuszczam, że nawet nie podejrzewał, że mogę do niego żywić jakieś romantyczne uczucia. Ja jego… cóż, nauczyłam się udawać, że traktuję go jak brata.
Teraz wynajmowaliśmy na spółkę mieszkanie w Lublinie. Jasiek studiował ratownictwo medyczne, a ja zgodnie ze swoim największym marzeniem turystykę.
– Umawialiśmy się na dziewiątą! – syknęłam oparta od zewnątrz o drzwi plecami.
– Przecież jest za pięć. Zuza, nie rób afery.
– Ja ci zaraz zrobię aferę… – rzuciłam pod nosem. – Czekam w samochodzie. Pozamykaj wszystko! – dodałam głośniej.
Chociaż korciło mnie, by mu narobić siary przed sprowadzoną na noc panienką, zagryzłam zęby i poszłam po resztę bagaży do pokoju. Gdy wiązałam w przedpokoju czerwone trampki, kątem oka dostrzegłam, jak blondynka, siedząc na blacie w kuchni, pije kawę z mojego ulubionego kubka z Lordem Vaderem. Z moich ust wydostało się niezadowolone jęknięcie, które szybko zamaskowałam pokasływaniem, gdy dziewczyna zerknęła w moim kierunku. Powstrzymałam komentarz, wiedząc, że jej przygoda i tak długo nie potrwa. Przez moment nawet zrobiło mi się jej szkoda. Jasiek nie umawiał się z żadną więcej niż dwa razy.
– Cześć! – krzyknęłam do niej, zarzuciłam plecak na ramię i złapałam za rączkę walizki. Poprawiłam bejsbolówkę z nadrukiem ananasa i wyszłam na klatkę schodową.
Władowałam wszystko do windy i wcisnęłam guziki „0” i „zamykanie drzwi” po pięć razy. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że naciśnięcie ich raz przyniosłoby dokładnie taki sam skutek, ale mój naturalny pęd chwilowo wygrał nad rozumem. Chciałam jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
Na dworze było rześko i słonecznie, wymarzona pogoda na pierwszy dzień wakacji. Podeszłam do samochodu i wyrzuciłam wszystkie ulotki zza wycieraczki do kosza. Moje auto napawało mnie dumą. Rodzice na osiemnastkę wykupili mi kurs prawa jazdy i oddali rodzinnego golfa. Gdy nie miałam jeszcze stosownego dokumentu, wiele czasu spędziłam, siedząc w samochodzie i marząc, gdzie to nim nie pojadę.
Muszę się do czegoś przyznać: mam ogromną słabość do gadżetów oraz ikon serialowych i telewizyjnych. Dlatego poświęciłam cały tydzień na odpicowanie auta, by wyglądało jak młodszy brat The Mystery Machine ekipy Scooby Doo. Cały samochód pomalowałam na niebiesko, a na wysokości drzwi dołożyłam neonowozielony pas ozdobiony czerwonymi kwiatami.
Mój ojciec, gdy to zobaczył, złapał się za głowę i doradził, bym wreszcie dorosła, bo inaczej nigdy nikogo sobie nie znajdę. Mama była równie szalona co ja, więc nie miała nic przeciwko moim wybrykom. Jedyne, czego się obawiała, to mnie za kółkiem w dalekiej trasie i nieznanej drodze.
Jasiek z kolei uważał, że samochód jest cool i mogłabym nim jeździć na wszelakie zloty fanów motoryzacji. Kiedyś nawet zapytał, czy zawiozę go nim do ślubu. Już miałam odpowiedzieć, że Mystery Machine Junior zawiezie kogoś tylko do mojego ślubu, ale ugryzłam się w język. Jasiek, widząc moją zbaraniałą minę, wybuchnął gromkim śmiechem i zapewnił, że nie zamierza się żenić. Dobrze, że nic nie powiedziałam. Tak samo jak za każdym razem, kiedy przychodził mi do głowy zwariowany pomysł, żeby wykonać wobec Jaśka jakiś krok na granicy flirtu. Byłam zwariowana, ale bez przesady.
Siedziałam znudzona za kółkiem i bębniłam palcami w futerkową kierownicę, czekając cierpliwie, aż wielka miłość na czwartym piętrze skończy się tragicznie. Jakież było moje zdziwienie, gdy para wyszła z bramy, trzymając się za ręce.
Przez lata udało mi się opanować powierzchowną obojętność i nikt nie zgadłby, że taki stan rzeczy robi na mnie wrażenie. Zakochani rozpoczęli czułe pożegnanie w swoich ramionach. Dziewczyna stanęła na palcach i zaczęli się namiętnie całować, sprawiając, że miałam ochotę poszukać foliówki.
Po trzech bitych minutach ich ostentacyjnej wymiany śliny straciłam cierpliwość. Miałam na takie okazje specjalny klakson. Zatarłam dłonie z miną chochlika, dając im ostatnią szansę na skończenie tego przedstawienia bez mojej ingerencji. Nie? No dobrze. Para nadal pochłaniała się łapczywie, więc bez najmniejszych wyrzutów sumienia nacisnęłam odpowiedni przycisk pod kierownicą. Z mojego samochodu wydobyła się fanfara, sprawiając, że wszyscy na ulicy stanęli jak wryci i spojrzeli w moim kierunku. Niektórzy pokazywali sobie Juniora palcami. Blondynka popatrzyła na mój samochód wielkimi jak spodki oczami. Jasiek łaskawie oderwał się od niej i zgromił mnie karcącym spojrzeniem. Nic sobie z tego nie robiąc, pokazałam mu niewidzialny zegarek na ręce.
Dziewucha lepiej rozumiejąc moje zniecierpliwienie, pocałowała go ostatni raz szybko w usta, a mi pomachała na do widzenia. Odmachałam jej z szerokim uśmiechem, wyobrażając sobie, jak się przewraca i ląduje w kałuży.
Jasiek włożył plecak ze stelażem do bagażnika i zamknął klapę. Wsiadł i od razu odsunął fotel maksymalnie do tyłu.
– Mogłaś sobie darować – powiedział naburmuszony.
– Nie mogłam.
Uruchomiłam silnik i wycofałam Juniora z parkingu. Dodałam gazu, nieomal rozjeżdżając jakąś kobietę, która niosła torbę sportową.
– Sorry! – rzuciłam przez uchyloną szybę.
Opuściłam parking w akompaniamencie wiązki przekleństw, którą puściła pod moim adresem. Dalej szedł mężczyzna, który na widok mojej fury otworzył usta ze zdziwienia. Uderzyłam wesoło w klakson, by zaprezentować mu fanfarę. Koleś upuścił z wrażenia reklamówkę z zakupami – do wykrzykiwanych oszczerstw dołączył męski głos. Starsza pani, która siedziała na ławce i wszystko widziała, pokręciła głową z kwaśną miną.
– Bardzo przepraszamy! Koleżanka dopiero odebrała prawko – powiedział Jasiek, wychylając głowę przez okno. – Mogłabyś trochę uważać – dodał, gdy schował się z powrotem do środka.
Zacisnęłam usta, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
– Nie śmiej się, to wcale nie było zabawne. Uważaj! Czerwone!
– Cholera! – Nie zauważyłam. Byłam zbyt zajęta włączaniem muzyki.
Wcisnęłam hamulec i samochód zatrzymał się z piskiem na przejściu dla pieszych.
Niezadowoleni piesi omijali maskę, rzucając mi groźne spojrzenia.
– Kto ci dał prawo jazdy? – Jasiek zastanawiał się zbulwersowany. Tyle razy jeździł ze mną jako pasażer, ale dopiero dzisiaj dał po sobie poznać, że mój nonszalancki styl jazdy mu przeszkadza.
– Wydział Komunikacji Starostwa Powiatowego w Zamościu – oznajmiłam z udawaną powagą i wreszcie nastroiłam gałką trzeszczące radio. Zaczęłam tańczyć na siedzeniu w rytm piosenki King of the Jungle.
– Kurwa, Zuza! Uspokój się! Skup się na drodze i dowieź nas w jednym kawałku. O nic więcej nie proszę.
– „King of the jungle!” – zaśpiewałam mu w odpowiedzi razem z wokalistą, kiwając głową.
Doprowadziłam go tym do szewskiej pasji. Wrzasnął i zatkał uszy.
– Ja pierdzielę, wariatka – warknął i założył słuchawki, by posłuchać własnej muzyki.
– Dobra, już dobra. – Natychmiast zmiękłam jak zimne masło pod gorącym nożem. Zjechałam na prawy pas i ściszyłam radio.
Powrót do domu oznaczał nic innego jak trzymiesięczną rozłąkę. Jasiek miał wakacyjny grafik wypchany po brzegi. Po weekendzie w domu miał wyjechać na żagle, potem z rodzicami zwykle lecieli na jakieś last minute do ciepłych krajów. Po cichu liczyłam, że zaprosi mnie na ten wyjazd na Mazury, ale ku mojemu rozczarowaniu nadal tego nie zrobił. Ja w planach nie miałam nic szczególnie szałowego. Nie miałam swojej ekipy, z którą mogłabym pojechać na jakiś fajny, spontaniczny wypad albo na festiwal rockowy. Jedynym moim wakacyjnym zajęciem były zorganizowane wycieczki po Roztoczańskim Parku Narodowym. Cała zabawa polegała na tym, że oprowadzałam po szlaku emerytów albo kolonie. Szaleństwo!
Nie chciałam naszych ostatnich wspólnych dwóch godzin spędzić w kiepskiej atmosferze.
– Przepraszam? – powiedziałam, ustawiając się w korku przy wyjeździe z miasta. – Obiecuję, że przyniosę ci jutro naleśniki z nutellą!
Jasiek zdjął nerwowo słuchawki. Przybrałam minę niewinnej niezdary, która nie robi tych wszystkich rzeczy specjalnie.
– Oj, Zuzka, wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać.
– Wiem – powiedziałam, szczerząc się jak głupia. Staliśmy w korku, zniecierpliwieni kierowcy wychodzili z aut i odpalali papierosy, jak gdyby to mogło coś przyspieszyć. Ja jak idiotka cieszyłam się z każdej dodatkowej minuty naszej jazdy. Wbrew pozorom, mimo że mieszkaliśmy pod jednym dachem, spędzaliśmy razem bardzo mało czasu. Mijaliśmy się w korytarzu i zostawialiśmy sobie jedzenie do odgrzania. Jasiek oprócz zajęć na uczelni regularnie chodził na treningi pływackie i praktykował sztukę uwodzenia.
Ja poza uczelnią robiłam to, co potrafiłam najlepiej: siedziałam w bibliotece i czytałam książki. Czasami dla odmiany czytałam książki w domu. Wybierałam różne gatunki – nie lubiłam rutyny. Chodziłam na samotne spacery z mapą, podziwiałam przyrodę i architekturę. Sama. Właściwie nie wiem, kiedy to się stało, ale zrobiłam się totalnym odludkiem. Byłam na paru imprezach studenckich, ale… jakby to powiedzieć… Nie polubiono mnie. Może dlatego, że po pijaku napisałam na lustrze karmazynową szminką gospodyni „Komnata Tajemnic została otwarta”. Obok ktoś przez przypadek otworzył szafę, gdzie wisiały różne ciekawe przebrania, na przykład strój pokojówki. I nie były to stroje na Halloween. Gospodyni, Magda, czerwona jak burak zatrzasnęła drzwi szafy i kazała mi się wynosić. Zamiast wyjść zgodnie z jej prośbą, zaczęłam jej opisywać, jak można by umieścić to zdarzenie w kontekście literackim. Jej jednak ani trochę to nie bawiło, nie miała zamiaru przeczytać Harry’ego Pottera ani słuchać dłużej moich wyjaśnień. Wyzwałam ją od sztywniar, ona mnie od szajbusek – i tak skończyło się nasze koleżeństwo i moje życie towarzyskie w kręgach studentów KUL-u. Część osób załapała żart, Magda była jednak niezwykle popularna. Mieszkała w pięknym domu z basenem, każdy chciał się z nią przyjaźnić, więc ludzie bez żalu porzucili moje towarzystwo. Bardzo szybko załatwiła mi totalne wykluczenie.
W końcu minęliśmy znak z przekreślonym napisem „Lublin” i wjechaliśmy na drogę krajową. Wzdłuż asfaltu rosła aleja wysokich topoli, a letni wietrzyk przyjemnie krążył po wnętrzu samochodu. Jasiek nie mógł sobie znaleźć miejsca na siedzeniu.
– Podasz mi picie? – Wskazałam kciukiem na plecak z tyłu. Jasiek płynnym ruchem sięgnął za mój fotel i wyciągnął sok z buraka. Wręczył mi go z tajemniczą miną. Jedną rękę trzymałam na kierownicy, drugą przechyliłam butelkę i upiłam łyk. Mój współpasażer patrzył niemrawo przed siebie. Znałam go nie od dzisiaj. Wiedziałam, że coś go gniecie, i wystarczyło tylko cierpliwie pomilczeć, żeby wystękał, jaki ma problem. Nie myliłam się. Po chwili zapytał konspiracyjnym tonem:
– Co sądzisz na temat Alicji?
Nie powinien zadawać tego pytania, gdy piję. Prawie się udławiłam! Wzruszyłam ramionami, udając totalną obojętność.
– Widziałam ją całe pięć sekund, więc co mogę powiedzieć?
Odchylił się na fotelu i zmierzwił palcami włosy w kolorze słomkowego blondu. Milczał przez długą minutę.
– Wydaje mi się, że to coś poważnego – powiedział w końcu.
Zamarłam z otwartą butelką w powietrzu. Gdy odzyskałam głos, wydukałam:
– Właściwie to mam już zdanie, ale nie chciałam cię urazić.
Wydawało mi się, że jako wieloletnia przyjaciółka mogę mieć jakiś wpływ na jego decyzje.
– Zaprosiłem ją na żagle.
– Co? – Butelka wypadła mi z ręki, a sok wylał się na moje szare dresowe spodnie. Jechałam dalej z ręką w powietrzu, nie zwracając na to uwagi.
Jasiek podał mi paczkę chusteczek. Nie wzięłam ich, więc wyjął kilka z opakowania i położył delikatnie na moim udzie. Trzymał je w dwóch palcach i był tak ostrożny, jakbym była umorusana czymś obrzydliwym, a nie zdrowym sokiem.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam piskliwie. Doskonale wiedział, że nie chodzi mi o chusteczki.
– No, lubię ją. Naprawdę, to coś innego. Nie znamy się długo, ale ona mnie rozumie. W zasadzie prawie tak dobrze, jak ty.
Zaśmiałam się histerycznie. Coś podobnego!
– Spotykamy się niecałe dwa miesiące…
Dwa miesiące? Dlaczego jej wcześniej u nas nie widziałam?
– Tak pomyślałem. To oczywiście nic pewnego, ale biorę pod uwagę taką ewentualność. – Rzucał zagadkami. Wydawało się, że po raz pierwszy od dzieciństwa jest naprawdę zagubiony. Do tej pory zawsze emanował pewnością siebie i męskim urokiem.
– Nie rozumiem – oznajmiłam sucho.
Jasiek niby od niechcenia zaczął się bawić korbką do otwierania szyby.
– Chciałbym z nią zamieszkać od przyszłego semestru – rzekł, próbując pokręcić mechanizmem, który się zaciął. Kręcił w tył i w przód, ale szyba ani drgnęła.
Tego było za wiele. Przelotne romanse jakoś nauczyłam się tolerować, ale to? Zahamowałam gwałtownie i zjechałam na pobocze, prawie władowując nas do rowu. Dobrze, że pan Darek wymienił mi klocki, kiedy byłam w domu ostatnim razem.
– Zuzka? Wszystko w porządku? Jesteś jakaś blada – powiedział Jasiek zmartwionym tonem, patrząc, jak opieram czoło o dłonie na kierownicy. W ręku trzymał korbkę, która odpadła w trakcie hamowania, więc natychmiast zaczął ją przymocowywać do drzwi. – Jak mówiłem… To nic pewnego, ale chciałem ci powiedzieć pierwszej na wszelki wypadek.
– Okej.
– Damy ogłoszenie i na pewno znajdziesz sobie jakąś sympatyczną studentkę do mojego pokoju – wyrzucił z siebie na wydechu, siłując się z mechanizmem. – Może będzie porządniejsza… Cicha. I będzie po sobie sprzątać.
Drgnęłam w niemej rozpaczy. Mnie pękało serce, a on mi mówił o porządku.
– Wiesz co? – Zebrałam w sobie całą siłę, by się nie rozpłakać. – Przypomniało mi się, że muszę coś jeszcze załatwić. Tu masz przystanek, na pewno jeżdżą busy do Zwierzyńca. – Wskazałam brodą obszczaną budkę około czterdziestu metrów od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy. Mógł to być przystanek albo WC. Albo dwa w jednym.
– Nie ma sprawy. Pojadę z tobą – oznajmił Jasiek, ignorując moją sugestię. Nie odpowiedziałam, więc dalej mnie dręczył: – Wiesz, że to nie zmienia nic w naszej przyjaźni.
Było mi słabo od kłębiących się we mnie emocji. Najchętniej bym się położyła, teraz i tutaj, na poboczu. Albo lepiej na asfalcie, by szybko skończyć moje męki.
– Nie rozumiesz, to wszystko zmienia – odparłam chłodno.
– Bzdura! – żachnął się Jasiek. – Alicja bardzo cię polubiła. Powiedziała, że na pewno się zaprzyjaźnicie. Chętnie pójdzie z tobą na zakupy i pomoże ci dobrać jakieś fajne ciuchy.
– Moje ciuchy są w porządku – warknęłam. Siedziałam w poplamionym dresie z nadrukiem Myszki Miki na piersiach.
– Oczywiście, że są. Zuza, posłuchaj, Alicja jest szafiarką. Ma swojego bloga i specjalizuje się w stylizacjach bardziej… eee – szukał taktownego słowa – dojrzałych. Chętnie ci pomoże przejść metamor…
To słowo obudziło we mnie potwora.
– Co masz na myśli? Uważasz, że źle wyglądam? Taki mam styl! – powiedziałam hardo, tak jakby słowo „modny” mi uwłaczało.
Jasiek się skrzywił.
– Wiesz, że cię uwielbiam, ale… uważam, że ten twój styl jest dobry po domu. Na wyjścia sugerowałbym coś bardziej dojrzałego. Nie obraź się, ale wyglądasz w tym trochę jak dziecko.
– Wysiadaj – zarządziłam.
Jasiek zatopił nóż w moim sercu wystarczająco dużo razy jak na jeden dzień.
– Ale… Nie chciałem cię urazić. Posłuchaj, mówię ci to, bo jestem twoim przyjacielem…
– Do widzenia! – warknęłam, uznając rozmowę za zakończoną. Skupiłam wzrok na stodole po lewej stronie drogi. Nie miałam zamiaru ustąpić. Po dłuższej, ciężkiej ciszy Jasiek wysiadł zgodnie z moją prośbą.
– Bardzo dojrzałe – rzucił przez szparę w oknie, dolewając oliwy do ognia.
Odwróciłam głowę w jego stronę, a przez jego twarz przemknął wyraz ulgi. Pewnie myślał, że zaproszę go z powrotem do wspólnej podróży. Nic bardziej mylnego.
– Uważam, że wyglądacie jak rodzeństwo – syknęłam i ruszyłam z piskiem opon. Nie pozwoliłam mu nawet wyjąć bagaży. Zostawiłam go na tym zadupiu, nie martwiąc się, czy ma choćby drobne na bilet. Niech sobie zadzwoni do tej całej szafiary.
Chciało mi się wyć, ale moje oczy pozostawały suche.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Redaktorka prowadząca: Joanna Pawłowska
Wydawczyni: Joanna Pawłowska
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Katarzyna Włosińska
Projekt okładki: Ewa Popławska
Zdjęcie na okładce: © LIGHTFIELD STUDIOS / Stock.Adobe.com
© stone36 / Stock.Adobe.com
Copyright © 2022 by Adelina Tulińska
Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece sp. z o.o.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-8321-059-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek