Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Siedzibą najsławniejszego narkobarona Pablo Escobara było Medellín, drugie co do wielkości miasto Kolumbii. W swoim kraju przez wielu uważany był za kogoś w rodzaju Robin Hooda, rozdającego dobra, pieniądze i domy biednym. Nie jest to jednak prawda – w rzeczywistości był bezwzględnym przestępcą, miał na sumieniu śmierć 4 tysięcy ludzi, bo zdaniem rzetelnych biografów właśnie za tyle odpowiada kierowany przez Escobara kartel. Do tego tysiące uzależnionych od narkotyków młodych ludzi...
W latach osiemdziesiątych zeszłego wieku kontrolował ponad 80 procent handlu kokainą na świecie, był jednym z najbogatszych ludzi. Potężna fortuna umożliwiała mu nie tylko życie w dostatku, ale i przekupywanie wpływowych ludzi. Na jego usługach było nie tylko Medellín, ale członkowie rządu, prokuratury, policji. Przemoc, zabójstwa, porwania i podkładanie bomb były na porządku dziennym, ginęli więc również niewinni ludzie. Jednocześnie Escobar budował szkoły, boiska i fundował stypendia dla biednych dzieci. Dlatego dla wielu nie był brutalnym gangsterem, ale dobrym człowiekiem, który zabierał bogatym i rozdawał biednym. Tak też przedstawiała go ówczesna prasa.
Pablo dotarł na szczyt przestępczego świata, był niebywale trudnym przeciwnikiem dla kolumbijskich i amerykańskich organów ścigania, dysponujących przecież najnowocześniejszym sprzętem i wielkimi możliwościami. Kiedy w końcu dał się pojmać policji, odsiadywał wyrok w luksusowych warunkach.
Książka jest próbą pokazania Pabla Escobara nie tylko jako narkobarona i twórcy kartelu, ale też jako zwyczajnego człowieka – syna, męża, ojca i kochanka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Wstęp
Współczesne Medellín, drugie co do wielkości miasto Kolumbii, położone w dolinie Aburra w Andach Północnych, powinno być dumą tego państwa i stanowić jego wizytówkę. Nie bez powodu wszystkich przyjeżdżających wita billboard z hasłem: „Medellínnovation. Somos ejemplo de Innovación para el Mundo”, czyli: Medellínnowacyjność. Jesteśmy wzorem innowacyjności dla świata. Za sprawą Sergia Fajardy, sprawującego urząd burmistrza Medellín w latach 2004–2007, miasto stało się jednym z najnowocześniejszych ośrodków miejskich w całej Ameryce Łacińskiej. Faktycznie zadziwia innowacyjnymi rozwiązaniami, zaś niegdysiejsze dzielnice nędzy, tak zwane barrios populares, to obecnie tętniące życiem i kolorami centra sztuki ulicznej. Ale Medellín ma do zaoferowania turystom znacznie więcej: obok Comuny 13, dzielnicy słynącej właśnie ze sztuki, przede wszystkim z zachwycających murali, warto zobaczyć plac Botero i mieszczące się tam Muzeum Antyczne, gdzie znajduje się ogromna kolekcja sztuki zarówno z czasów prekolumbijskich, jak i z okresu kolonialnego oraz niepodległej Kolumbii. Tam też można obejrzeć dzieła lokalnych artystów o światowej renomie: Fernanda Botery i Pedra Nela Gómeza. Miejscem wartym uwagi jest także Parque Explora, czyli interaktywne centrum poznawcze, w którym obok przeszło trzystu interaktywnych instalacji oraz planetarium i vivarium, czyli półzamkniętego obszaru z ekosystemem odtworzonym w celach badawczo-naukowych, można także zwiedzić największe słodkowodne akwarium w całej Ameryce Południowej, w którym żyją cztery tysiące gatunków miejscowej fauny wodnej. Medellín słynie także z doskonałej kuchni, łagodnego klimatu i bogatego nocnego życia oraz ze zintegrowanej z tamtejszym metrem kolejki gondolowej. Przejażdżka nią dostarcza niesamowitych wrażeń związanych ze wspaniałymi widokami.
Jednak to nie wspomniane atrakcje przyciągają do miasta rzesze turystów z całego świata, ale nazwisko jego najsłynniejszego mieszkańca, narkotykowego bossa Pabla Escobara, który bez wątpienia jest – obok noblisty Gabriela Garcíi Márqueza i piosenkarki Shakiry – najsłynniejszym Kolumbijczykiem. O ile nazwiska Botery i Gómeza mówią coś wyłącznie ludziom obeznanym ze współczesną sztuką, o tyle Pabla Escobara kojarzy każdy. A przecież pierwszy z wymienionych to znany malarz i rzeźbiarz, określany mianem karykaturzysty stylu klasycznego, a rzeźby jego autorstwa znajdują się między innymi w Berlinie, zaś drugi był wprawdzie z wykształcenia inżynierem, ale międzynarodową sławę przyniosły mu jego obrazy i rzeźby, w tym murale. Malowidła ścienne jego autorstwa można podziwiać właśnie w Medellín, we wspomnianym wcześniej tamtejszym Muzeum Antycznym.
Tymczasem Pablo Escobar był przestępcą, założycielem oraz przywódcą niesławnego kartelu z Medellín. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku kontrolował przeszło osiemdziesiąt procent światowego handlu kokainą, na czym dorobił się tak wielkiej fortuny, że prestiżowy magazyn „Forbes” wymienił go na siódmym miejscu na liście najbogatszych ludzi na świecie. Jak twierdzi Alonso Salazar, jeden biografów Escobara, powiedzieć o nim, że był przemytnikiem narkotyków, to nic nie powiedzieć. Niesławny Kolumbijczyk był nie tylko szefem kartelu narkotykowego, lecz także jednym z najpotężniejszych ludzi ówczesnej Kolumbii – opłacał funkcjonariuszy organów ścigania, polityków i urzędników. Każdemu, kogo chciał przeciągnąć na swoją stronę, dawał skromny wybór – srebro albo ołów, co oznaczało przyjęcie łapówki i bycie na jego usługach albo śmierć przez zastrzelenie. Mawiał o sobie, że obok papieża jest najważniejszą osobą na Ziemi, i marzył o tym, aby zostać prezydentem swojego ojczystego kraju. Co więcej, był święcie przekonany, że na tym stanowisku zrobi wiele dobrego dla obywateli, bo żył w glorii dobroczyńcy. I rzeczywiście, równie dużo co na potrzeby własne i potrzeby swojej rodziny, przeznaczał na cele charytatywne – budował szkoły, boiska i fundował stypendia dla dzieci wywodzących się z nizin społecznych. Kiedy zginął, zastrzelony przez ścigających go od dłuższego czasu funkcjonariuszy, jego pogrzeb stał się istną manifestacją, na której obecni byli niemal wszyscy mieszkańcy Medellín. Dla większości z nich zmarły nie był brutalnym gangsterem, ale kimś w rodzaju Robin Hooda, który zabierał bogatym i rozdawał biednym. Zresztą tak przedstawiała go ówczesna prasa.
Wraz ze śmiercią Escobara upadł założony i kierowany przez niego kartel, czyli swego rodzaju przedsiębiorstwo zrzeszające przeróżne organizacje i jednostki, zajmujące się przemytem i sprzedażą narkotyków. Tak naprawdę jest to forma przestępczości zorganizowanej, specyficzna odmiana mafii, zaś mianem kartelu określili ją Amerykanie, od lat walczący z kolumbijskimi ugrupowaniami przestępczymi zalewającymi narkotykami amerykański czarny rynek. O ile jednak ani członkowie mafii sycylijskiej, ani neapolitańskiej kamorry nie mówią o swojej organizacji „mafia”, o tyle nazwa „kartel” doskonale przyjęła się w latynoskiej nomenklaturze przestępczej i jest używana przez bossów narkotykowych oraz ich współpracowników. Także Escobar używał jej w odniesieniu do założonego przez siebie bandyckiego ugrupowania. A ponieważ nie brakowało mu ani sprytu, ani inteligencji, nie tylko dotarł na szczyt przestępczego świata, lecz także był niebywale trudnym przeciwnikiem dla organów ścigania, zarówno tych kolumbijskich, jak i amerykańskich, dysponujących przecież najnowocześniejszym sprzętem i dużo większymi możliwościami niż ich latynoskie odpowiedniki.
Jego barwna biografia, otaczające go piękne kobiety, bajeczne bogactwo, aura dobroczyńcy i mściciela pokrzywdzonych sprawiły, że Escobar znalazł się w centrum zainteresowania twórców filmowych. Uczciwie trzeba przyznać, że tak fascynującego życiorysu nie mógłby wymyślić żaden pisarz ani scenarzysta: kolumbijski przestępca miał własny ogród zoologiczny, w którym jego syn bawił się z delfinami, a na same gumki do spinania banknotów wydawał przeszło dwa tysiące dolarów miesięcznie, zaś kokę przemycał nawet na pokładzie zbudowanej specjalnie dla niego łodzi podwodnej. A kiedy w końcu dał się pojmać policji, wyrok odsiadywał w więzieniu, które sam zbudował, zapewniając sobie wręcz luksusowe warunki. Jest jeszcze jeden aspekt, który przyczynił się do popularności Escobara w krajach Ameryki Łacińskiej: przez większość Latynosów uważany jest bowiem za berraco, czyli człowieka o silnym charakterze, który poważył się rzucić wyzwanie gringos, jak pogardliwie określa siębiałych ludzi, głównie Amerykanów. Krótko mówiąc: wymarzony bohater filmowy na miarę Arsena Lupina! Ale słynny dżentelmen włamywacz był postacią fikcyjną, a Escobar żył naprawdę, prowadząc swój zbrodniczy proceder. Natomiast seriale i filmy nakręcone na kanwie jego biografii cieszą się wprawdzie niemałą popularnością, ale prezentują niepełny, dość mocno wyidealizowany obraz króla kokainy, jak nazywano go za życia, pomijając jednocześnie mroczny aspekt jego osobowości. Bo Escobar był przecież bezwzględnym przestępcą, niewahającym się przed brutalnymi morderstwami, zaś stworzone przez niego imperium powstało tak naprawdę na nieszczęściu innych – uzależnionych od narkotyków ludzi, z których wielu za produkowaną i sprzedawaną przez niego kokainę zapłaciło utratą zdrowia, a często nawet i życia. Dziś ci mieszkańcy Medellín, którzy pamiętają czasy świetności Escobara, nie wspominają go dobrze. Gdy toczył wojnę z państwem, ludzie, wychodząc z domu, zawsze żegnali się z bliskimi, bo nie wiedzieli, czy dane im będzie wrócić. Zwykłe wyjście do miasta mogło zakończyć się śmiercią na skutek strzelaniny czy wybuchu samochodu pułapki. Tego aspektu filmy i seriale nie eksponują, skupiając się na gangsterze będącym latynoskim Robin Hoodem. A przecież słynny banita z Sherwood nie miał na swoim sumieniu czterech tysięcy ludzi, bo – zdaniem rzetelnych biografów – właśnie za tyle śmierci odpowiada kierowany przez Escobara kartel. I są to bardzo ostrożne szacunki.
Niniejsza publikacja jest zatem próbą pokazania Pabla Escobara jako genialnego przestępcy, twórcy istnego imperium zła, które przyniosło mu wielką fortunę, ale także jako zwyczajnego człowieka, męża, ojca i kochanka. Zanim jednak zaprosimy czytelników do dalszej lektury, trzeba zwrócić uwagę na jeden aspekt: mieszkańcy hiszpańskojęzycznej Kolumbii, podobnie jak ma to miejsce w samej Hiszpanii, noszą podwójne nazwiska. Składa się na nie tak zwane apellido paterno, czyli pierwsze nazwisko, które jest pierwszym nazwiskiem ojca, oraz apellido materno, czyli drugie nazwisko, będące pierwszym nazwiskiem matki. I właśnie dlatego bohater niniejszej publikacji w opracowaniach o charakterze encyklopedycznym widnieje jako Pablo Emilio Escobar Gaviria. W tym przypadku Escobar jest pierwszym nazwiskiem jego ojca, który nazywał się Abel de Jesús Escobar Echeverri, zaś Gaviria to pierwsze nazwisko jego matki – Hermildy de los Dolores Gavirii. W większości publikacji (poza tymi w języku hiszpańskim) występuje jednak jako Pablo Escobar i tak też jest w przypadku niniejszej książki.
Rozdział 1 Marzenia o bogactwie
Bez wątpienia kartele narkotykowe, w tym także kartel z Medellín, założony i prowadzony przez Pabla Escobara, bohatera naszej opowieści, to organizacje zbrodnicze, sięgające po najbardziej brutalne metody, charakterystyczne dla ugrupowań terrorystycznych. Sam Escobar także nie stronił od przemocy i to w najgorszym wydaniu. Zdaniem Virginii Vallejo, najsłynniejszej z jego kochanek, był potworem, który odpowiadał za śmierć wielu niewinnych osób. W opinii kobiety był nie tylko baronem narkotykowym, lecz także terrorystą, gdyż – walcząc ze swoimi wrogami, do których zaliczał nie tylko konkurencyjne kartele, ale i władze państwowe – nie wahał się „podłożyć bomb, w których wybuchach ludzie ginęli, tracili ręce, nogi, oczy, tracili rodziny. Terrorysta zabija wszystkich, którzy mieli pecha i znaleźli się w zasięgu rażenia bomby. Niewinnych. Terroryście chodzi o to, by wykorzystać tę śmierć dla swoich celów, dla sprawy, do nacisku na rząd, do wywołania wśród władz i w społeczeństwie strachu”1. Zdanie Vallejo podziela także David Fisher, współautor książki napisanej wspólnie z bratem Pabla, Robertem Escobarem, Księgowy mafii. Jak pisze: „Co do jednego nie może być jednak żadnych wątpliwości – Pablo Escobar był mózgiem najbardziej udanej przestępczej operacji w dziejach i to on odpowiada za wieloletni chaos i przemoc w Kolumbii”2. Należy jednak pamiętać, że bohater niniejszej publikacji nie był odosobniony w swoich brutalnych działaniach. Równie drastyczne metody, przesycone okrucieństwem, żeby nie powiedzieć sadyzmem, wykorzystywały wszystkie narkotykowe kartele działające na terenie Ameryki Łacińskiej.
Zdaniem wielu badaczy źródła okrucieństwa tamtejszych – a więc także kolumbijskich – karteli narkotykowych należy szukać jeszcze w czasach przed konkwistą, kiedy ludność zamieszkująca te tereny czciła okrutne bóstwa, składając im ofiary z ludzi. Niektórzy twierdzą wręcz, że Kolumbia dosłownie wyrosła w kulcie przemocy. I trudno się dziwić temu twierdzeniu, gdyż nowożytna historia tego kraju jest nią przepełniona. Do drastycznego okrucieństwa dochodziło już w czasie wojny domowej, która ogarnęła kraj w pierwszej połowie dziewiętnastego stulecia i w której starli się zwolennicy Simóna Bolívara i Francisca de Pauli Santandera. W późniejszych czasach brutalność i bezprawie były nieodzownym elementem starć pomiędzy zwolennikami dwóch wiodących ugrupowań na kolumbijskiej scenie politycznej: partii liberalnej i konserwatywnej. Nierzadko o wyniku wspomnianej rywalizacji o władzę decydowała przemoc, a nie demokratyczne wybory. A ponieważ – jak mawiał słynny kolumbijski pisarz Gabriel García Márquez – w Kolumbii człowiek rodzi się i zostaje na całe życie liberałem albo konserwatystą, każdy z obywateli prędzej czy później musiał się opowiedzieć po którejś ze stron. Programy polityczne obu partii nie miały większego znaczenia. W zasadzie można przyjąć, iż w tym wieloetnicznym społeczeństwie przynależność partyjna spełniała rolę przynależności plemiennej.
Bez wątpienia jednym z najgwałtowniejszych konfliktów pomiędzy zwalczającymi się ugrupowaniami, który zebrał najkrwawsze żniwo, była tak zwana wojna tysiąca dni (Guerra de los Mil Días). Tym mianem w historiografii określa się zbrojny konflikt pomiędzy obydwoma stronnictwami, który ogarnął Kolumbię w latach 1899–1902. Wojna tysiąca dni zakończyła się zwycięstwem konserwatystów, okupionym życiem wielu ofiar, których liczba, zależnie od źródeł, szacowana jest od osiemdziesięciu do nawet stu tysięcy. Dwudziesty wiek także nie przyniósł Kolumbijczykom pokoju, gdyż obie partie wciąż ze sobą rywalizowały, doprowadzając tym samym do eskalacji napięć w społeczeństwie. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że zarówno konserwatyści, jak i liberałowie nie wzdragali się przed stosowaniem środków niekojarzących się bynajmniej ani z dyplomacją, ani z pokojową rywalizacją przeciwników politycznych. Oba ugrupowania sięgały bowiem po przemoc, w tym porwania, pobicia, a nawet zabójstwa. Nie bez przyczyny okres w historii Kolumbii obejmujący lata 1948–1958, którego zarzewiem było zabójstwo przywódcy liberałów Jorgego Eliécera Gaitána, w historiografii nazywany jest La Violencia, czyli przemoc. Tak naprawdę nie wiadomo, która ze stron odznaczała się większym okrucieństwem, a ponieważ walki toczyły się głównie w wiejskich rejonach kraju, ofiarami byli zazwyczaj ubodzy kolumbijscy rolnicy. Jak szacują współcześni badacze, La Violencia kosztowała życie niemal trzysta tysięcy osób, natomiast aż dwa miliony Kolumbijczyków zostały zmuszone do migracji. „Urodziliśmy się z bratem w czasach wojny domowej toczonej z jednej strony przez konserwatystów, a z drugiej przez liberałów, w okresie zwanym w Kolumbii La Violencia – wspomina starszy brat Pabla Escobara, Roberto. – W ciągu dziesięciu lat, licząc do połowy lat pięćdziesiątych, oddziały partyzanckie wymordowały co najmniej trzysta tysięcy niewinnych ludzi. Wielu z nich zarąbali na śmierć maczetami. Nikt wtedy nie mógł się czuć bezpiecznie. Mordercy działali wyjątkowo brutalnie. Swoje ofiary ćwiartowali, odcinali im głowy, podcinali gardła, wyrywali języki, zostawiając je na piersiach ofiar. Ale najobrzydliwszy był tak zwany carte florero – wazon z kwiatami. Polegało to na tym, że ofierze odcinano kończyny i układano je na korpusie jak makabryczny bukiet”3.
Kiedy w 1953 roku władzę w kraju objął generał Gustavo Rojas Pinilla, dziewiętnasty prezydent Kolumbii, wydawało się, że jest zwolennikiem demokracji i pokojowych metod rozwiązywania konfliktów, gdyż ogłosił amnestię dla bojowników z przeciwnej strony politycznej sceny. Była to jednak typowa zasłona dymna, bowiem wkrótce rozpoczął represje wobec tych, którzy z amnestii skorzystali. A przy okazji wprowadził rządy twardej ręki i terror, zaś jego poczynania nauczyły Kolumbijczyków nieufności wobec państwa i jego organów. Na szczęście dla znękanego wojną domową narodu La Violencia zakończyła się w 1958 roku, wraz z zawarciem porozumienia pomiędzy konserwatystami a liberałami, którzy zgodnie podzielili się władzą.
Wprawdzie okres krwawych porachunków politycznych dobiegł końca, ale spora część ludności wciąż była w posiadaniu broni, zaś najważniejsze problemy państwa, w tym także społeczne, wciąż czekały na rozwiązanie. Trudno się zatem dziwić wielkiej popularności Kolumbijskiej Partii Komunistycznej (Partido Comunista Colombiano, PCC), tym bardziej że jej bojówki w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia przeprowadzały samowolne akcje podziału ziemi należącej do latyfundystów. Było to bezprawne działanie, które sprowokowała zadziwiająca bierność władz wobec faktu, że aż pięćdziesiąt pięć procent areału ziemi uprawnej znajdowało się w rękach bogatych właścicieli ziemskich stanowiących zaledwie półtora procent ówczesnej ludności kraju, podczas gdy zaledwie jeden procent uprawnych ziem należał do najbiedniejszych mieszkańców wsi, stanowiących z kolei większość, bo przeszło sześćdziesiąt dwa procent mieszkańców Kolumbii. Działania bojówkarzy uległy intensyfikacji po zwycięstwie rewolucji na Kubie w 1959 roku, co w końcu zmusiło władze do interwencji, zwłaszcza że partyzanci na opanowanych przez siebie terenach tworzyli tak zwane strefy wyzwolone. Były to swego rodzaju samozwańcze republiki, z których największe znaczenie miała Republika Marquetalii, utworzona w południowej części departamentu Tolima, gdzie osiedliły się setki rodzin chłopskich. Na jej czele stał komunista z krwi i kości, członek kierownictwa Komunistycznej Partii Kolumbii, Manuel Marulanda Vélez. Samozwańcze i de facto komunistyczne państwo było nie tylko solą w oku rządów w Bogocie, ale także drażniło Stany Zjednoczone, które postanowiły wesprzeć kolumbijskie władze w podjętej przez nie na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku próbie zniszczenia wszystkich „stref wyzwolonych”. W 1964 roku kolumbijskie wojsko, sowicie wspierane przez posiłki z USA w postaci nowoczesnych bombowców, rozpoczęło ofensywę przeciwko komunistycznej partyzantce, której główna baza mieściła się właśnie w Republice Marquetalii. Ponieważ siły rządowe miały przewagę liczebną i górowały nad partyzantami uzbrojeniem, ich zwycięstwo było z góry przesądzone.
Jakimś cudem niewielkiej, bo liczącej zaledwie czterdzieści osiem osób, grupie partyzantów udało się jednak przeżyć i uciec. Rok później doszło do Pierwszej Konferencji Partyzanckiej, w wyniku której dwóch przywódców partyzanckich ugrupowań, Manuel Marulanda i Jacobo Arenas, notabene ocalałych z pogromu w Marquetalii, porozumiało się z innymi partyzanckimi ugrupowaniami. W ten sposób doszło do stworzenia Bloku Południowego, który w 1966 roku przekształcił się w Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, czyli w Rewolucyjne Siły Kolumbii, szerzej znane jako FARC. Zbrojne ugrupowanie z miejsca zyskało rzesze sympatyków, a w efekcie liczba partyzantów zwiększyła się z pięciuset, bo właśnie tylu członków ta organizacja liczyła w 1970 roku, do trzech tysięcy trzynaście lat później. FARC bardzo łatwo pozyskiwała sympatię ludności, przede wszystkim niezbyt zamożnych mieszkańców wsi, dzięki doraźnemu rozwiązywaniu ich problemów, chociażby budując most bądź drogę czy parcelując ziemię na opanowanych przez partyzantkę terenach. Takie działanie zapewniło ugrupowaniu silną bazę społeczną, ale nie mogło mu pomóc w zdobyciu władzy, którą przywódcy organizacji postanowili przejąć siłą. Realizując ten zamiar, na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia FARC przystąpiła do zbrojnej ofensywy przeciwko siłom rządowym. Przy tej okazji w 1983 roku zmieniono, a w zasadzie poszerzono, nazwę zbrojnej organizacji na Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii – Armia Ludowa (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia – Ejército del Pueblo).
Jak każda organizacja zbrojna, także FARC potrzebowała zasobów finansowych, które pozyskiwała w dość kontrowersyjny sposób. Przez wiele lat FARC była finansowana przez komunistyczne rządy Kuby oraz ZSRR, ale ugrupowanie miało również inne źródła dochodów. Na kontrolowanych przez siebie obszarach FARC wprowadzała niejako własny system podatkowy, zmuszając miejscowych do płacenia podatków na rzecz organizacji, przy czym najbiedniejsi byli z nich zwolnieni. Wymuszała również haracze na kolumbijskich firmach i przedsiębiorstwach, niekoniecznie działających na terenach znajdujących się pod kontrolą partyzantów. Jeżeli którykolwiek z właścicieli takiej firmy lub ktoś z jej zarządu ośmielił się odmówić zapłaty, był porywany i wywożony do dżungli, a potem, aż do momentu zapłacenia okupu, był przetrzymywany w partyzanckim obozie.
Kolejnym kontrowersyjnym źródłem dochodu ugrupowania był handel narkotykami. Była to nader intratna działalność, skoro w 2017 roku przywódcy ugrupowania prowadzący negocjacje z rządem wycenili majątek organizacji na trzysta dwadzieścia cztery miliony dolarów, co – zdaniem strony rządzącej – było znacznie zaniżoną kwotą. A pieniądze były potrzebne. Jak zauważył w 2017 roku Lech Miodek, były dyplomata i znawca problematyki Ameryki Łacińskiej, komentując negocjacje ugrupowania z władzami Kolumbii: „Przez pięćdziesiąt trzy lata te siły partyzanckie tworzyły swoje państwo w państwie. Tworzono własne instytucje, były szkoły, przedszkola, trzeba było sporządzać akty urodzenia. Było to quasi-państwo, oficjalne państwo nie miało tam dostępu, a mieściło się ono na powierzchni dwustu czterdziestu tysięcy hektarów (…). Według strony rządowej rebelianci prowadzili największe stada hodowlane w całej Kolumbii. Mają dwadzieścia tysięcy siedemset sztuk pogłowia, sześćset koni”4. Wspomniane negocjacje doprowadziły do demobilizacji partyzantki w 2017 roku i przekształcenia jej w legalną partię polityczną, działającą pod nazwą Alternatywne Siły Rewolucyjne Kolumbii. Na mocy zawartego porozumienia do 2026 roku ugrupowanie ma zagwarantowane dziesięć miejsc w dwuizbowym Kongresie, zaś przebywający w więzieniach partyzanci – a było ich niemało, bowiem wyroki odsiadywało wówczas siedmiuset dziewięciu członków ugrupowania – mieli być objęci amnestią, a w zamian zająć się rozminowaniem kraju. Pozostali znaleźli się w dwudziestu sześciu tak zwanych obozach pokoju, gdzie przygotowywało się ich do życia w pokojowych warunkach, między innymi ucząc zawodu.
Ale FARC, obecnie zdemobilizowana i funkcjonująca jako legalna partia polityczna, nie była jedyną organizacją partyzancką działającą na terenie Kolumbii. Tuż po zakończeniu okresu La Violencia powstało kolejne ugrupowanie, założone w zasadzie przez dwie grupy niezadowolone z istniejącego status quo, a zwłaszcza z obojętności państwa wobec najbiedniejszych: studentów o zapatrywaniach lewicowych, zafascynowanych postacią i hasłami Ernesta Che Guevary oraz… katolickich księży, prowadzących działalność duszpasterską w kręgach kolumbijskiej biedoty. Pomimo ewidentnych różnic światopoglądowych obie grupy zadziwiająco dobrze się rozumiały, co stało się impulsem powstania kolejnego ugrupowania partyzanckiego, Armii Wyzwolenia Narodowego, szerzej znanego pod skrótem ELN, utworzonym od pierwszych wyrazów jego hiszpańskiej nazwy Ejército de Liberación Nacional. Jak już wcześniej wspomniano, mimo że ELN z założenia jest organizacją marksistowską, zrzesza w swoich szeregach księży. Zresztą Camilo Torres Restrepo, jeden z czołowych przywódców ELN, a zarazem twórca teologii wyzwolenia, był właśnie duchownym, a przez pewien czas sprawował funkcję kapelana na Narodowym Uniwersytecie Kolumbii. Zginął z bronią w ręku, stając się prawdziwą ikoną rewolucji. W jego ślady poszedł hiszpański ksiądz Manuel Pérez, który dowodził ELN od lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia aż do swojej śmierci w 1998 roku. I chociaż ten ostatni nadał ideologii partyzanckiej dość osobliwe oblicze, w którym nie brak odniesień zarówno do Karola Marksa, jak i Jezusa Chrystusa, to jego formacja bynajmniej nie kierowała się chrześcijańskimi ideałami. To właśnie pod rządami wojowniczego kapłana ELN przekształciła się w organizację terrorystyczną z prawdziwego zdarzenia: napadała na banki, porywała ludzi dla okupu, wymuszała haracze od firm naftowych działających na terenach kontrolowanych przez partyzantkę, podkładała bomby, zaś chłopów, na których padł choćby cień podejrzenia o współpracę z policją, mordowała w brutalny sposób. Z czasem zaczęła też współpracę z kartelami narkotykowymi, szmuglując dla nich kokainę. Trudno się zatem dziwić, że ELN figuruje na listach organizacji terrorystycznych Kanady, Departamentu Stanu USA oraz Unii Europejskiej. Swoją zbrodniczą działalność partyzanci kontynuowali także po śmierci Péreza, który – w przeciwieństwie do swego poprzednika – nie zginął na polu bitwy, ale zmarł na zapalenie wątroby. Co ciekawe, ELN chciała iść w ślady FARC i prowadziła rozmowy z rządem, zapoczątkowane jeszcze w 2002 roku, ale bynajmniej nie przerwała swojej krwawej aktywności. W trakcie negocjacji z władzami Kolumbii partyzanci przeprowadzili aż czterysta ataków terrorystycznych, zabili około stu osób i przez cały czas porywali ludzi dla okupu. W końcu, kiedy w grudniu 2018 roku organizacja przeprowadziła atak na akademię policyjną w Bogocie, w którym zginęło dwadzieścia jeden osób, a kolejne sześćdziesiąt osiem odniosło rany, władze zerwały rozmowy i bezzwłocznie wystawiły listy gończe za przywódcami ELN. Nawiasem mówiąc, ofiar mogło być znacznie więcej, gdyby nie to, że większość kadetów – w momencie gdy wyładowana osiemdziesięcioma kilogramami trotylu ciężarówka staranowała bramę ich szkoły – brała udział w ceremonii zaprzysiężenia, odbywającej się na placu odległym od miejsca zamachu o kilkaset metrów.
Prawdę mówiąc, dla partyzantów spod znaku ELN marksistowsko-chrześcijańska ideologia, podobnie jak szczytne hasła walki o prawa pracującego ludu miast i wsi, stanowi obecnie tylko bardzo wygodną przykrywkę dla przemytu kokainy, bo właśnie tym głównie zajmuje się to ugrupowanie. Jego członkowie nie zamierzają też składać broni ani iść w ślady partyzantów z FARC. Poza tym okrzyknięta jako polityczny sukces demobilizacja FARC okazała się niezbyt udanym eksperymentem, bo powstała na zrębach tej organizacji partia ma znikome poparcie społeczne, zaś ponad tysiąc jej niegdysiejszych członków odmówiło złożenia broni, by walczyć w szeregach ELN lub pod sztandarami formalnie przecież nieistniejących Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii. Nie dość, że oba ugrupowania walczą z legalną władzą, to jeszcze prowadzą regularną wojnę między sobą, a kolumbijskie media co jakiś czas donoszą o krwawych starciach między nimi. W styczniu 2022 roku kolumbijską opinią publiczną wstrząsnęła informacja o krwawych potyczkach między ELN a FARC na granicy z Wenezuelą, w wyniku których życie straciły dwadzieścia trzy osoby. Przy okazji podano szacunkowe dane dotyczące liczebności obu wzajemnie zwalczających się ugrupowań – według informacji znajdujących się w posiadaniu władz państwa w skład partyzantki FARC wchodziło około pięciu tysięcy dwustu osób, natomiast szeregi ELN zrzeszały dwa tysiące czterystu pięćdziesięciu uzbrojonych mężczyzn.
W legalnie działającą partię przekształciło się również inne ugrupowanie partyzanckie – Ruch 19 kwietnia (Movimento 19 de Abril), powszechnie znane jako M-19, które zostało utworzone w 1970 roku przez stronników generała Rojasa Pinilli oraz dysydentów z FARC. Chociaż istniejąca od 1990 roku partia miała wielu zwolenników i stała się liczącą się siłą polityczną, to jednak rozwój formacji skutecznie zastopowało aresztowanie jej ówczesnych liderów, co – wraz z późniejszą porażką w wyborach w 1997 roku – stało się przyczyną jej rozwiązania. Co ciekawe, w 2022 roku wybory prezydenckie w Kolumbii wygrał niegdysiejszy członek M-19, Gustavo Francisco Petro Urrego, zostając pierwszym lewicowym prezydentem w historii tego państwa. Jego poczynania budzą jednak wiele kontrowersji. W 2023 roku zbulwersował opinię publiczną decyzją o utworzeniu specjalnego funduszu wspierającego Armię Wyzwolenia Narodowego, a ściślej biorąc, tych jej członków, którzy porzucą działalność przestępczą charakterystyczną dla tego ugrupowania. W zamiarach prezydenta miał to być fundusz pozwalający im na powrót do normalnego życia, zwłaszcza że wielu z bojowników już wcześniej z własnej, nieprzymuszonej woli rezygnowało z walki z bronią w ręku. Kiedy jednak odchodzą z ugrupowania, mają poważne problemy z podjęciem pracy, bo większość życia spędzili, walcząc, i nie potrafią nic innego. Dlatego przyłączają się do karteli narkotykowych. Pomysł głowy państwa nie przypadł do gustu większości żyjących zgodnie z prawem obywateli kraju, którym nie podobało się finansowanie z pieniędzy publicznych życia ludzi odpowiedzialnych za morderstwa, porwania i wymuszenia, zaś opozycja, skądinąd słusznie, okrzyknęła prezydencki fundusz „subsydiami dla bandytów”. Wydaje się zresztą, że sam Petro nie do końca zerwał z dawnym środowiskiem, skoro pod koniec lipca 2023 roku jego syn, notabene kongresmen, Nicolas Petro, został aresztowany jako podejrzany o pranie brudnych pieniędzy i nielegalne wzbogacenie się.
Jak widać, ani porozumienie zawarte z FARC w 2017 roku, ani wcześniejsze przekształcenie M-19 w partię polityczną, nie ukróciły działalności ugrupowań partyzanckich, a w zasadzie partyzancko-terrorystycznych działających w kolumbijskiej dżungli. Podobnie jak zabicie Pabla Escobara w 1993 roku nie wypleniło narkobiznesu z tamtejszej ziemi, bo miejsce osławionego króla kokainy zajęli inni. Żaden ze współczesnych baronów narkotykowych nie dorównał mu jednak sławą, żaden nie cieszy się tak wielką estymą ani nie jest otoczony kultem przez najbiedniejszych obywateli kraju. Wprawdzie Virginia Vallejo nazwała Escobara potworem, ale wciąż w oczach wielu Kolumbijczyków jest szlachetnym obrońcą uciśnionych, istnym latynoskim Robin Hoodem.
Bywa, że psychologowie, a także biografowie różnej maści groźnych przestępców doszukują się przyczyn późniejszego działania morderców, zbrodniarzy i słynących z bezwzględności i okrucieństwa szefów mafii czy też bandyckich gangów w ich nieszczęśliwym dzieciństwie. Tymczasem takie założenia zupełnie zawodzą w przypadku Pabla Escobara, wychowanego w niezbyt zamożnej, ale za to bezwarunkowo kochającej się, licznej rodzinie. Bohater naszej opowieści nie był też psychopatą, nie zaobserwowano u niego cech osobowości dysocjacyjnej czy antyspołecznej, na drogę występku nie pchnął go też jakiś niefortunny zbieg okoliczności. Wręcz przeciwnie, taki sposób na życie był w jego przypadku dogłębnie przemyślaną decyzją, metodą zapewnienia najbliższym dostatku i bezpieczeństwa. Nie sposób odmówić mu również inteligencji, rozsądku oraz zmysłu przedsiębiorczości. Problem polega jednak na tym, że wykorzystał to wszystko w niecnych celach. Nawet jego syn – który, chcąc zerwać z przestępczą przeszłością ojca, zmienił swoje imię i nazwisko, przeprosił żyjące ofiary oraz krewnych tych, którzy za sprawą Pabla stracili życie – przyznaje, że Escobar miał prawdziwą żyłkę do interesów i mógł zarobić fortunę w legalny sposób. Na swoje nieszczęście obrał jednak inną drogę, która kosztowała go życie. Dlatego jego potomek przestrzega młodych ludzi przed naśladownictwem najsłynniejszego barona narkotykowego. Jak wyznał w jednym z wywiadów: „Mnóstwo dzieci i młodzieży z całego świata chce pójść w ślady mojego ojca, myśląc, że w bardzo prosty sposób można wieść lekkie i wystawne życie. Coś poszło zatem nie tak. Kiedy słyszę coś takiego, mówię: »jeśli masz choć połowę talentu do biznesu jak mój ojciec, możesz przeżyć ciekawe życie, ale z rodziną i na wolności«. Historią mojego życia i mojego ojca, którą opisałem również w książce Mój ojciec Pablo Escobar, chcę zakomunikować ludziom, by nie szli jego drogą”5.
Roberto Escobar, starszy brat Pabla, wywodzi historię rodziny od kobiety, która jeszcze w osiemnastym stuleciu przybyła na tereny współczesnej Kolumbii z dalekiej Hiszpanii. Nazywała się Ofelia Gaviria. Nie wiadomo, czym zajmowała się w ojczyźnie, ale musiała mieć jakieś środki na start, skoro stać ją było na zakup ziemi i niewolników. Z czasem jeszcze bardziej pomnożyła swój majątek, a dla indiańskich niewolników miała być dobrą, sprawiedliwą i wyrozumiałą panią, co bynajmniej nie zaskarbiło jej sympatii tubylców, którzy pewnego dnia postanowili siłą odebrać jej swoje dawne ziemie. Grupa miejscowych Indian zasadziła się na Ofelię na moście, by napaść na nią i wrzucić ją do rzeki. Ostrzeżona w porę przez wiernego sługę kobieta postanowiła jednak zjednać sobie sympatię miejscowych i zanim doszło do planowanego ataku, udała się do wodza plemienia z hojnymi darami, a konkretnie – z workami pełnymi złota. Dzięki temu jej wcześniejsi wrogowie zostali jej przyjaciółmi. Roberto nie pisze, czy jego przodkini była zamężną kobietą, czy może do Kolumbii przybyła jako wdowa lub posażna panna, ale wkrótce doczekała się potomka i dziedzica. Nie urodziła jednak dziecka, lecz adoptowała małego chłopca, porzuconego z bliżej nieznanych przyczyn przez biologiczną matkę w dżungli, gdzie znaleźli go Indianie. Wiedząc, że Ofelia może zapewnić mu dach nad głową i utrzymanie, zanieśli malca do jej domu. Dama nie tylko zaopiekowała się chłopcem, lecz także z czasem go usynowiła i nadała mu swoje nazwisko. Braulio Gaviria, bo właśnie tak nazywał się ów szczęściarz, wyrósł na przystojnego mężczyznę i ożenił się z piękną, błękitnooką Hiszpanką, niejaką Aną Rosą Cobaleda Barreneche, z którą doczekał się pięciorga dzieci. Najmłodszy, Roberto Gaviria, był dziadkiem Roberta i Pabla Escobarów.
I właśnie z osobą dziadka przyszłego narkobarona związana jest rodzinna legenda, z lubością powtarzana przez rodziców Roberta i Pabla. Ponoć Roberto, który zajmował się na co dzień uprawą bananów, pewnego dnia potknął się o wystający z ziemi gliniany garnek. Zaintrygowany odkopał go i nie mogąc uwierzyć własnym oczom, znalazł w nim ukryty skarb – złotą biżuterię. Jakież było jego zdumienie, kiedy odkrył, że ziemia skrywa kolejne garnce pełne złota. Roberto jednak nie miał zamiaru chwalić się swoim znaleziskiem, w obawie przed zainteresowaniem ze strony złodziejskich band, których w okolicy nie brakowało. Stopniowo wyprzedawał znalezione kosztowności, a otrzymane za nie pieniądze inwestował w handel, a handlował dosłownie wszystkim, co tylko mu wpadło w ręce, udzielał też oprocentowanych pożyczek swoim sąsiadom. Problem polegał jednak na tym, że nie prowadził legalnej działalności, wobec czego sąsiedzi nie mieli zamiaru oddawać mu pożyczonych pieniędzy. Za pozostałe fundusze zaczął skupować od miejscowych Indian skóry dzikich zwierząt i sprzedawał je z zyskiem w pobliskim mieście. Wkrótce znalazł też inny, równie zyskowny co niebezpieczny sposób na pomnażanie posiadanej gotówki – przemyt. Dziadek Pabla przemycał tytoń oraz alkohol, które przewoził… ukryte w trumnach, a następnie sprzedawał we własnym domu. Jak twierdzi jego wnuk Roberto, alkohol rozlewał do… wydmuszek po jajkach, co bynajmniej nie przeszkadzało jego licznym klientom. Wydawało mu się, że jest bezpieczny, nikomu przecież nie przyszłoby do głowy zakłócać rewizją wieczny odpoczynek nieboszczykom znajdującym się w przewożonych przez Roberta trumnach. Najwyraźniej jednak jakiś bystry policjant wpadł na pomysł skontrolowania przewoźnika i wówczas przekonano się, że zamiast ludzkich zwłok w trumnach znajduje się kontrabanda, a przemytnik trafił za kratki. To niezbyt miłe doświadczenie ponoć wzbudziło w Robercie nieufność wobec władz. Dziś może dziwić, że przestępca obwinia o swoje niepowodzenia rząd i organy ścigania, a nie widzi w tym swojej winy, ale zdecydowana większość współczesnych mu Kolumbijczyków z pewnością przyznałaby mu rację. I wbrew temu, co można by sądzić, przestępcza działalność Roberta nie była bynajmniej powodem do wstydu wśród jego rodziny i potomków. Wręcz przeciwnie, przez wiele lat Pablo i jego rodzeństwo byli karmieni opowieściami o swoim zaradnym i przedsiębiorczym dziadku, którego postać była otoczona niemalże kultem w gronie najbliższych.
W niektórych opracowaniach dotyczących dzieciństwa Pabla Escobara można przeczytać, iż wychowywał się w stosunkowo zamożnej rodzinie, inne wspominają o biedzie w rodzinnym domu. On sam oficjalnie przychylał się raczej do tej drugiej wersji, skoro w wywiadzie udzielonym w okresie, kiedy starał się zaistnieć w polityce, zapewniał: „Moja rodzina nie miała znaczących zasobów ekonomicznych i doświadczyliśmy trudności, jakich doświadcza większość Kolumbijczyków, więc te problemy nie są nam obce, znamy je dogłębnie i rozumiemy”6. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, prawda leży pośrodku, bo przyszły baron narkotykowy urodził się 1 grudnia 1949 roku, jako drugi z kolei syn, w dobrze sytuowanej rodzinie hodowcy bydła. Jego ojciec, Abel de Jesús Escobar, był właścicielem doskonale prosperującego gospodarstwa w Rionegro i posiadaczem ośmiuset sztuk bydła. Pech chciał, że kiedy Pablo był jeszcze małym dzieckiem, stado zdziesiątkowała bliżej nieznana choroba zakaźna, co doprowadziło jego ojca do bankructwa i rodzina musiała się przenieść do miasta, a konkretnie do Titiribí, gdzie matka Pabla, Hermilda, znalazła pracę. Na szczęście dla całej rodziny pani Escobar była wykształconą kobietą i zanim wyszła za mąż, pracowała jako nauczycielka. Teraz, w obliczu tarapatów finansowych, w które wpadł jej małżonek, postanowiła iść do pracy, zresztą w nowym miejscu zamieszkania bez problemu znalazła zatrudnienie w szkole. Niestety, jej zarobki nie pozwalały na utrzymanie domu na takim poziomie jak wcześniej. „Mieszkaliśmy skromnie, w drewnianym domku o jednej izbie, która służyła za sypialnię dla nas wszystkich – rodziców, siostry oraz Pabla i mnie – czytamy na kartach Księgowego mafii. – Mieliśmy dwa materace. Jeden wieczorem rozkładało się na podłodze i na nim spaliśmy my – dzieciaki. Z jedzeniem było krucho, ledwo starczało. Do szkoły chodziliśmy piechotą. Dojście zajmowało cztery godziny. Żeby zdążyć na lekcje, zrywaliśmy się z Pablem o czwartej rano. Byliśmy po prostu biedni, jak zresztą wielu naszych rodaków. Mama sama szyła nam szkolne mundurki, ale często gęsto chodziliśmy w łachmanach”7. Sytuacja była naprawdę niewesoła, skoro pewnego dnia Pabla odesłano do domu, ponieważ nie miał butów, co dla Hermildy było znacznie większym upokorzeniem niż dla jej syna. Czym prędzej zaciągnęła kredyt, by pożyczone pieniądze wydać na najbliższym bazarze na buty dla swego dziecka. W ten sam sposób zdobyła środki na rower dla starszego z braci, a i tak stać ją było wyłącznie na zakup używanego pojazdu. Roberto woził na nim do szkoły siebie i swojego młodszego brata, dzięki czemu zabierało im to znacznie mniej czasu niż wcześniej – jechali tam tylko godzinę.
Z czasów pobytu w Titiribí pochodzi jedno z najdramatyczniejszych wspomnień w życiu obu braci. Pewnej nocy do drzwi ich domostwa zapukali, a w zasadzie załomotali, rebelianci. Zarówno Abel, jak i jego żona doskonale zdawali sobie sprawę, że jeżeli żądni krwi partyzanci ich dopadną, będzie to oznaczało śmierć dla całej rodziny. Przerażona Hermilda włożyła jeden z materacy pod łóżko i kazała tam się schować trójce swoich dzieci, bo oprócz Roberta i Pabla miała także córkę Glorię. Oboje z Ablem praktycznie żegnali się z życiem, aczkolwiek mieli nadzieję, że uda im się uratować chociażby dzieci. Sytuacja jednak niepokojąco się zmieniła, gdyż rebelianci, nie mogąc wyważyć solidnych drzwi, oblali je benzyną i podpalili. Na szczęście dla Escobarów właśnie w tym czasie przybyły rządowe wojska, które odparły atak partyzantów, tym samym ocalając życie Pabla i jego rodziny. Wprawdzie Abel, jego żona i dzieci wyszli cało z tej niebezpiecznej przygody, ale stracili dom, który doszczętnie spłonął. „Poświata pożaru wyławiała z ciemności ciała pomordowanych – wspomina Roberto. – Jedne leżały w rynsztoku, inne zwisały z ulicznych lamp, bo części ofiar zadano śmierć przez powieszenie. Chusmeros oblali ciała benzyną i podpalili. Do końca życia będę pamiętał swąd palących się zwłok. Niosłem Pabla. Wtulił się we mnie tak mocno, jakby miał tak zostać na zawsze”8.
Wprawdzie Abel i Hermilda po tych dramatycznych wydarzeniach jakoś się pozbierali, ale w miasteczku nadal było niebezpiecznie, dlatego postanowili odesłać dwóch najstarszych synów do ich babki ze strony matki, Inés, która mieszkała w Medellín, leżącym w północno-zachodniej części Kolumbii. Wtedy jeszcze to piękne miasto nikomu nie kojarzyło się z niesławnym kartelem założonym i kierowanym przez Pabla Escobara, a jedynie z pięknymi widokami, wyjątkowo łagodnym klimatem, bujną roślinnością, która zdaniem wielu jest równie zachwycająca jak na Hawajach czy na Maderze. Zresztą do dziś nazywane jest „miastem wiecznej wiosny”. Babci Roberta i Pabla wiodło się nieźle, gdyż była bardzo przedsiębiorczą kobietą: produkowała wyśmienite sosy i przyprawy, które sprzedawała w miejscowych supermarketach. Oddanych jej pod opiekę wnuków wychowywała surowo, przykładając wielką wagę do kwestii wiary i religii, dlatego codziennie chodziła z nimi do kościoła.
Taką wersję wydarzeń podaje Roberto, podczas gdy syn Pabla w swojej książce poświęconej niesławnemu ojcu nie wspomina o żadnej zarazie bydła, która pozbawiła Abla Escobara źródła utrzymania. Twierdzi natomiast, iż gospodarstwo dziadka Abla przynosiło stanowczo zbyt małe dochody, żeby utrzymać rodzinę. Zdesperowany mężczyzna długo szukał dla siebie zajęcia, by ostatecznie zostać majordomusem w hacjendzie El Tesoro, należącej do znanego przywódcy politycznego z Antioquii, Joaquína Vallejo Arbeláeza. On też został chrzestnym małego Pabla. Tymczasem Hermilda nie miała zamiaru obejmować posady pokojówki ani służącej, czego zazwyczaj oczekiwano od żon mężczyzn zatrudnionych w bogatych domach, dlatego postanowiła wrócić do zawodu nauczycielki. Pomimo sprzeciwu swojego męża, którego ego bardzo cierpiało na myśl, że jego żona ma pracować, bo oznaczałoby to, iż nie jest w stanie sam utrzymać rodziny, złożyła podanie o przyjęcie do szkoły w dowolnym miejscu departamentu. Zdaniem Juana Pabla Escobara przydział do szkoły w gminie Titiribí w południowo-zachodniej Antioquii był rodzajem kary wymierzonym przez urzędników kobiecie, która – mimo że była zamężna i miała dzieci – ośmieliła się pracować zarobkowo. Niestety, objęcie przez nią posady w odległej miejscowości oznaczało również przeprowadzkę całej rodziny, a to wiązało się z utratą posady majordomusa przez jej męża. Po przeniesieniu się do Titiribí Abel długo nie mógł znaleźć stałego zatrudnienia, co ponownie wpędziło rodzinę w problemy finansowe. Podczas gdy Roberto Escobar w swojej książce wspomina tylko o jednej niebezpiecznej sytuacji, którą przeszła rodzina w związku z toczącymi się wówczas w Kolumbii walkami, jego bratanek twierdzi, że babcia i dziadek niejeden raz musieli ukrywać się przed partyzantami i kilkakrotnie zmieniali miejsce zamieszkania. „W tamtym okresie co najmniej cztery razy zmieniali szkołę, by ujść przed »awanturnikami«. Po Titiribí przenieśli się do Girardoty i innych wsi, a zagrożenie stało się ich chlebem powszednim”9. Twierdzi też, że jego babcia opowiadała mu o bezpośrednim niebezpieczeństwie, jakie stwarzali dla całej rodziny partyzanci, przy czym wydarzenia miały zupełnie inny przebieg, niż relacjonował jego stryj. „Wciąż jeszcze poruszona wspominała, jak pewnej zimnej, deszczowej nocy czterech bandytów przyszło po nich z maczetami i musieli schować się w jednej ze szkolnych sal, zamykając wcześniej drzwi na klucz, by nie ucięli im głów, co w tamtym okresie było powszechną praktyką zarówno wśród liberałów, jak i konserwatystów. Śmiertelnie przerażona babcia powiedziała dziadkowi i dzieciom, żeby zachowali absolutną ciszę, nie ruszali się z podłogi, nie wyglądali przez okna, bo na ścianach widziała cienie morderców. W tamtym momencie, kiedy wydawało jej się, że już wszystko stracone, oddała życie pod opiekę osoby z jedynego obrazka świętego, jaki znajdował się w sali: Dzieciątka Jezus z Atochy. Szeptem przysięgła, że jeśli ocali ich tamtej nocy, wybuduje kościół na jego cześć”10. Nie wiadomo zatem, czy partyzanci napadli na rodzinę Escobarów, kiedy ci spali w domu, jak chce Roberto, czy też, jak pisze Juan Pablo, do dramatycznej sytuacji doszło w szkole. Nie możemy także wykluczyć, że obie wersje są prawdziwe, bo przecież czasy były wyjątkowo niespokojne. Faktem natomiast jest, że matka Pabla do końca swych dni oddawała szczególną cześć Dzieciątku Jezus z Atochy – miała jego ołtarzyk w swoim pokoju, a obrazek z tym wizerunkiem nosiła zawsze przy sobie. Dzięki młodszemu synowi spełniła też przyrzeczenie dane w obliczu zagrożenia życia – kościół pod wezwaniem Dzieciątka Jezus z Atochy powstał na terenie jednego z osiedli domów socjalnych zbudowanych przez Pabla Escobara. Juan Pablo twierdzi również, że poszukiwanie bezpiecznej przystani zakończyło się, kiedy Hermilda otrzymała od ministerstwa edukacji przydział do szkoły przy drodze do Guayabito w Rionegro. Placówka mieściła się w starym budynku z dwiema klasami, łazienką i dużym pokojem, w którym musiała pomieścić się cała ośmioosobowa wówczas rodzina. Pomimo wspomnianych niebezpieczeństw i perturbacji Abel doczekał się ze swoją żoną aż siedmiorga dzieci. Przyszły baron narkotykowy miał jednego starszego brata, Roberta, oraz piątkę młodszego rodzeństwa – trzy siostry (Glorię Ines, Albę Marinę, Luz Marię) i brata Argemira. W 1958 roku rodzina powiększyła się o jeszcze jednego chłopca, Luisa Fernando, któremu było pisane wyjątkowo krótkie życie, i to niejako na jego życzenie, bo jako młody chłopak wszedł w konflikt z prawem i w wieku dziewiętnastu lat został zamordowany.
Juan Pablo podaje też zupełnie inne okoliczności przeprowadzki rodziny do Medellín. Według niego była to decyzja jego matki, która załatwiła sobie przeniesienie do jednej z tamtejszych szkół. Zrobiła to celowo, chcąc zapewnić gromadce swoich dzieci należyte wykształcenie w przyszłości, czego nie mogła zrobić, mieszkając z dala od miasta. Syn Escobara potwierdza również, że początkowo rodzina mieszkała u matki Hermildy, ale „ich tułaczka bynajmniej nie dobiegła końca. W ciągu następnych dwóch lat babcia [Hermilda] została przeniesiona do szkół Caracas i San Bernardita, przy czym kilkakrotnie się przeprowadzali”. Ostatecznie osiedlili się w dzielnicy La Paz, gdzie zamieszkali w trzypokojowym wygodnym domu, zajmując dwa największe pokoje, natomiast trzeci Abel przeznaczył na nowy interes – prowadzony przez siebie sklep. Tak się nieszczęśliwie dla rodziny złożyło, że sklepik pana Escobara zbankrutował zaledwie kilka miesięcy po otwarciu. Opuszczone pomieszczenie zajął Pablo, który pomalował je na swój ulubiony niebieski kolor, a poczesne miejsce zajmowała w nim biblioteczka, w której chłopiec ustawił zbiór amerykańskich czasopism „Reader’s Digest” oraz biografie dwóch komunistycznych przywódców, Lenina i Mao.
Roberto jednak dobrze wspomina te czasy, dodając, iż wraz z Pablem byli typowymi dziećmi Medellín. Ich ulubioną zabawą było zjeżdżanie po stromych ulicach na samodzielnie zbudowanych drewnianych wózkach i robienie psikusów sąsiadom. Wraz z innymi dziećmi przyklejali chociażby gumą do żucia przyciski od dzwonków w sąsiednich domach w ten sposób, żeby bez przerwy dzwoniły, a potem uciekali co sił w nogach, by z ukrycia obserwować rozsierdzonych mieszkańców, usiłujących oczyścić przyciski. Wraz z innymi toczyli bitwy na jajka albo rozgrywali mecze piłki nożnej, używając do tego celu piłki własnoręcznie wykonanej ze szmat i z reklamówek. Roberto wspomina, że Pablo był najmłodszy z całej gromadki, ale dał się poznać jako urodzony przywódca i starsi koledzy liczyli się z jego zdaniem. Kiedy pewnego dnia policjanci zabronili im grać na ulicy, a przy okazji zabrali im piłkę, młodszy z braci Escobarów zaproponował swoim kolegom, żeby w ramach zemsty obrzucić ich kamieniami, co ci wykonali bez najmniejszego sprzeciwu. Jak można się domyślić, nie obyło się bez konsekwencji, zwłaszcza że jeden z kamieni trafił w szybę radiowozu. Policjanci dopadli kilku z chłopców, w tym Pabla i jego brata, i zabrali ich na komisariat, gdzie zagrożono im, że spędzą w areszcie cały dzień. Oczywiście były to jedynie czcze pogróżki, komendant chciał po prostu napędzić łobuziakom stracha i oduczyć ich takich zabaw, ale wszyscy chłopcy byli przerażeni. Z wyjątkiem najmłodszego z grupy, Pabla Escobara. On jako jedyny odważył się odezwać. Nie okazując cienia strachu, oświadczył samemu komendantowi: „Nie robiliśmy nic złego. Złościło nas tylko, że zabieracie nam piłkę. Proszę, niech nas pan wypuści, odwdzięczymy się”11. Z biegiem czasu autorytet Pabla w gronie kolegów wzrastał, a potem wielu z nich dołączyło do założonego przez niego kartelu narkotykowego.
O ile obaj bracia Escobarowie doskonale odnaleźli się w Medellín, podobnie jak ich matka, o tyle Abel Escobar czuł się tam wyjątkowo źle. Po krótkim pobycie w mieście wrócił na wieś i najął się do pracy na roli, a rodzina od czasu do czasu go odwiedzała. I nigdy nie chciał już zrezygnować ze swojej pasji, po wielu perypetiach został bogatym farmerem, a do miasta już nie wrócił, rezygnując z życia w luksusach, jakie zapewniał mu Pablo. Mieszkał w bardzo dobrze prosperującym majątku ziemskim El Tablazo, ale nigdy nie zerwał kontaktów z rodziną młodszego syna i wspierał go nawet w najgorszych okresach jego życia, kiedy ukrywał się przed organami ścigania. „Pamiętam dyskrecję cechującą dziadka Abla i jego radykalną decyzję, by nie porzucać życia na wsi – wspomina Juan Pablo Escobar. – Nawet w najgorszych okresach, kiedy uciekaliśmy przed władzami z jednej kryjówki do drugiej, on tak to załatwiał, że co miesiąc docierał do nas worek ziemniaków z jego uprawy. W ten milczący sposób okazywał nam swą miłość”12.
Przyszły król kokainy wyróżniał się nie tylko jako uliczny chuligan, był bowiem wyjątkowo dobrym uczniem, podobnie zresztą jak jego starszy brat, który miał niemałe zdolności matematyczne. W swojej książce wspomina, iż uwielbiał rozwiązywać wszelkiego rodzaju łamigłówki lub zadania i doskonale liczył w pamięci. Miał również nadzwyczajną pamięć do liczb, co miało okazać się niebywale przydatne w trakcie późniejszej pracy w kierowanym przez Pabla kartelu. Miał też inną pasję – kolarstwo. Od dziecka uwielbiał ścigać się na rowerze, podobnie jak jego młodszy brat, aczkolwiek zdaniem Juana Pabla Escobara miłość do rowerowych wyścigów stała się źródłem niechęci i niesnasek między braćmi. „Z czasem Roberto zaczął uprawiać kolarstwo i pojawiła się między nimi silna rywalizacja. Starszy brat strasznie się wściekał, ponieważ codziennie ciężko trenował, a Pablo, któremu nie chciało się przykładać do jazdy na rowerze, i tak zawsze go wyprzedzał, gdy się ścigali. Ta pozornie niewinna zabawa pogłębiła niechęć Roberta do mojego ojca, co potem jeszcze się nasiliło, kiedy ten znów przegonił Roberta i jako pierwszy został milionerem”13. Jednak czytając wynurzenia starszego Escobara, można odnieść wrażenie, że wraz z Pablem stanowili zgrany braterski duet. Ale nawet on przyznaje, że Pablo nie spędzał z nim zbyt wiele czasu, bo trzymał ze swoim kuzynem Gustavem Gavirią. Chłopcy zadzierzgnęli więzy trwającej do końca ich życia przyjaźni, kiedy Roberto zaczął na poważnie zajmować się wyścigami kolarskimi, biorąc udział w wielu lokalnych zawodach. Pewną przeszkodą w karierze kolarza był brak środków na pokrycie kosztów udziału w zawodach, ale udało się temu zaradzić, kiedy Roberto zyskał sponsora w postaci jednego z miejscowych sprzedawców sprzętu AGD. Podczas gdy starszy z synów Abla i Hermildy realizował się jako kolarz, a potem handlowiec, jego młodszy brat miał znacznie większe ambicje – postanowił zostać milionerem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Za: „Pablo Escobar był potworem. Kropka”. Virginia Vallejo wie, co mówi. Była kochanką najpotężniejszego człowieka świata, wywiad przeprowadził MichałGostkiewicz, [na:] gazeta.pl [online], https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,21877195,pablo-escobar-byl-potworem-kropka-virginia-vallejo-wie.html [wróć]
D. Fisher, Od autora, [w:] D. Fisher, R. Escobar, Księgowy mafii, Warszawa 2018, s. 2. [wróć]
D. Fisher, R. Escobar, Księgowy…, dz. cyt., s. 11. [wróć]
Za: Czy partia kolumbijskich partyzantów ma perspektywy? Były dyplomata: W Kolumbii wciąż są różnice między biednymi a bogatymi, [na:] polskieradio.pl [online], https://jedynka.polskieradio.pl/artykul/1831683,Czy-partia-kolumbijskich-partyzant%C3%B3w-ma-perspektywy-By%C5%82y-dyplomata-w-Kolumbii-wci%C4%85%C5%BC-s%C4%85-r%C3%B3%C5%BCnice-mi%C4%99dzy-biednymi-i-bogatymi [wróć]
S. Marroquin, Syn Pablo Escobara: po śmierci ojca kartele chciały zapłacić cztery miliony dolarów za moją głowę, wywiad przeprowadził Kamil Turecki, [na:] onet.pl [online], wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/syn-pablo-escobara-kartele-chcialy-zaplacic-cztery-mln-dol-za-moja-glowe/xbdzlxl [wróć]
[wróć]
D. Fisher, R. Escobar, Księgowy…, dz. cyt., s. 12. [wróć]
Tamże, s. 13. [wróć]
J.P. Escobar, Mój ojciec Pablo Escobar, tłum. M. Olejnik, Poznań 2017, s. 112. [wróć]
Tamże, s. 112–113. [wróć]
Za: D. Fisher, R. Escobar, Księgowy…, dz. cyt., s. 15. [wróć]
J.P. Escobar, Mój ojciec…, dz. cyt., s. 95. [wróć]
Tamże, s. 114. [wróć]