Mafia story. Pablo Escobar i mafia kolumbijska - Iwona Kienzler - ebook + audiobook

Mafia story. Pablo Escobar i mafia kolumbijska ebook

Kienzler Iwona

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Siedzibą najsławniejszego narkobarona Pablo Escobara było Medellín, drugie co do wielkości miasto Kolumbii. W swoim kraju przez wielu uważany był za kogoś w rodzaju Robin Hooda, rozdającego dobra, pieniądze i domy biednym. Nie jest to jednak prawda – w rzeczywistości był bezwzględnym przestępcą, miał na sumieniu śmierć 4 tysięcy ludzi, bo zdaniem rzetelnych biografów właśnie za tyle odpowiada kierowany przez Escobara kartel. Do tego tysiące uzależnionych od narkotyków młodych ludzi...

W latach osiemdziesiątych zeszłego wieku kontrolował ponad 80 procent handlu kokainą na świecie, był jednym z najbogatszych ludzi. Potężna fortuna umożliwiała mu nie tylko życie w dostatku, ale i przekupywanie wpływowych ludzi. Na jego usługach było nie tylko Medellín, ale członkowie rządu, prokuratury, policji. Przemoc, zabójstwa, porwania i podkładanie bomb były na porządku dziennym, ginęli więc również niewinni ludzie. Jednocześnie Escobar budował szkoły, boiska i fundował stypendia dla biednych dzieci. Dlatego dla wielu nie był brutalnym gangsterem, ale dobrym człowiekiem, który zabierał bogatym i rozdawał biednym. Tak też przedstawiała go ówczesna prasa.

Pablo dotarł na szczyt przestępczego świata, był niebywale trudnym przeciwnikiem dla kolumbijskich i amerykańskich organów ścigania, dysponujących przecież najnowocześniejszym sprzętem i wielkimi możliwościami. Kiedy w końcu dał się pojmać policji, odsiadywał wyrok w luksusowych warunkach.

Książka jest próbą pokazania Pabla Escobara nie tylko jako narkobarona i twórcy kartelu, ale też jako zwyczajnego człowieka – syna, męża, ojca i kochanka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Oceny
4,0 (9 ocen)
3
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Współ­cze­sne Medellín, dru­gie co do wiel­ko­ści mia­sto Kolum­bii, poło­żone w doli­nie Aburra w Andach Pół­noc­nych, powinno być dumą tego pań­stwa i sta­no­wić jego wizy­tówkę. Nie bez powodu wszyst­kich przy­jeż­dża­ją­cych wita bil­l­bo­ard z hasłem: „Medellínnovation. Somos ejem­plo de Inno­va­ción para el Mundo”, czyli: Medellínnowacyjność. Jeste­śmy wzo­rem inno­wa­cyj­no­ści dla świata. Za sprawą Ser­gia Fajardy, spra­wu­ją­cego urząd bur­mi­strza Medellín w latach 2004–2007, mia­sto stało się jed­nym z naj­no­wo­cze­śniej­szych ośrod­ków miej­skich w całej Ame­ryce Łaciń­skiej. Fak­tycz­nie zadzi­wia inno­wa­cyj­nymi roz­wią­za­niami, zaś nie­gdy­siej­sze dziel­nice nędzy, tak zwane bar­rios popu­la­res, to obec­nie tęt­niące życiem i kolo­rami cen­tra sztuki ulicz­nej. Ale Medellín ma do zaofe­ro­wa­nia tury­stom znacz­nie wię­cej: obok Comuny 13, dziel­nicy sły­ną­cej wła­śnie ze sztuki, przede wszyst­kim z zachwy­ca­ją­cych murali, warto zoba­czyć plac Botero i miesz­czące się tam Muzeum Antyczne, gdzie znaj­duje się ogromna kolek­cja sztuki zarówno z cza­sów pre­ko­lum­bij­skich, jak i z okresu kolo­nial­nego oraz nie­pod­le­głej Kolum­bii. Tam też można obej­rzeć dzieła lokal­nych arty­stów o świa­to­wej reno­mie: Fer­nanda Botery i Pedra Nela Gómeza. Miej­scem war­tym uwagi jest także Parque Explora, czyli inte­rak­tywne cen­trum poznaw­cze, w któ­rym obok prze­szło trzy­stu inte­rak­tyw­nych insta­la­cji oraz pla­ne­ta­rium i viva­rium, czyli pół­za­mknię­tego obszaru z eko­sys­te­mem odtwo­rzo­nym w celach badaw­czo-nauko­wych, można także zwie­dzić naj­więk­sze słod­ko­wodne akwa­rium w całej Ame­ryce Połu­dnio­wej, w któ­rym żyją cztery tysiące gatun­ków miej­sco­wej fauny wod­nej. Medellín sły­nie także z dosko­na­łej kuchni, łagod­nego kli­matu i boga­tego noc­nego życia oraz ze zin­te­gro­wa­nej z tam­tej­szym metrem kolejki gon­do­lo­wej. Prze­jażdżka nią dostar­cza nie­sa­mo­wi­tych wra­żeń zwią­za­nych ze wspa­nia­łymi wido­kami.

Jed­nak to nie wspo­mniane atrak­cje przy­cią­gają do mia­sta rze­sze tury­stów z całego świata, ale nazwi­sko jego naj­słyn­niej­szego miesz­kańca, nar­ko­ty­ko­wego bossa Pabla Esco­bara, który bez wąt­pie­nia jest – obok nobli­sty Gabriela Garcíi Márqueza i pio­sen­karki Sha­kiry – naj­słyn­niej­szym Kolum­bij­czy­kiem. O ile nazwi­ska Botery i Gómeza mówią coś wyłącz­nie ludziom obe­zna­nym ze współ­cze­sną sztuką, o tyle Pabla Esco­bara koja­rzy każdy. A prze­cież pierw­szy z wymie­nio­nych to znany malarz i rzeź­biarz, okre­ślany mia­nem kary­ka­tu­rzy­sty stylu kla­sycz­nego, a rzeźby jego autor­stwa znaj­dują się mię­dzy innymi w Ber­li­nie, zaś drugi był wpraw­dzie z wykształ­ce­nia inży­nie­rem, ale mię­dzynarodową sławę przy­nio­sły mu jego obrazy i rzeźby, w tym murale. Malo­wi­dła ścienne jego autor­stwa można podzi­wiać wła­śnie w Medellín, we wspo­mnia­nym wcze­śniej tam­tej­szym Muzeum Antycz­nym.

Tym­cza­sem Pablo Esco­bar był prze­stępcą, zało­ży­cie­lem oraz przy­wódcą nie­sław­nego kar­telu z Medellín. W latach osiem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku kon­tro­lo­wał prze­szło osiem­dzie­siąt pro­cent świa­to­wego han­dlu koka­iną, na czym doro­bił się tak wiel­kiej for­tuny, że pre­sti­żowy maga­zyn „For­bes” wymie­nił go na siód­mym miej­scu na liście naj­bo­gat­szych ludzi na świe­cie. Jak twier­dzi Alonso Sala­zar, jeden bio­gra­fów Esco­bara, powie­dzieć o nim, że był prze­myt­ni­kiem nar­ko­ty­ków, to nic nie powie­dzieć. Nie­sławny Kolum­bij­czyk był nie tylko sze­fem kar­telu nar­ko­ty­ko­wego, lecz także jed­nym z naj­po­tęż­niej­szych ludzi ówcze­snej Kolum­bii – opła­cał funk­cjo­na­riu­szy orga­nów ści­ga­nia, poli­ty­ków i urzęd­ni­ków. Każ­demu, kogo chciał prze­cią­gnąć na swoją stronę, dawał skromny wybór – sre­bro albo ołów, co ozna­czało przy­ję­cie łapówki i bycie na jego usłu­gach albo śmierć przez zastrze­le­nie. Mawiał o sobie, że obok papieża jest naj­waż­niej­szą osobą na Ziemi, i marzył o tym, aby zostać pre­zy­den­tem swo­jego ojczy­stego kraju. Co wię­cej, był świę­cie prze­ko­nany, że na tym sta­no­wi­sku zrobi wiele dobrego dla oby­wa­teli, bo żył w glo­rii dobro­czyńcy. I rze­czy­wi­ście, rów­nie dużo co na potrzeby wła­sne i potrzeby swo­jej rodziny, prze­zna­czał na cele cha­ry­ta­tywne – budo­wał szkoły, boiska i fun­do­wał sty­pen­dia dla dzieci wywo­dzą­cych się z nizin spo­łecz­nych. Kiedy zgi­nął, zastrze­lony przez ści­ga­ją­cych go od dłuż­szego czasu funk­cjo­na­riu­szy, jego pogrzeb stał się istną mani­fe­sta­cją, na któ­rej obecni byli nie­mal wszy­scy miesz­kańcy Medellín. Dla więk­szo­ści z nich zmarły nie był bru­tal­nym gang­ste­rem, ale kimś w rodzaju Robin Hooda, który zabie­rał boga­tym i roz­da­wał bied­nym. Zresztą tak przed­sta­wiała go ówcze­sna prasa.

Wraz ze śmier­cią Esco­bara upadł zało­żony i kie­ro­wany przez niego kar­tel, czyli swego rodzaju przed­się­bior­stwo zrze­sza­jące prze­różne orga­ni­za­cje i jed­nostki, zaj­mu­jące się prze­my­tem i sprze­dażą nar­ko­ty­ków. Tak naprawdę jest to forma prze­stęp­czo­ści zor­ga­ni­zo­wa­nej, spe­cy­ficzna odmiana mafii, zaś mia­nem kar­telu okre­ślili ją Ame­ry­ka­nie, od lat wal­czący z kolum­bij­skimi ugru­po­wa­niami prze­stęp­czymi zale­wa­ją­cymi nar­ko­ty­kami ame­ry­kań­ski czarny rynek. O ile jed­nak ani człon­ko­wie mafii sycy­lij­skiej, ani neapo­li­tań­skiej kamorry nie mówią o swo­jej orga­ni­za­cji „mafia”, o tyle nazwa „kar­tel” dosko­nale przy­jęła się w laty­no­skiej nomen­kla­tu­rze prze­stęp­czej i jest uży­wana przez bos­sów nar­ko­ty­ko­wych oraz ich współ­pra­cow­ni­ków. Także Esco­bar uży­wał jej w odnie­sie­niu do zało­żo­nego przez sie­bie ban­dyc­kiego ugru­po­wa­nia. A ponie­waż nie bra­ko­wało mu ani sprytu, ani inte­li­gen­cji, nie tylko dotarł na szczyt prze­stęp­czego świata, lecz także był nie­by­wale trud­nym prze­ciw­ni­kiem dla orga­nów ści­ga­nia, zarówno tych kolum­bij­skich, jak i ame­ry­kań­skich, dys­po­nu­ją­cych prze­cież naj­no­wo­cze­śniej­szym sprzę­tem i dużo więk­szymi moż­li­wo­ściami niż ich laty­no­skie odpo­wied­niki.

Jego barwna bio­gra­fia, ota­cza­jące go piękne kobiety, bajeczne bogac­two, aura dobro­czyńcy i mści­ciela pokrzyw­dzo­nych spra­wiły, że Esco­bar zna­lazł się w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia twór­ców fil­mo­wych. Uczci­wie trzeba przy­znać, że tak fascy­nu­ją­cego życio­rysu nie mógłby wymy­ślić żaden pisarz ani sce­na­rzy­sta: kolum­bij­ski prze­stępca miał wła­sny ogród zoo­lo­giczny, w któ­rym jego syn bawił się z del­fi­nami, a na same gumki do spi­na­nia bank­no­tów wyda­wał prze­szło dwa tysiące dola­rów mie­sięcz­nie, zaś kokę prze­my­cał nawet na pokła­dzie zbu­do­wa­nej spe­cjal­nie dla niego łodzi pod­wod­nej. A kiedy w końcu dał się poj­mać poli­cji, wyrok odsia­dy­wał w wię­zie­niu, które sam zbu­do­wał, zapew­nia­jąc sobie wręcz luk­su­sowe warunki. Jest jesz­cze jeden aspekt, który przy­czy­nił się do popu­lar­no­ści Esco­bara w kra­jach Ame­ryki Łaciń­skiej: przez więk­szość Laty­no­sów uwa­żany jest bowiem za ber­raco, czyli czło­wieka o sil­nym cha­rak­te­rze, który powa­żył się rzu­cić wyzwa­nie grin­gos, jak pogar­dli­wie okre­śla się­bia­łych ludzi, głów­nie Ame­ry­ka­nów. Krótko mówiąc: wyma­rzony boha­ter fil­mowy na miarę Arsena Lupina! Ale słynny dżen­tel­men wła­my­wacz był posta­cią fik­cyjną, a Esco­bar żył naprawdę, pro­wa­dząc swój zbrod­ni­czy pro­ce­der. Nato­miast seriale i filmy nakrę­cone na kan­wie jego bio­gra­fii cie­szą się wpraw­dzie nie­małą popu­lar­no­ścią, ale pre­zen­tują nie­pełny, dość mocno wyide­ali­zo­wany obraz króla koka­iny, jak nazy­wano go za życia, pomi­ja­jąc jed­no­cze­śnie mroczny aspekt jego oso­bo­wo­ści. Bo Esco­bar był prze­cież bez­względ­nym prze­stępcą, nie­wa­ha­ją­cym się przed bru­tal­nymi mor­der­stwami, zaś stwo­rzone przez niego impe­rium powstało tak naprawdę na nie­szczę­ściu innych – uza­leż­nio­nych od nar­ko­ty­ków ludzi, z któ­rych wielu za pro­du­ko­waną i sprze­da­waną przez niego koka­inę zapła­ciło utratą zdro­wia, a czę­sto nawet i życia. Dziś ci miesz­kańcy Medellín, któ­rzy pamię­tają czasy świet­no­ści Esco­bara, nie wspo­mi­nają go dobrze. Gdy toczył wojnę z pań­stwem, ludzie, wycho­dząc z domu, zawsze żegnali się z bli­skimi, bo nie wie­dzieli, czy dane im będzie wró­cić. Zwy­kłe wyj­ście do mia­sta mogło zakoń­czyć się śmier­cią na sku­tek strze­la­niny czy wybu­chu samo­chodu pułapki. Tego aspektu filmy i seriale nie eks­po­nują, sku­pia­jąc się na gang­ste­rze będą­cym laty­no­skim Robin Hoodem. A prze­cież słynny banita z Sher­wood nie miał na swoim sumie­niu czte­rech tysięcy ludzi, bo – zda­niem rze­tel­nych bio­gra­fów – wła­śnie za tyle śmierci odpo­wiada kie­ro­wany przez Esco­bara kar­tel. I są to bar­dzo ostrożne sza­cunki.

Niniej­sza publi­ka­cja jest zatem próbą poka­za­nia Pabla Esco­bara jako genial­nego prze­stępcy, twórcy ist­nego impe­rium zła, które przy­nio­sło mu wielką for­tunę, ale także jako zwy­czaj­nego czło­wieka, męża, ojca i kochanka. Zanim jed­nak zapro­simy czy­tel­ni­ków do dal­szej lek­tury, trzeba zwró­cić uwagę na jeden aspekt: miesz­kańcy hisz­pań­sko­ję­zycz­nej Kolum­bii, podob­nie jak ma to miej­sce w samej Hisz­pa­nii, noszą podwójne nazwi­ska. Składa się na nie tak zwane apel­lido paterno, czyli pierw­sze nazwi­sko, które jest pierw­szym nazwi­skiem ojca, oraz apel­lido materno, czyli dru­gie nazwi­sko, będące pierw­szym nazwi­skiem matki. I wła­śnie dla­tego boha­ter niniej­szej publi­ka­cji w opra­co­wa­niach o cha­rak­te­rze ency­klo­pe­dycz­nym wid­nieje jako Pablo Emi­lio Esco­bar Gavi­ria. W tym przy­padku Esco­bar jest pierw­szym nazwi­skiem jego ojca, który nazy­wał się Abel de Jesús Esco­bar Eche­verri, zaś Gavi­ria to pierw­sze nazwi­sko jego matki – Her­mildy de los Dolo­res Gavi­rii. W więk­szo­ści publi­ka­cji (poza tymi w języku hisz­pań­skim) wystę­puje jed­nak jako Pablo Esco­bar i tak też jest w przy­padku niniej­szej książki.

Rozdział 1. Marzenia o bogactwie

Roz­dział 1 Marze­nia o bogac­twie

Kolumbia – kraj przemocą kwitnący

Bez wąt­pie­nia kar­tele nar­ko­ty­kowe, w tym także kar­tel z Medellín, zało­żony i pro­wa­dzony przez Pabla Esco­bara, boha­tera naszej opo­wie­ści, to orga­ni­za­cje zbrod­ni­cze, się­ga­jące po naj­bar­dziej bru­talne metody, cha­rak­te­ry­styczne dla ugru­po­wań ter­ro­ry­stycz­nych. Sam Esco­bar także nie stro­nił od prze­mocy i to w naj­gor­szym wyda­niu. Zda­niem Vir­gi­nii Val­lejo, naj­słyn­niej­szej z jego kocha­nek, był potwo­rem, który odpo­wia­dał za śmierć wielu nie­win­nych osób. W opi­nii kobiety był nie tylko baro­nem nar­ko­ty­ko­wym, lecz także ter­ro­ry­stą, gdyż – wal­cząc ze swo­imi wro­gami, do któ­rych zali­czał nie tylko kon­ku­ren­cyjne kar­tele, ale i wła­dze pań­stwowe – nie wahał się „pod­ło­żyć bomb, w któ­rych wybu­chach ludzie ginęli, tra­cili ręce, nogi, oczy, tra­cili rodziny. Ter­ro­ry­sta zabija wszyst­kich, któ­rzy mieli pecha i zna­leźli się w zasięgu raże­nia bomby. Nie­win­nych. Ter­ro­ry­ście cho­dzi o to, by wyko­rzy­stać tę śmierć dla swo­ich celów, dla sprawy, do naci­sku na rząd, do wywo­ła­nia wśród władz i w spo­łe­czeń­stwie stra­chu”1. Zda­nie Val­lejo podziela także David Fisher, współ­au­tor książki napi­sa­nej wspól­nie z bra­tem Pabla, Rober­tem Esco­ba­rem, Księ­gowy mafii. Jak pisze: „Co do jed­nego nie może być jed­nak żad­nych wąt­pli­wo­ści – Pablo Esco­bar był mózgiem naj­bar­dziej uda­nej prze­stęp­czej ope­ra­cji w dzie­jach i to on odpo­wiada za wie­lo­letni chaos i prze­moc w Kolum­bii”2. Należy jed­nak pamię­tać, że boha­ter niniej­szej publi­ka­cji nie był odosob­niony w swo­ich bru­tal­nych dzia­ła­niach. Rów­nie dra­styczne metody, prze­sy­cone okru­cień­stwem, żeby nie powie­dzieć sady­zmem, wyko­rzy­sty­wały wszyst­kie nar­ko­ty­kowe kar­tele dzia­ła­jące na tere­nie Ame­ryki Łaciń­skiej.

Zda­niem wielu bada­czy źró­dła okru­cień­stwa tam­tej­szych – a więc także kolum­bij­skich – kar­teli nar­ko­ty­ko­wych należy szu­kać jesz­cze w cza­sach przed kon­kwi­stą, kiedy lud­ność zamiesz­ku­jąca te tereny czciła okrutne bóstwa, skła­da­jąc im ofiary z ludzi. Nie­któ­rzy twier­dzą wręcz, że Kolum­bia dosłow­nie wyro­sła w kul­cie prze­mocy. I trudno się dzi­wić temu twier­dze­niu, gdyż nowo­żytna histo­ria tego kraju jest nią prze­peł­niona. Do dra­stycz­nego okru­cień­stwa docho­dziło już w cza­sie wojny domo­wej, która ogar­nęła kraj w pierw­szej poło­wie dzie­więt­na­stego stu­le­cia i w któ­rej starli się zwo­len­nicy Simóna Bolívara i Fran­ci­sca de Pauli San­tan­dera. W póź­niej­szych cza­sach bru­tal­ność i bez­pra­wie były nie­odzow­nym ele­men­tem starć pomię­dzy zwo­len­ni­kami dwóch wio­dą­cych ugru­po­wań na kolum­bij­skiej sce­nie poli­tycz­nej: par­tii libe­ral­nej i kon­ser­wa­tyw­nej. Nie­rzadko o wyniku wspo­mnia­nej rywa­li­za­cji o wła­dzę decy­do­wała prze­moc, a nie demo­kra­tyczne wybory. A ponie­waż – jak mawiał słynny kolum­bij­ski pisarz Gabriel García Márquez – w Kolum­bii czło­wiek rodzi się i zostaje na całe życie libe­ra­łem albo kon­ser­wa­ty­stą, każdy z oby­wa­teli prę­dzej czy póź­niej musiał się opo­wie­dzieć po któ­rejś ze stron. Pro­gramy poli­tyczne obu par­tii nie miały więk­szego zna­cze­nia. W zasa­dzie można przy­jąć, iż w tym wie­lo­et­nicz­nym spo­łe­czeń­stwie przy­na­leż­ność par­tyjna speł­niała rolę przy­na­leż­no­ści ple­mien­nej.

Bez wąt­pie­nia jed­nym z naj­gwał­tow­niej­szych kon­flik­tów pomię­dzy zwal­cza­ją­cymi się ugru­po­wa­niami, który zebrał naj­krwaw­sze żniwo, była tak zwana wojna tysiąca dni (Guerra de los Mil Días). Tym mia­nem w histo­rio­gra­fii okre­śla się zbrojny kon­flikt pomię­dzy oby­dwoma stron­nic­twami, który ogar­nął Kolum­bię w latach 1899–1902. Wojna tysiąca dni zakoń­czyła się zwy­cię­stwem kon­ser­wa­ty­stów, oku­pio­nym życiem wielu ofiar, któ­rych liczba, zależ­nie od źró­deł, sza­co­wana jest od osiem­dzie­się­ciu do nawet stu tysięcy. Dwu­dzie­sty wiek także nie przy­niósł Kolum­bij­czy­kom pokoju, gdyż obie par­tie wciąż ze sobą rywa­li­zo­wały, dopro­wa­dza­jąc tym samym do eska­la­cji napięć w spo­łe­czeń­stwie. Sytu­acji nie uła­twiał fakt, że zarówno kon­ser­wa­ty­ści, jak i libe­ra­ło­wie nie wzdra­gali się przed sto­so­wa­niem środ­ków nie­ko­ja­rzą­cych się by­naj­mniej ani z dyplo­ma­cją, ani z poko­jową rywa­li­za­cją prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych. Oba ugru­po­wa­nia się­gały bowiem po prze­moc, w tym porwa­nia, pobi­cia, a nawet zabój­stwa. Nie bez przy­czyny okres w histo­rii Kolum­bii obej­mu­jący lata 1948–1958, któ­rego zarze­wiem było zabój­stwo przy­wódcy libe­ra­łów Jor­gego Eliécera Gaitána, w histo­rio­gra­fii nazy­wany jest La Vio­len­cia, czyli prze­moc. Tak naprawdę nie wia­domo, która ze stron odzna­czała się więk­szym okru­cień­stwem, a ponie­waż walki toczyły się głów­nie w wiej­skich rejo­nach kraju, ofia­rami byli zazwy­czaj ubo­dzy kolum­bij­scy rol­nicy. Jak sza­cują współ­cze­śni bada­cze, La Vio­len­cia kosz­to­wała życie nie­mal trzy­sta tysięcy osób, nato­miast aż dwa miliony Kolum­bij­czy­ków zostały zmu­szone do migra­cji. „Uro­dzi­li­śmy się z bra­tem w cza­sach wojny domo­wej toczo­nej z jed­nej strony przez kon­ser­wa­ty­stów, a z dru­giej przez libe­ra­łów, w okre­sie zwa­nym w Kolum­bii La Vio­len­cia – wspo­mina star­szy brat Pabla Esco­bara, Roberto. – W ciągu dzie­się­ciu lat, licząc do połowy lat pięć­dzie­sią­tych, oddziały par­ty­zanc­kie wymor­do­wały co naj­mniej trzy­sta tysięcy nie­win­nych ludzi. Wielu z nich zarą­bali na śmierć macze­tami. Nikt wtedy nie mógł się czuć bez­piecz­nie. Mor­dercy dzia­łali wyjąt­kowo bru­tal­nie. Swoje ofiary ćwiar­to­wali, odci­nali im głowy, podci­nali gar­dła, wyry­wali języki, zosta­wia­jąc je na pier­siach ofiar. Ale naj­obrzy­dliw­szy był tak zwany carte flo­rero – wazon z kwia­tami. Pole­gało to na tym, że ofie­rze odci­nano koń­czyny i ukła­dano je na kor­pu­sie jak maka­bryczny bukiet”3.

Kiedy w 1953 roku wła­dzę w kraju objął gene­rał Gustavo Rojas Pinilla, dzie­więt­na­sty pre­zy­dent Kolum­bii, wyda­wało się, że jest zwo­len­ni­kiem demo­kra­cji i poko­jo­wych metod roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów, gdyż ogło­sił amne­stię dla bojow­ni­ków z prze­ciw­nej strony poli­tycz­nej sceny. Była to jed­nak typowa zasłona dymna, bowiem wkrótce roz­po­czął repre­sje wobec tych, któ­rzy z amne­stii sko­rzy­stali. A przy oka­zji wpro­wa­dził rządy twar­dej ręki i ter­ror, zaś jego poczy­na­nia nauczyły Kolum­bij­czy­ków nie­uf­no­ści wobec pań­stwa i jego orga­nów. Na szczę­ście dla znę­ka­nego wojną domową narodu La Vio­len­cia zakoń­czyła się w 1958 roku, wraz z zawar­ciem poro­zu­mie­nia pomię­dzy kon­ser­wa­ty­stami a libe­ra­łami, któ­rzy zgod­nie podzie­lili się wła­dzą.

Wpraw­dzie okres krwa­wych pora­chun­ków poli­tycz­nych dobiegł końca, ale spora część lud­no­ści wciąż była w posia­da­niu broni, zaś naj­waż­niej­sze pro­blemy pań­stwa, w tym także spo­łeczne, wciąż cze­kały na roz­wią­za­nie. Trudno się zatem dzi­wić wiel­kiej popu­lar­no­ści Kolum­bij­skiej Par­tii Komu­ni­stycz­nej (Par­tido Comu­ni­sta Colom­biano, PCC), tym bar­dziej że jej bojówki w latach pięć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia prze­pro­wa­dzały samo­wolne akcje podziału ziemi nale­żą­cej do laty­fun­dy­stów. Było to bez­prawne dzia­ła­nie, które spro­wo­ko­wała zadzi­wia­jąca bier­ność władz wobec faktu, że aż pięć­dzie­siąt pięć pro­cent are­ału ziemi upraw­nej znaj­do­wało się w rękach boga­tych wła­ści­cieli ziem­skich sta­no­wią­cych zale­d­wie pół­tora pro­cent ówcze­snej lud­no­ści kraju, pod­czas gdy zale­d­wie jeden pro­cent upraw­nych ziem nale­żał do naj­bied­niej­szych miesz­kań­ców wsi, sta­no­wią­cych z kolei więk­szość, bo prze­szło sześć­dzie­siąt dwa pro­cent miesz­kań­ców Kolum­bii. Dzia­ła­nia bojów­ka­rzy ule­gły inten­sy­fi­ka­cji po zwy­cię­stwie rewo­lu­cji na Kubie w 1959 roku, co w końcu zmu­siło wła­dze do inter­wen­cji, zwłasz­cza że par­ty­zanci na opa­no­wa­nych przez sie­bie tere­nach two­rzyli tak zwane strefy wyzwo­lone. Były to swego rodzaju samo­zwań­cze repu­bliki, z któ­rych naj­więk­sze zna­cze­nie miała Repu­blika Marqu­eta­lii, utwo­rzona w połu­dnio­wej czę­ści depar­ta­mentu Tolima, gdzie osie­dliły się setki rodzin chłop­skich. Na jej czele stał komu­ni­sta z krwi i kości, czło­nek kie­row­nic­twa Komu­ni­stycz­nej Par­tii Kolum­bii, Manuel Maru­landa Vélez. Samo­zwań­cze i de facto komu­ni­styczne pań­stwo było nie tylko solą w oku rzą­dów w Bogo­cie, ale także draż­niło Stany Zjed­no­czone, które posta­no­wiły wes­przeć kolum­bij­skie wła­dze w pod­ję­tej przez nie na początku lat sześć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku pró­bie znisz­cze­nia wszyst­kich „stref wyzwo­lo­nych”. W 1964 roku kolum­bij­skie woj­sko, sowi­cie wspie­rane przez posiłki z USA w postaci nowo­cze­snych bom­bow­ców, roz­po­częło ofen­sywę prze­ciwko komu­ni­stycznej par­ty­zantce, któ­rej główna baza mie­ściła się wła­śnie w Repu­blice Marqu­eta­lii. Ponie­waż siły rzą­dowe miały prze­wagę liczebną i góro­wały nad par­ty­zan­tami uzbro­je­niem, ich zwy­cię­stwo było z góry prze­są­dzone.

Jakimś cudem nie­wiel­kiej, bo liczą­cej zale­d­wie czter­dzie­ści osiem osób, gru­pie par­ty­zan­tów udało się jed­nak prze­żyć i uciec. Rok póź­niej doszło do Pierw­szej Kon­fe­ren­cji Par­ty­zanc­kiej, w wyniku któ­rej dwóch przy­wód­ców par­ty­zanc­kich ugru­po­wań, Manuel Maru­landa i Jacobo Are­nas, nota­bene oca­la­łych z pogromu w Marqu­eta­lii, poro­zu­miało się z innymi par­ty­zanc­kimi ugru­po­wa­niami. W ten spo­sób doszło do stwo­rze­nia Bloku Połu­dnio­wego, który w 1966 roku prze­kształ­cił się w Fuerzas Arma­das Revo­lu­cio­na­rias de Colom­bia, czyli w Rewo­lu­cyjne Siły Kolum­bii, sze­rzej znane jako FARC. Zbrojne ugru­po­wa­nie z miej­sca zyskało rze­sze sym­pa­ty­ków, a w efek­cie liczba par­ty­zan­tów zwięk­szyła się z pię­ciu­set, bo wła­śnie tylu człon­ków ta orga­ni­za­cja liczyła w 1970 roku, do trzech tysięcy trzy­na­ście lat póź­niej. FARC bar­dzo łatwo pozy­ski­wała sym­pa­tię lud­no­ści, przede wszyst­kim nie­zbyt zamoż­nych miesz­kań­ców wsi, dzięki doraź­nemu roz­wią­zy­wa­niu ich pro­ble­mów, cho­ciażby budu­jąc most bądź drogę czy par­ce­lu­jąc zie­mię na opa­no­wa­nych przez par­ty­zantkę tere­nach. Takie dzia­ła­nie zapew­niło ugru­po­wa­niu silną bazę spo­łeczną, ale nie mogło mu pomóc w zdo­by­ciu wła­dzy, którą przy­wódcy orga­ni­za­cji posta­no­wili prze­jąć siłą. Reali­zu­jąc ten zamiar, na początku lat osiem­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia FARC przy­stą­piła do zbroj­nej ofen­sywy prze­ciwko siłom rzą­do­wym. Przy tej oka­zji w 1983 roku zmie­niono, a w zasa­dzie posze­rzono, nazwę zbroj­nej orga­ni­za­cji na Rewo­lu­cyjne Siły Zbrojne Kolum­bii – Armia Ludowa (Fuerzas Arma­das Revo­lu­cio­na­rias de Colom­bia – Ejército del Pueblo).

Jak każda orga­ni­za­cja zbrojna, także FARC potrze­bo­wała zaso­bów finan­so­wych, które pozy­ski­wała w dość kon­tro­wer­syjny spo­sób. Przez wiele lat FARC była finan­so­wana przez komu­ni­styczne rządy Kuby oraz ZSRR, ale ugru­po­wa­nie miało rów­nież inne źró­dła docho­dów. Na kon­tro­lo­wa­nych przez sie­bie obsza­rach FARC wpro­wa­dzała nie­jako wła­sny sys­tem podat­kowy, zmu­sza­jąc miej­sco­wych do pła­ce­nia podat­ków na rzecz orga­ni­za­cji, przy czym naj­bied­niejsi byli z nich zwol­nieni. Wymu­szała rów­nież hara­cze na kolum­bij­skich fir­mach i przed­się­bior­stwach, nie­ko­niecz­nie dzia­ła­ją­cych na tere­nach znaj­du­ją­cych się pod kon­trolą par­ty­zan­tów. Jeżeli któ­ry­kol­wiek z wła­ści­cieli takiej firmy lub ktoś z jej zarządu ośmie­lił się odmó­wić zapłaty, był pory­wany i wywo­żony do dżun­gli, a potem, aż do momentu zapła­ce­nia okupu, był prze­trzy­my­wany w par­ty­zanc­kim obo­zie.

Kolej­nym kon­tro­wer­syj­nym źró­dłem dochodu ugru­po­wa­nia był han­del nar­ko­ty­kami. Była to nader intratna dzia­łal­ność, skoro w 2017 roku przy­wódcy ugru­po­wa­nia pro­wa­dzący nego­cja­cje z rzą­dem wyce­nili mają­tek orga­ni­za­cji na trzy­sta dwa­dzie­ścia cztery miliony dola­rów, co – zda­niem strony rzą­dzą­cej – było znacz­nie zani­żoną kwotą. A pie­nią­dze były potrzebne. Jak zauwa­żył w 2017 roku Lech Mio­dek, były dyplo­mata i znawca pro­ble­ma­tyki Ame­ryki Łaciń­skiej, komen­tu­jąc nego­cja­cje ugru­po­wa­nia z wła­dzami Kolum­bii: „Przez pięć­dzie­siąt trzy lata te siły par­ty­zanc­kie two­rzyły swoje pań­stwo w pań­stwie. Two­rzono wła­sne insty­tu­cje, były szkoły, przed­szkola, trzeba było spo­rzą­dzać akty uro­dze­nia. Było to quasi-pań­stwo, ofi­cjalne pań­stwo nie miało tam dostępu, a mie­ściło się ono na powierzchni dwu­stu czter­dzie­stu tysięcy hek­ta­rów (…). Według strony rzą­do­wej rebe­lianci pro­wa­dzili naj­więk­sze stada hodow­lane w całej Kolum­bii. Mają dwa­dzie­ścia tysięcy sie­dem­set sztuk pogło­wia, sześć­set koni”4. Wspo­mniane nego­cja­cje dopro­wa­dziły do demo­bi­li­za­cji par­ty­zantki w 2017 roku i prze­kształ­ce­nia jej w legalną par­tię poli­tyczną, dzia­ła­jącą pod nazwą Alter­na­tywne Siły Rewo­lu­cyjne Kolum­bii. Na mocy zawar­tego poro­zu­mie­nia do 2026 roku ugru­po­wa­nie ma zagwa­ran­to­wane dzie­sięć miejsc w dwu­izbo­wym Kon­gre­sie, zaś prze­by­wa­jący w wię­zie­niach par­ty­zanci – a było ich nie­mało, bowiem wyroki odsia­dy­wało wów­czas sied­miu­set dzie­wię­ciu człon­ków ugru­po­wa­nia – mieli być objęci amne­stią, a w zamian zająć się roz­mi­no­wa­niem kraju. Pozo­stali zna­leźli się w dwu­dzie­stu sze­ściu tak zwa­nych obo­zach pokoju, gdzie przy­go­to­wy­wało się ich do życia w poko­jo­wych warun­kach, mię­dzy innymi ucząc zawodu.

Ale FARC, obec­nie zde­mo­bi­li­zo­wana i funk­cjo­nu­jąca jako legalna par­tia poli­tyczna, nie była jedyną orga­ni­za­cją par­ty­zancką dzia­ła­jącą na tere­nie Kolum­bii. Tuż po zakoń­cze­niu okresu La Vio­len­cia powstało kolejne ugru­po­wa­nie, zało­żone w zasa­dzie przez dwie grupy nie­za­do­wo­lone z ist­nie­ją­cego sta­tus quo, a zwłasz­cza z obo­jęt­no­ści pań­stwa wobec naj­bied­niej­szych: stu­den­tów o zapa­try­wa­niach lewi­co­wych, zafa­scy­no­wa­nych posta­cią i hasłami Erne­sta Che Guevary oraz… kato­lic­kich księży, pro­wa­dzą­cych dzia­łal­ność dusz­pa­ster­ską w krę­gach kolum­bij­skiej bie­doty. Pomimo ewi­dent­nych róż­nic świa­to­po­glą­do­wych obie grupy zadzi­wia­jąco dobrze się rozu­miały, co stało się impul­sem powsta­nia kolej­nego ugru­po­wa­nia par­ty­zanc­kiego, Armii Wyzwo­le­nia Naro­do­wego, sze­rzej zna­nego pod skró­tem ELN, utwo­rzo­nym od pierw­szych wyra­zów jego hisz­pań­skiej nazwy Ejército de Libe­ra­ción Nacio­nal. Jak już wcze­śniej wspo­mniano, mimo że ELN z zało­że­nia jest orga­ni­za­cją mark­si­stow­ską, zrze­sza w swo­ich sze­re­gach księży. Zresztą Camilo Tor­res Restrepo, jeden z czo­ło­wych przy­wód­ców ELN, a zara­zem twórca teo­lo­gii wyzwo­le­nia, był wła­śnie duchow­nym, a przez pewien czas spra­wo­wał funk­cję kape­lana na Naro­do­wym Uni­wer­sy­te­cie Kolum­bii. Zgi­nął z bro­nią w ręku, sta­jąc się praw­dziwą ikoną rewo­lu­cji. W jego ślady poszedł hisz­pań­ski ksiądz Manuel Pérez, który dowo­dził ELN od lat sie­dem­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia aż do swo­jej śmierci w 1998 roku. I cho­ciaż ten ostatni nadał ide­olo­gii par­ty­zanc­kiej dość oso­bliwe obli­cze, w któ­rym nie brak odnie­sień zarówno do Karola Marksa, jak i Jezusa Chry­stusa, to jego for­ma­cja by­naj­mniej nie kie­ro­wała się chrze­ści­jań­skimi ide­ałami. To wła­śnie pod rzą­dami wojow­ni­czego kapłana ELN prze­kształ­ciła się w orga­ni­za­cję ter­ro­ry­styczną z praw­dzi­wego zda­rze­nia: napa­dała na banki, pory­wała ludzi dla okupu, wymu­szała hara­cze od firm naf­to­wych dzia­ła­ją­cych na tere­nach kon­tro­lo­wa­nych przez par­ty­zantkę, pod­kła­dała bomby, zaś chło­pów, na któ­rych padł choćby cień podej­rze­nia o współ­pracę z poli­cją, mor­do­wała w bru­talny spo­sób. Z cza­sem zaczęła też współ­pracę z kar­te­lami nar­ko­ty­ko­wymi, szmu­glu­jąc dla nich koka­inę. Trudno się zatem dzi­wić, że ELN figu­ruje na listach orga­ni­za­cji ter­ro­ry­stycz­nych Kanady, Depar­ta­mentu Stanu USA oraz Unii Euro­pej­skiej. Swoją zbrod­ni­czą dzia­łal­ność par­ty­zanci kon­ty­nu­owali także po śmierci Péreza, który – w prze­ci­wień­stwie do swego poprzed­nika – nie zgi­nął na polu bitwy, ale zmarł na zapa­le­nie wątroby. Co cie­kawe, ELN chciała iść w ślady FARC i pro­wa­dziła roz­mowy z rzą­dem, zapo­cząt­ko­wane jesz­cze w 2002 roku, ale by­naj­mniej nie prze­rwała swo­jej krwa­wej aktyw­no­ści. W trak­cie nego­cja­cji z wła­dzami Kolum­bii par­ty­zanci prze­pro­wa­dzili aż czte­ry­sta ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych, zabili około stu osób i przez cały czas pory­wali ludzi dla okupu. W końcu, kiedy w grud­niu 2018 roku orga­ni­za­cja przepro­wa­dziła atak na aka­de­mię poli­cyjną w Bogo­cie, w któ­rym zgi­nęło dwa­dzie­ścia jeden osób, a kolejne sześć­dzie­siąt osiem odnio­sło rany, wła­dze zerwały roz­mowy i bez­zwłocz­nie wysta­wiły listy goń­cze za przy­wód­cami ELN. Nawia­sem mówiąc, ofiar mogło być znacz­nie wię­cej, gdyby nie to, że więk­szość kade­tów – w momen­cie gdy wyła­do­wana osiem­dzie­się­cioma kilo­gra­mami tro­tylu cię­ża­rówka sta­ra­no­wała bramę ich szkoły – brała udział w cere­mo­nii zaprzy­się­że­nia, odby­wa­ją­cej się na placu odle­głym od miej­sca zama­chu o kil­ka­set metrów.

Prawdę mówiąc, dla par­ty­zan­tów spod znaku ELN mark­si­stow­sko-chrze­ści­jań­ska ide­olo­gia, podob­nie jak szczytne hasła walki o prawa pra­cu­ją­cego ludu miast i wsi, sta­nowi obec­nie tylko bar­dzo wygodną przy­krywkę dla prze­mytu koka­iny, bo wła­śnie tym głów­nie zaj­muje się to ugru­po­wa­nie. Jego człon­ko­wie nie zamie­rzają też skła­dać broni ani iść w ślady par­ty­zan­tów z FARC. Poza tym okrzyk­nięta jako poli­tyczny suk­ces demo­bi­li­za­cja FARC oka­zała się nie­zbyt uda­nym eks­pe­ry­men­tem, bo powstała na zrę­bach tej orga­ni­za­cji par­tia ma zni­kome popar­cie spo­łeczne, zaś ponad tysiąc jej nie­gdy­siej­szych człon­ków odmó­wiło zło­że­nia broni, by wal­czyć w sze­re­gach ELN lub pod sztan­da­rami for­mal­nie prze­cież nie­ist­nie­ją­cych Rewo­lu­cyj­nych Sił Zbroj­nych Kolum­bii. Nie dość, że oba ugru­po­wa­nia wal­czą z legalną wła­dzą, to jesz­cze pro­wa­dzą regu­larną wojnę mię­dzy sobą, a kolum­bij­skie media co jakiś czas dono­szą o krwa­wych star­ciach mię­dzy nimi. W stycz­niu 2022 roku kolum­bij­ską opi­nią publiczną wstrzą­snęła infor­ma­cja o krwa­wych potycz­kach mię­dzy ELN a FARC na gra­nicy z Wene­zu­elą, w wyniku któ­rych życie stra­ciły dwa­dzie­ścia trzy osoby. Przy oka­zji podano sza­cun­kowe dane doty­czące liczeb­no­ści obu wza­jem­nie zwal­cza­ją­cych się ugru­po­wań – według infor­ma­cji znaj­du­ją­cych się w posia­da­niu władz pań­stwa w skład par­ty­zantki FARC wcho­dziło około pię­ciu tysięcy dwu­stu osób, nato­miast sze­regi ELN zrze­szały dwa tysiące czte­ry­stu pięć­dzie­się­ciu uzbro­jo­nych męż­czyzn.

W legal­nie dzia­ła­jącą par­tię prze­kształ­ciło się rów­nież inne ugru­po­wa­nie par­ty­zanc­kie – Ruch 19 kwiet­nia (Movi­mento 19 de Abril), powszech­nie znane jako M-19, które zostało utwo­rzone w 1970 roku przez stron­ni­ków gene­rała Rojasa Pinilli oraz dysy­den­tów z FARC. Cho­ciaż ist­nie­jąca od 1990 roku par­tia miała wielu zwo­len­ni­ków i stała się liczącą się siłą poli­tyczną, to jed­nak roz­wój for­ma­cji sku­tecz­nie zasto­po­wało aresz­to­wa­nie jej ówcze­snych lide­rów, co – wraz z póź­niej­szą porażką w wybo­rach w 1997 roku – stało się przy­czyną jej roz­wią­za­nia. Co cie­kawe, w 2022 roku wybory pre­zy­denc­kie w Kolum­bii wygrał nie­gdy­siej­szy czło­nek M-19, Gustavo Fran­ci­sco Petro Urrego, zosta­jąc pierw­szym lewi­co­wym pre­zy­den­tem w histo­rii tego pań­stwa. Jego poczy­na­nia budzą jed­nak wiele kon­tro­wer­sji. W 2023 roku zbul­wer­so­wał opi­nię publiczną decy­zją o utwo­rze­niu spe­cjal­nego fun­du­szu wspie­ra­ją­cego Armię Wyzwo­le­nia Naro­do­wego, a ści­ślej bio­rąc, tych jej człon­ków, któ­rzy porzucą dzia­łal­ność prze­stęp­czą cha­rak­te­ry­styczną dla tego ugru­po­wa­nia. W zamia­rach pre­zy­denta miał to być fun­dusz pozwa­la­jący im na powrót do nor­mal­nego życia, zwłasz­cza że wielu z bojow­ni­ków już wcze­śniej z wła­snej, nie­przy­mu­szo­nej woli rezy­gno­wało z walki z bro­nią w ręku. Kiedy jed­nak odcho­dzą z ugru­po­wa­nia, mają poważne pro­blemy z pod­ję­ciem pracy, bo więk­szość życia spę­dzili, wal­cząc, i nie potra­fią nic innego. Dla­tego przy­łą­czają się do kar­teli nar­ko­ty­ko­wych. Pomysł głowy pań­stwa nie przy­padł do gustu więk­szo­ści żyją­cych zgod­nie z pra­wem oby­wa­teli kraju, któ­rym nie podo­bało się finan­so­wa­nie z pie­nię­dzy publicz­nych życia ludzi odpo­wie­dzial­nych za mor­der­stwa, porwa­nia i wymu­sze­nia, zaś opo­zy­cja, skąd­inąd słusz­nie, okrzyk­nęła pre­zy­dencki fun­dusz „sub­sy­diami dla ban­dy­tów”. Wydaje się zresztą, że sam Petro nie do końca zerwał z daw­nym śro­do­wi­skiem, skoro pod koniec lipca 2023 roku jego syn, nota­bene kon­gres­men, Nico­las Petro, został aresz­to­wany jako podej­rzany o pra­nie brud­nych pie­nię­dzy i nie­le­galne wzbo­ga­ce­nie się.

Jak widać, ani poro­zu­mie­nie zawarte z FARC w 2017 roku, ani wcze­śniej­sze prze­kształ­ce­nie M-19 w par­tię poli­tyczną, nie ukró­ciły dzia­łal­no­ści ugru­po­wań par­ty­zanc­kich, a w zasa­dzie par­ty­zancko-ter­ro­ry­stycz­nych dzia­ła­ją­cych w kolum­bij­skiej dżun­gli. Podob­nie jak zabi­cie Pabla Esco­bara w 1993 roku nie wyple­niło nar­ko­biz­nesu z tam­tej­szej ziemi, bo miej­sce osła­wio­nego króla koka­iny zajęli inni. Żaden ze współ­cze­snych baro­nów nar­ko­ty­ko­wych nie dorów­nał mu jed­nak sławą, żaden nie cie­szy się tak wielką estymą ani nie jest oto­czony kul­tem przez naj­bied­niej­szych oby­wa­teli kraju. Wpraw­dzie Vir­gi­nia Val­lejo nazwała Esco­bara potwo­rem, ale wciąż w oczach wielu Kolum­bij­czy­ków jest szla­chet­nym obrońcą uci­śnio­nych, ist­nym laty­no­skim Robin Hoodem.

Wnuk przemytnika

Bywa, że psy­cho­lo­go­wie, a także bio­gra­fo­wie róż­nej maści groź­nych prze­stęp­ców doszu­kują się przy­czyn póź­niej­szego dzia­ła­nia mor­der­ców, zbrod­nia­rzy i sły­ną­cych z bez­względ­no­ści i okru­cień­stwa sze­fów mafii czy też ban­dyc­kich gan­gów w ich nie­szczę­śli­wym dzie­ciń­stwie. Tym­cza­sem takie zało­że­nia zupeł­nie zawo­dzą w przy­padku Pabla Esco­bara, wycho­wa­nego w nie­zbyt zamoż­nej, ale za to bez­wa­run­kowo kocha­ją­cej się, licz­nej rodzi­nie. Boha­ter naszej opo­wie­ści nie był też psy­cho­patą, nie zaob­ser­wo­wano u niego cech oso­bo­wo­ści dyso­cja­cyj­nej czy anty­spo­łecz­nej, na drogę występku nie pchnął go też jakiś nie­for­tunny zbieg oko­licz­no­ści. Wręcz prze­ciw­nie, taki spo­sób na życie był w jego przy­padku dogłęb­nie prze­my­ślaną decy­zją, metodą zapew­nie­nia naj­bliż­szym dostatku i bez­pie­czeń­stwa. Nie spo­sób odmó­wić mu rów­nież inte­li­gen­cji, roz­sądku oraz zmy­słu przed­się­bior­czo­ści. Pro­blem polega jed­nak na tym, że wyko­rzy­stał to wszystko w nie­cnych celach. Nawet jego syn – który, chcąc zerwać z prze­stęp­czą prze­szło­ścią ojca, zmie­nił swoje imię i nazwi­sko, prze­pro­sił żyjące ofiary oraz krew­nych tych, któ­rzy za sprawą Pabla stra­cili życie – przy­znaje, że Esco­bar miał praw­dziwą żyłkę do inte­re­sów i mógł zaro­bić for­tunę w legalny spo­sób. Na swoje nie­szczę­ście obrał jed­nak inną drogę, która kosz­to­wała go życie. Dla­tego jego poto­mek prze­strzega mło­dych ludzi przed naśla­dow­nic­twem naj­słyn­niej­szego barona nar­ko­ty­ko­wego. Jak wyznał w jed­nym z wywia­dów: „Mnó­stwo dzieci i mło­dzieży z całego świata chce pójść w ślady mojego ojca, myśląc, że w bar­dzo pro­sty spo­sób można wieść lek­kie i wystawne życie. Coś poszło zatem nie tak. Kiedy sły­szę coś takiego, mówię: »jeśli masz choć połowę talentu do biz­nesu jak mój ojciec, możesz prze­żyć cie­kawe życie, ale z rodziną i na wol­no­ści«. Histo­rią mojego życia i mojego ojca, którą opi­sa­łem rów­nież w książce Mój ojciec Pablo Esco­bar, chcę zako­mu­ni­ko­wać ludziom, by nie szli jego drogą”5.

Roberto Esco­bar, star­szy brat Pabla, wywo­dzi histo­rię rodziny od kobiety, która jesz­cze w osiem­na­stym stu­le­ciu przy­była na tereny współ­cze­snej Kolum­bii z dale­kiej Hisz­pa­nii. Nazy­wała się Ofe­lia Gavi­ria. Nie wia­domo, czym zaj­mo­wała się w ojczyź­nie, ale musiała mieć jakieś środki na start, skoro stać ją było na zakup ziemi i nie­wol­ni­ków. Z cza­sem jesz­cze bar­dziej pomno­żyła swój mają­tek, a dla indiań­skich nie­wol­ni­ków miała być dobrą, spra­wie­dliwą i wyro­zu­miałą panią, co by­naj­mniej nie zaskar­biło jej sym­pa­tii tubyl­ców, któ­rzy pew­nego dnia posta­no­wili siłą ode­brać jej swoje dawne zie­mie. Grupa miej­sco­wych Indian zasa­dziła się na Ofe­lię na moście, by napaść na nią i wrzu­cić ją do rzeki. Ostrze­żona w porę przez wier­nego sługę kobieta posta­no­wiła jed­nak zjed­nać sobie sym­pa­tię miej­sco­wych i zanim doszło do pla­no­wa­nego ataku, udała się do wodza ple­mie­nia z hoj­nymi darami, a kon­kret­nie – z wor­kami peł­nymi złota. Dzięki temu jej wcze­śniejsi wro­go­wie zostali jej przy­ja­ciółmi. Roberto nie pisze, czy jego przod­kini była zamężną kobietą, czy może do Kolum­bii przy­była jako wdowa lub posażna panna, ale wkrótce docze­kała się potomka i dzie­dzica. Nie uro­dziła jed­nak dziecka, lecz adop­to­wała małego chłopca, porzu­co­nego z bli­żej nie­zna­nych przy­czyn przez bio­lo­giczną matkę w dżun­gli, gdzie zna­leźli go India­nie. Wie­dząc, że Ofe­lia może zapew­nić mu dach nad głową i utrzy­ma­nie, zanie­śli malca do jej domu. Dama nie tylko zaopie­ko­wała się chłop­cem, lecz także z cza­sem go usy­no­wiła i nadała mu swoje nazwi­sko. Brau­lio Gavi­ria, bo wła­śnie tak nazy­wał się ów szczę­ściarz, wyrósł na przy­stoj­nego męż­czy­znę i oże­nił się z piękną, błę­kit­no­oką Hisz­panką, nie­jaką Aną Rosą Coba­leda Bar­re­ne­che, z którą docze­kał się pię­ciorga dzieci. Naj­młod­szy, Roberto Gavi­ria, był dziad­kiem Roberta i Pabla Esco­barów.

I wła­śnie z osobą dziadka przy­szłego nar­ko­ba­rona zwią­zana jest rodzinna legenda, z lubo­ścią powta­rzana przez rodzi­ców Roberta i Pabla. Ponoć Roberto, który zaj­mo­wał się na co dzień uprawą bana­nów, pew­nego dnia potknął się o wysta­jący z ziemi gli­niany gar­nek. Zain­try­go­wany odko­pał go i nie mogąc uwie­rzyć wła­snym oczom, zna­lazł w nim ukryty skarb – złotą biżu­te­rię. Jakież było jego zdu­mie­nie, kiedy odkrył, że zie­mia skrywa kolejne garnce pełne złota. Roberto jed­nak nie miał zamiaru chwa­lić się swoim zna­le­zi­skiem, w oba­wie przed zain­te­re­so­wa­niem ze strony zło­dziej­skich band, któ­rych w oko­licy nie bra­ko­wało. Stop­niowo wyprze­da­wał zna­le­zione kosz­tow­no­ści, a otrzy­mane za nie pie­nią­dze inwe­sto­wał w han­del, a han­dlo­wał dosłow­nie wszyst­kim, co tylko mu wpa­dło w ręce, udzie­lał też opro­cen­to­wa­nych poży­czek swoim sąsia­dom. Pro­blem pole­gał jed­nak na tym, że nie pro­wa­dził legal­nej dzia­łal­no­ści, wobec czego sąsie­dzi nie mieli zamiaru odda­wać mu poży­czo­nych pie­nię­dzy. Za pozo­stałe fun­du­sze zaczął sku­po­wać od miej­sco­wych Indian skóry dzi­kich zwie­rząt i sprze­da­wał je z zyskiem w pobli­skim mie­ście. Wkrótce zna­lazł też inny, rów­nie zyskowny co nie­bez­pieczny spo­sób na pomna­ża­nie posia­da­nej gotówki – prze­myt. Dzia­dek Pabla prze­my­cał tytoń oraz alko­hol, które prze­wo­ził… ukryte w trum­nach, a następ­nie sprze­da­wał we wła­snym domu. Jak twier­dzi jego wnuk Roberto, alko­hol roz­le­wał do… wydmu­szek po jaj­kach, co by­naj­mniej nie prze­szka­dzało jego licz­nym klien­tom. Wyda­wało mu się, że jest bez­pieczny, nikomu prze­cież nie przy­szłoby do głowy zakłó­cać rewi­zją wieczny odpo­czy­nek nie­bosz­czy­kom znaj­du­ją­cym się w prze­wo­żo­nych przez Roberta trum­nach. Naj­wy­raź­niej jed­nak jakiś bystry poli­cjant wpadł na pomysł skon­tro­lo­wa­nia prze­woź­nika i wów­czas prze­ko­nano się, że zamiast ludz­kich zwłok w trum­nach znaj­duje się kon­tra­banda, a prze­mytnik tra­fił za kratki. To nie­zbyt miłe doświad­cze­nie ponoć wzbu­dziło w Rober­cie nie­uf­ność wobec władz. Dziś może dzi­wić, że prze­stępca obwi­nia o swoje nie­po­wo­dze­nia rząd i organy ści­ga­nia, a nie widzi w tym swo­jej winy, ale zde­cy­do­wana więk­szość współ­cze­snych mu Kolum­bij­czy­ków z pew­no­ścią przy­zna­łaby mu rację. I wbrew temu, co można by sądzić, prze­stęp­cza dzia­łal­ność Roberta nie była by­naj­mniej powo­dem do wstydu wśród jego rodziny i potom­ków. Wręcz prze­ciw­nie, przez wiele lat Pablo i jego rodzeń­stwo byli kar­mieni opo­wie­ściami o swoim zarad­nym i przed­się­bior­czym dziadku, któ­rego postać była oto­czona nie­malże kul­tem w gro­nie naj­bliż­szych.

W nie­któ­rych opra­co­wa­niach doty­czą­cych dzie­ciń­stwa Pabla Esco­bara można prze­czy­tać, iż wycho­wy­wał się w sto­sun­kowo zamoż­nej rodzi­nie, inne wspo­mi­nają o bie­dzie w rodzin­nym domu. On sam ofi­cjal­nie przy­chy­lał się raczej do tej dru­giej wer­sji, skoro w wywia­dzie udzie­lo­nym w okre­sie, kiedy sta­rał się zaist­nieć w poli­tyce, zapew­niał: „Moja rodzina nie miała zna­czą­cych zaso­bów eko­no­micz­nych i doświad­czy­li­śmy trud­no­ści, jakich doświad­cza więk­szość Kolum­bij­czy­ków, więc te pro­blemy nie są nam obce, znamy je dogłęb­nie i rozu­miemy”6. Jak to zwy­kle bywa w takich przy­pad­kach, prawda leży pośrodku, bo przy­szły baron nar­ko­ty­kowy uro­dził się 1 grud­nia 1949 roku, jako drugi z kolei syn, w dobrze sytu­owa­nej rodzi­nie hodowcy bydła. Jego ojciec, Abel de Jesús Esco­bar, był wła­ści­cie­lem dosko­nale pro­spe­ru­ją­cego gospo­dar­stwa w Rio­ne­gro i posia­da­czem ośmiu­set sztuk bydła. Pech chciał, że kiedy Pablo był jesz­cze małym dziec­kiem, stado zdzie­siąt­ko­wała bli­żej nie­znana cho­roba zakaźna, co dopro­wa­dziło jego ojca do ban­kruc­twa i rodzina musiała się prze­nieść do mia­sta, a kon­kret­nie do Titiribí, gdzie matka Pabla, Her­milda, zna­la­zła pracę. Na szczę­ście dla całej rodziny pani Esco­bar była wykształ­coną kobietą i zanim wyszła za mąż, pra­co­wała jako nauczy­cielka. Teraz, w obli­czu tara­pa­tów finan­so­wych, w które wpadł jej mał­żo­nek, posta­no­wiła iść do pracy, zresztą w nowym miej­scu zamiesz­ka­nia bez pro­blemu zna­la­zła zatrud­nie­nie w szkole. Nie­stety, jej zarobki nie pozwa­lały na utrzy­ma­nie domu na takim pozio­mie jak wcze­śniej. „Miesz­ka­li­śmy skrom­nie, w drew­nia­nym domku o jed­nej izbie, która słu­żyła za sypial­nię dla nas wszyst­kich – rodzi­ców, sio­stry oraz Pabla i mnie – czy­tamy na kar­tach Księ­go­wego mafii. – Mie­li­śmy dwa mate­race. Jeden wie­czo­rem roz­kła­dało się na pod­ło­dze i na nim spa­li­śmy my – dzie­ciaki. Z jedze­niem było kru­cho, ledwo star­czało. Do szkoły cho­dzi­li­śmy pie­chotą. Doj­ście zaj­mo­wało cztery godziny. Żeby zdą­żyć na lek­cje, zry­wa­li­śmy się z Pablem o czwar­tej rano. Byli­śmy po pro­stu biedni, jak zresztą wielu naszych roda­ków. Mama sama szyła nam szkolne mun­durki, ale czę­sto gęsto cho­dzi­li­śmy w łach­ma­nach”7. Sytu­acja była naprawdę nie­we­soła, skoro pew­nego dnia Pabla ode­słano do domu, ponie­waż nie miał butów, co dla Her­mildy było znacz­nie więk­szym upo­ko­rze­niem niż dla jej syna. Czym prę­dzej zacią­gnęła kre­dyt, by poży­czone pie­nią­dze wydać na naj­bliż­szym baza­rze na buty dla swego dziecka. W ten sam spo­sób zdo­była środki na rower dla star­szego z braci, a i tak stać ją było wyłącz­nie na zakup uży­wa­nego pojazdu. Roberto woził na nim do szkoły sie­bie i swo­jego młod­szego brata, dzięki czemu zabie­rało im to znacz­nie mniej czasu niż wcze­śniej – jechali tam tylko godzinę.

Z cza­sów pobytu w Titiribí pocho­dzi jedno z naj­dra­ma­tycz­niej­szych wspo­mnień w życiu obu braci. Pew­nej nocy do drzwi ich domo­stwa zapu­kali, a w zasa­dzie zało­mo­tali, rebe­lianci. Zarówno Abel, jak i jego żona dosko­nale zda­wali sobie sprawę, że jeżeli żądni krwi par­ty­zanci ich dopadną, będzie to ozna­czało śmierć dla całej rodziny. Prze­ra­żona Her­milda wło­żyła jeden z mate­racy pod łóżko i kazała tam się scho­wać trójce swo­ich dzieci, bo oprócz Roberta i Pabla miała także córkę Glo­rię. Oboje z Ablem prak­tycz­nie żegnali się z życiem, acz­kol­wiek mieli nadzieję, że uda im się ura­to­wać cho­ciażby dzieci. Sytu­acja jed­nak nie­po­ko­jąco się zmie­niła, gdyż rebe­lianci, nie mogąc wywa­żyć solid­nych drzwi, oblali je ben­zyną i pod­pa­lili. Na szczę­ście dla Esco­ba­rów wła­śnie w tym cza­sie przy­były rzą­dowe woj­ska, które odparły atak par­ty­zan­tów, tym samym oca­la­jąc życie Pabla i jego rodziny. Wpraw­dzie Abel, jego żona i dzieci wyszli cało z tej nie­bez­piecz­nej przy­gody, ale stra­cili dom, który doszczęt­nie spło­nął. „Poświata pożaru wyła­wiała z ciem­no­ści ciała pomor­do­wa­nych – wspo­mina Roberto. – Jedne leżały w rynsz­toku, inne zwi­sały z ulicz­nych lamp, bo czę­ści ofiar zadano śmierć przez powie­sze­nie. Chu­sme­ros oblali ciała ben­zyną i pod­pa­lili. Do końca życia będę pamię­tał swąd palą­cych się zwłok. Nio­słem Pabla. Wtu­lił się we mnie tak mocno, jakby miał tak zostać na zawsze”8.

Wpraw­dzie Abel i Her­milda po tych dra­ma­tycz­nych wyda­rze­niach jakoś się pozbie­rali, ale w mia­steczku na­dal było nie­bez­piecz­nie, dla­tego posta­no­wili ode­słać dwóch naj­star­szych synów do ich babki ze strony matki, Inés, która miesz­kała w Medellín, leżą­cym w pół­nocno-zachod­niej czę­ści Kolum­bii. Wtedy jesz­cze to piękne mia­sto nikomu nie koja­rzyło się z nie­sław­nym kar­te­lem zało­żo­nym i kie­ro­wa­nym przez Pabla Esco­bara, a jedy­nie z pięk­nymi wido­kami, wyjąt­kowo łagod­nym kli­ma­tem, bujną roślin­no­ścią, która zda­niem wielu jest rów­nie zachwy­ca­jąca jak na Hawa­jach czy na Made­rze. Zresztą do dziś nazy­wane jest „mia­stem wiecz­nej wio­sny”. Babci Roberta i Pabla wio­dło się nie­źle, gdyż była bar­dzo przed­się­bior­czą kobietą: pro­du­ko­wała wyśmie­nite sosy i przy­prawy, które sprze­da­wała w miej­sco­wych super­mar­ke­tach. Odda­nych jej pod opiekę wnu­ków wycho­wy­wała surowo, przy­kła­da­jąc wielką wagę do kwe­stii wiary i reli­gii, dla­tego codzien­nie cho­dziła z nimi do kościoła.

Taką wer­sję wyda­rzeń podaje Roberto, pod­czas gdy syn Pabla w swo­jej książce poświę­co­nej nie­sław­nemu ojcu nie wspo­mina o żad­nej zara­zie bydła, która pozba­wiła Abla Esco­bara źró­dła utrzy­ma­nia. Twier­dzi nato­miast, iż gospo­dar­stwo dziadka Abla przy­no­siło sta­now­czo zbyt małe dochody, żeby utrzy­mać rodzinę. Zde­spe­ro­wany męż­czy­zna długo szu­kał dla sie­bie zaję­cia, by osta­tecz­nie zostać major­do­mu­sem w hacjen­dzie El Tesoro, nale­żą­cej do zna­nego przy­wódcy poli­tycz­nego z Antio­quii, Joaquína Val­lejo Arbeláeza. On też został chrzest­nym małego Pabla. Tym­cza­sem Her­milda nie miała zamiaru obej­mo­wać posady poko­jówki ani słu­żą­cej, czego zazwy­czaj ocze­ki­wano od żon męż­czyzn zatrud­nio­nych w boga­tych domach, dla­tego posta­no­wiła wró­cić do zawodu nauczy­cielki. Pomimo sprze­ciwu swo­jego męża, któ­rego ego bar­dzo cier­piało na myśl, że jego żona ma pra­co­wać, bo ozna­cza­łoby to, iż nie jest w sta­nie sam utrzy­mać rodziny, zło­żyła poda­nie o przy­ję­cie do szkoły w dowol­nym miej­scu depar­ta­mentu. Zda­niem Juana Pabla Esco­bara przy­dział do szkoły w gmi­nie Titiribí w połu­dniowo-zachod­niej Antio­quii był rodza­jem kary wymie­rzo­nym przez urzęd­ni­ków kobie­cie, która – mimo że była zamężna i miała dzieci – ośmie­liła się pra­co­wać zarob­kowo. Nie­stety, obję­cie przez nią posady w odle­głej miej­sco­wo­ści ozna­czało rów­nież prze­pro­wadzkę całej rodziny, a to wią­zało się z utratą posady major­do­musa przez jej męża. Po prze­nie­sie­niu się do Titiribí Abel długo nie mógł zna­leźć sta­łego zatrud­nie­nia, co ponow­nie wpę­dziło rodzinę w pro­blemy finan­sowe. Pod­czas gdy Roberto Esco­bar w swo­jej książce wspo­mina tylko o jed­nej nie­bez­piecz­nej sytu­acji, którą prze­szła rodzina w związku z toczą­cymi się wów­czas w Kolum­bii wal­kami, jego bra­ta­nek twier­dzi, że bab­cia i dzia­dek nie­je­den raz musieli ukry­wać się przed par­ty­zan­tami i kil­ka­krot­nie zmie­niali miej­sce zamiesz­ka­nia. „W tam­tym okre­sie co naj­mniej cztery razy zmie­niali szkołę, by ujść przed »awan­tur­ni­kami«. Po Titiribí prze­nie­śli się do Girar­doty i innych wsi, a zagro­że­nie stało się ich chle­bem powsze­dnim”9. Twier­dzi też, że jego bab­cia opo­wia­dała mu o bez­po­śred­nim nie­bez­pie­czeń­stwie, jakie stwa­rzali dla całej rodziny par­ty­zanci, przy czym wyda­rze­nia miały zupeł­nie inny prze­bieg, niż rela­cjo­no­wał jego stryj. „Wciąż jesz­cze poru­szona wspo­mi­nała, jak pew­nej zim­nej, desz­czo­wej nocy czte­rech ban­dy­tów przy­szło po nich z macze­tami i musieli scho­wać się w jed­nej ze szkol­nych sal, zamy­ka­jąc wcze­śniej drzwi na klucz, by nie ucięli im głów, co w tam­tym okre­sie było powszechną prak­tyką zarówno wśród libe­ra­łów, jak i kon­ser­wa­ty­stów. Śmier­tel­nie prze­ra­żona bab­cia powie­działa dziad­kowi i dzie­ciom, żeby zacho­wali abso­lutną ciszę, nie ruszali się z pod­łogi, nie wyglą­dali przez okna, bo na ścia­nach widziała cie­nie mor­der­ców. W tam­tym momen­cie, kiedy wyda­wało jej się, że już wszystko stra­cone, oddała życie pod opiekę osoby z jedy­nego obrazka świę­tego, jaki znaj­do­wał się w sali: Dzie­ciątka Jezus z Ato­chy. Szep­tem przy­się­gła, że jeśli ocali ich tam­tej nocy, wybu­duje kościół na jego cześć”10. Nie wia­domo zatem, czy par­ty­zanci napa­dli na rodzinę Esco­ba­rów, kiedy ci spali w domu, jak chce Roberto, czy też, jak pisze Juan Pablo, do dra­ma­tycz­nej sytu­acji doszło w szkole. Nie możemy także wyklu­czyć, że obie wer­sje są praw­dziwe, bo prze­cież czasy były wyjąt­kowo nie­spo­kojne. Fak­tem nato­miast jest, że matka Pabla do końca swych dni odda­wała szcze­gólną cześć Dzie­ciątku Jezus z Ato­chy – miała jego ołta­rzyk w swoim pokoju, a obra­zek z tym wize­run­kiem nosiła zawsze przy sobie. Dzięki młod­szemu synowi speł­niła też przy­rze­cze­nie dane w obli­czu zagro­że­nia życia – kościół pod wezwa­niem Dzie­ciątka Jezus z Ato­chy powstał na tere­nie jed­nego z osie­dli domów socjal­nych zbu­do­wa­nych przez Pabla Esco­bara. Juan Pablo twier­dzi rów­nież, że poszu­ki­wa­nie bez­piecz­nej przy­stani zakoń­czyło się, kiedy Her­milda otrzy­mała od mini­ster­stwa edu­ka­cji przy­dział do szkoły przy dro­dze do Guay­abito w Rio­ne­gro. Pla­cówka mie­ściła się w sta­rym budynku z dwiema kla­sami, łazienką i dużym poko­jem, w któ­rym musiała pomie­ścić się cała ośmio­oso­bowa wów­czas rodzina. Pomimo wspo­mnia­nych nie­bez­pie­czeństw i per­tur­ba­cji Abel docze­kał się ze swoją żoną aż sied­miorga dzieci. Przy­szły baron nar­ko­ty­kowy miał jed­nego star­szego brata, Roberta, oraz piątkę młod­szego rodzeń­stwa – trzy sio­stry (Glo­rię Ines, Albę Marinę, Luz Marię) i brata Arge­mira. W 1958 roku rodzina powięk­szyła się o jesz­cze jed­nego chłopca, Luisa Fer­nando, któ­remu było pisane wyjąt­kowo krót­kie życie, i to nie­jako na jego życze­nie, bo jako młody chło­pak wszedł w kon­flikt z pra­wem i w wieku dzie­więt­na­stu lat został zamor­do­wany.

Juan Pablo podaje też zupeł­nie inne oko­licz­no­ści prze­pro­wadzki rodziny do Medellín. Według niego była to decy­zja jego matki, która zała­twiła sobie prze­nie­sie­nie do jed­nej z tam­tej­szych szkół. Zro­biła to celowo, chcąc zapew­nić gro­madce swo­ich dzieci nale­żyte wykształ­ce­nie w przy­szło­ści, czego nie mogła zro­bić, miesz­ka­jąc z dala od mia­sta. Syn Esco­bara potwier­dza rów­nież, że począt­kowo rodzina miesz­kała u matki Her­mildy, ale „ich tułaczka by­naj­mniej nie dobie­gła końca. W ciągu następ­nych dwóch lat bab­cia [Her­milda] została prze­nie­siona do szkół Cara­cas i San Ber­nar­dita, przy czym kil­ka­krot­nie się prze­pro­wa­dzali”. Osta­tecz­nie osie­dlili się w dziel­nicy La Paz, gdzie zamiesz­kali w trzy­po­ko­jo­wym wygod­nym domu, zaj­mu­jąc dwa naj­więk­sze pokoje, nato­miast trzeci Abel prze­zna­czył na nowy inte­res – pro­wa­dzony przez sie­bie sklep. Tak się nie­szczę­śli­wie dla rodziny zło­żyło, że skle­pik pana Esco­bara zban­kru­to­wał zale­d­wie kilka mie­sięcy po otwar­ciu. Opusz­czone pomiesz­cze­nie zajął Pablo, który poma­lo­wał je na swój ulu­biony nie­bie­ski kolor, a pocze­sne miej­sce zaj­mo­wała w nim biblio­teczka, w któ­rej chło­piec usta­wił zbiór ame­ry­kań­skich cza­so­pism „Reader’s Digest” oraz bio­gra­fie dwóch komu­ni­stycz­nych przy­wód­ców, Lenina i Mao.

Roberto jed­nak dobrze wspo­mina te czasy, doda­jąc, iż wraz z Pablem byli typo­wymi dziećmi Medellín. Ich ulu­bioną zabawą było zjeż­dża­nie po stro­mych uli­cach na samo­dziel­nie zbu­do­wa­nych drew­nia­nych wóz­kach i robie­nie psi­ku­sów sąsia­dom. Wraz z innymi dziećmi przy­kle­jali cho­ciażby gumą do żucia przy­ci­ski od dzwon­ków w sąsied­nich domach w ten spo­sób, żeby bez prze­rwy dzwo­niły, a potem ucie­kali co sił w nogach, by z ukry­cia obser­wo­wać roz­sier­dzo­nych miesz­kań­ców, usi­łu­ją­cych oczy­ścić przy­ci­ski. Wraz z innymi toczyli bitwy na jajka albo roz­gry­wali mecze piłki noż­nej, uży­wa­jąc do tego celu piłki wła­sno­ręcz­nie wyko­na­nej ze szmat i z rekla­mó­wek. Roberto wspo­mina, że Pablo był naj­młod­szy z całej gro­madki, ale dał się poznać jako uro­dzony przy­wódca i starsi kole­dzy liczyli się z jego zda­niem. Kiedy pew­nego dnia poli­cjanci zabro­nili im grać na ulicy, a przy oka­zji zabrali im piłkę, młod­szy z braci Esco­ba­rów zapro­po­no­wał swoim kole­gom, żeby w ramach zemsty obrzu­cić ich kamie­niami, co ci wyko­nali bez naj­mniej­szego sprze­ciwu. Jak można się domy­ślić, nie obyło się bez kon­se­kwen­cji, zwłasz­cza że jeden z kamieni tra­fił w szybę radio­wozu. Poli­cjanci dopa­dli kilku z chłop­ców, w tym Pabla i jego brata, i zabrali ich na komi­sa­riat, gdzie zagro­żono im, że spę­dzą w aresz­cie cały dzień. Oczy­wi­ście były to jedy­nie czcze pogróżki, komen­dant chciał po pro­stu napę­dzić łobu­zia­kom stra­cha i oduczyć ich takich zabaw, ale wszy­scy chłopcy byli prze­ra­żeni. Z wyjąt­kiem naj­młod­szego z grupy, Pabla Esco­bara. On jako jedyny odwa­żył się ode­zwać. Nie oka­zu­jąc cie­nia stra­chu, oświad­czył samemu komen­dantowi: „Nie robi­li­śmy nic złego. Zło­ściło nas tylko, że zabie­ra­cie nam piłkę. Pro­szę, niech nas pan wypu­ści, odwdzię­czymy się”11. Z bie­giem czasu auto­ry­tet Pabla w gro­nie kole­gów wzra­stał, a potem wielu z nich dołą­czyło do zało­żo­nego przez niego kar­telu nar­ko­ty­ko­wego.

O ile obaj bra­cia Esco­ba­ro­wie dosko­nale odna­leźli się w Medellín, podob­nie jak ich matka, o tyle Abel Esco­bar czuł się tam wyjąt­kowo źle. Po krót­kim poby­cie w mie­ście wró­cił na wieś i najął się do pracy na roli, a rodzina od czasu do czasu go odwie­dzała. I ni­gdy nie chciał już zre­zy­gno­wać ze swo­jej pasji, po wielu pery­pe­tiach został boga­tym far­me­rem, a do mia­sta już nie wró­cił, rezy­gnu­jąc z życia w luk­su­sach, jakie zapew­niał mu Pablo. Miesz­kał w bar­dzo dobrze pro­spe­ru­ją­cym majątku ziem­skim El Tablazo, ale ni­gdy nie zerwał kon­tak­tów z rodziną młod­szego syna i wspie­rał go nawet w naj­gor­szych okre­sach jego życia, kiedy ukry­wał się przed orga­nami ści­ga­nia. „Pamię­tam dys­kre­cję cechu­jącą dziadka Abla i jego rady­kalną decy­zję, by nie porzu­cać życia na wsi – wspo­mina Juan Pablo Esco­bar. – Nawet w naj­gor­szych okre­sach, kiedy ucie­ka­li­śmy przed wła­dzami z jed­nej kry­jówki do dru­giej, on tak to zała­twiał, że co mie­siąc docie­rał do nas worek ziem­nia­ków z jego uprawy. W ten mil­czący spo­sób oka­zy­wał nam swą miłość”12.

Przy­szły król koka­iny wyróż­niał się nie tylko jako uliczny chu­li­gan, był bowiem wyjąt­kowo dobrym uczniem, podob­nie zresztą jak jego star­szy brat, który miał nie­małe zdol­no­ści mate­ma­tyczne. W swo­jej książce wspo­mina, iż uwiel­biał roz­wią­zy­wać wszel­kiego rodzaju łami­główki lub zada­nia i dosko­nale liczył w pamięci. Miał rów­nież nad­zwy­czajną pamięć do liczb, co miało oka­zać się nie­by­wale przy­datne w trak­cie póź­niej­szej pracy w kie­ro­wa­nym przez Pabla kar­telu. Miał też inną pasję – kolar­stwo. Od dziecka uwiel­biał ści­gać się na rowe­rze, podob­nie jak jego młod­szy brat, acz­kol­wiek zda­niem Juana Pabla Esco­bara miłość do rowe­ro­wych wyści­gów stała się źró­dłem nie­chęci i nie­sna­sek mię­dzy braćmi. „Z cza­sem Roberto zaczął upra­wiać kolar­stwo i poja­wiła się mię­dzy nimi silna rywa­li­za­cja. Star­szy brat strasz­nie się wście­kał, ponie­waż codzien­nie ciężko tre­no­wał, a Pablo, któ­remu nie chciało się przy­kła­dać do jazdy na rowe­rze, i tak zawsze go wyprze­dzał, gdy się ści­gali. Ta pozor­nie nie­winna zabawa pogłę­biła nie­chęć Roberta do mojego ojca, co potem jesz­cze się nasi­liło, kiedy ten znów prze­go­nił Roberta i jako pierw­szy został milio­ne­rem”13. Jed­nak czy­ta­jąc wynu­rze­nia star­szego Esco­bara, można odnieść wra­że­nie, że wraz z Pablem sta­no­wili zgrany bra­ter­ski duet. Ale nawet on przy­znaje, że Pablo nie spę­dzał z nim zbyt wiele czasu, bo trzy­mał ze swoim kuzy­nem Gusta­vem Gavi­rią. Chłopcy zadzierz­gnęli więzy trwa­ją­cej do końca ich życia przy­jaźni, kiedy Roberto zaczął na poważ­nie zaj­mo­wać się wyści­gami kolar­skimi, bio­rąc udział w wielu lokal­nych zawo­dach. Pewną prze­szkodą w karie­rze kola­rza był brak środ­ków na pokry­cie kosz­tów udziału w zawo­dach, ale udało się temu zara­dzić, kiedy Roberto zyskał spon­sora w postaci jed­nego z miej­sco­wych sprze­daw­ców sprzętu AGD. Pod­czas gdy star­szy z synów Abla i Her­mildy reali­zo­wał się jako kolarz, a potem han­dlo­wiec, jego młod­szy brat miał znacz­nie więk­sze ambi­cje – posta­no­wił zostać milio­ne­rem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Za: „Pablo Esco­bar był potwo­rem. Kropka”. Vir­gi­nia Val­lejo wie, co mówi. Była kochanką naj­po­tęż­niej­szego czło­wieka świata, wywiad prze­pro­wa­dził Michał­Gost­kie­wicz, [na:] gazeta.pl [online], https://week­end.gazeta.pl/week­end/7,177333,21877195,pablo-esco­bar-byl-potwo­rem-kropka-vir­gi­nia-val­lejo-wie.html [wróć]

D. Fisher, Od autora, [w:] D. Fisher, R. Esco­bar, Księ­gowy mafii, War­szawa 2018, s. 2. [wróć]

D. Fisher, R. Esco­bar, Księ­gowy…, dz. cyt., s. 11. [wróć]

Za: Czy par­tia kolum­bij­skich par­ty­zan­tów ma per­spek­tywy? Były dyplo­mata: W Kolum­bii wciąż są róż­nice mię­dzy bied­nymi a boga­tymi, [na:] pol­skie­ra­dio.pl [online], https://jedynka.pol­skie­ra­dio.pl/arty­kul/1831683,Czy-par­tia-kolum­bij­skich-par­ty­zant%C3%B3w-ma-per­spek­tywy-By%C5%82y-dyplo­mata-w-Kolum­bii-wci%C4%85%C5%BC-s%C4%85-r%C3%B3%C5%BCnice-mi%C4%99dzy-bied­nymi-i-boga­tymi [wróć]

S. Mar­ro­quin, Syn Pablo Esco­bara: po śmierci ojca kar­tele chciały zapła­cić cztery miliony dola­rów za moją głowę, wywiad prze­pro­wa­dził Kamil Turecki, [na:] onet.pl [online], wia­do­mo­sci.onet.pl/tylko-w-one­cie/syn-pablo-esco­bara-kar­tele-chcialy-zapla­cic-cztery-mln-dol-za-moja-glowe/xbdz­lxl [wróć]

[wróć]

D. Fisher, R. Esco­bar, Księ­gowy…, dz. cyt., s. 12. [wróć]

Tamże, s. 13. [wróć]

J.P. Esco­bar, Mój ojciec Pablo Esco­bar, tłum. M. Olej­nik, Poznań 2017, s. 112. [wróć]

Tamże, s. 112–113. [wróć]

Za: D. Fisher, R. Esco­bar, Księ­gowy…, dz. cyt., s. 15. [wróć]

J.P. Esco­bar, Mój ojciec…, dz. cyt., s. 95. [wróć]

Tamże, s. 114. [wróć]