Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Majorka – hiszpańska wyspa z archipelagu Balearów, piękna uwodzicielka, która roztacza czar turkusowych zatok i zachodzącego słońca oraz rozkwita białymi jak śnieg migdałowcami. To miejsce, gdzie góry schodzą do morza, a u ich podnóża przycupnęły miasteczka, które zaskakują swoją historią i tradycjami – jak Fornalutx, Deià, Sóller czy Valldemossa. Na Majorce, trójjęzycznej wyspie, usłyszymy hiszpański, kataloński i majorkański. To tutaj można posmakować ryżu po arabsku, lokalnych drożdżówek (enseimad), pączków (bunyoli), likieru migdałowego i dobrego wina oraz poczuć zapach pomarańczy i cytryn. Oczami autorki oglądamy kolorowe tkaniny ikaty i tańczące diabły, razem z nią spacerujemy starymi uliczkami Palmy, wybieramy się na targ rybny oraz wyruszamy śladami Fryderyka Chopina, George Sand i Agathy Christie, a także… Michaela Douglasa oraz Borisa Beckera.
Autorka, związana z wyspą od wielu lat, z humorem opisuje to, co zna od podszewki. Poszukuje Majorki ukrytej przed okiem masowego turysty. Tropi ślady jej historii i kultury, sięga do legend. Cofa się w czasie, odkrywając, co pozostawili po sobie starożytni Rzymianie, Arabowie i chrześcijanie. Przedstawia barwne postacie, które zaludniały karty majorkańskiej historii. Zdradza fascynacje wyspą artystów i celebrytów z różnych krajów i epok. Odkrywa, jacy są Majorkańczycy naprawdę - jak świętują, co jedzą i jak żyją na co dzień.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 190
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Miejsce poetyczne, natura cudowna, potężna i dzika, z morzem u obu krańców horyzontu, wokół nas wspaniałe szczyty, orły zapuszczające się po żer między drzewa pomarańczowe w naszym ogrodzie, droga wysadzana cyprysami, ze szczytu naszej góry schodząca w głąb wąwozu, strumienie obrzeżone mirtami, palmy u naszych stóp – trudno o coś wspanialszego od tego miejsca”[1] – pisała George Sand prawie dwieście lat temu, jakby patrzyła na Majorkę dzisiaj, bo jej piękno nadal trwa i niezmiennie zachwyca.
Wiele starych majorkańskich rezydencji zamienia się w luksusowe hotele
Zachodnie wybrzeże
I.
Moja wyspa
Majorka jest jak piękna kobieta – łatwo się w niej zakochać, ale to zwykle trudna i często nieodwzajemniona miłość. Dlatego wielu admiratorów odchodzi z kwitkiem, inni długo i bez powodzenia walczą o jej względy, a tylko nieliczni, ci bezwarunkowo zakochani, trwają przy niej przez lata, znosząc wszelkie przykrości i niewygody tego jednostronnego uczucia.
Do tych najwierniejszych wielbicieli należę ja. Moja fascynacja wyspą trwa już ponad ćwierć wieku i mimo często niesprzyjających wiatrów nie wyobrażam sobie życia bez Majorki, szczególnie podczas zimowych miesięcy.
Zaczęło się banalnie – po raz pierwszy przyleciałam na wyspę w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych na krótkie wakacje. Miałam szczęście zamieszkać w stylowym hotelu La Residencia, położonym na słonecznym stoku w malowniczej miejscowości Deià (Deyá). Z tarasu apartamentu rozciągał się widok na zachodzące w morzu słońce, wart więcej niż pięć hotelowych gwiazdek, a palmy, pomarańczowe gaje i zawsze błękitne niebo tworzyły bajeczną scenerię moich wakacji. Znalazłam się w raju, do którego wracałam potem każdego lata. Zwykle zatrzymywałam się ze swoim małym synkiem w domu przyjaciółki niedaleko Palmy, poznając codzienne życie na wyspie. Syn chodził do letniej szkółki, a ja na wędrówki po mieście albo na targ podpatrywać lokalne zwyczaje, smaki i smaczki. Aż w końcu życiowe okoliczności tak się ułożyły, że pewnego sierpniowego dnia 2001 roku mogłam spakować cały dobytek do wielkiej lory i przeprowadzić się tu z synem na stałe.
Nie wyobrażam sobie życia bez Majorki
Majorka od razu wystawiła mnie na próbę. Domek, który wynajęłam korespondencyjnie na podstawie zdjęć z internetu, okazał się niemalże ruderą zamieszkałą przez ogromne karaluchy, które z początku wzięłam za niewinne chrabąszcze. U mojego ówczesnego narzeczonego, który miał do nas niebawem dołączyć, zdiagnozowano poważną chorobę, która zatrzymała go w szpitalu na długie miesiące. Zaledwie parę dni później, 11 września, atak terrorystyczny w Ameryce odciął nas od siebie, a Majorkę od świata – lotnisko w Palmie zamknięto na cztery spusty. Jednocześnie, zupełnie nietypowo jak na wrzesień, popsuła się pogoda i moją słoneczną wyspę na wiele dni spowiła gęsta mgła, a do smutnego palmeńskiego portu, w którym wcześniej podziwiałam luksusowe jachty, wpłynęły groźne okręty wojenne. Jakby tego było mało, na początku października wyspę nawiedziły niespotykanie silne ulewy, a nasz domek, z powodu niedrożnych odpływów, znalazł się częściowo pod wodą. Chodziłam po położonym na najniższym piętrze salonie w kaloszach, wylewałam wodę wiadrami i próbowałam nie zwariować.
Udało się! Przetrwałam. Przestało padać, karaluchy zostały pożarte przez łakome jaszczurki, samoloty znów latały, syn polubił nową szkołę, zaczęliśmy osiadać w nowej rzeczywistości. Spełniłam swoje marzenia, zamieszkałam dosłownie pod palmami i pod Palmą, z okna widziałam odległą panoramę miasta i bezkresne morze, w ogródku dojrzewały pomarańcze i prawie codziennie świeciło słońce. Czego chcieć więcej? Było pięknie i wesoło, ale też czasami ciężko i samotnie. To wszystko – nasze przygody, codzienność, ludzie, których poznaliśmy – zainspirowało mnie do napisania książki Rok na Majorce[2]. W rzeczywistości nie był to rok, ale dwa lata, a potem, mieszkając już na stałe w Polsce, uciekałam każdej zimy na moją wyspę. Najpierw były to krótkie wypady, a gdy syn dorósł i już nie wymagał matkowania, zostawałam na Majorce przez miesiąc, potem dwa, trzy... Aż wreszcie w zeszłym roku pandemia zatrzymała mnie tu na dłużej. I jak dotąd wygląda na to, że jesteśmy już na siebie miło skazane.
Banyalbufar – górska wioska położona na kamiennych tarasach
Zanim przyjechałam tu po raz pierwszy w latach dziewięćdziesiątych, miałam o Majorce jak najgorsze zdanie. W tamtym czasie spędzałam wakacje na Mazurach, w Grecji, w dawnej Jugosławii, czasami na Ibizie, która była modna, miała dyskretny urok hipisowskiego luksusu i magnetyzm marihuany palonej na plaży przy dźwiękach muzyki z Café del Mar.
Za to Majorka w krajach niemieckojęzycznych, a mieszkałam wtedy w Austrii, nie cieszyła się dobrą opinią. Nazywano ją wprost „Putzfraueninsel”, Wyspą Sprzątaczek, bo wielu kojarzyła się z miejscem taniego wypoczynku all inclusive dla niewymagających turystów. Łatka przylgnęła do niej nie bez powodu – już od lat sześćdziesiątych hotelowe gmaszyska, którymi zabudowano najpiękniejsze plaże, i czarterowy boom kusiły klientów niskimi cenami i niewyszukaną ofertą. To wtedy powstały wielkie urbanistyczne makabryły, jak zbudowane od zera miejscowości S’Arenal (El Arenal) czy Magaluf, które stoją i straszą, lekko podrasowane, do dziś. Bez planu, gustu, historii i kultury. Gdzieś z dala od tego kryła się inna Majorka – wyspa artystów, hipisów, milionerów, poszukiwaczy przygód, bankrutów, wszelkiej maści uciekinierów przed dotychczasowym życiem, fiskusem albo małżonkiem. Majorka zdystansowana do masowej turystyki, zaszyta w swoich wiejskich domach, nadmorskich rezydencjach, alternatywnych komunach, stylowych mieszkaniach staromiejskich kamienic czy uroczych domkach małych miasteczek, snobująca się na „prawdziwe lokalne życie”. No i oczywiście Majorka tubylców, tych urodzonych na wyspie, którzy pomału zaczynają być mniejszością, wypierani przez cudzoziemców stęsknionych za śródziemnomorskim flair albo przybyłych tu za chlebem.
I nawet jeśli skuszeni superofertą last minute wylądujecie w jednej z turystycznych twierdz przy zatłoczonej plaży, nie traćcie czasu na rozwodnione drinki przy hotelowym basenie! Poznajcie wyspę, jej wspaniałe krajobrazy, ludzi, kuchnię, historię. Odkryjcie prawdziwą Majorkę.
Źródła zdjęć
archiwum autorki: s. 8, 12, 18
Barbara Czartoryska: s. 10
Shutterstock: s. 6–7, s. 17 – Konstantin Tronin
Przypisy