Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Malwina i Eliza, dwie przyjaciółki z Kraśnika, postanawiają spędzić Wielkanoc z dala od domu. Zbieg okoliczności sprawia, że trafiają do małej wioski w okolicach Giżycka, a spotkanie z ogrodowym krasnalem zmusza je do zmiany kwatery.
Pensjonat „Olszynka” wydaje się idealnym miejscem na świąteczny wypoczynek – dysponuje rozległym terenem rekreacyjnym, urokliwą rzeczką w pobliżu, dostępem do jeziora i… zaskakującym wysypem nieboszczek. Nie można zatem się dziwić, że zachwycone rozrywką kraśniczanki z zapałem przystępują do śledztwa.
Jakie tajemnice ukrywają goście pensjonatu? Co zwiastuje niewinny zapach bergamotki? Czy Malwinie i Elizie uda się rozwiązać zagadkę kolejnych zgonów? Gwarantujemy, że kibicując ich kolejnemu śledztwu, padniecie trupem z wrażenia!
Autorka książki – Małgorzata J. Kursa – to Kraśniczanka wzrostu mizernego, który to feler rekompensuje nadmiarem wyobraźni. Wieczna optymistka, antytalent techniczny i potulny ludzki podnóżek kocura o imieniu Duszek. Redaktorka literackiego portalu Książka zamiast Kwiatka i autorka kilkunastu humorystycznych powieści. Nakładem Liry ukazała się dotychczas jej „Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2020
© Copyright by Małgorzata J. Kursa, 2020
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja i korekta: Joanna Fortuna
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcia na okładce: © Tetiana Kulikova,
© Eike Leppert/123rf.com, © anela47/AdobeStock.com
Zdjęcie Małgorzaty Kursy: © archiwum prywatne
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska
Wydanie elektroniczne 2019
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2020
ISBN: 978-83-66503-63-2 (EPUB); 978-83-66503-64-9 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Malwina Letycja Pędziwiatr po raz kolejny przejeżdżała przez Krukielniki, usiłując opanować zniecierpliwienie, zmęczenie sześciogodzinną jazdą i chęć natychmiastowego ubicia najlepszej przyjaciółki.
Miesiąc wcześniej panie zgodnie doszły do wniosku, że pora na wnuki (najchętniej płci żeńskiej). Obie wciąż są dziarskie i pełne energii, bogate w życiowe doświadczenia. Jeśli swoją wiedzę mają przekazać następnemu pokoleniu, nie mają na co czekać. Wiadomo, że starość to stan umysłu, ale ciało swoje fochy miewa, a i przypadki chodzą po ludziach. Lepiej nie kusić losu. Zanim wnuki będą w stanie przyswoić sobie (i zapamiętać!) babcine mądrości, trochę czasu minie... Najpierw należało jednakowoż te wnuki mieć. Dlatego Malwina i Eliza uznały, że tydzień przed Wielkanocą i same święta spędzą z dala od dzieci. Niech się potomstwo spokojnie rozmnaża.
Ponieważ Malwina już wiedziała, że przed każdymi świętami ma mnóstwo zamówień i musi się z nich wywiązać (była właścicielką barku, a coraz więcej klientów zamawiało u niej jedzenie na różne okazje), sprawę zakwaterowania scedowała na Elizę. Nie przewidywała trudności. Przyjaciółki od lat spędzały wakacje w Ostrowiu Kierwińskim, z gospodarzami były zaprzyjaźnione, wystarczyło zadzwonić i zaklepać ulubiony dwuosobowy pokój. Kiedy jednak okazało się, że wszystkie kwatery są już zajęte, Eliza najpierw wpadła w popłoch (bo od razu wyobraziła sobie utyskiwania przyjaciółki i jej złośliwe docinki, że niczego nie potrafi załatwić), a potem zacisnęła zęby i, wspomagana przez synową, zaczęła szukać innego lokum. Znalazła je w Krukielnikach właśnie. Na zdjęciu załączonym do oferty widniał niewielki, ale przyjemny dla oka parterowy dom z werandą. Zza budynku wyglądała ściana lasu, przed nim rozpościerał się bujny ogród, po lewej niewielki sad. Cena dwuosobowego pokoju była do przyjęcia, właścicielka gwarantowała dostęp do kuchni, w pobliżu zaś do dyspozycji gości była karczma z regionalnymi potrawami, rzeka i jezioro. Należało jedynie wpłacić trzysta złotych zaliczki, co też Eliza uczyniła. Wydrukowała sobie zdjęcie kwatery i, uzbrojona w konkretny argument, zademonstrowała je przyjaciółce, kiedy tylko się spotkały. Zapracowana Malwina nawet nie pyskowała, że decyzja została podjęta bez jej udziału. Dom ze zdjęcia przypadł jej do gustu.
Teraz od godziny przemierzały cholerne Krukielniki w tę i z powrotem, usiłując znaleźć swoją kwaterę. W Malwinie narastał bulgot, zaś Eliza Barnaba z coraz większą paniką przesuwała wzrokiem po ogrodzeniach mijanych posesji, usiłując wypatrzeć podany w ogłoszeniu adres.
– Zatrzymaj się – poprosiła wreszcie z desperacją. – To nie metropolia, wszyscy się znają. Wysiądę i zapytam kogokolwiek, gdzie jest ten dom.
– Oby w ogóle był! – warknęła Malwina, zjeżdżając na pobocze. – Bo całkiem możliwe, że ktoś cię oszukał, wziął zaliczkę, a potem zlikwidował ogłoszenie! Uprzedzam, że nie zamierzam nocować pod gołym niebem!
Eliza zdusiła złośliwą uwagę na temat wątpliwej inteligencji GPS-u, z irytacją wyciągnęła z półeczki wydruk oferty i pośpiesznie wysiadła z samochodu, bo dojrzała kobietę robiącą wrażenie tutejszej.
– Proszę pani! Proszę pani! – Dopadła nieznajomej i podetknęła jej pod nos trzymaną w dłoni kartkę. – Zna pani ten adres? Jak tam dojechać? Bo chyba się zgubiłyśmy...
Zaczepiona czterdziestokilkulatka zerknęła na wydruk i uniosła brwi.
– Adres to ja znam, ale dom... Nazwisko pani wie?
– Gospodyni? Wiem – przytaknęła Eliza z nadzieją. – Józefina Hauke.
– Józefina? – Nieznajoma wydęła usta z powątpiewaniem. – Żadnej Józefiny... Zaraz. Pani poczeka... – Wyszarpnęła z kieszeni swetra komórkę i wcisnęła numer. – Maryśka? Czy ja dobrze kombinuję, że ta Jóźka Kolejarka to może mieć Józefina ze chrztu...? Ja? Nic, ale tu jakaś kobita jej szuka... Aha. No dobra... – Schowała telefon, otaksowała wzrokiem siedzącą w czerwonej mazdzie elegancką Malwinę i pochyliła się ku Elizie. – Musicie zawrócić. To na końcu wsi. Prawie za. Pojedziecie prosto i skręcicie w prawo za kapliczką. Ten dom, co go będzie widać z drogi, to wasz adres. Ale... No, ja nie wiem... – Pokręciła głową i westchnęła. – Jóźka Kolejarka... Jakby co, to tam niedaleko jest pensjonat dla turystów. „Olszynka” się nazywa. Michotek tam gospodarzy. W razie czego u niego pytajcie o nocleg. Może... – Spojrzała na zegarek i podskoczyła. – Cholera, spóźnię się! Muszę lecieć... Pani pamięta: za kapliczką w prawo!
Eliza powiodła za nią spojrzeniem, zerknęła na trzymaną w dłoni kartkę i poczuła, że ogarnia ją niepokój. Reakcja rozmówczyni była nieco dziwna. Może rzeczywiście to ogłoszenie to oszustwo? Ale przynajmniej adres nie jest wymyślony. I imię prawie się zgadza... Oj tam, nie ma co kombinować. Jeśli im coś nie przypadnie do gustu, znajdą inną kwaterę. Chyba cała wieś postawiła na turystów, bo większość domów wyglądała jak pensjonaty, gdzieś musi być miejsce.
Nieco pocieszona, podreptała do samochodu.
– Już wszystko wiem – oznajmiła, wsiadając i udając, że nie dostrzega nabzdyczonej miny przyjaciółki. – Nie mogłyśmy trafić, bo to prawie za wsią i nie przy głównej ulicy... Zawracaj. Musimy skręcić w prawo za kapliczką i to już będzie meta.
Malwina bez słowa sprawdziła, czy szosa jest pusta, po czym płynnie zawróciła. Jechała wolno, by nie przegapić kapliczki, bo sama myśl, że będą się plątać po tych cholernych Krukielnikach przez kolejną godzinę, doprowadzała ją do furii. Spędziła za kierownicą kilka godzin. Postój na obiad zrobiły dopiero w Giżycku i był to głupi pomysł, bo na widok cen prawie ją krew zalała. Głodna nie była, ale zmęczenie już dawało o sobie znać. Nie wymagała wiele – chciała się umyć i wyciągnąć na wygodnym łóżku. Jej kręgosłup domagał się wypoczynku.
– Tu! Malwina, jest kapliczka! – Podekscytowana Eliza stuknęła palcem w boczną szybę, wskazując umocowaną na drzewie drewnianą skrzyneczkę z malowaną figurką jakiegoś świętego. – Tu mamy skręcić!
– Słuch mi działa, a demencji też jeszcze nie mam i pamiętam, co powiedziałaś – wycedziła przez zęby przyjaciółka, ale poczuła nikłą ulgę i nadzieję. Dotarły do celu, mimo że GPS robił wszystko, by im w tym przeszkodzić. – Też mi wskazówka. Póki liści ledwo trochę, widać, że to kapliczka, ale jak przyjdzie lato... A wystarczyłaby nazwa ulicy...
Eliza ugryzła się w język i nie skomentowała. Wiedziała, że przyjaciółka musi odreagować czas spędzony za kierownicą. Przejdzie jej do jutra. Najważniejsze, że dotarły na miejsce.
Minęły kolejne drzewa rosnące po prawej stronie drogi i jednocześnie dostrzegły metalowe ogrodzenie, zza którego prześwitywały jakieś ozdobne iglaki imitujące ogród, a w głębi stał parterowy dom ze spadzistym dachem. Niby taki sam jak na zdjęciu, ale coś tu nie pasowało.
Malwina gwałtownie zahamowała i wyszła z samochodu, lustrując wzrokiem widok.
– Gdzie ten las? – zapytała z pretensją Eliza, która wyskoczyła za nią z wydrukiem i teraz porównywała zdjęcie z ogłoszenia ze stanem rzeczywistym.
– Tam chyba. – Malwina machnęła ręką w bok; kilkadziesiąt metrów na lewo widać było szaro-brązową ścianę pni przetkaną gdzieniegdzie ciemną zielenią sosen. – Ale żadnego jeziora tu nie widzę – dodała z urazą. – A napisali, że jest parę metrów od domu. Nagle wyschło? I ten ogród... Ja bym się przyjrzała z bliska. Coś mi tu nie pasuje...
– Podejdźmy – zgodziła się przygnębiona Eliza, która właśnie stwierdziła, że jej osobiście nic tu nie pasuje.
Niepewnie zbliżyły się do ogrodzenia i przez uchyloną furtkę zajrzały na posesję. Eliza z rozgoryczeniem kontemplowała bezlistne, dość rachityczne krzewiny poutykane bez ładu i składu pomiędzy iglakami, które w niczym nie przypominały bujnego ogrodu ze zdjęcia zamieszczonego w ofercie. Przemknęło jej przez głowę, że może to wina pory roku. Wiosna dopiero się przymierzała do upiększania natury; może w rozkwicie ogród rzeczywiście wyglądał okazalej? Czasy teraz takie, że wszystko się zmienia z dnia na dzień w zależności od ludzkich kaprysów. Może i las za domem jakaś pazerna, bezmyślna zaraza wycięła?
Malwina zastygła obok niej i wszelkie bodźce przestały do niej docierać. Poza jednym. Osłupiałe i pełne obrzydzenia spojrzenie utkwiła w jednym punkcie. Tuż za furtką, pomiędzy niskimi iglakami, tkwił brodaty, uśmiechnięty filuternie krasnal z rumianymi pyzatymi policzkami. Miał ciemnoniebieski kubraczek, w gipsowej ręce dzierżył lampę typu karbidówka, a głowę osłaniała mu nieco przekrzywiona czapka, która Malwinie skojarzyła się z wojskiem.
– Co to jest?! – wysyczała, kiedy głos jej wrócił. – Gdzie ty mnie przywiozłaś?! Nie ma mowy, żebym tu mieszkała! To jest... To jest... – zabrakło jej słów.
– Ja? – zdziwiła się Eliza, odrywając się od kontemplacji. – Przecież ja nie mam prawa jaz... – urwała, bo dostrzegła wreszcie to, co przyjaciółkę tak zbulwersowało. Doskonale znała niechęć Malwiny do ogrodowych durnostojek. Krasnale zajmowały na tej liście zaszczytne pierwsze miejsce. – Przestań. Jednego jakoś przeżyjesz. Wielki bardzo nie jest, z domu pewnie go nawet nie widać, a jak będziemy wychodziły, ominiemy go wzrokiem...
– Ale jest! I ja o tym wiem! – warknęła Malwina i rzuciła jej wściekłe spojrzenie. – Tu nic nie jest takie, jak na zdjęciu! Dlaczego tego nie sprawdziłaś?! Nie spędzę tygodnia pod jednym dachem z tą gipsową szkaradą!
– A jak miałam sprawdzić? – zirytowała się Eliza. – Telepatycznie? Odczep się od tego krasnala! On w ogóle nie jest pod żadnym dachem, tylko w plenerze! Nie wlezie ci do pokoju!
– Nie będę tu mieszkać! – wyrąbała twardo Malwina. – Widziałam po drodze mnóstwo normalnych domów. Nie wierzę, że nie znajdziemy innej kwatery! Zabieramy się stąd!
W tym momencie otworzyły się drzwi domostwa i stanęła w nich powitalnie uśmiechnięta gospodyni.
Józefina Hauke miała siedemdziesiąt sześć lat i w Krukielnikach mieszkała od zawsze. Funkcjonowała w pamięci tubylców jako Jóźka Kolejarka z prostego powodu – jej ojciec był kolejarzem, jej małżonek był kolejarzem, a ona sama przez kilkanaście lat pracowała jako dróżniczka. Nieżyjący od dziesięciu lat mąż był jedyną osobą, która nazywała ją czule Józinką, toteż wspominała go z niegasnącym sentymentem. Byli bezdzietni, mieszkali na uboczu, więc po śmierci małżonka Józefinie brakowało towarzystwa. W tej samej wsi mieszkała wprawdzie jej siostra z rodziną, jednakże rzadko się widywały, bo ta wymawiała się brakiem czasu. Prawda wyglądała inaczej – Józefina była męcząca na dłuższą metę. Lubiła mówić i – dorwawszy ofiarę – czyniła to z takim zaangażowaniem, że wszyscy unikali jej jak ognia. Czasami tylko udawało się jej do kogoś dodzwonić i wtedy mogła godzinami snuć wspomnienia z dawnych, pięknych czasów. Tyle że dziwnie często coś się działo z siecią i nagle przerywało połączenie. Potrzebowała stacjonarnego rozmówcy. Widocznego i reagującego na jej opowieści. Dlatego postanowiła dać ogłoszenie. Nachalnie nagabywana na ten temat siostrzenica – jedyna osoba, która w miarę regularnie składała jej wizyty, bo matka ją zmuszała do robienia ciotce zakupów – szybko się zorientowała, że nadarza się okazja do przerwania gehenny i przy pomocy kilkorga przyjaciół sprokurowała zachęcający widoczek oraz tekst oferty. Nie zaświtało jej w głowie, że kogoś oszukuje. Liczyło się tylko jedno – żeby ciotka przestała gadać do niej, a zaczęła do kogokolwiek innego. Dwaj rodzinni nieboszczycy, dziadek i wuj, główni bohaterowie tych opowieści, prześladowali ją po nocach. Miała dość. Trzysta złotych zaliczki uznała za godny ekwiwalent za uszczerbek, jakiego doznała od ciotki (podała numer konta, które założyła internetowo z pomocą przyjaciółki) i popadła w euforię, kiedy pojawił się odzew na ogłoszenie. Miała duże nadzieje na święty spokój. I nadprogramową kasę.
[...]