Kto mnie zabił? - Małgorzata J. Kursa - ebook + audiobook

Kto mnie zabił? ebook i audiobook

Małgorzata J Kursa

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jakub Pastuszko, właściciel małej firmy w niewielkim miasteczku, na skutek przykrych okoliczności trafia do Zaświatu. Kiedy dowiaduje się, że został zamordowany, ucieka na Ziemię, by odnaleźć swojego zabójcę. W kręgu podejrzanych znajdują się wszyscy najbliżsi Pastuszki.

 

W pościg za uciekinierem wyrusza barwna ekipa z Zaświatu: Maurycy – młody urzędnik Poczekalni, który świat żywych opuścił w latach dziewięćdziesiątych, Szóstka – anioł stróż w typie osiłka, oraz archanioł Michał, który przy okazji wizyty chce zobaczyć, jak wygląda obecna rzeczywistość żywych na Ziemi.

 

Czy uda im się dopaść podopiecznego i sprowadzić go do Zaświatu? Czy Kuba znajdzie odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego go zabił? I czego dzięki tej przygodzie dowie się o sobie?

 

Oto niebiański tercet pościgowy w akcji! Przekonaj się, że nawet anielska cierpliwość ma swoje granice!

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 19 min

Lektor: Malgorzata J. Kursa
Oceny
4,1 (232 oceny)
120
53
38
14
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joanpio

Nie oderwiesz się od lektury

Inny punkt widzenia przedstawiony w sposób lekki i łatwy. Skomplikowana rzeczywistość i ważne tematy. Kto chce, to się zastanowi czy aby na pewno ta historia jest tylko fikcją, a kto nie chce - tylko się pośmieje lub uśmiechnie... Wszak od tego jest wolna wola! :-)
00
Sylwiucha

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna, taka odskocznia po calymntygodniu pracy, zabawna ale i momentami poważna, skłania do zadumy nad ludzkim życiem. polecam
00
ewcud2

Z braku laku…

fantastyka, nie przepadam
00
Kotelina1149

Nie polecam

fatalnie czytana
00
Anna-M-1

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, ale jednocześnie inspirująca i mądra książka. Dziękuję, pani Małgorzato!
00

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2022

© Copyright by Małgorzata J. Kursa, 2022

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Joanna Grodzka

Korekta: Magdalena Białek

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: © pichukovaekaterina,

© miraclemoments, © viewapart, © danmorgan12,

© yulicon, © wisaanu99/123rf

Zdjęcie autorki: © archiwum prywatne

Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2022

ISBN: 978-83-67388-64-1 (EPUB); 978-83-67388-65-8 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

SŁÓWKO OD AUTORKI

Tym razem zapraszam Was do lektury, w której znajdziecie elementy komedii, kryminału i obyczaju. Rzecz jasna, fabuła to fikcja, ale czy na pewno?

Poczekalnia Pana B jednych rozśmieszy, drugich urazi, innych zastanowi. Tych, którzy mieliby poczuć się urażeni, uprzedzam, że absolutnie nie muszą sięgać po tę książkę. Osobiście, podobnie jak wielka Joanna Chmielewska, jestem zdania, że Pan B dysponuje większym poczuciem humoru, niż nam się wydaje.

Małgorzata J. Kursa

ZAŚWIAT

W tunelach trwał nieustanny ruch. Kule światła i pojedyncze ludzkie sylwetki przesuwały się bezgłośnie, a Opiekunowie sprawnie kierowali je w odpowiednią stronę. Petrus stał tu właściwie tylko dlatego, że od wieków uważał to za swój obowiązek. Obowiązek, którym obarczył go Pan B, czyli Boss. Przez te wieki Petrus sam zdążył zrozumieć, jak ważny jest dla przybyszów jego wygląd. I choć bywały chwile, kiedy miał ochotę zmienić image na bardziej współczesny, wciąż witał śmiertelników w tym samym stroju, by nie dokładać im dodatkowego stresu. Już samo przejście do Zaświatu było dla wielu wystarczającą traumą.

Petrus wygładził fałdy śnieżnobiałej szaty, poprawił opasujący go w talii sznur, do którego przymocowany był pęk kluczy (nigdy ich nie używał) i pogładził długą siwą brodę. Wiedział, że wygląda jak dobrotliwy starzec, ale zdążył się już z tym pogodzić. Tak go sobie wyobrażali śmiertelnicy i ten znajomy obraz koił zwykle ich pierwszy lęk.

Ruch w tunelach nie zamierał nawet na chwilę i Petrus westchnął. Od dwóch lat z powodu wirusa do Zaświatu trafiały takie tłumy, że Opiekunowie mieli pełne ręce roboty przy ich segregacji.

Petrus z żalem pomyślał, że kiedyś to wszystko było prostsze. Śmiertelnicy nadawali Panu B różne imiona, ale kiedy już stawali przed jedną z bram Zaświatu, nie pyskowali, nie domagali się specjalnego traktowania. Docierało do nich, że ich ostateczne lokum zależy od bagażu, jaki ze sobą przynieśli, bo tu się nie negocjuje. A teraz?

Petrusowa broda zatrzęsła się z irytacji, kiedy przypomniał sobie te karczemne awantury, jakie niektórzy przybysze urządzali...

– Wyluzuj, staruszku. Kiedyś też tacy byli...

Rozeźlony Petrus odwrócił się gwałtownie i tuż obok siebie zobaczył uśmiechniętego Michała wspartego na mieczu.

– Znowu podsłuchujesz cudze myśli? – Obrzucił archanioła potępiającym spojrzeniem. – I nie, kiedyś tacy nie byli. Kiedy docierało do nich, dokąd trafili, drżeli ze strachu przed wyrokiem Bossa. I pokornie go przyjmowali.

– Może nie byli tak pyskaci jak teraz – zgodził się Michał – ale sumienia mieli tak samo paskudne. Już zapomniałeś, jak w imię Pana B wyżynali się wzajemnie? Nieważne, jak go nazywano. Ważne, że gwarantował świetne alibi. Choć w rzeczywistości zawsze chodziło im o władzę i pieniądze. – Wzruszył ramionami, a jego ogromne skrzydła zafalowały. – Czasy się zmieniły, Petrusie. My też musimy być bardziej elastyczni.

– Wiem. – Siwobrody starzec znowu westchnął. – Dlatego Boss stworzył Poczekalnię. Trafia do nas coraz więcej śmiertelników, którzy tak są przywiązani do swoich ziemskich spraw, że nawet Opiekunowie nie dają sobie z nimi rady.

– A Poczekalnia? – zainteresował się Michał. – Z tego, co słyszałem, Debora ma niezłe wyniki, ale reszta... – Potrząsnął ciemnymi puklami.

– Na początku rzeczywiście było trudno – przyznał Petrus. – Sytuacja się poprawiła, kiedy zrobiliśmy reorganizację. Każde wyznanie obsługują odpowiednio przeszkoleni urzędnicy. Opiekun tylko wypełnia ankietę, a komputer kieruje go wraz z podopiecznym do wybranego pokoju...

– Komputer? – Michał zakołysał skrzydłami z podziwu. – I to działa?

– Jeszcze jak! – pochwalił się Petrus. – Jakiś czas temu trafił do nas młody informatyk. Nie bardzo rozumiał, co się stało, domagał się powiadomienia klienta, że się spóźni i w ogóle... no, narobił trochę zamieszania... Więc skierowaliśmy go do Poczekalni i... Kiedy wreszcie dotarło do niego, że na powrót nie ma co liczyć, postanowił swoje ziemskie umiejętności wykorzystać dla naszych potrzeb. Teraz mamy tam fachowców nie tylko różnych wyznań, ale i w różnym wieku. Najstarszych sędziów przenieśliśmy do starozakonnych, tylko Debora została u nas, bo ma wyjątkowo kojący głos. Tu przyjmujemy wyłącznie chrześcijan, a dzięki tym zmianom kłopotliwi śmiertelnicy szybciej się aklimatyzują... Czasem się zastanawiam, czy przy innych bramach też mają tyle problemów. – W kieszeni śnieżnobiałej szaty coś zapiszczało i Petrus pośpiesznie wyjął z niej małe pudełko. Wcisnął guzik i wyrecytował bez tchu: – Tu Petrus. O co chodzi?

– Jakub Pastuszko, lat trzydzieści sześć, śmierć gwałtowna w wyniku zabójstwa – oznajmił nieco znękany głos. – Miejsce zgonu: szpital. Aura wciąż bardzo intensywna, umysłowo splątany. Musiałem go uśpić do transportu, bo wisiał nad łóżkiem jak przyspawany do miejsca...

– To skąd masz pewność, że nie dostał drugiej szansy? – przerwał z napięciem Petrus.

– Bo był już oddzielony od ciała. Gdyby go chcieli zawrócić, trafilibyśmy na zaporę, a przeszliśmy bez problemu – odparł głos i niecierpliwie zapytał: – Co mam z nim zro... Szybciej, bo już odzyskuje świadomość! Zaraz zacznie się zastanawiać, gdzie jest i... To histeryk! Znam go jak zły szeląg!

– Poczekalnia! – zdecydował Petrus bez namysłu. – Posadź go tam i nie zostawiaj samego! Wypełnij ankietę i wrzuć do podajnika. Debora was wywoła.

– Mam nadzieję, że szybko – mruknął głos i zamilkł.

Petrus schował pudełko w czeluściach obfitej szaty, a Michał z podziwem pokręcił głową i spojrzał z nostalgią na swój lśniący miecz.

– Sporo macie tych nowości – zauważył z zazdrością. – Ten informatyk... Gdzie go można znaleźć?

– Tuż obok Poczekalni jest taki niewielki domek – powiedział Petrus. – Tam pracuje Daniel. W pokoju pełnym komputerów. Podobno przez cały czas ulepsza... nie pamiętam, jak to się nazywa – zakłopotał się nieco. – No, robi coś, co ma usprawnić pracę urzędników Poczekalni.

– W takim razie zajrzę do niego. Bardzo jestem ciekawy, jak to wygląda – oświadczył Michał i wymachując olbrzymim mieczem jak laską, ruszył ku budynkowi zwieńczonemu świetlistą kopułą.

– Uważaj z tym mieczem! – krzyknął za nim Petrus. – Tam w środku jest mnóstwo kabli!

POCZEKALNIA

Maurycy Serafin, od pewnego czasu zatrudniony w Poczekalni, siedział w niewielkim pokoju wygodnie rozparty w fotelu z nogami na biurku i bezczelnie oglądał po raz kolejny M*A*S*H na ogromnym plazmowym ekranie zawieszonym na bocznej ścianie. I wciąż nie mógł się nadziwić, jak bardzo rozwinęła się technologia. W latach dziewięćdziesiątych, kiedy złośliwy los przeniósł go do Zaświatu, nie widywał takich cudów techniki. Teraz, dzięki inwencji Daniela i jego umiejętności materializowania wszystkiego, co było mu potrzebne do pracy, Maurycy bez ograniczeń korzystał z wszelkich udogodnień.

Fizycznie Serafin wyglądał na trzydziestolatka. Zawsze nieco rozczochrane przydługie blond włosy z rudawym połyskiem, okrągła twarz z perkatym nosem i pełne ciekawości szare oczy sprawiały wrażenie, że przynależą do jednostki o osobowości raczej młodzieńczej niż męskiej. Coś w tym było. Do pokoju, w którym pracował, trafiali przeważnie młodzi mężczyźni i Maurycy szybko łapał z nimi kontakt, oswajał z nową rzeczywistością, pomagał znaleźć przybyszom pożyteczne zajęcie. Owszem, było to satysfakcjonujące, ale ostatnio trochę się nudził. Petenci zwykle opowiadali z rozżaleniem o życiu, które za sobą zostawili. Maurycy wysłuchiwał tych opowieści i jego ciekawość rosła. Aż tyle się zmieniło od czasu jego zejścia? Dużo dałby, by zobaczyć to na własne oczy...

Światełko interkomu zamigotało i po sekundzie z głośnika dobiegł srebrzysty głos Debory:

– Maurycy, jesteś wolny, prawda? Za chwilę będziesz miał klienta. Przesyłam ci jego ankietę. Wejdzie z Opiekunem, bo jest trochę niestabilny emocjonalnie.

Serafin wyprostował się gwałtownie, zdjął nogi z biurka i zapewnił:

– Oczywiście, Deboro. Jestem gotowy. Możesz go wpuścić.

– Nie zapomnij wyłączyć monitora. – W jej głosie była nutka rozbawienia.

– Nie zapomnę – mruknął Maurycy, czując się jak skarcony dzieciak.

Podziwiał Deborę, choć nigdy jej nie widział. Znał tylko głos, a ten brzmiał tak, jakby była młodą kobietą. Obaj z Danielem przeżyli autentyczny szok, kiedy poszukiwania w czeluściach skynetu uświadomiły im, że Debora należy do opisanej w Biblii kasty sędziów i przebywa w Zaświecie od tysięcy lat. Ciekawie byłoby się z nią spotkać.

Maurycy wygasił wielki ekran, otworzył tablet i z uwagą zaczął studiować ankietę Jakuba Pastuszki. Poczuł dreszczyk emocji.

Kuba siedział w korytarzu, który przypominał mu szpitalny – był jasny, dość szeroki, oświetlony ciepłym światłem. Zamiast niewygodnego krzesła miał do dyspozycji miękki, niebieski fotelik.

Przez chwilę się zastanawiał, skąd się wziął w tym miejscu i dlaczego tak tu cicho. Nagle uświadomił sobie, że nic go nie boli. Poruszył niepewnie ręką, potem nogą, wstał i przeszedł kilka kroków. Czuł się świetnie. Tylko ta piżama...

Zmarszczył brwi i nagle go olśniło. No tak. Czeka na wypis ze szpitala. Oby szybko to załatwili, bo ma na głowie mnóstwo spraw.

Usiadł na swoim miejscu i próbował sobie przypomnieć, z jakiego powodu znalazł się w szpitalu. COVID? Nie pamiętał, żeby chorował. Cholera, jaki to dziś dzień? Która godzina?

Obmacał piżamę, ale nie miał przy sobie ani zegarka, ani smartfona. Rozejrzał się po korytarzu. Ustawione w donicach egzotyczne rośliny ocieplały nieco surowość białych ścian. Poza nim nie było tu żywej duszy i poczuł się trochę nieswojo. Dziwny ten szpital. Żadnego ruchu, personelu, głucha cisza.

– Jakub Pastuszko proszony jest do pokoju numer pięć.

Ciepły kobiecy głos odezwał się tak niespodziewanie, że Kuba prawie podskoczył. Zerwał się z fotelika, zlokalizował drzwi z wielką piątką i pośpiesznie wszedł do środka. Maurycy zdążył się już przyjrzeć czekającemu na korytarzu petentowi. Jakub Pastuszko był w jego wieku, miał starannie ostrzyżone, ciemne włosy, rozbiegane w tej chwili piwne oczy i nieźle utrzymane ciało. Wciąż, co było niepokojące, emanowała z niego ziemska energia.

– Proszę siadać – zachęcił Maurycy, wskazując krzesło po drugiej stronie biurka.

– Pan jest lekarzem? Długo to potrwa? Śpieszę się. Gdzie moje rzeczy? Muszę zadzwonić do żony, żeby mnie odebrała...

– Potrwa tyle, ile będzie trzeba. Proszę usiąść – powtórzył z naciskiem Maurycy.

Gość opadł na krzesło i westchnął zniecierpliwiony.

– Czas to pieniądz – oznajmił pouczająco. – Niech pan robi, co musi, byle szybko.

– Zacznijmy od tego – Maurycy oparł łokcie na biurku i złączył czubki palców – że nie jestem lekarzem. A pan już nie ma powodu, by dokądkolwiek się śpieszyć. Nazywam się Maurycy Serafin i jestem tu po to, żeby panu pomóc...

Jakub Pastuszko puścił mimo uszu drugą część wypowiedzi i spojrzał na niego jak na wariata.

– Chyba pan żartuje?! Firma na mnie czeka! Kontrahenci! Rodzina!

– Nie sądzę – odparł Maurycy spokojnie, choć usłyszał ostrzegawcze syknięcie Opiekuna, który stał tuż za swoim podopiecznym. – Był pan w szpitalu, prawda?

– No chyba dalej jestem! – zirytował się Kuba. – Co tu jest grane? W co mnie wkręcacie? To jakiś test? Domagam się natychmiastowego wypisu!

Serafin westchnął.

– Kuba, to nie jest szpital – powiedział łagodnie. – Trafiłeś tutaj, bo twoje ziemskie życie się skończyło. W dodatku dość nieprzyjemnie.

– Koleś, nie pogrywaj ze mną! – Rozwścieczony Jakub zerwał się z krzesła i zacisnął pięści. – Wychodzę stąd!

– Dokąd? I jak? Stąd nie ma wyjścia.

Kubie przemknęła przez głowę straszna myśl, od której zrobiło mu się słabo. Oparł się rękami o blat biurka i wykrztusił:

– To wspólnik, tak? Wsadził mnie do wariatkowa, żeby przejąć firmę, tak? Człowieku, błagam, daj mi telefon! Muszę zadzwonić do żony! Zapłacę ci, ile chcesz, tylko daj mi na chwilę telefon!

– Mówiłem, że to histeryk – mruknął stojący za nim Opiekun. – Pokaż mu film, bo inaczej nie uwierzy.

– On cię nie widzi, Szóstka? – Zaskoczony Maurycy uniósł brwi i podrapał się po rozczochranej koafiurze. – Dlaczego? Powinien...

– No pewnie, że nie widzi! – syknął Opiekun ze złością i zakreślił dłonią łuk nad głową swego podopiecznego. – Nie widzi, nie słyszy, nie ma pojęcia o moim istnieniu! Spójrz na jego aurę! Trzyma się tamtego życia jak rzep psiego ogona! Nie ma w nim odrobiny duchowości!

Maurycy przyjrzał się z uwagą poświacie okalającej głowę siedzącego przed nim petenta – wśród ciemnej czerwieni przebijały żółte błyski. Westchnął ciężko.

– Gdyby nie fakt, że trafił tutaj, uznałbym, że jest całkiem żywy – mruknął.

Jakub Pastuszko zerwał się z krzesła, omiótł wszystko wokół rozpaczliwym spojrzeniem i tknięty straszliwym podejrzeniem, wbił pełne zgrozy piwne oczy w przypatrującego mu się Maurycego.

– Gdzie ja jestem?! – Głos mu się rwał. – Z kim ty gadasz, człowieku?! Kim ty w ogóle jesteś?!

– Siadaj, Kuba – polecił Maurycy i przywołał na usta uspokajający uśmiech. – Pokaż mu się, Szóstka, bo za chwilę naprawdę sfiksuje.

Przed biurkiem znienacka pojawiła się postać w białym kombinezonie i przestraszony Jakub odskoczył, wytrzeszczając oczy na nieznajomego. Rozrośnięty w barach facet z ogoloną głową wyglądał jak bandzior i Kuba poczuł, jak nogi mu miękną.

– Chcecie haraczu? – wydusił przez ściśnięte gardło. – Zapłacę, przysięgam! Tylko mnie wypuśćcie! Mam żonę i starą matkę na utrzymaniu!

– Miałeś – poprawił wygolony. – A czy się nimi przejmowałeś za żywota, to sprawa dyskusyjna.

– Wyluzuj, Kubuś. – Maurycy westchnął. – To twój Opiekun. Szósty stopień zaszeregowania. W skrócie Szóstka. Po waszemu: anioł stróż.

– No. Jeszcze pięciu obsłużę i będzie fajrant. Oby mi się trafili mniej męczący niż ty. – Szóstka spojrzał na podopiecznego spode łba.

– Siadaj, Kuba, i przestań się trząść – polecił Serafin. – Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Siadaj, mówię. Obejrzymy sobie krótki film, może szybciej zrozumiesz, co ci się przydarzyło.

Pod naciskiem wzroku obu mężczyzn Jakub Pastuszko opadł na krzesło, ale na wszelki wypadek przycupnął ostrożnie na jego skraju. Nie zamierzał tanio sprzedać skóry.

– Przyglądaj się uważnie, Kubuś. – Maurycy wziął do ręki pilota. – Jeśli będziesz miał jakieś pytania, to śmiało.

Ekran na ścianie rozbłysnął i Kuba spojrzał na niego ze strachem. Co chcą mu pokazać? Porwali dla okupu matkę? Izę? To akurat mały problem. Matka i tak schorowana; większy kłopot niż pożytek dla zapracowanego jedynaka. Iza? Żonę zawsze można wymienić na inną. No, może niekoniecznie teraz. Akurat Iza się przydawała. Projektowała biżuterię dla firmy, zajmowała się czteromiesięcznym synem i opiekowała teściową. A jeśli chodzi im o firmę? Wtedy musiałby zapłacić. Chyba że... Gdyby się z nimi dogadał, może odczepiliby się od niego, a wzięli za wspólnika.

Wielki łysol w białym kombinezonie spojrzał na niego z obrzydzeniem i Kuba struchlał. Jak go ten drugi nazwał? Opiekun? Dreszcz mu przeleciał po plecach. Chodził za nim? Jak długo? Co o nim wie? I kim jest ten, kto mu to zlecił?

Żeby ich nie drażnić, przeniósł wzrok na wielki ekran i prawie tchu mu zabrakło, kiedy rozpoznał siebie. Wszystko mu się przypomniało.

Tamtego grudniowego popołudnia wcześniej urwał się z firmy, bo miał do załatwienia prywatną sprawę. Ważną. Udało mu się – bez zbytniego wysiłku – namówić matkę do podpisania papierów, dzięki którym od przyszłego roku zostałaby pensjonariuszką domu spokojnej starości. Co prawda Maryla Pastuszko miała dopiero sześćdziesiąt jeden lat, ale od dwóch poruszała się na wózku i wymagała pomocy oraz rehabilitacji. Kuby nie interesowało, co jej dolegało. Istotny był fakt, że mizerna emerytura ledwo wystarczała na leki i zabiegi, a matki musiała doglądać Iza, która powinna była zajmować się mężem, pracą, synem i domem. Dokładnie w tej kolejności. I dlatego właśnie tego grudniowego popołudnia Kuba wyszedł z pracy wcześniej i wsiadł do samochodu, kładąc na siedzeniu obok teczkę z dokumentami potrzebnymi, by wyeksmitować matkę do domu spokojnej starości. Był zdania, że robi tym przysługę jej (bo będzie miała całodobową opiekę), Izie (bo wreszcie odetchnie i zajmie się ważniejszymi sprawami) i sobie (bo strasznie go dołowała nieporadność zawsze aktywnej rodzicielki).

Jakub wpatrywał się w ekran, zastanawiając się, kto i w jakim celu nakręcił ten film. Widział, jak samochód rusza, przejeżdża przez miasteczko, potem przez las. Jak przyśpiesza, kiedy po obu stronach szosy pojawiają się pola, wpada w poślizg i uderza w jedyne drzewo na poboczu.

Wypadek – pomyślał Kuba z niedowierzaniem. Miałem wypadek. To dlatego byłem w szpitalu. Dalej jestem. Kim oni są? Policja? Przecież... Muszę się skontaktować ze swoim prawnikiem.

– Nie kombinuj, tylko oglądaj! – warknął napakowany łysol, trącając go w ramię. – Sam jesteś sobie winny! Nie dość, że ci się śpieszyło, to jeszcze gadałeś przez komórkę!

Więc Jakub posłusznie oglądał. Widział jakiś samochód, który zatrzymał się na widok wypadku, i kierowcę z komórką w dłoni. Widział nadjeżdżające pogotowie i policyjny radiowóz. Przyglądał się, jak sanitariusze wyciągają jego własne ciało z rozbitego auta, układają je na noszach i wiozą do szpitala. Widział siebie na stole operacyjnym, a potem leżącego na łóżku i podpiętego do szpitalnej aparatury.

– Ale już jest w porządku – wyrwało mu się z ulgą. – Nic mnie nie boli.

– Po kim ty odziedziczyłeś tę tępotę? – Łysol wymownie przewrócił oczami i sapnął z irytacją.

– Nie lubisz go – zauważył z naganą Maurycy. – A jako Opiekun powinieneś.

– W umowie nic nie było o lubieniu podopiecznego – warknął natychmiast Szóstka. – Opiekowałem się nim od dzieciaka. Na początku nie było problemu, bo z niemowlakami mamy kontakt telepatyczny. One jeszcze przez chwilę pamiętają, skąd przyszły. To, niestety, szybko mija i wtedy zaczynają się schody. Docieramy do ludzi przez sny, podrzucamy im przeczucia jako ostrzeżenia, a kiedy brną w złym kierunku, uruchamiamy sumienie. To naprawdę ciężka harówka. – Szóstka westchnął. – A kiedy już się zameldują w Zaświecie, musimy jeszcze napisać szczegółowy raport z tego, co udało im się zdziałać za życia. Sędziowie oceniają nie tylko ich, ale i nas. Jakbyśmy mogli powstrzymać kogokolwiek od zrobienia głupoty! Przecież każdy dostaje na starcie wolną wolę i możliwość wyboru! Wiesz, ile się namęczyłem z tym cholernym Kubą? – Łysol obrzucił zagapionego w ekran podopiecznego ponurym spojrzeniem. – Miał fajną żonę, matkę, dzięki której założył własny biznes, a niedawno urodził mu się syn – mówił gniewnie. – I ciągle mu było mało. Tylko kasa i kasa...

– Wiesz, Szóstka, dobra kasa nie jest zła – mruknął Maurycy. – Też kiedyś chciałem się dorobić. Teraz, jak o tym myślę... Jednak głupio urządziliśmy sobie ten ziemski świat.

– A ty tu od dawna jesteś? – zainteresował się Szóstka.

– W Poczekalni czy w Zaświecie?

– W Zaświecie – sprecyzował po namyśle Opiekun.

– Trafiłem tu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim. – Maurycy westchnął smętnie. – Właściwie to nie zdążyłem nawet porządnie się rozpędzić w życiu – wyznał. – Studiowałem prawo, ale mnie wywalili przez politykę. Drukowaliśmy ulotki w stanie wojennym. Jak mnie wsadzili, ojciec się ode mnie odciął. Do dziś nie wiem, czy ze strachu, czy niespecjalnie go obchodziłem.

– W stanie wojennym? – Szóstka gwizdnął z uznaniem i kontrolnie łypnął na Pastuszkę, który nie odrywał oczu od ekranu. – Długo siedziałeś?

– Ledwo trzy miesiące. – Maurycy wzruszył ramionami z lekceważeniem. – Trochę mnie poturbowali, ale w sumie... – Machnął ręką i westchnął. – To była tylko przygrywka. Dopiero po wyjściu okazało się, że wszystko mi się posypało. Ze studiów mnie relegowali, kartotekę miałem spapraną, kasy nie było, a jakoś żyć musiałem. Dziewczyna mnie rzuciła, przez miesiąc waletowałem kątem u różnych kumpli. Krewniak matki mnie przechował na wsi pod Warszawą, a jak się skończył stan wojenny, to już odpuściłem studia i zabrałem się za handel. Byłem młody i głupi – wyznał samokrytycznie – i wierzyłem, że szybko się dorobię. Nie wziąłem pod uwagę, że inni chcą jeszcze szybciej i cudzym kosztem. Zarobiłem nożem, kiedy wracałem z utargiem. Nie mam pojęcia, kto mi się przysłużył. I szczerze mówiąc, już mnie to nie obchodzi.

– To faktycznie nie miałeś lekko. – Szóstka ze współczuciem poklepał go po ramieniu. – Oglądaj, Kubuś, oglądaj – polecił, widząc, że podopieczny zaczyna się wiercić niespokojnie na krześle. – A czemu akurat tu wylądowałeś? – Wrócił wzrokiem do Maurycego.

– W Poczekalni? – Serafin zastanawiał się przez chwilę. – Tu, w biurze jestem od niedawna. Wcześniej byłem Strażnikiem. Przeprowadzałem tych, których wskazywali Sędziowie, do Szarej Strefy. To okropne miejsce. – Wzdrygnął się. – Na szczęście tylko najgorsi tam trafiają. I tylko wtedy, gdy Uzdrowiciele nic nie mogą zro...

– Aaa! – Niespodziewany wrzask Jakuba Pastuszki sprawił, że obaj jednocześnie zwrócili głowy w jego kierunku. – Ten... ta... to... Zabił mnie!...ła!...ło! Coś mi wstrzyknął!...ła!...ło! Zróbcie coś! – zawył z pretensją Kuba.

– Kubuś – Szóstka z irytacją przewrócił oczami – już nic się nie da zrobić. Po tamtej stronie cuda rzadko się zdarzają. Tam – wskazał palcem na ekran – już jesteś zimnym trupem.

– Ale tu – wszedł mu w słowo Maurycy pocieszająco – wciąż żyjesz, chłopie. Naprawdę nie ma nad czym lamentować. Nawet nie zauważysz, jak się przyzwyczaisz. A jeśli koniecznie będziesz chciał coś z poprzedniego życia odpracować, dostaniesz kolejne ciało do użytku. Tylko już w innym czasie i miejscu – uściślił.

Jakub Pastuszko rzucił mu mordercze spojrzenie. Poświata nad jego głową zapłonęła czerwienią.

– Ktoś mnie zabił! – ryknął, piorunując ich wzrokiem. – Sami mówiliście, że nie żyję! Kto mnie zabił?! Mam prawo wiedzieć!

– Przecież i tak już nie żyjesz – zauważył przytomnie Szóstka. – Nic mu nie możesz zrobić. Mógłbyś go ewentualnie prześladować – dodał po namyśle. – Ale tylko wtedy, gdybyś się zawiesił pomiędzy dwoma światami. Nie polecam. To bardzo męczący stan.

– Zamknij się! – Poświata nad głową Jakuba przypominała ruchliwy żółto-czerwony płomień. – Żądam odpowiedzi! Kto mnie zabił?!

– Odpowiedź na to pytanie nie mieści się w moich kompetencjach – odparł z godnością Maurycy i rozłożył szeroko ręce w geście bezradności. – Odpowiadam wyłącznie za uświadomienie klientom ich aktualnej sytuacji, uzupełniam ankietę osobistą każdego, a o tym, dokąd ostatecznie trafi, decydują inni. Ktokolwiek pozbawił cię ziemskiego życia, odpowie za to w Zaświecie. Sprawiedliwość nikogo nie ominie...

– Obaj się zamknijcie! – Jakub Pastuszko wskazał go palcem i zażądał twardo: – Cofnij film! A ty, ochroniarzu z bożej łaski – spojrzał złowrogo na Szóstkę – przyjrzyj się uważnie i powiedz, kto mnie zabił!

Opiekun wzruszył ramionami, przeczekał manipulacje Maurycego i w myśli policzył do dziesięciu, bo miał ogromną ochotę strzelić swojego podopiecznego w pysk, a potem zarzucić tego zadufanego w sobie gnojka na ramię i odstawić do Uzdrowicieli. Oni świetnie sobie radzili z takimi popaprańcami...

Uspokoił się i bez emocji znów zaczął wpatrywać się w ekran. Doskonale pamiętał moment, w którym Jakub Pastuszko rozstał się ze swoją cielesną powłoką, ale kompletnie go nie obchodziło, kto mu w tym pomógł. Ktokolwiek to był, odpowiedzialność za niego ponosił inny Opiekun. Szóstce zrobiło się niewyraźnie, bo uświadomił sobie, że czekają go jeszcze podsumowanie i ocena jego opieki nad dokuczliwym podopiecznym. Co może być nieprzyjemne. Westchnął i zaczął oglądać film, by odsunąć od siebie te rozważania.

Na ekranie widniało szpitalne łóżko, na którym zalegało ciało Jakuba Pastuszki podpięte do medycznej aparatury. Do łóżka podchodziła właśnie osoba wyglądająca jak kosmita – miała na sobie biały kombinezon, który skutecznie ukrywał sylwetkę, ciemnoniebieskie rękawiczki i maseczkę nasuniętą pod same oczy. Czoło i brwi osłaniał kaptur kombinezonu.

– Lekarz – mruknął niepewnie zapatrzony Maurycy. – Albo lekarka – dodał po namyśle. – Dużo się zmieniło od moich czasów. Wtedy nosili fartuchy. Chyba że to strój operacyjny, ale mnie się żadna operacja nie przytrafiła...

– Pandemia jest. – Szóstka wzruszył ramionami. – Chronią się przed koronawirusem...

– Teraz! – syknął Kuba, który również nie odrywał oczu od ekranu. – Patrzcie uważnie!

Maurycy i Szóstka, zdopingowani napięciem dźwięczącym w jego głosie, posłusznie wytrzeszczyli oczy – idealnie zakamuflowana postać, której nawet płci nie byli w stanie rozpoznać, z uwagą przestudiowała zawieszoną przy łóżku kartę pacjenta oraz wskazania aparatury, do której podpięty był Jakub, po czym błyskawicznym ruchem odłączyła kroplówkę, wstrzyknęła coś do wenflonu z ukrytej w dłoni strzykawki, podłączyła wszystko ponownie i pośpiesznie wyszła z sali. Trwało to sekundy.

– No przecież nic się nie dzieje – zauważył Maurycy, obserwując przyrządy. – Może dostałeś dodatkowy lek...

– Zaraz się zadzieje – mruknął Szóstka, nim Jakub zdążył dać wyraz swojemu oburzeniu. – Z tego, co wiem, jego stan był stabilny. Mieli go wybudzać ze śpiączki farmakologicznej. Dopiero po tej akcji mu się pogorszyło. Kiedy włączył się alarm i wpadli lekarze, było już po zawodach.

– Anioł stróż, tak?! – Oczy Kuby ciskały pioruny, a jego aura migotała jak szalona. – To gdzie byłeś, jak mnie mordowali?! I kto, do cholery, mnie zabił?!

– Nie pozwalaj sobie, Kubuś – wkurzył się Szóstka. – To nie ja cię doprowadziłem na szpitalne łóżko, tylko twój wredny charakter. Bo koniecznie chciałeś się pozbyć własnej matki! Gdybyś nie kombinował...

– Zamknij się! Sam się dowiem! I niech nikt nie próbuje mnie powstrzymać! Chcę do domu! – wrzasnął Jakub Pastuszko i... zniknął.

Maurycy i Szóstka na próżno wpatrywali się z natężeniem w miejsce, w którym znajdował się przed chwilą. Obaj byli w szoku.

– Pięknie, panowie. – Srebrzysty głos, w którym dźwięczała wyraźna nagana, błyskawicznie ich otrzeźwił. – Przez cały czas miałam włączony podgląd. Popełnialiście błąd za błędem. Widzieliście aurę Jakuba Pastuszki. Jej barwa powinna była natychmiast was zaalarmować, bo świadczyła o silnej więzi z ziemskimi sprawami. Trzeba było go uspokoić albo od razu wezwać Uzdrowicieli. Zlekceważyliście problem. Zamiast zająć się klientem, konwersowaliście o bzdurach... Jak zamierzacie go odnaleźć?

– Odnaleźć? – Maurycy zmierzwił koafiurę i z nadzieją stwierdził: – Przecież stąd nie da się uciec. Poproszę Daniela, żeby puścił komunikat. Na pewno go zloka... Zaraz! – Spojrzał na wyraźnie spanikowanego Szóstkę. – Znajdziemy go! Przecież masz z nim stały kontakt, dopóki oficjalnie nie zdejmą ci go ze stanu!

– No właśnie... jakby nie... nie mam kontaktu... – wystękał pobladły Opiekun. – W Zaświecie ta więź... jakby... nie działa.

Maurycy przez chwilę patrzył na niego tępo, a potem złapał się za głowę i jęknął rozpaczliwie:

– To jak my go teraz znajdziemy?!

– Trzeba było wcześniej myśleć – powiedziała sucho Debora. Milczała przez chwilę, wreszcie wyjaśniła cierpko: – Jakub Pastuszko znajduje się dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć: w domu. I tam będziecie musieli go szukać. Obaj.

– Ale... ale jak?! Przecież nie możemy... – zaczął niepewnie Maurycy. – Zapora...

– Jeśli obaj chcecie utrzymać swoje stanowiska, to nie tylko możecie, ale musicie – stwierdziła Debora twardo. – Macie trzy dni na odnalezienie i doprowadzenie Jakuba Pastuszki. Jeżeli wam się nie uda, wy poniesiecie surowe konsekwencje, a wasz podopieczny na zawsze zostanie uwięziony pomiędzy światami.

– Trzy ziemskie dni czy nasze? – wyszemrał pytająco Szóstka, który wyglądał, jakby ktoś spuścił z niego powietrze.