Wiedźmy na tropie - Małgorzata J. Kursa - ebook + audiobook

Wiedźmy na tropie ebook i audiobook

Małgorzata J Kursa

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wiedźmy w zmienionym składzie docierają się powoli, choć problemów im nie brakuje. Muszą użerać się z nawiedzającą co jakiś czas agencję Bubuliną, świetną tłumaczką i zaprzysięgłą hipochondryczką. Kiedy nieoczekiwanie zostaje zamordowana była żona sekretarka, a Piotr trafia na listę podejrzanych, wiedźmy będą musiały się postarać, by pomóc mu znaleźć prawdziwego zabójcę. A, jakby tego było mało, ktoś próbuje zaszkodzić agencji, szkalując firmę na forach internetowych.

Czy wiedźmy i jedyny na świecie sekretarek poradzą sobie z tajemniczym wrogiem? Czy Internet jest na pewno bezpiecznym miejscem dla każdego?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 8 min

Lektor: Donata Cieślik
Oceny
4,4 (329 ocen)
189
100
30
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izek79

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, zabawna po prostu świetna 😊
10
Elunia6

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
10
Azurelight

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka.
10
KrystynaMeinert

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lubię tego typu książki są relaksujące oraz dają do myślenia
10
2323aga

Całkiem niezła

Ta część podobała mi się najmniej. Jest za mało wiedźm a za dużo byłej żony sekretarka i zrobiło się mniej dowcipnie.
10

Popularność




Copyright © Małgorzata J. Kursa Copyright © 2022 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja: Iga Frankowska
Wydanie I
Radom 2022
ISBN 978-83-67184-02-1
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Pamięci Frania, kociego Redaktoraportalu Książka zamiast Kwiatka

1.

Stała przed wielkim, panoramicznym oknem i ze złośliwym uśmieszkiem spoglądała na podjazd. W ciemnogranatowym porsche, bębniąc niecierpliwie palcami po kierownicy, siedział jej mąż. Drugi. Być może ostatni, bo jego majątek uwolniłby ją od potrzeby szukania kolejnych. Mąż, którego zamierzała pozbyć się ostatecznie i przy okazji pogrążyć tych, którzy jej się narazili. Mąż, który – nie miała wątpliwości – ją zdradzał.

Trzydziestosześcioletnia Natalia Justyniecka miała w zasadzie wszystko, o czym może marzyć kobieta. Mieszkała w podwrocławskiej rezydencji, na której metrażu spokojnie pomieściłoby się kilka zasobnych w jednostki ludzkie rodzin, a zasiedlało ją ledwie pięć sztuk – ona, jej małżonek mecenas Jeremi Justyniecki, dwie pokojówki, na których głowach było również sprzątanie, oraz kucharka. Utrzymaniem ogrodu i basenu zajmowały się starannie wybrane firmy.

Dzieci Justynieccy nie mieli, bo Natalia nie zamierzała brać sobie na głowę kłopotów z ich wychowywaniem. Dzieci to ograniczenie czasu, niekończące się wymagania i źle ulokowane pieniądze. Raz się wysiliła, kiedy ciążę uznała za niezbędną. Wiedziała, że Jeremi marzy o potomku, który w przyszłości będzie kontynuował rodzinne tradycje i że na wieść o ciąży kochanki błyskawicznie rozwiedzie ją z mężem, po czym równie szybko poślubi. Plan się powiódł – Justynieckiemu zależało na własnym dziecku, ale nie na kłopotach, jakie miałby niewątpliwie, gdyby sąd uznał, że przyczynił się do rozpadu małżeństwa swojej klientki. Dlatego wykorzystał znajomości i w ciągu miesiąca załatwił formalności, a Piotr Chmura o tym, że nie ma już żony, został powiadomiony oficjalnie dopiero wtedy, gdy świeżo poślubieni państwo Justynieccy przenieśli się już pod Wrocław. To też było zasługą Natalii, która wmówiła nowemu małżonkowi, że jej eks, były policjant, jest człowiekiem o nieobliczalnym charakterze.

Niemal natychmiast po przeprowadzce Natalia usunęła ciążę, przekonująco odegrała przed rozczarowanym Jeremim akt rozpaczy, załamania i poczucie winy z powodu rzekomego poronienia, przysięgając, że zrobi wszystko, by kolejną ciążę donosić, choć zdążyła przy okazji aborcji raz na zawsze pozbawić się tej możliwości. (Klinika była prywatna i zapewniała dyskrecję.) Mąż z zapałem i nadzieją podjął – z góry skazane na porażkę – starania.

Natalia była inteligentna i perfekcyjna w działaniu. Zawsze planowała kilka kroków do przodu. Doskonale wiedziała, że przystojny, bogaty prawnik będzie dla wielu kobiet łakomym kąskiem. O ile nie miała nic przeciwko dyskretnym kochankom, o tyle bała się, że któraś może się zdobyć na większe poświęcenie niż ona sama i to upragnione dziecię Jeremiemu urodzi, a wtedy obecna pani Justyniecka zostanie na lodzie. Albo będzie musiała wychowywać cudzego bachora, jeśli mąż zechce nieślubnego dzieciaka przyhołubić. W podpisanej przez nią intercyzie znajdował się paragraf, że w przypadku rozwodu ewentualne potomstwo zostaje przy ojcu, zaś była małżonka otrzyma jakąś mizerną rekompensatę. Nie zamierzała do tego dopuścić. Lubiła życie w luksusie i odpowiadał jej status pani mecenasowej. Bywała w towarzystwie dobrze sytuowanych ludzi, miała znajomości w lokalnych mediach i władzach, udzielała się charytatywnie – cały liczący się Wrocław zabiegał o znajomość z piękną mecenasową. I wszyscy lgnęli do niej, jak pszczoły do miodu, bo sprawiała wrażenie niezwykle otwartej i przyjaznej. Tu hasłem kluczowym było „sprawiała wrażenie”.

Natalia miała naturę kameleona, umiała dostosować się do każdego, kiedy uznała, że to jej się opłaci. Uważała tę swoją cechę za ogromnie przydatną dla siebie i niezwykle pozytywną dla innych. To w końcu dzięki niej mogli przez chwilę poczuć się dowartościowani, najważniejsi na świecie. Jednym słowem, spojrzeniem, uśmiechem potrafiła sprawić, że czuli się lepsi, niż byli w rzeczywistości. W przypadku mężczyzn pomagała jej uroda – puszyste, jasne włosy okalające idealnie owalną twarz, ogromne szare oczy, jakby nakrapiane srebrem, pełne usta odsłaniające w uśmiechu równe, białe zęby, łabędzia szyja, biust przyciągający męskie spojrzenia i zgrabne nogi, które chętnie pokazywała. Urodę podkreślała świetnie dobranym strojem i biżuterią. To, co podobało się mężczyznom, powinno było odstręczać kobiety, ale Natalia i na nie miała sposób. Zawsze wiedziała, o co zapytać, co komplementować, kiedy się użalić nad rozmówczynią, kiedy rozładować atmosferę żartem czy podzielić się prywatnym (zwykle wymyślonym) przeżyciem. Większość tych, co mieli okazję choć na chwilę znaleźć się na orbicie oddziaływania Natalii, była mecenasową zachwycona. Zaiste, Natalia Justyniecka, primo voto Chmura, de domo Kicińska, była świetną aktorką i genialną manipulantką. Opowieść o byłym mężu, agresywnym, bezwzględnym policjancie, który zamienił jej życie w piekło, bardzo podniosła jej notowania w oczach tutejszego towarzystwa i owiała otoczką romantyzmu jej drugie małżeństwo. Jedna z wrocławskich pisarek uznała nawet, że to świetny temat na powieść – udręczonej, zastraszonej, pięknej kobiecie przychodzi z pomocą dobrze sytuowany adwokat, zakochuje się w niej, wyrywa z otchłani rozpaczy, a potem oboje rozpoczynają nowe życie w innym miejscu, uchodząc przed zemstą zazdrosnego potwora...

Tak, Natalia była perfekcjonistką. Tkała swoją opowieść, nie zapominając o szczegółach, o odpowiedniej mimice, modulacji głosu, kiedy mówiła o poprzednim życiu. Miała zresztą wprawę – tę samą wersję wmówiła jeszcze w Warszawie Jeremiemu, który natychmiast rycersko zaoferował pomoc. Zwłaszcza, gdy odegrała rolę delikatnej, przerażonej kobietki podziwiającej bez granic swojego obrońcę. I kiedy wspomniała, że jej rodzice – choć zerwali z nią kontakt, gdy wyszła za gliniarza – są bogaci, a ona pozostaje jedyną spadkobierczynią. To plus ciąża wystarczyło, by Jeremi Justyniecki uznał swoją klientkę za dobry materiał na żonę. Była urodziwa, wykształcona, niesamowicie inteligentna i oczytana, umiała okazać wdzięczność, no i mogła dać mu upragnionego potomka. Z potomkiem, co prawda, nie wyszło na razie, ale dzięki urokowi małżonki nie miał najmniejszego problemu z nawiązywaniem przydatnych znajomości, które pomagały mu w karierze.

Aktualny mąż Natalii nie miał pojęcia, że w życiu jego połowicy nie ma miejsca na przypadki. Cokolwiek robiła, było starannie przemyślane i stanowiło drogę do celu. Jeremi Justyniecki był również tylko jednym z etapów tej drogi.

Pierwsze małżeństwo pozwoliło jej wyrwać się spod kurateli rodziców, którzy byli dość zaborczy wobec jedynaczki. Piotr Chmura spadł jej jak z nieba. Młody, przystojny... no, gliniarz, ale szybko się dowiedziała, że dobrze rokujący. Mieszkał, co prawda, z matką, ale Natalia miała własne mieszkanie. Od razu zorientowała się, że – byle dobrze wczuła się w rolę – będzie tańczył, jak mu zagra. Był w niej szaleńczo zakochany.

Zaraz po ślubie zaczęła uważnie przyglądać się jego otoczeniu. Wszyscy znajomi Piotra szybko ją zaakceptowali. Tylko w komisarzu Niżu, partnerze i najlepszym przyjacielu męża, wyczuwała dystans. Może intuicyjnie podejrzewał, że Natalia zamierza podkręcić ambicję Piotra i popchnąć go wyżej. Przynajmniej na naczelnika wydziału. Może sam miał chrapkę na awans i wyczuł konkurencję.

Sytuację na froncie domowym ogarnęła bez wysiłku – na spracowanego małżonka zawsze czekał ciepły posiłek i stęskniona żona, która z uwagą wysłuchiwała, jak mu minął dzień, odpowiednio reagowała i nie przeszkadzała, kiedy siedział po nocach nad swoimi notatkami. Otworzyła gabinet logopedyczny dla dzieci i szybko zaczęto ją sobie polecać. W końcu była perfekcjonistką na każdym polu. Mamiła Piotra kolejnymi poronieniami, bo rola matki jej nie nęciła, ale stawała na głowie, by wszystkich przekonać, jaką jest idealną żoną. Działało. Małżonek patrzył w nią, jak w obrazek, a jego znajomi zazdrościli mu rodzinnej sielanki. Jeden tylko Wojtek Niż był odporny – owszem, zachowywał się przyjaźnie, ale Natalia podskórnie wyczuwała jego nieufność. Doprowadzało ją to do furii, bo po raz pierwszy trafiła na kogoś, z kim nie potrafiła sobie poradzić. Zabrała się więc za urabianie jego żony Gabrysi i tu odniosła pełne zwycięstwo. Kiedy rzuciła Piotra, grunt był już przygotowany – Gabi stała całkowicie po jej stronie i Natalia nie miała żadnych wątpliwości, że prędzej czy później i Wojtek się podda. Zwłaszcza, kiedy sprzedała Niżom swoje mieszkanie.

Natalia poprawiła delikatny złoty naszyjnik, wzięła z fotela torebkę i wyszła z pokoju. Schodząc po szerokich schodach, wzruszyła ramionami. Piotr sam był sobie winien. Gdyby myślał racjonalnie, gdyby poskromił tę swoją cholerną niezależność i odpuścił naiwną uczciwość, zostałaby z nim i konsekwentnie przepychała go przez kolejne szczeble kariery. Nie kochała go, ale mogła lojalnie wspierać. Nie docenił tego. Nie docenił jej. Straciła tylko czas i energię, które mogła zainwestować w kogoś, kto mógłby jej zapewnić takie życie, na jakie zasługuje. Musiała przecież udowodnić swojemu ojcu, że jest lepsza niż ten wymarzony syn, którego nigdy się nie doczekał. Że potrafi osiągnąć to, co chce bez jego pomocy. I musiała ukarać Piotra, bo zniszczył jej skrupulatnie opracowany plan.

Natalia zatrzymała się przed ogromnym lustrem w hallu, delikatnie musnęła idealnie ułożone włosy i ze złością zacisnęła usta. Dopóki żyła teściowa, mogła przez nią kontrolować sytuację. To od niej wiedziała, że Piotr się załamał i zaczął pić. To jej wypłakiwała w telefon swoje – absolutnie nieistniejące – poczucie winy i ze szlochem błagała, by „kochana mamusia” wspierała syna w tej okropnej sytuacji. To jej wyznała nieszczęśliwym głosem, że jest bezpłodna, a Piotr nie chce słyszeć o adopcji. Doskonale wiedziała, że – poproszona o dyskrecję teściowa – zatrzyma wszystko, co usłyszy, dla siebie... Tylko, że teściowa, niestety, okazała się słabym ogniwem w tym misternym planie. Po prostu sobie umarła i źródło wiadomości wyschło, a były mąż Natalii nieoczekiwanie rozpłynął się w niebycie...

Sięgnęła po jedwabny szal i prawie konwulsyjnie zacisnęła go w dłoni, bo przed oczami przesunęła się jej poczciwa twarz Gabrysi Niżowej. Boże! Co to za idiotka! Przecież nie po to wydzwaniała do niej regularnie ze swojej starej komórki, żeby wysłuchiwać słów pociechy i porad. Im bardziej Natalia wchodziła w rolę wciąż kochającej byłej żony, która wszystko przebaczyła i teraz chce już tylko, by eksmałżonek ułożył sobie życie, tym bardziej Gabriela zapierała się, że nigdy nie wpuści Piotra do swojego domu. A przecież o to właśnie chodziło, żeby wpuściła! Żeby mu się wszystko przypomniało i żeby cierpiał! Za swoją głupotę! Za jej stracone lata! A ta idiotka omijała w rozmowach temat Piotra, jakby w ogóle przestał istnieć! A ostatnio telefon odebrał jej mąż, poinformował sucho, że Gabi zapomniała zabrać komórki, że jest w tej chwili na spotkaniu w wydawnictwie i że – na nieśmiałe pytanie Natalii – on sam nie utrzymuje kontaktów z dawnym przyjacielem. Drań! Ale i jemu zapłaci! Kiedy już będzie miała gotowy plan, znajdzie się w nim miejsce i dla niego!

Usłyszała klakson samochodu. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, przywołała na usta przepraszający uśmiech i pośpiesznie wyszła z domu.

2.

Agencja Literacka Tercet w zasadzie powinna była już dawno zmienić nazwę, bo zatrudniała pięć osób. Jej założycielką i szefową była Majka Potoczek, zaś pracownicami: Anka Klejnik, Gośka Knypek oraz Ida Złotowska. Cały ten babski personel funkcjonował w branży wydawniczo-literackiej jako wiedźmy. Jedynym przedstawicielem płci przeciwnej był Piotr Chmura, były policjant, obecnie piastujący etat ochroniarza, niekiedy kierowcy, a nade wszystko – jedyne na świecie stanowisko sekretarka. Sekretarkiem został ochrzczony przez redaktor Knypek i określenie przylgnęło do niego na amen. Ale Piotr pełnił w agencji jeszcze jedną istotną funkcję – był jedyną osobą, która potrafiła okiełznać temperamentne wiedźmy. Tylko przed nim czuły coś w rodzaju respektu.

Agencja działała od początku dosyć nietypowo. Majka, owszem, zamierzała na niej zarabiać, ale nie za wszelką cenę. Starannie wybierała tych autorów, którzy – wedle jej przeświadczenia – mieli szanse, by zaistnieć na rynku ze względu na umiejętności i ciekawe fabuły. Nie tylko oszczędzała im utarczek z wydawcami, nie tylko negocjowała najlepsze warunki, ale też założyła portal Książka dla Ciebie, na którym mogła promować ich książki. Ponieważ portal działał na zasadzie non profit, błyskawicznie zaczęli się zgłaszać mali i duzi wydawcy, przysyłając do recenzji całe partie książek. W efekcie wszystkie wiedźmy miały podwójną ilość pracy, a Gośka i Anka musiały jeszcze znaleźć czas na pisanie własnych powieści.

Agencja była nietypowa z jeszcze jednego powodu – ze względu na swoje temperamenty i nieustępliwość wiedźmy przyciągały kłopoty, jak magnes. Środowisko twierdziło, że TERCET jest szkodliwy dla zdrowia i życia. Rzeczywiście wysyp nieboszczyków płci żeńskiej, w różny sposób powiązanych z agencją, był imponujący. Niestety – ku nieukrywanemu żalowi wrogów – wiedźmy wychodziły z tarapatów bez szwanku, w dodatku chętnych do podpisania umowy z agencją wciąż nie brakowało.

Ostatnio jednakże nawet personel TERCETU uznał, że ten rok nie należy do najbardziej udanych. Podczas jednej z agencyjnych imprez zostały zamordowane dwie debiutantki, z którymi Majka wiązała duże nadzieje. Wiedźmy dość emocjonalnie przeżyły tę sprawę, a kiedy zdążyły się nieco pozbierać, uderzyło w nie kolejne nieszczęście – w marcu niespodziewanie odszedł Czort, ukochany kocur Majki, którego cała piątka uwielbiała, choć mocno dawał się właścicielce we znaki. Pozostałym wiedźmom i sekretarkowi przybyło pracy, bo szefowa sprawiała wrażenie, jakby egzystowała tylko z przyzwyczajenia. Po kilku tygodniach Majka doszła do siebie na tyle, że przestała zabijać spojrzeniem każdego, kto próbował ją namówić na przygarnięcie kolejnego kociego towarzysza. Zaś w maju znajoma dostarczyła jej czarno-białego malucha i szefowa TERCETU przestała mieć czas na cokolwiek. Kociak otrzymał imię Oluś, a efekty jego działalności personel miał okazję obserwować z dnia na dzień, bo Majka zaczęła szybko przypominać ofiarę katastrofy. Wiedźmy przyznały jej urlop kocierzyński i zażądały, by kierowała biurem zdalnie, w razie potrzeby zwołując u siebie sabat. Wkrótce personel miał jednakże okazję przekonać się na własnej skórze, że domowe sabaty w towarzystwie Olusia przypominają krwawe safari – malec urządzał polowanie na dwunożne istoty, używając do tego celu głównie zębów. Działał podstępnie, atakował znienacka i zostawiał bolesne ślady, więc wszyscy zaczęli wizytować Majkę zaopatrzeni w osobiste środki opatrunkowe, by nie uszczuplać jej zapasów. Użarta do krwi Gośka ochrzciła kociaka małym Łukaszenką i zaproponowała zrzutkę na kupno specjalnie wzmocnionej klatki dla niebezpiecznych przestępców. Oczywiście natychmiast rozpętała się awantura, której efektem był powrót Majki do biura (choć nigdy by się do tego nie przyznała, te kilka godzin spędzanych poza zasięgiem kocich kłów dobrze jej robiło).

Kiedy już wydawało się, że wszystko wróciło na swoje tory, Majka oznajmiła, że odchodzi Anka i muszą znaleźć kogoś na jej miejsce. W ten sposób do agencji trafiła Agata Pliszka i od razu przeszła pod kuratelę Idy, która miała jej wyjaśnić skomplikowane relacje panujące w biurze, zakres obowiązków oraz zrobić wszystko, by nowej pracownicy nie zniechęciło wymykające się wszelkim normom społecznym zachowanie wiedźm. Tu pomoc zaoferował Piotr, który od pewnego czasu sprawiał wrażenie, jakby świat podobał mu się bardziej niż zwykle. Idę gryzła ciekawość (zwłaszcza, gdy poprosił ją, by pomogła mu elegancko zapakować zestaw do gry w scrabble zamówiony wcześniej na Allegro), ale nie pytała o nic. Wystarczyło, że Gośka już zaczynała patrzeć na Piotra z coraz większym niepokojem, bo zmniejszył tempo dematerializacji zapasów żywnościowych.

Agata Pliszka mieściła się wzrostem w stanach niskich, miała ciemne włosy do ramion i bystre, szaro-niebieskie oczy. Na pierwszy rzut oka nie pasowała do reszty redakcyjnego zespołu – wydawała się spokojna, uległa i lekko przytłoczona osobowościami swoich nowych koleżanek. Ida, która ją poznała na grupie licytacyjnej działającej na rzecz zwierzaków, była jednak zdania, że szybko się dostroi do pozostałych. Przebywanie z wiedźmami wydobywało z ludzi cechy, o których istnieniu nie mieli dotąd pojęcia.

Agata, którą Gośka od razu ochrzciła Ptaszkiem, na razie nie wykazywała chęci, by zaprezentować jakieś głęboko ukrywane, wiedźmowate cechy swojej osobowości. Pod tym względem przypominała Piotra, który wszystkich klientów (a przede wszystkim klientki) agencji ujmował życzliwością i kulturą. Ponieważ Ida uprzedziła ją, że powinna być przygotowana na wszystko, Agatka pilnie przypatrywała się biurowej codzienności i pracowała jak szatan, by się wykazać. I powoli przestawała wierzyć w nieprawdopodobne opowieści Idy, bo owa codzienność mieściła się w normie.

Tego dnia nic nie zapowiadało żadnych kataklizmów. Ponieważ sekretarek załatwiał jakieś skomplikowane biurowe zamówienia, redaktor Knypek została zmuszona do wizyty na poczcie. Potulnie ozdobiła oblicze maseczką, zgarnęła koperty, które podała jej Majka, zabrała ze sobą Muzę, by psica zażyła spaceru i wyszła.

– Gośka jeszcze nie wróciła? – zapytał po jakiejś godzinie Piotr, stając w drzwiach pokoju, w którym pracowały.

– Jak widać. – Majka wzruszyła ramionami. – Na pocztę jest kawałek, a ona nie ma kwalifikacji na wyczynowca. Muza ostatnio też preferuje powolne spacery, gorąco jest... Do czego ci Gośka potrzebna?

– Widziałem w lodówce jej sałatkę z makaronu. Trochę mnie zeczczyło po tym gadaniu... Jak myślisz, nie będzie się darła, jeśli jej nieco uszczuplę zapasy?

– Trochę? – Ida uniosła kpiąco brwi.

– Trochę – powiedział Piotr stanowczo. – W taki upał niespecjalnie chce się jeść, ale szukałem w lodówce schłodzonej wody i zapach mnie doleciał...

– Weź sobie. – Majka machnęła ręką. – Gdyby chciała cię ubić, jakoś cię wybronimy...

W biurze zapanowała cisza. Ida zajęła się Instagramem, na którym umieszczała najświeższe recenzje z portalu, odpisywała na komentarze i sprawdzała aktywność. Agata komponowała zachęcający banerek, który miał rozruszać czytelniczą grupę skupioną przy Książce dla Ciebie. Majka przeglądała umowy agencyjne, wybierając z nich odpowiednie paragrafy. Zamierzała z nich stworzyć indywidualny kontrakt dla autora, który ostatnio zgłosił chęć współpracy z agencją.

Po kolejnej godzinie Piotr ponownie stanął w drzwiach biura i, z nutką niepokoju głosie, oznajmił:

– Gośki dalej nie ma.

– Jeśli ktoś ją porwał, to szybko odda – pocieszyła go Majka, do której nie dotarła groza komunikatu.

– No, nie wiem. – Ida spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi. – Od dwóch godzin jej nie ma. Z poczty już by wróciła.

– Może przy okazji poszła załatwić coś innego – podsunęła niepewnie Agata.

– Albo się wpakowała w jakieś tarapaty – mruknął sekretarek. – Ona zdolna jest.

Majka wreszcie się ocknęła. Stanowczym ruchem odsunęła papiery i sięgnęła po smartfona. Kiedy usłyszała komunikat o chwilowej niedostępności abonenta, poczuła niepokój.

– Albo wyłączyła komórkę, albo jej się rozładowała – stwierdziła z irytacją. – Cholera, na policję mam zgłosić, że mi zaginęła pracownica i pies? Ubiję kiedyś tę zarazę, za dużo mnie zdrowia kosztuje.

– Chyba jej zainstaluję specjalną aplikację w komórce – mruknął sekretarek. – Żeby pokazywała, gdzie aktualnie przebywa.

– Legalną? – zainteresowała się Ida podejrzliwie.

– A skąd! Ale w przypadku Gośki to zdrowsze niż niewiedza.

– Może coś jej się stało? – zapytała ze strachem Agata.

– Nie sądzę. – Majka potrząsnęła głową. – Nad takimi niedojdami opatrzność czuwa. Gośka przeżyła tyle kataklizmów, że już chyba nic jej nie da rady.

– Jak to? – wyrwało się Agacie.

– Jeśli jest w pobliżu jakaś dziura, możesz mieć pewność, że ta łajza w nią wpadnie – wyjaśniła z westchnieniem Majka. – Potrafi poobijać się o wszystko. Nawet, jeśli nie ma kantów. Zleci z każdej drabinki i z każdego stołka. Zahaczy o każdą klamkę i potknie na równej drodze. Gośka to chodzące nieszczęście... Muza z nią jest – pocieszyła się. – Jakoś ją tu przywlecze.

– Jeśli nie wrócą w ciągu pół godziny, pójdę ich szukać – oznajmił stanowczo Piotr i wrócił do sekretariatu.

Po dwudziestu minutach drzwi wejściowe otworzyły się z impetem i do środka wpadła umordowana Muza, a za nią redaktor Knypek. Psica z lamentem pognała do swoich misek w kuchni, a Gośka oparła się o drzwi, zdarła z siebie maseczkę i zaczęła łapać powietrze, jak wyjęta z wody ryba. Cały personel rzucił się do przedpokoju, by na własne oczy sprawdzić, czy – poza problemami z wentylacją – nie doznała widocznych uszkodzeń.

– Nic jej nie jest – stwierdziła z ulgą Majka, a kiedy przyjaciółka łypnęła na nią spode łba, usiłując uspokoić oddech, wzruszyła ramionami. – No widzę, że ledwo zipiesz, ale odpoczniesz chwilę i zaraz ci przejdzie. Sekretarek się martwił, że ktoś cię porwał.

Ida pokłusowała do kuchni po świeżą butelkę wody, a Gośka wysapała pomiędzy jednym a drugim zipnięciem:

– Ja... pimpolę... Dobrze, że... nie... miałam... wałka...

Odkleiła się wreszcie od drzwi, przepchnęła przez całe zgromadzenie, niemrawo wturlała do pokoju i opadła na swoje krzesło. Z wdzięcznością złapała przyniesioną przez Idę butelkę i łapczywie wypiła prawie połowę jej zawartości.

– Pękniesz – powiedziała ostrzegawczo Majka, siadając przy biurku. – Gdzieś ty tak długo łaziła? Kolejka była na poczcie?

Gośka pokręciła przecząco głową, gwałtownie odstawiła butelkę na blat i z westchnieniem oznajmiła:

– Baba mnie trzymała na poczcie przez pół godziny.

– Bez przesady. – Majka uniosła brwi. – Miałaś ledwie kilka kopert do wysłania. Nawet niekumana baba poradziłaby sobie z tym w parę minut.

– Nie ta baba! – Gośka zgrzytnęła zębami. – Klientka! Siedemdziesiąt plus i granitowa pewność, że jest najważniejsza! Reszta może zapuścić dowolnej wielkości korzenie i mchem porosnąć, a ona dalej będzie się domagała obsługi!

– Wysyłała jakąś skomplikowaną paczkę? – Ida spojrzała na nią ze współczuciem.

– Nie! Domagała się, żeby jej wyło i błyskało! – warknęła redaktor Knypek z furią. – Przysięgam, że walnęłabym ją w łeb, gdybym tylko miała swój wałek!

W biurze zaległa cisza. Oparty o futrynę sekretarek, który niejednokrotnie bywał na zwizytowanej przez Gośkę poczcie, usiłował sobie przypomnieć jakikolwiek wyjąco-błyskający element zainstalowany w państwowym urzędzie. Poza alarmem nic mu nie przychodziło do głowy.

Wiedźmy w milczeniu wpatrywały się w rozwścieczoną Gośkę. Na obliczu Agaty widniała rozpaczliwa chęć zrozumienia komunikatu. Ida marszczyła brwi, próbując rozszyfrować ten skrót myślowy, a w oczach Majki błysnęła podejrzliwość i niepokój.

– Upał ci zaszkodził? – spytała sucho. – Tam jest klimatyzacja.

– Baba mi zaszkodziła! – wrzasnęła Gośka niecierpliwie. – Co to za durny pomysł, żeby na poczcie sprzedawać zabawki! To urząd czy sklep?! Obrusy, cukierki, portfele, gazety, książki i te cholerne zabawki! Co to ma być?! Stragan?!

– A co miało wyć i błyskać? – zainteresował się sekretarek.

– Samochód strażacki! Bo baba jest babunią i kocha wnuka nad życie! A wnuk marzy o wozie strażackim! I żeby wył i błyskał! Obmacała wszystko, co stało na ladzie i domagała się szczegółowego opisu! Za mną rosła kolejka, a pracownica poczty grzecznie sprawdzała na pudełkach, czy wyje i błyska! I okazało się, że osobno tak, ale razem nie!... Ja pimpolę! Mało brakowało, żebym sama zaczęła wyć i błyskać, żeby tylko baba wreszcie sobie poszła!

Pierwszy parsknął śmiechem Piotr, który bez trudu wyobraził sobie wyjącą i błyskającą redaktor Knypek. Po chwili w jego ślady poszła reszta zespołu.

Gośka przez chwilę sapała gniewnie, w końcu machnęła ręką i przyznała:

– No, owszem. Możliwe, że przesadzam... Ale, kurza twarz, co się dzieje z tymi ludźmi? Myślenie im nie działa? Ledwo zipałam przez tę cholerną maseczkę, nogi mi w tyłek wchodziły, za mną zrobiła się kolejka, a dwie walnięte baby rozkminiały, czy wyje i błyska!

– I co? – zapytał rozweselony sekretarek. – Babcia w końcu się na coś zdecydowała?

– Nie zdążyła – oświadczyła Gośka z satysfakcją. – Już byłam zdecydowana wydać z siebie wycie albo ryk, które by babę wypłoszyły, ale uprzedził mnie facet. Na oko najwyżej trzydziestoletni, też zamaseczkowany, duży mięśniak z łapami jak bochny. I chyba się śpieszył, bo ciągle łypał na zegarek... Wylazł z kolejki, klepnął babę w ramię, aż się ugięła i powiedział: Babcia stąd znika, bo ja nerwowy jestem i wycie mogę babci włączyć ekspresowo... Baba się błyskawicznie zdematerializowała, do panienki z poczty nagle dotarło, że tu ludzie czekają na obsługę i już szybko poszło... Kurczę, dlaczego to właśnie ja zawsze muszę trafiać na takie bezmyślne egzemplarze ludzkie? – Potoczyła po wszystkich pełnym pretensji wzrokiem. – Chyba naprawdę zacznę chodzić z wałkiem...

– Zapomnij... Ja bym chciała wiedzieć, dlaczego masz wyłączoną komórkę. – Majka rzuciła jej złowrogie spojrzenie. – A na poczcie byłaś pół godziny. To gdzie się pałętałaś potem?

– A mam? – zdziwiła się Gośka i od razu zaczęła grzebać w torebce. – O, faktycznie – stwierdziła, wyciągając telefon. – Nie wiem, dlaczego. Może coś mi się wcisnęło... No to co, że pół godziny? – zjeżyła się. – Musiałam odreagować! Muza też! Siedziała biedna przez te pół godziny przed pocztą! Lamenty jej się włączyły, jak tylko wyszłam! To w ramach odstresowania zrobiłyśmy sobie spacer na Gnojną Górę!

– Daj mi tę komórkę – polecił Piotr z westchnieniem. – Tobie się zawsze coś wciska. Spróbuję coś na to poradzić.

– Ale...

– Nie czepiam się twojej prywatnej – przerwał stanowczo sekretarek – ale na służbowej zainstaluję ci aplikację, żeby było wiadomo, gdzie się plączesz i żebyśmy nie musieli przechodzić dodatkowych stresów...

– Jeśli trzeba będzie coś załatwić, pójdzie Agata, albo ja – zaproponowała Ida. – Nas jakoś omijają takie przygody...

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki