Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Eliza, żwawa księgowa z Kraśnika, nie może uwierzyć w samobójstwo sąsiadki, która zginęła, wypadając z okna. Dzieli się wątpliwościami ze swoją wieloletnią przyjaciółką Malwiną. Obie panie postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce… Nieboszczka w opinii Elizy tryskała radością, a przecież osoby szczęśliwe nie odbierają sobie życia! Malwina i Eliza, dzielny osiedlowy duet, wszczynają śledztwo, poświęcając nań zaplanowany wspólny urlop, choć każda decyduje się na to z innych powodów...
Czy dwie dociekliwe i pomysłowe pięćdziesięciolatki poradzą sobie ze skomplikowaną sprawą, dysponując jedynie wiedzą nabytą z oglądanych filmów kryminalnych? Czy sprzeczne motywy nie przeszkodzą ich prywatnemu dochodzeniu? Samobójstwo czy zabójstwo? Gwarantujemy, że kibicując ich śledztwu, padniecie trupem z wrażenia!
Małgorzata J. Kursa – Kraśniczanka, matka, żona, czytelniczka i autorka; wieczna optymistka i antytalent techniczny na niespotykaną skalę; potulny ludzki podnóżek kocura o imieniu Duszek, wybitnego specjalisty od resocjalizacji osobników dwunożnych; wzrostu mizernego, który to feler rekompensuje nadmiar wyobraźni. Od 2012 roku redaktorka literackiego portalu Książka zamiast kwiatka i autorka kilkunastu humorystycznych powieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 212
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2019
© Copyright by Małgorzata J. Kursa, 2019
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcia na okładce: © Tetiana Kulikova, © Konstantin Kulikov,
© Mariia Boiko, © didecs/123.rf.com
Zdjęcie Małgorzaty Kursy © archiwum prywatne
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Klara Perepłyś-Pająk
Redakcja: Daria Paulina Domachowska
Korekta: Marta Kozłowska
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska
Wydanie elektroniczne 2019
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2019
ISBN: 978-83-66229-88-4 (EPUB); 978-83-66229-89-1 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Ciało Antoniny Barańskiej spadło z trzeciego piętra bloku przy ulicy Metalowców dokładnie o dwudziestej trzeciej i z głuchym uderzeniem zaległo na wypieszczonych rabatkach przyblokowego ogródka, dotkliwie je rujnując.
Okoliczności plenerowe były w zasadzie dość przyjemne. Zarówno pod względem widoków, jak i unoszących się w powietrzu zapachów. Przesuszona słońcem trawa roztaczała wokół upojny aromat siana, nad nieboszczką rozpostarły się miłośnie gałęzie przekwitłego bzu. Od strony osiedlowej uliczki dobiegała mocna woń uwolnionych upałem olejków wierzby lapońskiej. Jednakowoż na Antoninie Barańskiej nie robiło to już żadnego wrażenia.
Nikt nie usłyszał odgłosu upadku. Zagłuszyło go wycie syreny fabrycznej, zwiastujące koniec zmiany, oraz wrzaski nabombanej piwem młodzieży, okupującej ławkę pod wierzbą. Nawet mieszkająca na parterze babcia Makowiecka, którą do szału doprowadzał każdy najmniejszy hałas, niczego nie zauważyła, bo pochrapywała smacznie, włożywszy wcześniej do uszu stopery. Miała tego żałować do końca życia – nigdy więcej nie zdarzyła się jej bowiem okazja, by ostatecznie zakasować „Jednoosobowe Kraśnickie Centrum Informacyjne”, czyli starą Majewską.
Nocne powietrze pachniało skoszoną trawą, ławkowa młodzież, zmożona procentami, powoli cichła, zaś Antonina malowniczo zalegała na podłożu z kwiatów, upozowana dramatycznie przez tajemniczą postać, która chwilę po jej upadku wynurzyła się z klatki, osłaniając swe oblicze przed zapalającym się automatycznie światłem...
Ciało miał odkryć dopiero nad ranem pracownik spółdzielni mieszkaniowej sprzątający osiedle.
Eliza Barnaba opuszczała mieszkanie niemal w euforii. Uporała się z niespodziewanym zleceniem, choć jeszcze wczoraj była pewna, że straci przez nie najbliższą przyjaciółkę i wyczekiwany przez cały rok wakacyjny wyjazd.
Eliza, po redukcji etatów w kraśnickiej fabryce, założyła jednoosobową firmę rachunkową i całkiem nieźle sobie radziła, utrzymując siebie i syna. Na małżonka liczyć nie mogła, bo ten zazwyczaj zapijał swoje problemy. Wykopała go więc do mamusi i nie chciała przyjąć z powrotem, nawet wtedy, gdy przestał pić. Odkąd ich jedyny syn się ożenił i oboje młodzi zamieszkali z nią, Eliza nie cierpiała na brak towarzystwa. A gdy tęskniła do ludzi, w odwodzie zawsze miała Malwinę – przyjaciółkę ze szkolnej ławy.
Schodziła teraz z trzeciego piętra z lekkością i energią nastolatki. Zlecenie wykonane, a dodatkowa kasa za ekspresową robotę przyjemnie zasili jej wakacyjne konto. W tym roku już po raz drugi wybierały się z Malwiną do Ostrowia Kierwińskiego, gdzie czekał na nie ulubiony pokój i znajomi gospodarze. Przed wyjazdem zamierzała uzupełnić zapasy w lodówce, bo lada moment z tygodniowego wypadu na Słowację miały wrócić dzieci.
Po wyjściu z klatki Elizę uderzyło upalne powietrze i energia nieco w niej sklęsła. Dostojnym krokiem ruszyła wzdłuż bloku. Po drodze wyrzuciła do ekologicznego pojemnika kilka plastikowych butelek i już miała skręcić w kierunku głównej ulicy, kiedy do jej uszu dobiegł babski jazgot. Rozpoznała przenikliwy głos starej Majewskiej i natychmiast zmieniła plany.
– A co panie tak rajcują w samo południe? – zagaiła neutralnie, ale kiedy zobaczyła załzawione oczy siedzącej na ławce babci Makowieckiej, od razu się przejęła. – Pani Makowiecka, jakieś nieszczęście nie daj Boże? Jak trzeba pomóc, to ja...
– A co tam Barnabina może pomóc, jak już po ptokach – stara Majewska wzruszyła kościstymi ramionami i posłała babci złośliwe spojrzenie. – Drugi raz nieboszczka nie zleci, żeby se Makowiecka mogła popatrzeć. A pod jej oknami spadła! Taka okazja! A jak ją policjanty pytały, to ona ani be, ani me – podsumowała z satysfakcją.
– Bo zatyczki miałam w uszach – zapłakała rzewnie babcia Makowiecka. – Te młode przez cały wieczór się darły. I te jakieś hop – hopy puszczały. Nie dało się spać inaczej!
– Darły się – przytaknęła sąsiadka z ostatniej klatki, obrzucając zadowoloną z siebie Majewską wzrokiem bazyliszka. – Ja tam żadnych zatyczek nie miałam, a też nie słyszałam, jak ta nieszczęśnica gruchnęła.
– Ja też nie – dołączyła sąsiadka z pierwszego piętra. – Sypialnię mam z drugiej strony. Może to i lepiej, bo ten młody policjant, co wszystkich oblatywał, to taki bardziej służbowy był. Aż mi się niewyraźnie na sumieniu zrobiło...
– Zaraz! O czym panie mówią? – zdezorientowana Eliza klapnęła ciężko na ławkę stojącą naprzeciwko i pochyliła się lekko w stronę upchniętych ciasno kraśnickich kokoszek. – Jaka nieboszczka?! Kogoś zabili? Tutaj?! A gdzie policja? Przecież mam okna na tę stronę, a nic nie słyszałam... To w nocy było?
– A w nocy, w nocy – stara Majewska łypnęła na nią z politowaniem. – Policja to z rana swoje odpracowała, bo ten od sprzątania ją zdybał w rabatkach. Przyjechali, zabrali kobitę, a potem poszli po sąsiadach... No, że one z kurami spać chodzą, to ja jeszcze rozumiem, ale wy, Barnabina, jeszcze nie w takich latach, żeby...
– Ani ja nie „wy”, ani Barnabina – przerwała jej Eliza, która serdecznie nie znosiła tej starej plotkary. – Barnabina to moja teściowa, a towarzysze to za PRL-u byli! Niektórzy i w nocy pracują! A pani skąd taka poinformowana? Z naszego osiedla na Sikorskiego kawałek. Aż taki dobry słuch pani ma?
– A mam! – stara Majewska wyprostowała się dumnie. – I wiem, kogo pytać. Chłopak od Styrbułów poszedł w policjanty. Dziadek i ojciec to jeszcze w milicji służyli, a Romek już na nowe trafił...
– E tam, na nowe – prychnęła z pogardą sąsiadka z ostatniej klatki, poklepując pocieszająco babcię Makowiecką, która przestała pochlipywać i pilnie nadstawiała ucha. – Takie same one, jak tamte.
– Wcale nie takie same! – zaprotestowała ta z drugiego piętra. – Tamte to i w nocy przyjeżdżały, jak trza było. Spałowały łobuza, zabrały na „dołek” i spokój był. A te nowe to nawet na benzynę nie mają.
– No co też pani opowiada! – Eliza nierozważnie dała się wciągnąć w dyskusję. – Nie widziała pani radiowozów na ulicy? Ciągle jeżdżą po Kraśniku.
– W dzień! A w nocy to chyba benzyna im się kończy, bo jak kiedyś Makowiecka zgłaszała tych smarkaczy, żaden się nie pokazał!
– Nie mają gdzie wsadzać, bo więzienia pełne – wyjaśniła stara Majewska i od razu wróciła do meritum: – Młody Styrbuła matce się pochwalił. Od razu. Bo się chce wykazać, a ten nowy komendant mu utrudnia. Ale akurat go wezwali do Warszawy i Romek sam do tej nieboszczki przyjechał. Antonina Barańska się nazywała. Te dwa okna na trzecim piętrze – machnęła żylastą ręką w górę – to jej. Młody Styrbuła sprawę rozwiązał od razu, bo list znaleźli...
– Jaki list? – nie zrozumiała babcia Makowiecka.
– Samobójczynia, znaczy – sapnęła ze zgrozą sąsiadka z pierwszego piętra i na wszelki wypadek przeżegnała się ukradkiem.
– Samobójczynia – przytaknęła z niezdrową satysfakcją Majewska. – Podobno jej chłop do Anglii pojechał za robotą i zadzwonił, że już nie wraca. A ta Barańska to w ogóle taka niegramotna była. Zamiast do niego pojechać i jak się należy rozumu go nauczyć, to ona prochy łykała i po lekarzach latała. Bo Styrbulina mówiła, że miała... no... Dy... du... de...
– Depresję – mruknęła Eliza.
– O to, to – zgodziła się skwapliwie Majewska i fuknęła pogardliwie. – Ja to se tak czasem myślę, że oni specjalnie wymyślają te choroby, żeby od ludzi pieniądze wyłudzać...
– Czyli policja uznała, że ta nieszczęśnica napisała list i wyskoczyła z okna? – przerwała jej Eliza, której nie interesowały przemyślenia starej plotkary. – Trochę nietypowe. Mogła połknąć garść tabletek albo gaz odkręcić... Przecież taki upadek nie zawsze kończy się śmiercią. A jakby została inwalidką do końca życia? Miała jakąś rodzinę w Kraśniku?
– Siostrę miała – sąsiadka z pierwszego piętra uprzedziła Majewską, która już otwierała usta. – A ten jej mąż to lekarz. Pojechał do Anglii, bo sobie ponoć dobrze płatną pracę załatwił. W ichnim szpitalu. I żonę też miał tam ściągnąć, bo ona pielęgniarką była. Widocznie mu się coś odwidziało... – westchnęła.
– Nie widocznie, tylko na pewno – poprawiła Majewska. – Chłopy tak mają. Co z oczu, to i z serca... I nie ma co kombinować. Kobita napisała list, a potem skoczyła. A młody Styrbuła pewnie pochwałę dostanie. Dobrze mu się trafiło.
Eliza spojrzała na nią z obrzydzeniem i wstała.
– Szkoda, że za cenę czyjegoś życia... Pani Makowiecka – pochyliła się nad staruszką i pogładziła ją po ramieniu – nie ma pani czego żałować. Taki widok do przyjemnych nie należy, a pani ma słabe serce. Lepiej niech pani już wraca do domu. Ten upał też się pani nie przysłuży... – ugryzła się w język, żeby nie dodać, że najbardziej dopiecze kobiecinie gadanie starej plotkary.
– Kiedy jedziecie? – zapytała Lala, krojąc pomidory na sałatkę. – Już się mama spakowała?
Eliza spojrzała na synową znad góry kanapek, które szykowała na kolację dla swojego jedynaka i przy okazji zahaczyła wzrokiem o wiszący w kuchni duży zegar.
– Lalu, dokończ to, dobrze? Za chwilę będą Informacje. Pamiętasz, mówiłam ci o tej nieboszczce z bloku naprzeciwko. Ciekawa jestem, czy coś na ten temat powiedzą, bo żadnej Barańskiej nie kojarzę z twarzy...
– Pewnie nie siadywała na ławce z tymi plotkarami – mruknęła uszczypliwie synowa i kiwnęła głową. – Niech mama sobie obejrzy, ja dokończę.
Eliza odłożyła nóż, wytarła ręce i przeszła do pokoju, w którym stał telewizor. Nie lubiła go. Tęskniła za wysłużonym odbiornikiem z wielkim kineskopem, który niegdyś kupili na raty z niepijącym jeszcze Stasiulkiem. Może i staroć, ale działał bez zarzutu i nie męczył oczu tak jak nabyty przez Piotrusia płaski odbiornik. I miał normalne rozmiary. Ten nowy kojarzył jej się z kinowym ekranem. No, owszem, przyjemnie oglądało się na nim ulubione seriale kryminalne, ale pozostałe możliwości, z którymi usiłował zaznajomić ją syn, do niczego jej nie były potrzebne. Eliza zawsze uważała, że wszelki nadmiar jest denerwujący.
Kiedy usiadła z pilotem w dłoni, Lala przyniosła jej ulubioną herbatę i talerzyk z sałatką. Eliza po raz kolejny pomyślała, że jednak ma szczęście. Synowa jej się naprawdę udała. Nawet upodobania miały zbliżone – obie uwielbiały czytać i oglądać kryminały, a potem dyskutować o błędach, jakie popełniali przestępcy. W końcu miały doświadczenie. Osobiście przeprowadziły kilka udanych akcji odwetowych, a ona sama, wspomagając przyjaciółkę w kłopocie, pozbyła się nawet kiedyś wielce uciążliwego nieboszczyka.
Eliza z dużym samozaparciem obejrzała lokalny program informacyjny (zazwyczaj pieczołowicie je omijała z uwagi na wszędobylską politykę i niezrozumiały język używany przez lektorów) i tylko raz wyłączyła fonię. Przeczekała relację z sesji Rady Miejskiej i włączyła głos dopiero wtedy, gdy na ekranie zobaczyła znajomą twarz miejscowego rzecznika policji.
Rozczarowała się. Rzecznik przestrzegał jedynie przed upałami, które źle wpływają na refleks kierowców i przypominał, by nie szarżować w czasie kąpieli w zalewie. W dodatku co chwilę zza ramienia mówiącego wychylała się młoda, pyzata, męska gęba z lekkim wytrzeszczem i mało inteligentnym wyrazem oblicza.
Gdy Informacje się skończyły, a na ekranie pojawiły się lokalne ogłoszenia, Eliza sięgnęła po pilota, by wyłączyć odbiornik i wtedy zobaczyła znajomą twarz. Roześmiana młoda blondynka w pielęgniarskim fartuchu stała na szpitalnym korytarzu.
Eliza odruchowo zaczęła czytać tekst zamieszczony pod zdjęciem. Był to podpisany przez pracowników kraśnickiego ZOZ-u nekrolog niejakiej Antoniny Barańskiej. Wynikało z niego, że zmarła tragicznie w wieku niespełna trzydziestu lat, zostawiając współpracowników szpitala w nieutulonym żalu.
Eliza błyskawicznie skojarzyła nazwisko z osiedlową samobójczynią. Zawód też się zgadzał – któraś z sąsiadek wspomniała, że nieboszczka była pielęgniarką. Ale dlaczego wydawała się jej znajoma? Prawda, Kraśnik to nie metropolia i ludzie tu znają się choćby z widzenia. Ale Eliza nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś jej umyka... Gdzie mogła wpaść na tę nieszczęsną Antoninę? W szpitalu nie bywała od lat, na kokoszej ławce nie siadywała... Na ulicy? W sklepie? Codziennie spotykała mnóstwo ludzi, ale przecież nie notowała w pamięci ich twarzy, bo po co? Chyba, że... Chyba, że przypadkowemu spotkaniu towarzyszył jakiś wyjątkowy incydent. Wtedy Eliza zwykle zamieniała się w dociekliwą obserwatorkę, bo chciała zrozumieć, co doprowadziło do owego zajścia. Przeważnie wniosek był jeden – ludzka głupota i bezmyślność, ale zawsze wolała to sprawdzić.
„Gdzie ja ją mogłam spotkać?” – zastanawiała się gorączkowo, choć na ekranie migotały już jedynie lokalne reklamy. Wyłączyła telewizor, usiadła w fotelu, upiła łyk herbaty i w myślach analizowała swoje ostatnie wizyty w kraśnickich sklepach. Musiała wpaść na nieboszczkę niedawno, bo gdyby zdążyła o niej opowiedzieć Malwinie, teraz nie miałaby problemu, by przypomnieć sobie okoliczności takiego spotkania.
– Kurczę, znowu upaprałam się pomidorami. Powinnam chyba zbroję zakładać. Zawsze mi jakiś pryśnie!
Poirytowany głos Lali wyrwał Elizę z transu. Spojrzała na jasny T-shirt synowej ozdobiony świeżym krwistoczerwonym rozbryzgiem i nagle doznała olśnienia.
– Pomidory! – wyrwało się jej z ulgą. – Sklep! Pamiętam!
Lala natychmiast przycupnęła na drugim fotelu i zaintrygowana spojrzała na teściową. Czekała na opowieść i nie miała najmniejszych wątpliwości, że będzie ciekawa. A nawet więcej: nie przyznałaby się do tego ukochanemu małżonkowi, ale na samym dnie duszy piastowała nadzieję, że ta opowieść stanie się zalążkiem kolejnej ekscytującej przygody. Piotruś, który panicznie obawiał się detektywistycznych ciągotek swojej rodzicielki, robił, co mógł, by zniechęcić matkę do pakowania się w kłopoty. Lala pomyślała, że idealnie dopasował się charakterem do zdrobnień, którymi czule nazywała go Eliza – Piotruś, Piotrula. Taki właśnie był: poczciwy, praworządny, rozsądny i nieco flegmatyczny. Ale jutro miał wyjechać na tydzień do Krakowa, bo jego znajomi komputerowcy organizowali właśnie burzę mózgów, finalizując jakiś projekt. Lala kompletnie się na tym nie znała, wiedziała jednak jedno – pochłonięty ulubionym zajęciem mąż będzie stracony dla świata. A to przed pozostawioną samopas małżonką rysowało szerokie spektrum możliwości. Zamierzała wykorzystać ten brak kontroli co do sekundy. Dlatego teraz poprawiła się w fotelu i wyczekująco wpatrzyła w teściową.
– To niemożliwe – oświadczyła stanowczo Eliza, potrząsając głową. – To po prostu niemożliwe. Nie mogła popełnić samobójstwa. Widziałam ją kilka dni wcześniej. To była najszczęśliwsza kobieta na świecie. Nie mogła się zabić!
– Mówi mama o tej denatce z bloku naprzeciwko? – upewniła się Lala. – Znałyście się?
– Nie – Eliza ponownie potrząsnęła głową. – Wpadłam na nią tylko raz w markecie. Przy pomidorach właśnie. Czekaj, to było... – zmarszczyła brwi z namysłem. – Wy jeszcze nie wróciliście, a ja przez ostatni tydzień nadrabiałam robotę. Wychodziłam z domu tylko wtedy, gdy naprawdę musiałam... Dziś jest piątek, ta Antonina zginęła z wtorku na środę, a ja w poniedziałek przed południem rozmawiałam z nią w sklepie... Co byś zrobiła, gdyby ci znienacka obca baba uświniła drogą kieckę rozdyźdanym pomidorem? Do tego w miejscu publicznym? I masz świadomość, że z tym Picassem na sobie będziesz musiała przedefilować przez spory kawałek miasta? Jak ostatnia fleja? – Eliza wbiła w synową pytające spojrzenie.
– No, szczęśliwa bym nie była – stwierdziła Lala ostrożnie. – Ja co prawda jestem dobrze wychowana, ale coś mogłoby mi się wyrwać. Niekoniecznie od razu bluzg, ale jęk na pewno – dodała uczciwie.
[...]