Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pamiętaj o jednym: nie ufaj nikomu.
Charyzmatyczna oraz niesforna pani psycholog, Katarzyna Wilczyńska, jest u szczytu swojej zawodowej kariery. Prowadzi wykłady, zajmuje się badaniami nad rozpoznawaniem kłamstw i współpracuje z policją. Nic nie zwiastuje nadchodzącej katastrofy do czasu, gdy w ręce Wilczyńskiej trafiają tajemnicze dokumenty rektora jednej z krakowskich uczelni.
Krótko po tym Katarzyna dowiaduje się, że profesor został zamordowany, ktoś włamał się do jej mieszkania, a ona sama niespodziewanie zostaje oskarżona o zabójstwo. Kobieta angażuje się w śledztwo, za wszelką cenę chcąc dociec prawdy. Szybko okazuje się jednak, że ktoś zadał sobie dużo trudu, by zmylić tropy i gdy tylko Wilczyńska zbliża się do rozwiązania, ono po chwili wymyka jej się z rąk.
Atmosfera gęstnieje coraz bardziej, a Katarzyna nie wie, komu może zaufać…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kate Gibson
Manipulacja
Dla mojej Mamy, która zaraziła mnie czytaniem.
Czasami zarażenie się czymś może mieć pozytywne skutki.
Profesor Katarzyna Wilczyńska
Iwona Dolińska – asystentka Wilczyńskiej
Komisarz Damian Michalski
Monika Kaliska
Joanna Adamska – asystentka profesora Sobczyńskiego
Profesor Lucjan Sobczyński – rektor
Agata Sobczyńska – żona profesora Sobczyńskiego
Det. insp. Ian Dowling
Inspektor Tomasz Orlicki
Inspektor Adam Brodnicki
Junior – Krzysztof Banasik
David Gipson
Ben Williamson
Roman Kowal
Komisarz, inspektor Adam Lisiecki
Prokurator – Rafał Polak
Wykład
– Drodzy państwo, kończąc wykład, pragnę jeszcze raz podkreślić, że nie ma takiej osoby na świecie, która potrafi ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że ktoś kłamie. Nawet powszechnie stosowane narzędzia nie mają takiej skuteczności.
W uniwersyteckiej auli rozległy się brawa. Profesor Katarzyna Wilczyńska zeszła z katedry i wyszła na zewnątrz. Skierowała się w stronę stolika z krzesłem, który był przygotowany specjalnie dla niej, aby mogła podpisywać swoją najnowszą książkę. Po drodze kilka osób ją zatrzymało, gratulując wykładu. Umościła się wygodnie na krześle, wyciągnęła pióro i zaczęła raczyć zainteresowanych swoimi autografami. Wilczyńska była dość znaną osobą w świecie naukowym i uczelnianym, choć nie tylko tam. Często współpracowała z policją, a na mieście mówiło się, że miała powiązania z bliżej nieokreślonymi agencjami rządowymi. Wiadomo było, że zajmowała się kłamstwem, to był jej konik. Dowiodła w licznych eksperymentach badawczych, że wyszkolona osoba może rozpoznać kłamstwo prawie z taką skutecznością jak wariograf czy inne do tego stworzone urządzenia, ale tak jak w przypadku wspomnianej aparatury, nie ze stuprocentową pewnością. Dodatkowo w wielu badaniach potwierdziła, że na skuteczność detekcji kłamstwa wpływa rodzaj kłamstwa, okres jego trwania, częstość powtarzania oraz fakt, czy jesteśmy przygotowani na to, że mamy zamiar kłamać. Kolejne zagadnienia, którymi mocno interesowała się Katarzyna, to psychopatia i leczenie farmakologiczne zaburzeń psychicznych. Ostatnio sporo czasu spędzała przy czytaniu najnowszych wiadomości o projektach genetycznych i neurologicznych. Mimo że dochodziła do pięćdziesiątki, trzymała się całkiem nieźle, co wielu dziwiło, gdyż nie zwracała uwagi ani na zdrowe odżywianie, ani na ćwiczenia, a dodatkowo jadła tonę słodyczy. Zgodnie z naturą powinna ważyć sto kilogramów, a jej waga nie przekraczała pięćdziesięciu dwóch. Wiele kobiet, w tym dużo młodszych od niej, otwarcie wyrażało swoją dezaprobatę wobec takiego stanu rzeczy.
– Jak z tą kolacją? – szepnęła do swojej asystentki Iwony Dolińskiej.
– Jaką kolacją? – odparła Iwona zaskoczona.
– Kolacją z rektorem, czy jest dalej aktualna?
– Aaa, tak. Nikt nie dzwonił, więc zapewne bez zmian. Masz jeszcze sporo czasu – uspokoiła.
Profesor Lucjan Sobczyński, rektor najstarszej krakowskiej uczelni, był wyjątkowym i osobliwym człowiekiem. Na pierwszy rzut oka wydawał się zmęczony życiem i przerażony zmieniającym się światem, ale ten, kto go dobrze znał, wiedział, że to tylko zasłona dymna. Profesor był niebywale inteligentny i bystry oraz doskonale radził sobie z najnowszymi technologiami. Jako psychiatra, biolog molekularny oraz neurolog był blisko związany z wieloma międzynarodowymi instytucjami, laboratoriami oraz policją. To on wraz ze swoim zespołem wprowadził na rynek lek o nazwie Dolifan, który był jedynym skutecznym lekiem podawanym psychopatom. To, co wydawało się do tej pory niemożliwe, stało się realne. Wyniki jego wieloletnich badań nad wpływem genów na osobowość pozwoliły na opracowanie unikalnej substancji modyfikującej geny odpowiedzialne za wystąpienie psychopatycznej osobowości. Choć ona sama w sobie nie jest ujęta w żadnym indeksie chorób, profesor zdecydował się na wprowadzenie takiego pojęcia do „swojego własnego” indeksu. Niektórzy badacze uważali, że znalezienie genu czy genów odpowiedzialnych za określony rodzaj osobowości jest mało prawdopodobne ze względu na liczbę genów zaangażowanych w jedną cechę, jednak rektorowi się to udało. Kolejny problem w rozwoju cech osobowości to wpływ czynników, takich jak: środowisko, wychowanie, edukacja i inne. Wydawało się niemożliwe stworzenie leku, który będzie niejako wymazywał szkody z przeszłości.
Wiele prywatnych i państwowych firm było zainteresowanych badaniami profesora oraz wprowadzeniem kolejnych suplementów medycznych i leków na międzynarodowe rynki. Jego badania były objęte tajemnicą i nikt dokładnie nie wiedział, czym dokładnie w danej chwili zajmuje się Sobczyński. Jedynie jego asystentka, Joanna Adamska, miała sporą wiedzę o jego obecnych badaniach, znała jego kalendarz, pilnowała spotkań. Sama Wilczyńska coś niecoś wiedziała na ten temat – tak przynajmniej jej się wydawało.
– Czy jest pani pewna, że nie ma takiej osoby, która potrafi ze stuprocentową pewnością rozpoznać kłamstwo? – usłyszała.
Mężczyzna, całkiem atrakcyjny, po trzydziestce, pochyliwszy się lekko nad biurkiem, ponownie zapytał:
– Czy jest pani pewna, że…
– Owszem, jestem – odpowiedziała szybko. Już miała dość ciągle tych samych pytań. Gdzie się nie pojawiała, pytali o to samo.
– A wyszkolone osoby? – dopytywał upierdliwie.
– Czy był pan obecny na całym wykładzie? – zapytała nieco zirytowana.
– Tak.
– Zatem zna pan odpowiedź na to pytanie.
– No tak, ale nic pani nie wspomniała o wyszkolonych do tego osobach, które detektor kłamstwa mają w genach.
– Niech się pan zdecyduje. Albo są wyszkolone, albo mają w genach. Te pojęcia są ze sobą sprzeczne.
– To była metafora.
– Ach, metafora – powtórzyła Wilczyńska z uśmiechem na ustach.
– Tak się zastanawiam – kontynuował swoją wypowiedź – jeśli przyjmiemy, że można się wyszkolić w rozpoznawaniu kłamstwa, to śledczy w policji nie powinni w ogóle używać wariografów, gdyż ich poziom detekcji będzie na wyższym poziomie. Czyż nie tak, pani profesor?
– I poniekąd tak jest, co nie znaczy, że nie mogą korzystać z aparatury, która bywa też stosowana w nieco innym celu – powiedziała lekko zażenowana.
– Jak mam to rozumieć? – dopytał.
– Sąd może wziąć pod uwagę wyniki badań wariografem, ale już nie może… – przerwała, bo ta rozmowa zaczęła ją rozpraszać. – Tak naprawdę może pan o tym przeczytać w mojej książce lub zapytać studentów prawa. Ewentualnie, jeśli chce pan o tym ze mną porozmawiać, to zapraszam do katedry. Teraz niestety nie jest to najlepszy moment na takie dyskusje. Mam za chwilę spotkanie.
– Rozumiem, w takim razie umówię się z panią, choć uważam, że moglibyśmy zamienić tu jeszcze kilka słów, w końcu jeszcze kilka książek zostało do podpisania.
Co za bezczelny gówniarz – pomyślała. Mógłby już odpuścić lub zreflektować się. Kilka osób stojących wokół stolika zaczęło się im bacznie przyglądać. Zrobiło się cicho. Iwona stała z otwartą paszczą i nie za bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Rozglądała się wokoło, szukając pomocy. Wilczyńska zdecydowała, że nie będzie z nim bić piany, tylko najbardziej uprzejmie, jak się da w tej sytuacji, zakończy konwersację.
– Proszę, oto pana egzemplarz – zwróciła się do niego, podając mu podpisaną książkę i patrząc z uśmiechem bazyliszka prosto w oczy.
– Nie skomentuje pani? – ciągnął dalej
– Nie ma czego. Poproszę następną osobę – rzekła i całkowicie zignorowała wpatrującego się w nią pana „bezczelnego gówniarza”. Próbowała zachowywać się tak, jakby się nic nie stało. W międzyczasie pan „bezczelny gówniarz” stanął sobie obok i z cynicznym uśmiechem przyglądał się wszystkim zgromadzonym na uczelnianym korytarzu. Próbowała ignorować jego spojrzenia, ale stawała się coraz bardziej nerwowa. Szybko podpisała ostatnie książki i zaczęła zbierać się do wyjścia, i wtedy pan ciekawski zaatakował ponownie, czego Wilczyńska się spodziewała. Przecież nie na darmo stał i wpatrywał się w nią jak sroka w kość.
– Musimy porozmawiać, pani profesor.
– Mam inne zdanie na ten temat. Jak już mówiłam, spieszę się na spotkanie – odpowiedziała prędko. Nie chciała dziś wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Zazwyczaj nie miała z tym problemu, ale po pierwsze gówniarz ją irytował, po drugie miała ciężki dzień, a po trzecie przed nią jeszcze spotkanie z rektorem. Nie wiedziała, czego ma dotyczyć, zatem też nie wiedziała, ile będzie trwało. Oznajmił jej tylko, że jest to coś bardzo ważnego, a skoro tak, to rozmowa zapowiadała się na dłuższą. Do tego jeszcze ta pogoda? Cały dzień deszcz na przemian ze śniegiem. Jak na wiosnę, to wprawdzie żadna niespodzianka, ale miała dość tej huśtawki pogodowej.
– Przepraszam za moje szczeniackie zachowanie, nie mogłem się powstrzymać – powiedział z nieśmiałym uśmiechem. – Nie chciałem pani urazić, zwyczajnie byłem ciekawy pani reakcji. Proszę o pięć minut.
– Specyficzne podejście, nie powiem. Poznał pan moją reakcję, zatem do widzenia. Naprawdę nie mam czasu – rzekła, zerkając ukradkiem na Iwonę, która wskazywała ze zdenerwowaniem na zegarek.
– Próbowałem kilkukrotnie się z panią skontaktować. Wysyłałem maile, dzwoniłem, niestety, cały czas otrzymywałem informację, że jest pani niedostępna. Podjąłem więc decyzję o pojawieniu się na dzisiejszym wykładzie. Może się przedstawię, komisarz Damian Michalski, Komenda Wojewódzka Policji w Krakowie.
I nastała cisza. Wilczyńska patrzyła osłupiała na pana „bezczelnego gówniarza” tudzież komisarza Michalskiego. No tak, teraz już jasne – pomyślała. Zerknęła na Iwonę, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie. Zauważyła, że teraz jej twarz dla odmiany ma kolor kredowy.
– A to pan… – odpowiedziała Katarzyna z wyrazem ulgi, że nie ma jednak do czynienia z jakimś fanatykiem, tylko ze zwyczajnym gliniarzem. – Faktycznie, nie mam czasu. Jeśli miał pan coś ważnego, trzeba było wysłać jakieś oficjalne „zaproszenie” i wówczas pojawiłabym się tam, gdzie trzeba. Pana koledzy zazwyczaj tak robią – podsumowała.
– Niestety, obecna sytuacja jest… trochę inna… Wyjaśnię to w innym czasie. Dziś potrzebuję pilnie ustalić termin spotkania z panią. Jak najszybciej.
– Iwona, jakie mam plany na najbliższe dni? – skierowała pytanie do asystentki, która była również jej najbliższą przyjaciółką i wiedziała o niej dokładnie wszystko.
– Wszystko zajęte, ale… – dodała pospiesznie, bo widziała, że Wilczyńska chciała już coś powiedzieć – może pani skorzystać z pomocy doktor Karskiej przy prowadzeniu ćwiczeń. Mogłaby panią zastąpić, wówczas będzie pani miała jakieś trzy godziny.
Iwona Dolińska zawsze korzystała z formalnej formy zwracania się do Wilczyńskiej przy innych, bo jak twierdziła: „To nie wypada, żeby asystentka mówiła do profesora na ty”. Mogła pochwalić się olbrzymią wiedzą i zawsze wspierała Katarzynę w wielu kwestiach. Pytana o to, kiedy zamierza zrobić habilitację, zawsze powtarzała, że nie ma ochoty i nie będzie jej robić, a jeśli jeszcze raz ktoś ją o to zapyta, to nie ręczy za siebie. Najbardziej męczył ją rektor, dlatego Katarzyna czuwała nad tym, żeby rozmowy i pytania o habilitację przyjaciółki nie miały miejsca. Osłaniała Iwonę przed rektorem… a może rektora przed Iwoną? Kto to wie.
– Dobrze, w takim razie skontaktuj się z nią teraz, proszę. – Odwróciwszy się do komisarza, Katarzyna zapytała: – Jutro, godzina 15.00? Jeszcze potwierdzę, ale nie powinno być problemów.
– Oczywiście, bardzo dziękuję. Będę punktualnie.
– Myślałam, że to ja mam przyjechać na komendę? – powiedziała lekko zdziwiona.
– Nie tym razem. Wszystko wyjaśnię jutro – powiedział szybko i z ulgą na twarzy skierował się w stronę drzwi wyjściowych.
– Dobrze – rzekła Wilczyńska, zatrzymując tymi słowami komisarza – ale proszę pamiętać, że moja asystentka jeszcze potwierdzi godzinę jutrzejszego spotkania. – To mówiąc, szybko narzuciła modny żakiet i razem z Iwoną wyszły z budynku.
Cały czas próbowała dodzwonić się do profesora, niestety, nikt nie odbierał, co było dziwne, bo zawsze miał telefon przy sobie. Zrezygnowała z próby kontaktu i zaczęła zastanawiać się, co też chciał jej zakomunikować. Miała serdecznie dość dzisiejszego dnia i nie na rękę były jej długie rozmowy. Od rana jakieś sprawy, załatwiania, ktoś coś od niej chciał, jeszcze ten komisarz. Ciekawe, o co mu chodziło? Nie znała go, a przecież na komendzie bywała często. Poza tym te maniery, żarciki.
Po dłuższej chwili dojechały na miejsce. Wilczyńska weszła razem z Dolińską do restauracji, rozglądając się naokoło. Niestety nie zauważyły ani profesora Sobczyńskego, ani jego asystentki, która miała mu towarzyszyć. Iwona popatrzyła na zegarek i stwierdziła, że została jeszcze chwilka do spotkania.
– Zostało jakieś dziesięć minut, więc nie ma co się niepokoić – powiedziała Iwona.
– W takim razie może ty jedź do domu, jest późno, a ja już zostanę tutaj i poczekam.
– Ale chciałaś, żebym była z tobą na tej kolacji, może jednak zostanę? – dodała.
– Nie, nie ma sensu. Cokolwiek profesor ma mi do powiedzenia, wyjawi to bez względu, czy będziesz przy tym obecna, czy nie. Wiem, że masz jeszcze do przygotowania konspekt na jutro, więc zabieraj się stąd.
– Jak chcesz. W takim razie do jutra. Cześć.
To mówiąc, skierowała się w stronę drzwi i wyszła. Kelner wskazał Katarzynie wolny stolik, przy którym usiadła i zamówiła lampkę wina. Chciała się trochę rozluźnić. Wyciągnęła telefon i zaczęła czytać, co też ciekawego dzieje się na świecie. Otworzyła również pocztę, przeglądała najnowsze wiadomości, a było ich trochę. Stwierdziła, że dopiero jutro zacznie na nie odpisywać, dziś nie ma na to chęci.
– Czy podać pani coś jeszcze? – zapytał kelner.
– Słucham? – zapytała, wyrwana z czytania interesującego artykułu.
– Czy podać pani coś jeszcze? – powtórzył kelner.
– Nie, dziękuję – rzekła Wilczyńska i popatrzyła na zegarek. Okazało się, że czeka już czterdzieści minut. Coś jednak musiało się stać, to niemożliwe, żeby nikt do mnie nie zadzwonił – pomyślała. Wzięła telefon i próbowała dodzwonić się do asystentki profesora. Niestety, tam też nikt nie odbierał. Zdecydowała, że spróbuje jeszcze zadzwonić do syna Sobczyńskiego – kiedyś miała z nim przyjemność się spotkać. Jeśli chodziłoby o kogoś innego, na pewno by tak nie panikowała, ale to jednak rektor. Wyszukała numer do Wojciecha i zadzwoniła. Niestety, również nikt nie odbierał. Zaczęła intensywnie się zastanawiać, z kim może się jeszcze skontaktować, ale usłyszała dźwięk swojego telefonu. Dzwonił Wojciech Sobczyński. No wreszcie – pomyślała.
– Dobry wieczór, oddzwaniam, Wojciech Sobczyński – usłyszała.
– Dobry wieczór, tu profesor Katarzyna Wilczyńska. Próbuję się dodzwonić do profesora Sobczyńskego, ale niestety, nie odbiera. Miał dzisiaj na 19.00 umówione ze mną spotkanie, ale się nie zjawił. Chciał mi przekazać jakieś ważne informacje, czy ma pan może kontakt z profesorem? – zapytała.
– Tak. Choć w zasadzie nie, ale… ale… nie mogę teraz rozmawiać – usłyszała w słuchawce, dotarły też do niej inne głosy, jakieś rozmowy.
– Panie Wojtku, czy coś się stało?
– Przepraszam bardzo, ale naprawdę nie mogę rozmawiać, zadzwonię później i wytłumaczę, ale… tata się nie pojawi, do widzenia – powiedział pospiesznie i rozłączył się.
Ciągle trzymała telefon w dłoni, nie wiedząc, jak ma zareagować. W zasadzie dowiedziała się tylko, że profesora nie będzie, co było dla niej poniekąd oczywiste, bo do tej pory się nie zjawił, ale nie wiedziała dlaczego. Katarzyna nie lubiła czegoś nie wiedzieć i postanowiła działać. Z natury była osobą bardzo energiczną i nie lubiła czekać, zawsze brała sprawy w swoje ręce, co czasami miało negatywne skutki. Zawołała kelnera, zapłaciła rachunek i nie zastanawiając się, zamówiła taksówkę i poprosiła, aby dowieziono ją na ulicę św. Józefa. Profesor mieszkał w pięknym miejscu, w centrum Krakowa, na Kazimierzu, w starej zabytkowej kamienicy, obok placu Nowego czy jak mówią niektórzy: Żydowskiego. Dojeżdżając na miejsce, zauważyła błyskające światła.
Wysiadła z taksówki nieopodal kolorowych rozbłysków i podeszła bliżej gromadzącego się tłumu. Zauważyła, że policja uniemożliwiła wejście do kamienicy. Stanęła z boku i zaczęła przyglądać się temu, co się dzieje. Słuchała też gapiów, co mówią i jak mówią. Od ludzi można było się dużo dowiedzieć. Niestety, nic ciekawego nie usłyszała, więc postanowiła sama zasięgnąć informacji. Gdy kierowała się w stronę stojących nieopodal ludzi, dostrzegła znajomą twarz. Nie! To niemożliwe! Co on tu robi? Co jest do cholery?! – powiedziała prawie na głos.
Koperta
Miała nadzieję, że dzień już dobiegł końca i nic jej nie zaskoczy. Tyle się dzisiaj działo. Wysiadła pospiesznie z taksówki i udała się prosto do swojego apartamentu na obrzeżach Krakowa. Nabyła go kilka lat temu za pieniądze z praw autorskich jej kilku książek oraz oszczędności z wynagrodzeń za pracę w międzynarodowych projektach. A że było tego całkiem sporo, to kupiła takie mieszkanie, o którym zawsze marzyła. Spokojna okolica i ogrodzone, monitorowane, niewielkie osiedle dawały jej poczucie bezpieczeństwa i prywatności.
Weszła do klatki schodowej cała przemoczona, zziębnięta i zrezygnowana, chciała jak najszybciej wziąć gorący prysznic, napić się wina i odespać troski mijającego dnia. Po drodze zauważyła, że coś jest w skrzynce na listy, szybko wyciągnęła gruby, szary pakunek i udała się na pierwsze piętro. Po wejściu do mieszkania skierowała się od razu do salonu. Z szafki wyciągnęła alkohol oraz kieliszek i nalała sobie całkiem sporo. Wypiła wszystko prawie duszkiem. Następnie nalała sobie kolejny kieliszek i udała się w kierunku sypialni, żeby po całym dniu ściągnąć to, co miała na sobie. Poszła następnie do łazienki, gdzie wzięła prysznic. Spędziła tam trochę czasu, rozmyślając. Analizowała wszystkie wydarzenia kończącego się dnia: wykład, wizytę komisarza, ważną wiadomość, którą miał jej przekazać rektor, oraz ponowne spotkanie z komisarzem Michalskim. Doznała szoku, widząc go pod kamienicą profesora, i on również był zaskoczony ich ponownym spotkaniem. Zauważyła również, że zaraz po wyrażeniu zaskoczenia na jego twarzy pojawił się sekundowy, prawie niedostrzegalny grymas, mówiący: „Nie powinna mnie tutaj widzieć”. Pomimo braku chęci komisarza do rozmowy, udało jej się zamienić z nim kilka nic nieznaczących dla niej zdań. Wykręcał się i nie chciał jej nic powiedzieć, tłumaczył pokrętnie, że sprawą zajmuje się prokuratura. Pytając go o to, co stało się w kamienicy i czy ma to związek z Sobczyńskim, zasłonił się tajemnicą i dobrem śledztwa. Zatem właściwie nie wiedziała nic, oprócz tego, że słowo „prokurator” nie wróży niczego dobrego.
Wyszła z łazienki delikatnie odprężona i lekko wstawiona po kolejnym kieliszku wina. Udając się w kierunku sypialni, jej wzrok padł na leżącą na stole szarą kopertę, którą wcześniej wyciągnęła ze skrzynki na listy. Otworzyła ją. W środku znajdowały się kartki z odręcznymi notatkami. Poznała pismo profesora. Zaczęła baczniej się im przyglądać. Jakieś badania, liczby, wnioski, tabele, wszystko po angielsku. Zamroczonej od ilości wypitego alkoholu cyferki migotały w głowie, mimo to czytała dalej. Spostrzegła, że wszystkie dokumenty były albo skanami, albo zdjęciami, żadna kartka nie była oryginałem, z wyjątkiem ostatniej, gdzie było napisane: „Zajmij się tym, jedź, gdzie trzeba, zrób, co trzeba. Nie ufaj nikomu”.
Usiadła w fotelu i zagłębiła się w lekturze, ponownie czytając zapiski – tym razem poświęciła im więcej czasu. O godzinie 4.00 nad ranem skończyła czytać. Teraz wiedziała, że ma przed sobą tajne dane z jakiegoś dużego projektu badawczego, który prowadził Sobczyński w Wielkiej Brytanii. Z całą pewnością nikt nie powinien mieć do nich wglądu, ona sama też, zatem pytanie, dlaczego profesor zdecydował się jej to wysłać? Przejrzała kartki ponownie, szukając jakichś dodatkowych informacji, instrukcji – czegoś, co pozwoliłoby jej na postawienie kolejnego kroku. Nic nie znalazła. Miała wprawdzie sporo informacji, ale przypuszczała, że to był jedynie skrawek tego, co profesor wysłał. Z danych mogła zapewne coś wyciągnąć, ale musiałaby wykonać pewne obliczenia w Genstacie, programie statystycznym zaprojektowanym na potrzeby profesora Sobczyńskiego. W dokumentach często powtarzała się pewna nazwa, „Xgene”, nigdy o niej nie słyszała, ale może dlatego, że nie była na bieżąco z projektami profesora i od kilku lat nie współpracowała z brytyjskimi firmami farmaceutycznymi. Jednak wiedziała, kto może coś wiedzieć na ten temat. Teraz wydarzenia wczorajszego wieczora wyglądały zupełnie inaczej, postanowiła dowiedzieć się, w jakim celu otrzymała dokumenty, co oznaczają te dane, ale przede wszystkim chciała odkryć, co kryje się za komunikatem profesora.
Żeby się tego dowiedzieć, musiała zapytać u źródła, dlatego postanowiła przyspieszyć swoją podróż do Londynu. Miała jechać za tydzień, ale w związku z obecną sytuacją Katarzyna zmieniła zdanie. Dodatkowo komunikat Sobczyńskiego: „Jedź tam, gdzie trzeba”, mógł sugerować właśnie Anglię. Wiedziała, że współpracował z korporacją farmaceutyczną Medigen, zatem spróbuje się tam czegoś dowiedzieć, no i oczywiście chciała porozmawiać z guru tematów badawczych, profesorem Burtonem.
Wilczyńska utrzymywała kilka znajomości z lat intensywnej współpracy międzynarodowej pomiędzy Polską a Anglią. Były to czasy, kiedy firmy farmaceutyczne z Zachodu szturmem zdobywały chłonne, wschodnie rynki.
Nie zastanawiając się dłużej, zadzwoniła do Iwony.
– Halo – usłyszała ochrypły i zaspany głos przyjaciółki.
– Cześć, zamów mi bilet do Londynu jeszcze na dziś – powiedziała pospiesznie.
– Co?
– No słyszałaś. Bilet do Londynu.
– Czy ty wiesz, która jest godzina?
– Mniej więcej – rzekła, spoglądając na zegarek. Jeszcze nie wywietrzało z niej całe wino, które wypiła, czytając dokumenty, więc nie przejmowała się zbytnio porą dnia. – Muszę tam być jak najszybciej.
– Czy coś się stało? – rzekła na wpół obudzona Iwona. – Jesteś trzeźwa?
– A co to za pytanie? – rzekła oburzona. – Owszem, stało się, ale to nie na telefon.
– A co ze spotkaniem z przystojnym komisarzem? – przypomniała.
– Cholera, zapomniałam. Może mnie nie zamkną, jak się nie zjawię?
– Cóż… Nie wiem, czego się spodziewać po naszym komisarzu – skomentowała Iwona. – W razie gdyby jednak, czasami cię odwiedzę w więzieniu – oświadczyła z przekąsem. – Poza tym chciałaś kiedyś robić badania na więźniach, będziesz miała doskonałą okazję.
– Nie drwij, kobieto, tylko kupuj te bilety. Daj znać, o której lecę, a jak spotkamy się na lotnisku, wszystko ci opowiem.
– Dobra, dobra – rzekła i zakończyła połączenie.
Wilczyńska nie przepadała za lataniem, lubiła jedynie starty i lądowania, ale nie miała wyjścia: musiała dolecieć do Londynu jak najszybciej.
Przed wejściem na lotnisko w wielkim skrócie opowiedziała Iwonie, co się działo wczoraj wieczorem, ale umiejętnie ominęła cały fragment dotyczący paczki i jej zawartości. Nagły wyjazd usprawiedliwiła pilnym spotkaniem z profesorem Burtonem, który miał coś wiedzieć o Sobczyńskim. Poprosiła również Iwonę, żeby spróbowała jakoś ją usprawiedliwić przed komisarzem. Zapewniła ją, że najpóźniej jutro wieczorem będzie z powrotem. O godzinie 13.00 weszła do samolotu, usiadła przy oknie i czekała na wylot. Lubiła wracać do Anglii, bardzo tęskniła za tym krajem, gdyż spędziła tam wiele lat i obecnie każdy powrót był dla niej bardzo emocjonalny. Teraz wprawdzie leciała zupełnie w innym celu i z zupełnie innym nastawieniem, ale mimo to dalej czuła dreszczyk podniecenia. Cały plan pobytu miała dokładnie ułożony: wiedziała, kiedy i dokąd ma pojechać, z kim się spotkać i do kogo zadzwonić.
Jej myśli wracały do wczorajszego dnia oraz ostatnich spotkań i rozmów z rektorem. Z jakichś powodów wysłał do niej te materiały, musiała dowiedzieć się czegoś więcej. W dalszych przemyśleniach przeszkodził jej sen, który nadszedł tak szybko, jak się skończył. Senne obrazy w postaci plaży, palm i przystojnego blondyna przerwał jej głos kapitana. Obudziła się z bólem głowy świadczącym o kacu i braku snu. Łyknęła tabletkę i z niecierpliwością czekała na lądowanie. Zaskoczona zauważyła, że na zewnątrz świeci piękne słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki. Pogoda potrafi płatać figle. W Polsce leje, w Anglii świeci słońce, coś chyba na Górze poszło nie tak.
Lotnisko
Na lotnisku pospiesznie udała się do kontroli. Stojąc w niewielkiej kolejce, przyglądała się personelowi lotniska oraz podróżnym. Obserwacja innych była jej ulubionym zajęciem, dlatego też zawsze, kiedy miała okazję, przyglądała się zachowaniu ludzi. Podeszła do bramki, zeskanowała paszport i czekała na otwarcie się małych, automatycznych drzwiczek, ale one pozostawały zamknięte. Na dodatek coś zaczęło piszczeć i świecić się na czerwono. Co do licha? – pomyślała. Jeszcze tu jakieś problemy.
Podeszło do niej dwóch umundurowanych mężczyzn i poprosili o pokazanie paszportu.
– Proszę – powiedziała, dając im dokument. – O co chodzi? Czy mogą mi panowie wyjaśnić? – zapytała Wilczyńska.
– Prosimy, aby udała się pani razem z nami – powiedział jeden z nich, przeglądając paszport.
– Słucham? Ale w jakim celu?
– Musimy coś wyjaśnić.
– No dobrze, ale mam nadzieję, że nie będzie to trwało długo, spieszy mi się.
Niestety nie uzyskała od nich nawet cienia zrozumienia. Szli razem, nic nie mówiąc, w kierunku dla niej nieznanym. Po chwili udali się w stronę drzwi z napisem „Tylko dla służby granicznej”. No tak – pomyślała. To nie żarty. Weszli do środka, a jej oczom ukazał się sporej długości korytarz, wzdłuż którego ciągnęło się wiele różnych pokoi. Wprowadzono ją do jednego z takich pomieszczeń, po czym poproszono, by usiadła, i mężczyźni wyszli. Nic, ani jednego słowa, co dalej. Przy niewielkim stoliku stało kilka krzeseł, ale nie miała zamiaru siadać. Myślała, że jeśli nie usiądzie, to szybciej stąd wyjdzie. Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
Głodna, sfrustrowana i wściekła patrzyła co chwilę na zegarek. Mijała godzina od jej zatrzymania. Stwierdziła, że ma dość czekania, otworzyła drzwi i udała się w kierunku, z którego wcześniej ją przyprowadzono. Mijała kolejne pokoje, nikt jej nie zatrzymywał. Świetnie idzie – pomyślała, lekko uśmiechając się do siebie. Chwyciła za klamkę i… nic się nie stało, drzwi się nie otworzyły. Chwyciła jeszcze raz, z tym samym skutkiem. Cholera – jednak jej misterny plan opuszczenia miejsca, w którym nie chciała dłużej przebywać, nie powiódł się. Co teraz? Usłyszała za sobą kroki.
– Czy pani się gdzieś wybiera? – zapytała kobieta w mundurze.
– Tak, jestem głodna, chciałam sobie wyskoczyć coś kupić.
– Chciała pani wyskoczyć? – powtórzyła z powątpiewaniem.
– Tak, a co w tym dziwnego? Przetrzymujecie ludzi o suchym pysku, nie zaproponowaliście nic do picia czy jedzenia, a czekam już ponad godzinę.
– Proszę pani, to nie restauracja. Proszę za mną.
– Jak długo mam jeszcze czekać? Chyba powinniście mnie poinformować, w jakim celu zostałam zatrzymania? – powiedziała wzburzona Wilczyńska, posłusznie idąc za kobietą ze straży granicznej.
– Nie została pani zatrzymana. Za chwilę wszystkiego się pani dowie – odpowiedziała ze stoickim spokojem funkcjonariuszka.
– Skoro nie zostałam zatrzymana, to mogę wyjść w każdej chwili, a jeśli jednak zostałam, to zgodnie z prawem musicie mi przedstawić powód zatrzymania – wykrzyczała Katarzyna, ponownie siadając na krześle.
– Proszę się uspokoić. Po rozmowie z funkcjonariuszem straży granicznej może pani złożyć pisemne zażalenie, a teraz proszę jeszcze o chwilę cierpliwości. – To mówiąc, pospiesznie wyszła.
Dziwne to wszystko. W Polsce wiedziała, co robić w takiej sytuacji, znała prawo i wiedziała, że zgodnie z art. 244 k.p.k. natychmiast po zatrzymaniu powinna uzyskać informacje o jego przyczynach. Natomiast w obcym kraju być może sprawa wyglądała inaczej, choć nie sądziła, żeby tak było. Przypuszczała nawet, że łamane są prawa człowieka. Poza tym oczywiście, że to jest zatrzymanie, bo gdyby nim nie było, to mogłaby swobodnie wyjść. Nie za bardzo rozumiała, co się dzieje. Już bardziej uwierzyłaby, że to mogłoby ją spotkać w Polsce, a nie w Anglii – w kraju, który uważała za państwo prawa. Z rozmyślań wyrwał ją szmer otwieranych drzwi. Zerknęła w tamtą stronę i otworzyła usta ze zdumienia.
– Dzień dobry – usłyszała po polsku.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w stojącą przed nią postać.
– Co pan tu robi? – rzekła po chwili.
– Dowiedziałem się, że mimo potwierdzenia naszego spotkania i zapewnień, że się ono odbędzie, to pani nie raczy na nim się pojawić, więc zdecydowałem, że to ja się pojawię tam, gdzie pani będzie w danym momencie, no i jestem… – powiedział mocno wkurzony komisarz Michalski.
– Nagła zmiana planów. Czasem się tak zdarza, nieprawdaż? – warknęła lekko zmieszana Wilczyńska i dodała: – Czyli rozumiem, że skoro ja się nie pojawiłam, to pan przyleciał do mnie aż do samego Londynu. Cóż za poświęcenie – skwitowała cynicznie.
– Pani profesor, ta ironia jest zupełnie niepotrzebna, nie mam ochoty na słowne przepychanki. Sprawa jest poważna. Jeszcze kilka godzin temu myślałem, że uda nam się przejść przez to wszystko drogą mniej formalną, ale sama pani doprowadziła do tego, że będzie inaczej.
– Nie rozumiem, o czym pan mówi, jakie wszystko? Bez ogólników, proszę. I co pan tu robi? Zostałam zatrzymana na pańskie… życzenie? Nie rozumiem. Co to za sprawa, że aż tu pan przyjechał? – wyrzuciła z siebie zdegustowana.
– Wszystko po kolei, ale nie wyjdziemy stąd, dopóki nie uzyskam od pani kilku ważnych informacji – powiedział zrezygnowany, siadając naprzeciw niej.
Wilczyńska zerknęła na zegarek. I tak już dziś nic nie zdoła załatwić, więc co jej szkodzi. Miała też nadzieję, że dowie się czegoś o profesorze, więc już bez oporów zgodziła się na rozmowę. Poza tym głowa ciągle ją ćmiła i chciała jak najszybciej stąd wyjść, a z drugiej strony i tak nie miała innego wyjścia.
– Dobrze – wetchnęła. – Niech będzie. O co chodzi?
– Co pani wie o najnowszych badaniach profesora Lucjana Sobczyńskiego? – zaczął komisarz.
Takiego pytania się nie spodziewała. Ale mimo zaskoczenia postanowiła nie dopytywać, tylko spokojnie odpowiadać.
– Nic. Nie spowiadał mi się.
– Ale prowadziliście wspólnie badania?
– Tak, nawet kilka, ale nie uczestniczyłam w każdym z jego projektów. On współpracował z wieloma ośrodkami badawczymi, pracował też nad różnymi przedsięwzięciami. Od kilku lat prowadził swoje projekty i zespoły badawcze, a ja swoje. Nasze obszary badań stały się lekko odmienne, choć czasami w niektórych elementach się pokrywały. A nie może go pan sam zapytać? – spytała, spodziewając się, że Michalskiemu automatycznie wymsknie się jakaś informacja, ale tak się nie stało.
– Pozwoli pani, że to ja będę zadawał pytania? – skomentował pospiesznie.
– Panie komisarzu, proszę zapytać jego asystentki Joanny, ona była wprowadzona w każdy jego projekt. Marnuje pan czas, rozmawiając ze mną – odpowiedziała zirytowana. – Poza tym… czy naprawdę przyjechał pan tu po to, żeby ze mną na ten temat dyskutować? Czy te pytania nie mogły poczekać jeszcze kilku dni? Czy jest to związane z tym, co się wczoraj stało w kamienicy profesora? – zadała kolejną serię pytań.
– Czy nie pomyliły się pani role, pani profesor? Ja wiem, że jest pani przyzwyczajona do pełnienia funkcji… mówiąc w pani języku egzaminatora, ale w tym momencie pragnę zauważyć, że to pani jest egzaminowana. Dodatkowo to ja zdecyduję o tym, czy ten czas jest marnowany – podsumował krótko i szybko.
A taki był wczoraj uprzejmy, uśmieszki, żarciki, kurtuazja rodem z dworu królewskiego, a teraz… Jeszcze wczoraj mogła uznać, że jest nawet miły i… A dziś…
– Czy mówi pani coś nazwa Xgene? – wyrwał tym pytaniem Wilczyńską z rozmyślań.
– Słucham?
– Xgene? Czy coś pani mówi ta nazwa? Czy gdzieś może się pani z nią spotkała?
– Nie – odpowiedziała szybko. Za szybko. Czuła, że Michalski się domyślił, że coś ukrywa.
– Czy na pewno? – zapytał ponownie.
– Tak, z całą pewnością – powiedziała stanowczo.
– Widzę, że nie jest pani ze mną szczera – odparł po chwili, lekko wzdychając i odsuwając się delikatnie na krześle.
Nawet zrobiło się jej go żal. Wyglądał na zmęczonego i wyczerpanego. Nie chciała mu zdradzać, że jednak widziała to słowo już wcześniej, ale najpierw to ona sama chciała się dowiedzieć, co ono oznacza, tym bardziej że częstotliwość jego pojawiania się nagle wzrosła. To nie mógł być zbieg okoliczności. I ten komunikat profesora: „Nie ufaj nikomu”.
– Panie komisarzu – rzekła po chwili namysłu. – Czy może mi pan powiedzieć, co się stało z profesorem? Wczoraj nie chciał pan puścić pary z ust, jakieś pokrętne wymówki… Może dziś będzie pan bardziej rozmowny?
W zasadzie nie musiała o to pytać. Gdyby po wylądowaniu włączyła telefon, wiedziałaby od Iwony, że Sobczyński nie żyje. Kiedy prasa podała informację o jego śmierci, Iwona natychmiast przekazała ją Wilczyńskiej, nagrywając się na sekretarkę. Ale w danej chwili Katarzyna o tym nie wiedziała, co komisarz szybko wychwycił i postanowił to wykorzystać.
– Zróbmy tak. Ja pani powiem, co z profesorem, a pani powie, co wie na temat jego badań, Xgene, oraz tematu waszego spotkania, które się nie odbyło. Co pani na to? Daję pani pięć minut na przemyślenia – zaproponował i wyszedł.
– Pięć minut, no proszę, cała wieczność – powiedziała na głos z sarkazmem.
Wilczyńska miała tylko te kilka minut na obmyślenie planu i zastanowienie się, czy mu zaufać i powiedzieć prawdę. Po chwili zdecydowała, że nic nie powie i będzie improwizować. W rozpoznawaniu sygnałów niewerbalnych kłamstwa szło jej całkiem dobrze, ciekawe, jak jej pójdzie z okłamywaniem innej osoby. Jeśli będzie wierzyć w to, co mówi, to jest duża szansa, że bystry komisarz nie wyłapie drobnego mijania się z faktami.
Po chwili Michalski wrócił z kanapką z automatu, wodą i kawą.
– Proszę, to dla pani.
O, jak miło. Ciekawe, czy zrobiło mu się mnie żal, czy chce mnie przekupić, żebym zaczęła wreszcie mówić – pomyślała.
– Dziękuję. Dobrze, niech będzie – zgodziła się Wilczyńska.
Oboje myśleli, że zawarli świetny układ, i tak trwali w tym przekonaniu przez pewien czas.
– Profesor Sobczyński nie żyje – wypalił komisarz.
– Słucham? – zapytała nieco zaskoczona. Spodziewała się wprawdzie podobnej wiadomości, ale w głębi duszy miała nadzieję, że jednak tego nie usłyszy.
– Śmierć profesora bada prokuratura – dodał.
– Czyli to było zabójstwo?
– Tak jak powiedziałem, okoliczności śmierci bada prokuratura.
– Ale jak to się stało? Może mi pan powie coś więcej? – poprosiła, mając nadzieję, że jednak coś z siebie wydusi. Teraz na sprawę dokumentów spojrzała w trochę innym świetle. A może profesor wiedział, że jest w niebezpieczeństwie i spodziewał się zagrożenia, i dlatego wysłał jej te papiery? Może o tym chciał z nią porozmawiać na spotkaniu i nie zdążył. A może ktoś wiedział, że chciał jej coś ważnego powiedzieć, i dlatego nie żyje? Nie, chyba za daleko poszła w swoich rozważaniach.
– Niestety, nie mogę udzielać informacji – usłyszała.
– Czy pracuje pan w wydziale zabójstw? – zapytała nagle Wilczyńska.
Michalski lekko zbladł. Zauważyła, że zmienił mu się wyraz twarzy, a wszystkie oznaki niewerbalne oraz mikroekspresje na twarzy wyraźnie komunikowały, że komisarz został na czymś przyłapany lub też pytanie było dla niego niewygodne.
– Dlaczego pani pyta?
– Proszę odpowiedzieć, to chyba nie tajemnica – nie odpuszczała.
– Nie, nie pracuję w wydziale zabójstw.
– To co pan wczoraj robił na miejscu zbrodni?
– Jakiej zbrodni?
– No profesora – podniosła głos zirytowana.
– Pani profesor. Jeszcze nie wiemy, czy to była zbrodnia, więc…
– Ale dlaczego pan tam był? – nie odpuszczała Katarzyna.
– Badam kilka spraw związanych z projektami profesora, i o tym też chciałem z panią dziś porozmawiać.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – naciskała.
– Bo i nie ma na co odpowiadać. Wydział zabójstw wiedział, że się nim interesuję, i poinformowali mnie o tym, co się stało. Ot i cała tajemnica.
– W jakim wydziale pan pracuje, komisarzu? – zapytała bezpośrednio.
– To w tym momencie nie jest ważne. Wyjaśnię to pani później. Teraz chciałbym się dowiedzieć kilku rzeczy od pani. Ja dotrzymałem umowy, teraz pani.
– Za wiele to mi pan nie powiedział, ale dobrze. Słucham. Co pan chce wiedzieć?
– Czy słyszała pani już wcześniej nazwę Xgene?
– Tak, słyszałam – powiedziała. – Nie tak dawno, na spotkaniu przedświątecznym na uczelni, profesor wymienił ją w rozmowie ze swoją asystentką. Przechodziłam obok nich i wpadło mi to w ucho. – Wilczyńska kłamała jak z nut. Wiedziała bowiem, że jeśli ktoś ma coś wiedzieć o badaniach profesora, to na pewno jego asystentka, więc stwierdziła, że nic się nie stanie, jak zwali na nią. Niech się jej pytają. Teraz chciała jedynie uzyskać jak najwięcej informacji o profesorze, więc myślała, że takie kłamstewko ujdzie jej na sucho. Poza tym chciała już opuścić to pomieszczenie i wrócić to normalnego świata.
– Czy długo rozmawiali? – dopytywał Michalski.
– Nie. Zaraz potem Joanna udała się do jego gabinetu. Tyle pamiętam.
– Dlaczego wcześniej pani powiedziała, że nie słyszała nigdy tej nazwy?
– Jakoś automatycznie mi się wyrwało, poza tym chciałam sama sprawdzić, co się kryje pod Xgene, gdyż było jeszcze jedno miejsce, gdzie spotkałam się z tym słowem. – Tą wypowiedzią zaskoczyła Michalskiego.
– Tak? Gdzie?
– Następnego dnia, gdy czekałam na profesora, zauważyłam na biurku Joanny napis „Xgene” z wykrzyknikiem. A pod nim, mniejszymi literami, „wykasować”. – Wilczyńska szła dalej w kłamstwa. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc pospiesznie wymyśliła kolejną historię, żeby uwiarygodnić swoją wypowiedź. Podjęła decyzję, że jak sama wyjaśni sprawę i dowie się, komu może zaufać, to wyjawi wszystkie informacje.
Na razie dziwiły ją pytania komisarza i on sam. Nie pokazał odznaki ani żadnego dokumentu potwierdzającego swoją tożsamość. Dziwne też było to, że tak szybko dostał się do strefy straży granicznej na lotnisku w Londynie, przecież pozwolenia nie dostaje się od ręki. Jest niemożliwym, żeby w ciągu kilku godzin dostał na to zgodę. Owszem, może był gliniarzem, tego nie wykluczała, ale przecież mógł też pracować dla rządu, pytanie tylko którego. Musiała koniecznie porozmawiać z Iwoną, może ona już coś wiedziała na jego temat. Dopiero teraz przypomniała sobie, że nie włączyła jeszcze telefonu.
– Czy coś jeszcze sobie pani przypomina? – przerwał jej rozmyślania.
– Nie, to wszystko.
– A czy coś panią niepokoiło ostatnio w zachowaniu profesora?
– Nie, raczej nie.
– Może był bardziej nerwowy?
– Nie.
– Wiem, że była pani z nim umówiona na spotkanie i że miał pani coś ważnego przekazać. Czy domyśla się pani, co to mogło być?
– Nie, nie wiem. A skąd pan wie o spotkaniu? – zapytała, próbując sobie przypomnieć, czy jak widzieli się na konferencji, o tym nie wspominała. Po chwili uznała, że jednak nie.
– To nie jest istotne – odpowiedział komisarz.
Zastanowiło ją, czy już wczoraj wieczorem wiedział o kolacji z profesorem, czy też dowiedział się o niej później. I kto mu zakablował, że miał jej coś ważnego do przekazania? Iwona, Joanna? Miała nadzieję, że w trakcie tej rozmowy dowie się więcej czegoś o Sobczyńskim, a tu okazywało się, że pojawiało się coraz więcej znaków zapytania.
– Może coś sugerował?
– Nie, nic takiego sobie nie przypominam.
– A po co pani przyjechała do Anglii? – wystrzelił.
– Chciałam się zobaczyć z moją córką. – Już wcześniej przygotowała sobie takie alibi, gdyby ktoś ją o to pytał, i faktycznie się z nią umówiła. Komisarz może sobie potwierdzać jej słowa. Chociaż tu nie mijała się z prawdą. Prawie się nie mijała, bo miała przylecieć tydzień później, ale liczyła na to, że Michalski się nie połapie.
– Córką, tak nagle? – dopytał. – Wczoraj pani tego nie wiedziała? A może nie z córką, tylko z profesorem Burtonem?
Ponownie ją zaskoczył. Nie pomyślała, że mógł rozmawiać z Iwoną.
– Tak, córką, Natalią. Mieszka tu już kilka lat, umówiłyśmy się na lunch. A z profesorem to tak przy okazji.
Michalski był lekko zaskoczony. Wiedział z akt, że ma Wilczyńska dwie córki, ale nie wiedział, że jedna z nich jest w Anglii. Dlaczego w aktach tego nie było? – zastanawiał się. Chyba że przeoczył ten fakt. Nie sądził, żeby kłamała o córce, gdyż musiała wiedzieć, że jest w stanie szybko to zweryfikować. I tak będzie musiał dać jej ogon, więc dowie się, czy się spotkały, czy nie.
– Mam uwierzyć, że w ciągu kilku godzin zmienia pani swoje plany, żeby się spotkać z córką? To się kupy nie trzyma, pani profesor. – To mówiąc, nachylił się do niej przez stolik tak blisko, że poczuła jego oddech na swojej twarzy. – Czy pani wie, że za utrudnianie śledztwa, wprowadzanie w błąd policji lub za utrudnianie zapoznania się z informacją grozi pani kara? – rzekł, wstając.
– Wysoka? – zapytała bezczelnie Wilczyńska.
– To zależy, na który artykuł kodeksu się powołam. Może na kilka, więc kara będzie łączona.
– A to nie sąd decyduje o wymiarze kary?
– Owszem. Pytała pani, ile jej grozi, więc odpowiadam.
Michalski wiedział, że Katarzyna kłamie, ale był też przekonany, że nic z niej teraz nie wyciągnie. Miał dwa wyjścia. Albo ją zamknie na czterdzieści osiem godzin, co wiązało się ze sporymi problemami, gdyż byli za granicami kraju, albo ją puści i będzie obserwował, co wydawało się prostsze do wykonania. Miał tu znajomych, zatem obserwacja nie stanowiła problemu.
– Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? – zapytała Wilczyńska.
– Nie, na ten moment nie mam.
– Ale ja mam – powiedziała zdecydowanie. – Czy to o profesorze chciał pan ze mną dziś porozmawiać? – postanowiła zapytać wprost.
– Tak. Niestety teraz, po jego śmierci, sprawa się nieco skomplikowała i musiałem zmienić kierunek i intensywność działań. Jeszcze porozmawiamy na ten temat, bo wiem, że mimo wcześniejszych naszych uzgodnień nie powiedziała mi pani wszystkiego.
– Rozumiem, że potrafi pan to stwierdzić ze stuprocentową pewnością? – powiedziała z lekkim uśmieszkiem.
Michalski wiedział, że nawiązuje do wczorajszej wymiany zdań i tak jak ona wczoraj, on też postanowił nie ciągnąć tego tematu dalej.
– Jest pani wolna, proszę za mną, odprowadzę panią do wyjścia.
– Czyli jednak nie jestem aresztowana? – powiedziała ironicznie, podnosząc się z krzesła.
– Jeśli bardzo pani chce, mogę jeszcze zmienić zdanie – rzekł, kierując się w stronę wyjścia.
– Czy dostanę ogon?
– Chyba pani żartuje! Za dużo się pani filmów naoglądała. – Popatrzył jej prosto w oczy. – Nie mam podstaw ku temu. Na razie nie jest pani o nic oskarżona… Jeszcze – dodał wymownie.
– I niech tak zostanie – podsumowała, ale w zapewnienie, że nie będzie miała ogona, nie uwierzyła.
– To tylko zależy od pani. Jeśli sobie pani coś przypomni, proszę o telefon. – To mówiąc, podał jej wizytówkę.
Spojrzała na nią, spodziewając się, że znajdzie tam jego prawdziwe miejsce pracy, ale oprócz imienia, nazwiska i telefonu nie było tam nic więcej, nawet stopnia służbowego. Zawiedziona odpowiedziała:
– Oczywiście, komisarzu Michalski, tak uczynię.
– Nie wątpię. A, i jeszcze jedno. Gdzie się pani zatrzymała w Londynie?
– W The Montana Hotel, w Putney.
– Tak na wszelki wypadek wolę wiedzieć.
– Jasne – odpowiedziała z wątpliwością.
Otworzył jej drzwi i mogła wreszcie opuścić to mało przyjemne miejsce. Zamówiła Ubera i udała się do hotelu. Nie miała w planach takich kosztów, ale było już późno i nie miała ochoty na liczne przesiadki. Była bardzo zmęczona, jedyne, co ją w tej chwili interesowało, to kieliszek wina, kąpiel i sen. Kończył się dzień, który jej przyniósł więcej pytań niż odpowiedzi. Postanowiła, że jutro dowie się czegoś więcej o komisarzu. Miała jeszcze jakieś wtyczki w policji, więc chciała je uruchomić, bo Michalski nie był skłonny do zwierzania się, a Wilczyńska bardzo nie lubiła, gdy coś było niejasne lub szło nie po jej myśli. A komisarz… On sam działał jej na nerwy, irytował ją z nieznanego powodu.
Miała nadzieję, że to już koniec niespodzianek dnia i wieczór dobiegnie końca w spokoju. I gdyby nie przypomniała sobie o włączeniu telefonu, pewnie by tak było.
Hotel
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Manipulacja
ISBN: 978-83-8313-752-0
© Kate Gibson i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Dominika Synowiec
KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek