Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Styczeń 1945 roku. Armia Czerwona zbliża się do Kunzendorfu. Dla garstki kobiet i dzieci, które nadal przebywają w Domu Matek ośrodka Lebensborn, nadchodzi czas pełen strachu i trudnych decyzji.
W chaosie ostatnich tygodni wojny nikt nie dba o cywilów. Ruth, Annabelle i Brygid uciekają z setkami innych, byle dalej od łap sowieckich żołnierzy. Gdy docierają do Bad Reinerz w Sudetach, mają nadzieję odetchnąć i bezpiecznie doczekać końca wojny. Jednak kilka miesięcy później młode Niemki muszą się zmierzyć nie tylko z okrutną powojenną rzeczywistością, ale też ze świadomością krzywd wyrządzonych przez ich własny naród.
Czy Ruth uda się wrócić po schowane w gasthausie Neumannów teczki polskich dzieci porwanych przez Lebensborn? Czy mimo dramatycznych przeżyć dziewczyna zdoła spełnić obietnicę daną ukochanemu?
Czas ucieczki to drugi tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziem w rękach nazistowskich przywódców.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Kto nas teraz zrozumie i nam wybaczy, dostanie od nas wszystko! Wyrzeczenie się narodowego socjalizmu, uznanie tego, co nowe, za lepsze, pracę i generalnie dobrą wolę. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak gotowi do zbawienia.
Ruth Andreas-Friedrich, niemiecka dziennikarkaBerlin, lipiec 1945
Styczeń 1945
Nikt jej nie zatrzymał głośnym i stanowczym: „Halt!”. Nikt nie kazał jej się wylegitymować i wpisać do księgi petentów, bo ta księga już nie istniała. Spłonęła w kotłowni wraz z innymi dokumentami, które wystawiały niechlubne świadectwo odwiedzającym siedzibę partii mieszkańcom Freiburga[1]. Co prawda na schodach prowadzących na pierwsze piętro, gdzie swój elegancki gabinet miał naczelnik Zygfryd Kraus, minęła kilku mężczyzn, ale oni nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Byli pogrążeni we własnych myślach i – co wywołało w Ruth największy lęk – zdawali się donikąd nie spieszyć, jakby nie było już szans na ucieczkę. Trzymając się wypolerowanej tysiącami dłoni poręczy, jakby tylko ona pozwalała im jeszcze zachować godność, nie przypominali panów świata. Wiedzieli, że są pokonani, że nie zdołają zatrzymać czerwonego potopu wlewającego się na ich ziemie.
Starając się nie patrzeć mężczyznom w oczy, Ruth wbrew sobie zaczęła się zastanawiać, ilu z nich otrzymało już wypełnioną trucizną fiolkę, którą rozgryzą, jeśli wpadną w ręce wroga, i czy wcześniej zabiorą swoich najbliższych nad Wilhelms-Bad[2], aby żon i córek nie oddać w łapy nadciągających od Kreuzburga[3]
– Proszę wejść! – odezwał się dobrze jej znany głos.
Łapiąc za klamkę, poczuła chwilową ulgę. Zygfryd Kraus był tam, gdzie być powinien. Nie uciekł, nie odstąpił od wykonywania powierzonych mu obowiązków.
– Na miłość boską, Ruth! Co pani tu robi?! – Kraus zerwał się z krzesła, gdy tylko stanęła w progu. – Przecież dom został ewakuowany przedwczoraj. Jak to możliwe?
Mężczyzna był wyraźnie zszokowany pojawieniem się Ruth, a ona wcale się temu nie dziwiła. Jego reakcja była taka, jakiej się dziewczyna spodziewała. Musiał przez chwilę sądzić, że zobaczył zjawę. Wszak Ruth Weber, wraz z innymi mieszkankami Domu Matki w Kunzendorfie[4], była właśnie w drodze do wciąż bezpiecznego Domu Hochland w Steinhöring. Lebensborn troszczył się o swoje podopieczne, nawet w tak tragicznym czasie, a on osobiście dopełnił wszelkich starań, aby podróż kobiet i dzieci była jak najmniej uciążliwa.
– Czy mogę usiąść? – zapytała niepewnie Ruth, czując, że robi jej się słabo.
Emocje ostatnich dni i dwie nieprzespane noce dawały jej się we znaki.
– Oczywiście! – Naczelnik zreflektował się, że w nagłym wzburzeniu nie zatroszczył się o wygodę przybyłej. Wyszedł pospiesznie zza solidnego dębowego biurka i poprowadził Ruth do szezlonga stojącego przy jednej ze ścian. – Powiedz mi, co się wydarzyło – rzekł, gdy już pomógł jej usiąść.
Nie wiedziała, od czego zacząć. Przez chwilę rozglądała się bezradnie po gabinecie. Nie była tu nigdy wcześniej. Mieszkające w starym szpitalu w Kunzendorfie kobiety nie musiały się troszczyć o urzędowe czy partyjne sprawy. Wszystko za nie załatwiano. One miały wyłącznie urodzić zdrowe niemieckie dzieci i dobrze się nimi opiekować albo – jeśli nie było innego wyjścia – oddać do adopcji dokładnie sprawdzonym przez Lebensborn rodzinom.
Przez ułamek sekundy Ruth poczuła tęsknotę za beztroską, którą mogła odczuwać aż do dnia, gdy syn naczelnika Krausa, Tobias, pomógł jej zobaczyć prawdę. W brutalny sposób zrzucił nieskazitelnie czysty całun i pokazał, co kryje się pod fasadą kłamstw. Mimowolnie zerknęła na podobiznę Adolfa Hitlera wiszącą w dębowej ramie nad biurkiem Krausa. Wzdrygnęła się, poczuwszy, jak przeszywa ją spojrzenie Führera. Jego małe oczy przyglądały jej się z wściekłością.
Ona też ją poczuła. Nagle zapragnęła stanąć przed wodzem, zaciągnąć go do ponurego Domu Matek i pokazać, co im wszystkim zrobił. Chciała, aby zobaczył przerażoną Brygid, której córeczka zamarzła w drodze z Breslau[5] i która tak bardzo się bała, że to samo spotka jej synka, że ukryła się w szafie, gdy rozkazano ruszać dalej.
Ich wielki przywódca powinien zmierzyć się ze spokojem szesnastoletniej Annabelle. Ona niedawno też straciła dziecko. Zabito je zastrzykiem z luminalu, bo nie było w pełni wartościowe. Młoda mama rozumiała, że tak należy, nie buntowała się, a teraz z oddaniem zajmowała się pozostawionymi sierotkami z „Norwegii”, o których zapomniano podczas ewakuacji domu.
Na razie tylko Ruth wiedziała, że te dzieci nie przyszły na świat w odległym zamorskim kraju, że nie zostały dobrowolnie oddane przez matki, które współżyły z żołnierzami Wehrmachtu. Tylko Ruth wiedziała, że grupka kilkulatków i niemowląt to polskie dzieci odebrane matkom i ojcom, porwane i brutalnie zniemczane. To jeden z szatańskich pomysłów, plan, aby Niemcom nigdy nie zabrakło blondwłosych żołnierzy.
– Co się stało? – zapytał po raz drugi Kraus, gdy w końcu na niego spojrzała. – Dlaczego nie wyjechałaś?
Kobieta westchnęła. Nie musiała się bać. Wiedziała, że naczelnik miejscowego biura NSDAP wie o wszystkim. Tak jak Tobias był w tajnym kręgu – organizacji, która pragnęła nowego świata, bez nazizmu, bez wojny. Świata pełnego szacunku dla mądrości i nauki wykorzystywanej jedynie w dobrym celu.
– W dniu ewakuacji domu, rano, kiedy wyprowadzano uchodźców z Breslau, wykorzystałam zamieszanie i pobiegłam do Neumannów, by ukryć dokumenty dzieci. Udało mi się je schować, gdy siostra Petra rozkazała spalenie wszystkich akt. – Ruth mówiła szybko, przyglądając się twarzy skupionego na niej Zygfryda Krausa, tak podobnej do twarzy Tobiasa. – Zajęło mi to więcej czasu, niż zakładałam – tłumaczyła, nie chcąc wdawać się w nieistotne teraz szczegóły. – Gdy wróciłam, okazało się, że w budynku nie ma już nikogo. Uchodźcy wyruszyli na dworzec, a samochody, które miały zabrać nas do Steinhöring, też już odjechały. Zostały tylko dwie pensjonariuszki: Annabelle i Brygid. I...
Zamilkła, nagle zabrakło jej słów, aby dokończyć. Było jej wstyd, czuła go za tych, którzy dopuścili się tak nieludzkiego czynu.
– W domu pozostawiono polskie dzieci – szepnęła cicho. Spuściła głowę i zaczęła nerwowo miąć pasek płaszcza. – Po prostu je porzucono. Gdybyśmy przez splot wypadków również nie zostały, te dzieci właśnie umierałyby z głodu. Od trzech dni w domu nikt się nie pojawił.
Uniosła gwałtownie głowę i znów spojrzała na Krausa.
– Siostry Marie i Petra je zostawiły – powiedziała głośniej, znów czując wzbierającą w niej złość. – Są z nami Gabryś i Julia, dzieci, które Tobias przywiózł do domu ostatnie, oprócz nich jest niespełna dwuletnia dziewczynka i chłopczyk w podobnym wieku. Są jeszcze niemowlęta. W domu w tej chwili przebywają trzy kobiety i ośmioro maleńkich dzieci – mówiła, coraz wyraźniej uzmysławiając sobie, w jak tragicznym położeniu się znalazły.
Widziała, że Zygfryd Kraus jest jej słowami dogłębnie poruszony. Upił łyk wody ze szklanki, którą zamierzał podać Ruth, nim ta rozpoczęła opowieść.
– Musicie czym prędzej dołączyć do ewakuowanych – oznajmił. – Nie możecie tu zostać ani dnia dłużej. Na miłość boską, wojska Armii Czerwonej przekroczyły już rzekę.
Ruth patrzyła, jak palce Zygfryda zaciskają się wokół szklanki z wodą. Bała się, że kruche szkło zaraz pęknie i porani mu dłonie.
– Nie – wykrzyknął, gdy wstała, aby do niego podejść. – Nie mogę was wysłać do kolejnego domu. Bóg jeden wie, co zrobią z tymi dziećmi.
Spoglądał na Ruth zupełnie bezradnie, a ona zapragnęła zapewnić go, że sobie poradzą, że jakoś to zorganizują i przetrwają we trzy z ósemką dzieci, choć tak wyraźnie czuły już na plecach cuchnący oddech obcego wojska i jeszcze gorszy – zbliżającej się klęski.
Przeczekają tu lub ruszą w drogę, choć podróż z maleńkimi dziećmi, które trzeba nieść, karmić, przebierać i chronić przez cały czas, była dla Ruth czymś trudnym do wyobrażenia, zadaniem ponad siły.
Zagryzła wargi. Kobiety, matki, właśnie one musiały być silne. Czy miały inne wyjście?
– Nie wyjedziemy, dopóki nie będzie naprawdę niebezpiecznie. – W końcu to ona zadecydowała. – Dzieci potrzebują spokoju i odpoczynku. Tak długo, jak to będzie możliwe. – Zakaszlała, aby ukryć przez Krausem drżący głos. – A potem zobaczymy. Może jakoś się uda – dodała, mimo że zupełnie w to nie wierzyła.
Zygfryd wsunął dłoń w jasne włosy i przeczesał je nerwowo.
– Są już rozkazy totalnej ewakuacji – poinformował, usiłując nad sobą panować. – Wszyscy mieszkańcy, chcąc czy nie, będą musieli opuścić Freiburg i okolice. Za kilka dni, być może tydzień... – Mówił teraz już bardziej do siebie niż do Ruth, wyraźnie coś analizując. – Może uda się przydzielić was do rodzin z samochodami. – Zamilkł na moment i już zupełnie trzeźwo spojrzał na stojącą przed nim kobietę. – Tylko nigdy nikomu nie mówcie, że mieszkałyście w Lebensborn. Nawet Annabelle i Brygid nie wyjawiaj tajemnicy, że to polskie dzieci. I tak ci nie uwierzą. Dla ich dobra nie możesz dopuścić, aby one obróciły się teraz przeciw tobie. – Znów przesunął dłonią po włosach, jakby ten ruch go uspokajał. – W obliczu klęski każdy będzie chciał się usprawiedliwić, oczyścić z udziału w tej zbrodni.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, a Ruth przyszło na myśl, że chciałaby usiąść kiedyś z Zygfrydem Krausem, rodzicami i Tobiasem przy jednym stole. Chciałaby rozmawiać o codziennych sprawach, popijając herbatę z biało-błękitnych filiżanek z Meißen[6], które matka dostała w posagu od swojej matki, a pewnego dnia miała je ofiarować Ruth.
– Czego potrzebujesz? – Głos naczelnika rozproszył przyjemne obrazy otulające ją niczym gruby szal. – Czego wam trzeba? Jedzenia, ubrań, mleka dla niemowląt? Wszystko zorganizuję, daj mi godzinę, dwie. Będziesz miała, co zechcesz.
Nie próbowała się nawet zastanawiać, gdzie Kraus miałby zdobyć artykuły, o które wszyscy obecnie walczyli. Miał wszak swoje kontakty. Był naczelnikiem NSDAP i był też w kręgu zrzeszającym w większości światłych i – co tu dużo mówić – bogatych ludzi, już teraz główkujących nad tym, jak uzyskać wybaczenie krajów zaatakowanych i zniszczonych przez ich naród. Oni wciąż wierzyli, że to możliwe. Ruth natomiast wątpiła w to, że kiedykolwiek ktoś poda im jeszcze rękę, że Polska, Francja czy Anglia rozgrzeszą kiedykolwiek Niemców.
– Na razie wszystko mamy – zapewniła, choć miała świadomość, jak nikłe są zapasy domu. – Jedynie drewna do ogrzania coraz mniej, będziemy więc palić meble. Wszystkie przeniosłyśmy się do pokoju dziennego, tam zawsze było najcieplej.
Uśmiechnęła się smutno, a Zygfryd prychnął, unosząc brew. Była pewna, że oboje pomyśleli o tanecznych wieczorkach, które tak lubiła urządzać siostra Petra, o wspólnym śpiewaniu ludowych piosenek, o reńskim winie podawanym w kryształowych kieliszkach.
Tamtego świata już nie było. Mimo wszystko jakaś cząstka tych dwojga cieszyła się na widok gruzów, w które się zmieniał. Nie było innego wyjścia, trzeba zrównać z ziemią to, co przesiąknięte zostało złem, choćby miały to być nawet ich domy. Zygfryd Kraus i Ruth Weber nie buntowali się przeciwko temu. Kobieta przypuszczała, że właśnie dlatego Zygfryd jeszcze nie wyjechał, nie uciekł jak większość wyższych funkcjonariuszy partyjnych. Czuł, że musi ponieść odpowiedzialność za to, co się stało. Był na to gotowy.
– A pan zostanie? – zapytała, aby się upewnić, że ma rację.
– Oczywiście – odparł, nie biorąc pod uwagę innej możliwości. Już nie był zdenerwowany. – Jestem odpowiedzialny za to miasto – dodał.
Kiwnęła głową.
– Postaram się skontaktować z Tobiasem – zapewnił, gdy szła do wyjścia. – Kieruje budową umocnień. Nie było go tu od wczoraj, ale wyślę kogoś z wiadomością.
W pierwszym odruchu chciała zaoponować. Przecież nie przyszła do naczelnika, aby ten pomógł jej zobaczyć się z ukochanym, ale na samo wspomnienie Tobiasa serce przyjemnie jej załomotało. Uśmiechnęła się więc tylko delikatnie i podziękowała skinieniem głowy. Nawet w tak tragicznym położeniu, w jakim Ruth się znalazła, świadomość spotkania z Tobiasem potrafiła choć na moment rozproszyć mrok.
Co z tego, że od kilku miesięcy była żoną Markusa Webera, żołnierza Wehrmachtu, o którym obecnie wiedziała wyłącznie tyle, że jest zaginiony? Nie kochała go, mimo że był ojcem jej córeczki. To, co Ruth czuła do Markusa, było jedynie sympatią i wiarą, że jej obowiązkiem jest wyjście za mąż i urodzenie dziecka. Pomyliła uczucie z rozkazami wodza. Tobias jej to uświadomił. Niestety zbyt późno, bo Lebensborn zdecydował o urządzeniu jej i Markusowi pokazowego ślubu. Wszak dziecko, którego ojcem chrzestnym został sam Heinrich Himmler, musiało wychowywać się we wzorcowej rodzinie.
W dniu ślubu powinna była zakończyć romans, który początkowo miał być jedynie wygodną wymówką, powodem potajemnych spotkań. Mieszkanki domu miały ekscytować się tajemnicą, a oni bez obaw przekazywać sobie informacje o polskich dzieciach. Chyba żadne z nich nie przypuszczało, że naprawdę się w sobie zakochają – w chwili tak bardzo nieodpowiedniej na miłość.
Wychodząc z biura Krausa, idąc przez pusty rynek, a potem drogą prowadzącą do Kunzendorfu, starała się nie myśleć o czekającej je tułaczce, o Viktorii i innych dzieciach zdanych wyłącznie na zaradność trójki kobiet, o przerażonej Brygid, o Annabelle zbyt łatwo godzącej się ze wszystkim, co je spotykało. Podążając do Domu Matek, Ruth pozwoliła sobie na zapomnienie. Przed oczami miała wyłącznie twarz Tobiasa przysłoniętą czarną opaską, która ukrywała blizny i ranę zadaną bagnetem przez radzieckiego żołnierza.
Wokół niej walały się śmieci. Ze śnieżnej zaspy wystawała połamana walizka – pewnie ktoś z wyjeżdżających ją zgubił lub wyrzucił, uznawszy, że nie ma na nią miejsca w wozie bądź pchanym przed sobą wózku. Gdzieś w oddali szczekały pozbawione opieki, zdane już wyłącznie na siebie psy. Jeśli łańcuch nie skaże ich na powolną głodową śmierć, zaczną zbierać się w stada i polować. Głód szybko wyzwoli w nich wyciszone przez człowieka instynkty.
Gdy tylko Ruth weszła do pokoju dziennego, w którym znajdowały się teraz trzy zniesione z pokojów kobiet łóżka oraz kilka łóżeczek dziecięcych, ustawionych w rzędzie pod jedną ze ścian, zobaczyła Brygid z twarzą bladą jak płótno.
– Byli tu jacyś ludzie – oznajmiła Frau Wagner.
– Jacy ludzie? Gdzie jest Annabelle?
Błogość, którą Ruth odczuwała w drodze z Freiburga, natychmiast ją opuściła. Kobieta podeszła do jednego z łóżeczek. Viktoria spała wtulona w leżącą obok niej drugą dziewczynkę. Reszta dzieci też wydawała się spokojna, zatem podczas jej nieobecności nie mogło stać się nic naprawdę złego.
– Annabelle poszła przygotować mleko – odpowiedziała Brygid, lekceważąco machając ręką, jakby chciała powiedzieć, że nie to jest teraz istotne.
Mimo całej przemiany, jaka zaszła w Brygid, odrobina skłonności do egzaltacji i wywyższania się, zwłaszcza w relacji z Annabelle, wciąż w niej pozostała. Ruth wiedziała, że wieloletnich nawyków nie sposób zmienić z dnia na dzień, nawet jeśli przyczyną zmian są takie dramaty, jakich doświadczyła Wagnerowa.
– Co to byli za ludzie? Po co przyszli? – zaczęła dopytywać, choć właściwie była pewna odpowiedzi.
– Dwie kobiety i starszy mężczyzna. Wcześniej ich w Kunzendorfie nie widziałam, Annabelle też nie. Chyba myśleli, że nikogo tu nie ma, a my obserwowałyśmy ich zza zasłony. Na szczęście dzieci spały, nie zdradził nas ich płacz. Ci ludzie wydawali się zdesperowani, pewnie byli bardzo głodni. Obeszli dom dookoła i zaglądali do wszystkich piwnicznych okienek. W pewnym momencie jedna z kobiet podniosła kij, zamachnęła się, jakby chciała wybić szybę, ale ta druga ją powstrzymała. Musieli usłyszeć jakiś hałas, bo wszyscy spojrzeli na drogę, a potem w pośpiechu wyszli tylną furtką. Ale...
– Na pewno tu wrócą – dokończyła za nią Ruth i mimo że Viktoria spała, pochyliła się i wzięła ją na ręce.
Przytuliła mocno córeczkę, jakby w ten sposób mogła ochronić dziecko przed kolejnym grożącym mu niebezpieczeństwem. Nie tylko zbliżające się wrogie wojska mogły być dla nich zagrożeniem. Niebezpieczeństwo czyhało znacznie bliżej. Miały tego świadomość, odkąd zostały same. Dziś ich lęki się zmaterializowały.
O tym, co znajduje się w byłym szpitalu zakonu kawalerów maltańskich, wiedzieli wszyscy mieszkańcy Kunzendorfu i sąsiednich miejscowości. Trudno było ukryć ciężarne kobiety, wózki stojące na słonecznym tarasie i maleńkie dzieci spacerujące po parku, a czasem nawet po najbliższej okolicy. Gasthausy chętnie przyjmowały gości odwiedzających pensjonariuszki, gospodarze sprzedawali duże ilości mięsa, mleka, owoców i warzyw. Im sytuacja robiła się trudniejsza, z tym większą zazdrością przyglądano się eleganckim i dobrze odżywionym kobietom. Oczywiście nikt nie odważył się skrytykować tego, co stworzył sam Himmler, ale plotki krążyły i zataczały coraz większe kręgi. Teraz pracownice i pensjonariuszki wyjechały, lecz w mniemaniu okolicznych mieszkańców magazyn z żywnością, leki, a może inne cenne przedmioty pozostały.
Ile czasu potrzeba, aby głodni ludzie, którzy ruszali w podróż w nieznane albo próbowali zostać wbrew zdrowemu rozsądkowi, porzucili narodowe przywiązanie do przestrzegania prawa i zasad? Ile czasu potrzeba, aby ktoś włamał się do domu? Co ów ktoś zrobi z trzema kobietami i garstką dzieci – naocznymi świadkami łamania prawa?
Dziś być może zostały ocalone przez przejeżdżający samochód, ale niebawem przyjdą kolejne osoby i nawet świadomość, że dom nie jest zupełnie pusty, nie powstrzyma doprowadzonych do ostateczności ludzi.
Ruth natychmiast pożałowała, że nie poprosiła Zygfryda Krausa o pomoc właśnie w tej sprawie. Może przysłałby kogoś, kto stanąłby na straży. Mężczyzna w mundurze z pewnością ostudziłby zapał szabrowników.
– Tobias Kraus tu przyjedzie – powiedziała, nie wiedząc, czy uspokaja siebie czy Frau Wagner, spacerującą nerwowo po pokoju. – Musimy tylko zaczekać.
Przypisy