Matki Rzeszy. Czas ucieczki - Sabina Waszut - ebook

Matki Rzeszy. Czas ucieczki ebook

Sabina Waszut

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Styczeń 1945 roku. Armia Czerwona zbliża się do Kunzendorfu. Dla garstki kobiet i dzieci, które nadal przebywają w Domu Matek ośrodka Lebensborn, nadchodzi czas pełen strachu i trudnych decyzji.

W chaosie ostatnich tygodni wojny nikt nie dba o cywilów. Ruth, Annabelle i Brygid uciekają z setkami innych, byle dalej od łap sowieckich żołnierzy. Gdy docierają do Bad Reinerz w Sudetach, mają nadzieję odetchnąć i bezpiecznie doczekać końca wojny. Jednak kilka miesięcy później młode Niemki muszą się zmierzyć nie tylko z okrutną powojenną rzeczywistością, ale też ze świadomością krzywd wyrządzonych przez ich własny naród.

Czy Ruth uda się wrócić po schowane w gasthausie Neumannów teczki polskich dzieci porwanych przez Lebensborn? Czy mimo dramatycznych przeżyć dziewczyna zdoła spełnić obietnicę daną ukochanemu?

Czas ucieczki to drugi tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziem w rękach nazistowskich przywódców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 300

Oceny
4,6 (86 ocen)
58
22
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_nook_book

Nie oderwiesz się od lektury

Super przydal by się ciąg dalszy jak dla mnie jeszcze bym poczytała o losach kobiet
10
ZabaWberecie

Nie polecam

kocham książki Sabiny Waszut. tej nie przebrnęłam. poddałam się na 33procencie. gdyby ten tekst skrócić- głównie rozmyślania bohaterów- może i byłaby to dobra książka. w tej wersji nie polecam.
00
RenaMichalczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Prawdziwe. Dobrze napisane, nie przesłodzone, nie powierzchowne. Warto przeczytać. Tom 1 trochę słabszy, ale tylko troszkę
00
Ewaski1988

Nie oderwiesz się od lektury

Podobała mi się bardziej, niż pierwsza część. Zabieram się za trzecią 😁
00
MonikaRak1984

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wstrząsająca. Czekam na więcej.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki i se­riiANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce© Abi­gail Mi­les/Ar­can­gel © Na­ture Pe­ace­ful/Adobe Stock © ra­ta­tosk/Adobe Stock Fo­to­gra­fia ze zbio­rów Mu­zeum Pa­pier­nic­twa w Dusz­ni­kach Zdroju
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaCE­LINA RYM­SZA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
SkładKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Po­lish edi­tion © Sa­bina Wa­szut, Pu­bli­cat S.A. MMXXIV (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6670-8
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Kto nas te­raz zro­zu­mie i nam wy­ba­czy, do­sta­nie od nas wszystko! Wy­rze­cze­nie się na­ro­do­wego so­cja­li­zmu, uzna­nie tego, co nowe, za lep­sze, pracę i ge­ne­ral­nie do­brą wolę. Ni­gdy jesz­cze nie by­li­śmy tak go­towi do zba­wie­nia.

Ruth An­dreas-Frie­drich, nie­miecka dzien­ni­karkaBer­lin, li­piec 1945

Sty­czeń 1945

Nikt jej nie za­trzy­mał gło­śnym i sta­now­czym: „Halt!”. Nikt nie ka­zał jej się wy­le­gi­ty­mo­wać i wpi­sać do księgi pe­ten­tów, bo ta księga już nie ist­niała. Spło­nęła w ko­tłowni wraz z in­nymi do­ku­men­tami, które wy­sta­wiały nie­chlubne świa­dec­two od­wie­dza­ją­cym sie­dzibę par­tii miesz­kań­com Fre­iburga[1]. Co prawda na scho­dach pro­wa­dzą­cych na pierw­sze pię­tro, gdzie swój ele­gancki ga­bi­net miał na­czel­nik Zyg­fryd Kraus, mi­nęła kilku męż­czyzn, ale oni nie zwró­cili na nią naj­mniej­szej uwagi. Byli po­grą­żeni we wła­snych my­ślach i – co wy­wo­łało w Ruth naj­więk­szy lęk – zda­wali się do­ni­kąd nie spie­szyć, jakby nie było już szans na ucieczkę. Trzy­ma­jąc się wy­po­le­ro­wa­nej ty­sią­cami dłoni po­rę­czy, jakby tylko ona po­zwa­lała im jesz­cze za­cho­wać god­ność, nie przy­po­mi­nali pa­nów świata. Wie­dzieli, że są po­ko­nani, że nie zdo­łają za­trzy­mać czer­wo­nego po­topu wle­wa­ją­cego się na ich zie­mie.

Sta­ra­jąc się nie pa­trzeć męż­czy­znom w oczy, Ruth wbrew so­bie za­częła się za­sta­na­wiać, ilu z nich otrzy­mało już wy­peł­nioną tru­ci­zną fiolkę, którą roz­gryzą, je­śli wpadną w ręce wroga, i czy wcze­śniej za­biorą swo­ich naj­bliż­szych nad Wil­helms-Bad[2], aby żon i có­rek nie od­dać w łapy nad­cią­ga­ją­cych od Kreu­zburga[3]

– Pro­szę wejść! – ode­zwał się do­brze jej znany głos.

Ła­piąc za klamkę, po­czuła chwi­lową ulgę. Zyg­fryd Kraus był tam, gdzie być po­wi­nien. Nie uciekł, nie od­stą­pił od wy­ko­ny­wa­nia po­wie­rzo­nych mu obo­wiąz­ków.

– Na mi­łość bo­ską, Ruth! Co pani tu robi?! – Kraus ze­rwał się z krze­sła, gdy tylko sta­nęła w progu. – Prze­cież dom zo­stał ewa­ku­owany przed­wczo­raj. Jak to moż­liwe?

Męż­czy­zna był wy­raź­nie zszo­ko­wany po­ja­wie­niem się Ruth, a ona wcale się temu nie dzi­wiła. Jego re­ak­cja była taka, ja­kiej się dziew­czyna spo­dzie­wała. Mu­siał przez chwilę są­dzić, że zo­ba­czył zjawę. Wszak Ruth We­ber, wraz z in­nymi miesz­kan­kami Domu Matki w Kun­zen­dor­fie[4], była wła­śnie w dro­dze do wciąż bez­piecz­nego Domu Ho­chland w Ste­inhöring. Le­bens­born trosz­czył się o swoje pod­opieczne, na­wet w tak tra­gicz­nym cza­sie, a on oso­bi­ście do­peł­nił wszel­kich sta­rań, aby po­dróż ko­biet i dzieci była jak naj­mniej uciąż­liwa.

– Czy mogę usiąść? – za­py­tała nie­pew­nie Ruth, czu­jąc, że robi jej się słabo.

Emo­cje ostat­nich dni i dwie nie­prze­spane noce da­wały jej się we znaki.

– Oczy­wi­ście! – Na­czel­nik zre­flek­to­wał się, że w na­głym wzbu­rze­niu nie za­trosz­czył się o wy­godę przy­by­łej. Wy­szedł po­spiesz­nie zza so­lid­nego dę­bo­wego biurka i po­pro­wa­dził Ruth do szez­longa sto­ją­cego przy jed­nej ze ścian. – Po­wiedz mi, co się wy­da­rzyło – rzekł, gdy już po­mógł jej usiąść.

Nie wie­działa, od czego za­cząć. Przez chwilę roz­glą­dała się bez­rad­nie po ga­bi­ne­cie. Nie była tu ni­gdy wcze­śniej. Miesz­ka­jące w sta­rym szpi­talu w Kun­zen­dor­fie ko­biety nie mu­siały się trosz­czyć o urzę­dowe czy par­tyjne sprawy. Wszystko za nie za­ła­twiano. One miały wy­łącz­nie uro­dzić zdrowe nie­miec­kie dzieci i do­brze się nimi opie­ko­wać albo – je­śli nie było in­nego wyj­ścia – od­dać do ad­op­cji do­kład­nie spraw­dzo­nym przez Le­bens­born ro­dzi­nom.

Przez uła­mek se­kundy Ruth po­czuła tę­sk­notę za bez­tro­ską, którą mo­gła od­czu­wać aż do dnia, gdy syn na­czel­nika Krausa, To­bias, po­mógł jej zo­ba­czyć prawdę. W bru­talny spo­sób zrzu­cił nie­ska­zi­tel­nie czy­sty ca­łun i po­ka­zał, co kryje się pod fa­sadą kłamstw. Mi­mo­wol­nie zer­k­nęła na po­do­bi­znę Adolfa Hi­tlera wi­szącą w dę­bo­wej ra­mie nad biur­kiem Krausa. Wzdry­gnęła się, po­czuw­szy, jak prze­szywa ją spoj­rze­nie Füh­rera. Jego małe oczy przy­glą­dały jej się z wście­kło­ścią.

Ona też ją po­czuła. Na­gle za­pra­gnęła sta­nąć przed wo­dzem, za­cią­gnąć go do po­nu­rego Domu Ma­tek i po­ka­zać, co im wszyst­kim zro­bił. Chciała, aby zo­ba­czył prze­ra­żoną Bry­gid, któ­rej có­reczka za­mar­zła w dro­dze z Bre­slau[5] i która tak bar­dzo się bała, że to samo spo­tka jej synka, że ukryła się w sza­fie, gdy roz­ka­zano ru­szać da­lej.

Ich wielki przy­wódca po­wi­nien zmie­rzyć się ze spo­ko­jem szes­na­sto­let­niej An­na­belle. Ona nie­dawno też stra­ciła dziecko. Za­bito je za­strzy­kiem z lu­mi­nalu, bo nie było w pełni war­to­ściowe. Młoda mama ro­zu­miała, że tak na­leży, nie bun­to­wała się, a te­raz z od­da­niem zaj­mo­wała się po­zo­sta­wio­nymi sie­rot­kami z „Nor­we­gii”, o któ­rych za­po­mniano pod­czas ewa­ku­acji domu.

Na ra­zie tylko Ruth wie­działa, że te dzieci nie przy­szły na świat w od­le­głym za­mor­skim kraju, że nie zo­stały do­bro­wol­nie od­dane przez matki, które współ­żyły z żoł­nie­rzami We­hr­machtu. Tylko Ruth wie­działa, że grupka kil­ku­lat­ków i nie­mow­ląt to pol­skie dzieci ode­brane mat­kom i oj­com, po­rwane i bru­tal­nie zniem­czane. To je­den z sza­tań­skich po­my­słów, plan, aby Niem­com ni­gdy nie za­bra­kło blon­d­wło­sych żoł­nie­rzy.

– Co się stało? – za­py­tał po raz drugi Kraus, gdy w końcu na niego spoj­rzała. – Dla­czego nie wy­je­cha­łaś?

Ko­bieta wes­tchnęła. Nie mu­siała się bać. Wie­działa, że na­czel­nik miej­sco­wego biura NSDAP wie o wszyst­kim. Tak jak To­bias był w taj­nym kręgu – or­ga­ni­za­cji, która pra­gnęła no­wego świata, bez na­zi­zmu, bez wojny. Świata peł­nego sza­cunku dla mą­dro­ści i na­uki wy­ko­rzy­sty­wa­nej je­dy­nie w do­brym celu.

– W dniu ewa­ku­acji domu, rano, kiedy wy­pro­wa­dzano uchodź­ców z Bre­slau, wy­ko­rzy­sta­łam za­mie­sza­nie i po­bie­głam do Neu­man­nów, by ukryć do­ku­menty dzieci. Udało mi się je scho­wać, gdy sio­stra Pe­tra roz­ka­zała spa­le­nie wszyst­kich akt. – Ruth mó­wiła szybko, przy­glą­da­jąc się twa­rzy sku­pio­nego na niej Zyg­fryda Krausa, tak po­dob­nej do twa­rzy To­biasa. – Za­jęło mi to wię­cej czasu, niż za­kła­da­łam – tłu­ma­czyła, nie chcąc wda­wać się w nie­istotne te­raz szcze­góły. – Gdy wró­ci­łam, oka­zało się, że w bu­dynku nie ma już ni­kogo. Uchodźcy wy­ru­szyli na dwo­rzec, a sa­mo­chody, które miały za­brać nas do Ste­in­höring, też już od­je­chały. Zo­stały tylko dwie pen­sjo­na­riuszki: An­na­belle i Bry­gid. I...

Za­mil­kła, na­gle za­bra­kło jej słów, aby do­koń­czyć. Było jej wstyd, czuła go za tych, któ­rzy do­pu­ścili się tak nie­ludz­kiego czynu.

– W domu po­zo­sta­wiono pol­skie dzieci – szep­nęła ci­cho. Spu­ściła głowę i za­częła ner­wowo miąć pa­sek płasz­cza. – Po pro­stu je po­rzu­cono. Gdy­by­śmy przez splot wy­pad­ków rów­nież nie zo­stały, te dzieci wła­śnie umie­ra­łyby z głodu. Od trzech dni w domu nikt się nie po­ja­wił.

Unio­sła gwał­tow­nie głowę i znów spoj­rzała na Krausa.

– Sio­stry Ma­rie i Pe­tra je zo­sta­wiły – po­wie­działa gło­śniej, znów czu­jąc wzbie­ra­jącą w niej złość. – Są z nami Ga­bryś i Ju­lia, dzieci, które To­bias przy­wiózł do domu ostat­nie, oprócz nich jest nie­spełna dwu­let­nia dziew­czynka i chłop­czyk w po­dob­nym wieku. Są jesz­cze nie­mow­lęta. W domu w tej chwili prze­by­wają trzy ko­biety i ośmioro ma­leń­kich dzieci – mó­wiła, co­raz wy­raź­niej uzmy­sła­wia­jąc so­bie, w jak tra­gicz­nym po­ło­że­niu się zna­la­zły.

Wi­działa, że Zyg­fryd Kraus jest jej sło­wami do­głęb­nie po­ru­szony. Upił łyk wody ze szklanki, którą za­mie­rzał po­dać Ruth, nim ta roz­po­częła opo­wieść.

– Mu­si­cie czym prę­dzej do­łą­czyć do ewa­ku­owa­nych – oznaj­mił. – Nie mo­że­cie tu zo­stać ani dnia dłu­żej. Na mi­łość bo­ską, woj­ska Ar­mii Czer­wo­nej prze­kro­czyły już rzekę.

Ruth pa­trzyła, jak palce Zyg­fryda za­ci­skają się wo­kół szklanki z wodą. Bała się, że kru­che szkło za­raz pęk­nie i po­rani mu dło­nie.

– Nie – wy­krzyk­nął, gdy wstała, aby do niego po­dejść. – Nie mogę was wy­słać do ko­lej­nego domu. Bóg je­den wie, co zro­bią z tymi dziećmi.

Spo­glą­dał na Ruth zu­peł­nie bez­rad­nie, a ona za­pra­gnęła za­pew­nić go, że so­bie po­ra­dzą, że ja­koś to zor­ga­ni­zują i prze­trwają we trzy z ósemką dzieci, choć tak wy­raź­nie czuły już na ple­cach cuch­nący od­dech ob­cego woj­ska i jesz­cze gor­szy – zbli­ża­ją­cej się klę­ski.

Prze­cze­kają tu lub ru­szą w drogę, choć po­dróż z ma­leń­kimi dziećmi, które trzeba nieść, kar­mić, prze­bie­rać i chro­nić przez cały czas, była dla Ruth czymś trud­nym do wy­obra­że­nia, za­da­niem po­nad siły.

Za­gry­zła wargi. Ko­biety, matki, wła­śnie one mu­siały być silne. Czy miały inne wyj­ście?

– Nie wy­je­dziemy, do­póki nie bę­dzie na­prawdę nie­bez­piecz­nie. – W końcu to ona za­de­cy­do­wała. – Dzieci po­trze­bują spo­koju i od­po­czynku. Tak długo, jak to bę­dzie moż­liwe. – Za­kasz­lała, aby ukryć przez Krau­sem drżący głos. – A po­tem zo­ba­czymy. Może ja­koś się uda – do­dała, mimo że zu­peł­nie w to nie wie­rzyła.

Zyg­fryd wsu­nął dłoń w ja­sne włosy i prze­cze­sał je ner­wowo.

– Są już roz­kazy to­tal­nej ewa­ku­acji – po­in­for­mo­wał, usi­łu­jąc nad sobą pa­no­wać. – Wszy­scy miesz­kańcy, chcąc czy nie, będą mu­sieli opu­ścić Fre­iburg i oko­lice. Za kilka dni, być może ty­dzień... – Mó­wił te­raz już bar­dziej do sie­bie niż do Ruth, wy­raź­nie coś ana­li­zu­jąc. – Może uda się przy­dzie­lić was do ro­dzin z sa­mo­cho­dami. – Za­milkł na mo­ment i już zu­peł­nie trzeźwo spoj­rzał na sto­jącą przed nim ko­bietę. – Tylko ni­gdy ni­komu nie mów­cie, że miesz­ka­ły­ście w Le­bens­born. Na­wet An­na­belle i Bry­gid nie wy­ja­wiaj ta­jem­nicy, że to pol­skie dzieci. I tak ci nie uwie­rzą. Dla ich do­bra nie mo­żesz do­pu­ścić, aby one ob­ró­ciły się te­raz prze­ciw to­bie. – Znów prze­su­nął dło­nią po wło­sach, jakby ten ruch go uspo­ka­jał. – W ob­li­czu klę­ski każdy bę­dzie chciał się uspra­wie­dli­wić, oczy­ścić z udziału w tej zbrodni.

Przez chwilę pa­trzyli na sie­bie w mil­cze­niu, a Ruth przy­szło na myśl, że chcia­łaby usiąść kie­dyś z Zyg­fry­dem Krau­sem, ro­dzi­cami i To­bia­sem przy jed­nym stole. Chcia­łaby roz­ma­wiać o co­dzien­nych spra­wach, po­pi­ja­jąc her­batę z biało-błę­kit­nych fi­li­ża­nek z Me­ißen[6], które matka do­stała w po­sagu od swo­jej matki, a pew­nego dnia miała je ofia­ro­wać Ruth.

– Czego po­trze­bu­jesz? – Głos na­czel­nika roz­pro­szył przy­jemne ob­razy otu­la­jące ją ni­czym gruby szal. – Czego wam trzeba? Je­dze­nia, ubrań, mleka dla nie­mow­ląt? Wszystko zor­ga­ni­zuję, daj mi go­dzinę, dwie. Bę­dziesz miała, co ze­chcesz.

Nie pró­bo­wała się na­wet za­sta­na­wiać, gdzie Kraus miałby zdo­być ar­ty­kuły, o które wszy­scy obec­nie wal­czyli. Miał wszak swoje kon­takty. Był na­czel­ni­kiem NSDAP i był też w kręgu zrze­sza­ją­cym w więk­szo­ści świa­tłych i – co tu dużo mó­wić – bo­ga­tych lu­dzi, już te­raz głów­ku­ją­cych nad tym, jak uzy­skać wy­ba­cze­nie kra­jów za­ata­ko­wa­nych i znisz­czo­nych przez ich na­ród. Oni wciąż wie­rzyli, że to moż­liwe. Ruth na­to­miast wąt­piła w to, że kie­dy­kol­wiek ktoś poda im jesz­cze rękę, że Pol­ska, Fran­cja czy An­glia roz­grze­szą kie­dy­kol­wiek Niem­ców.

– Na ra­zie wszystko mamy – za­pew­niła, choć miała świa­do­mość, jak ni­kłe są za­pasy domu. – Je­dy­nie drewna do ogrza­nia co­raz mniej, bę­dziemy więc pa­lić me­ble. Wszyst­kie prze­nio­sły­śmy się do po­koju dzien­nego, tam za­wsze było naj­cie­plej.

Uśmiech­nęła się smutno, a Zyg­fryd prych­nął, uno­sząc brew. Była pewna, że oboje po­my­śleli o ta­necz­nych wie­czor­kach, które tak lu­biła urzą­dzać sio­stra Pe­tra, o wspól­nym śpie­wa­niu lu­do­wych pio­se­nek, o reń­skim wi­nie po­da­wa­nym w krysz­ta­ło­wych kie­lisz­kach.

Tam­tego świata już nie było. Mimo wszystko ja­kaś cząstka tych dwojga cie­szyła się na wi­dok gru­zów, w które się zmie­niał. Nie było in­nego wyj­ścia, trzeba zrów­nać z zie­mią to, co prze­siąk­nięte zo­stało złem, choćby miały to być na­wet ich domy. Zyg­fryd Kraus i Ruth We­ber nie bun­to­wali się prze­ciwko temu. Ko­bieta przy­pusz­czała, że wła­śnie dla­tego Zyg­fryd jesz­cze nie wy­je­chał, nie uciekł jak więk­szość wyż­szych funk­cjo­na­riu­szy par­tyj­nych. Czuł, że musi po­nieść od­po­wie­dzial­ność za to, co się stało. Był na to go­towy.

– A pan zo­sta­nie? – za­py­tała, aby się upew­nić, że ma ra­cję.

– Oczy­wi­ście – od­parł, nie bio­rąc pod uwagę in­nej moż­li­wo­ści. Już nie był zde­ner­wo­wany. – Je­stem od­po­wie­dzialny za to mia­sto – do­dał.

Kiw­nęła głową.

– Po­sta­ram się skon­tak­to­wać z To­bia­sem – za­pew­nił, gdy szła do wyj­ścia. – Kie­ruje bu­dową umoc­nień. Nie było go tu od wczo­raj, ale wy­ślę ko­goś z wia­do­mo­ścią.

W pierw­szym od­ru­chu chciała za­opo­no­wać. Prze­cież nie przy­szła do na­czel­nika, aby ten po­mógł jej zo­ba­czyć się z uko­cha­nym, ale na samo wspo­mnie­nie To­biasa serce przy­jem­nie jej za­ło­mo­tało. Uśmiech­nęła się więc tylko de­li­kat­nie i po­dzię­ko­wała ski­nie­niem głowy. Na­wet w tak tra­gicz­nym po­ło­że­niu, w ja­kim Ruth się zna­la­zła, świa­do­mość spo­tka­nia z To­bia­sem po­tra­fiła choć na mo­ment roz­pro­szyć mrok.

Co z tego, że od kilku mie­sięcy była żoną Mar­kusa We­bera, żoł­nie­rza We­hr­machtu, o któ­rym obec­nie wie­działa wy­łącz­nie tyle, że jest za­gi­niony? Nie ko­chała go, mimo że był oj­cem jej có­reczki. To, co Ruth czuła do Mar­kusa, było je­dy­nie sym­pa­tią i wiarą, że jej obo­wiąz­kiem jest wyj­ście za mąż i uro­dze­nie dziecka. Po­my­liła uczu­cie z roz­ka­zami wo­dza. To­bias jej to uświa­do­mił. Nie­stety zbyt późno, bo Le­bens­born zde­cy­do­wał o urzą­dze­niu jej i Mar­ku­sowi po­ka­zo­wego ślubu. Wszak dziecko, któ­rego oj­cem chrzest­nym zo­stał sam He­in­rich Him­m­ler, mu­siało wy­cho­wy­wać się we wzor­co­wej ro­dzi­nie.

W dniu ślubu po­winna była za­koń­czyć ro­mans, który po­cząt­kowo miał być je­dy­nie wy­godną wy­mówką, po­wo­dem po­ta­jem­nych spo­tkań. Miesz­kanki domu miały eks­cy­to­wać się ta­jem­nicą, a oni bez obaw prze­ka­zy­wać so­bie in­for­ma­cje o pol­skich dzie­ciach. Chyba żadne z nich nie przy­pusz­czało, że na­prawdę się w so­bie za­ko­chają – w chwili tak bar­dzo nie­od­po­wied­niej na mi­łość.

Wy­cho­dząc z biura Krausa, idąc przez pu­sty ry­nek, a po­tem drogą pro­wa­dzącą do Kun­zen­dorfu, sta­rała się nie my­śleć o cze­ka­ją­cej je tu­łaczce, o Vik­to­rii i in­nych dzie­ciach zda­nych wy­łącz­nie na za­rad­ność trójki ko­biet, o prze­ra­żo­nej Bry­gid, o An­na­belle zbyt ła­two go­dzą­cej się ze wszyst­kim, co je spo­ty­kało. Po­dą­ża­jąc do Domu Ma­tek, Ruth po­zwo­liła so­bie na za­po­mnie­nie. Przed oczami miała wy­łącz­nie twarz To­biasa przy­sło­niętą czarną opa­ską, która ukry­wała bli­zny i ranę za­daną ba­gne­tem przez ra­dziec­kiego żoł­nie­rza.

Wo­kół niej wa­lały się śmieci. Ze śnież­nej za­spy wy­sta­wała po­ła­mana wa­lizka – pew­nie ktoś z wy­jeż­dża­ją­cych ją zgu­bił lub wy­rzu­cił, uznaw­szy, że nie ma na nią miej­sca w wo­zie bądź pcha­nym przed sobą wózku. Gdzieś w od­dali szcze­kały po­zba­wione opieki, zdane już wy­łącz­nie na sie­bie psy. Je­śli łań­cuch nie skaże ich na po­wolną gło­dową śmierć, za­czną zbie­rać się w stada i po­lo­wać. Głód szybko wy­zwoli w nich wy­ci­szone przez czło­wieka in­stynkty.

Gdy tylko Ruth we­szła do po­koju dzien­nego, w któ­rym znaj­do­wały się te­raz trzy znie­sione z po­ko­jów ko­biet łóżka oraz kilka łó­że­czek dzie­cię­cych, usta­wio­nych w rzę­dzie pod jedną ze ścian, zo­ba­czyła Bry­gid z twa­rzą bladą jak płótno.

– Byli tu ja­cyś lu­dzie – oznaj­miła Frau Wa­gner.

– Jacy lu­dzie? Gdzie jest An­na­belle?

Bło­gość, którą Ruth od­czu­wała w dro­dze z Fre­iburga, na­tych­miast ją opu­ściła. Ko­bieta po­de­szła do jed­nego z łó­że­czek. Vik­to­ria spała wtu­lona w le­żącą obok niej drugą dziew­czynkę. Reszta dzieci też wy­da­wała się spo­kojna, za­tem pod­czas jej nie­obec­no­ści nie mo­gło stać się nic na­prawdę złego.

– An­na­belle po­szła przy­go­to­wać mleko – od­po­wie­działa Bry­gid, lek­ce­wa­żąco ma­cha­jąc ręką, jakby chciała po­wie­dzieć, że nie to jest te­raz istotne.

Mimo ca­łej prze­miany, jaka za­szła w Bry­gid, odro­bina skłon­no­ści do eg­zal­ta­cji i wy­wyż­sza­nia się, zwłasz­cza w re­la­cji z An­na­belle, wciąż w niej po­zo­stała. Ruth wie­działa, że wie­lo­let­nich na­wy­ków nie spo­sób zmie­nić z dnia na dzień, na­wet je­śli przy­czyną zmian są ta­kie dra­maty, ja­kich do­świad­czyła Wa­gne­rowa.

– Co to byli za lu­dzie? Po co przy­szli? – za­częła do­py­ty­wać, choć wła­ści­wie była pewna od­po­wie­dzi.

– Dwie ko­biety i star­szy męż­czy­zna. Wcze­śniej ich w Kun­zen­dor­fie nie wi­dzia­łam, An­na­belle też nie. Chyba my­śleli, że ni­kogo tu nie ma, a my ob­ser­wo­wa­ły­śmy ich zza za­słony. Na szczę­ście dzieci spały, nie zdra­dził nas ich płacz. Ci lu­dzie wy­da­wali się zde­spe­ro­wani, pew­nie byli bar­dzo głodni. Obe­szli dom do­okoła i za­glą­dali do wszyst­kich piw­nicz­nych okie­nek. W pew­nym mo­men­cie jedna z ko­biet pod­nio­sła kij, za­mach­nęła się, jakby chciała wy­bić szybę, ale ta druga ją po­wstrzy­mała. Mu­sieli usły­szeć ja­kiś ha­łas, bo wszy­scy spoj­rzeli na drogę, a po­tem w po­śpie­chu wy­szli tylną furtką. Ale...

– Na pewno tu wrócą – do­koń­czyła za nią Ruth i mimo że Vik­to­ria spała, po­chy­liła się i wzięła ją na ręce.

Przy­tu­liła mocno có­reczkę, jakby w ten spo­sób mo­gła ochro­nić dziecko przed ko­lej­nym gro­żą­cym mu nie­bez­pie­czeń­stwem. Nie tylko zbli­ża­jące się wro­gie woj­ska mo­gły być dla nich za­gro­że­niem. Nie­bez­pie­czeń­stwo czy­hało znacz­nie bli­żej. Miały tego świa­do­mość, od­kąd zo­stały same. Dziś ich lęki się zma­te­ria­li­zo­wały.

O tym, co znaj­duje się w by­łym szpi­talu za­konu ka­wa­le­rów mal­tań­skich, wie­dzieli wszy­scy miesz­kańcy Kun­zen­dorfu i są­sied­nich miej­sco­wo­ści. Trudno było ukryć cię­żarne ko­biety, wózki sto­jące na sło­necz­nym ta­ra­sie i ma­leń­kie dzieci spa­ce­ru­jące po parku, a cza­sem na­wet po naj­bliż­szej oko­licy. Ga­sthausy chęt­nie przyj­mo­wały go­ści od­wie­dza­ją­cych pen­sjo­na­riuszki, go­spo­da­rze sprze­da­wali duże ilo­ści mięsa, mleka, owo­ców i wa­rzyw. Im sy­tu­acja ro­biła się trud­niej­sza, z tym więk­szą za­zdro­ścią przy­glą­dano się ele­ganc­kim i do­brze od­ży­wio­nym ko­bie­tom. Oczy­wi­ście nikt nie od­wa­żył się skry­ty­ko­wać tego, co stwo­rzył sam Him­m­ler, ale plotki krą­żyły i za­ta­czały co­raz więk­sze kręgi. Te­raz pra­cow­nice i pen­sjo­na­riuszki wy­je­chały, lecz w mnie­ma­niu oko­licz­nych miesz­kań­ców ma­ga­zyn z żyw­no­ścią, leki, a może inne cenne przed­mioty po­zo­stały.

Ile czasu po­trzeba, aby głodni lu­dzie, któ­rzy ru­szali w po­dróż w nie­znane albo pró­bo­wali zo­stać wbrew zdro­wemu roz­sąd­kowi, po­rzu­cili na­ro­dowe przy­wią­za­nie do prze­strze­ga­nia prawa i za­sad? Ile czasu po­trzeba, aby ktoś wła­mał się do domu? Co ów ktoś zrobi z trzema ko­bie­tami i garstką dzieci – na­ocz­nymi świad­kami ła­ma­nia prawa?

Dziś być może zo­stały oca­lone przez prze­jeż­dża­jący sa­mo­chód, ale nie­ba­wem przyjdą ko­lejne osoby i na­wet świa­do­mość, że dom nie jest zu­peł­nie pu­sty, nie po­wstrzyma do­pro­wa­dzo­nych do osta­tecz­no­ści lu­dzi.

Ruth na­tych­miast po­ża­ło­wała, że nie po­pro­siła Zyg­fryda Krausa o po­moc wła­śnie w tej spra­wie. Może przy­słałby ko­goś, kto sta­nąłby na straży. Męż­czy­zna w mun­du­rze z pew­no­ścią ostu­dziłby za­pał sza­brow­ni­ków.

– To­bias Kraus tu przy­je­dzie – po­wie­działa, nie wie­dząc, czy uspo­kaja sie­bie czy Frau Wa­gner, spa­ce­ru­jącą ner­wowo po po­koju. – Mu­simy tylko za­cze­kać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Fre­iburg (niem.) – Świe­bo­dzice.
[2] Wil­helms-Bad (niem.) – staw War­sza­wianka w Świe­bo­dzi­cach.
[3] Kreu­zburg (niem.) – Klucz­bork. Ar­mia Czer­wona prze­kro­czyła gra­nicę Ślą­ska w okręgu Kreu­zburg.
[4] Kun­zen­dorf (niem.) – Mo­krze­szów.
[5] Bre­slau (niem.) – Wro­cław.
[6] Me­ißen (niem.) – Mi­śnia.