Matki Rzeszy. Sekretny dom - Sabina Waszut - ebook

Matki Rzeszy. Sekretny dom ebook

Sabina Waszut

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Od 1936 roku Niemcy wdrażali politykę Lebensborn, czyli „źródło życia”. Zakładali ośrodki dla kobiet i dzieci, gdzie wychowywano idealnych aryjczyków. Sekretny dom opowiada o jednym z takich miejsc…

Gdy oczekująca narodzin dziecka Ruth staje przed monumentalnym budynkiem dawnego szpitala w Kunzendorfie, ma głowę i serce przepełnione ideami, które wpajano jej od kołyski. Wierzy w Trzecią Rzeszę i z dumą przyjmuje zadanie, jakie Himmler i Hitler wyznaczyli niemieckim kobietom. Chce urodzić dziecko i pomóc w wychowaniu kolejnego pokolenia aryjskich wojowników.

Tygodnie spędzone w domu matek weryfikują jej wyobrażenia. Poznaje Tobiasa Krausa, syna naczelnika miejscowego biura NSDAP, i odkrywa mroczną stronę programu Lebensborn, w który tak mocno wierzyła.

Czy w Kunzendorfie znajdzie upragniony spokój? Jakie tajemnice kryją mury ośrodka Lebensborn?

Pierwszy tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziami w rękach nazistowskich przywódców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Oceny
4,6 (128 ocen)
87
28
13
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nodla

Nie oderwiesz się od lektury

„Bądź prawdziwa! Bądź przejrzysta! Bądź niemiecka!". Z nieukrywaną przyjemnością, chciałabym Was zachęcić po sięgnięcie po najnowszą powieść autorstwa Sabiny Waszut pt. „Sekretny Dom”. To pierwszy tom z cyklu „Matki Rzeszy”, którego historia odkrywa przed nami to, co działo się za murami organizacji Lebensborn. Zwane instytucjami dobroczynnymi lub zakładami położniczymi przeznaczone były dla kobiet z różnych warstw społecznych, by wychowywać swoje dzieci w duchu narodowosocjalistycznym. „Wierne córki Rzeszy” w domu dla matek w Kunzendorfie, były poniekąd jednym z narzędzi we wprowadzanej polityce ludnościowej w Trzeciej Rzeszy. Spełnienie obowiązku wobec kraju, aby rosły kolejne pokolenia aryjskich mężczyzn i wojowników było celem nadrzędnym, ale również zaszczytnym. To jednak strona medalu obrośnięta w ułudę i fanatyzm, których bynajmniej nie można dostrzec na ówczesnych plakatach propagandowych, reklamujących instytucję Lebensborn. Pozostaje jeszcze jego druga strona. Postawione n...
20
Malgorzataklimek1978

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i straszna historia niemieckich kobiet którym zadaniem było urodzić zdrowie niemieckie dzieci dla Rzeszy.
20
Nonka43

Nie oderwiesz się od lektury

Mocna książka, przeplatana historią i fikcją..Nie oderwiecie się od lektury ( jeśli oczywiście temat Was interesuje!).
10
madzia_8

Nie oderwiesz się od lektury

Gorąco polecam i czekam na kolejne książki😊
10
Joanna180579

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna literatura
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Pro­jekt okładki i se­riiANNA SLO­TORSZ/ART­NOVO.PL
Fo­to­gra­fie na okładce© Jo­anna Czo­gala / Tre­vil­lion Ima­ges © ale­xus/Adobe Stock © noon@photo/Adobe Stock © Sklep­Spo­zyw­czy/iStock Photo Do­mena pu­bliczna Pocz­tówka ze zbio­rów Wal­de­mara Kry­nic­kiego, www.mo­je­mia­sto.swid­nica.pl
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaCE­LINA RYM­SZA
Ko­rektaBO­GU­SŁAWA OTFI­NOW­SKA
SkładKRZYSZ­TOF CHO­DO­ROW­SKI
Po­lish edi­tion © Sa­bina Wa­szut, Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6458-2
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­znica@pu­bli­cat.pl

Gosi, Te­re­sie, Ani, Kasi i Ani­cie.

Do­brze, że je­de­na­ścioro na­szych dzieci przy­szło na świat w ja­śniej­szych cza­sach.

Oby ma­cie­rzyń­stwo już ni­gdy nie stało się obo­wiąz­kiem.

Paź­dzier­nik 1939

Po­nad gra­ni­cami zwy­kle może ko­niecz­nych miesz­czań­skich praw i oby­cza­jów nie­miec­kie ko­biety i dziew­częta do­brej krwi będą mieć także poza mał­żeń­stwem za­szczytne za­da­nie: nie przez lek­ko­myśl­ność, ale z naj­głęb­szą mo­ralną po­wagą zo­stać mat­kami dzieci wy­ru­sza­ją­cych w pole żoł­nie­rzy, o któ­rych tylko Prze­zna­cze­nie wie, czy wrócą do domu, czy po­le­gną za Niemcy[1].

He­in­rich Him­m­ler

24 grud­nia 1939

List do nie­za­męż­nej matki

Wie­dząc, że na­ro­do­wo­so­cja­li­styczny świa­to­po­gląd przy­znał ro­dzi­nie na­leżną jej rolę w pań­stwie, można w mo­men­tach szcze­gól­nej po­trzeby na­rodu po­dej­mo­wać środki od­bie­ga­jące od pod­sta­wo­wych za­sad.

Zwłasz­cza na woj­nie, która wy­maga śmierci wielu naj­lep­szych lu­dzi, każde nowe ży­cie ma szcze­gólne zna­cze­nie [...]

Dla­tego je­śli nie­ska­zi­telni ra­sowo mło­dzi męż­czyźni wy­ru­sza­jący w te­ren po­zo­sta­wią po so­bie dzieci, które prze­każą ich krew przy­szłym po­ko­le­niom, dzieci zro­dzone przez rów­nie zdrowe dziew­częta w od­po­wied­nim wieku, na­wet je­śli mał­żeń­stwo z ja­kichś po­wo­dów nie jest na­tych­miast moż­liwe, to za­cho­wa­nie tego cen­nego do­bra na­ro­do­wego bę­dzie za­pew­nione. Obawy (mo­ralne), które mają swoje uza­sad­nie­nie w nor­mal­nych cza­sach, mu­szą tu­taj zejść na dal­szy plan[2].

Ru­dolf Hess

Ma­rzec 1944

Rzeźbę wy­ko­nano z bia­łego ka­mie­nia. Ostat­nie pro­mie­nie słońca tań­czyły w dłu­gich wło­sach ko­biety i otu­lały ró­żo­wym bla­skiem po­stać na­giego nie­mow­lę­cia.

Ruth od dłuż­szej chwili przy­glą­dała się unie­sio­nym nieco po­nad głowę rę­kom ka­mien­nej matki. Były silne. Py­zate ma­leń­stwo mo­gło czuć się bez­piecz­nie. Ko­bieta za nic w świe­cie by go nie upu­ściła. Sta­no­wiła wzór dla ty­sięcy oby­wa­te­lek Rze­szy wy­peł­nia­ją­cych na­leżne im za­da­nie do­star­cza­nia kra­jowi ko­lej­nych zdro­wych i wier­nych oby­wa­teli.

Po­mnik przed­sta­wiał jesz­cze jedną po­stać. Ruth do­strze­gła ją do­piero po ja­kimś cza­sie. Kil­ku­let­nia dziew­czynka, przy­tu­lona do fałd mat­czy­nej spód­nicy, wy­da­wała się nieco smutna. Może trudno było jej zro­zu­mieć, że te­raz uwaga matki musi skon­cen­tro­wać się na no­wo­rodku.

Im dłu­żej Ruth przy­glą­dała się sto­ją­cemu na dzie­dzińcu po­mni­kowi, po­sta­wio­nemu z boku sze­ro­kiego pod­jazdu pro­wa­dzą­cego do głów­nego wej­ścia, tym mniej­sze sta­wały się obawy, za które ga­niła samą sie­bie. Po­woli zni­kało też zmę­cze­nie spo­wo­do­wane tru­dami po­dróży. Ode­rwała w końcu wzrok od fi­gury i opu­ściła głowę. Jej uwaga sku­piła się na wła­snych dło­niach do­ty­ka­ją­cych brzu­cha, od­zna­cza­ją­cego się już pod wio­sen­nym pal­tem.

– Je­ste­śmy na miej­scu – szep­nęła, choć zda­wała so­bie sprawę, że mó­wiąc do dziecka, któ­rego nie było jesz­cze na świe­cie, za­cho­wy­wała się co naj­mniej nie­roz­sąd­nie.

O ta­kim po­stę­po­wa­niu nie wspo­mniano na żad­nej ze stron pod­ręcz­nika Nie­miecka matka i jej pierw­sze dziecko[3], bę­dą­cego już od kilku ty­go­dni jej co­dzienną lek­turą. W dniu, w któ­rym otrzy­mała po­zy­tywną od­po­wiedź z cen­trali, po­sta­no­wiła, że zrobi wszystko, aby być godną da­nej jej moż­li­wo­ści za­miesz­ka­nia w domu dla ma­tek w Kun­zen­dor­fie[4].

W li­ście wy­sła­nym na wska­zaną skrzynkę pocz­tową po­in­for­mo­wano ją, że po wni­kli­wej ana­li­zie wy­ni­ków ba­da­nia le­kar­skiego oraz spraw­dze­niu au­ten­tycz­no­ści na­de­sła­nych przez nią do­ku­men­tów po­świad­cza­ją­cych aryj­skie po­cho­dze­nie i brak dzie­dzicz­nych ob­cią­żeń uznano, iż speł­nia wszyst­kie wa­runki sta­wiane mo­de­lo­wym mat­kom, więc zo­stało jej przy­dzie­lone miej­sce w domu w Kun­zen­dor­fie. Co wię­cej, po­nie­waż wy­ka­zała się od­po­wied­nimi kwa­li­fi­ka­cjami, po po­ro­dzie bę­dzie mo­gła zo­stać w ośrodku i pra­co­wać w nim jako in­ten­dentka.

Na samo wspo­mnie­nie li­stu serce Ruth wy­peł­niało się dumą. Bę­dzie ide­alną nie­miecką matką. Ona i jej dziecko będą dumą na­rodu. Musi tylko stłu­mić w so­bie to drże­nie, ten lęk przed no­wym, który cza­sem brał ją w ob­ję­cia. Wszak od po­czątku wie­działa, że wy­je­dzie z Bad Sa­arow. Miała świa­do­mość, że dla za­cho­wa­nia ta­jem­nicy i za­pew­nie­nia spo­koju przy­szłe matki przy­dzie­lane są do do­mów znaj­du­ją­cych się setki ki­lo­me­trów od ich ro­dzin­nych miast.

Unio­sła głowę, spoj­rzała na mo­nu­men­talny bu­dy­nek, przed któ­rym stała, i zu­peł­nie nie­świa­do­mie ciężko wes­tchnęła, bo jed­nak nie tak wy­obra­żała so­bie szpi­tal po­łoż­ni­czy – dom Le­bens­born. Choć ni­gdy nie wi­działa zdjęć, była pewna, że trafi do no­wo­cze­snego ośrodka oto­czo­nego par­kiem, po któ­rym ubrane w ja­sne su­kienki matki i bru­natne sio­stry w swo­ich uni­for­mach będą nie­śpiesz­nie spa­ce­ro­wały, pcha­jąc przed sobą wózki z nie­mow­lę­tami.

– Bę­dzie nam tu do­brze – szep­nęła po­now­nie do dziecka, cho­ciaż wie­działa, że tak na­prawdę uspo­kaja wy­łącz­nie samą sie­bie.

To nie­ważne, że dom przy­po­mi­na­jący stare za­mczy­sko wy­da­wał się po­nury i nie­go­ścinny, jakby na­je­żony strze­li­stymi oknami oraz nie­zli­czoną ilo­ścią wień­czą­cych dach wie­ży­czek i ko­mi­nów. To nic, że obie­ca­nego w li­ście szo­fera, który miał na nią cze­kać na dworcu w nie­od­le­głym Fre­iburgu[5], nie było. Do­wie­dziaw­szy się w re­stau­ra­cji Gol­den An­ker – do któ­rej zde­cy­do­wała się wejść, by za­mó­wić szklankę wody so­do­wej – że od Kun­zen­dorfu dzieli ją za­le­d­wie czter­dzie­ści mi­nut mar­szu, czym prę­dzej ru­szyła w drogę pie­szo. Bu­fe­towa, cały czas prze­szy­wa­jąc ją wścib­skim spoj­rze­niem, chciała zor­ga­ni­zo­wać dla niej pod­wózkę, lecz Ruth od­mó­wiła.

To nic, że buty jej się za­ku­rzyły. Za­raz je zdej­mie i wsu­nie opuch­nięte nieco stopy w mięk­kie pan­to­fle, które za­le­cono jej za­brać ze sobą wraz z bie­li­zną, trzema su­kien­kami i oso­bi­stymi przy­bo­rami do my­cia. Całą resztę od dziś miała za­pew­nić jej or­ga­ni­za­cja.

Tyle ki­lo­me­trów od domu na­wet okrutne słowa matki – kłam­stwo, któ­rym w nią rzu­ciła na go­dzinę przed od­jaz­dem – wy­da­wały się jakby mniej bo­le­sne, ła­twiej­sze do wy­ba­cze­nia.

– Bę­dziemy tu szczę­śliwi – zde­cy­do­wała i czu­jąc przy­pływ ener­gii, po­chy­liła się, aby się­gnąć po po­sta­wioną przy no­dze wa­li­zeczkę, po czym ru­szyła do po­tęż­nych dwu­skrzy­dło­wych drzwi, mi­ja­jąc po łuku try­ska­jącą wodą fon­tannę.

Uro­dzę dziecko naj­lep­szej krwi – po­wta­rzała w my­ślach, wpa­tru­jąc się w umiesz­czo­nego nad wej­ściem czar­nego orła, który z roz­po­star­tymi sze­roko skrzy­dłami trzy­mał w szpo­nach wie­niec z wpi­saną w śro­dek swa­styką. Ten sym­bol wy­pę­dził z Ruth resztę nie­po­koju i roz­pro­szył ma­łost­kowe roz­cza­ro­wa­nia.

– To ka­ry­godna po­myłka – stwier­dziła Frau Pe­tra, sie­dząc na­prze­ciw Ruth, za so­lid­nym biur­kiem. – Nie ro­zu­miem tego błędu. Nie wiem, kto za­wi­nił, ale na li­stach są sprzeczne daty. Otrzy­ma­li­śmy wia­do­mość, że przy­je­dzie pani, moja ko­cha­nieńka, do­piero ju­tro. – Sio­stra prze­ło­żona bez­rad­nie roz­ło­żyła ręce, a po­tem wstała i po­de­szła do nieco onie­śmie­lo­nej dziew­czyny. – Bar­dzo mi przy­kro, moja droga, że spo­tkała cię taka nie­do­god­ność, ale za­rad­ność, jaką się wy­ka­za­łaś, świad­czy o nie­złom­no­ści cha­rak­teru. – Ujęła dłoń Ruth i uśmiech­nęła się sze­roko. – Te­raz, ko­cha­nieńka, jedna z sióstr za­pro­wa­dzi cię do po­koju. Bę­dziesz go dzie­liła z dwiema in­nymi mat­kami. Wszyst­kie miesz­kanki domu są w tej chwili na po­po­łu­dnio­wym od­czy­cie, więc bę­dziesz mo­gła się roz­pa­ko­wać i od­po­cząć w ci­szy do ko­la­cji. Póź­niej oso­bi­ście cię opro­wa­dzę i za­zna­jo­mię z za­sa­dami.

Ruth ki­wała głową, choć trudno było jej się sku­pić na sło­wach sio­stry. Z jed­nej strony osza­ła­miała ją jej życz­li­wość, z dru­giej – do­tyk dłoni Frau Pe­try krę­po­wał i uwie­rał. Nie przy­wy­kła do ta­kiej fi­zycz­nej bli­sko­ści. Nie przy­wy­kła do nie­for­mal­nych zwro­tów. W szko­łach, które ukoń­czyła, a po­tem w pracy w domu uzdro­wi­sko­wym pa­no­wał sztywny ko­deks po­stę­po­wa­nia. Nie było mowy, aby nad­mier­nie się ze sobą spo­ufa­lać. Matka także wy­cho­wy­wała ją su­rowo. Ni­gdy nie sto­so­wała wo­bec córki kar cie­le­snych, ale też ni­gdy nie była prze­sad­nie czuła. Ruth pa­mię­tała za­le­d­wie je­den mo­ment, gdy matka ją przy­tu­liła. Było to wiele lat temu, a ona wy­bu­dziła się wła­śnie po ope­ra­cji wy­cię­cia wy­rostka.

Więk­szość zna­nych Ruth ma­tek wy­cho­wy­wała swoje dzieci po­dob­nie. Był to je­dyny i naj­wła­ściw­szy spo­sób, aby z la­to­ro­śli uczy­nić war­to­ścio­wego czło­wieka, od­por­nego na trudy ży­cia. Dla­tego ta nad­mierna sło­dycz i bez­po­śred­niość sio­stry prze­ło­żo­nej ją za­sko­czyły. Frau Pe­tra nie pa­so­wała do tego miej­sca, zwłasz­cza że apa­ry­cja star­szej ko­biety była po­nie­kąd za­prze­cze­niem jej za­cho­wa­nia. Wy­soka i prze­raź­li­wie chuda, z nad­mier­nie wy­sta­ją­cymi ko­śćmi po­licz­ko­wymi i gładko przy­cze­sa­nymi si­wymi wło­sami przy­po­mi­nała ten dom. Kan­cia­sty i kol­cza­sty.

Do­piero pu­ka­nie prze­rwało krę­pu­jącą chwilę. Ruth nieco zbyt gwał­tow­nie wy­su­nęła dłoń z uści­sku Pe­try i z tru­dem się po­wstrzy­mała, aby nie wy­trzeć jej o ma­te­riał palta.

– O, już je­steś, moje dziecko.

Te­raz uwaga sio­stry prze­ło­żo­nej sku­piła się na ubra­nej w pie­lę­gniar­ski far­tu­szek ko­bie­cie, która sta­nęła w drzwiach.

– Ann, za­pro­wadź na­szą nową matkę do dzie­siątki. Niech od­pocz­nie – wy­dała krót­kie po­le­ce­nie Frau Pe­tra. – A my – zwró­ciła się po­now­nie do Ruth, tym ra­zem do­ty­ka­jąc jej ra­mie­nia – spo­tkajmy się tu­taj po ko­la­cji. Po­siłki ja­damy od­dziel­nie, to jedna z za­sad domu. Matki – w ja­dalni, per­so­nel – w kuchni, a star­sze dzieci – w swo­jej sali. Do zo­ba­cze­nia, ko­cha­nieńka – rzu­ciła jesz­cze, gdy Ruth i sio­stra Ann od­wró­ciły się do drzwi.

Gry­mas, który na se­kundę po­ja­wił się na twa­rzy ma­ją­cej ją od­pro­wa­dzić pie­lę­gniarki, upew­nił Ruth w prze­ko­na­niu, że za­cho­wa­nie sio­stry prze­ło­żo­nej nie tylko jej wy­da­wało się nie­sto­sowne.

Długi opu­sto­szały ko­ry­tarz obie ko­biety po­ko­nały w mil­cze­niu. Ci­szę mą­ciły je­dy­nie od­głos ude­rza­ją­cych o wy­ka­fel­ko­waną po­sadzkę ob­ca­sów oraz do­bie­ga­jący gdzieś z od­dali ci­chy płacz dziecka. W pierw­szej chwili zdzi­wiło to nowo przy­byłą, po­nie­waż nie był to dźwięk przy­po­mi­na­jący koci krzyk nie­mow­lę­cia, lecz łka­nie kil­ku­latka, jed­nak Ruth za­raz so­bie przy­po­mniała, że w ośrodku mogą prze­by­wać też star­sze dzieci pra­cow­nic i ma­tek, które przy­je­chały uro­dzić ko­lejne. Przez pierw­sze dwa lata ży­cia w domu mo­gły miesz­kać rów­nież ma­lu­chy cza­sowo bądź na za­wsze po­rzu­cone. Do­piero po tym okre­sie, je­śli matka nie od­bie­rała córki czy syna, Le­bens­born wsz­czy­nał pro­ces ad­op­cji.

Zda­jąc so­bie sprawę, że pie­lę­gniarka nie za­mie­rza wda­wać się w żadne roz­mowy, Ruth za­częła śmie­lej roz­glą­dać się wo­kół i szybko mu­siała przy­znać sama przed sobą, że wnę­trze bu­dynku jest zde­cy­do­wa­nie bar­dziej przy­tulne niż jego front. Ktoś za­dał so­bie sporo trudu, aby ta­kim je uczy­nić. Ściany ko­ry­ta­rza i drzwi pro­wa­dzące do nie­zna­nych po­miesz­czeń zo­stały wy­ma­lo­wane na biało, a ni­czym nie­osło­nięte duże okna na­wet póź­nym po­po­łu­dniem wpusz­czały do środka sporo świa­tła.

Ruth wzięła głę­boki od­dech. Pach­niało my­dłem i środ­kiem do szo­ro­wa­nia pod­łóg. Do­brze znała tę woń, bo tak samo pach­niał dom uzdro­wi­skowy w Bad Sa­arow. Czy­stość była wszak nie­od­łącz­nym ele­men­tem bu­do­wa­nego przez Trze­cią Rze­szę świata.

– To pani po­kój – ode­zwała się sio­stra Ann uprzej­mie, choć nieco chłodno, gdy wspiąw­szy się na pię­tro, sta­nęły przed drzwiami znaj­du­ją­cymi się na końcu ko­ry­ta­rza po pra­wej stro­nie scho­dów. – Ła­zienka jest obok, jedna na dwa po­koje – do­dała, na­ci­ska­jąc klamkę.

Naj­wy­raź­niej wie­działa, że po­kój nie bę­dzie za­mknięty.

Po­miesz­cze­nie, do któ­rego we­szły, nie było duże, lecz białe ściany i ja­sne me­ble spra­wiały, że wnę­trze wy­da­wało się prze­stronne. Pod ścia­nami stały trzy łóżka: dwa – pod jedną, trze­cie – pod prze­ciwną. Przy każ­dym usta­wiono nie­wielki sto­lik z nocną lampką. Tuż przy oknie umiesz­czono biu­reczko do pi­sa­nia li­stów. Po le­wej stro­nie drzwi Ruth do­strze­gła szafę, po pra­wej – wyż­szy stół z ka­rafką i szklan­kami.

– Bar­dzo tu ład­nie – po­wie­działa zgod­nie z prawdą, choć prze­mknęło jej przez myśl, że w po­koju nie znaj­duje się nic, co da­wa­łoby ja­ką­kol­wiek in­for­ma­cję o jego lo­ka­tor­kach.

Na jed­nym sto­liku le­żała co prawda książka, ale trudno było z od­le­gło­ści od­czy­tać ty­tuł. Odro­bina wody w szklance też nie sta­no­wiła pod­po­wie­dzi.

Ruth obej­rzała się za sie­bie, chcąc za­py­tać Ann o swoje nowe to­wa­rzyszki, ale sio­stry już przy niej nie było. Szła ko­ry­ta­rzem i wkrótce znik­nęła na scho­dach. Dziew­czyna wzru­szyła ra­mio­nami i we­szła głę­biej.

Nie­trudno było od­gad­nąć, które łóżko miało od­tąd na­le­żeć do niej. Tylko na jed­nym koł­dra i koc były nie­ubrane, a wy­kroch­ma­lona po­ściel le­żała po­skła­dana w ide­alną kostkę u wez­gło­wia.

Te­raz, gdy Ruth zo­stała sama w bez­piecz­nym i przy­chyl­nym jej miej­scu, zmę­cze­nie ude­rzyło z całą mocą. Czó­łenka wży­nały jej się w stopy, plecy bo­lały od wielu go­dzin spę­dzo­nych na no­gach.

Ścią­gnęła palto i rzu­ciła je na łóżko, po czym usia­dła na do­sta­wio­nym do biurka krze­śle i nie od­pi­na­jąc kla­merki, zsu­nęła buty ze stóp. Przy­jem­nie było po­czuć pod pal­cami mięk­kość dy­wanu, który osła­niał drew­nianą pod­łogę. Gdyby mo­gła jesz­cze prze­brać się w tę naj­wy­god­niej­szą su­kienkę, którą ze sobą za­brała, może po­czu­łaby, że nie jest już go­ściem, lecz do­mow­ni­kiem.

Zer­k­nęła na po­sta­wioną obok łóżka wa­lizkę. Czy po­winna zmie­nić ubra­nie tu­taj, czy może po­szu­kać ła­zienki, o któ­rej wspo­mniała sio­stra Ann? Czy w domu na­leży cały czas no­sić poń­czo­chy? Czy do ko­la­cji wy­star­czy co­dzienna su­kienka, czy ko­nieczna bę­dzie ta bar­dziej ele­gancka?

Za­mknęła oczy. Zbyt wiele rze­czy sta­no­wiło ta­jem­nicę, ale tak na­prawdę naj­bar­dziej cie­ka­wiło ją to, ile prawdy jest w plot­kach o Le­bens­born. Oczy­wi­ście znała wszyst­kie opo­wie­ści o roz­sia­nych po Rze­szy, a na­wet poza nią do­mach ma­tek. Jesz­cze za­nim za­szła w ciążę, za­nim Mar­kus za­pro­po­no­wał jej to roz­wią­za­nie, wi­dy­wała ulotki za­chę­ca­jące ra­sowo war­to­ściowe nie­miec­kie ko­biety do ro­dze­nia dzieci w ele­ganc­kich do­mach po­ro­do­wych, które – co pod­kre­ślano – ofe­ro­wały nie tylko wy­godę i opiekę, ale rów­nież pełną ano­ni­mo­wość.

Nie­trudno było się do­my­ślić, że w ta­kich do­mach nie ro­dziły wy­łącz­nie spra­gnione luk­su­sów żony SS-ma­nów, które – pod­czas gdy ich mę­żo­wie do­wo­dzili woj­skiem – nie chciały spę­dzać ostat­nich ty­go­dni ciąży w sa­mot­no­ści. W Le­bens­born po­ja­wiały się także wdowy i ko­biety, które za­cho­dząc w ciążę, nie bar­dzo wie­działy, co da­lej po­cząć ze sobą i dziec­kiem. Zwłasz­cza że za spę­dze­nie płodu gro­ziła kara śmierci.

Mó­wiono, że Le­bens­born trak­tuje równo wszyst­kie matki pra­gnące dać Rze­szy dzieci. Naj­le­piej syna, który – od­po­wied­nio wy­cho­wany – za kil­ka­na­ście lat sta­nie się po­słusz­nym wo­dzowi żoł­nie­rzem. Nie miało zna­cze­nia, czy ko­bieta była ro­bot­nicą, po­mocą do­mową, na­uczy­cielką, pi­sarką czy le­karką. Nie było ważne, czy miała już inne dzieci, czy była przy na­dziei z pierw­szym po­tom­kiem. Sta­tus ma­te­rialny też był nie­istotny. Je­śli oj­ciec nie chciał uznać dziecka, Le­bens­born obie­cy­wał po­móc. Je­śli nie chciał pła­cić, zmu­szał go do tego.

Ważne było tylko jedno – krew. Ko­bieta, która ma­rzyła o kom­for­cie do­mów, mu­siała pod­dać się oce­nie ra­so­wej. Spraw­dzano po­cho­dze­nie i zdro­wie, a przede wszyst­kim wni­kli­wie ba­dano, czy w ży­łach przy­szłej matki nie pły­nie choć jedna kro­pla ży­dow­skiej po­soki.

Czy ist­niały ja­kieś ciemne strony tej do­bro­czyn­no­ści i opieki? Czy w po­gło­skach, któ­rych Ruth nie chciała słu­chać, kryło się choć ziarno prawdy?

Dziew­czyna wciąż miała przed oczami gry­mas obrzy­dze­nia na twa­rzy matki, kiedy oznaj­miła jej, gdzie uro­dzi dziecko i gdzie póź­niej bę­dzie pra­co­wała. Ale Eli­za­beth Blum krzy­wiła się ostat­nio nie­ustan­nie i cho­ciaż ni­gdy gło­śno tego nie po­wie­działa, Ruth zda­wała so­bie sprawę, że matka stra­ciła za­pał, że nie Rze­sza, lecz wiara i ma­ło­mia­stecz­kowy kon­ser­wa­tyzm wciąż były dla niej naj­waż­niej­sze. Ro­snący brzuch córki kłuł pa­nią Blum w oczy. Wsty­dziła się Ruth. Nie ro­zu­miała tego, co zro­bili z Mar­ku­sem. Nie wie­rzyła w ich mi­łość, a przede wszyst­kim nie umiała do­ce­nić po­świę­ce­nia dla par­tii i wo­dza. A gdy Ruth po­ka­zała jej list z cen­trali, wy­wo­łała bu­rzę.

– To dom dla nie­rząd­nic! To miej­sce gor­sze niż bur­dele! – krzy­czała Eli­za­beth, a jej córka po­śpiesz­nie za­my­kała okna, bo choć dom stał nieco na ubo­czu, za­wsze ktoś mógł pod­słu­chać, a po­tem do­nieść.

Ruth po­trzą­snęła gwał­tow­nie głową, chcąc od­go­nić wspo­mnie­nia po­tę­gu­jące złość na ro­dzi­cielkę. Po­de­szła do okna i przez chwilę wpa­try­wała się w pół­mrok. W po­po­łu­dnio­wych sza­ro­ściach park ota­cza­jący bu­dy­nek wy­glą­dał rów­nie po­nuro. Ma­rzec był wy­jąt­kowo zimny, drzewa nie wy­pu­ściły jesz­cze pą­ków, w ocie­nio­nych miej­scach le­żał brudny śnieg. Je­dy­nie biały po­mnik zda­wał się błysz­czeć ja­kimś we­wnętrz­nym świa­tłem. Ruth po­now­nie za­pa­trzyła się w unie­sione nad głowę ko­biety ma­leń­stwo, prze­czu­wa­jąc, że ten wi­dok przy­wróci jej spo­kój. Rzeźba dzia­łała ko­jąco.

– Nie! – po­wie­działa do sie­bie sta­now­czo. – To nie Le­bens­born jest zły, to nie­któ­rzy wciąż nie chcą po­dą­żyć w stronę no­wego. Nie wie­dzą, że ono i tak przyj­dzie.

I wła­śnie wtedy to do­strze­gła. Sa­mo­chód do­staw­czy wje­chał przez bramę i to­czył się po­woli w kie­runku fon­tanny. Ruth za­cie­ka­wił ten nie­ocze­ki­wany ruch, bo do­tąd, nie li­cząc ci­chego pła­czu dzieci, Źró­dło Ży­cia, jak cza­sem na­zy­wano Le­bens­born, spra­wiało wra­że­nie zu­peł­nie wy­schnię­tego.

Sa­mo­chód skrę­cił w prawo i za­trzy­mał się tuż pod oknem, przy któ­rym stała.

Cze­kała, aż ktoś wyj­dzie z ka­biny, ale przez dłuż­szą chwilę nic się nie działo. Do­staw­czy mer­ce­des po pro­stu stał z wciąż pra­cu­ją­cym sil­ni­kiem. Znie­chę­cona już miała prze­rwać ob­ser­wa­cję i za­jąć się roz­pa­ko­wy­wa­niem wa­lizki, gdy na­gle wy­cho­dząca z bu­dynku po­stać na po­wrót przy­kuła jej uwagę. To sio­stra prze­ło­żona, otu­lona pe­le­ryną, szła ener­gicz­nym kro­kiem ku sto­ją­cemu kilka me­trów da­lej po­jaz­dowi.

Drzwi szo­ferki się otwo­rzyły. Ruth zmru­żyła oczy. Trudno było do­strzec co­kol­wiek poza kon­tu­rami i cie­niami, ale męż­czy­zna, który wy­siadł z wnę­trza, wy­da­wał jej się młody, dla­tego nieco za­sko­czył ją fakt, że za­miast mun­duru miał na so­bie je­dy­nie ko­szulę i luźne spodnie. Był rok czter­dzie­sty czwarty i więk­szość męż­czyzn, któ­rych znała, no­siła mun­dury.

Przez kilka mi­nut Frau Pe­tra dys­ku­to­wała o czymś z kie­rowcą. Z ja­kie­goś po­wodu Ruth bar­dzo chciała usły­szeć słowa, ale ze względu na po­godę na­wet luf­ciki w gó­rze okna były po­za­my­kane. Prze­bieg roz­mowy po­zo­stał więc ta­jem­nicą. Mo­gła tylko przy­glą­dać się dwóm kon­wer­su­ją­cym po­sta­ciom i głów­ko­wać, dla­czego młody męż­czy­zna nie służy oj­czyź­nie.

Pew­nie to ro­bot­nik przy­mu­sowy – roz­strzy­gnęła w my­ślach, ale szybko po­rzu­ciła to wy­ja­śnie­nie. W domu uzdro­wi­sko­wym w Bad Sa­arow czę­sto spo­ty­kała Po­la­ków i Cze­chów pra­cu­ją­cych w ogro­dzie czy wy­ko­nu­ją­cych prace re­mon­towe w bu­dynku. Jed­nak męż­czy­zna, który stał przed sio­strą Pe­trą, był Niem­cem. Ruth nie miała co do tego wąt­pli­wo­ści. Zde­cy­do­wa­nie i wład­czość bi­jące z każ­dego jego ge­stu oraz wy­pro­sto­wana ni­czym struna syl­wetka spra­wiały, że nie mo­gła się my­lić. Kie­rowca nie był ro­bot­ni­kiem przy­wie­zio­nym tu z jed­nego z oku­po­wa­nych kra­jów. Nie mu­siał się ni­komu pod­po­rząd­ko­wy­wać, ni­komu słu­żyć.

– Och, ale mnie pani wy­stra­szyła! Kto to wi­dział sie­dzieć w ta­kich ciem­no­ściach!

Na­gły błysk za­pa­la­nego świa­tła spra­wił, że Ruth aż pod­sko­czyła i gwał­tow­nie od­wró­ciła się od okna.

– Niech pani nie do­tyka brzu­cha! – krzyk­nęła dziew­czyna sto­jąca w drzwiach. – Dziecku może zro­bić się zna­mię w tym miej­scu. Matka za­wsze mi tak po­wta­rza.

Choć Ruth nie wie­rzyła w żadne cią­żowe prze­sądy, była tak zdez­o­rien­to­wana, że na­tych­miast cof­nęła rękę.

– Jest pani na­szą nową współ­lo­ka­torką? – za­py­tała wcho­dząca już zu­peł­nie opa­no­wa­nym gło­sem. – Frau Pe­tra mó­wiła, że nowa matka przy­je­dzie do­piero ju­tro.

– Po­my­liły się daty – wy­ją­kała Ruth. – Ktoś źle za­no­to­wał.

Dziew­czyna kiw­nęła głową i śmiało po­de­szła do Ruth.

– Mam na imię An­na­belle. Je­stem w domu już od trzech mie­sięcy.

– Ruth Blum – przed­sta­wiła się Ruth, wy­cią­ga­jąc przed sie­bie rękę.

– Od razu wi­dać, że jest pani nowa i Frau Pe­tra nie zdą­żyła jesz­cze prze­czy­tać pani li­sty za­ka­zów i na­ka­zów pa­nu­ją­cych w domu. – An­na­belle się ro­ze­śmiała i ści­snęła dłoń Ruth. – Za­sada nu­mer je­den! – cią­gnęła, pró­bu­jąc upodob­nić ton swo­jego mło­dzień­czego głosu do spo­sobu mó­wie­nia prze­ło­żo­nej. – Wszyst­kie zwra­camy się do sie­bie wy­łącz­nie po imie­niu. W do­mach Le­bens­born nie ma na­zwisk. Tu je­ste­śmy ano­ni­mowe. I równe – do­dała po chwili i wy­dęła lekko usta.

Ruth już o tym sły­szała. Wszak o zwy­cza­jach pa­nu­ją­cych w do­mach ma­tek wiele do­wie­działa się przed przy­jaz­dem, bo im więk­sza aura ta­jem­ni­czo­ści roz­cią­gała się nad or­ga­ni­za­cją, tym ła­twiej było wszyst­kiego się o niej do­wie­dzieć.

– Mieszka z nami jesz­cze Bry­gid. Ona każe mó­wić do sie­bie Frau i strasz­nie za­dziera nosa, ale do mnie, je­śli chcesz, mo­żesz mó­wić po pro­stu An­na­belle.

Ruth uśmiech­nęła się cie­pło.

– Do­brze, An­na­belle, ty też mów do mnie Ruth – po­pro­siła, za­sta­na­wia­jąc się, ile lat może mieć ta dziew­czynka o ru­mia­nych mło­dzień­czo­ścią po­licz­kach i ogrom­nym cią­żo­wym brzu­chu, który wy­da­wał się zu­peł­nie nie­na­tu­ralny, jakby przy­kle­jony do jej drob­nego ciała.

Py­ta­nie o wiek zda­wało się jed­nak zbyt oso­bi­ste i nie­sto­sowne.

– Czy mo­żesz mi po­ka­zać, gdzie jest ła­zienka? – za­py­tała za­miast tego. – Może zdążę od­świe­żyć się przed ko­la­cją.

An­na­belle ocho­czo kiw­nęła głową.

– Weź swoje przy­bory – po­ra­dziła, wska­zu­jąc na wciąż nie­roz­pa­ko­waną wa­lizkę. – Do ko­la­cji mamy go­dzinę. Od­czyt się już skoń­czył, ale nie­które ko­biety, w tym Bry­gid, po­szły na kurs mał­żeń­ski.

Ruth schy­liła się po ba­gaż. Nie po­znała jesz­cze dru­giej współ­lo­ka­torki, a już wie­działa, że ko­bieta ma w pla­nach po­ślu­bie­nie członka SS, i to pew­nie wy­soko po­sta­wio­nego. Bez cer­ty­fi­ka­tów za­świad­cza­ją­cych o ukoń­cze­niu ta­kiego kursu nie wy­da­wano ze­zwo­leń na mał­żeń­stwa es­es­ma­nów.

Przy­szli mę­żo­wie mu­sieli przed­sta­wić nie tylko za­świad­cze­nie o ukoń­cze­niu przez kan­dy­datkę na żonę owego sze­ścio­ty­go­dnio­wego kursu. Ko­nieczne było także zło­że­nie kwe­stio­na­riu­sza Ru­SHA[6], wy­peł­nio­nego przez dwóch god­nych za­ufa­nia świad­ków. Py­ta­nia w nim za­warte nie do­ty­czyły je­dy­nie zdro­wia na­rze­czo­nej i jej po­cho­dze­nia, w od­po­wied­nich ru­bry­kach na­le­żało rów­nież wska­zać, czy ko­bieta jest oszczędna, życz­liwa, czy lubi dzieci. Py­tano o spo­sób ubie­ra­nia, o za­mi­ło­wa­nie do sprzą­ta­nia. Na­wet zbyt ni­ski wzrost kan­dy­datki mógł po­krzy­żo­wać mał­żeń­skie plany.

Ruth ro­zu­miała oczy­wi­ście, że to ko­nieczne – wszak ko­biety, które miały stać u boku rzą­dzą­cych oj­czy­zną, mu­siały być wy­jąt­kowe.

*
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Roz­kaz wy­dany przez He­in­ri­cha Him­m­lera w paź­dzier­niku 1939 roku. Tłu­ma­cze­nie za­czerp­nięte ze strony www.cie­ka­wost­ki­hi­sto­ryczne.pl.
[2] Ru­dolf Hess, „List do nie­za­męż­nej matki”, „Völ­ki­scher Be­obach­ter” (niem. dosł. „Ob­ser­wa­tor Lu­dowy”), gru­dzień 1939, tłu­ma­cze­nie wła­sne.
[3] Jo­hanna Ha­arer, Die deut­sche Mut­ter und ihr er­stes Kind, J.F. Leh­manns Ver­lag, Mün­chen–Ber­lin 1943.
[4] Kun­zen­dorf (niem.) – Mo­krze­szów.
[5] Fre­iburg (niem.) – Świe­bo­dzice.
[6] Ru­SHA – Rasse- und Sie­dlung­shaup­tamt (niem.) – Główny Urząd Rasy i Osad­nic­twa SS.