Matylda. Droga ku miłości - Aneta Krasińska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Matylda. Droga ku miłości ebook i audiobook

Aneta Krasińska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

24 osoby interesują się tą książką

Opis

Ucieczka z Łodzi miała stanowić dla Matyldy i Wojtka przepustkę do nowego życia. Tymczasem nic nie układa się po myśli Daszkowskich i w nowym miejscu napotykają na liczne przeszkody. Brak zatrudnienia, niezrozumiała polityka władz i wrogość Klinsmanów powodują, że Matylda wątpi w słuszność podjętej decyzji.

Upór Wojtka sprawia, że Matylda krok po kroku pokonuje kolejne przeszkody i uczy się żyć w Berlinie. Wreszcie obydwoje znajdują zatrudnienie i starają się uporządkować swoje sprawy. Wtedy też pojawiają się porywy serca i nadzieja na prawdziwy związek.

Los jednak bywa przewrotny i lubi zaskakiwać w najmniej odpowiednich momentach…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 55 min

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz
Oceny
4,7 (26 ocen)
19
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

"Matylda". Droga ku miłości" Aneta Krasińska Kochani, mam przyjaciółkę, która, choć nigdy nie spotkałyśmy się w realnym życiu, stała mi się bardzo bliska. Poznałam ją, kiedy była jeszcze dzieckiem i już wtedy ujęła mnie za serce, wzbudzając podziw i uznanie za swoją determinację i ambicje w dążeniu do tego, aby walczyć o to, czego pragnie i o czym marzy. Życie nigdy jej nie oszczędzało, ale ona potrafiła dostrzec i jak najlepiej wykorzystywać każdą szansę, jaką jej dawało na to, by mogła się uczyć, rozwijać i wzrastać. Wspólnie przeżywałyśmy jej każdy upadek i cieszyłyśmy ze wszystkich wzlotów. Dziś jest już dorosłą kobietą, a ja nieustannie mocno trzymam kciuki za jej szczęście, na które tak bardzo zasługuje. Piszę wam, o tym, gdyż jestem pewna, że niektórzy z was również poznali i podobnie, jak ja pokochali Matyldę. Jest ona bowiem bohaterką trylogii „Matylda” Aneta Krasińska - autorka, a jej perypetie oraz mocno złożone koleje losów śledzić mogliśmy na kartach oddanych już w nasze ...
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca treść książki.....
00
Arrcadio

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka polecam
00
orikasia1

Nie oderwiesz się od lektury

wspanialy tom 3
00
MIRANDA1962

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam jednym tchem.Polecam
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata Sta­ro­sta
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Aneta Kra­siń­ska, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-57-9
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Za­szwar­go­ta­nych za­uł­ków twych

Kurz, za­duch, błoto i gwary

Pięk­niej­sze są mi niż sto­lic szych

I niż pa­ry­skie bul­wary![1]

Pro­log

Wy­so­kie, za­dbane ka­mie­nice, ude­ko­ro­wane licz­nymi pła­sko­rzeź­bami wo­kół smu­kłych okien i przy­sa­dzi­stych drzwi, za­sła­niały błę­kit nieba. Na nie­któ­rych bu­dyn­kach pstrzyły się czer­wone flagi. Czy­sty tro­tuar za­chę­cał do spa­ceru. War­kot mkną­cych uli­cami au­to­mo­bili co chwilę za­głu­szał roz­mowy prze­chod­niów. Wy­stawy skle­powe przy­cią­gały wzrok nie tyle róż­no­rod­no­ścią asor­ty­mentu, ile jego do­brze prze­my­ślaną eks­po­zy­cją. Pa­trząc na to, można by od­nieść wra­że­nie, że w skle­pie ni­czego nie bra­kuje, a klienci z całą pew­no­ścią wyjdą z tor­bami peł­nymi za­ku­pów.

De­li­katny po­wiew lip­co­wego wia­tru przy­niósł zbaw­cze orzeź­wie­nie, a ci­chy sze­lest li­ści da­ją­cych schro­nie­nie roz­wrzesz­cza­nemu ptac­twu brzmiał jak zna­ko­mita kom­po­zy­cja mu­zyczna. Wzdłuż głów­nych ulic, za­pro­jek­to­wa­nych tak, by na­wet sto­jące przy po­bo­czu au­to­mo­bile nie ta­ra­so­wały prze­jazdu, żwawo ma­sze­ro­wali ga­ze­cia­rze, na całe gar­dło wy­krzy­ku­jąc naj­cie­kaw­sze na­główki z prasy co­dzien­nej. Do­mi­no­wała po­li­tyka, póź­niej sport, a na końcu kul­tura.

Nie trzeba było być miesz­kań­cem te­goż mia­sta, by szybko wy­czuć jego po­li­tyczny na­strój po­łą­czony ze szczyptą en­tu­zja­zmu pod­szy­tego stra­chem i do­no­si­ciel­stwem. Spor­towy hart du­cha znać było w sprę­ży­stym kroku służb mun­du­ro­wych, ale rów­nież zwy­czaj­nych prze­chod­niów wzo­ru­ją­cych się na licz­nych ugru­po­wa­niach pil­nu­ją­cych po­rządku w mie­ście.

Kul­tura?

Kul­tura by­wała ważna dla tych, któ­rzy dzięki niej mo­gli za­ła­twić istotne kwe­stie po­li­tyczne i pro­pa­gan­dowe, a ta­kich w Ber­li­nie nie bra­ko­wało.

Roz­dział I

1932 rok

Skrzy­pie­nie otwie­ra­nych drzwi mo­te­lo­wego po­koju zdra­dziło po­wra­ca­jącą z za­ku­pami Ma­tyldę. Woj­tek ob­ró­cił się na łóżku w stronę wej­ścia i za­spa­nym wzro­kiem spoj­rzał na sio­strę.

– A co cie­bie tak nosi? – do­py­ty­wał, mosz­cząc się w sko­tło­wa­nej po­ścieli.

– Ku­pi­łam pie­czywo na śnia­da­nie, bo dzi­siaj chcę jak naj­wcze­śniej wyjść.

– Może wresz­cie się uda.

– Taką mam na­dzieję, bo jak tak da­lej pój­dzie, to za­brak­nie nam pie­nię­dzy na mo­tel.

– Do trzech razy sztuka – za­żar­to­wał młody męż­czy­zna i usiadł na łóżku. – Może wy­biorę się z tobą, w ra­zie gdyby były ja­kieś pro­blemy...

– Już ty trzy­maj się od pro­ble­mów jak naj­da­lej... – Po­gro­ziła mu pal­cem.

Chło­pak schy­lił głowę i ner­wo­wym ru­chem po­czo­chrał swoje już i tak na­stro­szone włosy. Od­kąd ty­dzień temu przy­byli do Ber­lina, każ­dej nocy śnił mu się ten sam kosz­mar, w któ­rym za­bi­jał męża swo­jej ko­chanki, a po­tem usi­ło­wał zbiec, choć jego nogi to­nęły w bło­cie, z któ­rego nie po­tra­fił się wy­do­stać. Kosz­mary nie ustę­po­wały na­wet po kie­liszku wódki. A gdy Ma­tylda od­kryła to swo­iste le­kar­stwo, wsz­częła awan­turę, wy­rzu­ca­jąc bratu trwo­nie­nie pie­nię­dzy. Mu­siał więc sam upo­rać się z prze­szło­ścią. Gdyby mógł prze­wi­dzieć, jak się za­koń­czą słod­kie chwile z uko­chaną, za­pewne miałby się na bacz­no­ści. Wciąż jed­nak nie po­tra­fił przy­znać sam przed sobą, że zro­bił błąd, wią­żąc się z mę­żatką. Odro­bina stra­chu i eks­cy­ta­cja z po­ta­jem­nych scha­dzek do­da­wały mu wi­goru i spra­wiały, że nie miał ich dość. A ko­chanka... Nie mógł jej ni­czego za­rzu­cić. Piękna i z klasą. Wiele razy za­cho­dził w głowę, jak to się mo­gło stać, że zwró­ciła uwagę aku­rat na niego. Ow­szem, nie stro­nił od flir­tów. Jed­nak w przy­padku mę­ża­tek zwykł za­cho­wy­wać wstrze­mięź­li­wość. Wie­dział, do czego jest zdolny zdra­dzony męż­czy­zna. A jed­nak po­stą­pił wbrew so­bie, a te­raz zma­gał się z kon­se­kwen­cjami kilku chwil roz­ko­szy.

– Ma­tyl­dziu... Prze­cież wiesz, że nie chcia­łem ni­komu zro­bić krzywdy...

– Na­stęp­nym ra­zem uni­kaj ta­kich kom­pli­ka­cji... – pod­kre­śliła, po czym po­kro­iła na grube kromki wciąż jesz­cze cie­pły chleb i na­lała świeże mleko do kub­ków. – Zja­daj i leć po­szu­kać ja­kiejś ro­boty. W ta­kim wiel­kim mie­ście nie po­winno być pro­blemu z jej zna­le­zie­niem.

Woj­tek mil­cze­niem zbył tę uwagę. Od dwóch dni cho­dził po Ber­li­nie w po­szu­ki­wa­niu ja­kie­goś za­trud­nie­nia. Dzi­wiło go, że wszę­dzie mu od­ma­wiano. Skła­dał to na karb nie­do­sta­tecz­nej zna­jo­mo­ści ję­zyka. Znał kil­ka­na­ście zdań i garść po­je­dyn­czych słó­wek, które Ma­tylda wbi­jała mu do głowy od chwili, gdy wsie­dli do po­ciągu ja­dą­cego do Ber­lina. Przy­tła­czał go ten ogrom no­wych po­jęć. De­ner­wo­wał się, nie mo­gąc wszyst­kich za­pa­mię­tać. Wie­dział jed­nak, że musi się po­sta­rać, je­śli za­mie­rza dłu­żej po­zo­stać w tym mie­ście. Na ra­zie nie mógł wra­cać do Pol­ski. Tam gro­ziło mu wię­zie­nie.

Po śnia­da­niu Ma­tylda zgar­nęła okru­chy z ma­leń­kiego sto­lika, który z za­ło­że­nia peł­nił funk­cję de­ko­ra­cyjną. Re­cep­cjo­ni­sta za­strzegł, że w po­koju mo­te­lo­wym nie wolno przy­go­to­wy­wać i spo­ży­wać po­sił­ków. Ma­tylda jed­nak szybko ob­li­czyła, że nie stać ich na sto­ło­wa­nie się w re­stau­ra­cjach. W związku z tym po­kąt­nie prze­my­kali do po­koju wraz z nie­wiel­kimi spra­wun­kami, a po­tem sta­ran­nie sprzą­tali wszel­kie do­wody nie­sub­or­dy­na­cji.

Dasz­kow­ska po­pra­wiła włosy i uma­lo­wała usta. Chciała do­brze wy­glą­dać w cza­sie spo­tka­nia z Ola­fem Klin­sma­nem. Przed­wczo­raj w miesz­ka­niu pani Elke za­stała ja­kąś ko­bietę, a gdy za­py­tała o wnuka swej do­bro­dziejki, do­wie­działa się, że ten na kilka dni wy­je­chał i wczo­raj miał po­wró­cić do Ber­lina. Ma­tylda nie za­mie­rzała tra­cić czasu. Pie­nią­dze z każ­dym dniem top­niały.

Po­że­gnała więc brata i wy­szła z mo­telu. Od przy­jazdu do Ber­lina każ­dego dnia spa­ce­ro­wała uli­cami, by po­znać mia­sto. Zdą­żyła już za­pa­mię­tać drogę pro­wa­dzącą do miesz­ka­nia przy Oli­vaer Platz. Po­cząt­kowo nie mo­gła się na­dzi­wić wy­glą­dowi sze­ro­kich as­fal­to­wych ulic, na któ­rych nie było ani śladu rynsz­toka. Szybko do­ce­niła równo wy­bru­ko­wany tro­tuar, po któ­rym nie śli­zgały się ob­casy dam­skich pan­to­fli. Gu­mowe buty, które w Ło­dzi sta­no­wiły do­by­tek każ­dego miesz­kańca to­ną­cego w błot­ni­stych po­dwór­kach i bocz­nych ulicz­kach, tu­taj przy­da­wały się je­dy­nie na pe­ry­fe­riach mia­sta. W cen­trum ani razu ni­kogo nie uj­rzała w gu­mia­kach, choć za­raz po ich przy­jeź­dzie przez dwa dni mia­sto spły­wało desz­czem.

Ma­tylda wy­mi­nęła ga­ze­cia­rzy, ża­łu­jąc gro­sza na choćby je­den eg­zem­plarz. Cóż bo­wiem ją ob­cho­dziło to, co po­ru­szało to mia­sto, a na­wet ten kraj i jego miesz­kań­ców. Ona miała wła­sne tro­ski i za­mie­rzała jak naj­szyb­ciej zre­ali­zo­wać plan, z któ­rym tu­taj przy­je­chała.

Gdy do­tarła na Oli­vaer Platz, zwol­niła kroku. Nie­mal drep­cząc w miej­scu, przez chwilę wo­dziła wzro­kiem po trzy­pię­tro­wej ka­mie­nicy. Na­stęp­nie od­na­la­zła okna miesz­ka­nia na pierw­szym pię­trze. Nie miała pew­no­ści, czy to aku­rat te, bo gdy po­przed­nio tu­taj była, nie wpusz­czono jej do środka. Nie do­strze­gł­szy żad­nego ru­chu za fi­ranką, prze­szła przez ulicę i pchnęła ma­sywne drzwi pro­wa­dzące do wnę­trza bu­dynku. Echo kro­ków sta­wia­nych na sze­ro­kich drew­nia­nych stop­niach nio­sło się po wy­so­kiej klatce scho­do­wej. Wresz­cie za­stu­kała do drzwi.

– Tak? – po­znała głos ko­biety, z którą roz­ma­wiała po­przed­nim ra­zem.

– Ma­tylda Dasz­kow­ska – przed­sta­wiła się. – Czy za­sta­łam Olafa Klin­smana? – do­dała płynną niem­czy­zną, ale od­po­wie­działy jej je­dy­nie od­da­la­jące się kroki roz­mów­czyni. – Pro­szę mi otwo­rzyć! Mu­szę po­roz­ma­wiać z Ola­fem! To na­prawdę ważne! – do­po­mi­nała się co­raz gło­śniej.

Już była go­towa ude­rzyć pię­ścią w drzwi, gdy te nie­spo­dzie­wa­nie się otwo­rzyły i uj­rzała w nich wspo­mnia­nego wcze­śniej Klin­smana.

– Ma­tylda? Co tu­taj ro­bisz? I dla­czego od rana się awan­tu­ru­jesz? – do­py­ty­wał męż­czy­zna i za­piął spinkę przy man­kie­cie ko­szuli. Jej biel pod­kre­ślała mie­dziany ko­lor krótko przy­strzy­żo­nych i za­cze­sa­nych do tyłu wło­sów. Gładko wy­go­lona twarz pach­nąca wodą ko­loń­ską, jaką wi­dy­wała je­dy­nie w domu Klin­sma­nów, i lśniące buty do­wo­dziły, że zdą­żyła przed wyj­ściem męż­czy­zny.

– Dzień do­bry, chcia­łam z tobą po­roz­ma­wiać – wy­ja­śniła i w tej sa­mej chwili za ple­cami Olafa po­ja­wiła się młoda ko­bieta odziana w długi pe­niuar, spod któ­rego wy­sta­wała czarna, po­włó­czy­sta ko­szula nocna. – Mu­szę ci o czymś po­wie­dzieć – do­dała lekko zmie­szana. Do­my­ślała się, że tych dwoje wiele łą­czy. Olaf nie przy­po­mi­nał już prysz­cza­tego mło­dziana, któ­rego przed laty po­znała. Te­raz zmęż­niał, a smu­kła syl­wetka spra­wiła, że wy­glą­dał na znacz­nie wyż­szego niż my­ślała.

– Skoro aż tu­taj się fa­ty­go­wa­łaś, to wejdź. – Od­su­nął się, prze­pusz­cza­jąc ją w drzwiach. – Do­ris wspo­mi­nała, że ktoś mnie szu­kał, ale nie mia­łem po­ję­cia, że to o cie­bie cho­dziło. A wła­śnie, to moja na­rze­czona – do­dał pod na­ci­skiem kar­cą­cego spoj­rze­nia ko­biety.

Ma­tylda lekko się skło­niła, a po­tem usia­dła na wy­ście­ła­nej zie­lo­nym ak­sa­mi­tem ka­na­pie usta­wio­nej na­prze­ciwko okien. Cięż­kie ko­tary z tej sa­mej tka­niny po­zo­stały od­sło­nięte, po­zwa­la­jąc pro­mie­niom sło­necz­nym swo­bod­nie tań­czyć na nieco wy­tar­tej drew­nia­nej pod­ło­dze. Ką­tem oka do­strze­gła za­cieki pod pa­ra­pe­tami i kilka od­pry­sków w far­bie na ścia­nie.

– Od kilku dni je­stem w Ber­li­nie, żeby coś ci prze­ka­zać – oświad­czyła i po­dała mu ko­pertę z na­dru­kiem ad­resu kan­ce­la­rii no­ta­rial­nej w Ło­dzi.

– Co to? – Spoj­rzał na nią za­sko­czony.

– Otwórz – po­le­ciła bez słowa wy­ja­śnie­nia.

– Może na­pije się pani kawy? – wtrą­ciła się Do­ris, przy­po­mi­na­jąc o swoim ist­nie­niu, bo nie była przy­zwy­cza­jona do po­mi­ja­nia jej w ja­kiej­kol­wiek sy­tu­acji. Swym wy­jąt­ko­wym po­wa­bem po­tra­fiła ocza­ro­wać każ­dego męż­czy­znę. O uwagę Olafa też nie mu­siała zbyt długo za­bie­gać. Wie­działa jed­nak, że zła­pa­nie w si­dła mi­ło­ści to jesz­cze nie wszystko i trzeba znacz­nie wię­cej wy­siłku, by zwią­zek utrzy­mać. Wcale więc jej się nie po­do­bało, że ja­kaś Po­lka roz­py­tuje o jej na­rze­czo­nego.

– Chęt­nie – zgo­dziła się Ma­tylda. Po po­śpiesz­nie zje­dzo­nym śnia­da­niu zdą­żyło jej za­schnąć w ustach.

Do­ris w wy­koń­czo­nych pu­szy­stymi bą­blami klap­kach na nie­wy­so­kim ob­ca­sie po­drep­tała do kuchni. Olaf przy­siadł w fo­telu na­prze­ciwko Ma­tyldy i wy­jął pi­smo, które po­śpiesz­nie prze­biegł wzro­kiem. Nie spo­dzie­wał się, że bę­dzie ono na­pi­sane w ję­zyku pol­skim, dla­tego za­miast się tru­dzić nad zro­zu­mie­niem tre­ści, zwró­cił się do Dasz­kow­skiej:

– Dawno ni­czego nie czy­ta­łem po pol­sku...

– Mamy czas – od­parła, nie spie­sząc z po­mocą.

Zre­zy­gno­wany męż­czy­zna znów zer­k­nął na kartkę. Tym ra­zem po­świę­cił znacz­nie wię­cej uwagi, by od­czy­tać in­for­ma­cje.

Ma­tylda na­słu­chi­wała do­cho­dzą­cych zza ściany od­gło­sów przy­go­to­wy­wa­nia kawy. Jej aro­mat wkrótce po­ja­wił się w sa­lo­nie, w któ­rym ją przy­jęto. Do­ris usta­wiła trzy fi­li­żanki z wy­ma­lo­wa­nym wzo­rem kwia­to­wym i za­cho­waną w tym sa­mym stylu cu­kier­nicę.

– Nie­stety nie spo­dzie­wa­łam się pani i ni­czego nie przy­go­to­wa­łam na prze­ką­skę – przy­znała atrak­cyjna bru­netka w roz­chy­la­ją­cym się na boki pe­niu­arze, spod któ­rego wi­dać było lśniący czer­nią ma­te­riał noc­nej ko­szuli.

Już wcze­śniej Ma­tylda do­strze­gła jej nie­na­ganny ma­ki­jaż i roz­cze­sane pu­kle. Dasz­kow­ska mi­mo­wol­nie do­tknęła swej pod­pię­tej szpil­kami fry­zury. Te­raz ża­ło­wała, że nie zdą­żyła pójść do fry­zjera przed wy­jaz­dem z Ło­dzi.

– Pro­szę so­bie nie ro­bić kło­potu – od­parła Ma­tylda i się­gnęła po go­rący na­pój. Pew­nie w in­nej sy­tu­acji za­cze­ka­łaby, aż wy­sty­gnie, ale wy­czu­walne w po­wie­trzu na­pię­cie nie zwia­sto­wało do­brej at­mos­fery. Nie za­mie­rzała za­tem zo­sta­wać dłu­żej, niż wy­ma­gała tego sy­tu­acja.

– Prze­cież to nie­moż­liwe – stwier­dził wresz­cie Olaf, pod­no­sząc wzrok na go­ścia. – Te­sta­ment już dawno zo­stał otwarty w obec­no­ści mo­ich ro­dzi­ców. A to... To ja­kaś po­myłka... Ow­szem, za­bra­kło w nim in­for­ma­cji o prze­ka­za­niu nam ber­liń­skiego miesz­ka­nia, ale no­ta­riusz uznał to za nie­do­pa­trze­nie ze strony babki. Roz­ma­wia­li­śmy o tym kilka lat temu i wszystko so­bie wy­ja­śni­li­śmy, więc nie wiem, w czym rzecz.

– Pani Elke na­pi­sała drugi te­sta­ment, a wła­ści­wie jego frag­ment, w któ­rym to okre­śliła wła­ści­ciela miesz­ka­nia, ale ten do­ku­ment utknął u no­ta­riu­sza i do­piero te­raz zo­stał od­na­le­ziony.

– I co z tego wy­nika? – wtrą­ciła Do­ris, ma­je­sta­tycz­nym ge­stem od­gar­nia­jąc dłu­gie loki roz­rzu­cone na pe­niu­arze. – Czyżby ja­kimś tra­fem to pani na­le­żał się ten lo­kal? – do­cie­kała z prze­ką­sem.

– Też je­stem tym fak­tem za­sko­czona – pod­kre­śliła Dasz­kow­ska.

– A kim jest pani dla nie­boszczki? – za­in­te­re­so­wała się bru­netka.

– Wła­ści­wie... Trudno to wy­ja­śnić... Zna­jomą? – ją­kała się, tra­cąc pew­ność sie­bie.

– Czyli ni­kim... – skwi­to­wała bez­par­do­nowo Do­ris i le­d­wie za­mo­czyła usta w smo­li­stej ka­wie. – I cał­kiem przy­pad­kiem to aku­rat pani za­pi­sała na­sze miesz­ka­nie...

Może to za sprawą moc­nej mokki, a może pod wpły­wem emo­cji Ma­tylda po­czuła ucisk w piersi, a na jej czole wy­kwi­tły kro­ple potu. Się­gnęła do to­rebki i otarła twarz chu­s­teczką.

– Tak czy siak, miesz­ka­nie prze­szło na na­szą ro­dzinę przez za­sie­dze­nie – oświad­czył Olaf z wy­mu­szo­nym uśmie­chem na ustach, po czym od­dał Dasz­kow­skiej przy­nie­siony przez nią akt wła­sno­ści oraz list od praw­nika.

– No­ta­riusz uprze­dził mnie, że pań­ska ro­dzina sta­rała się o uzy­ska­nie ta­kiej de­cy­zji, ale od śmierci pani Elke nie mi­nęło jesz­cze dzie­sięć lat, za­tem jest za wcze­śnie na jej wy­da­nie przez sąd – oświad­czyła zdła­wio­nym gło­sem. Już wie­działa, że nie ma co li­czyć na po­lu­bowne za­ła­twie­nie sprawy. Zresztą, czy po­winna być tak na­iwna i wie­rzyć, że uda jej się prze­ko­nać Klin­sma­nów do re­zy­gna­cji z miesz­ka­nia babki?

– Naj­le­piej bę­dzie, gdy w tej kwe­stii wy­po­wie się mój brat – stwier­dził hardo, po czym ze­rwał się z miej­sca.

Oby­dwie ko­biety rów­nież wstały, ale tylko Ma­tylda ru­szyła w stronę wyj­ścia, po dro­dze za­bie­ra­jąc przy­nie­sione ze sobą do­ku­menty. Za­nim wy­szła, lekko skło­niła się go­spo­da­rzowi, nie mo­gąc wy­du­sić z sie­bie słowa.

Wie­działa, że czeka ją długa prze­prawa z Klin­sma­nami, a ona nie miała na nią ani siły, ani pie­nię­dzy. Za­pewne nie na taki fi­nał li­czyła Elke Klin­sman, usta­na­wia­jąc ją wła­ści­cielką miesz­ka­nia.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Ju­lian Tu­wim, Łódź, wiersz z 1919 r. opu­bli­ko­wany w to­miku Jar­mark ry­mów, War­szawa 1934.