Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Ucieczka z Łodzi miała stanowić dla Matyldy i Wojtka przepustkę do nowego życia. Tymczasem nic nie układa się po myśli Daszkowskich i w nowym miejscu napotykają na liczne przeszkody. Brak zatrudnienia, niezrozumiała polityka władz i wrogość Klinsmanów powodują, że Matylda wątpi w słuszność podjętej decyzji.
Upór Wojtka sprawia, że Matylda krok po kroku pokonuje kolejne przeszkody i uczy się żyć w Berlinie. Wreszcie obydwoje znajdują zatrudnienie i starają się uporządkować swoje sprawy. Wtedy też pojawiają się porywy serca i nadzieja na prawdziwy związek.
Los jednak bywa przewrotny i lubi zaskakiwać w najmniej odpowiednich momentach…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 377
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zaszwargotanych zaułków twych
Kurz, zaduch, błoto i gwary
Piękniejsze są mi niż stolic szych
I niż paryskie bulwary![1]
Prolog
Wysokie, zadbane kamienice, udekorowane licznymi płaskorzeźbami wokół smukłych okien i przysadzistych drzwi, zasłaniały błękit nieba. Na niektórych budynkach pstrzyły się czerwone flagi. Czysty trotuar zachęcał do spaceru. Warkot mknących ulicami automobili co chwilę zagłuszał rozmowy przechodniów. Wystawy sklepowe przyciągały wzrok nie tyle różnorodnością asortymentu, ile jego dobrze przemyślaną ekspozycją. Patrząc na to, można by odnieść wrażenie, że w sklepie niczego nie brakuje, a klienci z całą pewnością wyjdą z torbami pełnymi zakupów.
Delikatny powiew lipcowego wiatru przyniósł zbawcze orzeźwienie, a cichy szelest liści dających schronienie rozwrzeszczanemu ptactwu brzmiał jak znakomita kompozycja muzyczna. Wzdłuż głównych ulic, zaprojektowanych tak, by nawet stojące przy poboczu automobile nie tarasowały przejazdu, żwawo maszerowali gazeciarze, na całe gardło wykrzykując najciekawsze nagłówki z prasy codziennej. Dominowała polityka, później sport, a na końcu kultura.
Nie trzeba było być mieszkańcem tegoż miasta, by szybko wyczuć jego polityczny nastrój połączony ze szczyptą entuzjazmu podszytego strachem i donosicielstwem. Sportowy hart ducha znać było w sprężystym kroku służb mundurowych, ale również zwyczajnych przechodniów wzorujących się na licznych ugrupowaniach pilnujących porządku w mieście.
Kultura?
Kultura bywała ważna dla tych, którzy dzięki niej mogli załatwić istotne kwestie polityczne i propagandowe, a takich w Berlinie nie brakowało.
Rozdział I
1932 rok
Skrzypienie otwieranych drzwi motelowego pokoju zdradziło powracającą z zakupami Matyldę. Wojtek obrócił się na łóżku w stronę wejścia i zaspanym wzrokiem spojrzał na siostrę.
– A co ciebie tak nosi? – dopytywał, moszcząc się w skotłowanej pościeli.
– Kupiłam pieczywo na śniadanie, bo dzisiaj chcę jak najwcześniej wyjść.
– Może wreszcie się uda.
– Taką mam nadzieję, bo jak tak dalej pójdzie, to zabraknie nam pieniędzy na motel.
– Do trzech razy sztuka – zażartował młody mężczyzna i usiadł na łóżku. – Może wybiorę się z tobą, w razie gdyby były jakieś problemy...
– Już ty trzymaj się od problemów jak najdalej... – Pogroziła mu palcem.
Chłopak schylił głowę i nerwowym ruchem poczochrał swoje już i tak nastroszone włosy. Odkąd tydzień temu przybyli do Berlina, każdej nocy śnił mu się ten sam koszmar, w którym zabijał męża swojej kochanki, a potem usiłował zbiec, choć jego nogi tonęły w błocie, z którego nie potrafił się wydostać. Koszmary nie ustępowały nawet po kieliszku wódki. A gdy Matylda odkryła to swoiste lekarstwo, wszczęła awanturę, wyrzucając bratu trwonienie pieniędzy. Musiał więc sam uporać się z przeszłością. Gdyby mógł przewidzieć, jak się zakończą słodkie chwile z ukochaną, zapewne miałby się na baczności. Wciąż jednak nie potrafił przyznać sam przed sobą, że zrobił błąd, wiążąc się z mężatką. Odrobina strachu i ekscytacja z potajemnych schadzek dodawały mu wigoru i sprawiały, że nie miał ich dość. A kochanka... Nie mógł jej niczego zarzucić. Piękna i z klasą. Wiele razy zachodził w głowę, jak to się mogło stać, że zwróciła uwagę akurat na niego. Owszem, nie stronił od flirtów. Jednak w przypadku mężatek zwykł zachowywać wstrzemięźliwość. Wiedział, do czego jest zdolny zdradzony mężczyzna. A jednak postąpił wbrew sobie, a teraz zmagał się z konsekwencjami kilku chwil rozkoszy.
– Matyldziu... Przecież wiesz, że nie chciałem nikomu zrobić krzywdy...
– Następnym razem unikaj takich komplikacji... – podkreśliła, po czym pokroiła na grube kromki wciąż jeszcze ciepły chleb i nalała świeże mleko do kubków. – Zjadaj i leć poszukać jakiejś roboty. W takim wielkim mieście nie powinno być problemu z jej znalezieniem.
Wojtek milczeniem zbył tę uwagę. Od dwóch dni chodził po Berlinie w poszukiwaniu jakiegoś zatrudnienia. Dziwiło go, że wszędzie mu odmawiano. Składał to na karb niedostatecznej znajomości języka. Znał kilkanaście zdań i garść pojedynczych słówek, które Matylda wbijała mu do głowy od chwili, gdy wsiedli do pociągu jadącego do Berlina. Przytłaczał go ten ogrom nowych pojęć. Denerwował się, nie mogąc wszystkich zapamiętać. Wiedział jednak, że musi się postarać, jeśli zamierza dłużej pozostać w tym mieście. Na razie nie mógł wracać do Polski. Tam groziło mu więzienie.
Po śniadaniu Matylda zgarnęła okruchy z maleńkiego stolika, który z założenia pełnił funkcję dekoracyjną. Recepcjonista zastrzegł, że w pokoju motelowym nie wolno przygotowywać i spożywać posiłków. Matylda jednak szybko obliczyła, że nie stać ich na stołowanie się w restauracjach. W związku z tym pokątnie przemykali do pokoju wraz z niewielkimi sprawunkami, a potem starannie sprzątali wszelkie dowody niesubordynacji.
Daszkowska poprawiła włosy i umalowała usta. Chciała dobrze wyglądać w czasie spotkania z Olafem Klinsmanem. Przedwczoraj w mieszkaniu pani Elke zastała jakąś kobietę, a gdy zapytała o wnuka swej dobrodziejki, dowiedziała się, że ten na kilka dni wyjechał i wczoraj miał powrócić do Berlina. Matylda nie zamierzała tracić czasu. Pieniądze z każdym dniem topniały.
Pożegnała więc brata i wyszła z motelu. Od przyjazdu do Berlina każdego dnia spacerowała ulicami, by poznać miasto. Zdążyła już zapamiętać drogę prowadzącą do mieszkania przy Olivaer Platz. Początkowo nie mogła się nadziwić wyglądowi szerokich asfaltowych ulic, na których nie było ani śladu rynsztoka. Szybko doceniła równo wybrukowany trotuar, po którym nie ślizgały się obcasy damskich pantofli. Gumowe buty, które w Łodzi stanowiły dobytek każdego mieszkańca tonącego w błotnistych podwórkach i bocznych uliczkach, tutaj przydawały się jedynie na peryferiach miasta. W centrum ani razu nikogo nie ujrzała w gumiakach, choć zaraz po ich przyjeździe przez dwa dni miasto spływało deszczem.
Matylda wyminęła gazeciarzy, żałując grosza na choćby jeden egzemplarz. Cóż bowiem ją obchodziło to, co poruszało to miasto, a nawet ten kraj i jego mieszkańców. Ona miała własne troski i zamierzała jak najszybciej zrealizować plan, z którym tutaj przyjechała.
Gdy dotarła na Olivaer Platz, zwolniła kroku. Niemal drepcząc w miejscu, przez chwilę wodziła wzrokiem po trzypiętrowej kamienicy. Następnie odnalazła okna mieszkania na pierwszym piętrze. Nie miała pewności, czy to akurat te, bo gdy poprzednio tutaj była, nie wpuszczono jej do środka. Nie dostrzegłszy żadnego ruchu za firanką, przeszła przez ulicę i pchnęła masywne drzwi prowadzące do wnętrza budynku. Echo kroków stawianych na szerokich drewnianych stopniach niosło się po wysokiej klatce schodowej. Wreszcie zastukała do drzwi.
– Tak? – poznała głos kobiety, z którą rozmawiała poprzednim razem.
– Matylda Daszkowska – przedstawiła się. – Czy zastałam Olafa Klinsmana? – dodała płynną niemczyzną, ale odpowiedziały jej jedynie oddalające się kroki rozmówczyni. – Proszę mi otworzyć! Muszę porozmawiać z Olafem! To naprawdę ważne! – dopominała się coraz głośniej.
Już była gotowa uderzyć pięścią w drzwi, gdy te niespodziewanie się otworzyły i ujrzała w nich wspomnianego wcześniej Klinsmana.
– Matylda? Co tutaj robisz? I dlaczego od rana się awanturujesz? – dopytywał mężczyzna i zapiął spinkę przy mankiecie koszuli. Jej biel podkreślała miedziany kolor krótko przystrzyżonych i zaczesanych do tyłu włosów. Gładko wygolona twarz pachnąca wodą kolońską, jaką widywała jedynie w domu Klinsmanów, i lśniące buty dowodziły, że zdążyła przed wyjściem mężczyzny.
– Dzień dobry, chciałam z tobą porozmawiać – wyjaśniła i w tej samej chwili za plecami Olafa pojawiła się młoda kobieta odziana w długi peniuar, spod którego wystawała czarna, powłóczysta koszula nocna. – Muszę ci o czymś powiedzieć – dodała lekko zmieszana. Domyślała się, że tych dwoje wiele łączy. Olaf nie przypominał już pryszczatego młodziana, którego przed laty poznała. Teraz zmężniał, a smukła sylwetka sprawiła, że wyglądał na znacznie wyższego niż myślała.
– Skoro aż tutaj się fatygowałaś, to wejdź. – Odsunął się, przepuszczając ją w drzwiach. – Doris wspominała, że ktoś mnie szukał, ale nie miałem pojęcia, że to o ciebie chodziło. A właśnie, to moja narzeczona – dodał pod naciskiem karcącego spojrzenia kobiety.
Matylda lekko się skłoniła, a potem usiadła na wyściełanej zielonym aksamitem kanapie ustawionej naprzeciwko okien. Ciężkie kotary z tej samej tkaniny pozostały odsłonięte, pozwalając promieniom słonecznym swobodnie tańczyć na nieco wytartej drewnianej podłodze. Kątem oka dostrzegła zacieki pod parapetami i kilka odprysków w farbie na ścianie.
– Od kilku dni jestem w Berlinie, żeby coś ci przekazać – oświadczyła i podała mu kopertę z nadrukiem adresu kancelarii notarialnej w Łodzi.
– Co to? – Spojrzał na nią zaskoczony.
– Otwórz – poleciła bez słowa wyjaśnienia.
– Może napije się pani kawy? – wtrąciła się Doris, przypominając o swoim istnieniu, bo nie była przyzwyczajona do pomijania jej w jakiejkolwiek sytuacji. Swym wyjątkowym powabem potrafiła oczarować każdego mężczyznę. O uwagę Olafa też nie musiała zbyt długo zabiegać. Wiedziała jednak, że złapanie w sidła miłości to jeszcze nie wszystko i trzeba znacznie więcej wysiłku, by związek utrzymać. Wcale więc jej się nie podobało, że jakaś Polka rozpytuje o jej narzeczonego.
– Chętnie – zgodziła się Matylda. Po pośpiesznie zjedzonym śniadaniu zdążyło jej zaschnąć w ustach.
Doris w wykończonych puszystymi bąblami klapkach na niewysokim obcasie podreptała do kuchni. Olaf przysiadł w fotelu naprzeciwko Matyldy i wyjął pismo, które pośpiesznie przebiegł wzrokiem. Nie spodziewał się, że będzie ono napisane w języku polskim, dlatego zamiast się trudzić nad zrozumieniem treści, zwrócił się do Daszkowskiej:
– Dawno niczego nie czytałem po polsku...
– Mamy czas – odparła, nie spiesząc z pomocą.
Zrezygnowany mężczyzna znów zerknął na kartkę. Tym razem poświęcił znacznie więcej uwagi, by odczytać informacje.
Matylda nasłuchiwała dochodzących zza ściany odgłosów przygotowywania kawy. Jej aromat wkrótce pojawił się w salonie, w którym ją przyjęto. Doris ustawiła trzy filiżanki z wymalowanym wzorem kwiatowym i zachowaną w tym samym stylu cukiernicę.
– Niestety nie spodziewałam się pani i niczego nie przygotowałam na przekąskę – przyznała atrakcyjna brunetka w rozchylającym się na boki peniuarze, spod którego widać było lśniący czernią materiał nocnej koszuli.
Już wcześniej Matylda dostrzegła jej nienaganny makijaż i rozczesane pukle. Daszkowska mimowolnie dotknęła swej podpiętej szpilkami fryzury. Teraz żałowała, że nie zdążyła pójść do fryzjera przed wyjazdem z Łodzi.
– Proszę sobie nie robić kłopotu – odparła Matylda i sięgnęła po gorący napój. Pewnie w innej sytuacji zaczekałaby, aż wystygnie, ale wyczuwalne w powietrzu napięcie nie zwiastowało dobrej atmosfery. Nie zamierzała zatem zostawać dłużej, niż wymagała tego sytuacja.
– Przecież to niemożliwe – stwierdził wreszcie Olaf, podnosząc wzrok na gościa. – Testament już dawno został otwarty w obecności moich rodziców. A to... To jakaś pomyłka... Owszem, zabrakło w nim informacji o przekazaniu nam berlińskiego mieszkania, ale notariusz uznał to za niedopatrzenie ze strony babki. Rozmawialiśmy o tym kilka lat temu i wszystko sobie wyjaśniliśmy, więc nie wiem, w czym rzecz.
– Pani Elke napisała drugi testament, a właściwie jego fragment, w którym to określiła właściciela mieszkania, ale ten dokument utknął u notariusza i dopiero teraz został odnaleziony.
– I co z tego wynika? – wtrąciła Doris, majestatycznym gestem odgarniając długie loki rozrzucone na peniuarze. – Czyżby jakimś trafem to pani należał się ten lokal? – dociekała z przekąsem.
– Też jestem tym faktem zaskoczona – podkreśliła Daszkowska.
– A kim jest pani dla nieboszczki? – zainteresowała się brunetka.
– Właściwie... Trudno to wyjaśnić... Znajomą? – jąkała się, tracąc pewność siebie.
– Czyli nikim... – skwitowała bezpardonowo Doris i ledwie zamoczyła usta w smolistej kawie. – I całkiem przypadkiem to akurat pani zapisała nasze mieszkanie...
Może to za sprawą mocnej mokki, a może pod wpływem emocji Matylda poczuła ucisk w piersi, a na jej czole wykwitły krople potu. Sięgnęła do torebki i otarła twarz chusteczką.
– Tak czy siak, mieszkanie przeszło na naszą rodzinę przez zasiedzenie – oświadczył Olaf z wymuszonym uśmiechem na ustach, po czym oddał Daszkowskiej przyniesiony przez nią akt własności oraz list od prawnika.
– Notariusz uprzedził mnie, że pańska rodzina starała się o uzyskanie takiej decyzji, ale od śmierci pani Elke nie minęło jeszcze dziesięć lat, zatem jest za wcześnie na jej wydanie przez sąd – oświadczyła zdławionym głosem. Już wiedziała, że nie ma co liczyć na polubowne załatwienie sprawy. Zresztą, czy powinna być tak naiwna i wierzyć, że uda jej się przekonać Klinsmanów do rezygnacji z mieszkania babki?
– Najlepiej będzie, gdy w tej kwestii wypowie się mój brat – stwierdził hardo, po czym zerwał się z miejsca.
Obydwie kobiety również wstały, ale tylko Matylda ruszyła w stronę wyjścia, po drodze zabierając przyniesione ze sobą dokumenty. Zanim wyszła, lekko skłoniła się gospodarzowi, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
Wiedziała, że czeka ją długa przeprawa z Klinsmanami, a ona nie miała na nią ani siły, ani pieniędzy. Zapewne nie na taki finał liczyła Elke Klinsman, ustanawiając ją właścicielką mieszkania.
Przypisy