Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyjątkowo mroźna zima 1940 roku dała się we znaki nie tylko żołnierzom walczącym na froncie, ale również ludności cywilnej. Chłód i duże opady śniegu szczególnie dotkliwie odczuli więźniowie obozu w Stutthof, dla których luksusem okazały się szyby w oknach i wiązka słomy rzuconej na klepisko. W takich warunkach niełatwo znaleźć determinację do życia. Nela Meyer, choć ma Iwa niemal na wyciągnięcie ręki, to wciąż jest o krok za rozkazami Hitlera. Każdy dzień staje się walką z coraz bardziej rozpędzoną machiną wojenną, w której życie pojedynczego człowieka nie ma najmniejszego znaczenia. Czy w takim świecie ma prawo tlić się nadzieja na lepsze jutro? I czy tajemnica Franka jest jedyną, która może zhańbić rodzinę Wittów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
***
śmierć zaczaiła się
przy głębokim dole
woła skowytem psów
w bezruchu czasu
otchłań wypełnia się
wątłym kształtem
wydeptanych śladów
namalowany w wyobraźni dom
przywraca na chwilę
ruch wahadła
dźwięk monet
ogrzał chłód martwego ciała
ból wyciąga rękę
myli tropy spienionych fal
cichną oczekiwania
na obcej ziemi
wspomnienia tworzą nową HISTORIĘ
Agnieszka Krizel
Rozdział I
W mroku
Mróz złożył zimny pocałunek na bladym policzku Neli Meyer, która z przytkniętym nosem do szyby wyglądała przez okno ambulatorium w Stutthof. Choć co chwilę wstrząsały nią dreszcze, nie zamierzała tracić czasu na rozpalanie ognia w piecu. Poprawiła gruby szalik zawiązany pod szyją i schowała kilka jasnych pukli włosów pod beretem.
Od wczoraj nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Nie pamiętała, w jaki sposób dotarła do domu. Niczym w transie zwinęła się w kłębek i całą noc przeleżała na kanapie w bawialni. Nawet nie miała siły odezwać się do Wilhelma. Patrzył na nią zdziwiony, usiłując zrozumieć, co ją tak wyprowadziło z równowagi. Pytał. Dociekał. Dumał. Wreszcie rozdrażniony milczeniem żony trzasnął drzwiami i ze szklaneczką szkockiej poczłapał do sypialni, mamrocząc pod nosem coś o niewdzięczności.
Nela chuchnęła na szybę i skostniałą dłonią wyczyściła kolejny nieco większy fragment okna. Dobrze, że dzisiaj jest sama na dyżurze i nie będzie zmuszona niczego tłumaczyć Ursuli. Te ciągłe pytania Niemki o to, jak jej się żyje jako młodej mężatce, doprowadzały ją do szewskiej pasji. Klara to zupełnie co innego. Znały się od lat i do niedawna traktowały jak siostry, dlatego jej pytające spojrzenia Nela znosiła wyrozumiale, choć najchętniej w ogóle nie chciałby rozmawiać o swoim zamążpójściu. Gdyby nie wsparcie Tomasa, chyba nie wytrzymałaby tego, co się działo wokół niej. Każdej nocy, leżąc u boku mężczyzny, do którego nie czuła niczego więcej prócz niechęci, zastanawiała się nad przewrotnością losu. Zanim zdążyła naprawdę poznać Iwa, już musiała o niego walczyć. A teraz... teraz zaklinała rzeczywistość, łudząc się, że zdoła ocalić ukochanego od śmierci.
Z zamyślenia wyrwały ją odgłosy ujadania. Wyprężyła się niczym struna i rozejrzała się na boki. W oddali dostrzegła wyprowadzanych przez bramę jeńców. Zerwała się z krzesła, przewracając je, i podbiegła do drzwi. Chłód poranka uderzył w nią z całym impetem. Nie zwróciła na to uwagi, zgrabnie lawirując między pryzmami śniegu wytyczającymi wąską ścieżkę do wejścia na teren przeznaczony dla więźniów obozu Stutthof.
Doskonale widziała kilkunastu mężczyzn truchtających w stronę lasu. Ich cuchnące, porwane ubrania wiszące na wychudzonych ciałach kontrastowały z leżącym wokół białym śniegiem i szarymi mundurami strażników poganiających więźniów.
Nela gorączkowo wypatrywała Iwa. Wiedziała, że przez tyle miesięcy jego szczupła i umięśniona sylwetka mogła ulec zmianie, dlatego chciała podejść dostatecznie blisko, by rozpoznać twarz ukochanego. Kolumna więźniów w szybkim tempie zmierzała w kierunku lasu, Nela zaczęła więc biec, nie zważając na to, że spadł jej z głowy gruby wełniany beret. Ten nagły zryw dostrzegł jeden z psów i teraz zwrócił się w kierunku biegnącej kobiety. Trzymający go na smyczy esesman natychmiast szarpnął niesfornego owczarka i wyszedł na spotkanie z pielęgniarką.
Nela zdołała rozpoznać w nim sturmmanna Karla Hermana, więc nie zwolniła kroku.
– Lepiej niech panienka wróci do ambulatorium – krzyknął z daleka, zapominając o tym, że Nela niedawno wzięła ślub.
– Chciałam tylko... – zaczęła, starając się zapanować nad przyspieszonym oddechem. – Chciałam sprawdzić, czy niczego nie potrzebujecie. – W porę się zreflektowała, zatajając prawdziwy powód wyjścia na dwór.
– Arnold coś tam marudził, że ma jakieś dolegliwości i dzisiaj nie chciał przyjść na służbę, ale dowódca się nie zgodził i teraz wlecze się tam na końcu. – Pokazał w stronę kolumny i mocniej szarpnął za smycz, bo pies niebezpiecznie zbliżył się do Neli, a ta struchlała.
– Może pójdę do niego i zapytam, czy nie potrzebuje pomocy? – zaproponowała ochoczo, nie odrywając wzroku od oddalających się jeńców.
– Lepiej nie, bo jeszcze dowódca usłyszy i zrobi się chryja – stwierdził znacznie ciszej i zerknął przez ramię, czy nikt nie przysłuchuje się ich rozmowie.
– Nie chcę problemów, ale skoro sturmmann Hass rzeczywiście tak bardzo cierpi... – ciągnęła, chwytając się ostatniej deski ratunku.
– Przyślę go do panienki, jak skończymy – wyjaśnił i w pośpiechu odszedł, by dogonić pozostałych.
– Ale... – Próbowała jeszcze go zatrzymać, jednak esesman już się nie odwrócił.
Nela nie spuściła wzroku z kolumny, dopóki nie zniknęła jej z pola widzenia, do końca próbując rozpoznać postać Iwa. Każdy z tych wynędzniałych mężczyzn mógł być jej ukochanym. I każdy, tak jak on, zasługiwał na to, by żyć. Łzy ściekały jej po zimnych policzkach. Zdrętwiałe ciało zamarło, jakby straciła nad nim kontrolę. Stała, szczękając zębami, i nie wiedziała, co ze sobą począć.
– Co się stało? – Nela usłyszała skądś znajomy głos. – Na co czekasz? Gdzieś idziesz?
Kobieta poczuła, że ktoś dotknął jej ramienia i odruchowo spojrzała w tym kierunku. Dopiero po chwili rozpoznała zasypującą ją pytaniami Ursulę.
– Dlaczego wychodzisz niezapięta i z gołą głową? Chcesz się przeziębić? Jeszcze tego nam brakuje, żebyś się rozchorowała! Kto wtedy będzie mi pomagał w ambulatorium? A przecież sama nie dam sobie ze wszystkim rady – gderała, zapinając palto Neli. – Chodź do środka – zarządziła i lekko popchnęła koleżankę. – Tam widzę twój beret. Ktoś zasłabł, że tak pędziłaś?
Nela powoli skinęła głową, nie mogąc wydusić słowa. Musiała się opanować, bo w innym razie ściągnie na siebie niepotrzebną falę kolejnych pytań. Tymczasem Ursula tłumaczyła, nie zwracając uwagi na milczenie Neli:
– Miałam dzisiaj nie wyściubić nosa z domu, bo to przeklęte mrozisko nie odpuszcza, ale przed świtem przybiegła do nas sąsiadka, która mocno rozharatała sobie rękę, kiedy kroiła chleb na śniadanie. Zabandażowałam jej ranę, ale pomyślałam, że przydałaby się też jodyna, bo to głębokie rozcięcie, więc się ubrałam i jestem.
Właśnie dotarły do ambulatorium, gdy skończyła opowiadać.
– A co tu tak zimno jak w grobowcu? – zwróciła uwagę Ursula po wejściu do środka.
– Nie zdążyłam rozpalić.
– Naprawdę się pochorujesz, jeśli nie zaczniesz myśleć również o sobie – psioczyła, wrzucając do żeliwnego piecyka kilka drobnych gałązek, by rozniecić ogień. – Musisz się napić gorącej herbaty.
Nela nie zdjęła okrycia, tylko usiadła i znów wpatrywała się w widok za oknem. Ursula przez cały czas coś mówiła i krzątała się po pomieszczeniu, ale ta jej nie słuchała. Jej myśli znajdowały się w zupełnie innym miejscu. Znów oczyma wyobraźni widziała Iwa w swoim ogrodzie, gdzie po raz pierwszy przyznał, że dużo dla niego znaczy. To wtedy odważyła się sama przed sobą przyznać, że ten mężczyzna nie jest jej obojętny. Owszem, za każdym razem, gdy przebywała w jego towarzystwie, czas zaczynał wolniej płynąć, a ona rozkoszowała się ich wspólną rozmową i śmiechem. Z Iwem dostrzegała kolory życia, o których istnieniu nie wiedziała.
Głośny huk kilkudziesięciu wystrzałów wyrwał ją z zamyślenia i sprawił, że podskoczyła na krześle. Nie miała wątpliwości, co się wydarzyło. Jej serce rozpadło się na tysiące kawałeczków.
– Co to? – zainteresowała się Ursula, w osłupieniu patrząc na koleżankę.
– Wyrok – odparła cicho i bez sił opadała na krzesło.
Ursula podeszła i objęła Nelę ranieniem, mocno ją tuląc. Czuła drżenie jej ciała, mylnie przypisując je panującemu w ambulatorium chłodowi.
– Za chwilę napijesz się gorącej herbatki z lipy, ale najpierw musisz mi przysiąc, że przestaniesz się tak katować – powiedziała Ursula. – Jesteśmy pielęgniarkami i musimy pomagać ludziom, ale nie możemy brać do siebie tego, co się z nimi dzieje. To nie nasza wina, że ci ludzie spiskują przeciwko nam, a nasze sądy ich skazują. Ja wiem, że masz dobre serce i mnie też jest żal, że ludzie umierają, ale jest wojna i z dwojga złego wolę, żeby to nasi chłopcy przeżyli – wyjaśniła i poklepała koleżankę po plecach, po czym odeszła, by nasypać kwiatów lipy do glinianych garnuszków.
Kiedy woda się zagotowała, Ursula zaparzyła ziółka, a potem schowała do kieszeni małą buteleczkę z jodyną. W tym czasie opowiedziała historię życia skaleczonej sąsiadki i jej rodziny dwa pokolenia wstecz. Nela od czasu do czasu kiwała głową, nie przywiązując uwagi do żadnego z wypowiedzianych zdań. Marzyła o tym, by stąd uciec, schować się gdzieś daleko od obozu i zapomnieć o wojnie i o dotychczasowym życiu. Ileż by dała, by cofnąć czas i wraz z Tomasem wyjechać do Paryża. Może stamtąd mogliby uciec do Ameryki. Teraz, gdy o tym myślała, zdawało jej się, że minęły wieki od chwili, gdy wraz z bratem brodziła w szuwarach w pobliżu Stutthof w poszukiwaniu miejsc wartych uwiecznienia na obrazach. Wtedy nie zastanawiała się, co może nastąpić nazajutrz. Nie martwiła się o życie swoje i innych. Nie do pomyślenia zdawało jej się to, że przyjdzie jej okłamywać rodziców i manipulować Wilhelmem, by przetrwać w rzeczywistości, która każdego dnia ją zaskakiwała, odsłaniając coraz straszniejsze oblicze.
– Muszę już lecieć – podsumowała Ursula, cmoknęła koleżankę w policzek i wybiegła na mróz, pozostawiając Nelę z kubkiem naparu.
Gdy wypiła resztkę lipowej herbatki, wstała, bo zrobiło jej się ciepło. Zdjęła palto i odwiesiła, a potem znów usadowiła się na krześle i wpatrywała w oddalone drzewa. Wreszcie dostrzegła wracających z lasu esesmanów. Tym razem nie było z nimi jeńców. Dwa psy ochoczo węszyły i od czasu do czasu poszczekiwały. Jeden ze strażników odłączył się od reszty i skręcił w stronę ambulatorium. Nela szybko przetarła oczy, jakby chciała przegnać całe zwątpienie, i podbiegła do drzwi. Wiedziała, że to ostatnia szansa i musi zrobić wszystko, by ją właściwie wykorzystać. Chwyciła klamkę i otworzyła drzwi, przepuszczając w nich sturmmanna Hassa.
– Jestem – obwieścił, jakby tego nie dostrzegła. – Karl mówił, że bardzo się pani mną przejęła. – Mrugnął porozumiewawczo.
Pielęgniarka nieudolnie się uśmiechnęła, siląc się na uprzejmość.
– Wiem, że sturmmann cierpi.
– Prawdziwi mężczyźni muszą być silni, zwłaszcza gdy trwa wojna – odparł butnie. – Ale to cholerstwo nie daje o sobie zapomnieć – sarknął, ostrożnie siadając.
– Od razu przyniosę maść, a sturmmann niech położy się na kozetce i pokaże mi ranę – zadecydowała, nie chcąc przedłużać tej wizyty.
Strażnik posłusznie wykonał polecenie i z opuszczonymi spodniami czekał na zmianę opatrunku. Nela naszykowała czystą gazę i spojrzała na ranę. Wprawnym okiem oceniła, że zmiana na skórze wygląda nieco lepiej niż wczoraj, ale potrzeba jeszcze kilku dni, by się wygoiła.
– Jeszcze raz nalegam, by sturmmann nieco odpoczął i zadbał o siebie.
– Złego licho nie weźmie – prychnął, odwróciwszy głowę do ściany, by ukryć malujący się na jego twarzy ból spowodowany odkażaniem rany. – A dzisiaj nie było szansy na wymówki.
Poczuła silne dławienie w gardle. Doskonale wiedziała, co ten człowiek ma na myśli, i znów oczyma wyobraźni dostrzegła wynędzniałe oblicze Iwa, o którym od wczoraj nie potrafiła zapomnieć. Oddałaby wszystko, by móc się do niego przytulić i wyszeptać mu do ucha, że już wszystko dobrze. Głos rozsądku podpowiadał jej, że więcej może nie mieć szansy, by uzyskać informacje. Musiała się przemóc i działać.
– A cóż to takiego ważnego, że i zdrowie trzeba narażać? – odezwała się cicho, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.
– Toż to dzisiaj zaczęliśmy porządki – oświadczył enigmatycznie. – Pierwsze koty za płoty, a dalej już pójdzie lepiej.
– Co to za porządki? – Zamarła.
– Ktoś musiał wykonać wyrok na polskich szujach. Dostatecznie długo zwlekaliśmy, a tego elementu wciąż przybywa.
Dłonie Neli zadrżały, przez co zbyt mocno dotknęła rany. Pacjent jęknął i spojrzał na nią z wyrzutem. Lekko dygnęła i spróbowała się uśmiechnąć w przepraszającym geście. Przez moment poczuła nieodpartą ochotę sprawienia mu o wiele większego bólu niż ten. Może w ten sposób uśmierzyłaby własne cierpienie, z którym nie potrafiła sobie poradzić.
– To wszystko? – Z zamyślenia wyrwał ją nieco mocniejszy niż przed chwilą głos Hassa.
– Sekundę i będzie gotowe – odparła, zmuszając swój umysł do myślenia. – Czy to ci sami, co wczoraj byli w lesie? – odważyła się wypowiedzieć pytanie na głos.
– Co z tego, że wczoraj wykopali dół, jak dzisiaj to my musieliśmy go zasypać – wyjaśnił oburzony. – A jak kwiczeli, jak do niego wpadali. – Zachichotał. – Szczęściem dwudziestu trzech polskich popaprańców mniej na tej ziemi.
Nela miała wrażenie, że jej ciało zdrętwiało. Mechanicznie odłożyła maść i złapała się stołu, by nie upaść.
– Coś się dzieje? – zainteresował się Hass, naciągając spodnie. – Może jakie choróbsko się przypałętało? Ta pogoda się na nas uwzięła.
Pokręciła głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. Wiedziała, że to koniec. Koniec jej marzeń, planów i nadziei na wspólną przyszłość z Iwem. Została sama pośród ludzi, których postępowania nie rozumiała, a od tej chwili wręcz ich nienawidziła. Nie pojmowała tego, co nimi kierowało. Wiedziała jedno: jej życie straciło sens. Słyszała głos Hassa, ale nie potrafiła wyłowić znaczenia poszczególnych słów. Nie chciała patrzeć w twarz mordercy Iwa. Jej oddech stał się krótki i choć łapczywie łapała powietrze, to wciąż jej go brakowało. Wreszcie wybiegła na dwór i przykucnęła. Ciężko dyszała, jakby dopiero co pokonała kilkukilometrową trasę bez chwili odpoczynku. Nie przywiązywała uwagi do Hassa próbującego dowiedzieć się, co właśnie zaszło, że jej zachowanie tak nagle uległo zmianie.
– Proszę już iść – przemogła się, by się odezwać. – Proszę iść, sturmmann – nalegała.
Hass poprawił mundur i mocniej naciągnął czapkę na głowę, a potem zasalutował i odszedł w stronę głównej bramy.
Gdy tylko jego kroki umilkły, Nela wróciła do ambulatorium, chwyciła palto i beret, bo zdążyła zmarznąć. Później, nie zawracając sobie głowy zamknięciem drzwi na klucz, pobiegła w stronę dworca kolejowego. Nie oglądała się za siebie. Nie zamierzała kiedykolwiek tutaj wrócić. Dopiero kiedy zabrakło jej tchu, a pod żebrami poczuła mocne ukłucie, zatrzymała się i zgięła wpół. Z całych sił zacisnęła powieki. Wówczas ujrzała Iwa. Śmiał się, przyciskając jej dłonie do ciepłych ust. W pewnej chwili upadł, a z jego rany postrzałowej na skroni sączyła się krew. Oliwkowe oczy wciąż błyszczały, a usta szeptały jej imię. Nie wiedzieć kiedy wybuchła płaczem. Ciałem wstrząsały spazmy, a ona nie potrafiła przestać myśleć o ukochanym.
Nie miała pojęcia, w jaki sposób dotarła na stację i zdołała wsiąść do wagonu. Obrazy widziane za oknem zlewały się w jeden. Dopiero gdy usłyszała głos konduktora informującego, że dojeżdżają do Danzig, ocknęła się i podniosła z miejsca. Przesunęła się w stronę drzwi i zaczekała, aż maszynista zaciągnie hamulec. Potem wysiadła na peron i ze ściśniętym gardłem powlekła się w kierunku wyjścia z dworca. Nie myśląc o tym, dokąd zmierza, snuła się ulicami miasta. Nie miała pojęcia, jak długo się włóczyła, nie rozpoznając miasta, w którym przyszła na świat i dorastała. Ani razu nie usłyszała innego języka niż niemiecki. Długie czerwone flagi z czarnym symbolem nazistowskich Niemiec łopotały na wietrze, przypominając o przynależności budynków państwowych do Rzeszy.
Gdy zaczęło zmierzchać, Nela zorientowała się, że stoi pod rodzinnym domem. Minęła furtkę i weszła na ganek. Drżąc z zimna i zmęczenia otworzyła drzwi i niemal bez sił wsunęła się od środka. Nikogo nie dostrzegła w korytarzu, poczłapała więc na piętro. Potem zamknęła za sobą drzwi i upadła na łóżko. Zaszlochała w poduszkę, gryząc ją z całych sił. Tak bardzo pragnęła, by to wszystko, co się od kilku miesięcy działo wokół niej, okazało się snem, z którego za chwilę wreszcie się obudzi.
Straciła rachubę czasu. Nie czuła głodu, choć od wczoraj niczego nie miała w ustach. Jej ciało zdawało się tak ciężkie, że nie potrafiła się podźwignąć. Leżała zwinięta w kłębek. Zacisnęła zaczerwienione powieki i wciąż szlochając, powróciła myślami do chwil, gdy opiekowała się Iwem w szpitalu. Doskonale pamiętała każdą rozmowę. Młody mężczyzna fascynował ją swoją otwartością i bystrością umysłu. Później wielokrotnie dziwiła się, że nie dostrzegła tego, co tak naprawdę działo się w Danzig. Kiedyś nie widziała podziału społeczeństwa. I nagle zaczęło ją to kłuć w oczy. Z niedowierzaniem pokręciła głową na to wspomnienie. Żyła, nie dostrzegając rzeczywistości, a teraz owa rzeczywistość z niej zadrwiła.
Niespodziewanie ktoś pchnął drzwi i wszedł do pokoju Neli. Kobieta drgnęła przestraszona.
– Jest tu kto? – odezwał się Tomas.
– To tylko ja – odparła cicho.
– Nela? Co tutaj robisz? – dopytywał, podchodząc do łóżka. – Wili dzwonił już trzy razy, bo martwi się, że nie dotarłaś do waszego mieszkania.
– To nie jest moje mieszkanie – oświadczyła drżącymi ustami.
– Wiem, wiem, ale tak mi się powiedziało. Ja również bałem się, że coś ci się stało.
– To nie jest mój dom – powtórzyła. – I nic mnie on nie obchodzi.
Tomas przysiadł na łóżku, włączył lampkę nocną i dotknął ramienia siostry.
– Co się stało? Nikt nie wie, że tutaj jesteś? Dlaczego nie powiadomiłaś Wilhelma?
– To wszystko nie ma znaczenia.
– Neluś, trwa wojna, więc... – Zawiesił głos, próbując znaleźć właściwe słowa. – Każdego dnia narażasz swoje życie, wychodząc z domu. Nie dziw się, że się wszyscy o ciebie martwimy.
– Wszyscy? – Prychnęła oburzona.
– Przecież wiesz, co mam na myśli.
– Tomas, to już nie ma znaczenia – jęknęła i znów zaczęła szlochać. – Nic już nie jest ważne. Życie? A po co mam żyć? Dla kogo? Dla Wilego, którego nienawidzę? Jego dom to moje więzienie. Nie wyobrażam sobie takiego życia. Już lepsza śmierć!
– Neluś, co ty pleciesz? – Mocno potrząsnął jej ramieniem, by zmusić ją do odwrócenia się w jego stronę.
– Już nic nie ma sensu... – wydusiła, spoglądając na brata szklistym wzrokiem.
– Przecież wszystko się jeszcze ułoży – przekonywał, patrząc w jej napuchnięte oczy. – Znajdziemy jakiś sposób, by wydostać Iwa z obozu, a i z Wilhelmem jakoś sobie poradzimy. Obiecuję.
– Iwa już nie ma – wyjaśniała matowym głosem.
– Jak to nie ma? Przenieśli go? Ale gdzie? – dopytywał coraz bardziej poirytowany. – Znajdziemy go, zobaczysz.
Nela zadrżała, a potem głośno jęknęła, przyciskając do piersi poduszkę. Jej usta drżały, a oczy zwęziły się w dwie szparki, z których kapały łzy.
– Iwo... – próbowała zebrać się w sobie i wyjaśnić.
– Nie przejmuj się. Znajdziemy kogoś, kto nam pomoże – przerwał jej. – Wciąż jest wiele osób, dla których liczą się pieniądze, musimy tylko do nich dotrzeć.
Nie znosił, gdy cierpiała. Rozumiał jej ból, choć sam jeszcze nie przeżył prawdziwej miłości. Kiedyś nawet pomyślał, żeby Klarę zaprosić do ciastkarni, ale ostatecznie się nie odważył. Obawiał się, że przyjaciółka siostry go wyśmieje. Wiedział, że ona wodzi wzrokiem za Frankiem, choć on traktuje ją jak młodszą siostrę.
– Trzeba cierpliwości. Musisz zbliżyć się do strażników i wyciągnąć z nich informacje...
– Tomas... – przerwała bratu. – To koniec, bo Iwo... Rozstrzelali go dzisiaj... – wyszeptała, a potem skryła twarz w ramionach brata, który przypatrywał jej się tępym wzrokiem.
– Co ty pleciesz? – wydusił ze ściśniętym gardłem.
– Widziałam, jak szli... A później wystrzały...
– Iwo tam był?
Nela jednak nie zdołała nic więcej powiedzieć, bo wezbrana fala żalu rozlała się szeroką strugą, a jej ciało utonęło w morzu łez.