W objęciach mroku - Aneta Krasińska - ebook + audiobook + książka

W objęciach mroku ebook i audiobook

Aneta Krasińska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wyjątkowo mroźna zima 1940 roku dała się we znaki nie tylko żołnierzom walczącym na froncie, ale również ludności cywilnej. Chłód i duże opady śniegu szczególnie dotkliwie odczuli więźniowie obozu w Stutthof, dla których luksusem okazały się szyby w oknach i wiązka słomy rzuconej na klepisko. W takich warunkach niełatwo znaleźć determinację do życia. Nela Meyer, choć ma Iwa niemal na wyciągnięcie ręki, to wciąż jest o krok za rozkazami Hitlera. Każdy dzień staje się walką z coraz bardziej rozpędzoną machiną wojenną, w której życie pojedynczego człowieka nie ma najmniejszego znaczenia. Czy w takim świecie ma prawo tlić się nadzieja na lepsze jutro? I czy tajemnica Franka jest jedyną, która może zhańbić rodzinę Wittów?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 7 min

Lektor: Anna Mrozowska
Oceny
4,7 (180 ocen)
132
45
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne zakończenie wzruszającej trylogii.
10
Dohanna

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Anitagibaspiasecka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca, realistyczna i poruszająca trylogia. Polecam!!!
00
Elisabeth76

Dobrze spędzony czas

Wspaniala 3 tomowa powiesc którà od poczàtku do konca czyta sie jednym tchem, nie mozna odciàgnàc sie od lektury. Goràco polecam
00
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia
00

Popularność




Re­dak­cjaPa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rektaMag­da­lena Świer­czek-Gry­boś
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce© Ein­stock/Ado­be­Stock, An­drey She­vchenko/Ado­be­Stock, Cor­ga­ra­shu/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Aneta Kra­siń­ska, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83292-87-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

***

śmierć za­cza­iła się

przy głę­bo­kim dole

woła sko­wy­tem psów

w bez­ru­chu czasu

ot­chłań wy­peł­nia się

wą­tłym kształ­tem

wy­dep­ta­nych śla­dów

na­ma­lo­wany w wy­obraźni dom

przy­wraca na chwilę

ruch wa­ha­dła

dźwięk mo­net

ogrzał chłód mar­twego ciała

ból wy­ciąga rękę

myli tropy spie­nio­nych fal

cichną ocze­ki­wa­nia

na ob­cej ziemi

wspo­mnie­nia two­rzą nową HI­STO­RIĘ

Agnieszka Kri­zel

Roz­dział I

W mroku

Mróz zło­żył zimny po­ca­łu­nek na bla­dym po­liczku Neli Meyer, która z przy­tknię­tym no­sem do szyby wy­glą­dała przez okno am­bu­la­to­rium w Stut­thof. Choć co chwilę wstrzą­sały nią dresz­cze, nie za­mie­rzała tra­cić czasu na roz­pa­la­nie ognia w piecu. Po­pra­wiła gruby sza­lik za­wią­zany pod szyją i scho­wała kilka ja­snych pu­kli wło­sów pod be­re­tem.

Od wczo­raj nie po­tra­fiła zna­leźć so­bie miej­sca. Nie pa­mię­tała, w jaki spo­sób do­tarła do domu. Ni­czym w tran­sie zwi­nęła się w kłę­bek i całą noc prze­le­żała na ka­na­pie w ba­wialni. Na­wet nie miała siły ode­zwać się do Wil­helma. Pa­trzył na nią zdzi­wiony, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, co ją tak wy­pro­wa­dziło z rów­no­wagi. Py­tał. Do­cie­kał. Du­mał. Wresz­cie roz­draż­niony mil­cze­niem żony trza­snął drzwiami i ze szkla­neczką szkoc­kiej po­czła­pał do sy­pialni, mam­ro­cząc pod no­sem coś o nie­wdzięcz­no­ści.

Nela chuch­nęła na szybę i skost­niałą dło­nią wy­czy­ściła ko­lejny nieco więk­szy frag­ment okna. Do­brze, że dzi­siaj jest sama na dy­żu­rze i nie bę­dzie zmu­szona ni­czego tłu­ma­czyć Ur­suli. Te cią­głe py­ta­nia Niemki o to, jak jej się żyje jako mło­dej mę­żatce, do­pro­wa­dzały ją do szew­skiej pa­sji. Klara to zu­peł­nie co in­nego. Znały się od lat i do nie­dawna trak­to­wały jak sio­stry, dla­tego jej py­ta­jące spoj­rze­nia Nela zno­siła wy­ro­zu­miale, choć naj­chęt­niej w ogóle nie chciałby roz­ma­wiać o swoim za­mąż­pój­ściu. Gdyby nie wspar­cie To­masa, chyba nie wy­trzy­ma­łaby tego, co się działo wo­kół niej. Każ­dej nocy, le­żąc u boku męż­czy­zny, do któ­rego nie czuła ni­czego wię­cej prócz nie­chęci, za­sta­na­wiała się nad prze­wrot­no­ścią losu. Za­nim zdą­żyła na­prawdę po­znać Iwa, już mu­siała o niego wal­czyć. A te­raz... te­raz za­kli­nała rze­czy­wi­stość, łu­dząc się, że zdoła oca­lić uko­cha­nego od śmierci.

Z za­my­śle­nia wy­rwały ją od­głosy uja­da­nia. Wy­prę­żyła się ni­czym struna i ro­zej­rzała się na boki. W od­dali do­strze­gła wy­pro­wa­dza­nych przez bramę jeń­ców. Ze­rwała się z krze­sła, prze­wra­ca­jąc je, i pod­bie­gła do drzwi. Chłód po­ranka ude­rzył w nią z ca­łym im­pe­tem. Nie zwró­ciła na to uwagi, zgrab­nie la­wi­ru­jąc mię­dzy pry­zmami śniegu wy­ty­cza­ją­cymi wą­ską ścieżkę do wej­ścia na te­ren prze­zna­czony dla więź­niów obozu Stut­thof.

Do­sko­nale wi­działa kil­ku­na­stu męż­czyzn truch­ta­ją­cych w stronę lasu. Ich cuch­nące, po­rwane ubra­nia wi­szące na wy­chu­dzo­nych cia­łach kon­tra­sto­wały z le­żą­cym wo­kół bia­łym śnie­giem i sza­rymi mun­du­rami straż­ni­ków po­ga­nia­ją­cych więź­niów.

Nela go­rącz­kowo wy­pa­try­wała Iwa. Wie­działa, że przez tyle mie­sięcy jego szczu­pła i umię­śniona syl­wetka mo­gła ulec zmia­nie, dla­tego chciała po­dejść do­sta­tecz­nie bli­sko, by roz­po­znać twarz uko­cha­nego. Ko­lumna więź­niów w szyb­kim tem­pie zmie­rzała w kie­runku lasu, Nela za­częła więc biec, nie zwa­ża­jąc na to, że spadł jej z głowy gruby weł­niany be­ret. Ten na­gły zryw do­strzegł je­den z psów i te­raz zwró­cił się w kie­runku bie­gną­cej ko­biety. Trzy­ma­jący go na smy­czy es­es­man na­tych­miast szarp­nął nie­sfor­nego owczarka i wy­szedł na spo­tka­nie z pie­lę­gniarką.

Nela zdo­łała roz­po­znać w nim sturm­manna Karla Her­mana, więc nie zwol­niła kroku.

– Le­piej niech pa­nienka wróci do am­bu­la­to­rium – krzyk­nął z da­leka, za­po­mi­na­jąc o tym, że Nela nie­dawno wzięła ślub.

– Chcia­łam tylko... – za­częła, sta­ra­jąc się za­pa­no­wać nad przy­spie­szo­nym od­de­chem. – Chcia­łam spraw­dzić, czy ni­czego nie po­trze­bu­je­cie. – W porę się zre­flek­to­wała, za­ta­ja­jąc praw­dziwy po­wód wyj­ścia na dwór.

– Ar­nold coś tam ma­ru­dził, że ma ja­kieś do­le­gli­wo­ści i dzi­siaj nie chciał przyjść na służbę, ale do­wódca się nie zgo­dził i te­raz wle­cze się tam na końcu. – Po­ka­zał w stronę ko­lumny i moc­niej szarp­nął za smycz, bo pies nie­bez­piecz­nie zbli­żył się do Neli, a ta stru­chlała.

– Może pójdę do niego i za­py­tam, czy nie po­trze­buje po­mocy? – za­pro­po­no­wała ocho­czo, nie od­ry­wa­jąc wzroku od od­da­la­ją­cych się jeń­ców.

– Le­piej nie, bo jesz­cze do­wódca usły­szy i zrobi się chryja – stwier­dził znacz­nie ci­szej i zer­k­nął przez ra­mię, czy nikt nie przy­słu­chuje się ich roz­mo­wie.

– Nie chcę pro­ble­mów, ale skoro sturm­mann Hass rze­czy­wi­ście tak bar­dzo cierpi... – cią­gnęła, chwy­ta­jąc się ostat­niej de­ski ra­tunku.

– Przy­ślę go do pa­nienki, jak skoń­czymy – wy­ja­śnił i w po­śpie­chu od­szedł, by do­go­nić po­zo­sta­łych.

– Ale... – Pró­bo­wała jesz­cze go za­trzy­mać, jed­nak es­es­man już się nie od­wró­cił.

Nela nie spu­ściła wzroku z ko­lumny, do­póki nie znik­nęła jej z pola wi­dze­nia, do końca pró­bu­jąc roz­po­znać po­stać Iwa. Każdy z tych wy­nędz­nia­łych męż­czyzn mógł być jej uko­cha­nym. I każdy, tak jak on, za­słu­gi­wał na to, by żyć. Łzy ście­kały jej po zim­nych po­licz­kach. Zdrę­twiałe ciało za­marło, jakby stra­ciła nad nim kon­trolę. Stała, szczę­ka­jąc zę­bami, i nie wie­działa, co ze sobą po­cząć.

– Co się stało? – Nela usły­szała skądś zna­jomy głos. – Na co cze­kasz? Gdzieś idziesz?

Ko­bieta po­czuła, że ktoś do­tknął jej ra­mie­nia i od­ru­chowo spoj­rzała w tym kie­runku. Do­piero po chwili roz­po­znała za­sy­pu­jącą ją py­ta­niami Ur­sulę.

– Dla­czego wy­cho­dzisz nie­za­pięta i z gołą głową? Chcesz się prze­zię­bić? Jesz­cze tego nam bra­kuje, że­byś się roz­cho­ro­wała! Kto wtedy bę­dzie mi po­ma­gał w am­bu­la­to­rium? A prze­cież sama nie dam so­bie ze wszyst­kim rady – gde­rała, za­pi­na­jąc palto Neli. – Chodź do środka – za­rzą­dziła i lekko po­pchnęła ko­le­żankę. – Tam wi­dzę twój be­ret. Ktoś za­słabł, że tak pę­dzi­łaś?

Nela po­woli ski­nęła głową, nie mo­gąc wy­du­sić słowa. Mu­siała się opa­no­wać, bo w in­nym ra­zie ścią­gnie na sie­bie nie­po­trzebną falę ko­lej­nych py­tań. Tym­cza­sem Ur­sula tłu­ma­czyła, nie zwra­ca­jąc uwagi na mil­cze­nie Neli:

– Mia­łam dzi­siaj nie wy­ściu­bić nosa z domu, bo to prze­klęte mro­zi­sko nie od­pusz­cza, ale przed świ­tem przy­bie­gła do nas są­siadka, która mocno roz­ha­ra­tała so­bie rękę, kiedy kro­iła chleb na śnia­da­nie. Za­ban­da­żo­wa­łam jej ranę, ale po­my­śla­łam, że przy­da­łaby się też jo­dyna, bo to głę­bo­kie roz­cię­cie, więc się ubra­łam i je­stem.

Wła­śnie do­tarły do am­bu­la­to­rium, gdy skoń­czyła opo­wia­dać.

– A co tu tak zimno jak w gro­bowcu? – zwró­ciła uwagę Ur­sula po wej­ściu do środka.

– Nie zdą­ży­łam roz­pa­lić.

– Na­prawdę się po­cho­ru­jesz, je­śli nie za­czniesz my­śleć rów­nież o so­bie – psio­czyła, wrzu­ca­jąc do że­liw­nego pie­cyka kilka drob­nych ga­łą­zek, by roz­nie­cić ogień. – Mu­sisz się na­pić go­rą­cej her­baty.

Nela nie zdjęła okry­cia, tylko usia­dła i znów wpa­try­wała się w wi­dok za oknem. Ur­sula przez cały czas coś mó­wiła i krzą­tała się po po­miesz­cze­niu, ale ta jej nie słu­chała. Jej my­śli znaj­do­wały się w zu­peł­nie in­nym miej­scu. Znów oczyma wy­obraźni wi­działa Iwa w swoim ogro­dzie, gdzie po raz pierw­szy przy­znał, że dużo dla niego zna­czy. To wtedy od­wa­żyła się sama przed sobą przy­znać, że ten męż­czy­zna nie jest jej obo­jętny. Ow­szem, za każ­dym ra­zem, gdy prze­by­wała w jego to­wa­rzy­stwie, czas za­czy­nał wol­niej pły­nąć, a ona roz­ko­szo­wała się ich wspólną roz­mową i śmie­chem. Z Iwem do­strze­gała ko­lory ży­cia, o któ­rych ist­nie­niu nie wie­działa.

Gło­śny huk kil­ku­dzie­się­ciu wy­strza­łów wy­rwał ją z za­my­śle­nia i spra­wił, że pod­sko­czyła na krze­śle. Nie miała wąt­pli­wo­ści, co się wy­da­rzyło. Jej serce roz­pa­dło się na ty­siące ka­wa­łecz­ków.

– Co to? – za­in­te­re­so­wała się Ur­sula, w osłu­pie­niu pa­trząc na ko­le­żankę.

– Wy­rok – od­parła ci­cho i bez sił opa­dała na krze­sło.

Ur­sula po­de­szła i ob­jęła Nelę ra­nie­niem, mocno ją tu­ląc. Czuła drże­nie jej ciała, myl­nie przy­pi­su­jąc je pa­nu­ją­cemu w am­bu­la­to­rium chło­dowi.

– Za chwilę na­pi­jesz się go­rą­cej her­batki z lipy, ale naj­pierw mu­sisz mi przy­siąc, że prze­sta­niesz się tak ka­to­wać – po­wie­działa Ur­sula. – Je­ste­śmy pie­lę­gniar­kami i mu­simy po­ma­gać lu­dziom, ale nie mo­żemy brać do sie­bie tego, co się z nimi dzieje. To nie na­sza wina, że ci lu­dzie spi­skują prze­ciwko nam, a na­sze sądy ich ska­zują. Ja wiem, że masz do­bre serce i mnie też jest żal, że lu­dzie umie­rają, ale jest wojna i z dwojga złego wolę, żeby to nasi chłopcy prze­żyli – wy­ja­śniła i po­kle­pała ko­le­żankę po ple­cach, po czym ode­szła, by na­sy­pać kwia­tów lipy do gli­nia­nych gar­nusz­ków.

Kiedy woda się za­go­to­wała, Ur­sula za­pa­rzyła ziółka, a po­tem scho­wała do kie­szeni małą bu­te­leczkę z jo­dyną. W tym cza­sie opo­wie­działa hi­sto­rię ży­cia ska­le­czo­nej są­siadki i jej ro­dziny dwa po­ko­le­nia wstecz. Nela od czasu do czasu ki­wała głową, nie przy­wią­zu­jąc uwagi do żad­nego z wy­po­wie­dzia­nych zdań. Ma­rzyła o tym, by stąd uciec, scho­wać się gdzieś da­leko od obozu i za­po­mnieć o woj­nie i o do­tych­cza­so­wym ży­ciu. Ileż by dała, by cof­nąć czas i wraz z To­ma­sem wy­je­chać do Pa­ryża. Może stam­tąd mo­gliby uciec do Ame­ryki. Te­raz, gdy o tym my­ślała, zda­wało jej się, że mi­nęły wieki od chwili, gdy wraz z bra­tem bro­dziła w szu­wa­rach w po­bliżu Stut­thof w po­szu­ki­wa­niu miejsc war­tych uwiecz­nie­nia na ob­ra­zach. Wtedy nie za­sta­na­wiała się, co może na­stą­pić na­za­jutrz. Nie mar­twiła się o ży­cie swoje i in­nych. Nie do po­my­śle­nia zda­wało jej się to, że przyj­dzie jej okła­my­wać ro­dzi­ców i ma­ni­pu­lo­wać Wil­hel­mem, by prze­trwać w rze­czy­wi­sto­ści, która każ­dego dnia ją za­ska­ki­wała, od­sła­nia­jąc co­raz strasz­niej­sze ob­li­cze.

– Mu­szę już le­cieć – pod­su­mo­wała Ur­sula, cmok­nęła ko­le­żankę w po­li­czek i wy­bie­gła na mróz, po­zo­sta­wia­jąc Nelę z kub­kiem na­paru.

Gdy wy­piła resztkę li­po­wej her­batki, wstała, bo zro­biło jej się cie­pło. Zdjęła palto i od­wie­siła, a po­tem znów usa­do­wiła się na krze­śle i wpa­try­wała w od­da­lone drzewa. Wresz­cie do­strze­gła wra­ca­ją­cych z lasu es­es­ma­nów. Tym ra­zem nie było z nimi jeń­ców. Dwa psy ocho­czo wę­szyły i od czasu do czasu po­szcze­ki­wały. Je­den ze straż­ni­ków odłą­czył się od reszty i skrę­cił w stronę am­bu­la­to­rium. Nela szybko prze­tarła oczy, jakby chciała prze­gnać całe zwąt­pie­nie, i pod­bie­gła do drzwi. Wie­działa, że to ostat­nia szansa i musi zro­bić wszystko, by ją wła­ści­wie wy­ko­rzy­stać. Chwy­ciła klamkę i otwo­rzyła drzwi, prze­pusz­cza­jąc w nich sturm­manna Hassa.

– Je­stem – ob­wie­ścił, jakby tego nie do­strze­gła. – Karl mó­wił, że bar­dzo się pani mną prze­jęła. – Mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo.

Pie­lę­gniarka nie­udol­nie się uśmiech­nęła, si­ląc się na uprzej­mość.

– Wiem, że sturm­mann cierpi.

– Praw­dziwi męż­czyźni mu­szą być silni, zwłasz­cza gdy trwa wojna – od­parł but­nie. – Ale to cho­ler­stwo nie daje o so­bie za­po­mnieć – sark­nął, ostroż­nie sia­da­jąc.

– Od razu przy­niosę maść, a sturm­mann niech po­łoży się na ko­zetce i po­każe mi ranę – za­de­cy­do­wała, nie chcąc prze­dłu­żać tej wi­zyty.

Straż­nik po­słusz­nie wy­ko­nał po­le­ce­nie i z opusz­czo­nymi spodniami cze­kał na zmianę opa­trunku. Nela na­szy­ko­wała czy­stą gazę i spoj­rzała na ranę. Wpraw­nym okiem oce­niła, że zmiana na skó­rze wy­gląda nieco le­piej niż wczo­raj, ale po­trzeba jesz­cze kilku dni, by się wy­go­iła.

– Jesz­cze raz na­le­gam, by sturm­mann nieco od­po­czął i za­dbał o sie­bie.

– Złego li­cho nie weź­mie – prych­nął, od­wró­ciw­szy głowę do ściany, by ukryć ma­lu­jący się na jego twa­rzy ból spo­wo­do­wany od­ka­ża­niem rany. – A dzi­siaj nie było szansy na wy­mówki.

Po­czuła silne dła­wie­nie w gar­dle. Do­sko­nale wie­działa, co ten czło­wiek ma na my­śli, i znów oczyma wy­obraźni do­strze­gła wy­nędz­niałe ob­li­cze Iwa, o któ­rym od wczo­raj nie po­tra­fiła za­po­mnieć. Od­da­łaby wszystko, by móc się do niego przy­tu­lić i wy­szep­tać mu do ucha, że już wszystko do­brze. Głos roz­sądku pod­po­wia­dał jej, że wię­cej może nie mieć szansy, by uzy­skać in­for­ma­cje. Mu­siała się prze­móc i dzia­łać.

– A cóż to ta­kiego waż­nego, że i zdro­wie trzeba na­ra­żać? – ode­zwała się ci­cho, sta­ra­jąc się, by jej głos brzmiał na­tu­ral­nie.

– Toż to dzi­siaj za­czę­li­śmy po­rządki – oświad­czył enig­ma­tycz­nie. – Pierw­sze koty za płoty, a da­lej już pój­dzie le­piej.

– Co to za po­rządki? – Za­marła.

– Ktoś mu­siał wy­ko­nać wy­rok na pol­skich szu­jach. Do­sta­tecz­nie długo zwle­ka­li­śmy, a tego ele­mentu wciąż przy­bywa.

Dło­nie Neli za­drżały, przez co zbyt mocno do­tknęła rany. Pa­cjent jęk­nął i spoj­rzał na nią z wy­rzu­tem. Lekko dy­gnęła i spró­bo­wała się uśmiech­nąć w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście. Przez mo­ment po­czuła nie­od­partą ochotę spra­wie­nia mu o wiele więk­szego bólu niż ten. Może w ten spo­sób uśmie­rzy­łaby wła­sne cier­pie­nie, z któ­rym nie po­tra­fiła so­bie po­ra­dzić.

– To wszystko? – Z za­my­śle­nia wy­rwał ją nieco moc­niej­szy niż przed chwilą głos Hassa.

– Se­kundę i bę­dzie go­towe – od­parła, zmu­sza­jąc swój umysł do my­śle­nia. – Czy to ci sami, co wczo­raj byli w le­sie? – od­wa­żyła się wy­po­wie­dzieć py­ta­nie na głos.

– Co z tego, że wczo­raj wy­ko­pali dół, jak dzi­siaj to my mu­sie­li­śmy go za­sy­pać – wy­ja­śnił obu­rzony. – A jak kwi­czeli, jak do niego wpa­dali. – Za­chi­cho­tał. – Szczę­ściem dwu­dzie­stu trzech pol­skich po­pa­prań­ców mniej na tej ziemi.

Nela miała wra­że­nie, że jej ciało zdrę­twiało. Me­cha­nicz­nie odło­żyła maść i zła­pała się stołu, by nie upaść.

– Coś się dzieje? – za­in­te­re­so­wał się Hass, na­cią­ga­jąc spodnie. – Może ja­kie cho­rób­sko się przy­pa­łę­tało? Ta po­goda się na nas uwzięła.

Po­krę­ciła głową, nie po­tra­fiąc wy­do­być z sie­bie głosu. Wie­działa, że to ko­niec. Ko­niec jej ma­rzeń, pla­nów i na­dziei na wspólną przy­szłość z Iwem. Zo­stała sama po­śród lu­dzi, któ­rych po­stę­po­wa­nia nie ro­zu­miała, a od tej chwili wręcz ich nie­na­wi­dziła. Nie poj­mo­wała tego, co nimi kie­ro­wało. Wie­działa jedno: jej ży­cie stra­ciło sens. Sły­szała głos Hassa, ale nie po­tra­fiła wy­ło­wić zna­cze­nia po­szcze­gól­nych słów. Nie chciała pa­trzeć w twarz mor­dercy Iwa. Jej od­dech stał się krótki i choć łap­czy­wie ła­pała po­wie­trze, to wciąż jej go bra­ko­wało. Wresz­cie wy­bie­gła na dwór i przy­kuc­nęła. Ciężko dy­szała, jakby do­piero co po­ko­nała kil­ku­ki­lo­me­trową trasę bez chwili od­po­czynku. Nie przy­wią­zy­wała uwagi do Hassa pró­bu­ją­cego do­wie­dzieć się, co wła­śnie za­szło, że jej za­cho­wa­nie tak na­gle ule­gło zmia­nie.

– Pro­szę już iść – prze­mo­gła się, by się ode­zwać. – Pro­szę iść, sturm­mann – na­le­gała.

Hass po­pra­wił mun­dur i moc­niej na­cią­gnął czapkę na głowę, a po­tem za­sa­lu­to­wał i od­szedł w stronę głów­nej bramy.

Gdy tylko jego kroki umil­kły, Nela wró­ciła do am­bu­la­to­rium, chwy­ciła palto i be­ret, bo zdą­żyła zmar­z­nąć. Póź­niej, nie za­wra­ca­jąc so­bie głowy za­mknię­ciem drzwi na klucz, po­bie­gła w stronę dworca ko­le­jo­wego. Nie oglą­dała się za sie­bie. Nie za­mie­rzała kie­dy­kol­wiek tu­taj wró­cić. Do­piero kiedy za­bra­kło jej tchu, a pod że­brami po­czuła mocne ukłu­cie, za­trzy­mała się i zgięła wpół. Z ca­łych sił za­ci­snęła po­wieki. Wów­czas uj­rzała Iwa. Śmiał się, przy­ci­ska­jąc jej dło­nie do cie­płych ust. W pew­nej chwili upadł, a z jego rany po­strza­ło­wej na skroni są­czyła się krew. Oliw­kowe oczy wciąż błysz­czały, a usta szep­tały jej imię. Nie wie­dzieć kiedy wy­bu­chła pła­czem. Cia­łem wstrzą­sały spa­zmy, a ona nie po­tra­fiła prze­stać my­śleć o uko­cha­nym.

Nie miała po­ję­cia, w jaki spo­sób do­tarła na sta­cję i zdo­łała wsiąść do wa­gonu. Ob­razy wi­dziane za oknem zle­wały się w je­den. Do­piero gdy usły­szała głos kon­duk­tora in­for­mu­ją­cego, że do­jeż­dżają do Dan­zig, ock­nęła się i pod­nio­sła z miej­sca. Prze­su­nęła się w stronę drzwi i za­cze­kała, aż ma­szy­ni­sta za­cią­gnie ha­mu­lec. Po­tem wy­sia­dła na pe­ron i ze ści­śnię­tym gar­dłem po­wle­kła się w kie­runku wyj­ścia z dworca. Nie my­śląc o tym, do­kąd zmie­rza, snuła się uli­cami mia­sta. Nie miała po­ję­cia, jak długo się włó­czyła, nie roz­po­zna­jąc mia­sta, w któ­rym przy­szła na świat i do­ra­stała. Ani razu nie usły­szała in­nego ję­zyka niż nie­miecki. Dłu­gie czer­wone flagi z czar­nym sym­bo­lem na­zi­stow­skich Nie­miec ło­po­tały na wie­trze, przy­po­mi­na­jąc o przy­na­leż­no­ści bu­dyn­ków pań­stwo­wych do Rze­szy.

Gdy za­częło zmierz­chać, Nela zo­rien­to­wała się, że stoi pod ro­dzin­nym do­mem. Mi­nęła furtkę i we­szła na ga­nek. Drżąc z zimna i zmę­cze­nia otwo­rzyła drzwi i nie­mal bez sił wsu­nęła się od środka. Ni­kogo nie do­strze­gła w ko­ry­ta­rzu, po­czła­pała więc na pię­tro. Po­tem za­mknęła za sobą drzwi i upa­dła na łóżko. Za­szlo­chała w po­duszkę, gry­ząc ją z ca­łych sił. Tak bar­dzo pra­gnęła, by to wszystko, co się od kilku mie­sięcy działo wo­kół niej, oka­zało się snem, z któ­rego za chwilę wresz­cie się obu­dzi.

Stra­ciła ra­chubę czasu. Nie czuła głodu, choć od wczo­raj ni­czego nie miała w ustach. Jej ciało zda­wało się tak cięż­kie, że nie po­tra­fiła się po­dźwi­gnąć. Le­żała zwi­nięta w kłę­bek. Za­ci­snęła za­czer­wie­nione po­wieki i wciąż szlo­cha­jąc, po­wró­ciła my­ślami do chwil, gdy opie­ko­wała się Iwem w szpi­talu. Do­sko­nale pa­mię­tała każdą roz­mowę. Młody męż­czy­zna fa­scy­no­wał ją swoją otwar­to­ścią i by­stro­ścią umy­słu. Póź­niej wie­lo­krot­nie dzi­wiła się, że nie do­strze­gła tego, co tak na­prawdę działo się w Dan­zig. Kie­dyś nie wi­działa po­działu spo­łe­czeń­stwa. I na­gle za­częło ją to kłuć w oczy. Z nie­do­wie­rza­niem po­krę­ciła głową na to wspo­mnie­nie. Żyła, nie do­strze­ga­jąc rze­czy­wi­sto­ści, a te­raz owa rze­czy­wi­stość z niej za­drwiła.

Nie­spo­dzie­wa­nie ktoś pchnął drzwi i wszedł do po­koju Neli. Ko­bieta drgnęła prze­stra­szona.

– Jest tu kto? – ode­zwał się To­mas.

– To tylko ja – od­parła ci­cho.

– Nela? Co tu­taj ro­bisz? – do­py­ty­wał, pod­cho­dząc do łóżka. – Wili dzwo­nił już trzy razy, bo mar­twi się, że nie do­tar­łaś do wa­szego miesz­ka­nia.

– To nie jest moje miesz­ka­nie – oświad­czyła drżą­cymi ustami.

– Wiem, wiem, ale tak mi się po­wie­działo. Ja rów­nież ba­łem się, że coś ci się stało.

– To nie jest mój dom – po­wtó­rzyła. – I nic mnie on nie ob­cho­dzi.

To­mas przy­siadł na łóżku, włą­czył lampkę nocną i do­tknął ra­mie­nia sio­stry.

– Co się stało? Nikt nie wie, że tu­taj je­steś? Dla­czego nie po­wia­do­mi­łaś Wil­helma?

– To wszystko nie ma zna­cze­nia.

– Ne­luś, trwa wojna, więc... – Za­wie­sił głos, pró­bu­jąc zna­leźć wła­ściwe słowa. – Każ­dego dnia na­ra­żasz swoje ży­cie, wy­cho­dząc z domu. Nie dziw się, że się wszy­scy o cie­bie mar­twimy.

– Wszy­scy? – Prych­nęła obu­rzona.

– Prze­cież wiesz, co mam na my­śli.

– To­mas, to już nie ma zna­cze­nia – jęk­nęła i znów za­częła szlo­chać. – Nic już nie jest ważne. Ży­cie? A po co mam żyć? Dla kogo? Dla Wi­lego, któ­rego nie­na­wi­dzę? Jego dom to moje wię­zie­nie. Nie wy­obra­żam so­bie ta­kiego ży­cia. Już lep­sza śmierć!

– Ne­luś, co ty ple­ciesz? – Mocno po­trzą­snął jej ra­mie­niem, by zmu­sić ją do od­wró­ce­nia się w jego stronę.

– Już nic nie ma sensu... – wy­du­siła, spo­glą­da­jąc na brata szkli­stym wzro­kiem.

– Prze­cież wszystko się jesz­cze ułoży – prze­ko­ny­wał, pa­trząc w jej na­puch­nięte oczy. – Znaj­dziemy ja­kiś spo­sób, by wy­do­stać Iwa z obozu, a i z Wil­hel­mem ja­koś so­bie po­ra­dzimy. Obie­cuję.

– Iwa już nie ma – wy­ja­śniała ma­to­wym gło­sem.

– Jak to nie ma? Prze­nie­śli go? Ale gdzie? – do­py­ty­wał co­raz bar­dziej po­iry­to­wany. – Znaj­dziemy go, zo­ba­czysz.

Nela za­drżała, a po­tem gło­śno jęk­nęła, przy­ci­ska­jąc do piersi po­duszkę. Jej usta drżały, a oczy zwę­ziły się w dwie szparki, z któ­rych ka­pały łzy.

– Iwo... – pró­bo­wała ze­brać się w so­bie i wy­ja­śnić.

– Nie przej­muj się. Znaj­dziemy ko­goś, kto nam po­może – prze­rwał jej. – Wciąż jest wiele osób, dla któ­rych li­czą się pie­nią­dze, mu­simy tylko do nich do­trzeć.

Nie zno­sił, gdy cier­piała. Ro­zu­miał jej ból, choć sam jesz­cze nie prze­żył praw­dzi­wej mi­ło­ści. Kie­dyś na­wet po­my­ślał, żeby Klarę za­pro­sić do ciast­karni, ale osta­tecz­nie się nie od­wa­żył. Oba­wiał się, że przy­ja­ciółka sio­stry go wy­śmieje. Wie­dział, że ona wo­dzi wzro­kiem za Fran­kiem, choć on trak­tuje ją jak młod­szą sio­strę.

– Trzeba cier­pli­wo­ści. Mu­sisz zbli­żyć się do straż­ni­ków i wy­cią­gnąć z nich in­for­ma­cje...

– To­mas... – prze­rwała bratu. – To ko­niec, bo Iwo... Roz­strze­lali go dzi­siaj... – wy­szep­tała, a po­tem skryła twarz w ra­mio­nach brata, który przy­pa­try­wał jej się tę­pym wzro­kiem.

– Co ty ple­ciesz? – wy­du­sił ze ści­śnię­tym gar­dłem.

– Wi­dzia­łam, jak szli... A póź­niej wy­strzały...

– Iwo tam był?

Nela jed­nak nie zdo­łała nic wię­cej po­wie­dzieć, bo wez­brana fala żalu roz­lała się sze­roką strugą, a jej ciało uto­nęło w mo­rzu łez.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki