Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łódź okresu międzywojennego to mozaika społeczna złożona z czterech narodowości. Polacy mieszkają obok Żydów, Niemców i Rosjan. Koegzystencja tak różnych kulturowo, tradycyjnie i religijnie łodzian prowadzi do rywalizacji i waśni, ale i współpracy czy wzajemnej pomocy.
Matylda mieszka we wsi dołączonej do rozrastającej się Łodzi. Bardzo ją cieszy powrót ukochanego ojca z Wielkiej Wojny. Niestety wkrótce los zsyła śmierć na ich rodzinę i dziewczynie przyjdzie się mierzyć z cierpieniem, samotnością i ciężką pracą na roli.
Spotkanie z dystyngowaną Niemką zmienia jej życie i otwiera drzwi do nieznanego jej świata, a wsparcie przyjaciela żydowskiego pochodzenia utwierdza ją w przekonaniu, że wybrała właściwą drogę.
Aneta Krasińska powraca z nową powieścią, w której historia jest tłem dla prawdziwych emocji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym
Pod niebo inni wynoszą,
A ja Łódź wolę! Jej brud i dym
Szczęściem mi są i rozkoszą![1]
Prolog
Wiatr przeszłości smagał twarze powracających z czteroletniej wojny, która obnażyła swoje okrutne oblicze, nierzadko stawiając brata przeciwko bratu, sąsiada przeciwko sąsiadowi. Szkarłatna krew wsiąkała w ziemię, po której niegdyś stąpali ich dziadowie, a przez ostatnie sto dwadzieścia trzy lata wydzierali ją sobie z dłoni trzej zaborcy.
Nikt nie miał pewności, jak będzie wyglądało nowe życie, ale najważniejsza była nadzieja tląca się w sercach milionów Polaków. Owa nadzieja pchała żołnierzy do domów, choć nie byli pewni, czy one nadal pozostaną w granicach II Rzeczpospolitej. O tym decydowali politycy i ich umiejętności twardych pertraktacji. Tego Polacy oczekiwali od Piłsudskiego. Pokładane w nim nadzieje dotyczyły organizacji życia gospodarczego i politycznego, które należało stworzyć na nowo. Duże dysproporcje między poszczególnymi regionami kraju zarządzanego przez zaborców mogły stanowić paliwo dla walk bratobójczych, a to popchnęłoby ojczyznę w przepaść i na długie lata zahamowało i tak już opóźnione reformy.
W całej Polsce potrzeba było dużego kapitału, przemyślanych planów rozwoju gospodarczego, ale przede wszystkim rąk do pracy i entuzjazmu w sercach wolnych ludzi. W wielu miastach, miasteczkach i na wsiach lada moment mieli obudzić się z letargu budowniczowie, kupcy i fabrykanci. Każdy miał szansę zaistnieć i zagospodarować przestrzeń, o której wcześniej mógł tylko potajemnie marzyć.
Dzięki tym rojeniom i determinacji miasto położone w centrum Polski nabrało nowego kształtu i wymiaru, a nowoczesność już wkrótce miała się przenikać z tradycją i przez długie lata stanowić serce miarowo pulsujące energią przesyłaną do pozostałych miast ojczyzny.
Łódź z dnia na dzień coraz odważniej udowadniała swój potencjał i bez wahania wykorzystała go w dwudziestoleciu międzywojennym. Kto wie, jak potoczyłyby się losy miasta, gdyby nie wybuch drugiej wojny światowej...
Rozdział I
1918 rok
Antoni Daszkowski pochylił się, stawiając opór silnemu wiatrowi, który uparcie rozchylał poły jego długiego wojskowego płaszcza. Wciągnięta głęboko na głowę czapka nie osłaniała uszu, dlatego wokół szyi zawinął dwie onuce, które szczęściem trzymał w plecaku. Buty, choć na wysokich zelówkach, to po jesiennych ulewach zaczęły przepuszczać wilgoć. Przez to Antoni cały czas czuł przejmujący chłód rozchodzący się po całym ciele.
Zadarł głowę i zmrużył oczy, by nieco wyostrzyć obraz. Widok szarych pól rozciągających się, gdzie okiem sięgnąć, napawał go przemożną radością. Tęsknił do tych zielonych łąk, do tych skib ziemi, którą przez tyle wiosen nawoził, orał i obsiewał. Myliłby się ten, kto szukałby u niego majątku. Owszem miał pięć mórg ziemi do obrobienia, ale też do wykarmienia dwóch braci, którzy zamiast pracować w polu, wynieśli się do miasta i znaleźli robotę w piekarni, a coroczną spłatę ojcowizny przyjmowali w postaci wozu ziemniaków i drugiego – pszenicy. Najważniejsza jednak była jego rodzina, którą stworzył dzięki pięknej Teresce mieszkającej w Henrykowie – wsi graniczącej z Antoniewem Stokowskim, w którym od kilku pokoleń żyli jego przodkowie.
Kiedy po raz pierwszy ujrzał dziewczynę na odpuście pod kościołem, poczuł, jakby ta piękność przyciągała go do siebie. Jej długie, misternie splecione warkocze, upięte na czubku głowy, wabiły wzrok, a rumiane policzki i lśniące czekoladowe oczy wzbudzały zaufanie. Biała bluzka, z głębokim dekoltem obszytym ręcznie robioną koronką, śmiało eksponowała jędrne piersi Tereski, na których z dumą nosiła duże czerwone korale podskakujące przy każdym jej ruchu. Długa kwiecista spódnica skrywała resztę krągłości dziewczyny. A nad tym wszystkim dominował uśmiech. Szczery. Nieco naiwny uśmiech nastoletniej panienki, do której smalił cholewki niejeden parobek. Ona jednak wiedziała, że ojciec nie zezwoli jej wyjść za gołodupca. Pozwalała więc przynosić sobie bukiety polnych kwiatów czy kawałki sękacza, który od dziecka uwielbiała, ale żadnemu z zalotników nie dawała złudnych nadziei.
Głośno skrzeczące wrony zerwały się z nagich drzew rosnących przy ubitym trakcie i na moment wyrwały Antoniego z rozmyślań. Stalowe chmury niemal dotykały ziemi. W listopadowym powietrzu czuć było mróz. Wzmagający się wiatr potęgował odczucie nieprzyjemnego chłodu. Jeszcze kilka wiorst i odzyska swoje dawne życie: ukochaną żonę i czworo urwisów, które pozostawił, zaciągając się do legionów polskich. Oczyma wyobraźni ujrzał swoją maleńką córeczkę, którą tak mocno obejmował, zanim nie poszedł walczyć o ojczyznę, że aż spojrzała na niego wystraszona. Wówczas nie przypuszczał, że Matyldzia tyle razy da mu powód, by chciał żyć.
Czuł się odpowiedzialny za przyszłość swojej rodziny, dlatego poszedł walczyć. Dziwiło go, że Terenia tego nie rozumiała. Płakała, gdy powiedział jej, że ma przydział do brygady strzelców. Ale on czuł, że to właśnie ten moment, gdy musi udowodnić swoją miłość do rodziny. Jego dzieci zasługiwały na życie w niepodległym kraju. Był to też winien swojemu pradziadowi, który jako jeden z nielicznych chłopów brał udział w powstaniu. Sam nie walczył, ale pełnił rolę emisariusza pomiędzy zaborem rosyjskim i pruskim. Dobrze znał obydwa języki, a szacunek, jakim go darzyli szlachta i chłopi, zaowocował przydzieleniem mu tak ważnej i niebezpiecznej roli posłańca. Dziadek nieraz opowiadał małemu Antosiowi, jak przemykał polnymi ścieżkami, aby tylko zdążyć na czas dostarczyć niezmiernie ważne informacje o uzbrojeniu wojsk zaborców czy ich przemieszczaniu się na nowe pozycje. Dziadek, po którym Antoni odziedziczył imię, szanował historię. Rozumiał, czym się skończy przejęcie ziemi przez chłopów. Wiele godzin spędził na tłumaczeniu im, że nie zdołają się utrzymać, obrabiając niewielki zagon. Na początku nikt go nie słuchał, ale kiedy przyszło co do czego, a głód zaczął zaglądać w oczy niejednej rodzinie, w której nie brakowało gęb do wykarmienia, większość mieszkańców poszła po rozum do głowy i posłuchała rad Antoniego, łącząc pola i wspólnie je obrabiając. Plony znacznie wzrosły i łatwiej było zapewnić żywność rodzinom. To dzięki swojej mądrości i zaradności Antoni senior posiadał sporą, jak na owe czasy, działkę, a teraz Antoni junior mógł się cieszyć całym areałem.
Daszkowski poprawił ciążący mu na ramionach plecak i głęboko westchnął, bo już nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zobaczy najbliższych i porwie w ramiona ukochaną. Terenia była miłością jego życia. Tyle razy w czasie swojej dwuletniej tułaczki wojennej śnił o jej krągłościach. Uwielbiał dotykać jej aksamitnej skóry. Kiedy wodził palcami wokół jej piersi i słyszał, jak jego żona wzdycha, czuł, jakby cały świat przestawał istnieć. Liczyło się tylko tu i teraz. Zapach jej świeżo umytego mydłem ciała, mieszający się z unoszącym się nad nimi podnieceniem, zapierał dech w piersiach i powodował, że zachłannie łapali powietrze, jakby miało go za moment zabraknąć. O takiej miłości marzył, będąc młodym chłopakiem, choć patrząc na swoich rodziców, nie miał pewności, czy tak silne uczucia istnieją. Dzisiaj wiedział, że pożądanie jest jedną z części składowych miłości. Miłości, która dawała siłę w chwilach zwątpienia. Miłości, bez której nie wyobrażał sobie życia. Miłości, która teraz wypełniała jego trzewia i niemal w nim kipiała.
Przyspieszył kroku, by zdążyć dojść do wsi przed nocą. Znowu zaczęło padać. Krople deszczu spływały po jego młodej, bo ledwie trzydziestoletniej twarzy. I choć mogło wyglądać, że płacze, to on śmiał się na samą myśl o tym, że za chwilę wyściska najbliższych. Ta myśl dodała mu skrzydeł. Nie bacząc na wiatr i deszcz chłostający mu twarz, przyspieszył. Wkrótce jednak musiał zwolnić, bo rozmoczony trakt niemal zasysał jego stopy. Antoni desperacko usiłował narzucić marszowe tempo znane mu z wojska, niestety natura wygrywała tę rozgrywkę.
Po kilku godzinach wszedł wreszcie na ogrodzone równymi sztachetami podwórko i choć było ciemno, to usiłował dojrzeć, co się zmieniło w obejściu. Niemal natychmiast zarejestrował stojący pod stodołą wóz, który powinien być schowany. Najwidoczniej też silny wiatr otworzył wąskie drzwi wycięte we wrotach stodoły, bo głośno łomotały. Doskoczył do nich i je domknął. Z rezygnacją spojrzał na mokry wóz. Jednak wstawienie go do stodoły wymagałoby nieco więcej czasu i siły, a tego ostatniego naprawdę mu brakowało. Wbrew sobie poczłapał w stronę drewnianego domu, obiecując sobie, że jutro z samego rana wepchnie wóz na swoje miejsce.
Drżącą dłonią nacisnął klamkę. Drzwi przyjaźnie zaskrzypiały i ciepło z paleniska niemal natychmiast otworzyło przed nim swoje ramiona. Zrobił dwa kroki z sieni i znalazł się w niewielkiej izbie, gdzie na wprost drzwi stała duża kuchnia, w której buchał ogień. Na środku mieszkania ustawiono solidny stół nakryty do kolacji. Wokół niego siedziało czworo dzieci nerwowo postukujących drewnianymi łyżkami. Ich twarze zwrócone były w stronę kobiety, która trzymając dużą miskę z zupą, odwróciła się i zamarła.
Była przekonana, że umysł płata jej figle. Dałaby wszystko, żeby to, co widziała, okazało się prawdą. Kilka razy zamrugała, ale obraz nie zniknął.
– Antoś? – spytała niepewnym głosem. – Antoni?
Twarze dzieci jak na komendę zwróciły się w stronę drzwi.
– Tatuś? – odezwała się równie niepewnym głosem najstarsza córka Antoniego, Matylda, i nie czekając na odpowiedź, poderwała się z krzesła, niemal je przewracając.
Gdy dopadła do ojca, nie zważała na jego przesiąknięty deszczem mundur. Jego chłód i wilgoć klejąca się do jej delikatnych policzków wzmagały przeświadczenie, że oto człowiek, za którym tak bardzo tęskniła, wreszcie powrócił. Nie przeszkadzało jej, że reszta rodzeństwa tuląca się do ojca, przyciska ją jeszcze mocniej do jego mokrego ubrania. Z uśmiechem na twarzy zerknęła w górę. Jego długo niegolony ciemny zarost dodawał mu lat, ale wymizerowana twarz jaśniała radością. Matylda dostrzegła coś jeszcze i choć była za młoda, by zrozumieć, co to takiego, to ten moment utkwił jej w pamięci na długo. Szare oczy ojca błyszczały, gdy patrzył na jej matkę, a powietrze wokół nich zdawało się ciężkie, przepełnione niewypowiedzianymi emocjami. Dziewczyna opuściła wzrok, jakby rozumiała, że nie powinna odbierać rodzicom tej chwili powitania i jeszcze mocniej objęła ojca w pasie. Mogłaby tak stać do rana. Uwielbiała, gdy nosił ją na barana. Kochała za to, że po raz pierwszy wsadził ją na konia i wziął na przejażdżkę. Później wiele razy pozwalał jej jeździć na oklep, gdy prowadził ich ogiera na pole, gdzie zaprzęgał go do bron czy pługa. Wiedziała, dlaczego pozwalał jej na więcej niż jej trzem młodszym braciom – ciągle powtarzał jej, że jest tak śliczna, jak mama, na którą mógł patrzeć godzinami.
Kilka razy podsłuchała, jak mama głośno wzdychała, gdy tato cmokał ją i szeptał jej coś do ucha. Choć sypiali w dużej izbie, to odgłosy ich nocnych poczynań słychać było nawet w drugim końcu pomieszczenia.
– Nareszcie – powtarzała Teresa, nie mogąc oderwać się od męża. – Już myślałam... – zaczęła, ale przerwała, głośno przełykając ślinę. – Tak bardzo marzyłam o tej chwili, ale bałam się, że ona nie nastąpi...
– Wojna skończona i moja poniewierka też. Póki co, już nigdzie się nie wybieram – odezwał się cichym głosem i pocałował czoło żony, która nie potrafiła ukryć łez. – Tu jest moje miejsce i nareszcie będziemy mogli spokojnie żyć.
Matylda nie słuchała słów wypowiadanych przez rodziców. Chłonęła atmosferę, której przez ostatnie dwa lata tak bardzo jej brakowało. Matka chodziła strapiona. Na jej głowie zostało całe gospodarstwo i dziewczynka szybko zrozumiała, że jej dzieciństwo też się skończyło. Razem z matką szła w pole, a jeśli zostawała w domu, to po to, by przygotować obiad, zaopiekować się najmłodszymi braćmi, oporządzić prosięta i kilkadziesiąt kur oraz posprzątać w domu i w obejściu. Wieczorem po takim dniu słaniała się na nogach. Wtedy też z podziwem patrzyła na matkę, która usiłowała zapanować nad gospodarstwem.
– Antoś, kochany... – Teresa całowała wymizerowaną twarz męża. – Siadaj, już ci podaję łyżkę i chleb – szepnęła, po czym obróciła się w stronę niewielkiego kredensu odziedziczonego po rodzicach męża i wyjęła świeżo pieczony bochen zawinięty w lnianą ściereczkę. Później odkroiła pokaźną pajdę i położyła ją na stole tuż obok łyżki, którą zdążyła podać Matylda. – Siadaj, kochany – ponaglała. – Musisz się najeść do syta i odpocząć. Gdybym wiedziała, że wrócisz, nagotowałabym żuru z kartoflami i skwarkami, a tak mam tylko zalewajkę, ale jutro będzie prawdziwy obiad – tłumaczyła, nie spuszczając oczu z męża.
Niemal rozpływała się pod jego spojrzeniem. Tyle długich wieczorów spędzonych w samotności, a ona wciąż pamiętała każdy pieprzyk na jego twarzy czy ułożenie piegów, które latem zdobiły też jego czoło i policzki.
– Z wami nawet woda z kartoflami smakuje jak najlepsza zupa. – Mrugnął porozumiewawczo i sięgnął po dużą drewnianą łyżkę, po czym zanurzył ją we wspólnej misce z zupą.
Gotowany w całości ziemniak trafił do jego ust. Smak zup przyrządzanych przez jego żonę był wyjątkowy, bo dodawała do nich mnóstwo ziół, które latem suszyła w promieniach słońca.
Kiedy zjedli, Matylda posprzątała naczynia i nastawiła wodę. Pamiętała, że ojciec lubił pić napar z liści malin delikatnie osłodzony miodem. Z górnej półki w kredensie wyjęła niewielki imbryk i wrzuciła suche liście, po czym zalała je wrzątkiem.
Jej bracia przekomarzali się, wymachując cienkimi patykami imitującymi szable. Nawet najmłodszy, niespełna trzyletni Tadzio pokrzykiwał na wrogów i usiłował zdobyć jedną z szabli starszych braci. Chłopcy podskakiwali przy tym, a ich twarze były skupione na potyczce, jakby od jej wyniku zależała przyszłość rodziny. Teresa z pobłażliwością patrzyła na te wygłupy. Wiedziała, że chłopcy są dumni. Ona też była. Wprawdzie początkowo nie chciała dopuścić do siebie myśli, że zostanie z dziećmi sama, ale Antoni z takim entuzjazmem rozprawiał o wolności, że wiedziała, iż nie zdoła go przekonać żadnymi argumentami. Martwiła się o niego każdego dnia, a jakże, ale gdzieś na dnie serca czaiła się niewypowiedziana duma, bo większość chłopów siedziała po chałupach, czekając aż ktoś na tacy poda im wolną ojczyznę.
Tymczasem Antoni miał dość patrzenia na walkę. Wciąż słyszał krzyki żołnierzy, którzy umierali w samotności, z daleka od najbliższych. Położył się więc na wąskim łóżku z grubym siennikiem, zrzucił ciężkie buty i odpiął pas. Broni nie miał. Zawsze mu ciążyła. Wolałby jej nie trzymać w dłoniach, ale takie były prawa wojny. Nareszcie mógł zamknąć oczy. Teresa, uśmiechając się, nachyliła się nad mężem i okryła go grubym pledem.
– A wy cichajcie, bo ojciec śpi – sarknęła na latorośle, ale zaraz potem uśmiechnęła się i wskazała im miejsce przy piecu, by tam dzieci pobawiły się na ławie.
Sama przeszła przez sień i zajrzała do chlewika, żeby wylać resztki z obiadu. Niechże Antoni odpocznie, to później pokaże mu, jak dbała o ich inwentarz. Gdy latem tysiąc dziewięćset szesnastego wymaszerował na front, ona została z jedną maciorą i dwoma prosiętami, które umiejętnie podpasła, a potem wraz z bratem je zabiła i przerobiła na kiełbasy i podroby. Za pieniądze ze sprzedanych w mieście wędlin kupiła buty dla dzieci, gruby materiał na spodnie i kurtki. Przez dwie kolejne wiosny maciora znowu się prosiła, a Teresa doglądała młodych, ochoczo licząc na zysk z ich sprzedaży.
– Mamciu, a kiedy tatuś się obudzi, to znowu pójdzie na wojnę? – spytała nieśmiało Matylda, wchodząc za matką do chlewika.
– Córuś, ponoć wojna skończona – odparła i odwróciła się do dziecka.
– To co teraz z nami będzie? – Spojrzała z zaciekawieniem na matkę.
– Jesteśmy wolnymi ludźmi, Matyldziu.
– To znaczy, że byliśmy niewolnikami?
– Matyldziu, teraz zaczniemy żyć inaczej. Będziemy mogli więcej ziemi obsadzić i sprzedać warzywa w Łodzi. Tam na to czekają.
– A za pieniążki kupimy cukierki i wstążki do włosów? – drążyła dziesięciolatka.
Kilka wstążek wciąż leżało na dnie dużej skrzyni ustawionej w izbie pod oknem, ale matka nie pozwalała jej ich wiązać na włosach. Sama też ich nie nosiła, więc Matylda nie rozumiała, dlaczego leżą i się kurzą nieużywane. Swoje długie warkocze w kolorze pszenicy musiała zaś wiązać cienkim sznurkiem, który wżynał się w jej włosy.
– Też masz pomysły – ofuknęła córkę i z wiadra nalała wody do koryta, a później wyszła do sieni. Tuż za nią podreptała Matylda, łudząc się, że może jednak matka zmieni zdanie. – Najpierw musimy pomyśleć o kupnie nowego wozu i naprawie dachu, bo latem wichura trochę go popsuła i teraz przecieka nad sienią.
Matylda westchnęła z rezygnacją. Wiedziała, że to, co powie matka, to rzecz święta i nie ma sensu z nią dyskutować. Kochała rodzicielkę, ale z tatkiem łatwiej jej się rozmawiało. Zanim poszedł na wojnę, od czasu do czasu przynosił jej cukierka czy lizaka kupionego po kryjomu przed żoną. Córka wiedziała, że to ich wspólna tajemnica i nie puściła pary z ust, zwłaszcza przed młodszym rodzeństwem.
– To teraz już nie będę mogła spać z mamcią? – upewniła się, tracąc przywilej, który akurat bardzo lubiła.
Długie zimy skutecznie wyziębiały domostwa i nad ranem nawet dobrze wypchana puchem pierzyna nie gwarantowała ciepła. To dlatego wskoczyła do łóżka matki i wcale nie zamierzała z niego rezygnować. Powrót ojca wszystko zmienił.
– Wracasz do braci – zawyrokowała matka i zarzuciła grubą chustę na głowę i plecy, a następnie ruszyła w stronę studni.
Zawiesiła wiadro na jednym końcu długiego drąga i trzymając za drugi, powoli zaczęła je opuszczać do studni. Teraz było w niej wystarczająco dużo wody, ale wiosną należało ją pogłębić, by się nie zamulała. Teresa odruchowo dodała to do listy zadań dla męża, ale na samą myśl o nim poczuła ciepło rozchodzące się po jej wnętrzu. Tęsknota za jego dotykiem aż ją skręcała. Kochała jego szare oczy, w których krył się spokój, ale gdy tylko zostawali sam na sam, pojawiały się iskry namiętności. Uwielbiała, gdy ją dotykał grubymi, szorstkimi od pracy na roli dłońmi. Wówczas czuła, że stanowią jedność i są sobie przeznaczeni aż do śmierci. O tej ostatniej wolała jednak nie myśleć. Byli za młodzi, by umierać. Na szczęście to, co złe, mieli już za sobą, a ona znów mogła się cieszyć mężem.
Pociągnęła za żuraw i zdjęła z metalowego haka wiadro. Później ruszyła do domu i bez słowa nalała wody do dużych saganów, by nieco ją podgrzać. Wiedziała, że Antoni chętnie skorzysta z kąpieli, a i ona lubiła się obmyć częściej niż raz na tydzień, jak to było praktykowane. Dzisiaj była szczególna okazja. Potem poszła na koniec izby, której część odgrodziła długą zasłoną, i zmieniła pościel na łóżku. Zapach mydła używanego do prania przyjemnie rozniósł się po maleńkim pomieszczeniu. Naszykowała jeszcze dla siebie i dla męża koszule nocne, które wniosła w posagu.
Gdy skończyła, w pośpiechu ukroiła i podała dzieciom po pajdzie chleba, a potem nalała im do glinianych kubków zagrzanego mleka.
– Jeść i spać – poleciła.
– Ale nam się jeszcze nie chce – marudzili chłopcy.
– Ja nie pytam, co wam się chce, tylko każę wam iść spać – sarknęła, czule całując zaspanego męża.
Ten poderwał się na nogi, jakby poczuł pocałunek diabła.
– A co tobie? – Wybałuszyła oczy na ślubnego.
Dzieci zamarły, nie wiedząc, czy mogą sięgnąć po kubki z mlekiem. Jedynie prosiakom zza ściany nie przeszkadzało dziwne zachowanie gospodarza i chrumkały w najlepsze.
– Gdzie ja jestem?
Pytanie Antoniego zawisło ponad głowami jego rodziny. Dzieci spoglądały na siebie. Wreszcie najstarszy z chłopców, ośmioletni Wojtek jako pierwszy odważył się przerwać ciszę.
– Tatko, ty w domu. – I doskoczył do ojca, a potem objął go w pasie i mocno do niego przywarł.
Młodsi synowie nie czekali na zaproszenie. Też zeskoczyli z ławy i co sił pognali do ojca, po czym przytulili się do niego. Teresa zarzuciła ręce na szyję męża i wtuliła twarz w jego ramiona.
– To był sen – szepnęła mu na ucho. – Zły sen. Już zawsze będziemy razem i nigdy więcej nie puszczę cię gdzieś dalej niż do miasta. Za bardzo tęskniłam.
Napięte mięśnie Antoniego zaczęły wiotczeć. Senne obrazy unurzane w krwi poczęły się rozpływać, a jego szybko bijące serce zaczęło zwalniać. Oddech jeszcze przez chwilę był przyspieszony.
– Tatusiu, napij się ciepłego mleka! – Matylda podsunęła ojcu garnuszek. – Jak mnie mordują nocne mary, to mamcia zawsze daje mi zagrzane mleko. Czasem nawet masełka trochę dołoży – wyjaśniała szczerze, a jej oczy rozbłysły troską.
Antoni jedną ręką tulił dzieci, a drugą sięgnął po kubek. Nareszcie miał wokół siebie ludzi, których kochał najbardziej na świecie. Nic i nikt się nie liczył. Wiedział, że musi odegnać demony, które zaczęły mu towarzyszyć od chwili pierwszej bitwy, gdy strzelał na oślep, bo nie miał odwagi, by celować do innego człowieka. Niestety nie uszło to uwadze dowódcy. Później musiał się długo tłumaczyć ze swojego zachowania, a przy kolejnej bitwie towarzyszył mu wytrawny strzelec, który co rusz go ponaglał i strofował. Jego pokrzykiwania drażniły Antoniego, a poziom frustracji narastał. Wtedy coś w nim pękło i zaczął uważnie śledzić wyłaniające się zza drzew postaci w mundurach. Zrozumiał, że wojna to śmierć.
Pił łapczywie, jakby uwierzył w słowa córki. Kiedy oddał jej pusty kubek, uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Wokół jego oczu pojawiły się ledwie widoczne zmarszczki. Wiedział, że wojna, a później pobyt w obozie dla internowanych legionistów dodały mu lat, ale takie były konsekwencje tułaczego życia.
Matylda opłukała kwartę i odstawiła ją do kredensu. Potem pomogła najmłodszemu bratu zdjąć kaftan i położyła go spać. W domu mieli dwa łóżka. Jedno z nich zajmowali chłopcy. Jej została ława przy piecu. Umościła sobie na niej miejsce, podczas gdy za przepierzeniem ojciec mył się w niewielkiej drewnianej balii. Odetchnęła, że tym razem matka zapomniała nagnać ich do kąpieli. Zimą żadne z dzieci tego nie lubiło. Najgłośniej lamentował Tadzio, gdy tylko matka zaczynała wlewać wodę. Pozostałe dzieci też marudziły, ale zbyt dobrze znały swoją rodzicielkę, by mieć choć cień wątpliwości, że może im odpuścić. Latem było inaczej. Woda w wystawionej na podwórko balii grzała się na słońcu, a kąpiel gwarantowała relaks po pracy w polu i ulgę od lejącego się z nieba żaru.
Wreszcie chłopcy posnęli, a ich miarowe oddechy stanowiły dla Matyldy melodię dla nuconej w myślach kołysanki. Czuła, że od jutra czeka na nich wszystkich nowe – stare życie. Znów będą wspólnie pracować w polu, a wieczorami siedzieć przy piecu i słuchać opowieści ojca o wyczynach jego dziadka biorącego udział w powstaniu. W niedzielę ojciec zaprzęgnie konia i pojadą do kościoła. Wtedy pokaże nową zapaskę czy wstążki, o które, w tajemnicy przed matką, zamierzała poprosić ojca. Lubiła się stroić, a on rozumiał, że ma dwie kobiety w domu. Często wbrew zakazom Teresy kupował jakiś drobiazg Matyldzie, a ona kochała ojca jeszcze mocniej i coraz śmielej prosiła o więcej. Gdy się zaciągnął do Legionów, nastał dla niej czas posuchy. Tym bardziej się cieszyła, że nadszedł jego kres.
Uśmiechnęła się i przekręciła się do ściany.
– Teraz już wszystko będzie dobrze – szepnęła do siebie i mocno przytuliła się do szmacianej lalki podarowanej jej przez ojca na Gwiazdkę. – Na zawsze.
Przypisy