Sanitariuszka - Aneta Krasińska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Sanitariuszka ebook i audiobook

Aneta Krasińska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Pełna emocji, poruszająca powieść o determinacji i poświęceniu kobiet walczących o wolną Polskę.

Wybuch II wojny światowej i wieloletnia okupacja Polski krzyżuje plany dobrze zapowiadającej się pianistce – Amelii Bogdańskiej. Talent odziedziczony po brutalnie zabitym przez nazistów ojcu nie może rozkwitnąć. By zarobić na utrzymanie, kobieta ima się różnych zajęć, choć wciąż marzy o koncertach w wolnej Europie. Za sprawą młodszych braci, którzy decydują się przystąpić do powstania, zaczyna zastanawiać się, w jaki sposób może ich chronić. To prowadzi do rozlicznych kłótni między rodzeństwem i do podjęcia przez Amelię zaskakującej decyzji, która na zawsze odmieni jej los…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 10 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,6 (157 ocen)
104
39
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Kochani nadszedł czas, abym podzieliła się z wami moimi wrażeniami po lekturze najnowszej książki Anety Krasińskiej „Sanitariuszka”. Książki wyjątkowej pod każdym względem, co mam nadzieję uda mi się ukazać w recenzji, a tym samym przekonać was, że naprawdę warto, a nawet trzeba ją przeczytać. Zacznijmy jednak od początku. Jest to już dwudziesta piąta wydana powieść dla dorosłych, którą pisarka oddała w nasze ręce. Jednak, jak sama mówi, jest ona dla niej i co już teraz mogę przyznać, również dla nas wielu czytelników powieścią szczególną. A to dlatego, że dzięki wydawnictwu Skarpa Warszawska tytuł ten pojawił się na naszym rynku wydawniczym w ramach obchodzonej niedawno 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. I choć fabułę książki stanowi fikcja literacka to została ona oparta na przejmujących i trudnych prawdziwych wydarzeniach z tego właśnie czasu usytuowanych wśród ludzi wówczas pośród nich żyjących. I tutaj rodzi się pytanie, w czym tkwi wyjątkowość tego tytułu, skoro na te...
10
kadynkaczyta

Dobrze spędzony czas

Kocham książki o tematyce wojennej, więc “Sanitariuszka” była dla mnie oczywistym wyborem. Dodatkowo miałam już styczność z twórczością autorki, która bardzo przypadła mi do gustu. Akcja jest dość ciekawa, choć na początku miałam problem z główną bohaterką. Amelia jakoś nie przypadła mi do gustu, ale z czasem zaczęłam ją tolerować. Bardzo spodobała mi się jednak postać lekarza, który ją uczył i jej braci. Bardzo mocno trzymałam za tych chłopaków kciuki. Nieraz było za dużo ścian tekstu, które jakoś mnie nużyły. Zabrakło mi też dat, dzięki, którym łatwiej byłoby mi się połapać w tym, który jest dzień. Nie było ich i trochę mi się wszystko mieszało. Mimo wszystko książka jest bardzo ciekawa.
10
tteresia

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna jak zawsze.
11
bookczystakartka

Nie oderwiesz się od lektury

Wzruszająca. Wspaniała książka. polecam
00
alenajpierwksiazka

Nie oderwiesz się od lektury

Co sprawia, że opowieści o wojnie i poświęceniu nigdy nie tracą na sile? „Sanitariuszka” autorstwa Anety Krasińskiej to książka, która rozdziera serce, porusza do głębi i pozostawia czytelnika z niezatartym śladem w duszy. To opowieść, w której każda strona przesycona jest bólem, miłością i walką – historią, która przypomina o bezkresnym cierpieniu i niespotykanej odwadze młodych kobiet walczących o wolną Polskę. Ta książka to hołd dla cichych bohaterek Powstania Warszawskiego, które, tak jak Amelia Bogdańska, oddały wszystko, co miały – swoje marzenia, młodość, a niekiedy i życie. Amelia, utalentowana pianistka, miała przed sobą przyszłość pełną obietnic. Jej pasja do muzyki, dziedzictwo po ojcu, który brutalnie zginął z rąk nazistów, mogła zaprowadzić ją na największe sceny świata. Ale wojna zniszczyła te marzenia w jednej chwili. Gdy Warszawa tonęła w gruzach, a śmierć czaiła się na każdym rogu, Amelia musiała podjąć decyzję, która zaważyła na jej losie – zamiast fortepianu, w jej...
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata Sta­ro­sta
Ko­rektaBe­ata Goł­kow­ska
Ko­rekta hi­sto­rycznaJa­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Pro­jekt okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Aneta Kra­siń­ska, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-82-4
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

Na­gły huk ją ogłu­szył. Wszę­do­byl­ski pył szczel­nie wy­peł­nił prze­strzeń wo­kół, nie po­zwa­la­jąc zła­pać tchu. Świat wo­kół za­wi­ro­wał, a jej ciało bez­wied­nie upa­dło na zie­mię. Przed oczyma miała ciem­ność. W jej umy­śle tliła się tylko jedna myśl: to ko­niec.

ROZ­DZIAŁ I 

milkną dźwięki pia­nina

w takt nie­po­koju i stra­chu

po­zo­staje tylko rzeka

do­brych wspo­mnień

AGNIESZKA KRI­ZEL

Sie­dem ty­go­dni wcze­śniej

Czerw­cowe przed­po­łu­dnia by­wały upalne. Słońce bez ogró­dek prze­ci­skało się przez grube za­słony, za­glą­da­jąc do do­mów miesz­kań­ców War­szawy zmę­czo­nych bli­sko pię­cio­let­nim jarz­mem na­rzu­co­nym im przez nie­miec­kiego oku­panta. Pełni obaw o to, co przy­nie­sie ko­lejny dzień, prze­my­kali uli­cami sto­licy jak nie­chciane gry­zo­nie. Ich los po­zo­sta­wał w rę­kach żąd­nego krwi mor­dercy, który dla re­ali­za­cji cho­rego planu każ­dego dnia pod­pi­sy­wał ko­lejne ustawy ma­jące na celu jedno: śmierć nie­win­nych lu­dzi.

War­sza­wiacy każ­dego dnia drżeli o ży­cie naj­bliż­szych, nie ma­jąc pew­no­ści, czy dzi­siej­sze spo­tka­nie nie było ostat­nim. Dzieci po­zba­wione wła­ści­wej edu­ka­cji szwen­dały się po uli­cach, skwe­rach i po­dwór­kach, nie znaj­du­jąc dla sie­bie miej­sca. Do­ro­śli sku­pieni na walce o prze­trwa­nie po­pa­dali w apa­tię i co­raz trud­niej było im się zmo­ty­wo­wać do obrony przed oku­pan­tem, który bez­li­to­śnie wy­ko­rzy­sty­wał naj­mniej­szą sła­bość pod­bi­tego na­rodu. Drwił z jego praw. Wy­szy­dzał przy­zwy­cza­je­nia. Oczer­niał lu­dzi na­uki i kul­tury. Mor­do­wał, bez względu na wiek czy płeć. Za­kła­dał stwo­rze­nie no­wego ładu opar­tego na słu­żal­czo­ści wo­bec tych, któ­rzy go wpro­wa­dzili. Reszta nie miała prawa głosu.

W miesz­ka­niu ro­dziny Bog­dań­skich, usy­tu­owa­nym na par­te­rze oka­za­łej ka­mie­nicy przy Ale­jach Ujaz­dow­skich, roz­brzmie­wały dźwięki sta­rego, choć do­sko­nale na­stro­jo­nego pia­nina, za­ku­pio­nego przez se­niora rodu za­raz po na­ro­dzi­nach córki, którą jako pro­fe­sor w kon­ser­wa­to­rium mu­zycz­nym za­mie­rzał kształ­cić na pia­nistkę.

Do­cho­dzące z po­koju dwu­dzie­stocz­te­ro­let­niej Ame­lii dźwięki nie wska­zy­wały na wielki ta­lent gra­ją­cej na pia­ni­nie osoby, jed­nak znać w nich było de­ter­mi­na­cję i obo­wiąz­ko­wość, które we­dług opi­nii Adama Bog­dań­skiego, wy­bit­nego mu­zy­ko­loga, sta­no­wiły pod­stawę wy­kształ­ce­nia każ­dego do­brego ar­ty­sty.

Ame­lia po­de­szła do okna i roz­su­nęła za­słony, by wpu­ścić do środka nieco po­wie­trza. Za­le­wa­jąca po­kój ja­sność tylko na mo­ment ośle­piła sie­dzą­cego na ta­bo­re­cie wy­rostka, który szybko po­wró­cił do gra­nia Nok­turnu c-moll Cho­pina. Od bli­sko mie­siąca szli­fo­wał swe umie­jęt­no­ści, ale Ame­lia wciąż nie była za­do­wo­lona z brzmie­nia utworu. Jako wy­trawna pia­nistka naj­pierw mu­siała po­go­dzić się z fak­tem, że jej ucznio­wie nie będą mieli szansy uczyć się gry na for­te­pia­nie. Sama do­sko­nale pa­mię­tała czasy, gdy de­lek­to­wała się dźwię­kami ide­al­nie do­stro­jo­nego in­stru­mentu usta­wio­nego w sali kon­cer­to­wej kon­ser­wa­to­rium, w któ­rym jej oj­ciec od kilku lat pia­sto­wał sta­no­wi­sko dy­rek­tora.

Po­cząt­kowo sam uczył ją gry na in­stru­men­cie. Jesz­cze do­brze nie po­tra­fiła bie­gać, gdy po raz pierw­szy po­sa­dził ją so­bie na ko­la­nach i ko­lejno na­ci­skał białe, a po­tem czarne kla­wi­sze. Jego ro­dzi­ciel­skie serce ra­do­wało się, wi­dząc za­in­te­re­so­wa­nie w oczach dziecka. Tym chęt­niej każ­dego wie­czoru, po po­wro­cie z kon­ser­wa­to­rium, sia­dy­wał przy pia­ni­nie i wy­do­by­wał z niego dźwięki. Ame­lia uwiel­biała te wspól­nie spę­dzane chwile. Z ro­sną­cym po­dzi­wem pa­trzyła na szybko prze­ska­ku­jące po kla­wi­szach dłu­gie palce ojca i to­wa­rzy­szący temu uśmiech na jego mą­drej i nad wy­raz spo­koj­nej twa­rzy. Ona zwy­kle chi­cho­tała, na­wet kiedy coś jej nie wy­cho­dziło. Adam Bog­dań­ski sły­nął ze swej cier­pli­wo­ści, dla­tego uczniom za­le­żało na tym, by tra­fić pod jego skrzy­dła. Ame­lia rów­nież ce­niła tę ce­chę w ojcu i po­cząt­kowo udzie­lane jej lek­cje trak­to­wała jak swo­istą za­bawę. Wów­czas nie są­dziła, że po­ko­cha mu­zykę, a jej ta­lent zo­sta­nie do­strze­żony na fo­rum kra­jo­wym. Gdyby nie wy­buch wojny za­pewne upo­mnia­łyby się o nią sceny eu­ro­pej­skie.

Tym­cza­sem mu­siała za­trosz­czyć się o za­ro­bie­nie na utrzy­ma­nie, dla­tego za­miast ćwi­czyć do wy­stę­pów przed pu­bliką, udzie­lała wska­zó­wek tym, któ­rzy wciąż li­czyli na to, że wojna wkrótce się skoń­czy, a wtedy po­wróci nor­mal­ność i za­po­trze­bo­wa­nie na mu­zyczne ta­lenty.

– Bo­guś, na dzi­siaj wy­star­czy – za­rzą­dziła Ame­lia i ciężko opa­dła na krze­sło, gdyż w cza­sie lek­cji ni­gdy nie sia­dała. – Do przy­szłego ty­go­dnia do­pra­cuj za­koń­cze­nie, by wy­brzmiała każda nuta. Mu­sisz za­pa­mię­tać, że wszyst­kie są ważne i nie ma zna­cze­nia czy to ćwierć­nuta, ósemka, czy szes­nastka – wy­ja­śniła za­słu­cha­nemu w jej słowa dzie­się­cio­lat­kowi.

– Po­sta­ram się, pani pro­fe­sor – oświad­czył, po czym zsu­nął się z ta­bo­retu i za­czął zbie­rać wy­słu­żone karty z nu­tami, które na­stęp­nie scho­wał do teczki i sta­ran­nie za­wią­zał ta­siemki, by ni­czego nie zgu­bić po dro­dze do domu.

– Pa­mię­tasz, że to mój tato był pro­fe­so­rem, a ja... – Za­my­śliła się, bo wciąż miała kło­pot z okre­śle­niem tego, kim była z wy­kształ­ce­nia. Wpraw­dzie roz­po­częła na­ukę w kon­ser­wa­to­rium, ale wojna prze­rwała jej edu­ka­cję. Za­raz po wej­ściu Niem­ców do Pol­ski my­ślała, że uda jej się do­koń­czyć stu­dia. Póź­niej przez wiele mie­sięcy ta myśl trzy­mała ją przy zmy­słach, ale nad­szedł czas zwąt­pie­nia. Mroczny czas, któ­rego wo­la­łaby nie pa­mię­tać. Te­raz już nie miała ta­kiej pew­no­ści co do przy­szło­ści swo­jej i swo­ich bli­skich.

– To do zo­ba­cze­nia w przy­szły wto­rek! – Słowa Bo­gu­sia wy­rwały ją z za­my­śle­nia i na­ka­zały po­wrót do rze­czy­wi­sto­ści.

– Tylko ćwicz co­dzien­nie – do­dała zdła­wio­nym gło­sem, w któ­rym po­brzmie­wała me­lan­cho­lia.

– Do­brze, pani pro­fe­sor! – za­krzyk­nął ma­lec w przed­po­koju.

Trza­śnię­cie fron­to­wych drzwi spra­wiło, że pod­sko­czyła na krze­śle i przy­po­mniała so­bie o ko­lej­nej wi­zy­cie. Tym ra­zem po­trze­bo­wała nieco ina­czej za­aran­żo­wać prze­strzeń. Zwy­kle usta­wiony pod oknem stół pchnęła bli­żej bocz­nej ściany, po­zo­sta­wia­jąc wię­cej miej­sca. Zaj­mo­wała naj­więk­sze po­miesz­cze­nie, bo do żad­nego z reszty po­koi pia­nino by się nie zmie­ściło. Dzięki temu, gdy ktoś przy­cho­dził sko­rzy­stać z jej usług, nie mu­siała szu­kać więk­szego lo­kum.

Wła­śnie skoń­czyła przy­go­to­wy­wać po­miesz­cze­nie, gdy usły­szała pu­ka­nie do drzwi fron­to­wych. Od­ru­chowo po­pra­wiła się­ga­jące ra­mion zło­ci­ste loki, które co noc krę­ciła na pa­pi­lo­tach, i po­drep­tała do przed­po­koju. W lu­strze omio­tła wzro­kiem swe od­bi­cie. Je­dy­nym plu­sem obec­nej sy­tu­acji w kraju było to, że wraz z wy­bu­chem wojny i tra­ge­dią, jaka spa­dła na jej ro­dzinę, znacz­nie stra­ciła na wa­dze, jej syl­wetka stała się smu­kła, a wcię­cie w tali bar­dziej wi­doczne. Gdyby tylko umiała się tym cie­szyć. Kie­dyś miała pro­blem z fałd­kami, które nie­zbyt do­brze pre­zen­to­wały się w suk­niach z du­żym de­kol­tem czy od­kry­tymi ple­cami, ja­kie zwy­kła za­kła­dać na wy­stępy. Wów­czas wy­my­śliła, że dłu­gie włosy nieco przy­sło­nią jej krą­gło­ści. Te­raz już nie było sensu no­sić tak wy­ma­ga­ją­cej fry­zury.

– Za­pra­szam do środka – ode­zwała się, gdy tylko otwo­rzyła drzwi.

Nie­wiele od niej star­sza ko­bieta we­szła do ko­ry­ta­rza, po­py­cha­jąc przed sobą dwóch chłop­ców. Star­szy zwykł się prze­chwa­lać, że nie­ba­wem pój­dzie do szkoły. Młod­szy z za­zdro­ścią pa­trzył na brata i na pal­cach jed­nej ręki po­ka­zy­wał, ile sam ma lat.

– Wcho­dzić, wcho­dzić – po­na­glała matka. – Już i tak długo zwle­ka­łam z tą wi­zytą.

– Parę dni w tę czy we w tę, co ma­musi za­szko­dzi... – jęk­nął star­szy z sy­nów.

– Nie ma dys­ku­sji – żach­nęła się.

Ame­lia wska­zała drogę, choć wszy­scy troje do­sko­nale ją znali, bo na­le­żeli do grona jej naj­wier­niej­szych klien­tów. Idący jak na ska­za­nie chłopcy po­drep­tali do po­koju i sta­nęli w rogu, jak naj­da­lej od usta­wio­nego przy oknie krze­sła.

– Fra­niu, sia­daj pierw­szy – po­le­ciła matka i lekko po­pchnęła syna na za­chętę.

Chło­pak nie­pew­nie pod­szedł do sie­dzi­ska i lekko na nim przy­cup­nął.

– Na łyso? – za­py­tała Ame­lia, spo­glą­da­jąc to na syna, to na matkę.

– Tak.

– Nie.

Od­po­wie­dzi pa­dły nie­mal rów­no­cze­śnie, dla­tego Ame­lia stała z pod­nie­sio­nymi do góry rę­koma, trzy­ma­jąc w nich grze­bień i no­życzki.

– Je­śli ze­tniemy włosy na łyso, to dłu­żej nie bę­dzie­cie mu­sieli przy­cho­dzić do pani Ame­lii – prze­ko­ny­wała matka, pa­trząc to na młod­szego, to na star­szego z sy­nów.

– Ale będą się z nas śmiać na po­dwórku, że wszy po nas łażą i dla­te­go­śmy łysi – za­chli­pał Fran­ci­szek i spoj­rzał na matkę bła­gal­nym wzro­kiem.

– Do­brze, ale na­stęp­nym ra­zem nie chcę słu­chać na­rze­kań, że trzeba ostrzyc czu­prynę! – Ko­bieta po­gro­ziła pal­cem, a po­tem nie­znacz­nie uśmiech­nęła się do Ame­lii. Jak do­tąd opra­co­wany przez nie pa­tent wciąż dzia­łał i chłopcy, choć nie cier­pieli pod­ci­nać wło­sów, osta­tecz­nie z wła­snej woli za­sia­dali na krze­śle.

Ame­lia ocho­czo ru­szyła do pracy. Wie­działa, że ma nie­wiele czasu, za­nim pierw­szy z ma­lu­chów nie za­cznie gry­ma­sić. Nie lu­biła, gdy przy­cho­dzące do niej dzieci pła­kały, a ona mu­siała się dwoić i troić, żeby przy­strzyc im włosy. Wo­lała, gdy spo­koj­nie sie­działy i cze­kały, aż skoń­czy. Na po­czątku nie szło jej to zbyt szybko, ale przez cztery lata zdą­żyła się na­uczyć fry­zjer­skiego fa­chu i w ten spo­sób, oprócz na­uki gry na pia­ni­nie, za­ra­biała na utrzy­ma­nie.

Kry­styna Woj­ta­sik na­le­żała do jej wier­nej klien­teli, wy­cho­dziła bo­wiem z za­ło­że­nia, że wojna wojną, ale czło­wiek nie może prze­stać o sie­bie dbać. To by­łoby jak pod­da­nie się bez naj­mniej­szego oporu. Wy­ra­zem tego oporu były we­dług niej my­dło, grze­bień i no­życzki. Każ­dego z tych ele­men­tów ekwi­punku uży­wała z róż­nym na­tę­że­niem i w róż­nej ko­lej­no­ści, ale nie od­pusz­czała ani so­bie, ani swoim sy­nom. Tylko mąż, który jesz­cze we wrze­śniu trzy­dzie­stego dzie­wią­tego za­wę­dro­wał wraz ze swoim odzia­łem woj­ska do Pusz­czy Kam­pi­no­skiej, był uspra­wie­dli­wiony i mógł się ką­pać i go­lić wtedy, gdy nada­rzyła się ku temu oka­zja.

– Fra­nio w tym roku za­czyna na­ukę – po­chwa­liła star­szego syna i z czu­ło­ścią, która za­stą­piła wcze­śniej­szą nie­ustę­pli­wość, uśmiech­nęła się do pier­wo­rod­nego.

– Gdyby nie było wojny, to mógłby cho­dzić nor­mal­nie do szkoły – za­fra­po­wała się Ame­lia, ści­na­jąc ko­lejny długi ko­smyk ciem­nych wło­sów chłopca.

– A może do tego bli­żej niż da­lej...

Ame­lia spoj­rzała po­nad głową chłopca. Kry­styna, z ra­cji tego, kim był jej mąż, na­le­żała do do­brze po­in­for­mo­wa­nych osób. Je­żeli więc roz­po­czy­nała ja­kiś te­mat, to warto było jej po­słu­chać.

– Coś się kroi?

– A kroi, i to na dużą skalę.

– Cały kraj?

– Po­noć od nas ma się wszystko za­cząć.

Ame­lia za­marła w bez­ru­chu. Czy słowa Kry­styny mo­gły dać na­dzieję na lep­sze ju­tro? Ileż to razy wszy­scy spo­dzie­wali się na­dej­ścia ofen­sywy z po­łu­dnia Eu­ropy. Tak bar­dzo wie­rzyli, że Fran­cja i Wielka Bry­ta­nia nie od­wrócą od nich oczu, mar­twiąc się o swoje do­bro. A jed­nak czas pły­nął, a Pol­ska le­żała roz­ło­żona na oby­dwie ło­patki, nie mo­gąc się pod­nieść, by za­wal­czyć o wol­ność.

– Wie­rzysz, że to się uda? – do­py­ty­wała Ame­lia, po­wra­ca­jąc do strzy­że­nia.

– Szala po­ra­żek się prze­chy­liła i nikt już nie li­czy na to, że do­sta­niemy wol­ność na tacy. So­wieci na pewno nam jej nie po­da­rują. Mu­simy sami o nią za­wal­czyć.

Ame­lia le­d­wie wi­docz­nie wzru­szyła ra­mio­nami. Ow­szem, chcia­łaby znów być wol­nym czło­wie­kiem, bez prze­szkód po­dró­żo­wać i jak naj­szyb­ciej po­wró­cić na stu­dia, ale to wszystko zda­wało jej się mało re­alne. Woj­sko pol­skie, roz­pro­szone po la­sach, bez od­po­wied­niego uzbro­je­nia mo­gło co naj­wy­żej pro­wa­dzić dzia­ła­nia dy­wer­syjne, a nie otwartą walkę. Rzecz ja­sna, zda­wała so­bie sprawę, jak ważne są wszyst­kie ak­cje sa­bo­ta­żowe wo­bec oku­panta. To wzmac­niało mo­rale, ale zdrowy roz­są­dek nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń, jak da­le­ko­siężne są to plany.

– My­ślę, że już nie­długo to wszystko po­trwa... – do­dała Kry­styna, sa­dza­jąc na stołku młod­szego syna, który nie za­mie­rzał pusz­czać jej spód­nicy. – I wresz­cie dzieci prze­staną się wszyst­kiego bać, a do­ro­śli sku­pią się na od­bu­do­wie kraju.

– Oby... – od­parła Ame­lia, ale w jej gło­sie wy­czu­walne było po­wąt­pie­wa­nie.

– Nie wie­rzysz, że po­wsta­nie ma sens?

– Chyba je­stem re­alistką.

– A mówi się, że ar­ty­ści cho­dzą z głową w chmu­rach – za­żar­to­wała Kry­styna.

– Od wy­bu­chu wojny sta­łam się chał­tur­nicą.

– Jesz­cze wró­cisz do ro­bie­nia tego, co ko­chasz.

– Naj­lep­sze lata już za mną. Brak od­po­wied­niej ilo­ści ćwi­czeń na za­wsze prze­kre­ślił moją ka­rierę. Ni­gdy już tego nie nad­ro­bię...

Nie­zręczna ci­sza za­wi­sła nad gło­wami ze­bra­nych, któ­rzy ze względu na upał co­raz łap­czy­wiej ła­pali od­dech.

Po chwili Ame­lia po­mo­gła chłopcu wstać i otrze­pać resztki ob­cię­tych wło­sów. Jego miej­sce za­jęła Kry­styna Woj­ta­sik, którą znała ze szkol­nych ko­ry­ta­rzy gim­na­zjum. Kry­styna za­wsze miała po­wo­dze­nie u chłop­ców. Ładna apa­ry­cja w po­łą­cze­niu z fi­glar­nym uśmie­chem szybko przy­nio­sła efekt w po­staci męża. Ame­lia więk­szość wol­nego czasu po­świę­cała żmud­nym ćwi­cze­niom gry na pia­ni­nie, dla­tego sama nie miała po­ję­cia, jak udało jej się po­znać Igna­cego. Wów­czas my­ślała, że to ten je­dyny i to na całe ży­cie. Wo­jenna za­wie­ru­cha to także zwe­ry­fi­ko­wała.

Kiedy troje klien­tów ze skró­co­nymi wło­sami opu­ściło miesz­ka­nie Bog­dań­skich, Ame­lia po­sprzą­tała roz­rzu­cone po pod­ło­dze włosy i wrzu­ciła je do ku­bła na śmieci usta­wio­nego pod zle­wem. Mieli ten przy­wi­lej po­sia­da­nia w miesz­ka­niu bie­żą­cej wody. To znacz­nie uła­twiało ży­cie i choć by­wało, że w cza­sie dzia­łań wo­jen­nych ku­rek za­krę­cano, to obec­nie nie było z tym pro­blemu.

Bog­dań­ska na­lała wodę do mi­ski i za­częła do niej wrzu­cać ob­rane, a w za­sa­dzie oskro­bane młode ziem­niaki, które wczo­raj ku­piła na tar­go­wi­sku na placu Ker­ce­lego od za­przy­jaź­nio­nego chłopa. Kie­dyś zwy­kła cho­dzić tam z matką albo z braćmi. Te­raz, ze względu na ro­dzaj wy­ko­ny­wa­nej pracy, to ona za­zwy­czaj ro­biła za­kupy. Lek­cje usta­lała nie wcze­śniej niż na dzie­siątą, a klienci do strzy­że­nia przy­cho­dzili po­po­łu­dniami, gdy skoń­czyli pracę. Tej aku­rat było jak na le­kar­stwo, więc lu­dzie imali się róż­nych za­jęć. Jej bra­cia pra­co­wali w te­re­nie. Je­den jeź­dził rik­szą po Śród­mie­ściu, drugi zaś słu­żył po­mocą po­dróż­nym przy­jeż­dża­ją­cym do War­szawy. Za nie­wielką opłatą no­sił ich wa­lizki albo po­ka­zy­wał, gdzie naj­le­piej prze­no­co­wać za nie­wiel­kie pie­nią­dze. Ich matka nie­dawno zna­la­zła za­trud­nie­nie w pla­cówce pocz­to­wej, ale wciąż drżała o to, jak długo zdoła się utrzy­mać na sta­no­wi­sku.

Ame­lia roz­pa­liła ogień w kuchni, choć upał nie zma­lał. Nie miała jed­nak wyj­ścia, je­śli jej ro­dzina miała zjeść cie­pły po­si­łek.

Ziem­niaki wła­śnie się do­go­to­wy­wały, gdy do­szły ją od­głosy z klatki scho­do­wej. Chwilę póź­niej drzwi do miesz­ka­nia się otwarły i ko­ry­tarz wy­peł­nił śmiech, prze­py­chanki i uszczy­pli­wo­ści, ja­kich jej bra­cia bliź­niacy ni­gdy so­bie nie szczę­dzili, za każ­dym ra­zem ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, by pod­kre­ślić swoją wyż­szość je­den nad dru­gim. Cza­sem miała dość tych cią­głych awan­tur. Szcze­gól­nie draż­niły ją w chwi­lach, gdy szy­ko­wała re­per­tuar na wy­stępy. Te­raz, choć sy­tu­acja ule­gła zmia­nie, na­dal nie lu­biła, gdy jej szes­na­sto­letni bra­cia do­ka­zy­wali.

– Czy choć przez chwilę mo­że­cie się przy­zwo­icie za­cho­wy­wać? – Spoj­rzała na chłop­ców z po­li­to­wa­niem.

– Nu­dzisz – ode­zwał się Wła­dek, który jako drugi przy­szedł na świat, ale znacz­nie wię­cej mó­wił i szyb­ciej re­ago­wał niż star­szy bliź­niak.

– I ma­ru­dzisz – do­dał Zyg­munt, sa­do­wiąc się przy stole, na któ­rym już stały cztery gli­niane kubki ze zsia­dłym mle­kiem.

– O wy, mą­drale! – za­pe­rzyła się, gdyż nie lu­biła, jak wy­śmie­wali jej opie­kuń­czość czy nad­mierne wy­ma­ga­nia. – Je­śli za­raz nie prze­sta­nie­cie ha­ła­so­wać, to za­miast mi­ski kar­to­fli do­sta­nie­cie wiązką po­krzyw po ple­cach.

– Wo­lał­bym ko­per do tych kar­to­fli – na­tych­miast pod­jął Wła­dek.

– Ko­pru brak, ale po­krzyw pod do­stat­kiem – ostrze­gła i wy­mow­nie po­gro­ziła trzy­maną w ręku ścierką, którą chwilę póź­niej po­ło­żyła na po­krywce, i chwy­ciła gar­nek, by od­ce­dzić ziem­niaki. – Zja­dać i nie ga­dać – za­rzą­dziła, pod­su­wa­jąc bra­ciom dwie czu­bate mi­ski z wciąż jesz­cze pa­ru­ją­cymi wa­rzy­wami.

– Nie cze­kamy na mamę? – za­in­te­re­so­wał się Zyg­munt, nieco po­waż­nie­jąc.

– Po­winna wró­cić lada mo­ment – wy­ja­śniła i od­ru­chowo wyj­rzała przez okno, by się upew­nić, czy matka wraca. W tej sa­mej chwili drzwi do miesz­ka­nia otwo­rzyły się i uj­rzeli szarą twarz Jo­anny Bog­dań­skiej, która wy­glą­dała znacz­nie po­waż­niej, niż po­winna. Wpraw­dzie od czter­dzie­stych pią­tych uro­dzin dzie­liły ją jesz­cze trzy mie­siące, ale jej zmę­czone oczy, mysi ko­lor wło­sów i zwy­kle smutna twarz do­da­wały jej lat. Na­wet la­tem jej skóra po­zo­sta­wała blada. Sińce pod oczami już dawno prze­stała pu­dro­wać.

– Zdą­ży­łam? – spy­tała i odło­żyła to­rebkę na pa­ra­pet, uca­ło­wała bujne, choć krótko przy­strzy­żone ciemne czu­pryny sy­nów, po czym zmę­czona opa­dła na krze­sło.

– Jesz­cze nie za­czę­li­śmy – po­twier­dziła Ame­lia i na­ło­żyła por­cję dla matki.

Kiedy wresz­cie za­sie­dli do po­siłku, na chwilę za­pa­dła ci­sza. Od śnia­da­nia ni­czego nie mieli w ustach, a po­łu­dnie już dawno mi­nęło.

– Jak ci mi­nął dzień? – spy­tała matka, gdy skoń­czyli po­si­łek.

– Szybko i pra­co­wi­cie – od­parła córka zdaw­kowo.

– Bez eks­ce­sów? – do­py­ty­wała Jo­anna, wie­dząc, kogo dzi­siaj miała strzyc.

– Jak­byś nie znała Woj­ta­si­ków – wes­tchnęła prze­cią­gle i z re­zy­gna­cją mach­nęła dło­nią. – Na szczę­ście ich matka ma już spo­soby na tych an­cy­mo­nów.

– Matki za­wsze mają swoje spo­soby na dzieci – za­uwa­żyła, a le­d­wie wi­doczny uśmiech za­tań­czył na jej ustach, gdy mi­mo­cho­dem spoj­rzała na krę­cą­cych się na krze­słach sy­nów.

– My je­ste­śmy wy­jąt­kowo grzeczni i zdy­scy­pli­no­wani, więc mama nie ma z nami kło­po­tów – od­parł Wła­dek, si­ląc się, by za­cho­wać po­ke­rową twarz.

Ame­lia wy­mow­nie prze­wró­ciła oczyma, bo oso­bi­ście miała od­mienne zda­nie na ten te­mat, ale co in­nego za­przą­tało jej głowę.

– Kry­sia wspo­mniała o ja­kimś ogól­nym po­ru­sze­niu – wy­znała za­my­ślona. – Niby coś się szy­kuje, ale kto to wie...

– A szy­kuje, szy­kuje – pod­chwy­cił Zyg­munt i po­ki­wał głową z miną znawcy.

– A ty skąd mo­żesz wie­dzieć? – za­in­te­re­so­wała się Ame­lia.

– Ła­zimy tu i tam – za­czął Zyg­munt.

– Ga­damy z tym i z tam­tym – do­rzu­cił Wła­dek.

– Ale w żad­nych tam ak­cjach har­ce­rzy czy in­nych ochot­ni­ków nie bie­rze­cie udziału? – Upew­niła się matka, czuj­nie prze­no­sząc wzrok z jed­nego syna na dru­giego.

– Ma­muś, już nie je­ste­śmy dziećmi – za­czął nad wy­raz spo­koj­nie Zyg­munt. – Wiemy, co w tra­wie pisz­czy, i czas naj­wyż­szy po­ka­zać, że za­leży nam na Pol­sce i na War­sza­wie.

– Ty mi tu nie mydl oczu tymi wznio­słymi ha­słami, bo nie­je­den żoł­nierz przy­pła­cił je ży­ciem. Dość śmierci w tym domu, więc nie chcę sły­szeć, że ma­cza­cie palce w ja­kich­kol­wiek dzia­ła­niach, które mogą na­ra­zić was na nie­bez­pie­czeń­stwo – do­dała nad­spo­dzie­wa­nie twardo. W tak zde­cy­do­wany spo­sób mó­wiła tylko wtedy, gdy szło o ży­cie jej dzieci. Ame­lia do­sko­nale to ro­zu­miała, ale jej bra­cia naj­wi­docz­niej mieli dość na­do­pie­kuń­czej matki, bo tym ra­zem nie wy­szli z domu, jak zwy­kli ro­bić, gdy nie zga­dzali się z matką, a nie chcieli się z nią kłó­cić.

– Szy­kuje się po­wsta­nie i mamy obo­wią­zek wziąć w nim udział. – Wła­dek od­waż­nie wsparł brata.

– Nie chcę tego słu­chać – wy­ce­dziła przez zęby Jo­anna.

– Ma­muś, nikt tego nie chce, ale inni za nas ni­czego nie zro­bią – tłu­ma­czył Zyg­munt.

– Nie mo­żemy dłu­żej bez­czyn­nie cze­kać, bo czas mi­nie, a my nie za­znamy praw­dzi­wego śmie­chu czy zwy­czaj­nego, siel­skiego ży­cia.

– Co wy bre­dzi­cie? – Ame­lia po­stu­kała się w czoło. – Je­ste­ście dzie­cia­kami, które jesz­cze nie­jedno prze­żyją, pod wa­run­kiem że będą się trzy­mać z da­leka od pro­ble­mów.

– A czy to my się o nie pro­simy? – żach­nął się Wła­dek, nie mo­gąc wy­trzy­mać gde­ra­nia ko­biet. – Też chcie­li­by­śmy nor­mal­nie móc cho­dzić do szkoły albo do maj­stra na na­uki, ale szwaby nas nie py­tają, czego chcemy. Mają to gdzieś.

– Wy­ra­żaj się przy matce! – Ame­lia zgro­miła brata wzro­kiem. – A przede wszyst­kim słu­chaj­cie jej, bo tylko ona nam zo­stała – do­dała ar­gu­ment naj­więk­szego ka­li­bru.

Z tymi sło­wami ża­den z chłop­ców nie za­mie­rzał dys­ku­to­wać. Wie­dzieli, że dzi­siaj ni­czego wię­cej nie osią­gną. Byli jed­nak do­sta­tecz­nie zde­ter­mi­no­wani, by dzia­łać, na­wet bez zgody ro­dzi­cielki.

Ame­lia czuła, że to jesz­cze nie ko­niec dys­puty, a za­cięty wy­raz twa­rzy braci nie na­pa­wał jej zbyt­nim opty­mi­zmem. Nie­kiedy za­cho­dziła w głowę, po kim odzie­dzi­czyli swoje tem­pe­ra­menty. Żadne z ro­dzi­ców nie wy­ka­zy­wało ta­kich cech cha­rak­teru. Może gdyby byli bar­dziej uparci i od­waż­niejsi, zde­cy­do­wa­liby się opu­ścić mia­sto, jesz­cze za­nim wy­bu­chła wojna, a wtedy kto wie, jak po­to­czy­łyby się ich losy.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki