Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1 września 1939 r. to chwila, w której życie w Wolnym Mieście Gdańsku się zatrzymało. Panika. Niepewność jutra. Strach o życie swoje i najbliższych. Nela szybko dostrzega w tej sytuacji szansę dla wyswobodzenia się z sideł, w jakie wpadła. Szuka kontaktu z Iwem. Ryzykuje własne życie. Nie odpuszcza, choć nie ma pewności, czy zdoła go odnaleźć żywego. Maleńka iskierka nadziei szybko gaśnie, a potem zaczyna się wyścig z czasem, okupiony ryzykiem utraty życia i godności przez młodą Niemkę. W tej sytuacji nikt nie ma pewności, co przyniesie jutro.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 30 min
***
przyszłość ucieka w mrok
gdy myśli spowiła gęsta mgła
świt rozbudziły pociągi –
odjeżdżają nieznanymi torami
ciężar trwogi buduje
zgrabiałymi dłońmi
kawałki klatek
zło podstawia nogę
zrzuca z drabiny człowieczeństwa
komponuje niesłuszność oskarżeń
oddech szczęścia
chowa się za tarczą pozoru
sekrety pęcznieją w sercach
miłość grzęźnie w impasie czasu
a chwile zatrzymują się
w nikłych taflach nadziei
do śmierci jeszcze DALEKO
Agnieszka Krizel
Rozdział I
W pyle i huku
Dopiero co zbudzone słońce bez pośpiechu wdrapywało się na nieboskłon, wciąż jeszcze ziewając i zastanawiając się, dlaczego aż tyle ludzi tak wcześnie wyległo na dwór. Strojne suknie mieniły się kolorami i błyskotkami. Każda z przybyłych kobiet zerkała na inne, łudząc się, że to ona wyróżnia się na tle pozostałych. Mężczyźni nie zwracali uwagi na swój wygląd, podekscytowani to szeptali, to znów sobie coś pokazywali, poklepując się po plecach i wzajemnie się wychwalając.
Nareszcie śpiewny orszak ruszył. Wówczas rozległ się huk. Kłęby białego dymu na moment przysłoniły idącego na czele procesji księdza. Kobiecy pisk poniósł się w górę i zawisł tuż nad głowami rozradowanych mężczyzn. Kolejny śmiałek wystrzelił, choć wiedział, że to zabronione, bo wypadków przy tym co nie miara. Śmiech i krzyki przestraszonych dzierlatek tylko zachęciły młokosów do zabawy.
Iwo zerknął na Poldka, który właśnie w tym momencie rzucił petardę tuż pod nogi dwóch milutkich sąsiadek, co to chichotały za każdym razem, gdy spotykali je na drodze. Dziewczęta odskoczyły i zaśmiały się, zalotnie spoglądając w stronę braci Koźmińskich. Ci zaś takich wielkanocnych uciech nie mogli sobie odmówić, choć matka załamywała spracowane dłonie w obawie, by przy tej zabawie rąk czy nóg im nie pourywało.
Iwo puścił oko do młodszej z sióstr i tym razem to on rzucił petardę. Wciąż słyszał śmiech i piski dziewczyn idących w procesji, ale ich sylwetki poczęły się rozmywać.
Z każdą chwilą głosy stawały się coraz cichsze. I gdy tak zastanawiał się nad tym, co widzi, usłyszał potężny huk. Wraz z nim podniosły się kłęby białego dymu, tak że nic nie było widać. Podskoczył w miejscu. Jego serce zamarło, a w uszach aż mu dzwoniło. Rozejrzał się na boki, ale nikogo nie dostrzegł. Wówczas rozległ się kolejny głośny wybuch. Iwo rzucił się na ziemię, nakrył dłońmi głowę i próbował się czołgać. Z mozołem przesuwał nogi, te jednak odmawiały posłuszeństwa. Głowa ciążyła mu niemiłosiernie i choć poruszał ramionami, to jego ciało ani drgnęło. Kolejny wybuch rozpruł powietrze. A po chwili przejmująca cisza, jakby wszyscy gdzieś zniknęli. Znów drgnął. Wysiłek. Próba zapanowania nad ciałem. Niemoc. Wybuch... Niemoc... Wybuch...
Tym razem mocne zderzenie z czymś chłodnym sprawiło ból. Iwo pośpiesznie otworzył oczy i począł masować obolałe plecy i pośladki. Wspomnienie snu sprawiło, że poczuł na ciele zimny pot. Nie znosił chwil bezradności. Nie należał do ludzi, którzy przyjmują los takim, jaki jest, dlatego choć wciąż odczuwał skutki upadku z łóżka, to cieszył się, że się przebudził.
Przez zaciągnięte zasłonki, przebijały pierwsze promienie słoneczne, dlatego bez problemu dostrzegł zarys łóżka. Wciąż zaspany wdrapał się na posłanie i zakopał pod jeszcze ciepłą kołdrą. Kolejny niespodziewany wstrząs hotelowego pokoju, drżenie szyb i potężny huk postawiły go na równe nogi. Choć rozglądał się na boki, to niczego nie dostrzegł. Dopiero teraz uświadomił sobie, że z korytarza dobiegają liczne odgłosy.
Pośpiesznie wciągnął spodnie i narzucił na siebie wczorajszą koszulę. W walizce miał jeszcze trzy zapasowe, ale wieczorem nie zdążył naszykować świeżej. Gdy po całodziennych dywagacjach wreszcie podjął decyzję o pozostaniu na Wybrzeżu, było już na tyle późno, że dopiero w trzecim hotelu udało mu się wynająć pokój, a i tak musiał kłamać, że w podróży zgubił dokumenty i musi zaczekać do rana, by się zgłosić do urzędu w celu wystawienia nowych. Szczęściem przysypiającej recepcjonistce zależało na jednym – na świętym spokoju.
Dochodzące z korytarza krzyki, przerywane płaczem dzieci i kobiet, stawały się coraz głośniejsze. Iwo chwycił bagaż i podbiegł do drzwi. Po chwili wystawił głowę na zewnątrz.
– Szybciej, szybciej! – powtarzał po niemiecku grubszy jegomość w rozchełstanej koszuli i w zapiętych pod pękatym brzuchem spodniach. – Do piwnicy! Wszyscy do piwnicy!
– Co się dzieje? – usiłował dociec Iwo, przeciskając się pomiędzy tłoczącymi się gośćmi hotelowymi. – Co to za hałas?
– Nie wiadomo. Może jakiś wybuch na statku w porcie... – odparł mężczyzna poganiający rozespanych gości. – Wszyscy na dół! Tam jest bezpiecznie!
Iwo nie zamierzał zostawać w hotelu. Musiał biec do domu Neli. Dziewczyna na pewno spędziła noc u siebie. Teraz mógł ją tam zastać. Ruszył wraz z tłumem. Niesiony niczym plankton w morzu dotarł do schodów, a wąską klatką schodową przedostał się na parter. Usiłował się przepchnąć w stronę wyjścia, ale nie było to łatwe. Tłum podążał w dół schodów. Iwo podniósł walizkę i spróbował się przecisnąć, ale nikt nie słuchał jego próśb o przepuszczenie go do wyjścia. Sunął więc wąskimi drewnianymi schodami do piwnicy jednego z podrzędnych hoteli w Wolnym Mieście Gdańsku.
– Wszyscy się zmieszczą. Dla wszystkich naszych gości jest miejsce – zapewniał gospodarz, choć jego głos przepełniała niepewność. Sam nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie mógł jednak sobie pozwolić na panikę i ucieczkę gości. Każdy z nich to kilka guldenów do świecącej pustkami kasy.
– Ja muszę już iść – zadeklarował Iwo, przeciskając się w stronę gospodarza. – Proszę mnie wypuścić! – Torował sobie drogę, trzymając w górze walizkę.
– Musimy zaczekać na rozwój sytuacji – pokrzykiwał gospodarz, ale jego słowa zagłuszył kolejny wybuch, który tym razem wydawał się znacznie mocniejszy, bo nawet tutaj, na dole, wszyscy odczuli wstrząsy ścian.
– To nie ze statku... – mówił sam do siebie Iwo. – To ostrzeliwanie z lądu.
– Ktoś by nas zaatakował? – podchwycił przyglądający mu się mężczyzna, który natychmiast złapał dłoń swojej przygarbionej żony.
Iwo szybko analizował sytuację. Nie miała pojęcia, kto strzela, ale jednego był pewien: to się naprawdę działo. Widział skulonych pod ścianą młodych ludzi przyciskających do piersi dzieci i starszych gości z przerażeniem obserwujących innych. Dokąd mają pójść? Co ze sobą zrobić?
Iwo nieprzerwanie chodził wzdłuż długiego pomieszczenia, umiejętnie lawirując pomiędzy zebranymi. Każdy kolejny wybuch wzmagał w nim niepokój o los Neli. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, że mogłoby jej się stać coś złego.
Znowu podszedł do stojącego przy schodach gospodarza.
– Ja naprawdę muszę już iść. Nie mogę tu zostać – oświadczył.
– Nikogo nie wypuszczę, dopóki się nie uspokoi – odparł buńczucznie. – Później mi jaki zarzuci, że nie dbam o swoich gości – dodał nieco łagodniej na usprawiedliwienie.
Iwo spochmurniał i odłożył walizkę, po czym przysiadł na niej, zawieszając wzrok tuż nad głową przewrażliwionego gospodarza. Jego myśli poszybowały do Neli. Ileż by dał za to, by mieć pewność, że dziewczyna jest bezpieczna. Poderwał się z miejsca i znów począł dreptać w tę i z powrotem. Po godzinie znużony, przysiadł na walizce i skupił uwagę na liczeniu wystrzałów.
Wreszcie drzwi do piwnicy otwarły się i w mdłym świetle pełgającej świecy pojawił się młody mężczyzna, który ochoczo zbiegł ze schodów i z uśmiechem na twarzy zakrzyknął:
– Mamy wojnę!
Wszyscy spojrzeli w stronę, skąd dochodził głos.
– Walczymy o wolność! O jedność! O ojczyznę! – pokrzykiwał przybyły.
Kilkanaście par oczu rozbłysło nadzieją.
– Tak długo czekaliśmy... – odezwał się starszy jegomość i mocno uściskał siedzącą obok niego kobietę. – Ten cholerny traktat wersalski niemal pozbawił nas domów – ciągnął, prostując się na nogach.
– Niby u siebie, ale wciąż czuć zimny oddech Polaków na plecach – podjął gospodarz hotelu, który zbliżył się do starszego mężczyzny i energicznie chwycił jego żylastą dłoń.
– Otóż to, panie! Otóż to! – Staruszek uniósł wysoko pięść i potrząsnął nią, jakby groził wszystkim tym, którzy przez ostatnich dziewiętnaście lat śmiali domagać się praw przysługujących Polakom.
Iwo przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Nie miał wątpliwości co do tego, że nie powinno go tutaj być. Gdyby postąpił zgodnie z zaleceniami Andrzeja Kucharskiego, siedziałby kilkaset kilometrów dalej. Może ten cały chaos by go ominął? Chociaż był wśród nielicznych, którzy doskonale orientowali się w sytuacji militarnej w Wolnym Mieście Gdańsku, to wierzył w działania dyplomatyczne polskiego rządu, ale przede wszystkim w siłę polskiej armii, która zapewne poradzi sobie z atakiem III Rzeszy.
– Skoro już wiadomo co i jak, to ja zmykam – odezwał się Iwo, przerywając tyradę Niemców. – Mam coś pilnego do załatwienia – dorzucił i wskoczył na schody.
Bez oglądania się za siebie wbiegł na parter i przedostał się do drzwi, które pośpiesznie pchnął. Gdy znalazł się na ulicy, dostrzegł unoszące się nad miastem kłęby dymu. W oddali wciąż było słychać wybuchy. Westerplatte nadal się broniło. To dodało mu otuchy. Mocniej zacisnął palce na rączce walizki i biegiem pokonał odległość dzielącą go od domu Neli.
Ludzie przemykali ulicami, trzymając się jak najbliżej zabudowań.
Kiedy Iwo wreszcie dopadł do wejścia domu rodzinnego Neli, upuścił walizkę i począł nerwowo łomotać w wysokie, pomalowane białą farbą drzwi, ale nikt ich nie otworzył. Jeszcze przez kilka minut stał na ganku, nie wiedząc, co ze sobą począć. Wreszcie chwycił bagaż i poczłapał w stronę dworca. Teraz już miał pewność, że rodzina Wittów w porę wyjechała z miasta. Może gdyby zdążył lepiej poznać Nelę, zdołałby się domyślić, gdzie teraz się znajduje.
Z każdą chwilą tłum gęstniał i wylewał się z chodnika na ulicę. Trąbienie nielicznych automobili pędzących w przeciwną stronę na chwilę wstrzymywało ruch. Ludzie ustąpili niecierpliwemu kierowcy i jego wyładowanemu po brzegi samochodowi. Szczęśliwców mogących uciekać z miasta autem nie było jednak wielu. Reszta zaskoczonych mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska płynęła ulicami wprost na stację kolejową.
Wreszcie Iwo dostrzegł budynek dworca. To tutaj przychodził z Rajmundem na wyborne gołąbki. Na myśl o obiedzie aż go ścisnęło w dołku. Od wczoraj nic nie miał w ustach, a i kolacja nie należała do obfitych, bo kiedy zdecydował się, że zostaje w mieście, nie w głowie było mu jedzenie. Potrzebował noclegu, a wiedział, że ze znalezieniem go wcale nie pójdzie tak łatwo. Polskich hoteli niemal nie było, a w niemieckich nie czekano na niego z otwartymi ramionami. W pośpiechu pochłonął bułkę kupioną na dworcu i pobiegł szukać kwatery.
Teraz dotarł do kasy biletowej i ustawił się w długim ogonku. Dzieci popłakiwały ze zmęczenia. Rodzice coraz bardziej poirytowani pokrzykiwali to na swoje potomstwo, to znów na innych pasażerów czy organizację na kolei. Pociągi przyjeżdżały z dużym opóźnieniem i wypełnione po brzegi ludźmi w ogóle nie wyruszały w dalszą trasę. Iwo obserwował ten impas, zastanawiając się, gdzie tkwi przyczyna. Oczywiste było, że wielu Niemców zdecyduje się na ucieczkę. Nie było bowiem pewności, jak rozwinie się sytuacja. Zastanawiający wydał mu się brak kolejarzy. Ci, którzy przyjechali, w pośpiechu opuszczali parowozy, jakby wszyscy jednocześnie skończyli pracę.
Nagle znacznie głośniejsze odgłosy wybuchów wzmogły zamieszanie. Dziecięcy płacz stał się nie do wytrzymania.
– Może to na Heveliusplatz – odezwała się młoda kobieta, tuląca kilkutygodniowego noworodka. – Od świtu nacierają na pocztę – dodała. – Zerwałam się na równe nogi, bo myślałam, że nam chałupę rozwaliło, a to płot od strony komisariatu policji rozerwało. Później z trzech stron Niemce zaczęli strzelać do naszych – tłumaczyła, rozglądając się na boki, by jej wieści nie dotarły do niewłaściwych uszu.
– A pocztowcy się bronili? – spytał starszy jegomość w znoszonym kapeluszu.
– Jak lwy rzucili się na mundurowych. Słyszałam strzały z karabinów i pistoletów. Nawet kilka granatów rzucili.
– Nasi chłopcy! – Staruszek poklepał kobietę po plecach.
– Jak uciekałam, to nadal słyszałam ostrzał. Oby Bóg im dopomógł, ale policjantów było dużo więcej...
– Jednak to naszym pocztowcom nie brakuje determinacji, żeby bronić polskiej poczty – oświadczył Iwo i pomyślał, że gdyby nie rozkaz Kucharskiego, też by został na posterunku.
Od okienka kasowego dzieliło go już ledwie kilka metrów, gdy kątem oka dostrzegł kilkunastu maszerujących esesmanów. Równym krokiem przemierzali peron, kolejno legitymując stojących w kolejce pasażerów. Zamieszanie, poszukiwanie dokumentów, rozmowy i płacz dzieci szybko wypełniły cały dworzec. Iwo, nie wypuszczając z dłoni walizki, zrobił kilka kroków do tyłu. Przez cały czas bacznie obserwował zbliżających się do niego esesmanów. Ci jednak byli tak dalece pochłonięci wypełnianiem swojego zadania, że nie zwrócili uwagi na oddalającego się pasażera. Iwo zgarbił się i udał w przeciwną stronę.
Gdy tylko dotarł do końca budynku dworcowego, nie zwracając uwagi na oślepiające słońce, odwrócił się i puścił pędem przed siebie. Wiedział, że nieopodal znajduje się wychodek. Walizka coraz bardziej mu ciążyła. Ściekający po plecach pot sprawił, że koszula przykleiła się do skóry. Nie zamierzał jednak odpuścić. Wreszcie dosięgnął drzwi i pociągnął za niewielką drewnianą gałkę.
Po chwili był w środku. Łapał powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Smród fekaliów drażnił nozdrza, ale starał się o nim nie myśleć. Tuż obok nóg ustawił walizkę i wyjrzał na peron przez niewielki otwór wycięty w drzwiach. Jeden z esesmanów stał w miejscu, w którym chwilę wcześniej znajdował się Iwo. Ten błądził wzrokiem w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, ale póki co nie potrafił takiego wypatrzeć. Na dworcu roiło się od umundurowanych Niemców.
Z oddali napłynął gwizd upragnionego pociągu. Chwilę później z kłębów dymu wyłoniła się czarna lokomotywa ciągnąca kilka długich wagonów. Tłum oszalał na jej widok i począł biec w stronę olbrzyma. Zgrzyt metalu zakłuł w uszy, ale nie przeraził pasażerów wskakujących na stopnie wciąż toczących się wagonów. Wreszcie żelazna bestia oblepiona niecierpliwymi podróżnymi wypluła resztki pary i zamarła. Tuż obok lokomotywy wyrósł komitet powitalny. Uzbrojeni esesmani łypali w stronę wychodzących kolejarzy i pokrzykując na nich, poczęli ich poganiać w stronę wyjścia z dworca. Po chwili dołączyli do nich pozostali zbrojni prowadzący pokaźną grupę oszołomionych Polaków.
Iwo w duchu gratulował sobie przezorności. Otarł twarz rękawem nieświeżej koszuli i głośno westchnął. Kiedy znów spojrzał przez otwór w drzwiach, na stacji nie dostrzegł esesmanów. Większość pasażerów usadowiła się w wagonach podstawionego pociągu, licząc na to, że choć pozbawiony kolejarzy, to w jakiś magiczny sposób ruszy. Iwo wiedział, że to najlepszy moment na ucieczkę. Nie miał wątpliwości, że w najbliższym czasie z Dworca Głównego nie odjedzie żaden pociąg.
Otworzył drzwi. W zasięgu wzroku nie dostrzegł zagrożenia. Ostrożnie wyszedł i wciąż rozglądając się na boki, pomknął w stronę najbliższych zabudowań. Trzymając się blisko nich, oddalał się od stacji. Nie miał pojęcia, co ma ze sobą począć. W tym mieście nie był bezpieczny. Skierował się więc w stronę trasy wyjazdowej z miasta, licząc na łut szczęścia i podwózkę.
Idąc jedną z bocznych uliczek, wciąż zachowywał czujność. Gdy dotarł do skrzyżowania, stanął jak wryty. Przecież znał tę sylwetkę, postawę i ruchy. I choć zdawało się to niewiarygodne, był pewny, że się nie myli. Upuścił walizkę i pobiegł w jej stronę, wołając:
– Nela?! Nela! Neluś...