W objęciach niewoli - Aneta Krasińska - ebook + audiobook + książka

W objęciach niewoli ebook i audiobook

Aneta Krasińska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

1 września 1939 r. to chwila, w której życie w Wolnym Mieście Gdańsku się zatrzymało. Panika. Niepewność jutra. Strach o życie swoje i najbliższych. Nela szybko dostrzega w tej sytuacji szansę dla wyswobodzenia się z sideł, w jakie wpadła. Szuka kontaktu z Iwem. Ryzykuje własne życie. Nie odpuszcza, choć nie ma pewności, czy zdoła go odnaleźć żywego. Maleńka iskierka nadziei szybko gaśnie, a potem zaczyna się wyścig z czasem, okupiony ryzykiem utraty życia i godności przez młodą Niemkę. W tej sytuacji nikt nie ma pewności, co przyniesie jutro.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 346

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 30 min

Oceny
4,5 (194 oceny)
128
43
19
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Wojna i miłość, a raczej miłość w czasie wojny. Czy jest ona w ogóle możliwa? Na to pytanie spróbujemy sobie dziś odpowiedzieć na podstawie najnowszą książkę Anety Krasińskiej „W objęciach niewoli”, którą właśnie przed chwilą skończyłam czytać i będąc jeszcze pełna silnych emocji po jej lekturze, niezwłocznie chcę się z wami kochani nimi podzielić. Zanim jednak opowiem o samej książce, nadmienię tylko, że ta powieść jest kontynuacja pierwszej części Trylogii gdańskiej „W objęciach nazisty”, którą miałam już przyjemność recenzować. Wspólnie z jej głównymi bohaterami Nelą i Iwem przenosimy się do roku 1939 i trafiamy do Wolnego Miasta Gdańska w dniu, kiedy wybucha wojna. Ci z was, którzy czytali pierwszą część trylogii wiedzą, że losy tej dwójki nigdy nie powinny się połączyć, gdyż pochodzą z zupełnie odmiennych światów, a dla siebie wzajemnie powinni być wrogami. Nela jest Niemką pochodzącą z silnie zakorzenionej w faszystowskiej ideologii rodziny. Córką mocno zaangażowanego polityczni...
20
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Szacunek płynie z serca i nie da się go wyryć w pamięci, w której pozostają obrazy wojny." Wydaje się, że ścieżki Neli i Iwa przecięły się w najmniej odpowiedniej chwili, w czasach, które tak boleśnie zapisały się na kartach historii. 1 września 1939 roku, to dzień, który na zawsze i nieodwracalnie zmienił życie wielu ludzi. W Wolnym Mieście Gdańsku, każdy drży o swoją przyszłość, bojąc się tego, co przyniesie los. Nela ż ogromną determinacją stara się walczyć o swoje szczęście i wyzwolić się ze związku z Wilhelmem. Za wszelką cenę stara się też odnaleźć i ochronić ukochanego Iwa. To poruszająca historia miłości dwojga młodych ludzi, których wszystkie marzenia i plany zostały zdeptane przez wojnę. Obserwujemy ich przeżycia, emocje i uczucia w najmroczniejszych i najtrudniejszych momentach życia. Widzimy ogromną wolę walki, przetrwania i wielką odwagę. Opis bezdusznego i nieludzkiego traktowania i cierpienia w obozie Stutthof ściska za serce i wzrusza do łez. Autorka w bardzo obrazo...
10
pies13

Całkiem niezła

drugi to.,naciągany.
00
MagdaLewczuk

Nie polecam

Niestety lektorka jest tak koszmarna, że dałam radę tylko 20 minut....
00
Elisabeth76

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniala ksiazka, polecam
00

Popularność




Re­dak­cjaPa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rektaMag­da­lena Świer­czek-Gry­boś
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce© Oleg/Ado­be­Stock; NAC
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Aneta Kra­siń­ska, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-91-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

***

przy­szłość ucieka w mrok

gdy my­śli spo­wiła gę­sta mgła

świt roz­bu­dziły po­ciągi –

od­jeż­dżają nie­zna­nymi to­rami

cię­żar trwogi bu­duje

zgra­bia­łymi dłońmi

ka­wałki kla­tek

zło pod­sta­wia nogę

zrzuca z dra­biny czło­wie­czeń­stwa

kom­po­nuje nie­słusz­ność oskar­żeń

od­dech szczę­ścia

chowa się za tar­czą po­zoru

se­krety pęcz­nieją w ser­cach

mi­łość grzęź­nie w im­pa­sie czasu

a chwile za­trzy­mują się

w ni­kłych ta­flach na­dziei

do śmierci jesz­cze DA­LEKO

Agnieszka Kri­zel

Roz­dział I

W pyle i huku

Do­piero co zbu­dzone słońce bez po­śpie­chu wdra­py­wało się na nie­bo­skłon, wciąż jesz­cze zie­wa­jąc i za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego aż tyle lu­dzi tak wcze­śnie wy­le­gło na dwór. Strojne suk­nie mie­niły się ko­lo­rami i bły­skot­kami. Każda z przy­by­łych ko­biet zer­kała na inne, łu­dząc się, że to ona wy­róż­nia się na tle po­zo­sta­łych. Męż­czyźni nie zwra­cali uwagi na swój wy­gląd, pod­eks­cy­to­wani to szep­tali, to znów so­bie coś po­ka­zy­wali, po­kle­pu­jąc się po ple­cach i wza­jem­nie się wy­chwa­la­jąc.

Na­resz­cie śpiewny or­szak ru­szył. Wów­czas roz­legł się huk. Kłęby bia­łego dymu na mo­ment przy­sło­niły idą­cego na czele pro­ce­sji księ­dza. Ko­biecy pisk po­niósł się w górę i za­wisł tuż nad gło­wami roz­ra­do­wa­nych męż­czyzn. Ko­lejny śmia­łek wy­strze­lił, choć wie­dział, że to za­bro­nione, bo wy­pad­ków przy tym co nie miara. Śmiech i krzyki prze­stra­szo­nych dzier­la­tek tylko za­chę­ciły mło­ko­sów do za­bawy.

Iwo zer­k­nął na Po­ldka, który wła­śnie w tym mo­men­cie rzu­cił pe­tardę tuż pod nogi dwóch mi­lut­kich są­sia­dek, co to chi­cho­tały za każ­dym ra­zem, gdy spo­ty­kali je na dro­dze. Dziew­częta od­sko­czyły i za­śmiały się, za­lot­nie spo­glą­da­jąc w stronę braci Koź­miń­skich. Ci zaś ta­kich wiel­ka­noc­nych uciech nie mo­gli so­bie od­mó­wić, choć matka za­ła­my­wała spra­co­wane dło­nie w oba­wie, by przy tej za­ba­wie rąk czy nóg im nie po­ury­wało.

Iwo pu­ścił oko do młod­szej z sióstr i tym ra­zem to on rzu­cił pe­tardę. Wciąż sły­szał śmiech i pi­ski dziew­czyn idą­cych w pro­ce­sji, ale ich syl­wetki po­częły się roz­my­wać.

Z każdą chwilą głosy sta­wały się co­raz cich­sze. I gdy tak za­sta­na­wiał się nad tym, co wi­dzi, usły­szał po­tężny huk. Wraz z nim pod­nio­sły się kłęby bia­łego dymu, tak że nic nie było wi­dać. Pod­sko­czył w miej­scu. Jego serce za­marło, a w uszach aż mu dzwo­niło. Ro­zej­rzał się na boki, ale ni­kogo nie do­strzegł. Wów­czas roz­legł się ko­lejny gło­śny wy­buch. Iwo rzu­cił się na zie­mię, na­krył dłońmi głowę i pró­bo­wał się czoł­gać. Z mo­zo­łem prze­su­wał nogi, te jed­nak od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa. Głowa cią­żyła mu nie­mi­ło­sier­nie i choć po­ru­szał ra­mio­nami, to jego ciało ani drgnęło. Ko­lejny wy­buch roz­pruł po­wie­trze. A po chwili przej­mu­jąca ci­sza, jakby wszy­scy gdzieś znik­nęli. Znów drgnął. Wy­si­łek. Próba za­pa­no­wa­nia nad cia­łem. Nie­moc. Wy­buch... Nie­moc... Wy­buch...

Tym ra­zem mocne zde­rze­nie z czymś chłod­nym spra­wiło ból. Iwo po­śpiesz­nie otwo­rzył oczy i po­czął ma­so­wać obo­lałe plecy i po­śladki. Wspo­mnie­nie snu spra­wiło, że po­czuł na ciele zimny pot. Nie zno­sił chwil bez­rad­no­ści. Nie na­le­żał do lu­dzi, któ­rzy przyj­mują los ta­kim, jaki jest, dla­tego choć wciąż od­czu­wał skutki upadku z łóżka, to cie­szył się, że się prze­bu­dził.

Przez za­cią­gnięte za­słonki, prze­bi­jały pierw­sze pro­mie­nie sło­neczne, dla­tego bez pro­blemu do­strzegł za­rys łóżka. Wciąż za­spany wdra­pał się na po­sła­nie i za­ko­pał pod jesz­cze cie­płą koł­drą. Ko­lejny nie­spo­dzie­wany wstrząs ho­te­lo­wego po­koju, drże­nie szyb i po­tężny huk po­sta­wiły go na równe nogi. Choć roz­glą­dał się na boki, to ni­czego nie do­strzegł. Do­piero te­raz uświa­do­mił so­bie, że z ko­ry­ta­rza do­bie­gają liczne od­głosy.

Po­śpiesz­nie wcią­gnął spodnie i na­rzu­cił na sie­bie wczo­raj­szą ko­szulę. W wa­lizce miał jesz­cze trzy za­pa­sowe, ale wie­czo­rem nie zdą­żył na­szy­ko­wać świe­żej. Gdy po ca­ło­dzien­nych dy­wa­ga­cjach wresz­cie pod­jął de­cy­zję o po­zo­sta­niu na Wy­brzeżu, było już na tyle późno, że do­piero w trze­cim ho­telu udało mu się wy­na­jąć po­kój, a i tak mu­siał kła­mać, że w po­dróży zgu­bił do­ku­menty i musi za­cze­kać do rana, by się zgło­sić do urzędu w celu wy­sta­wie­nia no­wych. Szczę­ściem przy­sy­pia­ją­cej re­cep­cjo­ni­stce za­le­żało na jed­nym – na świę­tym spo­koju.

Do­cho­dzące z ko­ry­ta­rza krzyki, prze­ry­wane pła­czem dzieci i ko­biet, sta­wały się co­raz gło­śniej­sze. Iwo chwy­cił ba­gaż i pod­biegł do drzwi. Po chwili wy­sta­wił głowę na ze­wnątrz.

– Szyb­ciej, szyb­ciej! – po­wta­rzał po nie­miecku grub­szy je­go­mość w roz­cheł­sta­nej ko­szuli i w za­pię­tych pod pę­ka­tym brzu­chem spodniach. – Do piw­nicy! Wszy­scy do piw­nicy!

– Co się dzieje? – usi­ło­wał do­ciec Iwo, prze­ci­ska­jąc się po­mię­dzy tło­czą­cymi się go­śćmi ho­te­lo­wymi. – Co to za ha­łas?

– Nie wia­domo. Może ja­kiś wy­buch na statku w por­cie... – od­parł męż­czy­zna po­ga­nia­jący ro­ze­spa­nych go­ści. – Wszy­scy na dół! Tam jest bez­piecz­nie!

Iwo nie za­mie­rzał zo­sta­wać w ho­telu. Mu­siał biec do domu Neli. Dziew­czyna na pewno spę­dziła noc u sie­bie. Te­raz mógł ją tam za­stać. Ru­szył wraz z tłu­mem. Nie­siony ni­czym plank­ton w mo­rzu do­tarł do scho­dów, a wą­ską klatką scho­dową prze­do­stał się na par­ter. Usi­ło­wał się prze­pchnąć w stronę wyj­ścia, ale nie było to ła­twe. Tłum po­dą­żał w dół scho­dów. Iwo pod­niósł wa­lizkę i spró­bo­wał się prze­ci­snąć, ale nikt nie słu­chał jego próśb o prze­pusz­cze­nie go do wyj­ścia. Su­nął więc wą­skimi drew­nia­nymi scho­dami do piw­nicy jed­nego z pod­rzęd­nych ho­teli w Wol­nym Mie­ście Gdań­sku.

– Wszy­scy się zmiesz­czą. Dla wszyst­kich na­szych go­ści jest miej­sce – za­pew­niał go­spo­darz, choć jego głos prze­peł­niała nie­pew­ność. Sam nie miał po­ję­cia, co się dzieje. Nie mógł jed­nak so­bie po­zwo­lić na pa­nikę i ucieczkę go­ści. Każdy z nich to kilka gul­de­nów do świe­cą­cej pust­kami kasy.

– Ja mu­szę już iść – za­de­kla­ro­wał Iwo, prze­ci­ska­jąc się w stronę go­spo­da­rza. – Pro­szę mnie wy­pu­ścić! – To­ro­wał so­bie drogę, trzy­ma­jąc w gó­rze wa­lizkę.

– Mu­simy za­cze­kać na roz­wój sy­tu­acji – po­krzy­ki­wał go­spo­darz, ale jego słowa za­głu­szył ko­lejny wy­buch, który tym ra­zem wy­da­wał się znacz­nie moc­niej­szy, bo na­wet tu­taj, na dole, wszy­scy od­czuli wstrząsy ścian.

– To nie ze statku... – mó­wił sam do sie­bie Iwo. – To ostrze­li­wa­nie z lądu.

– Ktoś by nas za­ata­ko­wał? – pod­chwy­cił przy­glą­da­jący mu się męż­czy­zna, który na­tych­miast zła­pał dłoń swo­jej przy­gar­bio­nej żony.

Iwo szybko ana­li­zo­wał sy­tu­ację. Nie miała po­ję­cia, kto strzela, ale jed­nego był pe­wien: to się na­prawdę działo. Wi­dział sku­lo­nych pod ścianą mło­dych lu­dzi przy­ci­ska­ją­cych do piersi dzieci i star­szych go­ści z prze­ra­że­niem ob­ser­wu­ją­cych in­nych. Do­kąd mają pójść? Co ze sobą zro­bić?

Iwo nie­prze­rwa­nie cho­dził wzdłuż dłu­giego po­miesz­cze­nia, umie­jęt­nie la­wi­ru­jąc po­mię­dzy ze­bra­nymi. Każdy ko­lejny wy­buch wzma­gał w nim nie­po­kój o los Neli. Na­wet nie chciał so­bie wy­obra­żać, że mo­głoby jej się stać coś złego.

Znowu pod­szedł do sto­ją­cego przy scho­dach go­spo­da­rza.

– Ja na­prawdę mu­szę już iść. Nie mogę tu zo­stać – oświad­czył.

– Ni­kogo nie wy­pusz­czę, do­póki się nie uspo­koi – od­parł buń­czucz­nie. – Póź­niej mi jaki za­rzuci, że nie dbam o swo­ich go­ści – do­dał nieco ła­god­niej na uspra­wie­dli­wie­nie.

Iwo spo­chmur­niał i odło­żył wa­lizkę, po czym przy­siadł na niej, za­wie­sza­jąc wzrok tuż nad głową prze­wraż­li­wio­nego go­spo­da­rza. Jego my­śli po­szy­bo­wały do Neli. Ileż by dał za to, by mieć pew­ność, że dziew­czyna jest bez­pieczna. Po­de­rwał się z miej­sca i znów po­czął drep­tać w tę i z po­wro­tem. Po go­dzi­nie znu­żony, przy­siadł na wa­lizce i sku­pił uwagę na li­cze­niu wy­strza­łów.

Wresz­cie drzwi do piw­nicy otwarły się i w mdłym świe­tle peł­ga­ją­cej świecy po­ja­wił się młody męż­czy­zna, który ocho­czo zbiegł ze scho­dów i z uśmie­chem na twa­rzy za­krzyk­nął:

– Mamy wojnę!

Wszy­scy spoj­rzeli w stronę, skąd do­cho­dził głos.

– Wal­czymy o wol­ność! O jed­ność! O oj­czy­znę! – po­krzy­ki­wał przy­były.

Kil­ka­na­ście par oczu roz­bły­sło na­dzieją.

– Tak długo cze­ka­li­śmy... – ode­zwał się star­szy je­go­mość i mocno uści­skał sie­dzącą obok niego ko­bietę. – Ten cho­lerny trak­tat wer­sal­ski nie­mal po­zba­wił nas do­mów – cią­gnął, pro­stu­jąc się na no­gach.

– Niby u sie­bie, ale wciąż czuć zimny od­dech Po­la­ków na ple­cach – pod­jął go­spo­darz ho­telu, który zbli­żył się do star­szego męż­czy­zny i ener­gicz­nie chwy­cił jego ży­la­stą dłoń.

– Otóż to, pa­nie! Otóż to! – Sta­ru­szek uniósł wy­soko pięść i po­trzą­snął nią, jakby gro­ził wszyst­kim tym, któ­rzy przez ostat­nich dzie­więt­na­ście lat śmiali do­ma­gać się praw przy­słu­gu­ją­cych Po­la­kom.

Iwo przy­słu­chi­wał się tej wy­mia­nie zdań. Nie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, że nie po­winno go tu­taj być. Gdyby po­stą­pił zgod­nie z za­le­ce­niami An­drzeja Ku­char­skiego, sie­działby kil­ka­set ki­lo­me­trów da­lej. Może ten cały chaos by go omi­nął? Cho­ciaż był wśród nie­licz­nych, któ­rzy do­sko­nale orien­to­wali się w sy­tu­acji mi­li­tar­nej w Wol­nym Mie­ście Gdań­sku, to wie­rzył w dzia­ła­nia dy­plo­ma­tyczne pol­skiego rządu, ale przede wszyst­kim w siłę pol­skiej ar­mii, która za­pewne po­ra­dzi so­bie z ata­kiem III Rze­szy.

– Skoro już wia­domo co i jak, to ja zmy­kam – ode­zwał się Iwo, prze­ry­wa­jąc ty­radę Niem­ców. – Mam coś pil­nego do za­ła­twie­nia – do­rzu­cił i wsko­czył na schody.

Bez oglą­da­nia się za sie­bie wbiegł na par­ter i prze­do­stał się do drzwi, które po­śpiesz­nie pchnął. Gdy zna­lazł się na ulicy, do­strzegł uno­szące się nad mia­stem kłęby dymu. W od­dali wciąż było sły­chać wy­bu­chy. We­ster­platte na­dal się bro­niło. To do­dało mu otu­chy. Moc­niej za­ci­snął palce na rączce wa­lizki i bie­giem po­ko­nał od­le­głość dzie­lącą go od domu Neli.

Lu­dzie prze­my­kali uli­cami, trzy­ma­jąc się jak naj­bli­żej za­bu­do­wań.

Kiedy Iwo wresz­cie do­padł do wej­ścia domu ro­dzin­nego Neli, upu­ścił wa­lizkę i po­czął ner­wowo ło­mo­tać w wy­so­kie, po­ma­lo­wane białą farbą drzwi, ale nikt ich nie otwo­rzył. Jesz­cze przez kilka mi­nut stał na ganku, nie wie­dząc, co ze sobą po­cząć. Wresz­cie chwy­cił ba­gaż i po­czła­pał w stronę dworca. Te­raz już miał pew­ność, że ro­dzina Wit­tów w porę wy­je­chała z mia­sta. Może gdyby zdą­żył le­piej po­znać Nelę, zdo­łałby się do­my­ślić, gdzie te­raz się znaj­duje.

Z każdą chwilą tłum gęst­niał i wy­le­wał się z chod­nika na ulicę. Trą­bie­nie nie­licz­nych au­to­mo­bili pę­dzą­cych w prze­ciwną stronę na chwilę wstrzy­my­wało ruch. Lu­dzie ustą­pili nie­cier­pli­wemu kie­rowcy i jego wy­ła­do­wa­nemu po brzegi sa­mo­cho­dowi. Szczę­śliw­ców mo­gą­cych ucie­kać z mia­sta au­tem nie było jed­nak wielu. Reszta za­sko­czo­nych miesz­kań­ców Wol­nego Mia­sta Gdań­ska pły­nęła uli­cami wprost na sta­cję ko­le­jową.

Wresz­cie Iwo do­strzegł bu­dy­nek dworca. To tu­taj przy­cho­dził z Raj­mun­dem na wy­borne go­łąbki. Na myśl o obie­dzie aż go ści­snęło w dołku. Od wczo­raj nic nie miał w ustach, a i ko­la­cja nie na­le­żała do ob­fi­tych, bo kiedy zde­cy­do­wał się, że zo­staje w mie­ście, nie w gło­wie było mu je­dze­nie. Po­trze­bo­wał noc­legu, a wie­dział, że ze zna­le­zie­niem go wcale nie pój­dzie tak ła­two. Pol­skich ho­teli nie­mal nie było, a w nie­miec­kich nie cze­kano na niego z otwar­tymi ra­mio­nami. W po­śpie­chu po­chło­nął bułkę ku­pioną na dworcu i po­biegł szu­kać kwa­tery.

Te­raz do­tarł do kasy bi­le­to­wej i usta­wił się w dłu­gim ogonku. Dzieci po­pła­ki­wały ze zmę­cze­nia. Ro­dzice co­raz bar­dziej po­iry­to­wani po­krzy­ki­wali to na swoje po­tom­stwo, to znów na in­nych pa­sa­że­rów czy or­ga­ni­za­cję na ko­lei. Po­ciągi przy­jeż­dżały z du­żym opóź­nie­niem i wy­peł­nione po brzegi ludźmi w ogóle nie wy­ru­szały w dal­szą trasę. Iwo ob­ser­wo­wał ten im­pas, za­sta­na­wia­jąc się, gdzie tkwi przy­czyna. Oczy­wi­ste było, że wielu Niem­ców zde­cy­duje się na ucieczkę. Nie było bo­wiem pew­no­ści, jak roz­wi­nie się sy­tu­acja. Za­sta­na­wia­jący wy­dał mu się brak ko­le­ja­rzy. Ci, któ­rzy przy­je­chali, w po­śpie­chu opusz­czali pa­ro­wozy, jakby wszy­scy jed­no­cze­śnie skoń­czyli pracę.

Na­gle znacz­nie gło­śniej­sze od­głosy wy­bu­chów wzmo­gły za­mie­sza­nie. Dzie­cięcy płacz stał się nie do wy­trzy­ma­nia.

– Może to na He­ve­liu­splatz – ode­zwała się młoda ko­bieta, tu­ląca kil­ku­ty­go­dnio­wego no­wo­rodka. – Od świtu na­cie­rają na pocztę – do­dała. – Ze­rwa­łam się na równe nogi, bo my­śla­łam, że nam cha­łupę roz­wa­liło, a to płot od strony ko­mi­sa­riatu po­li­cji ro­ze­rwało. Póź­niej z trzech stron Niemce za­częli strze­lać do na­szych – tłu­ma­czyła, roz­glą­da­jąc się na boki, by jej wie­ści nie do­tarły do nie­wła­ści­wych uszu.

– A pocz­towcy się bro­nili? – spy­tał star­szy je­go­mość w zno­szo­nym ka­pe­lu­szu.

– Jak lwy rzu­cili się na mun­du­ro­wych. Sły­sza­łam strzały z ka­ra­bi­nów i pi­sto­le­tów. Na­wet kilka gra­na­tów rzu­cili.

– Nasi chłopcy! – Sta­ru­szek po­kle­pał ko­bietę po ple­cach.

– Jak ucie­ka­łam, to na­dal sły­sza­łam ostrzał. Oby Bóg im do­po­mógł, ale po­li­cjan­tów było dużo wię­cej...

– Jed­nak to na­szym pocz­tow­com nie bra­kuje de­ter­mi­na­cji, żeby bro­nić pol­skiej poczty – oświad­czył Iwo i po­my­ślał, że gdyby nie roz­kaz Ku­char­skiego, też by zo­stał na po­ste­runku.

Od okienka ka­so­wego dzie­liło go już le­d­wie kilka me­trów, gdy ką­tem oka do­strzegł kil­ku­na­stu ma­sze­ru­ją­cych es­es­ma­nów. Rów­nym kro­kiem prze­mie­rzali pe­ron, ko­lejno le­gi­ty­mu­jąc sto­ją­cych w ko­lejce pa­sa­że­rów. Za­mie­sza­nie, po­szu­ki­wa­nie do­ku­men­tów, roz­mowy i płacz dzieci szybko wy­peł­niły cały dwo­rzec. Iwo, nie wy­pusz­cza­jąc z dłoni wa­lizki, zro­bił kilka kro­ków do tyłu. Przez cały czas bacz­nie ob­ser­wo­wał zbli­ża­ją­cych się do niego es­es­ma­nów. Ci jed­nak byli tak da­lece po­chło­nięci wy­peł­nia­niem swo­jego za­da­nia, że nie zwró­cili uwagi na od­da­la­ją­cego się pa­sa­żera. Iwo zgar­bił się i udał w prze­ciwną stronę.

Gdy tylko do­tarł do końca bu­dynku dwor­co­wego, nie zwra­ca­jąc uwagi na ośle­pia­jące słońce, od­wró­cił się i pu­ścił pę­dem przed sie­bie. Wie­dział, że nie­opo­dal znaj­duje się wy­cho­dek. Wa­lizka co­raz bar­dziej mu cią­żyła. Ście­ka­jący po ple­cach pot spra­wił, że ko­szula przy­kle­iła się do skóry. Nie za­mie­rzał jed­nak od­pu­ścić. Wresz­cie do­się­gnął drzwi i po­cią­gnął za nie­wielką drew­nianą gałkę.

Po chwili był w środku. Ła­pał po­wie­trze jak ryba wy­rzu­cona na brzeg. Smród fe­ka­liów draż­nił noz­drza, ale sta­rał się o nim nie my­śleć. Tuż obok nóg usta­wił wa­lizkę i wyj­rzał na pe­ron przez nie­wielki otwór wy­cięty w drzwiach. Je­den z es­es­ma­nów stał w miej­scu, w któ­rym chwilę wcze­śniej znaj­do­wał się Iwo. Ten błą­dził wzro­kiem w po­szu­ki­wa­niu bez­piecz­nego miej­sca, ale póki co nie po­tra­fił ta­kiego wy­pa­trzeć. Na dworcu ro­iło się od umun­du­ro­wa­nych Niem­ców.

Z od­dali na­pły­nął gwizd upra­gnio­nego po­ciągu. Chwilę póź­niej z kłę­bów dymu wy­ło­niła się czarna lo­ko­mo­tywa cią­gnąca kilka dłu­gich wa­go­nów. Tłum osza­lał na jej wi­dok i po­czął biec w stronę ol­brzyma. Zgrzyt me­talu za­kłuł w uszy, ale nie prze­ra­ził pa­sa­że­rów wska­ku­ją­cych na stop­nie wciąż to­czą­cych się wa­go­nów. Wresz­cie że­la­zna be­stia ob­le­piona nie­cier­pli­wymi po­dróż­nymi wy­pluła resztki pary i za­marła. Tuż obok lo­ko­mo­tywy wy­rósł ko­mi­tet po­wi­talny. Uzbro­jeni es­es­mani ły­pali w stronę wy­cho­dzą­cych ko­le­ja­rzy i po­krzy­ku­jąc na nich, po­częli ich po­ga­niać w stronę wyj­ścia z dworca. Po chwili do­łą­czyli do nich po­zo­stali zbrojni pro­wa­dzący po­kaźną grupę oszo­ło­mio­nych Po­la­ków.

Iwo w du­chu gra­tu­lo­wał so­bie prze­zor­no­ści. Otarł twarz rę­ka­wem nie­świe­żej ko­szuli i gło­śno wes­tchnął. Kiedy znów spoj­rzał przez otwór w drzwiach, na sta­cji nie do­strzegł es­es­ma­nów. Więk­szość pa­sa­że­rów usa­do­wiła się w wa­go­nach pod­sta­wio­nego po­ciągu, li­cząc na to, że choć po­zba­wiony ko­le­ja­rzy, to w ja­kiś ma­giczny spo­sób ru­szy. Iwo wie­dział, że to naj­lep­szy mo­ment na ucieczkę. Nie miał wąt­pli­wo­ści, że w naj­bliż­szym cza­sie z Dworca Głów­nego nie od­je­dzie ża­den po­ciąg.

Otwo­rzył drzwi. W za­sięgu wzroku nie do­strzegł za­gro­że­nia. Ostroż­nie wy­szedł i wciąż roz­glą­da­jąc się na boki, po­mknął w stronę naj­bliż­szych za­bu­do­wań. Trzy­ma­jąc się bli­sko nich, od­da­lał się od sta­cji. Nie miał po­ję­cia, co ma ze sobą po­cząć. W tym mie­ście nie był bez­pieczny. Skie­ro­wał się więc w stronę trasy wy­jaz­do­wej z mia­sta, li­cząc na łut szczę­ścia i pod­wózkę.

Idąc jedną z bocz­nych uli­czek, wciąż za­cho­wy­wał czuj­ność. Gdy do­tarł do skrzy­żo­wa­nia, sta­nął jak wryty. Prze­cież znał tę syl­wetkę, po­stawę i ru­chy. I choć zda­wało się to nie­wia­ry­godne, był pewny, że się nie myli. Upu­ścił wa­lizkę i po­biegł w jej stronę, wo­ła­jąc:

– Nela?! Nela! Ne­luś...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki