W cieniu PRL-u. Pomruki kłamstw - Aneta Krasińska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

W cieniu PRL-u. Pomruki kłamstw ebook i audiobook

Aneta Krasińska

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

25 osób interesuje się tą książką

Opis

Aniela usiłuje zapuścić korzenie w nowym mieście i tam zbudować swoją pozycję zawodową. To niekiedy wiąże się z potrzebą przymknięcia oka na niesprawiedliwość, cwaniactwo i kumoterstwo. Lekarka ma świadomość, że w tym świecie nie liczą się umiejętności, tylko znajomości.

Przez przypadek spotyka kolegę z czasów studenckich, który osiągnął sukces zawodowy i zbudował pozycję, dzięki czemu może pomóc Anieli w rozwiązaniu pewnego problemu, który pojawił się wraz z odnalezieniem klucza oraz dokumentu kładącego się cieniem na przeszłość Weroniki Szwarc.

Kobieta skupiona na poszukiwaniach wyjaśnień dotyczących przeszłości coraz mocniej wpada w sidła miłości, która nie miała prawa się przydarzyć.

Emocjonująca powieść ukazująca walkę o marzenia w świecie, w którym nie ma zasad, a każdy dzień potrafi boleśnie rozczarować.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 38 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Róża Cieślińska-Dziekiewicz

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Robi się coraz ciekawiej. Tajemnica Weroniki wciąż nie została wyjaśniona , a tajemniczy ktoś z Nowego Jorku tylko jeszcze bardziej pobudza wyobraźnię. Problemy uczuciowe i rodzinne Anieli są nie do pozazdroszczenia. A wprowadzony 13 grudnia stan wojenny zdaje się przekreślać wszystkie plany Anieli . Czekam z niecierpliwością na tom trzeci , który wyjaśni wszystkie sekrety i zdemaskuje kłamstwa . Polecam gorąco .
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo drugi tom serii W cCieniu PRL-u
00



Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Aneta Kra­siń­ska, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-808-5
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

Otu­lone ską­pym świa­tłem krzewy dum­nie pre­zen­to­wały pierw­sze tej wio­sny listki. Spo­mię­dzy nich wy­chy­lały się kępy ozdob­nych traw. Przed nimi prę­żyły się ko­lo­rowe tu­li­pany, jakby chciały sku­pić na so­bie wzrok wła­ści­ciela ogrodu.

Choć do­cho­dziła pół­noc, Bill Mo­ore krę­cił się po domu, nie mo­gąc za­snąć. Nie­kiedy do­pa­dała go no­stal­gia i wów­czas nie po­tra­fił cie­szyć się tym wszyst­kim, co udało mu się osią­gnąć. Za­nim przy­je­chał do No­wego Jorku, na­wet nie ma­rzył, że może mu się po­wieść. A tym­cza­sem za­ło­żył firmę, która z każ­dym ro­kiem co­raz le­piej pro­spe­ro­wała i cie­szyła się uzna­niem wśród klien­tów. Do­sko­nale wy­ko­rzy­stał nada­rza­jącą się szansę i wszedł w spółkę z czło­wie­kiem, któ­rego uczci­wość i za­rad­ność za­wsze mu im­po­no­wały. Po­sta­wił na pracę i po­mno­żył przy­wie­ziony ka­pi­tał. Jego sen o Ame­ryce się zi­ścił. Dla­czego więc te­raz, u schyłku ży­cia, bar­dziej sku­piał się nie na tym, czego do­ko­nał, ale na tym, co utra­cił, opusz­cza­jąc ro­dzinny kraj?

Prze­niósł wzrok na trzy­mane w rę­kach zdję­cie. Star­sza ko­bieta uśmie­chała się do niego. W dło­niach ści­skała mały bu­kie­cik kon­wa­lii. Zza jej ple­ców wy­chy­lał się wy­soki bu­dy­nek, zu­peł­nie nie­pa­su­jący do reszty obiek­tów wzno­szo­nych w War­sza­wie. Znów zer­k­nął na po­zu­jącą przed obiek­ty­wem apa­ratu ko­bietę. Ko­chał ten uśmiech i ko­ja­rzył go z naj­szczę­śliw­szym okre­sem swego ży­cia. Bie­ga­jąc po sto­łecz­nych uli­cach, czuł się wolny. Miał po­czu­cie, że świat stoi przed nim otwo­rem. Wraz z wej­ściem do Pol­ski wojsk nie­miec­kich po­jął, że czas zmo­dy­fi­ko­wać plany i po­szu­kać in­nej ścieżki ży­cia. Gdyby tylko wtedy wraz z ro­dzeń­stwem wy­ka­zali się sta­now­czo­ścią, dzi­siaj mógłby cho­ciaż sta­nąć przy gro­bie matki. Póź­niej kilka razy pró­bo­wał ją na­mó­wić do ucieczki za ocean, ale wy­ma­wiała się wie­kiem i przy­wią­za­niem do miej­sca, gdzie przy­szła na świat.

Po la­tach wie­dział, że błę­dem było po­zo­sta­wie­nie jej w kraju, gdzie z każ­dym dniem sy­tu­acja wy­glą­dała co­raz go­rzej, a ko­niec wojny wcale nie przy­niósł ocze­ki­wa­nego wy­zwo­le­nia. Lu­dzie tra­cili wol­ność, a na­wet ży­cie tylko dla­tego, że ich po­glądy nie po­do­bały się ów­cze­snej wła­dzy. Ja­kimże był szczę­ścia­rzem, mo­gąc otwar­cie mó­wić o po­li­tyce. Cho­ciaż w ten spo­sób wspie­rał swą oj­czy­znę i nie po­zwa­lał za­po­mnieć o niej in­nym.

Od­sta­wił zdję­cie matki na ko­modę i zer­k­nął na inne, z któ­rego spo­glą­dała na niego znacz­nie młod­sza ko­bieta. Za nią rów­nie mocno tę­sk­nił, ale i ona wy­brała inną drogę, ska­zu­jąc go na sa­mot­ność.

ROZ­DZIAŁ I

W Pol­sce wła­śnie wsta­wał nowy dzień. Nie­śmiały świer­got za­chwy­co­nych na­dej­ściem wio­sny pta­ków prze­ni­kał przez uchy­lone okno do wnę­trza kuchni. Krzą­ta­jąca się po niej Aniela Bed­nar­ska w po­śpie­chu po­pi­jała mocną her­batę i przy­go­to­wy­wała śnia­da­nie dla có­rek i męża. Nie by­łaby sobą, gdyby wy­szła na dy­żur do szpi­tala, nie zo­sta­wiw­szy ka­na­pek na stole.

Lu­biła po­ranne dy­żury, bo po po­wro­cie mo­gła przy­rzą­dzić obiad i do­pil­no­wać, żeby wszy­scy do­mow­nicy zje­dli cie­pły po­si­łek. O ile młod­sza z có­rek – Ga­bry­sia z ape­ty­tem po­chła­niała wszystko, co matka pod­sta­wiła jej pod nos, to star­sza Jola wo­lała gry­ma­sić i wy­dłu­by­wać lep­sze ką­ski. Mi­rek zwy­kle wpa­dał po pracy tylko na chwilę. W prze­lo­cie coś zja­dał i je­chał na pry­watne bu­dowy. Nad­zór nad pro­wa­dzo­nymi pra­cami bu­do­wal­nymi da­wał mu drugą pen­sję, a oni wciąż jesz­cze nie wy­koń­czyli pię­tra wznie­sio­nego kilka lat wcze­śniej domu.

Aniela do­piła her­batę. Umyła szklankę i na pal­cach wy­szła na po­dwórko. Wsia­dła do no­wego po­lo­neza w ko­lo­rze bu­tel­ko­wej zie­leni i wy­je­chała z po­se­sji. Wpraw­dzie do so­cha­czew­skiego szpi­tala nie miała da­lej niż dwa ki­lo­me­try, ale rano za bar­dzo się spie­szyła, by tra­cić czas na prze­chadzkę.

Kiedy do­je­chała na miej­sce, za­par­ko­wała na ty­łach roz­ło­ży­stego pię­tro­wego bu­dynku i bocz­nymi drzwiami we­szła do środka. Dzi­siaj nie miała czasu, by choć przez chwilę po­pa­trzeć na ob­sy­pane zie­le­nią drzewa w nie­wiel­kim parku po­wsta­łym z my­ślą o pa­cjen­tach. Nie­mal na­tych­miast po wej­ściu jej noz­drza za­ata­ko­wał odór potu i de­ter­gen­tów. We­szła do po­koju dla le­ka­rzy i od­ru­chowo uchy­liła okno.

– Tak ci go­rąco? – wark­nął bu­dzący się z drzemki le­karz.

– Czas wsta­wać, pa­nie Ko­złow­ski, i przy­po­mnieć so­bie o pa­cjen­tach – od­parła tym sa­mym to­nem, po czym zdjąw­szy z wie­szaka far­tuch, umie­ściła na ha­czyku wia­trówkę, w któ­rej przy­szła. – Ja­cyś nowi pa­cjenci? – za­py­tała, zmie­nia­jąc buty.

Zdjęte z nóg czó­łenka wsta­wiła do szafy, a stopy wsu­nęła w białe trepy. Dbała o po­rzą­dek. Tak ją wy­cho­wano. Może dla­tego nie zno­siła roz­gar­dia­szu pa­nu­ją­cego we wspól­nym dla wszyst­kich le­ka­rzy po­miesz­cze­niu. Pla­cówka już od lat po­trze­bo­wała roz­bu­dowy, bo do­słow­nie pę­kała w szwach.

– Dwóch z wy­padku pod Bie­li­cami – re­fe­ro­wał Ko­złow­ski, prze­cią­ga­jąc się na ka­na­pie.

Jego ja­sne, zbyt dłu­gie włosy zdą­żyły się zmierz­wić i te­raz od­sta­wały każdy w inną stronę. Mimo że Wal­de­mar Ko­złow­ski li­czył so­bie pięć wio­sen mniej od Anieli, która w tym roku miała świę­to­wać czter­dzie­ste pierw­sze uro­dziny, to na czubku głowy prze­świ­ty­wała mu ły­sina, a po­więk­sza­jące się z każ­dym ro­kiem worki pod oczami do­wo­dziły wielu nie­prze­spa­nych nocy. Po­wo­dem jed­nak nie było nad­mierne ob­cią­że­nie dy­żu­rami, ale roz­wią­złe ży­cie to­wa­rzy­skie, któ­rym chi­rurg lu­bił się prze­chwa­lać.

Aniela spoj­rzała w lu­stro przy­kle­jone do we­wnętrz­nych drzwi szafy i pal­cami na­stro­szyła włosy na czubku głowy, które roz­ja­śniła i od nie­dawna no­siła dość krótko przy­cięte. Dłuż­sze pa­sma wiły się wo­kół po­ty­licy i się­gały ra­mion. Bed­nar­ska nie wy­szłaby też z domu bez uma­lo­wa­nych ust i rzęs wy­tu­szo­wa­nych po to, by nieco od­cią­gnąć wzrok od po­ja­wia­ją­cych się wo­kół oczu drob­nych zmarsz­czek. Stwier­dziw­szy, że jej wy­gląd jest za­do­wa­la­jący, za­mknęła szafę i wy­słu­chała reszty bar­dzo ogól­ni­ko­wego ra­portu ko­legi koń­czą­cego nocny dy­żur.

Po­że­gnaw­szy Ko­złow­skiego, opu­ściła po­miesz­cze­nie i udała się do po­koju pie­lę­gnia­rek. Zaj­rzała do środka.

– Cześć – przy­wi­tała Ka­ta­rzynę Sy­cho­wicz-Wal­kie­wicz, która rów­nież szy­ko­wała się do ob­ję­cia dy­żuru, dla­tego za­pi­nała gu­ziki bia­łego far­tu­cha.

– Hej, w ogóle nie mo­głam się dzi­siaj zwlec z łóżka – po­ża­liła się od­dzia­łowa.

– Ciężki wie­czór? – Aniela spoj­rzała z tro­ską na przy­ja­ciółkę. Od lat po­wta­rzała jej, by coś zmie­niła w swoim ży­ciu, ale ta wciąż tkwiła w miej­scu, nie po­tra­fiąc do­ko­nać wy­boru.

– Dzień jak co dzień... – przy­znała, mo­cu­jąc wsuw­kami biały cze­pek z czar­nym pa­skiem.

– Chcesz po­ga­dać?

– Nie dam rady. Wie­czo­rem mam ze­bra­nie u Wiolki.

– U mo­jej Joli do­piero w przy­szłym mie­siącu i mam na­dzieję, że cho­ciaż w szkole po­trafi się wła­ści­wie za­cho­wać. – Bed­nar­ska wes­tchnęła.

– Mó­wię ci, że osi­wieć można z tymi dzie­cia­kami – stwier­dziła Ka­ta­rzyna i od­ru­chowo zer­k­nęła w lu­stro, jakby w oba­wie, że do­strzeże srebrne nitki w swych kru­czo­czar­nych wło­sach, któ­rych wbrew mo­dzie nie ob­cięła i które zwy­kle upi­nała w kok. – Wio­leta ubz­du­rała so­bie, że musi mieć gar­ni­tur i ko­szulę.

– Po­każ jej szafę Ryśka i niech nosi ubra­nia ojca – za­su­ge­ro­wała, chi­cho­cząc, Aniela.

– A wiesz, że i ja na to wpa­dłam, ale Wiola mnie wy­śmiała. Po­wie­działa, że jakby w ta­kich ła­chach po­szła do szkoły, toby ją wy­gwiz­dali.

Aniela zmarsz­czyła brwi i przy­sia­dła na fo­telu pod oknem. Od­ru­chowo je uchy­liła, a po­tem wró­ciła do roz­mowy.

– Prze­cież w szkole obo­wią­zują mun­durki, to i tak nikt nie do­strzeże tego, co włoży pod spód.

– Otóż nie cho­dzi o to, co wi­dać, ale co spod niego wy­staje i jak się od­zna­cza – wy­ja­śniła przy­ja­ciółka, po czym ciężko opa­dła na drugi fo­tel. – Wio­leta ma­rzy o dam­skim gar­ni­tu­rze. Musi być bar­dziej do­pa­so­wany, a ona jest chuda jak szczapa.

– Przy­znaję, że ja też przy swo­jej córce czuję się stara i nie­wiele ro­zu­miem z tego, jak pod­cho­dzi do ży­cia.

– Doj­rze­wamy, ko­chana – za­uwa­żyła Ka­ta­rzyna. Choć me­tryka wska­zy­wała, że do­piero co skoń­czyła czter­dzie­ści pięć lat, to wciąż jesz­cze nie­je­den męż­czy­zna się za nią obej­rzał na ulicy, gdy za­krę­ciła okrą­głymi bio­drami pod­kre­ślo­nymi przez ob­ci­słe spodnie z no­gaw­kami roz­sze­rzo­nymi od ko­lan.

– Daj spo­kój – syk­nęła Aniela i żwawo po­de­rwała się z miej­sca. – Głu­poty ple­ciesz! Idziemy na od­dział, bo lada mo­ment po­jawi się szef i go­tów po­my­śleć, że nie ma ani le­karki dy­żur­nej, ani prze­ło­żo­nej pie­lę­gnia­rek. – Mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo.

Kiedy sta­nęły na ko­ry­ta­rzu, w głębi do­strze­gły zmie­rza­ją­cego w ich stronę Jó­zefa Kę­skę. Or­dy­na­tor w jed­nej dłoni trzy­mał dużą le­kar­ską teczkę, a w dru­giej, wy­cią­gnię­tej da­leko przed sie­bie, dzier­żył ga­zetę co­dzienną. W ten spo­sób jesz­cze przed przy­stą­pie­niem do pracy za­po­zna­wał się z wia­do­mo­ściami z kraju i ze świata.

Choć były ko­bie­tami, już dawno się na­uczyły, że w tym miej­scu kon­we­nanse nie mają zna­cze­nia. Skło­niły się więc prze­ło­żo­nemu i ro­ze­szły do swych za­jęć.

Aniela we­szła do pierw­szej z sal, gdzie le­żało dwóch po­szko­do­wa­nych w wy­padku. Po prze­stą­pie­niu progu na­tych­miast po­czuła za­duch. Otwo­rzyła więc okno i od­cze­kała chwilę, aż do środka wpad­nie tro­chę świe­żego po­wie­trza. Póź­niej za­po­znała się z wpi­sami w kar­tach pa­cjen­tów i obej­rzała za­bez­pie­czone zła­ma­nia. Nie za­sko­czyło ją to, co uj­rzała. Wal­dek nie tru­dził się przy tym­cza­so­wym za­ban­da­żo­wa­niu koń­czyn, twier­dząc, że nie ma to więk­szego zna­cze­nia, gdyż rano trzeba wszystko zdjąć i za­ło­żyć gips. Na noc­nych dy­żu­rach ni­gdy tego nie ro­bił. Wie­działa, że jak zwy­kle zo­sta­wił jej ro­botę, ale zdą­żyła się już do tego przy­zwy­czaić.

Je­den z pa­cjen­tów drgnął prze­bu­dzony nie­spo­dzie­wa­nym do­ty­kiem i spoj­rzał na nią za­sko­czony.

– Spo­koj­nie – ode­zwała się Aniela, kła­dąc mu dłoń na ra­mie­niu. – Już wszystko wiem i za­raz po ob­cho­dzie zaj­miemy się pa­nem i pań­skim tatą – do­dała, spo­glą­da­jąc na wciąż śpią­cego męż­czy­znę z za­ban­da­żo­waną głową.

– Czy ojcu nic nie bę­dzie? – do­py­ty­wał młod­szy z pa­cjen­tów. – Mó­wi­łem mu, żeby mocno się mnie trzy­mał, ale jak pod­je­chał pod nas ten du­reń z War­szawy, to jawką za­maj­tało i wy­ło­ży­li­śmy się na as­fal­cie.

– Pań­ski tata miał sporo szczę­ścia, bo przy ta­kim upadku mógł o wiele bar­dziej ucier­pieć. Mu­simy spraw­dzić, co z jego głową, ale na ra­zie wy­gląda, jakby miał wię­cej szczę­ścia niż ro­zumu.

– Bo wie pani, on nie lubi jeź­dzić w ka­sku... – Spo­sęp­niał. – Ja tam za­kła­dam i dla­tego dyńka zdrowa – stwier­dził i na do­wód po­stu­kał się pię­ścią w czoło.

– No, no... – ostrze­gła go le­karka. – Po ta­kim upadku le­piej nie ku­sić losu.

Za­mie­rzała do­dać coś jesz­cze, ale do­szły ją od­głosy skrzy­pie­nia są­sied­niego łóżka, dla­tego od­wró­ciła się w stronę bu­dzą­cego się pa­cjenta. Chwy­ciła i przez chwilę uci­skała jego prze­gub, sta­ra­jąc się zmie­rzyć puls. Drugą dło­nią po­ka­zała, by się nie od­zy­wał i po­zwo­lił jej pra­co­wać. Kiedy więc z po­wro­tem odło­żyła jego rękę na koł­drę, na­tych­miast się ode­zwał:

– A kiedy nas stąd wy­pu­ści­cie?

– Naj­pierw mu­simy wło­żyć w gips pań­ską nogę, a po­tem zo­sta­nie pan kilka dni na ob­ser­wa­cji, bo oba­wiam się, że mo­gło dojść do wstrzą­śnie­nia mó­zgu.

– Ja nie mogę tu zo­stać, bo trza ob­siać zie­mię. Tro­chę jej mam, to chcę wy­ko­rzy­stać każdy skra­wek – ża­lił się.

Aniela po­wstrzy­mała go, gdy chciał usiąść.

– Te­raz naj­waż­niej­sze jest pań­skie zdro­wie. Pro­szę spo­koj­nie le­żeć i za­cze­kać na ob­chód.

– Ale ja nie mam czasu – na­le­gał.

Le­karka z niemą prośbą o wspar­cie spoj­rzała na le­żą­cego obok syna. Ten w lot po­jął, czego od niego ocze­kuje.

– Oj­ciec, leż, jak pani dok­tórka każe, bo cię nie wy­pusz­czą aż do lata – za­gro­ził, ale gdy zre­zy­gno­wany męż­czy­zna opadł na łóżko, mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo do Bed­nar­skiej. – A może w ta­kim to­wa­rzy­stwie to oj­ciec chciałby tu zo­stać?

Star­szy pa­cjent po­stu­kał się pal­cem w czoło i nie­mal na­tych­miast zro­zu­miał, że to nie naj­mą­drzej­sza po­stawa, więc tylko mruk­nął coś pod no­sem i za­wie­sił wzrok na prze­ciw­le­głej, nieco odra­pa­nej bia­łej ścia­nie.

Aniela uśmiech­nęła się nie­znacz­nie, a po­tem po­de­szła do łó­żek po­zo­sta­łych pa­cjen­tów i za­po­znała się z daw­ko­wa­niem le­karstw i wy­ni­kami zle­co­nych ba­dań. Wo­lała być przy­go­to­wana do ob­chodu. Or­dy­na­tor Kę­ska lu­bił za­sy­py­wać ją py­ta­niami, jakby sam nie mógł spraw­dzić za­pi­sów w kar­tach za­wie­szo­nych przy łóż­kach cho­rych.

Kiedy już prze­czy­tała wszyst­kie in­for­ma­cje, opu­ściła salę i prze­szła do dru­giej. I w tej, i w czte­rech ko­lej­nych wy­ko­nała te same czyn­no­ści. Za­jęło jej to bli­sko dwie go­dziny, gdy więc kilka mi­nut po ósmej we­szła do po­koju le­kar­skiego, była już cał­kiem do­brze przy­go­to­wana do ko­lej­nego dnia pracy.

– O, na­resz­cie ko­le­żanka przy­szła – bąk­nął pod no­sem prze­ło­żony, a po­tem odło­żył ga­zetę na bok, zga­sił pa­pie­rosa i wstał z fo­tela, by wło­żyć ki­tel. Z torby wy­jął ste­to­skop i po­drep­tał do drzwi, nie ob­da­rzyw­szy Bed­nar­skiej spoj­rze­niem.

Le­karka po­dą­żyła w ślad za nim. Na ko­ry­ta­rzu do­łą­czyła do nich Ka­ta­rzyna i trzy jej pod­władne. Wspól­nie we­szli do pierw­szej z sal.

Or­dy­na­tor, sku­biąc su­mia­stego wąsa, prze­biegł wzro­kiem po kar­cie przy­wie­zio­nego w nocy młod­szego z po­szko­do­wa­nych, a po­tem po­dał ją Anieli, sam zaś zbli­żył się do pa­cjenta. Jedna z pie­lę­gnia­rek, by­stra blon­dynka z roz­bie­ga­nym wzro­kiem, w pod­sko­kach zna­la­zła się przy łóżku i pod­wi­nęła koł­drę, by le­karz bez prze­szkód mógł obej­rzeć po­kie­re­szo­wane ciało. Chi­rurg przy­ło­żył dłoń do brzu­cha pa­cjenta, a drugą umie­jęt­nie go opu­kał. Po­tem ostroż­nie na­ci­snął klatkę pier­siową. Na ko­niec włą­czył mi­kro­sko­pijną la­ta­reczkę i za­świe­cił nią w oczy.

– I co te­raz, dok­to­rze? – za­py­tał męż­czy­zna.

Le­karz się wy­co­fał i po­dyk­to­wał Anieli, co ma za­no­to­wać w kar­cie pa­cjenta. Gdy skoń­czył, pod­su­nęła mu do­ku­ment do pod­pisu. Bez słowa od­szedł do są­sied­niego łóżka i znów się­gnął po kartę pa­cjenta.

Młod­szy z uczest­ni­ków wy­padku po­no­wił py­ta­nie, ale i tym ra­zem nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Zdu­miony spoj­rzał na Anielę, ale ta tylko lekko wzru­szyła ra­mio­nami i po­de­szła do po­da­ją­cego jej kartę or­dy­na­tora. Ten zaś wy­ko­nał iden­tyczne czyn­no­ści jak uprzed­nio, nie re­agu­jąc na py­ta­nia za­da­wane mu przez oby­dwu męż­czyzn.

Reszta pa­cjen­tów, le­piej już zna­jąc cha­rak­ter chi­rurga, w mil­cze­niu pod­da­wała się ba­da­niom i cier­pli­wie cze­kała na ich wy­nik. Tylko dwóch ba­da­nych miało dzi­siaj otrzy­mać wy­pis, co Aniela skru­pu­lat­nie od­no­to­wała w ich kar­tach.

Kiedy le­karz pod­szedł do drzwi, stra­szy z ran­nych znów usi­ło­wał go za­gad­nąć.

– Pa­nie, ja nie mam czasu na po­ga­duszki. Wszystko jest w kar­cie i każdy wie, co ma ro­bić – fuk­nął Kę­ska, nie od­wró­ciw­szy się do roz­mówcy.

– Mam go­spo­dar­stwo na gło­wie, to mu­szę wie­dzieć, kiedy stąd wyjdę.

– Na gło­wie to masz pan nie­złego guza – sark­nął szef od­działu. – Ale mu­simy się jesz­cze do­wie­dzieć, co jest w środku, bo pad­niesz, czło­wieku, na polu i wtedy to już nikt ci nie po­może – do­dał hardo i znik­nął na ko­ry­ta­rzu.

Onie­miały pa­cjent wciąż jesz­cze pa­trzył w miej­sce, gdzie przed chwilą stał le­karz, usi­łu­jąc po­jąć jego słowa. Nie na rękę był mu ten po­byt w szpi­talu. Wie­dział, że bę­dzie mu­siał uszczk­nąć nieco z uciu­ła­nych pie­nię­dzy, by wy­ra­zić swą wdzięcz­ność dla or­dy­na­tora za to, że się nimi za­jął. Ina­czej nie wy­pa­dało. Bo co by zro­bił, gdyby znów tra­fił na chi­rur­gię, a za po­przedni po­byt i opiekę nie po­dzię­ko­wał? Te­raz do­piero pluł so­bie w brodę, że za­chciało mu się włó­czyć po nocy jawką, i to bez ka­sku na gło­wie.

Aniela po­dą­żyła za prze­ło­żo­nym. Wie­działa, że nie znosi na ni­kogo cze­kać.

Do dzie­wią­tej upo­rali się z ob­cho­dem, a póź­niej dok­tor Kę­ska udał się na blok ope­ra­cyjny, gdyż już cze­kało na niego zła­ma­nie z prze­miesz­cze­niem u młod­szego z uczest­ni­ków wy­padku. Anieli zaś przy­dzie­lił ope­ra­cję usu­nię­cia wy­rostka ro­bacz­ko­wego u mło­dej dziew­czyny, która le­żała u nich od wczo­raj.

Kiedy Aniela skoń­czyła za­bieg, zbli­żało się po­łu­dnie. Wcho­dząc na od­dział, po­czuła zmę­cze­nie. Od rana ani na chwilę nie usia­dła. Mu­siała też coś zjeść, żeby do­trwać do końca dy­żuru. Od­ru­chowo zaj­rzała do po­koju pie­lę­gnia­rek, ale żad­nej nie za­stała. Już za­mie­rzała od­wró­cić się na pię­cie, gdy usły­szała pod­nie­sione głosy. Po­dą­żyła w stronę, skąd do­cho­dziły. W są­sied­niej sali zna­la­zła roz­e­mo­cjo­no­wa­nego męż­czy­znę.

– Kładź się, czło­wieku, i nie rób cyrku – po­le­ciła pie­lę­gniarka usi­łu­jąca po­dać śro­dek uspo­ka­ja­jący rzu­ca­ją­cemu się na łóżku pa­cjen­towi.

– Nikt mi tu nic nie mówi! Chcę stąd wyjść! – po­wta­rzał.

– Jak przyj­dzie le­karz, to wszystko po­wie.

– To chcę le­ka­rza!

– Nie ma żad­nego! – wrza­snęła wresz­cie zi­ry­to­wana pie­lę­gniarka.

– Syn jest ope­ro­wany i nie­długo wróci na salę – wy­ja­śniła Aniela, gdy we­szła do środka. – Pro­szę się nie ru­szać, bo so­bie pan za­szko­dzi – do­dała znacz­nie ci­szej.

Star­szy męż­czy­zna za­stygł, ana­li­zu­jąc jej słowa. Wresz­cie otrzy­mał od­po­wiedź na wie­lo­krot­nie za­da­wane py­ta­nie. Z nie­sma­kiem łyp­nął na wy­krzy­wioną ze zde­ner­wo­wa­nia twarz mło­dej pie­lę­gniarki, która od rana go zby­wała, a po­tem, zmę­czony, opadł na po­duszkę.

– To nie bę­dzie po­trzebne – za­rzą­dziła Aniela, pa­trząc na strzy­kawkę. – Pan Ignacy spo­koj­nie po­czeka na po­wrót syna, prawda?

Pa­cjent de­li­kat­nie ski­nął głową. Bed­nar­ska za­cze­kała, aż pie­lę­gniarka opu­ści po­miesz­cze­nie, a po­tem sama wy­co­fała się na ko­ry­tarz. Młoda ko­bieta, która od kilku mie­sięcy pra­co­wała na tym od­dziale, stała na ze­wnątrz, a gdy le­karka za­mknęła za sobą drzwi, za­raz się po­ża­liła:

– Od rana mam z nim urwa­nie głowy. Cały czas ma­ru­dzi i do­py­tuje o syna. Za­cze­piał mnie za każ­dym ra­zem, gdy wcho­dzi­łam na salę, więc nie wy­trzy­ma­łam.

– Trzeba było po­słać po sio­strę od­dzia­łową. – Aniela wes­tchnęła, bo Lidka po­winna już znać pa­nu­jące na od­dziale za­sady.

– Od­dzia­ło­wej nie ma... – za­częła i na­tych­miast urwała, wie­dząc, że po­wie­działa za dużo.

– A do­kąd po­szła?

Lidka zbli­żyła się do le­karki, bo wie­działa, że ta da­rzy pie­lę­gniarkę od­dzia­łową sym­pa­tią. Gdyby jed­nak wieść o chwi­lo­wej ab­sen­cji do­szła do uszu or­dy­na­tora, Sy­cho­wicz-Wal­kie­wicz mia­łaby spore kło­poty.

– Po­noć jej mąż... – za­wie­siła głos, li­cząc, że le­karka jest do­brze zo­rien­to­wana w pry­wat­nych spra­wach jej prze­ło­żo­nej.

Aniela rze­czy­wi­ście wie­działa, w czym rzecz. Nie za­mie­rzała więc dłu­żej roz­ma­wiać na ten te­mat.

– Gdyby or­dy­na­tor o nią py­tał, to po­wiedz, że po­szła na we­wnętrzny, bo za­bra­kło wam środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych, a ten nowy pa­cjent chło­nie je jak gąbka. Po­tem daj mi znać, a ja już się zajmę sprawą – wy­szep­tała, roz­glą­da­jąc się na boki, by mieć pew­ność, że nikt ich nie słu­cha.

Lidka ocho­czo po­ki­wała głową, po czym wró­ciła do dy­żurki, by roz­dzie­lić leki dla pa­cjen­tów.

Aniela, czu­jąc na­ra­sta­jące zmę­cze­nie, zmie­rzała w stronę po­koju le­kar­skiego i ma­so­wała so­bie na­pięte mię­śnie na karku. Z każ­dym ro­kiem czuła, że ma mniej siły, by stać przy stole ope­ra­cyj­nym. Ko­chała to i po prze­pro­wadzce do So­cha­czewa bez wa­ha­nia pod­jęła pracę w szpi­talu, ale też wi­działa po so­bie upły­wa­jący czas i nie­kiedy się za­sta­na­wiała, czy na stare lata nie po­winna wró­cić do prak­tyki w przy­chodni. Znała ten ro­dzaj pracy. I choć w mło­do­ści zu­peł­nie jej nie do­ce­niała, ma­rząc o eta­cie na chi­rur­gii, to nie­kiedy tę­sk­niła za spo­ko­jem.

***
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki