Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mam na imię Natalia. Bloguję i jestem nauczycielem jogi. Lubię ładnie mieszkać i dobrze wyglądać. Zawsze wszystko robię po swojemu. Po co ci moja książka? Żeby żyć po swojemu. Znaleźć równowagę między pracą a odpoczynkiem, mądrze zorganizować swój czas i przestrzeń. Zadbać o relacje i własne szczęście. Jak to osiągnąć? Podejmij ze mną maraton minimalisty! 52 kroki w 52 tygodnie! Reguły są proste ? każdy krok to jeden tydzień i jedna drobna zmiana na lepsze. To jeden nowy nawyk do oswojenia. ? Ucz się bycia ze sobą, by umieć być z kimś ? Świadomie upraszczaj ? Porządkuj przestrzeń ? Pozwól sobie na niedoskonałość ? Bądź czasem offline ? Postaw na minimalizm w pielęgnacji i w szafie Wybierz mądre zwyczaje i stopniowo wprowadzaj je do swojego życia. Przekonaj się, jaka siła drzemie w pozytywnych nawykach. Dzięki nim osiągniesz więcej i znajdziesz czas na nowe przyjemności i pasje
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Redakcja: Joanna Machajska
Korekta: Aleksandra Tykarska
Projekt makiety i skład: IMK
Projekt graficzny okładki: Studio projektowe &Visual/www.andvisual.pl
Zdjęcie na okładce: Vadim Ginzburg (Dreamstime)
Pozostałe zdjęcia: Natalia Knopek
Redaktor prowadząca: Barbara Walus
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
© Copyright by Natalia Knopek
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2017
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
978-83-8103-159-2
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Dla każdego, kto czuje potrzebę zmiany.
Nie byłoby tej książki, gdyby nie czytelnicy bloga, którzy sami zaproponowali przeniesienie „Maratonu Minimalisty” na papier. W odpowiedzi na sugestie, poszłam o krok dalej i stworzyłam 52 nowe kroki. Tych, którzy chcieliby przeczytać również pierwszą serię, zapraszam nasimplife.pl – wszystko znajduje się w zakładce „Maraton Minimalisty”.
Ogromne podziękowania należą się również mojemu mężowi. To on podtrzymywał mnie na duchu w chwilach, w których mówiłam, że na pewno nie dam rady. Inspirował, pomagał, motywował. A także serwował ciepły obiad, gdy nie miałam czasu na gotowanie.
Chciałabym także podziękować rodzicom za to, że zawsze pozwalali mi iść własną drogą. Bo to właśnie ta droga zaprowadziła mnie w miejsce, w którym teraz jestem. Dziękuję również za to, że nauczyli mnie wierzyć w marzenia, nawet te z pozoru nieosiągalne.
Podziękowania ślę także pani Barbarze Walus z wydawnictwa Pascal za cierpliwość i wszelką pomoc.
Dziękuję również wszystkim, którzy świadomie lub nieświadomie, w jakimś stopniu przyczynili się do powstania tej książki i istnienia bloga.
Napisanie książki było moim marzeniem. Choć „marzenie” nie jest tutaj dobrym słowem. W przypadku marzeń dopuszczamy do siebie możliwość ich spełnienia. Ja książki nie spodziewałam się zupełnie.
Przed wydaniem tego, co trzymasz w dłoniach, zarówno na blogu, jak i poza blogiem, wielokrotnie padło pytanie: „Dlaczego nie napiszesz książki?”. Ale ja nie chciałam tego robić. Zawsze byłam zdania, że książki są dla tych, którzy mają coś do powiedzenia. Którzy przeżyli naprawdę wiele i znają odpowiedź na każde pytanie. Oraz że książki muszą nieść ze sobą konkretną misję, gdyż przeczytane i postawione na półce stanowią dla nas czasem punkt wyjścia, źródło wiedzy i inspiracji. Dziś przekonuję się, że odpowiedzi na wszystkie pytania nie poznamy nigdy, oraz że to, co dla jednych jest pytaniem, dla drugich staje się już wystarczającą odpowiedzią.
Jeden z moich promotorów na studiach zwykł mawiać, że tak naprawdę ludzkość wymyśliła, opisała i powiedziała już wszystko. Czy w związku z tym ma sens tworzenie czegokolwiek? Musi mieć! W końcu to jedna z tych niewielu cech, która wyróżnia nas, ludzi, w świecie ssaków. Chcemy tworzyć, chcemy dawać nowe, a nie tylko konsumować i walczyć o przetrwanie.
I nie, nie czuję się pisarką. Nie lubię definiowania ludzi przez pryzmat tego, czym się zajmują i jakie mają poglądy. W chwili, gdy piszę te słowa, na blogu wciąż jeszcze nie powstała zakładka „o mnie”. Nie potrafię wrzucać ludzi do pudełka i szufladkować. Tak samo i siebie nie potrafię, a może po prostu nie chcę jednoznacznie klasyfikować. Czego i tobie życzę.
Nie szufladkuj, nie oceniaj. Przyjmuj, zamiast oczekiwać. Przyglądaj się, ciesz się chwilą, ale się nie przywiązuj. Rzeka jest piękna tylko wtedy, kiedy płynie wolno. Tak samo jak życie. Oczywiście i jedno, i drugie napotyka na przeszkody. Jednak mają wystarczająco dużo siły, aby sobie z nimi poradzić.
Wszystko, czego potrzebujesz, masz już w sobie. Już teraz jesteś całością. Nie musisz czekać na pozwolenie ani na specjalne okoliczności. Po prostu zacznij, reszta przyjdzie sama.
Nie byłoby tej książki, gdyby nie blog. A blog nie powstałby, gdybym nie wpadła w straszliwą życiową rezygnację i w efekcie nie zapragnęła gruntownych zmian. Mieszkałam i studiowałam wtedy w Danii, kraju częstej depresji i braku słońca. Spędzałam na uczelni długie godziny. Średnio około dwunastu dziennie. Nieraz z weekendami. Duńczycy na studiach pracują w grupach, a szczytem słynnego hygge jest spędzanie czasu razem. Na uczelni. Pracując nad projektem albo przynajmniej udając, że się to robi.
W tym czasie moje życie było tak szalenie nudne i bez sensu, że momentami miałam ochotę rzucić się pod pociąg. Tak było zwłaszcza wtedy, gdy docierało do mnie, że tak może wyglądać moja przyszłość jako przyszłego architekta. Dni, które sklejają się w jedną szaroburą masę, były ostatnią rzeczą, jakiej dla siebie chciałam.
Nie chciało mi się nic robić ani czegokolwiek zmieniać. Bardzo mi się nie chciało. Jednak wiedziałam, że jeśli sama siebie nie wyciągnę z tego stanu, nikt inny tego za mnie nie zrobi. Był śnieżny styczeń 2015 roku, a ja, zachowując się zupełnie bezmyślnie – bo przecież nikomu nie udaje się dotrzymać postanowień noworocznych – postanowiłam właśnie wtedy zmienić swój świat. Nie miałam absolutnie do czynienia z Pinterestem, blogami, Instagramem czy Facebookiem. Nie szukałam inspiracji ani pomysłów, jak i od czego zacząć. Po prostu postanowiłam zrobić sobie sama kalendarz do zapisywania małych postanowień, które chcę wprowadzać w życie. Na każdy miesiąc przeznaczyłam nową stronę, ale nie zapisałam od razu całego roku. Jednym z postanowień styczniowych było właśnie założenie bloga.
Wiele innych, w zmienionej i ulepszonej formie, znajdziesz w dalszej części książki.
O co tu chodzi?
Miej umiar. 52 kroki do życia po swojemu to nie jest książka, którą powinno się przeczytać jednym tchem. To nie jest publikacja, która ma natchnąć cię do zupełnej zmiany twojego życia i wszystkich przyzwyczajeń. W idealnym świecie czytalibyśmy po jednym rozdziale tygodniowo, z porządną refleksją nad tym, czy chcemy wprowadzać ich treść w życie.
Henry Hazlitt w Sile woli pisał, że „tym, co nęka przeciętnego człowieka, nie jest brak postanowień, lecz to, że mnoży on je ponad wszelką miarę. Stawianie sobie wymagań bywa dla niejednego codziennym rytuałem. Zobowiązujemy się do czegoś nieustannie, by się potem temu zobowiązaniu sprzeniewierzyć, co z kolei zmusza nas do kolejnych postanowień, do obiecywania sobie czegoś i tak dalej”1. Książkę szczerze polecam. Autor przekonuje w niej, by za wszelką cenę realizować to, co sobie postanawiamy. W przeciwnym razie postanowienia zamiast nas cieszyć i rozwijać, stają się źródłem naszego rozgoryczenia.
1H. Hazlitt, Siła woli. Fundament życiowego sukcesu, przeł. R. Szefler, Fijorr Publishing, Warszawa 2009.
Najlepszym sposobem na dotrzymywanie obietnic danych samemu sobie jest wybieranie ich na swoją miarę i nie przesadzanie z ich liczbą. Każde dotrzymane postanowienie, nawet najmniejsze, zwiększa naszą pewność siebie i siłę woli. I odwrotnie – gdy zawodzisz samego siebie, tracisz energię do dalszej pracy i zaczynasz wątpić we własne możliwości.
Krótko mówiąc – lepiej robić mniej postanowień, po to, aby jak najwięcej z nich udało się dotrzymać.
Trzeba jednak pamiętać, że samo postanowienie to nie wszystko. Nic nie zmieni się bez naszej pracy i wewnętrznej przemiany. Jak mawiał Albert Einstein, „Szaleństwem jest postępować ciągle tak samo i spodziewać się innych rezultatów”. Wiele może się zmienić, ale tylko pod warunkiem, że masz odwagę i ochotę spróbować czegoś nowego.
Dlatego zachęcam do stawiania pytań i analizy swoich pragnień. Jednak celem tej książki wcale nie jest udzielanie odpowiedzi. Jeżeli szukasz zbioru gotowych zasad, to niestety muszę cię rozczarować. Ta publikacja nie mówi o tym, co „powinno się” zrobić. Wyjaśnia jedynie, jaki wpływ może mieć na ciebie podjęcie określonych kroków. Nikt inny, tylko ty możesz podjąć decyzję odnośnie do tego, co zrobić z tą wiedzą.
Jeśli zdecydujesz się na korzystanie z moich podpowiedzi, bardzo chciałabym, żeby była to decyzja świadoma. Przeczytanie tej książki w kilka dni raczej nic ci nie da. Być może odczujesz chwilowy przypływ motywacji, stwierdzisz, że to są właśnie te rzeczy, o których od dawna myślisz, ale jakoś nie udało ci się ich do tej pory wprowadzić w życie i postanowisz działać na wszystkich płaszczyznach naraz. Tak się niestety nie da.
Dlaczego akurat 52 kroki?
Jak łatwo się domyślić – dlatego, że rok ma 52 tygodnie.
Na samym wstępie warto uzmysłowić sobie fakt, że nie wszystkie kroki są dla każdego. Może się okazać, że już tak postępujesz, przez co dany krok nie jest dla ciebie niczym nowym. Albo po prostu zupełnie cię to nie interesuje lub nie dotyczy. Zgodnie z zasadą Pareta, 20 procent z trudem osiąganych celów zaspokaja 80 procent naszych pragnień, podczas gdy pozostałe 80 procent ma niewielki wpływ na nasze życie, a pochłania masę energii. Około 80 procent celów, które z ogromnym trudem osiągamy, nie daje nam żadnego konkretnego pożytku. Skupmy się więc na tym, co jest naprawdę potrzebne. Lepiej wyrobić sobie trzy skuteczne nawyki, niż wypróbować ich masę i do wszystkich stracić zapał, wracając jednocześnie do punktu wyjścia.
Sama przez kilka lat wprowadzałam u siebie różne zmiany. Miały wnosić do mojego życia pozytywną energię, a nie być obowiązkiem. Nie były duże, ale zdarzało się, że przynosiły zaskakujące efekty. Robiłam wiele eksperymentów, wypróbowywałam różne metody, ale jedno się nie zmieniało – gdy czułam, że coś jest nie dla mnie, porzucałam to i szukałam czegoś innego. Jeżeli więc decydujesz się pokonać ten 52-tygodniowy maraton, polecam ci kierowanie się podobną zasadą. Zmieniaj, porzucaj, poprawiaj, ale pamiętaj, że chodzi o to, byś pozostał sobą.
Proponowane przeze mnie kroki to nie jest droga do ulepszenia życia ani gotowy przepis na sukces. To raczej zachęta do eksperymentowania, poszerzania horyzontów i docierania do wnętrza. Podpowiedź jak ruszyć w nieznane, coś zmienić i jak z tymi zmianami żyć. Droga do większej elastyczności i tolerancji.
Pamiętaj, że patrzę na wszystko z własnej, ograniczonej perspektywy. Pisałam o rzeczach, które u mnie się sprawdziły. Jednak jeśli ty czytając, masz wrażenie, że zupełnie to do ciebie nie przemawia, oznacza to jedynie tyle, że znajdujesz się w zupełnie innym miejscu swojego życia i potrzeba ci innych rozwiązań. Wszystko, co tutaj znajdziesz, może stać się dla ciebie małym drogowskazem, pomysłem, zbiorem punktów. Jednak nie powinieneś traktować tego jak gotowego pomysłu na życie. Ja opieram się na tym, co mnie otacza, dotyczy i kształtuje. Ty zaś masz swój własny, zupełnie inny zbiór tematów do przepracowania.
Burz, by budować
Często, by zacząć porządnie budować, trzeba najpierw wszystko zburzyć.
Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie wyjechała do Danii. Na dobrą sprawę w Polsce miałam wszystko ułożone. Dostałam się na studia magisterskie, pewnie skończyłabym je w terminie, poszła do pracy w biurze i prowadziła normalne, schematyczne życie.
Wiele osób nakłaniało mnie, żebym została. Przecież dostałam się na studia, podczas gdy sporo moich rówieśników niestety miało z tym problem. Znałam już podstawy pracy w biurze, odbyłam praktyki, miałam trochę znajomości, pomoc ze strony rodziców. Lepiej nie kusić losu. Jednak ja wiedziałam, że to nie to, czego w życiu pragnę.
Zburzyłam. Wyjechałam.
Przeprowadziliśmy się wraz z mężem do Danii i zaczęłam tam studia. Na początku nie było łatwo, nie mogłam znaleźć sobie miejsca ani pracy. Płakałam i przeklinałam dzień, w którym podjęłam decyzję o wyjeździe. Mniej więcej w tym okresie założyłam bloga. Nieco później otworzyłam szkołę jogi. Skończyłam studia. Wszystko zaczęło się układać w sensowną całość.
Jednak znów poczułam, że nie jestem we właściwym miejscu. Wiedziałam, że chcę wracać do kraju.
Reakcje rodziny i znajomych były bardzo negatywne. Prawie wszyscy namawiali mnie do pozostania w Danii. W końcu to, co najgorsze przy zmianie kraju zamieszkania, mieliśmy już za sobą. Moja szkoła jogi zaczynała działać coraz prężniej. Oboje mieliśmy dobrą pracę. Pewnie kwestią czasu byłoby kupienie domu czy mieszkania i uwicie gniazda. Jeden z naszych znajomych stwierdził, że tysiące Polaków chciałoby teraz być na naszym miejscu.
Możliwe, ale ja na tym miejscu być nie chciałam. A że życie jest moje, a nie tych tysięcy, zdecydowałam się postawić na swoim.
Znów zburzyłam. Wróciłam do Polski.
Cieszę się z tej decyzji. Akceptuję to, co pojawia się na mojej drodze. Rozglądam się i doceniam wszystko, co mam. Jest dobrze i drogi do tego miejsca nie zamieniłabym na żadną inną. Co wcale nie znaczy, że już nigdy w życiu niczego nie zburzę.
Kiedy najlepiej zacząć?
Tak naprawdę każdy czas jest dobry. Złe jest jedynie czekanie na idealny moment, bo taki nigdy nie nadejdzie. Możesz zacząć w dowolnej chwili, o każdej porze roku. Jeżeli złożyło się tak, że czytasz tę książkę w okolicach stycznia, możesz wykorzystać prezentowane tu kroki jako postanowienia noworoczne. Wiele osób właśnie wtedy odczuwa potrzebę zmian.
Może się również zdarzyć, że za oknem budzi się wiosna, to również świetny moment, by wykorzystać jej energię i działać z nią w zgodzie. O tej porze roku wiele osób instynktownie ma ochotę na zrobienie gruntownych porządków czy wprowadzenie do życia nowości.
Często bodźcem może być również przeprowadzka, rozstanie, zmiana pracy czy chęć rozpoczęcia nowego etapu w życiu. Niemniej jednak nie ma sensu czekać, aż coś szczególnego się wydarzy. Lepiej jest działać od razu, każdy czas jest dobry.
Dlatego jeśli czujesz, że właśnie teraz nadszedł idealny moment, to działaj. Złośliwcy mogą cię pytać, który to już raz próbujesz zmienić swoje życie, ale nie przejmuj się nimi. Prędzej czy później na pewno się uda. Nie ma znaczenia, czy zaczniesz od nowego roku, tygodnia czy miesiąca. Ważne jedynie, byś nie zawieszał sobie za wysoko poprzeczki. Ani tym bardziej od powodzenia lub niepowodzenia nie uzależniał poczucia własnej wartości.
Wielu z nas pragnie zmian. A przynajmniej tak nam się wydaje. W rzeczywistości trochę się ich boimy i w obawie przed tym, by coś przypadkiem nie zmieniło się na gorsze, godzimy się na to, jak jest.
Jednak żeby wprowadzić do życia coś nowego, trzeba zrobić na to miejsce. Często kosztem zburzenia tego, co jest. Chcąc pięknego życia, musimy przygotować się na dokonywanie wyborów i śmiałe kroczenie do przodu. Jeśli coś nie wychodzi, trzeba to zakończyć i zacząć od nowa. I tak do skutku. Zwykle jednak to właśnie tych dwóch rzeczy boimy się najbardziej – kończenia starego i zaczynania nowego. Wolimy lawirować gdzieś pomiędzy, wciąż żywiąc złudną nadzieję, że przecież jakoś samo się ułoży. Samo się zrobi, po prostu – wyjdzie.
Niestety, w większości przypadków samo nic nie wychodzi. Moja wychowawczyni w podstawówce mawiała, że sama to może jedynie wyjść koszula ze spodni. Wszystko inne musimy zdobyć naszą pracą i zaangażowaniem.
Trudno jest zmienić cokolwiek, pozostając w miejscu. Każda, nawet najmniejsza modyfikacja, zaczyna się w naszej głowie. W tym, że wyrażamy swoją gotowość do pójścia naprzód i godzimy się ze wszystkimi konsekwencjami, jakie ten krok może przynieść.
Idąc za Szamsem z Tabrizu, perskim mistykiem: „Zamiast opierać się zmianom, poddaj im się. Niech życie będzie z tobą, nie przeciw tobie. Jeśli obawiasz się, że twoje życie odwróci się do góry nogami, nie bój się. Skąd wiesz, że do góry nogami nie jest lepiej niż normalnie?”.
Elastyczność i otwartość
Świat się zmienia i niewiele jest w nim rzeczy, których możemy być pewni. Kiedyś wiele decyzji podejmowało się „na całe życie”. Taką decyzją był chociażby wybór zawodu czy miejsca zamieszkania. W końcu od tego powstawały ówczesne nazwiska – Młynarski od młynarza, Kowalski od kowala czy też Sieradzki lub Krakowski od miasta pochodzenia.
W dzisiejszych czasach wszystko tak szybko się zmienia, że nazwiska powstające na takiej zasadzie musiałyby być wieloczłonowe. W ten sposób mielibyśmy na przykład Agnieszkę Z-Wykształcenia-Antropolog-Pracującą-Jako-Doradca-Klienta-Później-Copywriter-Następnie-Prowadzącą-Własną-Działalność.
Czy zmienność i rozwój same w sobie są złe? Nie, są po prostu zupełnie inne od tego, do czego przywykło pokolenie naszych rodziców, a już na pewno naszych dziadków.
Dlatego możemy z nimi walczyć i nie tracić niepotrzebnie energii na narzekanie albo po prostu próbować się dostosować. Życie nie jest stabilne i raczej nigdy nie będzie. I to właśnie jest w nim najpiękniejsze. Ogrom możliwości, które sami kształtujemy i co do których sami możemy podjąć decyzję – skorzystać z nich albo nie.
Świat zmienia się coraz szybciej. Różnica wieku między mną a moją młodszą siostrą to niecałe 10 lat. To dużo i mało. O ile prywatnie dobrze się rozumiemy, o tyle na pewno różni nas podejście do świata wirtualnego. Ja swoje pierwsze starcia z Internetem miałam dopiero na koniec gimnazjum. Jednak wtedy Internet był bardziej próżnią niż skarbnicą wiedzy bez dna, tak jak to jest teraz. Ona zaś jest przyzwyczajona do tego, że ma nieograniczony i natychmiastowy dostęp do informacji z całego świata. Szukając odpowiedzi na pytanie, często pytam albo sięgam po książkę, ona od razu wklepuje w Google. Żadna z nas nie postępuje lepiej ani gorzej, po prostu nasze odruchy bezwarunkowe, z racji różnicy warunków, w jakich się wychowałyśmy, są inne.
Miej otwartą głowę
Frank Zappa twierdził, że ludzki umysł jest jak spadochron, który działa tylko wtedy, gdy jest otwarty. Chcąc jakiejś metamorfozy, musimy być otwarci na modyfikacje. Nie chodzi tu wcale o wywrócenie całego naszego życia do góry nogami w ciągu jednego tygodnia, ale o nienegowanie tego, co nadchodzi. Los często stawia przed nami różnego rodzaju szanse i nowe rozwiązania, jednak to od nas zależy, czy będziemy chcieli z nich skorzystać.
Lubię filmy i seriale kostiumowe. Szczególnie upodobałam sobie te, których akcja dzieje się w okolicach pierwszej i drugiej wojny światowej. Mam wrażenie, że wtedy w głowach, zachowaniu i przekonaniach dokonywała się największa rewolucja. Jeden z filmów, które obejrzałam, wspaniale pokazuje reakcje ludzi na pojawienie się elektryczności. Wyjątki zafascynowały się nią od początku, cała reszta panicznie bała się maszyny do szycia czy miksera. Podobnie było z pojawieniem się radia – było mocno krytykowane jako zjadacz czasu i niepotrzebny gadżet. Dziś dokładnie tak samo mówi się o smartfonach i wszelkiego rodzaju social mediach. Rewolucja dzieje się teraz i działa się zawsze. Zamiast uciekać, trzeba po prostu nauczyć się czerpać z niej to, co najlepsze.
Pamiętam, jak w gimnazjum nauczycielka geografii mówiła, że widziała gdzieś w gazecie komiks, w którym dwoje jaskiniowców siedziało na drzewie i patrząc z góry na grupkę ówczesnej młodzieży, mówiło do siebie: „Kiedyś to było inaczej…”. Świat nieustannie się zmienia.
Dlatego warto starać się niczego nie odrzucać z założenia. Lepiej dać sobie chwilę na przyjrzenie się nowościom i testować je na sobie, zamiast powielać cudze opinie i wzorce. Wybierać to, co nam służy i próbować wyeliminować resztę.
Beton i zesztywnienie
Zesztywniały umysł ze wszystkich sił trzyma się tego, co już zna. Dąży do takiego stanu rzeczy, do jakiego przywykł. Nie pozwala wyjść ze strefy komfortu. Ze strachu przed nieznanym stara się za wszelką cenę utrzymać nas w pozycji, w której jesteśmy. Jeśli cokolwiek potoczy się inaczej, niż to sobie wyobrażaliśmy, zamiast dostrzegać inne możliwości i zalety nowej sytuacji, skupia się na tym, że coś poszło nie tak.
Dopóki nie nauczymy się otwierać naszego umysłu na zmianę, nic w naszym życiu się nie zmieni. A nawet jeśli, trudno będzie nam to docenić i sklasyfikujemy to raczej jako „niezgodność z planem”.
Jeśli jesteśmy bardzo zacietrzewieni w swoich przekonaniach i niezmiennie pewni co do słuszności swoich racji, wszystko, co idzie nie do końca po naszej myśli, wywołuje frustrację. Zaczynamy się irytować i złościć, zamiast szukać możliwości w tym, co serwuje los. Otwarcie umysłu na nowe i niespodziewane pomoże płynąć przez życie, tak by jak najlepiej wykorzystać wszystko to, co napotykamy na swojej drodze.
Nie wszystko w życiu trzeba planować
Rozwijamy się tylko wtedy, gdy sytuacja, w jakiej się znajdziemy, przerasta nasze oczekiwania. Bo to, czego się spodziewamy, jest już znane. Dopiero zupełna nowość wytrąca nas ze strefy komfortu.
Otwarty umysł jest sposobem na zwrócenie się ku wszystkiemu, co do nas w życiu przychodzi. Reaguje na każdą nową sytuację i pozwala się nią cieszyć. Zwróć uwagę na to, że często nie akceptujesz jakiejś zmiany w swoim życiu tylko dlatego, iż nie pasuje do dokładnego planu czy schematu, który masz w głowie. Trzymamy się takiej wersji życia, jaką sobie zaplanowaliśmy i jaka jest dla nas najbardziej komfortowa. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że inaczej też może być dobrze, a może nawet lepiej.
Jeśli choć trochę się otworzymy, często okazuje się, że żadna zmiana sama w sobie nie jest zła. Jest po prostu inna od tego, co skrupulatnie zaplanowaliśmy. Zamiast więc narzekać, że nie wszystko układa się po naszej myśli, szukajmy możliwości w tym, co przyniósł los.
Nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny.
Otoczenie ma na nas ogromny wpływ. Nie chodzi tu jednak tylko o ludzi, lecz także o miejsca i przedmioty, pośród których przebywamy. Nasze mieszkania czy biura zwykle są bezpośrednim odzwierciedleniem tego, co dzieje się w nas samych. Bałagan wokół to również bałagan w głowie i życiu prywatnym. Niedokończone projekty, porozrzucane bibeloty czy brak porządku po ukończonym zadaniu są często równoznaczne z brakiem umiejętności doprowadzania spraw do końca.
Wspólnym mianownikiem dla wielu z nas jest to, że posiadamy zbyt wiele. Zarówno jeśli chodzi o fizyczne przedmioty, jak i gromadzenie tego, co niewidoczne – wiedzy, zadań na liście, zdjęć, aplikacji czy postanowień. Cały ten zapas sprawia, że często zbyt mocno kotwiczymy się w przeszłości. Za dużo rzeczy i spraw nas trzyma i nie pozwala postawić kroku naprzód.
Życie ciągle się zmienia, a my razem z nim. Dlatego zawsze, gdy spotyka cię coś nowego, ciesz się tym, dobrze wykorzystuj, a potem bez żalu pozwól temu odejść. Sam fakt, że coś posiadasz, nie oznacza, że musisz zatrzymać to na zawsze. Jesteś tymczasowym właścicielem, a przede wszystkim – użytkownikiem przedmiotów, które pojawiają się w twoim życiu.
W końcu umierając, nie zabierzesz niczego ze sobą. Tak naprawdę nic nie jest twoją własnością, nawet ciało.
1. CZY WIESZ, ILE POSIADASZ?
Zwykle podróżujemy przez życie ze sporym bagażem. Składają się na niego zarówno rzeczy materialne, jak i doświadczenia. W przypadku tej drugiej grupy, niezależnie od tego, czy są to przeżycia pozytywne, czy negatywne, w jakiś sposób nas wzbogacają, uczą i pozwalają wyciągać wnioski.
Z rzeczami już niekoniecznie tak jest. Posiadamy wiele urządzeń i przedmiotów, które są zupełnie niepotrzebne. Aby przyjrzeć się problemowi i postarać się go zrozumieć, najlepiej przeprowadzić eksperyment. Zastanów się, ile masz:
• par spodni?
• kosmetyków?
• książek?
A potem idź i je przelicz. Bardzo prawdopodobne, że szacowana liczba mocno różni się od tej rzeczywistej. Dlaczego? Głównie przez to, że kojarzysz rzeczy, których rzeczywiście używasz. Cała reszta, zepchnięta gdzieś na dno szafy, na pewno ci umknęła.
Szybki wniosek, jaki można z tego wysnuć – najwyraźniej te przedmioty nie były ci aż tak potrzebne.
Wiele rzeczy, które posiadamy, znajduje się w naszym życiu bez wyraźnego powodu. W jakiś sposób się w nim pojawiły, nie był to jednak skutek świadomych decyzji.
Skąd bierze się nadmiar?
Często trzymamy wiele rzeczy, ponieważ tak naprawdę boimy się ich pozbyć. Obawiamy się emocji, które możemy poczuć podczas przeglądania. Zgromadzone przedmioty bywają również pancerzem ochronnym. Staramy się nimi łatać braki czy dziury w sercu, maskujemy kompleksy.
Gromadzenie może być też namiastką bezpieczeństwa. Mamy zapasy, mamy duże domy, mamy niezawodne samochody – co złego mogłoby nam się przytrafić?
Nadmiar może również narodzić się z tego, że po prostu posiadamy dobrze płatną pracę. Pierwszy raz w życiu najzwyczajniej w świecie stać nas na kupowanie tego, na co mamy ochotę. Zwykle wiąże się to z wieloma godzinami spędzonymi w pracy, przez co tym bardziej uważamy, że po prostu należy się nagroda.
U mnie takim czasem był początek studiów. Wtedy samodzielnie zaczęłam odpowiadać za swój budżet. Zbiegło się to z okresem powstawania i rozwoju galerii handlowych. Pierwszy raz spotykałam się z takimi pojęciami jak promocja, wyprzedaż czy przecena. Wydawało mi się, że kupowanie rzeczy, nawet na zapas, wtedy gdy jest taniej, jest po prostu mądre i odpowiedzialne.
Nie było. Skończyłam z zapchaną szafą, pełną ubrań, z których wiele wcale mi się do końca nie podobało. A już na pewno nie wszystkie dało się ze sobą jakoś sensownie połączyć.
Przyczyn nadmiaru może być dużo, jednak ich poznanie jest kluczowe. Jeśli nie zdefiniujesz powodu swojego zbieractwa, możesz wyrzucać i sprzątać, jednak prędzej czy później wszystko i tak powróci do pierwotnego stanu.
Kupowanie nie łata dziury w sercu
Jak pisał Anthony de Mello, hinduski mistyk i psychoterapeuta: „Kiedy wróbel buduje gniazdo w lesie, zajmuje zaledwie jedną gałąź. Kiedy jeleń gasi pragnienie w rzece, pije nie więcej, niż może pomieścić jego brzuch. My gromadzimy rzeczy, ponieważ nasze serca są puste”2.
2A. de Mello, Modlitwa żaby. Księga opowiadań medytacyjnych, przeł. D. Gawęda, B. Żak, WAM, Kraków 1998.
Pomyśl przez chwilę – jak się czujesz, mając wokół siebie pustą przestrzeń? Jakie uczucia wywołuje w tobie czas wolny? O czym myślisz, gdy tak naprawdę nie musisz nic robić?
Często w takich chwilach czujemy pustkę. Budzą się również lęki z przeszłości. Łapiemy się na rozmyślaniu, którego chcielibyśmy uniknąć. Nagromadzone rzeczy mają tę dziwną właściwość, że wypełniają pustkę. To jest wygodne. Pytanie brzmi jednak – przed czym uciekamy? Czego tak usilnie unikamy? Czego tak bardzo boimy się usłyszeć?
Zazwyczaj jest to obawa przed samotnością albo wręcz przeciwnie – przed bliskością. Jakiś silny żal, smutek lub inna emocja, którą łatwiej jest schować w stercie przedmiotów lub wypchanym po brzegi harmonogramie, niż się z nią zmierzyć.
Tutaj pojawia się moment na twoją decyzję – czy wystarczy ci odwagi, aby się z tą emocją zmierzyć, czy jednak wolisz już zawsze zamiatać ją pod dywan? Musisz pamiętać, że jakość życia poprawia się tylko wtedy, gdy decydujemy się stawić czoła swoim lękom. Odkrywając ich przyczynę, odnajdujemy siebie.
Złudne poczucie bezpieczeństwa
Nie ma niczego złego w instynkcie wicia gniazda. Dom jest od tego, by zaspokajać nasze potrzeby, a jedną z tych podstawowych jest właśnie poczucie bezpieczeństwa.
Warto jednak zauważyć, że samo posiadanie przedmiotów nigdy go nie zapewni. Po pierwsze, zawsze znajdzie się kolejna rzecz, która wyda nam się potrzebna, by czuć się lepiej. Po drugie, pojawia się problem strachu i nietrwałości – przecież może się zdarzyć, że stracimy wszystko w wyniku kradzieży czy pożaru. Przez co majątek, zamiast być dla nas źródłem bezpieczeństwa, staje się dodatkowym powodem zmartwień. Dlatego warto zdawać sobie sprawę, że to, co nas otacza, jest i powinno być w stanie ciągłej zmiany. I nie lokować swoich uczuć i emocji w materii nietrwałej. Nie ma czegoś takiego jak trwałe poczucie bezpieczeństwa, które możemy sobie kupić lub zapewnić.
Inną sprawą są lęki zakorzenione w umyśle, które wcale nie muszą być naszą własnością. Do takich należy na przykład obawa przed brakiem, niedostatkiem i ubóstwem. Nawet jeśli nigdy nie doświadczyłeś problemu głodu czy reglamentacji dóbr, to twoi rodzice czy dziadkowie żyjący w cięższych czasach, mogli takie lęki u ciebie zaszczepić. Nie da się ukryć, że historia Polski nie należy do bajkowych, wiele było okresów, w których Polacy musieli zmierzyć się z nadludzkimi trudnościami. Dlatego właśnie wciąż dźwigamy bagaż lęków przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Możemy się ich wyzbyć jedynie przez podejmowanie świadomych działań i decyzji. Skupiając się na tym, że w gruncie rzeczy wszystkiego jest pod dostatkiem, więc i możemy ograniczyć ilość rzeczy posiadanych „na wszelki wypadek”.
Posiadane rzeczy nie świadczą o tym, jakim jesteś człowiekiem
Często kurczowo przywiązujemy się już do samego faktu posiadania. Na podstawie tego, co mamy, budujemy cały swój wizerunek. Dokładnie na tej samej zasadzie oceniamy innych. Porównujemy się, przez co wciąż gonimy i staramy się przeskoczyć poprzeczkę, którą sami sobie ustawiliśmy tak wysoko. Chcemy więcej, lepiej, szybciej. Najlepiej już teraz. Tymczasem, jak pisał włoski reporter Tiziano Terzani: „Donikąd nie ma drogi na skróty: ani do zdrowia, ani do szczęścia, ani do mądrości. Żadna z tych rzeczy nie może być natychmiastowa”3.
3T. Terzani, Nic nie zdarza się przypadkiem, przeł. A. Osmólska-Mętrak, Świat Książki, Warszawa 2014.
O tym, kim jesteś, w żaden sposób nie świadczą rzeczy, które posiadasz. Owszem, ktoś odwiedzając twój dom, może stwierdzić, że masz dobry gust. Ale to tylko meble, przedmioty, książki. Ani ich posiadanie, ani nieposiadanie nie zmienia, a przynajmniej nie powinno zmieniać tego, kim jesteś.
Zwykle newralgicznym momentem ograniczania posiadania jest przegląd książek. Przywykliśmy do tego, by ludzi posiadających w domu ogromne biblioteki, zaliczać do tych inteligentnych i oczytanych. Jest to po części naleciałość poprzedniej epoki, gdzie książki były naprawdę drogie i pozwolić sobie na nie mogli jedynie ludzie wysoko postawieni, podczas gdy cała reszta jedynie podziwiała je z zazdrością. Dziś jest inaczej, druk jest masowy, a same książki łatwo dostępne. Nawet jeśli kolejne nowości nie mieszczą się w naszym budżecie, zawsze pozostają biblioteki, które wbrew pozorom są całkiem dobrze zaopatrzone.
Samo posiadanie książek nie czyni z ciebie człowieka oczytanego, tak samo jak nie definiują cię nagrody i dyplomy. Wystarczy, że swoją wiedzę masz w głowie i jesteś jej w pełni świadomy. Nie trzeba nikomu niczego udowadniać przez wyklejanie ścian w domu kolejnymi certyfikatami świadczącymi o ukończonych kursach.
Często posiadane przedmioty stają się dla nas wyznacznikiem statusu społecznego. Drogi samochód, duże mieszkanie czy zagraniczne wakacje mają świadczyć o tym, że jesteśmy ludźmi sukcesu. Staram się tutaj nie generalizować, bywa jednak, że takie zachowanie świadczy o niskim poczuciu własnej wartości. Czujemy się w jakiś sposób gorsi i te braki próbujemy wyrównywać posiadaniem. Niestety, to pułapka. Żadna liczba posiadanych rzeczy nie jest w stanie rozwiązać problemu, przez co będziemy kupować więcej i więcej, nadal czując się źle we własnej skórze.
Często pozbywanie się przedmiotów, które w jakiś sposób nas definiują, jest bardzo trudne. Czujemy się z nimi tak związani, że wyrzucając je, mamy wrażenie, jakby umierała cząstka nas samych. Jednak tylko takie działanie pozwala poczuć, że siła, pewność siebie i szczęście pochodzą ze środka, a nie z zewnątrz.
Chcę więcej i więcej, czyli efekt Diderota
Denis Diderot, od którego pochodzi nazwa zjawiska, był francuskim filozofem. Otrzymał kiedyś w prezencie jedwabną szatę, która jego zdaniem nie pasowała do pozostałych jego rzeczy. Co więcej – w porównaniu z nią cały jego dobytek zaczął prezentować się naprawdę nędznie. Dlatego sukcesywnie zaczął zmieniać wystrój swojego wnętrza i garderobę. Wpadł w szał zakupowy, każda zmiana rodziła kolejną. Nie potrafił powiedzieć „stop” i ostatecznie wpędził się w długi. Jego historia stała się na tyle interesująca, że dziś terminem „efekt Diderota” określa się dysonans powstały przez nabycie nowej rzeczy, który pcha nas ku kolejnym zakupom.
Efekt ten bardzo łatwo jest zauważyć w życiu codziennym. Kupujemy nową sukienkę i dostrzegamy, że nasze buty są już na tyle stare, że źle się przy niej prezentują. Dlatego fundujemy sobie buty. Potem okazuje się, że przy nowych butach torebka wygląda marnie. Niekończąca się historia, kiedy kupujemy napędzani potrzebą spójności i własną presją.
Jest to oczywiście wykorzystywane przez specjalistów od marketingu, którzy próbują „sprzedać” nam taki styl życia, który pociągnie za sobą lawinę nowych wydatków.
Pamiątki i prezenty
Bardzo możliwe, że trzymasz określone przedmioty, ponieważ przywołują wspomnienia. Widząc stary bilet na koncert, przypominasz sobie szaloną młodość i z rozrzewnieniem myślisz o dawnych czasach. Prezent od przyjaciela uzmysławia ci, że kiedyś była przy tobie bardzo bliska osoba. Bieg czasu sprawił, że wasze drogi się rozeszły, czego teraz mocno żałujesz. Stara walentynka uwalnia lawinę wspomnień i refleksji o tym, „co by było, gdyby…”.
Nie ma nic złego w przechowywaniu prezentów czy pamiątek, pod warunkiem jednak, że nie jest ich za dużo. W przeciwnym razie cała twoja energia będzie za bardzo skupiona na przeszłości zamiast na teraźniejszości. Pozbywając się niektórych rzeczy, robisz tym samym miejsce na nowe. Chyba każdy z nas woli jechać w kolejną podróż czy poznać nowych ludzi, zamiast przeglądać stojące w zakurzonych ramkach zdjęcia z wakacji i narzekać, że nie ma z kim wyjść na kawę. To samo dotyczy prezentów i pozostałości po byłych związkach. Zwłaszcza tych nieudanych. Wyrzucić, zapomnieć i zrobić miejsce na nowe.
Bardzo przydatne jest robienie regularnego przeglądu swoich pamiątek i przede wszystkim nieprzywożenie nadmiaru nowych.
Nadmiar przytłacza
Zbyt wiele przedmiotów na małej przestrzeni działa przytłaczająco. Zagracone mieszkanie sprawia wrażenie takiego, w którym nie można oddychać. Wydaje się ciężkie, ciemne i zabałaganione. Nawet jeśli jesteśmy świeżo po gruntownym sprzątaniu, nadmiar rzeczy rozprasza nasz umysł, sprawia, że przeskakuje on z przedmiotu na przedmiot, przez co mamy poczucie jeszcze większego chaosu. Wszystko to ma bezpośredni wpływ na domowników, którzy zamiast oddychać pełną piersią i robić odważne kroki naprzód, kulą się w kącie i lawirują w stworzonym przez siebie labiryncie.
Nie czujemy się dobrze w takich miejscach i gdy tylko uświadamiamy sobie przyczynę problemu, chcemy coś z nią zrobić. Mamy wtedy dwa wyjścia – ograniczyć liczbę posiadanych rzeczy albo zmienić mieszkanie na większe. Na pytanie, które z nich jest prostsze i lepsze, musisz sobie odpowiedzieć samodzielnie.
Decydując się na oczyszczanie przestrzeni, pamiętaj, że zawsze jest jakiś powód, dla którego trzymasz te wszystkie rzeczy. Najzwyczajniej w świecie masz poczucie, że wszystkich ich potrzebujesz. Przecież nikt z nas nie jest głupi i nie gromadzi przedmiotów ot tak, dla hecy. Dlatego najważniejsze jest to, by tę przyczynę znaleźć. W przeciwnym wypadku – nawet jeśli zdecydujesz się na radykalny krok i pozbędziesz się wszystkiego, bardzo prawdopodobne, że zaczniesz gromadzić nowe rzeczy, by zapełnić pustkę emocjonalną.
Określona liczba rzeczy może być pułapką
Przy oczyszczaniu nie warto przesadzać. Problemem może być zarówno nadmiar, jak i wzmożona chęć wyrzucania wszystkiego. Wyzwania w stylu „posiadam tylko sto przedmiotów” albo „cały mój dobytek mieści się w walizce” stały się ostatnio bardzo modne. Ja sama nie jestem ich zwolenniczką.
Osoba zajmująca się modą na pewno nie będzie się czuła dobrze, gdy nagle będzie musiała ograniczyć zawartość swojej szafy do dwudziestu czy trzydziestu rzeczy. Jednak bardzo możliwe, że nie będzie miała na przykład nic przeciwko opustoszeniu szafek w kuchni, bo gotować niespecjalnie lubi. Tymczasem osoba kochająca kucharzenie nie zgodzi się na to, by zmniejszyć jej kolekcję talerzyków, ubijaczek czy foremek do ciasta. Tak samo jak za żadne pieniądze nie pozbędzie się swojej kolekcji książek kucharskich. Jeśli jednak uwielbia styl à la dziewczyna z sąsiedztwa, pewnie chętnie pozbędzie się kilku par szpilek pochodzących jeszcze z czasów, kiedy wydawało jej się, że jako kobieta musi nosić takie buty.
Nie mam tu na celu żadnej generalizacji, przykłady są zupełnie przypadkowe, celowo nieco przejaskrawione, po to żeby podkreślić, jak bardzo pozbawione sensu jest wpisywanie się w określony schemat działania.
Poza tym rytuał wyrzucania bardzo szybko może przerodzić się w dokładnie taki sam nawyk jak kupowanie. O ile nie gorszy.
2. ZA WSZYSTKO PŁACISZ NIE PIENIĘDZMI, A SWOIM CZASEM
Podświadomie na pewno zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie posiadasz na zawsze. Problem w tym, by przyjąć tę informację do wiadomości. Szczęście nie zależy od tego, ile mamy rzeczy. Otaczające nas przedmioty, owszem, mogą pomóc w życiowej podroży, ale same podróżą nie są.
Anthony de Mello w Modlitwie żaby umieścił taką przypowieść:
„Pewien skąpiec zgromadził pięćset tysięcy dinarów i cieszył się na rok przyjemnego życia, zanim zdecyduje się jak najlepiej zainwestować pieniądze, gdy nagle Anioł Śmierci ukazał się przed nim, żeby zabrać jego życie.
Mężczyzna błagał i prosił, i używał tysiąca argumentów, żeby pozwolono mu jeszcze trochę pożyć, ale Anioł był nieugięty. »Daj mi trzy dni życia, a oddam ci połowę mego majątku«, błagał mężczyzna. Anioł nie chciał o tym słyszeć i zaczął go ciągnąć. »Daj mi tylko jeden dzień, błagam cię, a będziesz mógł mieć wszystko, co nagromadziłem w takim pocie czoła i trudzie«. Anioł był nadal nieugięty.
Mężczyzna zdołał wymusić na Aniele tylko jedno małe ustępstwo – parę chwil do napisania tej karteczki: »O, ty, kimkolwiek jesteś, który znajdziesz tę kartę, jeśli masz za co żyć, nie trać życia na gromadzenie fortun. Żyj! Za moje pięćset tysięcy dinarów nie byłem w stanie kupić jednej godziny życia!«”4.
4A. de Mello, Modlitwa żaby. Księga opowiadań medytacyjnych, przeł. D. Gawęda, B. Żak, WAM, Kraków 1998.
Czy naprawdę tego potrzebujesz?
Wiele rzeczy „jest, bo jest” i wcale nie zastanawiamy się nad tym, skąd do nas przyszły ani czy ich potrzebujemy. Czytałam kiedyś o świetnym sposobie na ograniczanie liczby posiadanych przedmiotów – wystarczy zadać sobie pytanie: „Czy gdyby dana rzecz spłonęła w pożarze, kupiłbym ją ponownie?”. Jeśli nie, bardzo prawdopodobne, że tak naprawdę wcale nie zauważysz jej zniknięcia. Śmiało możesz się jej pozbyć.
Dobrą okazją do przeanalizowania swojego dobytku jest przeprowadzka. Do nowego mieszkania zabierzmy tylko te rzeczy, które będą nam potrzebne. Pozostałe włóżmy do worków. Nagle okaże się, że mieliśmy masę przedmiotów, bez których da się żyć. Niewykluczone, że część z nich posiadaliśmy tylko dlatego, że u kogoś je wypatrzyliśmy i doszliśmy do wniosku, że może i nam się przydadzą. Poza tym przeprowadzka mobilizuje do ograniczania. Sama często zmieniam miejsce zamieszkania i żyję ze świadomością, że wielu przedmiotów nie chciałoby mi się pakować, przenosić i znowu rozpakowywać w nowym miejscu.
Jeśli na horyzoncie nie widnieje żadna przeprowadzka, innym dobrym sposobem na przegląd dobytku jest spojrzenie na własne mieszkanie z perspektywy gościa. Wchodzimy i rozglądamy się dokładnie tak, jakbyśmy nie znali ani tego miejsca, ani osoby, która tu mieszka. Idealnie nadaje się do tego powrót z wakacji, kiedy trochę zapomnieliśmy już, jak wszystko wygląda i możemy odkrywać całość na nowo. Bardzo prawdopodobne, że rzeczy, które nie pasują do wnętrza lub nie są potrzebne, od razu rzucą się w oczy.
Można również po prostu zrobić zdjęcia własnego mieszkania i przyjrzeć się im dokładnie, starając się wyłapać niepotrzebne przedmioty. Dzięki fotografiom zyskamy do nich większy dystans.
Przeglądanie rzeczy
Przeglądając swoje rzeczy pod kątem przydatności, podejmuj decyzje od razu. Bierz do ręki każdy przedmiot i stwierdzaj, czy chcesz go zostawić, czy nie. Nie odkładaj niczego na bok z założeniem, że zastanowisz się później.
Do porządkowania najlepiej jest zaopatrzyć się w odpowiednie worki lub pudełka. Następnie zaczynamy podejmować sensowne decyzje dotyczące każdej rzeczy – wyrzucić, sprzedać, oddać, zostawić. Najważniejsze – to, co zostaje, od razu musi znaleźć swoje stałe miejsce. Aby ułatwić sobie sprawę i nie biegać bez sensu po całym domu, można również przygotować sobie pudełko lub pudełka, gdzie będziemy odkładać przedmioty, które trzeba wynieść do innego pomieszczenia, by tam je schować.
Nie ma chyba idealnego przepisu na to, jak zrobić taki przegląd. Niektórzy zalecają rewolucję i pracę w euforii na wszystkich frontach naraz. Inni opowiadają się raczej za działaniem stopniowym, przemyślanym, rozłożonym w czasie. Zarówno jedno, jak i drugie ma swoje plusy i minusy. Działanie natychmiastowe zwykle bierze się z faktu zarażenia jakąś ideą. Spotykamy odpowiedniego mentora albo w ręce wpada motywująca książka i zaczynamy działać zgodnie z jej założeniami. Jest dobrze dopóki starczy entuzjazmu, którym się zaraziliśmy. Potem pojawia się pytanie, czy jesteśmy w stanie ten entuzjazm sami w sobie wzbudzić? Jeśli tak, to wspaniale. Jeśli nie – wtedy lepiej jest sięgnąć po tę drugą metodę. Działać powoli i być pewnym swojej decyzji, tak by chęć zmian nie przerodziła się w słomiany zapał.
Ile godzin pracy pochłaniają twoje zachcianki?
Kilka lat spędziłam za granicą. Najpierw półroczne studia w Hiszpanii, potem krótka przerwa na wizytę w Polsce i studia magisterskie w Danii. Wszyscy wiemy o tym, że Skandynawia jest droga, dlatego podczas studiów pracowałam. Mimo wszystko jednak często, gdy spoglądałam na ceny produktów czy usług, zdawałam sobie sprawę, że są wielokrotnie wyższe niż w Polsce. Przez to każde zakupy przyprawiały mnie o wyrzuty sumienia.
Z pomocą pospieszył mój tata, który poradził, bym zakupy przeliczała nie na złotówki, ale na godziny pracy, które są mi potrzebne, by na nie zarobić. Duńskie zarobki są znacznie wyższe niż nasze, przez co przy takim przeliczniku zakupy przestają już być monstrualnie drogie.
Tego typu przelicznik może być również przydatnym narzędziem podczas naszych zakupów, a już najlepiej sprawdzi się w kontekście zachcianek. Nie wiem, ile zarabiasz i wcale nie chcę tego wiedzieć. Dlatego posłużę się losowym przykładem. Według danych GUS-u, przeciętne wynagrodzenie w Polsce w I kwartale 2017 roku to 4390 zł brutto5, co daje nam około 18 zł netto za godzinę pracy. Zakupy nabierają zupełnie innego znaczenia, gdy uświadamiasz sobie, że głupia koszulka z wyprzedaży, której wcale nie potrzebujesz, kosztuje nie 39,99 zł, ale ponad dwie godziny twojej pracy.
5Dane za: https://wynagrodzenia.pl/gus (dostęp: 2.09.2017).
Mniej rzeczy to więcej czasu i energii
Rzeczy pochłaniają nasz czas. Najpierw są to godziny spędzone na pracy po to, by umożliwić sobie ich kupno. Później wszystkie zabiegi związane z ich utrzymaniem, konserwacją i po prostu sprzątaniem.
Nie jestem i nigdy nie byłam miłośniczką sprzątania. Jednak paradoksalnie lubię, gdy w domu jest czysto i schludnie. Dlatego mój wymarzony dom to taki, którego utrzymanie w czystości wymaga minimum wysiłku. Co nie oznacza, że ma być surowy i pusty. Jego zadaniem jest zapewnienie wygody, spokoju i przyjemności estetycznej. Dom w moim rozumieniu nie powinien być powodem do zmartwień, dodatkowej pracy ani jakimkolwiek ciężarem, który musimy dźwigać. Zupełnie odwrotnie – to z niego powinniśmy czerpać energię.
Przemysł reklamowy
Do reklam samych w sobie mam stosunek bardzo pozytywny. Jako nastolatka marzyłam o pracy w agencji reklamowej, odkąd pamiętam fascynował mnie wpływ mediów na decyzje zakupowe oraz psychologiczne sposoby manipulacji. Koniec końców podążyłam w zupełnie innym kierunku, jednak mimo wszystko nie potrafię podejść do reklam tak całkowicie krytycznie. Choć z uwagi na tematykę książki powinnam.
Reklamą naprawdę można się fascynować, można się jej uczyć i można ją studiować. Niemniej jednak musimy zdawać sobie sprawę, jak potężną jest machiną. To przemysł, który wpływa na zachowanie i robi to tak, że nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Reklamy bombardują zewsząd i naprawdę nie jesteśmy w stanie się przed nimi chronić. Można nie oglądać telewizji czy nie korzystać z Internetu, jednak przed stojącymi w mieście billboardami nie jesteśmy w stanie się bronić. Tak samo jak idąc do jakiegokolwiek sklepu, zupełnie bezwiednie przyswajamy sobie informacje o aktualnych promocjach.
Przy czym warto zwrócić uwagę na to, że reklama to wcale nie jakiś bardzo współczesny problem. Wikipedia jako datę powstania pierwszej reklamy podaje okolice roku 1480. Kiedyś czytałam o funkcjonowaniu reklamy w międzywojennej Polsce, kiedy aktorzy teatralni byli opłacani za to, że podczas sztuki nieznacznie zmienili tekst i zamiast „założę kapelusz” mówili „założę kapelusz konkretnej marki”. Celebryci to wcale nie współczesne zjawisko, dlatego zupełnie niepotrzebnie tracimy swoją energię na krytykowanie go.
Różnego rodzaju psychologiczne manipulacje są sprytnie wykorzystywane przez speców od marketingu od dziesiątek lat. Za pośrednictwem mediów starają się sprzedać nam namiastkę idealnego życia. Uderzają w czułe punkty: w samotność, w słaby kontakt z rodziną, w zdrowie czy w złamane serce.
Dowiadujesz się, że jak tylko kupisz najnowszy model telefonu, twoje dzieci zaczną do ciebie częściej dzwonić. Nowy model samochodu wzbudzi podziw współpracowników i zwiększy szanse na awans. Ubierając się w szykowną sukienkę, widzianą na wystawie w galerii, na pewno sprawisz, że twój były na nowo się w tobie zakocha. A jeśli zażyjesz ten suplement, zapewnisz sobie i swojej rodzinie zdrowe i szczęśliwe życie do późnej starości.
Czy jest coś ważniejszego?
Oczywiście, że nie ma. Problem tylko, że w ten sposób tego nie osiągniesz.
3. ŚWIADOME UPRASZCZANIE
To, jak wygląda nasze otoczenie i całe życie, jest efektem podejmowanych przez nas decyzji. Jednak nie zawsze widać to od razu. Czasem na rezultat trzeba nieco poczekać i przebrnąć przez początkową fazę, która niekoniecznie daje dużo satysfakcji.
Tak jest chociażby ze świadomym upraszczaniem. Początkowo może się wydawać, że nas to ogranicza, wszystko zabiera, a nic nie daje w zamian. To nie jest prawdą, jednak najlepiej jest przekonać się o tym na własnej skórze. Zmniejszenie liczby posiadanych przedmiotów i zobowiązań otwiera przed nami wiele nowych możliwości, pomagając jednocześnie w oszczędności czasu. Jednak nie wszystko dzieje się od razu. To nie jest fizyka, gdzie przedmiot upuszczony z dziesiątego piętra upada z hukiem na chodnik i robi to zawsze, bez żadnych wyjątków.
Podjęcie decyzji o upraszczaniu uwalnia nas od ciężaru, jakim jest ciągła pogoń i chęć zdobywania. Uczy cieszyć się z tego, co mamy, doceniać i być bardziej tu i teraz. Uczy, czyli tak naprawdę wprowadza nas w ten proces, nie serwuje gotowego rezultatu.
Rozprawienie się z nadmiarem wcale nie sprawi, że staniemy się ubożsi. Przeciwnie. Codzienne prozaiczne czynności, jak jedzenie, czytanie czy przygotowywanie się do wyjścia zamienią się w rytuały. Odkryjemy, że ich subtelne piękno było tłamszone ogromem rzeczy.
Co z tym minimalizmem?
Obecnie panuje niezdrowa moda na minimalizm. Wszystko, co jest simple i minimalist, sprzedaje się jak świeże bułeczki. Jest to oczywiście sprytnie wykorzystywane przez reklamowych speców. Kampanie planowane są w ten sposób, by wydawało się, że kupując rzeczy uznane za minimalistyczne, postępujemy słusznie. W końcu wyłamujemy się ze schematu galopującego konsumpcjonizmu i wybieramy to, co jest klasyczne i powściągliwe, a nie po prostu modne. Poza tym pozbywamy się balastu, który już posiadamy, a to przecież same plusy.
Prawda wygląda jednak nieco inaczej – po pierwsze, zaczynamy kupować niektóre rzeczy zupełnie niepotrzebnie. Tylko po to, by zamiast naszej miękkiej kanapy z kolorowymi poduszkami mieć tę monochromatyczną, o geometrycznym kształcie. Po drugie – to, że wyrzucamy, wcale nie rozwiązuje problemu i nie gwarantuje, że w chwili słabości nie kupimy wszystkiego na nowo.
Paradoksalnie, to właśnie ten „minimalizm” staje się nową modą, za którą podążamy.
Zdrowe podejście i racjonalizm
Mamy potrzebę nazywania i kategoryzowania tego, co dzieje się wokół. Minimalizm też musieliśmy sobie zaszufladkować, znaleźć grono ekspertów i osób godnych do naśladowania oraz stworzyć sztywne zasady, których każdy szanujący się minimalista musi się trzymać. Przez ręce przeszło mi wiele książek i poradników, których autor określał, że minimalista to osoba, która – i tu następowało wyliczenie odpowiednich cech i ekwipunku.
Pisząc to, przychodzi mi na myśl wiersz Tadeusza Różewicza Kto jest poetą:
„Poetą jest ten który pisze wiersze
I ten który wierszy nie pisze
Poetą jest ten który zrzuca więzy
I ten który więzy sobie nakłada
Poetą jest ten który wierzy
I ten który uwierzyć nie może
Poetą jest ten który kłamał
I ten którego okłamano
Ten który upadł
I ten który się podnosi
Poetą jest ten który odchodzi
I ten który odejść nie może”6
6T. Różewicz, Kto jest poetą, http://silesius.wroclaw.pl/2014/04/24/tadeusz-rozewicz-wiersze-ktore-wypada-znac/ (dostęp: 2.09.2017).
Tak samo minimalistą może być każdy, na własnych warunkach. Jak w medytacji – osoba, która naprawdę medytuje, wcale ci o tym nie powie. Minimalista też raczej nie będzie się obnosił po świecie ze swoim stylem życia. Minimalizm nie jest żadną specjalną doktryną, a jedynie – choć w sumie przede wszystkim – tym, co dzieje się w naszej głowie. Jest świadomością własnych celów i potrzeb.
Tak samo jak przy fizycznym oczyszczaniu przestrzeni, tak i przy adaptowaniu do swoich potrzeb jakiejś filozofii, największa praca dzieje się w naszym umyśle. Jeżeli chcemy, by nasze działania miały sens, musimy jednocześnie uwalniać się nie tylko od fizycznego, ale i od mentalnego balastu, co bezpośrednio wiąże się ze zmianą sposobu myślenia. Najbardziej prozaicznie mówiąc – z przestawienia swojego kierunku z „mieć” na „być”. Minimalizm w tym kontekście zmienia się z wydumanej filozofii w umiejętność życia własnym życiem i podejmowania świadomych decyzji.
Zwykle wymaga to od nas wychodzenia poza schemat, który sam w sobie jest szalenie wygodny – nie trzeba specjalnie myśleć i analizować, wystarczy kupować, konsumować i podążać za innymi. Aby się z niego wyrwać, niezbędne staje się spojrzenie w głąb siebie, przeanalizowanie swoich potrzeb i wyciągnięcie wniosków. To trudne zadanie, bo niespecjalnie lubimy refleksje, zwłaszcza te potencjalnie bolesne.
Ilość, cena, trwałość
Moja prababcia, mieszkająca od kilkudziesięciu lat w Stanach Zjednoczonych, przywiozła stamtąd powiedzenie, że na tanie rzeczy stać tylko najbogatszych. Tanie produkty, wykonane bez dbałości o wykończenie, z materiałów słabej jakości, mają krótką żywotność. Czasem może się wydawać, że upolowaliśmy okazję, bo udało się kupić coś wyjątkowo korzystnie. Często jednak cena przyćmiewa zdrowy rozsądek, który nakazuje bliżej przyjrzeć się jakości wykonania danego produktu.
Jeżeli wybieramy przedmioty wykonane ze słabych materiałów, to siłą rzeczy szybko się zepsują. Najzwyczajniej w świecie tworzywo, z którego zostały wykonane, nie jest dostatecznie odporne na eksploatację. Podobna zasada dotyczy dbałości o detale i wykończenia. Możemy mieć wrażenie, że to zbędny szczegół i kombinatorstwo projektantów, jednak takie działania mają swój cel. Dokładne obszycie dziurki na guzik w koszuli sprawia, że mimo częstego odpinania i zapinania, materiał się nie strzępi. Metalowe okucia przy torbie pozwalają na swobodne stawianie jej na różnych powierzchniach, bez obawy o to, że materiał, z którego została wykonana, się zniszczy. Meble wykonane z drewna potrafią przetrwać pokolenia, podczas gdy te zrobione ze sklejki bardzo szybko się rozwarstwią.
Zwykle więc tani zakup kończy się tym, że szybko musimy kupić nową rzecz, bo stara nie nadaje się już do użytku. Sytuacja może powtórzyć się kolejny raz i jeszcze kolejny, skutkiem czego ze wszystkich tych bubli uzbiera się kwota, która pozwoliłaby nam na zakup przedmiotu dobrej jakości. Albo nawet większa. Tymczasem zamiast porządnego nabytku, kończymy ze stertą rzeczy w słabym gatunku.
Wyrzucanie nie rozwiązuje problemu
Lubię działać stopniowo. Idea zmieniania całego swojego życia „od poniedziałku”, pod wpływem jakiegoś impulsu, rzadko do mnie przemawia. W takiej sytuacji zwykle jednoczesnych rewolucji jest zbyt dużo, by mogło nam na nie wystarczyć początkowego zapału.
W myśl podobnej zasady wprowadzałam w życię ideę upraszczania. Nie przeszłam przez nagłą fazę wyrzucania wszystkiego, co popadnie, bo takiego zachowania najzwyczajniej w świecie nie rozumiem ani nie pochwalam. Zostałam nauczona szacunku do ludzi, a ten wyraża się również w sposobie, w jaki traktujemy rzeczy przez nich wytworzone.
Masowe, bezmyślne wyrzucanie – w imię idei, o której przeczytaliśmy w gazecie lub na blogu i doszliśmy do wniosku, że ma sens, a już na pewno jest modna – jest taką samą ucieczką od problemów jak kompulsywne zakupy. Bez jakiejkolwiek refleksji czy próby znalezienia przyczyny. Skoro już kupiliśmy jakiś przedmiot, musimy najpierw zastanowić się, z jakiego powodu to zrobiliśmy. A zanim bezmyślnie wyrzucimy go do kosza, warto przypomnieć sobie, że ten produkt to również ludzie, którzy go wykonali, materiały użyte do wyprodukowania i środowisko, które ucierpiało wskutek produkcji. Jeśli mamy już jakiś przedmiot, to jesteśmy za niego teraz odpowiedzialni.
Wyrzucanie bez refleksji niczego nas nie uczy. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Nawet jeśli niepotrzebnie coś wyrzucimy, to przecież możemy kupić raz jeszcze to samo. Nietrudno jest się czegoś pozbyć, kosze na śmieci i śmietniska są po brzegi wypchane rzeczami, których nikt już nie chce. Bezrefleksyjnie wyrzucić potrafi każdy, a potem za tydzień pójść do sklepu i równie bezmyślnie kupić praktycznie to samo. Wyzwaniem jest zastanowić się nad tym, dlaczego w ogóle posiadamy ten przedmiot. I jeśli faktycznie jest nam niepotrzebny – znaleźć dla niego nowego właściciela czy inne zastosowanie. A następnym razem kupować w sposób bardziej przemyślany.
4. KIEDY ZAKUPY STAJĄ SIĘ PROBLEMEM
Kupowanie samo w sobie nie jest niczym złym. W dzisiejszych czasach jest jedynym sposobem na umożliwienie sobie przetrwania. Mało kto bowiem posiada gospodarstwo, dzięki któremu mógłby być w pełni samowystarczalny. Na dobrą sprawę mało kto samodzielnie wytwarza jakikolwiek produkt. Zwykle nasz ogród, jeżeli już coś się w tej materii dzieje, ogranicza się do kilku doniczek ziół na parapecie. Dlatego kupowanie jest normalne. Kiedyś mieliśmy handel wymienny, teraz nabywamy wszystko za pieniądze. Drobna zmiana, ale sens pozostał taki sam. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy kupowanie staje się jednym z nadrzędnych celów naszego życia.
Tworzenie iluzorycznych potrzeb
Od kilku lat dużo mówi się o kryzysie, bezrobociu czy niskich zarobkach. Tymczasem (wyłączając z tego osoby żyjące w prawdziwym ubóstwie) prawda jest taka, że tworzymy społeczeństwo, w którym wszystkiego jest ponad miarę.
Istnieje coś takiego jak teoria hierarchii potrzeb zdefiniowana przez Abrahama Maslowa, określająca od najważniejszego do najmniej ważnego wszystkie wymogi życiowe człowieka. Najważniejsze są oczywiście potrzeby fizjologiczne, które w większości przypadków są zaspokojone, przypuszczam, że żadna z osób czytających tę książkę nie umiera z niedożywienia.
Problem leży w tym, że wiele potrzeb wyższego rzędu staramy się zaspokoić za pomocą zakupów. Często zaczynamy od kupowania sobie iluzji bezpieczeństwa. Dalej przenosimy się na miłość, akceptację, prestiż czy samorealizację.
Rys. 1. Teoria hierarchii ludzkich potrzeb – piramida Maslowa.
Jest to jeden z powodów, dla których kupujemy znacznie więcej, niż potrzebujemy. Więcej niż w ogóle jesteśmy w stanie wykorzystać czy skonsumować. Skutek jest taki, że masa rzeczy najzwyczajniej w świecie się marnuje. Nie jesteśmy nawet w stanie przejeść wypełnionych po brzegi lodówek. Ilość wyrzucanej dziennie żywności jest zatrważająca. I to nie tylko w skali ogniska domowego, chodzi o całe markety i linie produkcyjne. Rzeczy, których przeznaczeniem nie jest konsumpcja, odchodzą w zapomnienie, lądując gdzieś na dnie szafy czy w pudle.
Mimo wszystko ciągle nam mało. Często nadal jesteśmy błędnie przekonani, że podążanie za trendami i kupowanie jest słuszną drogą do zadowolenia.
O tym, że szczęścia nie da się kupić, niby każdy wie, a mimo to wielu próbuje to robić. Jak dotąd nikt nie wynalazł mieszanki „szczęście instant”, którą wystarczy wrzucić do koszyka w markecie, a w domu zalać wrzątkiem. I coś mi mówi, że nikt nigdy takiej nie wynajdzie.
Zakupy kompensacyjne i kompulsywne
Marilyn Monroe mawiała, że „pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”. Problem w tym, że nie zapewnia go ani jedno, ani drugie. Jim Carrey powiedział: „Chciałbym, żeby każdy człowiek miał szansę kiedyś stać się sławnym i bogatym oraz żeby kupił wszystko, o czym marzył – bo tylko w ten sposób zrozumie, że nie taki jest cel życia”.
Sam Jim, podobnie zresztą jak Rowan Atkinson czy Ben Stiller, pomimo swej komediowej otoczki i, jakby nie było – zamożności, w głębi duszy pozostaje smutny. Każdy z nich przez pewien czas zmagał się z depresją.
Szczęście nie spada z nieba, nikt nie może nam go podarować ani też nie można go kupić. Jedyne, co da się zrobić, to po prostu tworzyć je sobie samodzielnie. Eliminując to, co zbędne, a poszukując w sobie i w otoczeniu tego, co prawdziwe i wartościowe. I nie mam tu na myśli jedynie ubrań, gadżetów czy książek, ale również, a może właśnie przede wszystkim, pozbycie się negatywnych emocji, stresu czy błędnego wyobrażenia o sobie. Jak również eliminację relacji, które nie są dla nas ważne ani korzystne. Czyli po prostu uporządkowanie życia i zrobienie w nim miejsca na większą świadomość i uważność.
Zakupy to impuls, chwila słabości. W koszyku lądują rzeczy, których wcale nie potrzebujesz. Być może odrobina przyjemności pojawiła się w przymierzalni albo podczas płacenia przy kasie. To tego typu pobudki sprawiają, że nasze portfele stają się puste. Podobnie zresztą jak życie. Choć pozornie wypełnione jest wieloma rzeczami.
Świadome zakupy
Nadmierne i chaotyczne zakupy są jak każdy inny nawyk, w związku z czym pracować trzeba tutaj nie tylko ze skutkiem, ale przede wszystkim z poszukiwaniem i niwelowaniem przyczyny. Zacznijmy od tego, że w naszym świecie bardzo rzadko zdarza się, że naprawdę nie masz się w co ubrać. Albo nie masz w czym podawać do stołu. Albo nie masz na czym spać. Krótko mówiąc – masz. A zakupy nie wynikają z realnego zapotrzebowania, tylko po prostu z zachcianki. Kupujesz, bo chcesz komuś zaimponować, lubisz się pokazać, nudzisz się, pragniesz nowości albo próbujesz zakupami zatuszować problemy w pracy, w domu, w związku czy lub jego brak. Potężna machina, jaką jest marketing, chętnie to wykorzysta i za wszelką cenę będzie cię przekonywać, że właśnie TEN przedmiot jest lekiem na wszystkie twoje bolączki.
5 sposobów na świadome zakupy:
1. Zapisuj wydatki
Często jest tak, że nawet nie mamy pojęcia, na co wydajemy nasze pieniądze. Przychodzi koniec miesiąca, portfel świeci pustkami, a my za żadne skarby nie potrafimy powiedzieć, gdzie podziała się nasza wypłata.
Najłatwiej jest po prostu zbierać paragony, po to, by potem choć z grubsza rozdzielić je sobie na zakupy spożywcze, kosmetyki, ubrania, rozrywkę. To moje losowo wybrane przykłady, podział na grupy jest zupełnie dowolny. Być może twoim celem nie jest uświadomienie sobie, ile wydajesz na książki a ile na buty, ale raczej postawienie siebie przed faktem, że za bardzo dajesz się ponieść podczas zakupów internetowych. Wtedy wystarczy podzielić paragony na to, co kupujesz w stacjonarnych sklepach i na zakupy online. Taką weryfikację najlepiej jest przeprowadzać przez dłuższy okres, czyli co najmniej przez miesiąc.
Najważniejsze to wiedzieć, na czym się stoi. Cała reszta już jakoś pójdzie.
2. Ustal limity
Gdy już otrząśniesz się z faktu, że swoją wypłatą dzielnie wspierasz sklepy odzieżowe, wnętrzarskie, księgarnie czy jeszcze inne, czas na podjęcie sensownych działań.
Doskonale wiesz, ile zarabiasz. Wiesz też, że pieniądze nie rosną na drzewie i że za swoje zachcianki płacisz swoim czasem. Dlatego ustal sobie limity. Możesz w złotówkach, a możesz też w godzinach. Stwierdzenie „na nowe modne ubrania przeznaczę w tym miesiącu 31 godzin mojego życia” brzmi tak dosadnie, że chce się kupować jeszcze mniej.
Powtarzaj to sobie również za każdym razem, gdy dopadnie cię jakaś zachcianka. Pamiętaj, nowy cień do powiek czy paczka papierosów to nie tylko 20 złotych, ale w wielu przypadkach nawet dwie godziny pracy. A co za tym idzie – życia.
3. Zrób sobie detoks inspiracyjny
Żyjemy w epoce informacyjnej. Radio, telewizja, magazyny (choć ten zestaw to już trochę przeżytek), portale, blogi, social media – wszystkie pokazują ci sposoby, dzięki którym możesz wyglądać i czuć się lepiej. Często jednak bezpośrednio powiązane z zakupami. Jeśli chcesz się przed tym uchronić, jedynym wyjściem może być detoks informacyjny. Wypisz się z newsletterów, które informują cię o kolejnych zniżkach, przestań kupować kolorowe magazyny, nie przeglądaj blogów modowych, kiedy nie szukasz określonej rzeczy ani pomysłu na zestawienie konkretnych elementów garderoby. Nie oglądaj telewizji, która niestety oprócz programu czy filmu, które faktycznie chcesz obejrzeć, serwuje ci dodatkowo reklamową papkę.
I przede wszystkim – przestań chodzić po sklepach bez konkretnego celu i listy zakupów. Jeśli naprawdę nie masz co zrobić z czasem, choć w dzisiejszym świecie to raczej rzadkość, postaraj się o jakieś kreatywne, ciekawe, pożyteczne albo zdrowe zajęcie. Umów się ze znajomym, jednak zamiast iść na zakupy, czy spędzać dzień przy konsoli, zagrajcie w karty, idźcie na rower albo ugotujcie coś wspólnie. Zapisz się na fitness czy jogę, dołącz do jakiegoś koła zainteresowań. Zaprzyjaźnij się z pobliską biblioteką i rozwijaj siebie i swoją wyobraźnię, czytając. Wyrażaj siebie przez pisanie, malowanie, taniec czy śpiew. Naprawdę istnieje nieskończona liczba fantastycznych rzeczy, którymi można się zająć. I każda z nich jest o niebo lepsza niż zakupy dla zabicia czasu.
4. „Nie” dla kompromisów
W dzisiejszych czasach kupić jest naprawdę bardzo łatwo. Wszystkiego jest w bród, dlatego rozpychanie szafy kolejnym nabytkiem to naprawdę żaden wyczyn. Trudniejsze staje się kupowanie rzeczy naprawdę dobrej jakości i takich, które spełniają nasze oczekiwania pod każdym względem.
Dlatego nie idź na kompromisy, bo nie ma to żadnego sensu. Nie robisz tym przysługi nikomu, a już na pewno nie sobie i nie swojemu portfelowi. Jeśli widzisz rzecz, która niby ci się podoba, ale jednak masz jej coś do zarzucenia, to po prostu jej nie kupuj. Proste. Jak nie kupisz dziś, to kupisz kiedy indziej. Zakupy nie zając.
A nawet jeśli nie kupisz wcale, to też jeszcze nie koniec świata. Widocznie da się bez tego żyć.
5. Odkładaj zakupy w czasie i twórz wish list
Jeśli coś wpadnie ci w oko, to wcale jeszcze nie oznacza, że od razu musisz biec do sklepu i to kupić. Często jest tak, że nabywamy coś pod wpływem emocji, tylko dlatego, że sprytnie wykorzystał to jakiś spec marketingowy.
Widzisz: reklamę uśmiechniętej rodziny, siedzącej przy drewnianym stole i zajadającej z uśmiechem niedzielne śniadanie.
Czujesz: miłość, szczęście i niespieszne życie.
Myślisz: jak tylko kupię ten (nieziemsko drogi) stół, to moje życie też zacznie tak wyglądać.
Czasem po prostu wpada ci w oko jakiś billboard, na którym piękna modelka o nienagannej figurze i niebotycznie długich nogach przyciąga spojrzenia wszystkich mężczyzn. Dochodzisz do wniosku, że gdy zdobędziesz reklamowany przez nią krem to w ten sam sposób cała uwaga skupi się właśnie na tobie. Albo bezmyślnie przeglądasz gazetę i trafiasz na zdjęcie mężczyzny w eleganckim samochodzie, otoczonego wianuszkiem kobiet. Chcesz mieć to, co on, więc rozważasz zakup nowego auta.
Dlatego zanim coś kupisz, zastanów się, dlaczego tak naprawdę chcesz to zrobić? I najlepiej zamiast biec do sklepu, zwłaszcza w przypadku, gdy produkt należy do tych droższych, zapisz sobie jego nazwę na kartce i sukcesywnie dopisuj wszystkie argumenty za i przeciw, tak by wyciągnąć konkretne i sprawiedliwe wnioski odnośnie do tego, czy naprawdę jest ci potrzebny.
Zapisywanie sprawdzi się również przy tych mniej znaczących zakupach. Rób sobie listy rzeczy, co do których uważasz, że miło byłoby je mieć. Z tą różnicą, że zamiast biec z taką rozpiską na zakupy, po prostu odłóż ją do szuflady. Wyciągnij ją dopiero za miesiąc, by przekonać się, że po pierwsze, bez problemu można było bez tych rzeczy żyć; po drugie, bardzo możliwe, że już nawet o nich nie pamiętasz; po trzecie, moda zmieniła się tak szybko, że wcale nie są już takie trendy. Jeśli jednak po takim czasie nadal odczuwasz potrzebę ich posiadania i masz na to sensowne, niepodszyte emocjami argumenty – być może warto faktycznie rozważyć zakup? Albo schować listę do szuflady na kolejny miesiąc i przekonać się, co stanie się wtedy.
5. PRZESTRZEŃ WOKÓŁ
Dom i jego otoczenie kształtują człowieka. Co do tego są zgodni zarówno architekci i psycholodzy, jak i mędrcy Wschodu czy Zachodu. Miejsce, w którym przebywamy, wpływa na to, jak myślimy i jak kreujemy rzeczywistość.
Z wykształcenia jestem architektem i choć powinnam mieć przez to słabość do budynków jako całości, zawsze bardziej skłaniałam się ku wnętrzom. Przez długi czas byłam również mocno zafascynowana feng shui, choć zdecydowanie bardziej pod kątem psychologicznym niż ślepego przeklejania na nasz grunt całej filozofii. Zawsze starałam się obserwować i szukać bezpośredniego połączenia pomiędzy przestrzenią, w której się obracamy a naszym samopoczuciem i życiowym powodzeniem. Le Corbusier, francuski architekt, twierdził, że „człowiek potrzebuje do życia przestrzeni, światła, porządku, tak jak pożywienia i posłania”. Idąc tym tropem, dbanie o przestrzeń wokół powinno być prawie naszą potrzebą fizjologiczną.