Miłość i reszta życia - Diana Palmer - ebook

Miłość i reszta życia ebook

Diana Palmer

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pora na miłość

Ebenezer Scott niejedno w życiu widział i niejedno przeżył. Ponieważ nieustannie ryzykuje życie, nie chce zakładać rodziny. Los jednak sprawia, że znów spotyka Sally, która była kiedyś w nim zakochana. Odtrącił ją i zawsze tego żałował. Teraz dowiaduje się, że grozi jej niebezpieczeństwo…

Żar namiętności

Maggie Turner jako nastolatka durzyła się w starszym bracie swoich koleżanek, zimnym i wyniosłym Gabrielu Colemanie. Wiele lat później, udręczona fatalnym małżeństwem, musi chronić dziecko przed byłym mężem. Przypadek sprawia, że szuka pomocy właśnie u Gabriela…   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 401

Oceny
4,3 (135 ocen)
72
37
20
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
isaura3112

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka.
00

Popularność




Diana Palmer

Miłość i reszta życia

Tłumaczenie: Julita Mirska

PORA NA MIŁOŚĆ

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ebenezer Scott stał przy czarnym pikapie, spoglądając na młodą kobietę o długich jasnych włosach związanych w koński ogon, która grzebała pod maską starej pordzewiałej furgonetki. Dziewczyna miała na sobie dżinsy i kowbojki; do kompletu brakowało kapelusza. Eb uśmiechnął się pod nosem; ileż to razy ostrzegał ją przed udarem słonecznym! Ale to było dawno temu. Nie rozmawiali ze sobą od sześciu lat. Do połowy tego roku Sally Johnson mieszkała w Houston; w lipcu, razem ze swoją ociemniałą ciotką i jej synem, a swoim bratem ciotecznym, przeniosła się na podupadające rodzinne ranczo. Eb widział ją parokrotnie w miasteczku, lecz ona udawała, że go nie zna. Wcale się jej nie dziwił, skoro tak nieładnie potraktował ją przed laty.

Widok jej szczupłej, zgrabnej sylwetki sprawił, że serce zabiło mu szybciej. Wiedział, co się kryje pod tą luźną bluzką. Pamiętał podniecenie malujące się w szarych oczach Sally, kiedy całował jej nagie piersi. Chciał ją przestraszyć, zniechęcić do siebie, żeby wreszcie przestała go kusić. No i osiągnął cel. Uciekła przerażona; na wiele lat znikła z jego życia. Żałował, że wtedy między nimi do niczego nie doszło. Sally była taka młoda i naiwna, a on właśnie wrócił z najbardziej krwawej akcji w całej swojej dotychczasowej karierze. Zawodowy najemnik nie jest odpowiednim partnerem dla niewinnej dziewczyny. Sally nie miała pojęcia o jego prawdziwym życiu; myślała, jak większość okolicznych mieszkańców, że zajmuje się hodowlą bydła.

Dziś była dwudziestotrzyletnią kobietą, przypuszczalnie doświadczoną, pracującą w miejscowej szkole. On zaś… można powiedzieć, że był emerytem; czasem jeszcze brał czynny udział w akcjach, ale zdarzało się to rzadko; prowadził na swoim ranczu specjalistyczny ośrodek szkoleniowy dla żołnierzy wyjeżdżających w tajnych misjach. Oczywiście nie rozgłaszał tego wszem wobec; nadal miał mnóstwo wrogów, którzy chętnie pozbawiliby go życia. Niedawno jeden z nich, człowiek pałający żądzą zemsty i na tyle bogaty, aby bez problemu jej dokonać, wyszedł z więzienia, ponieważ prokurator nie dopilnował jakichś formalności.

Tamtego wiosennego dnia, kiedy tak skutecznie ją do siebie zraził, Sally miała niecałe osiemnaście lat. Nie chciał jej skrzywdzić – po prostu nie wiedział, jak inaczej postąpić. Mimo to od lat dręczyły go wyrzuty sumienia.

Ciekaw był, czy Sally domyśla się, dlaczego on, Eb Scott, trzyma się na uboczu i nie nawiązuje bliższych znajomości z mieszkańcami. Miał nowoczesne ranczo ze świetnie wyposażoną salą gimnastyczną, nieduże stado krów rasy santa gertrudis i zatrudniał lojalnych, niezwykle dyskretnych pracowników. Podobnie jak jego sąsiad, Cyrus Parks, z natury był odludkiem. Obu mężczyzn łączyło jednak coś więcej niż umiłowanie prywatności, ale akurat o tym nikomu nie mówili.

Po drugiej stronie szosy Sally Johnson odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. Powoli traciła cierpliwość do grata, który znów odmówił jej posłuszeństwa. Eb nie spuszczał oczu z dziewczyny. Domyślał się, że nie jest jej łatwo; opiekowała się ciotką, która niedawno straciła wzrok, i jej sześcioletnim synem. Podziwiał ją, a jednocześnie się o nią martwił.

Sally nie wiedziała, kto był winien wypadku, w którym Jessica o mało nie zginęła, ani że całej rodzinie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Właśnie z powodu tego niebezpieczeństwa Jessica namówiła ją, aby rzuciła pracę w szkole w Houston i wróciła z nią oraz Steviem do Jacobsville. Tu mógł się o nie zatroszczyć Eb. Sally oczywiście nie miała pojęcia, czym w przeszłości trudniła się Jessica, a tym bardziej czym się zajmował jej świętej pamięci mąż Hank Myers. I nigdy nie zgodziłaby się na powrót, pomyślał Eb, gdyby nie dar przekonywania, jaki Jess opanowała do perfekcji.

Sally unikała go. Od pięciu miesięcy, jakie minęły od jej przyjazdu do Jacobsville, ani razu nie zamieniła z nim słowa. Czasem ich drogi się krzyżowały, ale wtedy Sally patrzyła w przeciwną stronę, udając, że go nie dostrzega.

Kiedy z rezygnacją pochyliła się nad milczącym silnikiem, Eb uznał, że nie ma sensu dłużej czekać; podejdzie i zaoferuje pomoc.

Podniósłszy głowę, zobaczyła zbliżającego się drogą wysokiego mężczyznę w skórzanej kurtce i beżowym stetsonie. Nic się nie zmienił, pomyślała gorzko. Wciąż miał zwinne kocie ruchy, z których biła pewność siebie i arogancja. Serce jej zadrżało. Nienawidziła go za emocje, jakie wzbudzał w niej swoim widokiem. Sądziła, że wyrosła już z dawnej fascynacji, zwłaszcza po tym, jak Eb postąpił z nią przed laty. Zaczerwieniła się na samo wspomnienie tamtego wiosennego dnia.

Zatrzymał się przy zepsutej furgonetce, dwa kroki od Sally, zsunął z czoła kapelusz i utkwił w niej zielone oczy.

Natychmiast się zjeżyła; widać to było po jej wrogim spojrzeniu i napiętym wyrazie twarzy.

– Na mnie się nie wściekaj – rzekł. – Trzeba było nie kupować tego rzęcha od Turkeya Sandersa.

– Turkey to mój kuzyn – przypomniała mu.

– To kawał łotra. Nie tak dawno temu pracował z braćmi Hart. A potem narzeczonej Corrigana Harta sprzedał wóz, który zepsuł się, jak tylko dziewczyna wyjechała za bramę. Ale to jeszcze nic. Staruszce Bates wmówił, że cena samochodu nie obejmuje silnika. No i za silnik policzył oddzielnie.

Sally nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.

– No tak… Jednakże ta moja furgonetka nie jest w najgorszym stanie. Tylko kilka rzeczy należałoby…

– Oj, należałoby – przerwał jej Eb, spoglądając na tylną oponę. – Należałoby zrobić porządny przegląd silnika, usunąć rdzę, polakierować na nowo karoserię, naprawić tapicerkę, no i wymienić tylną oponę, bo ta jest całkiem łysa. Oponą musisz się koniecznie zająć – dodał stanowczym tonem. – Akurat na to cię stać z nauczycielskiej pensji.

– Panie Scott… – zaczęła gniewnie – nie mam zamiaru…

– Panie? Nie wygłupiaj się, Sally. – Zmierzył ją wzrokiem. – A z oponą nie żartuję. Przy tej odludnej drodze, którą codziennie przemierzasz, mieszkają jacyś nowi ludzie, którym źle patrzy z oczu. Lepiej, żebyś na tym odcinku nie złapała gumy. Zwłaszcza po zachodzie słońca.

Oburzona wyprostowała plecy, ale i tak czubkiem głowy sięgała Ebowi zaledwie do brody.

– W dwudziestym pierwszym wieku kobiety doskonale…

– Błagam, daruj sobie wykład.

Z nogą opartą o zderzak wpatrywał się w silnik. Po chwili wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zabrał się do pracy.

– Co robisz? To mój samochód!

– To kupa żelastwa z niesprawnym silnikiem, a nie samochód.

Sally westchnęła ciężko. Wolałaby sama naprawić wóz, niż być zdana na pomoc akurat tego człowieka. Starała się nie myśleć o tym, ile musiałaby zapłacić za wezwanie mechanika, który uruchomiłby jej gruchota. Kiedy tak stała, patrząc na sprawne dłonie Ebenezera, zalała ją fala bolesnych wspomnień. Kiedyś te dłonie dotykały jej ciała…

Niecałe dwie minuty później Eb schował nóż do kieszeni.

– Spróbuj teraz – powiedział.

Usiadła za kierownicą i przekręciła kluczyk. Silnik zawarczał, z rury wydechowej buchnął czarny dym.

Eb podszedł do opuszczonej szyby i wpatrując się w Sally, rzekł:

– Silnik jest w opłakanym stanie. Musisz oddać wóz do naprawy. A następnym razem zapomnij o koligacjach rodzinnych i omijaj Turkeya Sandersa szerokim łukiem.

– Nie rozkazuj mi – oznajmiła butnie.

Uniósł brew.

– Przepraszam, to z przyzwyczajenia. Jak się miewa Jess?

Na twarzy Sally pojawił się wyraz zdumienia.

– Znacie się?

– I to całkiem dobrze – odparł. – Jej mąż Hank i ja służyliśmy razem.

– W wojsku?

Nie odpowiedział na pytanie, zamiast tego zadał własne:

– Masz w domu broń?

– Co… co? – wydukała zaskoczona.

– Broń – powtórzył. – Czy masz w domu jakąś broń i czy umiesz się nią posługiwać?

– Nie mam. Ale mieszkam z sześcioletnim dzieckiem, więc na pewno żadnej nie kupię.

Zmarszczył w zadumie czoło.

– To może byś wzięła kilka lekcji samoobrony?

– Uczę drugoklasistów. Dzieci w tym wieku raczej nie napadają na nauczycieli.

– Nie martwię się o dzieci. Chodzi mi o twoich nowych sąsiadów. Nie wzbudzają zaufania. – Nie wyjaśnił, że wie, kim są i w jakim celu przyjechali do Jacobsville.

– Mnie też się nie podobają – przyznała Sally. – Ale to ciebie nie powinno obchodzić…

– Mylisz się. Obiecałem Hankowi, że jeśli on zginie, to zatroszczę się o Jess. Zawsze dotrzymuję słowa.

– Potrafię zaopiekować się ciotką.

– Tak ci się tylko wydaje – burknął. – Wpadnę do was jutro.

– Może mnie nie być w domu.

– Ale Jess będzie. Poza tym jutro jest sobota – kontynuował. – W weekendy nie uczysz, a zakupy zrobiłaś przed chwilą. Czyli jednak cię zastanę.

Po jego tonie domyśliła się, że powinna na niego czekać.

– Posłuchaj, Scott…

– Na imię mam Ebenezer. Po nazwisku zwracają się do mnie tylko moi wrogowie.

– Posłuchaj, Scott…

Westchnął zniecierpliwiony.

– To ty posłuchaj – przerwał jej. – Byłaś młoda. Na co liczyłaś? Że w biały dzień pozbawię cię dziewictwa na siedzeniu pikapa?

Oblała się gwałtownym rumieńcem.

– Nie to chciałam powiedzieć!

– Widzę to w twoich oczach – oznajmił cicho. – Sally, przykro mi z powodu blizn, jakie ci po mnie zostały, ale musiałem tak postąpić. Musiałem cię zniechęcić. Nie mogłem pozwolić, żebyś… No, chyba sama rozumiesz?

– Nie mam żadnych blizn! – warknęła.

– Masz, masz. – W milczeniu powiódł spojrzeniem po jej delikatnej twarzy. – Wpadnę do was jutro. Muszę pogadać z tobą i Jess. Nastąpiły pewne wydarzenia, o których ona nie wie.

– Jakie wydarzenia? O czym mówisz?

Opuścił maskę i ponownie utkwił wzrok w twarzy dziewczyny.

– Jedź ostrożnie – rzekł, ignorując jej pytanie. – I przy najbliższej okazji zmień oponę.

– Nie lubię rozkazów. I nie jestem małą bezbronną kobietką, która potrzebuje opieki silnego mężczyzny.

Ebenezer uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie było cienia radości. Odwrócił się na pięcie i tym swoim charakterystycznym miękkim krokiem skierował się do zaparkowanego po drugiej stronie drogi pikapa.

Sally, zdenerwowana rozmową, ruszyła z piskiem opon. Po chwili miasteczko zostało daleko w tyle.

Jessica siedziała u siebie, słuchając radia, a jej synek Stevie oglądał w telewizji program dla dzieci. Kiedy Sally zajechała pod dom, chłopiec wybiegł na zewnątrz, żeby pomóc wnieść torby z zakupami do kuchni.

– Ojej, kupiłaś te płatki, które reklamowali w telewizji! – ucieszył się, zaglądając kolejno do toreb. – Dzięki, ciociu!

– Bardzo proszę. Kupiłam również lody.

– Super! Mogę dostać trochę do miseczki?

Sally roześmiała się wesoło.

– Najpierw kolacja. I musisz skosztować wszystkiego, co przyrządzę, zgoda?

– No dobrze – mruknął zawiedziony.

Schyliwszy się, pocałowała go w czoło.

– Na razie poczęstuj się jabłkiem albo gruszką. Owoce mają mnóstwo witamin.

– Może mają, ale lody są lepsze.

Umył owoc pod kranem i wycierając go papierowym ręcznikiem, wrócił do salonu, gdzie ponownie zasiadł przed telewizorem.

Udawszy się do sypialni Jessiki, Sally stanęła w nogach wielkiego łóżka z baldachimem.

– Słyszałam, jak przyjechałaś – oznajmiła z uśmiechem drobna blondynka o dużych piwnych oczach. – Strasznie pracowity miałaś dziś dzień. Szkoła, potem odbiór Steviego, a na koniec wyprawa do miasta po zakupy.

– Bez przesady, zresztą zakupy to przyjemność. Jak się czujesz?

Jessica zmieniła nieco pozycję. Miała na sobie dres, nie piżamę, ale nie wyglądała najlepiej.

– Od wypadku wciąż boli mnie biodro. Wzięłam dwie aspiryny i pomyślałam, że się położę.

Sally usiadła w dużym miękkim fotelu stojącym obok łóżka.

– Ebenezer Scott pytał o ciebie. Jutro do nas wpadnie.

Jessica pokiwała głową; nie wydawała się zdziwiona informacją.

– Tak myślałam – rzekła. – Rozmawiałam przez telefon z dawnym znajomym z pracy, który opowiedział mi, co się dzieje. Obawiam się, że wpakowałam cię w niezłą kabałę.

– Nie rozumiem.

– Nie zastanawiałaś się, dlaczego nagle zaczęłam nalegać, żebyśmy się przeprowadziły do Jacobsville?

– Prawdę mówiąc, to…

– Dlatego, że tu mieszka Ebenezer. Wiedziałam, że przy nim będziemy bezpieczniejsze niż w Houston.

– Przerażasz mnie, Jess.

Niewidoma blondynka uśmiechnęła się smutno.

– Czasem sprawy toczą się całkiem nie po naszej myśli. Człowiek, którego pomogłam umieścić za kratkami, został wypuszczony z więzienia. Będzie sądzony od nowa. Chyba nie muszę ci mówić, że łaknie zemsty.

– Ty pomogłaś umieścić kogoś za kratkami? – zdumiała się Sally. – Jak? Kiedy?

– Wiedziałaś, że pracowałam w agencji rządowej, prawda?

– No, tak. W sekretariacie.

Jessica wzięła głęboki oddech.

– Nie, kochanie, nie w sekretariacie. Byłam tajną agentką. Poprzez Eba i jego kontakty udało mi się dotrzeć do jednego z zaufanych ludzi Manuela Lopeza, szefa międzynarodowego kartelu narkotykowego. Miałam wystarczająco dużo dowodów na to, aby posłać Lopeza za kratki. Zdobyłam nawet kopie jego ksiąg rachunkowych. Ale obrońcy Lopeza znaleźli jakiś kruczek prawny, na który się powołali. Odnieśli sukces. Lopez jest teraz na wolności i płonie żądzą zemsty. Podobno szuka człowieka, który zdradził jego zaufanie, a ponieważ tylko ja znam jego tożsamość, będzie próbował zmusić mnie do mówienia.

Sally siedziała zszokowana, nie odzywając się słowem. Takie rzeczy zdarzały się tylko na filmach, a nie w życiu. To niemożliwe, żeby jej ukochana ciotka była agentką biorącą udział w tajnych operacjach!

– Przyznaj się, robisz mnie w konia – powiedziała w końcu, z nadzieją w głosie.

Jessica pokręciła wolno głową. W wieku trzydziestu ośmiu lat wciąż była bardzo atrakcyjną kobietą. Jasnowłosy, ciemnooki Stevie w niczym matki nie przypominał. Do ojca, mężczyzny o czarnych włosach i niebieskich oczach, też nie był podobny.

– Niestety nie. Przykro mi, kotku. Dlatego zwróciłam się o pomoc do Eba, bo sama nie mogłam zapewnić nam bezpieczeństwa. Eb będzie nas chronił, póki Lopez znów nie trafi za kratki.

– Ebenezer też jest tajnym agentem?

– Nie. – Jessica nabrała w płuca powietrza. – Nie będzie zadowolony, że zdradziłam ci jego tajemnicę. Obiecaj, że nikomu nie powiesz o tym, co za moment usłyszysz.

– Przysięgam. – Sally siedziała bez ruchu, usiłując powściągnąć niezdrową ciekawość.

– Eb to zawodowy najemnik – wyjaśniła Jessica. – Przewodził grupom doskonale wyszkolonych ludzi w tajnych operacjach na całym świecie. Dziś już jest na emeryturze, ale nie siedzi z założonymi rękami. Szkoli agentów, nie tylko amerykańskich. Wtajemniczeni wiedzą, że jego ranczo to swoisty uniwersytet, na którym przyszli szpiedzy zdobywają wiedzę i szlifują umiejętności.

Sally milczała. Dosłownie ją zamurowało. Nic dziwnego, że Ebenezer zachowywał się tak powściągliwie; że nie pozwalał jej się do siebie zbliżyć. Przypomniała sobie maleńkie białe szramy na jego szczupłej, ogorzałej twarzy. Podejrzewała, że może mieć ich znacznie więcej na ciele.

– Nie chciałam rozwiewać twoich złudzeń, kotku. – Na czole Jessiki pojawił się mars. – Wiem, co kiedyś czułaś do Eba.

– Naprawdę?

– O wszystkim mi opowiedział. Również o tym, co się wydarzyło przed twoim wyjazdem do Houston.

Sally zaczerwieniła się. Miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie przypuszczała, że Ebenezer domyślał się, że się w nim podkochiwała. Ale trudno, by się nie domyślał, skoro ciągle szukała okazji, żeby go zaczepić, zamienić z nim słowo. Któregoś wiosennego poranka bezczelnie usadowiła się w jego pikapie i poprosiła, żeby ją zabrał na przejażdżkę. Ku jej zdumieniu, zgodził się. Niecałe pół godziny później wyskoczyła z pojazdu jak oparzona i kilometr dzielący ją od domu pokonała biegiem. Nie chcąc nikomu pokazać się na oczy, wślizgnęła się do domu kuchennymi drzwiami i zamknęła w swoim pokoju. Nigdy nikomu nie wyjawiła, co się stało w pikapie. Ciekawa była, czy o tym Jessica również wie.

– Kochanie, w szczegóły się nie wdawał – oznajmiła łagodnie ciotka. – Powiedział tylko, że zadurzyłaś się w nim, a on musiał cię powstrzymać, zanim sprawy zajdą za daleko. Był bardzo zdenerwowany.

– Zdenerwowany? Jakoś mi to do niego nie pasuje.

– Mnie też nie. – Jessica uśmiechnęła się ciepło. – W każdym razie prosił mnie, żebym cię miała na oku i sprawdzała facetów, z którymi będziesz się umawiać. Nie musiałam, bo na żadne randki nie chodziłaś.

Sally wyjrzała przez okno.

– Wystraszył mnie.

– Wiedział o tym.

– Byłam bardzo młoda – ciągnęła po chwili Sally. – Pewnie Eb słusznie postąpił, ale… Ale i tak miałam wyjechać z Jacobsville. Został mi tydzień do końca szkoły, a potem wybierałam się do was, do Houston. Więc chyba nie musiał uciekać się do tak drastycznych środków. Po rozwodzie rodziców…

– Mój brat wciąż ma wyrzuty sumienia z powodu tej studentki, dla której zostawił twoją matkę – oznajmiła Jessica; mówiła o ojcu Sally, który oprócz Sally i Steviego był jej jedynym żyjącym krewnym. – Mimo że zaledwie pół roku później twoja matka wyszła ponownie za mąż. A on… on został z Miss Piękności.

– Co u nich słychać? Jak się miewają? – spytała Sally.

Po raz pierwszy od dawna wspomniała o rodzicach. Prawdę rzekłszy, po ich rozwodzie, który zburzył całe jej dotychczasowe życie, zupełnie straciła z nimi kontakt.

– Twój ojciec większość czasu spędza w pracy, podczas gdy piękna Beverly udziela się towarzysko i namiętnie wydaje wszystkie zarobione przez niego pieniądze. Twoja matka jest w separacji z drugim mężem i przeprowadziła się do Nassau. – Jessica poprawiła poduszkę. – Nie dzwonią do ciebie, nie piszą?

– Sześć lat temu nienawidziłam ich za to, co mi zrobili. Teraz emocje opadły. Wiesz – powiedziała nagle – nigdy nie czułam się przez nich kochana. Dlatego uznałam, że lepiej będzie, jeśli każde z nas pójdzie w swoją stronę.

– Byli dziećmi, kiedy się urodziłaś – powiedziała Jessica. – Dużymi, nieodpowiedzialnymi dziećmi, którym własne dziecko jedynie ciążyło. Dlatego pierwszych pięć lat życia spędziłaś głównie ze mną. – Uśmiechnęła się. – Strasznie tęskniłam, kiedy mi ciebie zabrali.

– A dlaczego ty z Hankiem tak długo czekaliście, zanim zdecydowaliście się na własne potomstwo?

Jessica zarumieniła się.

– Tak jakoś wyszło. Hank miesiącami przebywał z dala od domu… Wymieniłaś łysą oponę? – spytała nagle, jakby chciała zmienić temat.

Wybieg okazał się skuteczny.

– Boże! Przedtem Ebenezer, teraz ty… – zdenerwowała się Sally. – Skąd wiesz, że jest łysa?

– Bo Eb dzwonił przed twoim powrotem i kazał mi przypilnować, żebyś z tym nie zwlekała.

– Pewnie nigdzie nie rusza się bez komórki.

– I paru innych rzeczy. Wiesz, on różni się od chłopaków, z którymi studiowałaś. To typowy samiec alfa: silny, zdecydowany, mający własne zdanie. Pod wieloma względami jest bardzo staroświecki.

– Dlaczego mi to mówisz? Już dawno się odkochałam – stwierdziła stanowczym tonem Sally.

– Szkoda. Eb naprawdę zasługuje na miłość.

Sally zaczęła zdrapywać przezroczysty lakier ze swoich krótkich, starannie przyciętych paznokci.

– Ma jakąś rodzinę?

– Nie. Matka zmarła, kiedy był niemowlęciem, a ojciec piął się po szczeblach kariery wojskowej. Eb właściwie dorastał wśród żołnierzy. Scott senior nie był czułym, troskliwym ojcem. Zginął na wojnie, kiedy Eb miał dwadzieścia kilka lat. Od tamtej pory jest sam, innej rodziny nie ma.

– Kiedyś mówiłaś, że na przyjęciach Ebenezerowi zawsze towarzyszą piękne kobiety – przypomniała sobie Sally. W jej głosie pobrzmiewała nuta zazdrości.

– Wzbudza zainteresowanie płci przeciwnej – przyznała Jessica. – Ale nie romansuje na prawo i lewo; jest człowiekiem ostrożnym. Kiedyś powiedział mi, że chyba nigdy nie znajdzie kobiety, z którą mógłby dzielić życie… Niestety wciąż ma wrogów, którzy chętnie widzieliby go martwego.

– Na przykład ten baron narkotykowy?

– Tak. Manuel Lopez niczego się nie boi. Szasta milionami, hojnie opłacając polityków, policjantów, a nawet sędziów. Dlatego tak trudno było nam go przyskrzynić; ciągle się wymykał. A potem szczęście się do nas uśmiechnęło; jeden z jego zaufanych ludzi zdecydował się przekazać mi informacje, nazwiska i dokumenty, które pozwoliłyby aresztować Lopeza pod zarzutem handlu narkotykami. Niestety działałam zbyt pochopnie. Przeoczyłam pewną drobną rzecz i adwokaci Lopeza wystąpili z wnioskiem o ponowny proces. Lopeza wypuszczono za kaucją. Oczywiście zamierza się zemścić na nielojalnym pracowniku. Zrobi absolutnie wszystko, żeby zdobyć jego nazwisko.

Sally wypuściła powietrze z płuc.

– Czyli nasza trójka znajduje się w niebezpieczeństwie.

– Tak. Kiedyś świetnie strzelałam, ale odkąd straciłam wzrok… No nic, do jutra Eb na pewno coś wymyśli. – Siedziała z poważną miną, wpatrując się w stronę, skąd dochodził głos bratanicy. – Słuchaj się go, Sally. Wykonuj każde jego polecenie. Błagam cię. Tylko on nas może ochronić.

– Dobrze, Jess – obiecała dziewczyna. – Uczynię wszystko, żeby tobie i Steviemu nie stała się krzywda.

– Dziękuję, kotku. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

– Jess… – Sally znów zaczęła dłubać przy paznokciach. – Czy Ebenezer kiedykolwiek stracił głowę dla kobiety?

– Tak, kilka lat temu dla pewnej kobiety z Houston. Miał bzika na jej punkcie, ale rzuciła go, kiedy dowiedziała się, czym się trudni. Niedługo potem wyszła za mąż za znacznie starszego od siebie dyrektora banku. – Jessica przeczesała ręką włosy. – Podobno owdowiała. Ale nie sądzę, żeby Eb dalej do niej wzdychał. W końcu to ona go rzuciła.

Sally, która co nieco wiedziała o nieodwzajemnionej miłości, nie była taka pewna, czy uczucie wygasa tylko dlatego, że ktoś kogoś rzuca. Ona, na przykład, wciąż darzyła uczuciem Ebenezera.

– O czym myślisz? – spytała Jessica.

– Przypomniało mi się, jak oglądaliśmy powtórki „The A-Team”. – Pokręciła ze śmiechem głową. – Pamiętasz? Główny bohater bał się latania. Kumple zawsze musieli dać mu po łbie, żeby stracił przytomność, i wtedy go wnosili na pokład.

– To był niezły serial. Oczywiście mało realistyczny. Scenarzystów trochę ponosiła fantazja.

– W których momentach?

– Właściwie we wszystkich.

Zapanowała cisza.

– Jess, dlaczego mi nigdy nie powiedziałaś, na czym polega twoja praca?

– Nie było powodu, by cię o tym informować. Teraz jest.

– Skoro… skoro znałaś wcześniej Ebenezera, pewnie wiesz, jacy ludzie zostają najemnikami?

– Owszem – odparła krótko Jessica. – Wiem. Ludzie, którzy w większości są niezdolni do nawiązywania trwałych związków. Którzy nie znają pojęcia „miłość” i „wierność”.

Sally zdumiała gorycz w głosie ciotki.

– Czy wuj Hank też był najemnikiem?

– Tak, ale niezbyt długo. Nie należał do facetów, którzy kochają niebezpieczeństwo i codziennie narażają życie. To ironia losu, że umarł we śnie, na obczyźnie. A przecież nigdy nie narzekał na serce.

No proszę, pomyślała Sally, kolejna niespodzianka. Wuj Hank był szalenie przystojnym mężczyzną, ale nie zachowywał się jak pewny siebie twardziel.

– Hm, Ebenezer wspomniał, że służyli razem…

– Nie tyle służyli, co byli razem na obozie szkoleniowym, zanim wstąpili do Zielonych Beretów. Hank oblał egzamin, który Eb zdał śpiewająco. – Jessica uśmiechnęła się pod nosem. – Potem Eb ukończył bardzo trudny, bardzo specjalistyczny kurs przeznaczony dla brytyjskich komandosów. Niewielu żołnierzy go kończy, zwłaszcza za pierwszym razem. Ebowi się udało. Oczywiście nie jest Brytyjczykiem; Brytyjczycy „wypożyczyli” go do jakiejś supertajnej misji, kiedy służył w wywiadzie wojskowym.

Sally uzmysłowiła sobie, że nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tym, jaką pracę wykonuje Ebenezer. Sądziła, że ma coś wspólnego z wojskiem. Nie była pewna, co myśleć o jego prawdziwej karierze. Wojak kojarzył się jej z człowiekiem silnym, lecz wrażliwym, mającym jakieś słabości. Komandos lub najemnik – z kimś twardym, nieczułym, bezwzględnym.

– Milczysz…

– Wiesz, nie domyślałam się, czym Ebenezer zajmuje się zawodowo – rzekła. Wstawszy z fotela, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. – Nic dziwnego, że nie dopuszczał ludzi do siebie, że zawsze trzymał ich na dystans.

– Nadal tak jest. Bardzo niewiele osób wie o jego przeszłości. Jego dawni towarzysze broni, to jasne, ale inni… – Jessica urwała.

– Znasz ich, tych jego kumpli? – spytała Sally.

– Jednego czy dwóch. Zdaje się, że Dallas Kirk pracuje u niego na ranczu, a Micah Steele czasem służy mu pomocą. – Kobieta uśmiechnęła się do swoich myśli. – Micah to porządny gość. I jedyny spośród dawnej paczki, który nie przeszedł na emeryturę. Mieszka w Nassau, ale ilekroć Eb go potrzebuje, to wpada na tydzień lub dwa i udziela „kursantom” instrukcji.

– A Dallas Kirk?

Twarz Jessiki sposępniała. Sally zauważyła, jak ciotka zaciska dłoń w pięść.

– Rok temu został ciężko ranny podczas wymiany ognia. Wrócił do domu dosłownie zmasakrowany. Eb zatrudnił go u siebie na ranczu. Uczy techniki wywiadowczej. Nie rozmawiamy ze sobą; przed laty mieliśmy nieprzyjemne starcie.

Nieprzyjemne starcie? Zabrzmiało to intrygująco. Sally postanowiła, że kiedyś spyta o nie ciotkę.

– Może zjemy fajitas na kolację? – zaproponowała.

Twarz Jessiki pojaśniała.

– Wspaniały pomysł.

– No, dobra. Zaraz je przygotuję.

Sally udała się pośpiesznie do kuchni. W głowie kręciło się jej od nadmiaru wrażeń i informacji. Sądziła, że dobrze zna ciotkę, a tu proszę! Życie jest jednak pełne niespodzianek.

ROZDZIAŁ DRUGI

Ebenezer zawsze dotrzymywał słowa. Pojawił się nazajutrz wczesnym rankiem, kiedy Sally stała przy ogrodzeniu, obserwując dwa pasące się na pastwisku wołki. Kupiła zwierzaki na mięso, ale już po paru dniach przestała je traktować jak bydło mięsne, a zaczęła patrzeć na nie jak na zwierzęta domowe. Nadała im nawet imiona – czarny wół rasy angus nazywał się Bob, a czerwony rasy hereford dostał imię Andy – i nie wyobrażała sobie, aby kiedyś mogła przyrządzić z nich steki.

Znajomy czarny pikap zatrzymał się przy ogrodzeniu; ze środka wysiadł Eb. Miał na sobie dżinsy, niebieską koszulę w kratę, kowbojskie buty, a na głowie jasny kapelusz.

– Bydło mięsne? – stwierdził, podchodząc do Sally.

Łypnęła na niego spod oka.

– Mięsne.

– Oczywiście zamierzasz je poćwiartować, poporcjować i wsadzić do zamrażarki.

Przełknęła ślinę.

– Oczywiście.

Zachichotał. Po chwili oparł nogę o dolny szczebel ogrodzenia i zapalił cygaro.

– Jak się nazywają?

– Tamten to Andy, a ten to Bob. – Zaczerwieniła się.

Ebenezer nie odezwał się, ale nie musiał; jego myśli w sposób jednoznaczny zdradzała uniesiona brew widoczna za chmurą niebieskawego dymu.

– To wołki stróżujące.

Oczy mężczyzny zalśniły wesoło.

– Słucham?

– A raczej obronne – dodała, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa rozwalą ogrodzenie, pędząc mi na pomoc. Jeśli zginą na polu chwały, wtedy oczywiście je zjem.

Eb zsunął z czoła kapelusz i popatrzył z rozbawieniem na dziewczynę.

– Niewiele się zmieniłaś w ciągu tych sześciu lat.

– Ty też – powiedziała nieśmiało. – Wciąż palisz te śmierdziuchy.

Spojrzawszy na cygaro, wzruszył ramionami.

– Prawdziwy mężczyzna musi mieć kilka wad – oznajmił. – Zresztą palę tylko od czasu do czasu i nigdy w zamkniętym pomieszczeniu. Czytałem te wszystkie mądre opracowania na temat szkodliwości tytoniu.

– Wielu palaczy je czyta. I pod wpływem lektury rzuca palenie.

Wygiął wargi w uśmiechu.

– Jestem niereformowalny, więc nawet nie próbuj mnie zmieniać. To strata czasu – rzekł. – Mam trzydzieści sześć lat i starokawalerskie nawyki.

– Zauważyłam.

Wydmuchał nozdrzami dym i przez moment w milczeniu spoglądał na dwa woły.

– Pewnie łażą za tobą jak psiaki.

– Owszem, kiedy wchodzę na pastwisko.

Dziwnie się czuła w jego towarzystwie: była spokojna, a jednocześnie przejęta i podekscytowana. W powietrzu unosił się świeży zapach mydła oraz drogiej wody kolońskiej. Korciło Sally, by podejść bliżej. Dzieliło ich najwyżej pół kroku. Ebenezer promieniał siłą, zmysłowością. Gdyby ta siła mogła ją przeniknąć! Sally speszyła się. Sądziła, że po sześciu latach będzie bardziej odporna; że widok Eba nie będzie przyprawiał ją o dreszcze.

Zerknąwszy w bok, zobaczył, jak Sally przygryza zębami dolną wargę. Zmrużył oczy.

Czuła na sobie jego ogniste spojrzenie. Zrobiło jej się gorąco. Nie odwracała głowy.

– Niczego nie zapomniałaś – powiedział nagle, opuszczając rękę z cygarem.

– Nie… nie zapomniałam? – wydukała.

Owinął wokół nadgarstka jasne włosy zaczesane w koński ogon i przyciągnął ją do siebie. Niemal się stykali. Zapach Eba, żar bijący z jego ciała, opięte materiałem muskularne ramiona… wszystko to sprawiło, że po plecach przebiegło jej mrowie.

Nie spuszczał z niej oczu. Czuł, jak Sally drży, słyszał jej urywany oddech, widział, jak daremnie próbuje ukryć podniecenie. Serce waliło jej, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

Ucieszył się, że jego dotyk działa na nią tak samo, jak dawniej. Przepełniła go duma. Przysunął rękę do policzka Sally, potarł lekko jej wargę.

– Na wszystko przychodzi pora – rzekł cicho.

Chociaż patrzył jej prosto w oczy, miała wrażenie, jakby docierał wzrokiem do jej najbardziej sekretnych miejsc. Była zbyt niedoświadczona, aby umiejętnie skrywać emocje; na jej twarzy malowały się lęk, niepewność, wahanie.

Ebenezer pochylił głowę i przytknął nos do nosa Sally.

– Sześć lat na głodzie… To długo – szepnął.

Nie rozumiała, co do niej mówi. Stała bez ruchu, nie odrywając oczu od jego ust. Ręce trzymała oparte na jego piersi.

Czuła, jak serce mu bije. Gdy przywarł ustami do jej ust, była pewna, że zaraz zemdleje ze szczęścia. Minęło tyle lat!

Obejmując dziewczynę ramieniem, przytulił ją mocno do siebie. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Sally, nieprzyzwyczajona do tak żarliwych i zmysłowych pieszczot, lekko zesztywniała.

Uniósłszy głowę, Ebenezer uśmiechnął się szeroko.

– Nadal lubisz lemoniadę i cukrową watę – oznajmił, nie kryjąc zadowolenia.

– Cukrową watę? Nie rozumiem… – szepnęła, zahipnotyzowana jego ustami.

– Chodzi mi o to, że wciąż brak ci doświadczenia. Że nie potrafisz się całować. – Po chwili uśmiech znikł z jego twarzy. – Wyrządziłem ci większą krzywdę, niż zamierzałem. Miałaś ledwie siedemnaście lat. Ale wtedy musiałem zadać ci ból, musiałem cię odtrącić. – Zasępiony, obrysował palcami jej usta. – Nic o mnie nie wiedziałaś, ani kim jestem, ani czym się zajmuję…

Chyba po raz pierwszy w życiu Sally dojrzała cierpienie w jego oczach.

– Już wiem. Jessica zdradziła mi wczoraj wiele tajemnic.

Oczy mu pociemniały. Mars na czole pogłębił się.

– O mnie również?

Skinęła przytakująco.

Puścił ją i spoglądając z zadumą w dal, podniósł do ust cygaro. Po chwili wydmuchał chmurę dymu.

– Chyba wolałbym, żebyś nie znała mojej przeszłości – powiedział cicho.

– Tajemnice bywają groźne.

– O wiele groźniejsze, niż przypuszczasz. – Przyjrzał się jej uważnie. – Ale czasem lepiej ich nie wyjawiać. Ja latami strzegłem swoich. Twoja ciotka też.

– Nie miałam pojęcia, czym się zajmuje – przyznała Sally. – Nigdy niczego się nie domyślałam…

Uśmiechnął się.

– Wiem. Bardzo się o to starała. Uważała, że będziesz bezpieczniejsza, nie orientując się, na czym polega jej praca.

Chciała go spytać o coś, co Jessica jej powiedziała – że dzwonił do Houston, tuż zanim Sally się tam przeniosła. Ale nie bardzo umiała poruszyć ten temat. Krępowała się.

Ponownie skierował wzrok na jej twarz, na zaróżowione policzki, nabrzmiałe wargi, lśniące oczy. Sam jej widok przepełniał go radością. Przy Sally czuł się szczęśliwy, ważny, potrzebny. Jakby po wieloletniej wędrówce wreszcie znalazł przystań, swoje miejsce na ziemi. Była jedyną osobą na świecie, która potrafiła poprawić mu humor, rozwiać jego ponure myśli. Brakowało mu jej. Kiedy zamieszkała z ciotką w Houston, od czasu do czasu dzwonił do Jessiki i pytał o nią: co porabia, jak się miewa, jakie ma plany. Liczył na to, że kiedyś do niego wróci. Albo że on pojedzie do niej. Miłość to potężna siła, której nie są w stanie zniszczyć pochopnie wypowiedziane ostre słowa, dzieląca kochanków odległość ani miniony czas.

Oczy Sally dosłownie się iskrzyły; nie potrafiła ukryć swoich uczuć. Z początku, kiedy wodziła za nim zakochanym wzrokiem, irytowało go to; później zaczęło sprawiać mu przyjemność. Już jako nastolatek wzbudzał zainteresowanie płci przeciwnej. Większość kobiet pociągało jego zajęcie, lecz jedna rzuciła go z tego powodu. Długo nie mógł się z tym pogodzić, cierpiała zraniona duma. Jednakże tylko na myśl o Sally serce waliło mu jak młotem.

Potarł palcami jej nabrzmiałe od pocałunku usta.

– Musimy to powtórzyć – szepnął. – Poćwiczyć…

Zamierzała zaprotestować, kiedy nagle drzwi się otworzyły i z domu wypadł roześmiany blondasek. Ebenezer pochwycił chłopca w ramiona.

– Mam cię, urwisie!

– Wujek Eb! – krzyknął uradowany Stevie.

Obserwując scenę powitania, Sally uświadomiła sobie, że w przeciwieństwie do niej, która od powrotu do Jacobsville świadomie unikała spotkania z Ebem, Jessica i mały Stevie musieli się z nim często widywać.

– Cześć, tygrysie. – Ebenezer postawił chłopca na ziemi. – Chcesz razem z Sally pojechać do mnie i nauczyć się karate?

– Karate? Tak jak na tym filmie o wojowniczych żółwiach Ninja? Super! – ucieszył się Stevie.

– Karate? – spytała z nutą niepewności w głosie Sally.

– Kilka podstawowych chwytów i rzutów – odparł Ebenezer. – Dla samoobrony. Zobaczysz, spodoba ci się. Nalegam – dodał, widząc, że dziewczyna się waha.

– W porządku – skapitulowała.

Ruszyli w trójkę do domu. Jessicę zastali w salonie; słuchała wiadomości w telewizji.

– Straszne rzeczy się dzieją na Bałkanach – oznajmiła smutno. – Biedni ludzie. Dlaczego ciągle muszą wybuchać wojny?

– Żebym to ja wiedział! Jak się miewasz, Jess?

– Nieźle, nie narzekam. Jedno mnie tylko denerwuje: że nie mogę prowadzić auta.

– Cierpliwości. Wkrótce lekarze wynajdą jakąś nową metodę przywracania wzroku. A wtedy…

– Optymista. – Wybuchnęła śmiechem.

– No pewnie. Słuchaj, zabieram tych dwoje do siebie na ranczo na krótki kurs samoobrony – rzekł.

– Świetny pomysł – pochwaliła.

– Nie chcę zostawiać Jess samej – zaoponowała Sally, pamiętając, co ciotka mówiła o grożącym im niebezpieczeństwie.

– Nie będzie sama. – Zmrużywszy oczy, Eb spojrzał na niewidomą kobietę. – Prosiłem Dallasa Kirka, żeby dotrzymał jej towarzystwa.

– Co to, to nie! – Jessica poderwała się na nogi. Aż drżała z oburzenia. – Nie życzę sobie, żeby Kirk się do mnie zbliżał! Wolę zginąć od kul!

– Obawiam się, że nie masz nic do gadania – doleciał ich z holu niski głos.

Oderwawszy wzrok od bladej twarzy ciotki, Sally ujrzała, jak do salonu wkracza, podpierając się elegancką laską, szczupły ciemnooki blondyn. Ubrany był podobnie jak Eb, na sportowo: w spodnie i koszulę khaki.

– Dallas Kirk – powiedział Ebenezer, przedstawiając Sally przybysza. – Tak naprawdę ma na imię Jon, ale ponieważ urodził się w Teksasie, mówimy na niego Dallas. A to jest Sally Johnson – rzekł, zwracając się do blondyna.

Dallas skinął na powitanie głową.

– Miło mi.

– Jessicę znasz…

– Owszem. I to całkiem dobrze – oznajmił, przeciągając słowa w typowo teksański sposób.

Policzki Jessiki, przed chwilą przeraźliwie blade, przybrały kolor szkarłatu.

– Wytrzymasz godzinę, Jess – rzekł zniecierpliwionym tonem Eb. – Pozostawienie cię samej absolutnie nie wchodzi w grę.

– Możesz mi zdradzić dlaczego? – spytał Ebenezera Dallas. – Strzela celniej niż ja.

Jessica zacisnęła rękę na oparciu fotela.

– On nie wie, prawda?

– Najpierw nie chciał o tobie rozmawiać – odparł Eb – a potem, kiedy doszło do twojego wypadku, przebywał za granicą. Więc nie, o niczym nie wie.

– O czym mówicie? O czym nie wiem?

Jessica wyprostowała się.

– Jestem ślepa – oświadczyła ze złośliwą satysfakcją w głosie, jakby czuła, że ta informacja sprawi Dallasowi ból.

Na twarzy blondyna odmalował się wachlarz emocji: zdumienie, niedowierzanie, rozpacz. Skulił się tak, jakby otrzymał potężny cios w brzuch, po czym wolnym krokiem podszedł do Jessiki i pomachał jej przed nosem.

– Nie widzisz? Od jak dawna? – spytał.

– Od pół roku. – Osunęła się z powrotem na fotel. – Miałam wypadek samochodowy.

– To nie był wypadek – sprzeciwił się Ebenezer. – Dwóch zbirów Lopeza zepchnęło ją z drogi. Uciekli, zanim na miejscu zdarzenia pojawiła się policja.

Sally z sykiem wciągnęła powietrze. No proszę! Ciotka powiedziała jej o wypadku, lecz nie wyjaśniła, co go spowodowało. Dallas tak mocno zacisnął rękę na lasce, że kłykcie mu zbielały.

– A Stevie? Co z nim? – spytał oszołomiony. – Też został ranny?

– Nie, nic mu nie jest. Byłam sama w samochodzie – odparła napiętym głosem Jessica. – Sally pomaga mi się nim opiekować. Mieszka z nami; to moja bratanica – dodała nagle, jakby chciała go przed czymś ostrzec.

Dallas sprawiał wrażenie nieobecnego myślami, lecz na dźwięk kroków obrócił się na pięcie. Kiedy zobaczył Steviego, wytrzeszczył szeroko oczy.

– Jestem gotów – oznajmił chłopiec, wskazując na szary bawełniany dres, który miał na sobie. Jego ciemne ślepia lśniły z podniecenia. – Tak zawodnicy wyglądają w telewizji, kiedy ćwiczą. Może być?

– No pewnie – pochwalił go Eb.

– Kto to? – Stevie utkwił zaciekawione spojrzenie w wysokim blondynie z laską, który wpatrywał się w chłopca jak zahipnotyzowany.

– Dallas – wyjaśnił Eb. – Pracuje u mnie.

– Cześć, Dallas. Z takim imieniem pewnie pochodzisz z Teksasu, no nie? – Stevie zerknął na laskę. – Przykro mi z powodu twojej nogi. Bardzo cię boli?

Dallas wziął głęboki oddech.

– Tylko wtedy, jak pada deszcz – rzekł.

– Moją mamusię wtedy boli biodro – powiedział chłopiec. – Jedziesz z nami uczyć się karate?

– Nie, tygrysie, Dallas mógłby uczyć mistrzów – odparł z uśmiechem Eb. – On tu zostanie. W czasie naszej nieobecności zaopiekuje się twoją mamą.

– Dlaczego? – Chłopiec zmarszczył czoło.

– Bo dokucza jej biodro – skłamała Sally. – To co, jedziemy?

– Jedziemy! Cześć, mamuś. – Podbiegł do fotela i objął Jessicę za szyję, po czym cofnął się i wyszczerzył ząbki do blondyna, który wciąż stał z zasępioną miną. – Cześć, Dallas.

Mężczyzna skinął na pożegnanie głową.

Sally uderzyło niesamowite podobieństwo między chłopcem a blondynem z laską. Otworzyła usta, zamierzając je skomentować, kiedy napotkała wzrok Ebenezera. Nie umiała rozszyfrować wyrazu jego oczu, ale nagle ugryzła się w język.

– Ruszajmy – powiedział Eb, ściskając Sally za łokieć. – Chodź, Stevie. Niedługo wrócimy, Jess! – rzucił przez ramię.

– Będę liczyła sekundy – mruknęła pod nosem niewidoma kobieta, kiedy skierowali się do holu.

Dallas nie odezwał się. Może lepiej, że Jess nie widziała jego spojrzenia.

Na ranczo Scotta wjeżdżało się przez solidną, elektronicznie sterowaną bramę. Zarówno Sally, jak i Stevie rozglądali się z zaciekawieniem. A było na co popatrzeć: lądowisko dla helikopterów, pas startowy i hangar, duży basen oraz ogromny dom, w którym śmiało znalazłoby się miejsce do spania dla co najmniej trzydziestu osób. Poza tym strzelnica, domki dla gości i nowocześnie urządzona sala gimnastyczna. A także mnóstwo talerzy satelitarnych i kamer rejestrujących wszystko, co się dzieje na terenie posiadłości.

– Niesamowite – szepnęła Sally, kiedy wysiadłszy z wozu, skierowali się w stronę budynku mieszczącego salę gimnastyczną.

Ebenezer roześmiał się pod nosem.

– Owszem, niesamowite.

Stevie pobiegł przodem; roznosiła go energia. Kiedy weszli do budynku, chłopiec szalał na grubej niebieskiej macie; to robił fikołki, to usiłował kopnąć zawieszony na stalowej belce worek treningowy.

– Stevie z Dallasem są do siebie podobni jak dwie krople wody – oznajmiła nagle Sally.

Eb skrzywił się.

– Nigdy o nim z Jess nie rozmawiałaś?

– Nie. Pierwszy raz usłyszałam jego imię od ciebie.

– Słuchaj, Jess musi sama ci o wszystkim opowiedzieć. I opowie, kiedy uzna, że nadeszła pora.

Przez chwilę w milczeniu przyglądała się popisom chłopca na macie.

– On nie jest synem wuja Hanka, prawda?

– Dlaczego tak uważasz?

– Po pierwsze dlatego, że wygląda jak kopia Dallasa. A po drugie, Hank z Jess od lat byli bezdzietnym małżeństwem. I co, tuż przed śmiercią wuja Jessica nagle zaszła w ciążę? Narodziny Steviego to prawdziwy cud.

– Może i cud – zgodził się Ebenezer. – W każdym razie ów cud spowodował, że Hank poprosił, by go wysłano z kolejną misją w teren objęty działaniami wojennymi. I chociaż zmarł na serce, a nie od kuli, Jess nadal gnębią koszmarne wyrzuty sumienia. – Popatrzył Sally prosto w oczy. – Proszę, nie mów jej, że wiesz.

– Dobrze. Ale opowiedz mi resztę.

– Dallasa i Jess przydzielono razem do pewnego zadania. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia; to było jak uderzenie pioruna. Z początku walczyli z uczuciem, ale zbyt dużo czasu spędzali ze sobą i wreszcie stało się to, co stać się musiało. Jess zaszła w ciążę. Kiedy Dallas się o tym dowiedział, zaczął szaleć. Domagał się, żeby Jess rozwiodła się z Hankiem i wyszła za niego. Jess odmówiła. Oznajmiła mu, że ojcem dziecka jest Hank, i że nie ma zamiaru rozwodzić się mężem.

– Boże.

– Hank, który był bezpłodny, oczywiście zdawał sobie sprawę, że Jess go zdradziła. Dallas nie wiedział o bezpłodności Hanka. A Jessica dowiedziała się dopiero wtedy, gdy wyznała mężowi, że spodziewa się dziecka. – Eb wzruszył ramionami. – Hank nie mógł wybaczyć jej zdrady. Kiedy Hank umarł, Dallas nawet nie próbował się z nią skontaktować. Był święcie przekonany, że Stevie jest synem Hanka. Prawdę pojął kwadrans temu, wystarczył mu jeden rzut oka na chłopca. Trudno nie zauważyć podobieństwa. – Wykrzywił usta w uśmiechu. – Wrócimy tam najwcześniej za dwie godziny. Nie chcę znaleźć się na linii ognia.

Sally przygryzła wargę.

– Biedna Jess.

– Biedny Dallas – stwierdził Eb. – Po kłótni z Jessicą zaczął podejmować się różnych ryzykownych zadań. Im bardziej niebezpieczne, tym chętniej je wykonywał. W zeszłym roku w Afryce został podziurawiony kulami jak sito. Odesłano go do Stanów. Od takich ran, jakich doznał, na ogół się umiera.

– Wygląda na człowieka rozgoryczonego…

– Jest rozgoryczony. Kochał Jess, z wzajemnością, ale ona go odtrąciła. Nie chciała skrzywdzić męża. W końcu jednak i tak go skrzywdziła. Hank nie mógł pogodzić się z myślą, że jego żona urodzi dziecko innego mężczyzny. Ciąża Jess zniszczyła ich małżeństwo.

Sally pokręciła ze smutkiem głową.

– Jaka straszna tragedia. Dla nich wszystkich.

– To prawda.

Skierowała wzrok na Steviego.

– Świetny z niego dzieciak. Kochałabym go, nawet gdyby nie był moim bratem ciotecznym.

– Nie dziwię ci się. Jest odważny, posłuszny…

– Posłuszny? Nie mówiłbyś tak, gdybyś o północy wciąż nie mógł go zapędzić do łóżka.

Eb błysnął zębami w uśmiechu.

– Lubisz dzieci…

– Och, tak – przyznała z zapałem. – Dlatego uwielbiam pracę nauczycielki.

– Nie kuszą cię własne?

Zaczerwieniwszy się, odwróciła twarz.

– Kuszą. Kiedyś na pewno będę miała swoje.

– Dlaczego kiedyś, a nie teraz?

– Bo ledwo mogę sprostać obowiązkom, które na mnie spoczywają. Ciąża, zwłaszcza w obecnej chwili, byłaby komplikacją, z którą nie zdołałabym sobie poradzić.

– Mówisz tak, jakbyś zamierzała wszystkim zająć się sama.

Wzruszyła ramionami.

– Istnieje coś takiego jak sztuczne zapłodnienie.

Zacisnąwszy ręce na jej ramionach, Eb obrócił ją do siebie.

– Jak byś się czuła, nosząc w sobie dziecko człowieka, o którym nic byś nie wiedziała?

Przygryzła wargę. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania, niepewności.

– Dziecko powinno być owocem miłości. Powinno powstać drogą naturalną, w łonie kobiety, a nie w probówce – kontynuował Eb. – Nie mam nic przeciwko probówkom, jeśli kobieta inaczej nie może zajść w ciążę, ale to zupełnie inna sprawa.

Serce waliło jej jak młotem.

– Ja… – Wzięła głęboki oddech. – Nie wyobrażam sobie tak intymnego kontaktu z jakimkolwiek mężczyzną – oznajmiła cicho.

Zrezygnowany opuścił ręce.

– Sally, nie możesz pozwolić, aby to, co się stało w przeszłości, miało wpływ na całe twoje życie. Wtedy, przed laty, chciałem utrzymać cię na dystans. Bałem się, że w przeciwnym razie pokusa okaże się zbyt silna. Że jej ulegnę. A ty byłaś jeszcze dzieckiem. – Oczy mu pociemniały. – Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybyś miała chociaż odrobinę doświadczenia z płcią przeciwną, a ty… Na miłość boską, czy rodzice zabraniali ci chodzenia na randki, umawiania się z chłopcami?

Pokręciła smutno głową.

– Niby nie zabraniali, ale mama żyła w panicznym strachu, że zajdę w ciążę albo nabawię się jakiegoś paskudztwa. Cały czas o tym mówiła. Koledzy, którzy do mnie przychodzili, czuli się tak niezręcznie, że nigdy nie proponowali kolejnej randki.

– Nie wiedziałem…

– A czy to by cokolwiek zmieniło? – spytała posępnie.

Chłodnymi palcami pogładził ją po rozgrzanej twarzy.

– Tak. Gdybym wiedział, obszedłbym się z tobą o wiele delikatniej.

– Chciałeś się mnie pozbyć…

Potarł kciukiem jej wargę.

– Pragnąłem cię do szaleństwa – rzekł ochryple. – Ale siedemnastoletnia dziewczyna, zwłaszcza wychowana w małym prowincjonalnym miasteczku, jest za młoda na romans z dojrzałym facetem. Zrozum, dzieliła nas zbyt duża różnica wieku. Trzynaście lat.

Spróbowała spojrzeć na wydarzenia z przeszłości z jego punktu widzenia. Nigdy wcześniej tego nie robiła; zaślepiał ją ból, smutek, poczucie krzywdy. Popatrzyła Ebowi głęboko w oczy i po raz pierwszy, odkąd się znów spotkali, zobaczyła, że wspomnienia sprzed lat na nim również odcisnęły bolesne piętno.

– Pogubiłam się – oznajmiła szeptem. – Szukałam ratunku. Ni stąd, ni zowąd rodzice oświadczyli, że się rozwodzą. Że sprzedają dom i wyprowadzają się z Jacobsville. Tata zamierzał poślubić Beverly, swoją studentkę. Mama uznała, że nie może zostać w mieście, w którym wszyscy wiedzą, że mąż ją porzucił dla młodszej. Niedługo później, żeby zachować twarz i dumę, wyszła za faceta, którego prawie nie znała. – Na moment Sally zamilkła. – Wiedziałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. Chciałam tylko, żebyś mnie pocałował. – Przełknąwszy ślinę, oderwała wzrok od jego ust. – Coś mnie opętało…

– Mnie też. – Obrócił jej twarz do siebie. – Zamierzałem poprzestać na pocałunku. Na lekkim, niewinnym całusie. Słowo honoru. – Odruchowo powiódł spojrzeniem w dół, ku piersiom dziewczyny, które niemal dotykały jego koszuli, po czym westchnął ciężko. – To one są wszystkiemu winne. Z ich powodu nie skończyło się na lekkim muśnięciu.

Zmarszczyła czoło.

– One? O czym mówisz?

Potrząsnął zniecierpliwiony głową.

– Naprawdę się nie domyślasz? – Zerknął nad jej ramieniem na drugi koniec sali, gdzie Stevie z zapałem uderzał w worek treningowy. Widząc, że chłopiec nie zwraca na nich uwagi, uniósł dłoń Sally i delikatnie przesunął nią po jej biuście. – Mówię o nich, o twoich piersiach.

Zrobiła się czerwona jak burak. Jeszcze nikt tak szczerze nie rozmawiał z nią o widocznych gołym okiem oznakach pożądania.

– Och, ty moje niewiniątko – szepnął z rozbawieniem Ebenezer.

– A skąd mam czerpać wiedzę? – spytała gniewnie. – Nie czytam pornograficznych książek!

– Powinnaś. Może ci kilka kupię. No i parę filmów… – dodał, obserwując emocje malujące się na jej twarzy.

– Ty potworze…!

Chwycił ustami jej górną wargę i wolno przeciągnął po niej językiem. Sally zesztywniała, ale nie odepchnęła go, nie zaczęła się wyrywać; przeciwnie, przysunęła się bliżej.

– Pamiętasz, prawda, Sally? – Uśmiechnął się. – I wiesz, co następuje potem?

Odskoczyła wystraszona i odnalazła wzrokiem Steviego, który wciąż się bawił na drugim końcu sali, niepomny obecności dorosłych.

Ebenezer stał z uśmiechem na twarzy i spojrzeniem wbitym w biust dziewczyny. Skrzyżowała ręce na piersiach.

– Przestań – warknęła przez zęby. – Też kiedyś byłeś naiwny i niedoświadczony. Nie urodziłeś się wszystkowiedzący.

Roześmiał się pod nosem.

– To prawda. Ale nie miałem mamy, która pilnowałaby mojej cnoty. Ojciec zaś był typowym wojakiem, człowiekiem brutalnym i bezwzględnym, który nigdy nie silił się na czułość czy delikatność. Korzystał z życia i z kobiet aż do samej śmierci. – Zamyślił się. – Powiedział mi kiedyś, że nie warto się żenić, że kobiety są po to, by dostarczać nam, mężczyznom, przyjemności.

Przerażona wytrzeszczyła oczy.

– Nie kochał twojej mamy?

– Pożądał jej, ale ona nie zgadzała się na seks przed ślubem – wyjaśnił. – Więc się pobrali. Umarła, wydając mnie na świat. Mieszkali wówczas w małym miasteczku, tuż przy bazie wojskowej, w której stacjonował. Ojciec akurat przebywał służbowo za granicą. Mama zaczęła rodzić; pojawiły się komplikacje. Była sama w domu, bez pomocy. Kiedy zajrzała do niej sąsiadka, było już za późno na ratunek. Gdyby sąsiadka pojawiła się godzinę później, pewnie ja też bym nie żył.

– Boże, to musiał być straszny szok dla twojego ojca.

– Może był, nie wiem. W każdym razie niczego nie dał po sobie poznać. Podrzucił mnie kuzynom, u których mieszkałem kilka lat. Kiedy byłem na tyle duży, by słuchać rozkazów, zabrał mnie do siebie. Dużo się od niego nauczyłem, ale nie miłości. – Zmrużywszy oczy, uważnie wpatrywał się w twarz Sally. – Poszedłem śladem ojca i wstąpiłem do wojska. Szczęście mi dopisało; przyjęto mnie do Zielonych Beretów. Potem, kiedy miałem już wrócić do cywila, wezwał mnie na rozmowę jakiś człowiek. Spytał, czy nie podjąłbym się pewnego tajnego zadania; wymienił sumę, jaką bym za nie otrzymał. – Eb wzruszył ramionami. – Pieniądze to silna pokusa dla młodego człowieka mieszkającego z apodyktycznym ojcem. Chętnie przystałem na propozycję. Ojciec nigdy więcej się do mnie nie odezwał. Stwierdził, że to, co zamierzam zrobić, to hańba dla wojska i że nie jestem godzien być synem oficera. Z miejsca się mnie wyrzekł. Od tamtej pory nie miałem z nim kontaktu. Kilka lat później dostałem list od jego dowódcy. Donosił, że ojciec zginął na polu walki i że urządzono mu pogrzeb z honorami wojskowymi.

Twarz Ebenezera zdradzała, że mimo upływu lat był to dla niego bolesny temat. Sally instynktownie położyła rękę na ramieniu mężczyzny.

– Tak mi przykro – szepnęła. – Najwyraźniej należał do ludzi, którzy mają klapki na oczach i nie potrafią zaakceptować innego niż swój punktu widzenia…

Zdumiała go nuta współczucia w jej głosie.

– A ty nie uważasz, że najemnik to człowiek podły i bez skrupułów? – spytał ironicznie.

Tytuł oryginału:

Mercenary's Woman; Rage of Passion

Pierwsze wydanie:

Harlequin Books, 2000

Silhouette Books, 1987

Opracowanie graficzne okładki:

Robert Dąbrowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Nowak

© 1987, 2000 by Diana Palmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2007, 2010, 2016

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1802-3

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.