Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Zbliża się czas cudów, a w kamienicy rodziny Orłowskich ponownie ruszają przygotowania do Świąt. Cztery siostry, w tym dwie panny na wydaniu, pochylają się nad wróżbami andrzejkowymi, by dowiedzieć się, co ześle im los i czy będzie to miłość? Albert, ojciec czterech córek, cieszy się szczęściem swoich pociech i wnucząt, jednak dwie wolne córki i ich przyszłość spędzają mu sen z powiek. Jak wiadomo, Święta rządzą się swoimi prawami i zazwyczaj wtedy dzieje się magia, więc postanawia i w tym roku zabawić się w swata, stawiając na nową strategię. Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem i czy panny Orłowskie zdecydują się zaprosić miłość do swojego serca?
ZIMOWY GDAŃSK W ROMANTYCZNEJ ODSŁONIE, CUDA JARMARKU I MIŁOŚĆ, KTÓRA JEST NAJLEPSZYM PREZENTEM NA ŚWIĘTA.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 370
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lecz gdy miłością serce moje bije,
Gdy powiem: „kocham” – wtenczas tylko żyję,
Żyję szczęśliwy i w lubym zamęcie,
Świat do podziału pociągam w objęcie.
Aleksander Fredro
1
Muzyka ulicznego grajka niosła się echem, odbijając się dźwiękiem od kamienic Gdańska. Brama Wyżynna zapraszała do jego progów, otwierając trakt Drogi Królewskiej, nad którym czuwały dwa anioły trzymające jeden z herbów.
Anielskie miasto nocą ukazywało inny odcień niż za dnia i dawało możliwość poznać się z odmiennej, nie mniej pięknej perspektywy. Na tle nocy wyróżniały się światła rozpalonych latarń, w powietrzu wyczuwało się smak rzeki Motławy niesiony z tanecznym wiatrem. Czasem też słoność morza, niedaleko wypływającego falami na piaszczysty brzeg.
Uwagę przykuwały światła rozpalone w oknach kolorowych kamienic. Zwłaszcza w jednej – na ulicy Świątecznej, świeciły jakby mocniej i weselej. Mijając schodki przedproży, dochodziło się do drzwi, przy których stróżowali dwaj chłopcy. Rzeźby umieszczone nad wejściem nie poruszyły się, choć miało się wrażenie, że zamrugały.
Nawet pukając i dzwoniąc do drzwi, trudno było się przebić przez hałas dochodzący z wewnątrz. Głosy kobiet i ich śmiech rozbrzmiewały jak radosna muzyka.
W kominku buchał ogień, a rozpalone światła rozjaśniały przestronny i przytulny salon, wypełniony wygodnymi sofami i fotelami. Cztery kobiety pochylały się nad stołem, na którym stał garnek wypełniony roztopionym woskiem, rozsiewającym swoją charakterystyczną woń.
– Gotowe! Czy możemy zaczynać? – zapytała Aurelia Dobrzańska, najstarsza z sióstr z domu Orłowskich.
– Jeszcze chwileczkę – powiedziała Emilia Rzepecka, druga z kolejności siostra, dolewając sobie herbaty.
– Naprawdę, będziemy się w to bawić? – dopytywała Kordelia Orłowska, patrząc na garnek sceptycznie. – Lepiej napijmy się wina i dobrze się bawmy. Co, zła propozycja? – dopytała, widząc wątpliwości dwóch starszych sióstr. – Są też bezalkoholowe dla matek karmiących.
– Będziemy dobrze się bawić z woskiem i winem – zdecydowała Bibianna Orłowska, najmłodsza z czterech sióstr, pochylając się nad naczyniem. Dodała do niego olejek pachnący świerkiem, by jeszcze przyjemniej było im wróżyć i by w ich rodzinnej kamienicy zagościł przedsmak zbliżających się świąt.
– Zerwałam już gałązkę czereśni z naszego ogrodu, nie wiedząc, co znaczy twój niecny plan, Bibi. Czy to nie wystarczy? – Kordelia popatrzyła na siostrę z powątpiewaniem.
– Jak zakwitnie w Wigilię, to będzie oznaczać szybkie zamążpójście.
– O tym mówię. Nie potrzebuję tych herezji ani ślubów. Co się z tobą stało, Bibi? – dopytywała Kordelia z niesmakiem. – Tak bardzo potrzebujesz miłości?
Bibianna uśmiechnęła się pod nosem, a w jej oczach pojawiło się rozmarzenie. Tylko Kordelii musiała to tłumaczyć, bo Aurelia i Emilia dobrze wiedziały, co znaczy szczęście i rozbudzone od uczucia serce.
– Widziałaś nasze siostry. Jak bardzo są szczęśliwe i prawdziwie zakochane?
Kordelia popatrzyła na Aurelię szczerzącą się do niej w uśmiechu i Emilię, która mrugnęła do niej rozbawiona.
– Tak, widzę ich uśmiechy i wiem, czym są spowodowane. Tym, że wyrwały się z domu od obowiązków, od zajmowania się swoimi mężami i dziećmi.
– Kordi, nadinterpretujesz – powiedziała Aurelia. – Obowiązki czasem przytłaczają, to prawda, ale jestem szczęśliwa, mając swoją córeczkę, a także ukochanego i oddanego męża.
– Wiktor Dobrzański może i oddany, ale i nieznośny.
– Tylko dla ciebie. Poza tym lubisz się z nim droczyć.
Kordelia przewróciła oczami, widząc, że jej argumenty nie przejdą. Zwłaszcza nieco naciągane. Najstarsza Aurelia wyszła za mąż i urodziła córeczkę Laurę. Nie mogło być mowy o tym, by była nieszczęśliwa. Wiktor nie tylko sprawdzał się jako mąż, lecz także ojciec. Dziś on opiekował się córką, by żona mogła spotkać się z siostrami i by pobyły tylko w swoim towarzystwie.
– Emilio, ty po dwóch latach małżeństwa na pewno masz dość. Franciszek to żwawe dziecko, z pewnością nie jest tak różowo.
– Zapominasz, że ja też jestem żywiołowa, a nasz synek ewidentnie wdał się w dziadka Alberta. Franuś jest kochany i żadne trudności tego nie zmienią.
– Widzisz, obie są szczęśliwe mimo trudności. Zastanawiam się, jakby to było – rozważała Bibianna, odpływając myślami w marzenia.
– Co było?
– Zakochać się w kimś, kto jest mi pisany.
– Niedorzeczność i tyle na ten temat. Garnek z woskiem na pewno ci tego nie powie. Lepszy byłby z wódką, może od alkoholowego zwidu dojrzałabyś przyszłą twarz wybranka.
– Nie kpij, może podpowie, a poza tym przyznaj, że to świetna zabawa.
– Powiem, jak się upiję. Dobra, zaczynajmy. Miejmy te andrzejkowe wróżby z głowy.
– Dziś cień wosku ci ukaże, co ci życie niesie w darze – zanuciła Emilia chętna do zabawy. Była najbardziej pogodna z sióstr, często się uśmiechała, ukazując swoje dołeczki w policzkach.
– Święty Andrzej wywróży szczęście i szybkie zamęście – dodała Aurelia, mrugając do nieprzejednanej Kordelii. Wysoka i smukła, była najbardziej rozsądna i wyważona ze wszystkich sióstr.
– Niech mnie miłość tylko z daleka omija, bo jest dla mnie jak jadowita żmija – odcięła się swoją rymowanką Kordelia i opróżniła kieliszek z winem. Twardo stąpająca po ziemi, zazwyczaj posługiwała się ironią, miała duży dystans do wielu spraw, zwłaszcza tych poważnych. Była szczera i dosadna w wyrażaniu opinii, lubiła też stawiać na swoim i niechętnie godziła się na kompromisy. Stała na straży bezpieczeństwa i dobra swoich sióstr, będąc zawsze pomocną i uczynną. Kochała podróże i często wyruszała w różne krańce świata.
– Do mnie miłość niech zawita, a moje serce niech rozkwita – powiedziała Bibianna, ekscytując się wróżeniem. Najmłodsza z nich była subtelna i spokojna, choć to nie znaczyło, że poddawała się naciskom innych. Umiejętnie posługiwała się wrodzonymi urodą i wdziękiem. Miała naturalny talent artystyczny, tkała makaty, tworząc piękne obrazy. Świat sztuki był jej codziennością, w którym czuła się na swoim miejscu. W kamienicy na najwyższym piętrze miała nie tylko swój pokój, lecz także pracownię, gdzie oddawała się pasji.
Wiatr zapukał w szyby, wypełniając wnętrze swoim szeptem. Znalazł dojście do ognia w kominku, który jeszcze bardziej ożył, wybuchając iskrami. Bibianna sięgnęła po dzbanuszek i zanurzyła go w garnku z woskiem, nad rondelkiem z wodą przytrzymała ozdobny klucz i przelała przez jego otwór gęstą, płynną maź. Po chwili zanurzyła w letniej wodzie rękę i na dłoni wyciągnęła zastygły wosk.
– To anioł – odczytała postać z uśmiechem.
– Masz rację – potwierdziła Aurelia, przechylając się w stronę siostry, by lepiej widzieć.
Tylko Kordelia była sceptyczna.
– Niby tak, ale jakiś taki mały i roztyty.
– To jego skrzydła – upierała się Bibi.
– Bibi ma rację, to urocze putto, sympatyczny amorek – stwierdziła Emilia, stając po stronie najmłodszej siostry. – Kordi, teraz twoja kolej. Nie ociągaj się i nawet nie myśl, że się wywiniesz.
– Już? Jeszcze nie jestem wystarczająco znieczulona na tę magię wosku – rzuciła z ironią. Została ponaglona przez siostry, więc przelała przez klucz tylko odrobinę, ale przez szturchnięcie Emilii wpadło więcej, niż chciała. – Ejj, to miał być piesek.
– Też masz anioła – podchwyciła Aurelia z zachwytem. Wosk siostry stworzył smukłą postać, od której z pleców odchodziły skrzydła idealne jak z odlewu.
– Faktycznie, nawet nie mogę zaprzeczyć – pochwaliła Kordelia z zaskoczeniem. – Czy to znaczy, że jest mi pisany mąż o anielskim usposobieniu?
– Jeśli tak, to tylko magia miłości spowoduje, że z tobą wytrzyma – rzuciła rozbawiona Emilia.
– Same widzicie, że jest to niedorzeczne. Wolałabym pieska. Teraz wasza kolej.
Aurelia zabrała się do przelewania wosku jak do każdego innego zadania – z dokładnością i skupieniem. Była adwokatem, więc w pracy mogła w pełni wykorzystać swoje dominujące cechy: poczucie sprawiedliwości i praktyczność. Jej figurka z wosku pokazała słońce, choć Kordelia sugerowała wózek dziecięcy.
Emilia woskiem namalowała serce, co uznała za dobry znak od losu. Była żywiołowa, a tę energię wykorzystywała w pracy, zajmując się odnową starych domów. Śmiała się z przekomarzań sióstr, uwielbiała spędzać z nimi czas.
Kordelia stwierdziła, że jednak potrzebuje więcej woskowej przepowiedni i przelewała wosk przez klucz, po swojemu odczytując ich przekaz. Była pewna, że los sugerował jej nowy samochód, później spadochron lub też skok. Jej odczyty nie zyskały aplauzu sióstr, co i tak ją nie przekonało, w końcu każdą formę wosku można było odczytywać zgodnie z intuicją i tym, co pierwsze wpadło na myśl.
Bibianna kręciła głową na pomysły siostry, a sama dokładnie przyglądała się kolejnemu woskowemu przekazowi. Ukazał jej się profil twarzy, z niczym innym nie dało się tego pomylić. Wysokie czoło, prosty nos i usta, zdecydowanie męskie. W Bibiannie rozbudziły się ekscytacja i nadzieja.
– No i masz faceta – skomentowała Kordelia, pochylając się nad jej dłonią. – W tym roku tatko nie będzie musiał bawić się w swatanie, bo sama to za niego załatwisz.
– Naprawdę w to wierzysz? – zaśmiała się Aurelia. Popatrzyła na Emilię, z którą w tej sprawie najlepiej się rozumiały. Obie zostały zeswatane przez kombinacje ojca, choć prawda była taka, że do miłości, która pojawiła się nieplanowana, nikogo nie trzeba było zmuszać. Wystarczyło spotkanie dwóch przyciągających się dusz.
– Tatko nie odpuści – przekonywała Emilia. Poprzednie święta udowodniły, że niedorzeczny pomysł ojca ponownie udało się zrealizować. Była ciekawa, czy w tym roku strzała Amora wprawiona w ruch też doleci do celu. – Jak nic, będzie dalej kombinował.
– Zgadzam się z Emilią. – Aurelia spojrzała na dwie siostry singielki. – Nasz tatko nie przegapi takiej okazji. Poza tym czy to nie stało się naszą świąteczną tradycją?
***
– Losuj! – rozkazała Bibianna Kordelii, podstawiając jej pod nos worek, który własnoręcznie wypełniła szczególnymi przedmiotami.
– Gdzie ten różaniec? – dopytała Kordelia, mając na myśli stan zakonny. – Nie pogardzę listkiem, bo wiem, że to staropanieństwo.
– Kordi, oszukujesz. – Emilia bawiła się przednio, mimo że nie losowała.
Aurelia wiedziała, że nic na to nie mogły poradzić, łatwo było wyczuć przedmioty palcami. Tak jak obrączkę, która oznaczała ślub.
– Wysypmy rzeczy, zakryjmy jej oczy i każmy jej wskazać palcem.
– Teraz to wy oszukujecie – broniła się Kordelia.
– No i nic z tego nie wyszło – powiedziała Bibianna, widząc w dłoni siostry listek. – Za oczywiste, dlatego obierzemy jabłko. Pamiętajcie, że jego skórka ma być jak najdłuższa. Gdy wyrzucimy ją za plecy, powinna utworzyć się pierwsza litera imienia naszego ukochanego.
– W takim razie mnie musi wyjść W jak Wiktor – zdecydowała Aurelia.
– Moja będzie K jak Konrad – dodała Emilia.
– Mój za to wyjdzie N jak pan nikt znikąd – rzuciła Kordelia i rzeczywiście, przy zmrużeniu oczu i z daleka można było tak to odczytać.
– Ciekawe, co ja wyczytam? – zapytała na głos Bibianna. Wiedziała, że to tylko wróżby i niewielki procent sprawdzenia, ale każdy, nawet jeden rozbudzał nadzieję. Ze skórki jabłka, którą rzuciła za siebie, wyszła litera I, co Kordelia skwitowała w swoim stylu.
– I… co teraz?
– Teraz nasze buty – mówiła niezrażona Bibianna. Od ściany do progu siostry ustawiały pary swoich butów, jedna za drugą, a ta, której buty znajdą się najszybciej u progu, w najbliższym czasie wyjdzie za mąż. Wygrała para Bibianny, ale okazało się, że gdy się wymijały, ustawiając pośpiesznie buty, Kordelia zaczęła oszukiwać, bo ustawiła tylko jeden swój but, czym zrobiła zamieszanie.
– Kordi! Przestań sabotować!
– Dałam ci sposobność wygrać, więc nie marudź. Bardzo chcesz się zakochać, a ja niekoniecznie, więc nie zamierzam prowokować losu.
– Przez twoje oszukiwanie i tak się nie liczy – powiedziała Bibianna niepocieszona. Pamiętała, jak w dzieciństwie siostrę nudziły stałe zasady gry, lubiła więc wprowadzać swoje. W tej kwestii nawet po latach nic się nie zmieniło.
– Czy możemy zakończyć ten wieczór wróżb? Mam dość tych ataków na moją niezależność. – Kordelia chwyciła młodszą siostrę za rękę i pociągnęła w stronę salonu, by już w spokoju delektować się winem i przekąskami.
Cisza trwała jednak chwilę, bo do kamienicy zawitali nowi goście. Rozniosły się dziecięcy śmiech i męskie głosy. W holu Orłowskich zrobiło się tłoczno i głośno, zimny wiatr wykorzystał sposobność i przemknął do wnętrza.
Niespełna roczny Franciszek Rzepecki, tuptając, zbliżył się do matki i wtulił się w jej rozłożone ramiona. Emilia przygarnęła synka, który szybko rwał się do chodzenia.
– Nie wypatrzyłeś śniegu, syneczku? – zapytała pełna miłości, patrząc w twarz dziecka, które niewiele jeszcze mówiło. Rozbierała go z ciepłej kurtki, czapki i szalika.
– Ani jednego płatka – powiedział Konrad Rzepecki, pochylając się nad żoną i synem. – Nie będziemy się jednak martwić, bo zazwyczaj zjawia się niezapowiedziany i z zaskoczenia. – Skradł żonie całusa, a syna wziął na ręce.
Emilia uśmiechnęła się do męża, bo właśnie od śniegu zaczęła się ich miłość.
Hol wypełnił głosik najmniejszej osóbki z całego towarzystwa. Niewielka Laura zawinięta w becik wydała sygnał, że jest głodna. Wiktor Dobrzański podał żonie córkę, zapewniając, że odpowiednio się o nią zatroszczył, znał bowiem wrażliwość Aurelii na punkcie małej, którą niedawno wydała na świat.
– Nie zmarzła?
– Miała ciepło jak w puchu, za to ja bardzo potrzebuję się ogrzać. – Wiktor zagarnął żonę w ramiona z delikatnością i złożył na jej ustach pocałunek. Razem weszli do salonu i zatrzymali się przy kominku.
Aurelia po chwili usiadła w fotelu, chcąc nakarmić córkę, a Wiktor rozcierał ręce przy ogniu.
– Kupiłam ci rękawiczki.
– Gdzieś je podziałem – przyznał z uśmiechem. Żona starała się, by nie marzł, bo zazwyczaj za lekko się ubierał. Kupowała mu szaliki, rękawiczki, a nawet czapkę, a on wciąż gdzieś je zostawiał albo gubił. – Dziękuję, że o mnie dbasz, kochanie.
– To przyjemność. Będę musiała ci doszyć sznurek do rękawiczek, wtedy ich nie zgubisz – zagroziła z rozbawieniem. – Laurka niczego nie gubi.
– Taka sumienna jak jej mamusia. – Wiktor popatrzył na żonę i córeczkę w jej ramionach. Jego życie zmieniło się diametralnie, dostarczając falę czystego szczęścia. Odkąd na świat przyszła córeczka, tym bardziej stał się czuły i pełen miłości. Zaczęło się zupełnie spontanicznie, a dokładnie przez problemy jego rodziców, które przyniosły coś niespodziewanego. Świat okazał się pełen cudów, a miniony rok wysypem niespodzianek. – Dobrze się bawiłyście?
– Kordelia jak zawsze psuła zabawę – naskarżyła Aurelia, patrząc wymownie na siostrę.
Wszyscy zgromadzili się w salonie. Wygodne sofki i fotele zostały zajęte przez członków rodziny, ściany wypełniły gwar i śmiech. Atmosfera ożywiła się jak ogień w kominku.
– Wypraszam sobie. Franek na pewno stanie za mną murem. – Kordelia wzięła sobie siostrzeńca na kolana i delikatnie bujała, a on był zachwycony.
– Kordi wylosowała różaniec i listek, co świadczy o tym, że będzie starą panną i zakonnicą – podsumowała Bibianna. – Z wosku wyszedł jej anioł i nowy samochód.
– A ze skórki jabłka ułożyła się litera N, czyli pan Nikt.
– Bardzo naciągana literka N – wtrąciła Emilia.
– Ktokolwiek to jest, już mu współczuję – rzekł rozbawiony Wiktor, który lubił droczyć się ze szwagierką Kordelią.
– Dobrzański, to, że jesteś mężem mojej siostry, nie oznacza, że będę traktować cię ulgowo, więc nie zaczynaj. – Usłyszała jego śmiech. Znali się z Wiktorem wiele lat, często rodzinnie spotykali się na tych samych przyjęciach. Mieli masę wspólnych wspomnień. – Bibi za to wyszedł pan o imieniu zaczynającym się na I, co jak nic oznacza Izydora. A dzięki butom w przyszłym roku wyjdzie za mąż, o co tatko nie będzie musiał się starać.
– Albert będzie się o to starać, dopóki was wszystkie nie wyda za mąż – zaznaczył ubawiony Konrad. Był pierwszym, który doświadczył uporu swojego teścia. – Kornelio i Bibi, szykujcie się, tym razem wy będziecie na jego celowniku.
– Jesteś ze mną czy przeciwko mnie? – zapytała Kordelia z groźbą w głosie, nawet nie chcąc tego słuchać.
– Spójrz na nas, szwagierko – powiedział Wiktor, trzymając rękę żony. – Czy nie zarażamy cię miłością do związków? Twoje starsze siostry są szczęśliwe, nie chciałabyś tak? – podpuszczał, wiedząc, jak działa to na Kordelię.
– Nie wciągniesz mnie w te tematy, Wiktorze. Nie dla mnie romantyczne tęcze i jednorożce. Czuję przesyt już po dzisiejszym wieczorze. Do tego wszystkiego jeszcze tatki brakuje.
Jak na zawołanie w holu trzasnęły drzwi i rozszedł się męski głos.
– Gdzie moje córeczki? Moje ukochane duszyczki! Moje wnuki! – Albert Orłowski wpadł do salonu z energią, która mimo upływu lat nie straciła na intensywności. Z rozwianymi kępkami siwych włosów na głowie i uśmiechem na twarzy jak zawsze zarażał optymizmem i humorem. – Tu są wszyscy! Moja rodzina i moja miłość!
– Tatko coś żywiołowy – skomentowała Kordelia z podejrzliwością, gdy podszedł do wnuka, by go uściskać.
– Raczej podchmielony – dorzuciła Bibianna.
– Czyli jak nic szykują się kłopoty – podsumowała Emilia z rozbawieniem.
– Raczej jak co roku dopadła tatka przedświąteczna gorączka – stwierdziła Aurelia.
– To człowiek nie może mieć dobrego humoru, tym bardziej gdy rodzina w zdrowiu i komplecie? – zapytał Albert niewinnie. – Cieszę się, bo święta tuż-tuż, a wówczas może się wydarzyć niejeden cud…
– No nie! – Kordelia od razu stała się podejrzliwa. – Z kim tatko się spotkał i co znowu spiskuje?
– Ja nic, wszystko jest dobrze i zgodne z prawem – zarzekał się z uśmiechem. Albert nieraz musiał posuwać się do przebiegłości, by przekonać do czegoś córki. Tak było od najmłodszych ich lat, począwszy od zjedzenia obiadu, uczesania włosów czy chociażby namówienia do zorganizowania wyjątkowych świąt.
Po śmierci żony Albert musiał sam wychowywać ich cztery córki. Zawsze starał się, by niczego im nie brakowało, by miały wszystko zapewnione, zwłaszcza miłość. Wiedział jednak, że nie będzie żył wiecznie, więc musiał zadbać o ich przyszłość i męskie wsparcie. Udało mu się w tej kwestii z dwiema córkami, więc i w przypadku kolejnych nie zamierzał odpuszczać. Pragnął, by każda z nich zaznała szczęścia i prawdziwego smaku miłości, to zresztą przed śmiercią obiecał żonie i miał zamiar spełnić jej życzenie mimo protestów córek.
Los pozytywnie go zaskoczył, gdy na świecie pojawiły się jego upragnione wnuczęta. Franek i Laura skradły jego serce, więc tym bardziej pragnął szczęścia dla pozostałych dwóch wolnych córek.
– Po prostu cieszę się na nadchodzące święta!
– Oby tylko to chodziło tatce po głowie – powiedziała Kordelia, nie wierząc do końca w jego zapewnienia.
– Ma już tatko i zięciów, i wnuki, może wystarczy tych ingerencji w nasze życie – powiedziała Bibianna, bo choć marzyła o miłości, to zdecydowanie wolała załatwić to samodzielnie.
– Mam i jestem bardzo z tego rad. Dlatego w tym roku nie będę swatać swoich córek – rzucił z powagą i przekonaniem.
– Mamy w to uwierzyć? – dopytała Kordelia z podejrzliwością.
– Tatko się powstrzyma? – dorzuciła Bibianna.
Albert uśmiechnął się, niezrażony sceptycyzmem córek.
– Oczywiście, jeśli miłość ma zapukać do waszego serca, to i tak to zrobi, a ja tym razem będę się temu tylko przyglądać.
***
Albert Orłowski był z siebie bardzo zadowolony, choć poranek wcale tego nie zapowiadał. Rano obudził go odgłos deszczu uderzającego w szybę, co wywołało jego smętne myśli. Żałował, że to nie pierwszy śnieg, którego z nadzieją wypatrywał. Swoim pojawieniem obiecywał on piękny czas zbliżających się cudów, a jak co roku Albert liczył na wyjątkowe święta.
Wstał z łóżka i popatrzył na zdjęcie żony, z którą połączyła go prawdziwa miłość. Pierwsze ich spotkanie było przed świętami i to był przełomowy moment w jego życiu, po którym nastał szczęśliwy czas. Z wiarą sądził, że to się nigdy nie zmieni. Los jednak potrafi nas wystawić na próbę i wiele lat później odebrał mu to, co kochał.
Ukochana, tak jak pojawiła się w jego życiu przed świętami, tak przed nimi odeszła, pogrążając jego i ich cztery córki w żałobie. Dopiero po kilku latach nastąpił czas przebudzenia i chęci przywrócenia magii prawdziwych świąt, jakie wyprawiała i uwielbiała jego ukochana. Po części udało się to dzięki jego odważnemu pomysłowi świątecznego swatania.
Do dziś sądził, że to przychylny mu los pokierował go do kawiarni, gdzie spotkał dawnego przyjaciela, a z nim przy naleweczce wspólnie uradził, jak połączyć ich rodziny i doczekać się upragnionych wnuków. Było przy tym wiele obaw i przepychanek z córkami, ale w rezultacie warto było tak zaszaleć.
Nie dość, że jedna z dziewcząt poznała swoją prawdziwą miłość, to jeszcze on zyskał zięcia i mieli cudowne święta. Kolejne też okazały się owocne i mimo początkowych trudności udało się ponownie powiększyć rodzinę. Teraz miał dwie szczęśliwe i zakochane duszyczki, dwóch zięciów i dwoje wnucząt. Byłby wniebowzięty, gdyby i dla dwóch pozostałych udało mu się znaleźć kogoś odpowiedniego.
Strugi deszczu zalewającego ulice miasta wpędzały w melancholijny nastrój. Albert tym bardziej nie miał pewności, czy powinien dalej ingerować w sprawy swoich córek, skoro od losu dostał aż nadto. Był wdzięczny za zdrowie i za to, że się mógł cieszyć radością najbliższych. Poprowadzić jedną, a późnej drugą córkę do ślubu. Trzymać w ramionach pierwszego wnuka Frania i wnuczkę Laurę. Jednak miał apetyt na więcej. Niosła go jak zwykle determinacja, by jeszcze mimo podeszłego wieku i uprzedzeń córek zadziałać znów. Miał wewnętrzne przekonanie, że to jego rola, jego powinność i misja, by zadbać o każdą ze swoich duszyczek.
To, że rano padał deszcz, nie znaczyło, że po południu nie zaświeci słońce. Tak też się stało.
Albert poświęcił czas pracy w hotelu Primabalerina, który od pokoleń należał do jego rodziny, i w końcu, mimo zgiełku przygotowań do świąt i tradycyjnego balu, wyszedł się przejść uliczkami Gdańska, by zastanowić się, co dalej.
Spacerując, zaglądał w okna kawiarenek czy podziwiał fasady kolorowych kamienic ozdobionych malunkami i rzeźbami. Zatrzymał się przy grajku, zasłuchując się w jego skoczną nutę wygrywaną na saksofonie. Uchwycił melodię świątecznej nostalgicznej piosenki. Wrzucił mu monety błąkające się w kieszeniach spodni, po czym wędrował dalej, dobrze czując się w swoim mieście.
Dotarł na Mariacką, uliczkę zwaną bursztynową, którą latem wypełniali sprzedawcy tych klejnotów z morza. Dziś w ostatni dzień listopada hulał tylko zimny wiatr i spadały ostatnie krople deszczu.
Zupełnie nie wiedział, co jeszcze mógł zrobić i jak przekonać córki, by uległy magii miłości. W końcu to jedyne uczucie, które jednocześnie potrafiło wypełnić szczęściem i z łatwością rozjaśnić mroki życia.
Czuł bezradność, bo mimo jego starań przez miniony rok żaden z kawalerów przedstawionych córkom nie obudził ani w Kordelii, ani w Bibiannie sympatii. Albert z utęsknieniem wyczekiwał więc świąt, mając nadzieję, że w kamienicy ponownie rozbudzi się miłość.
Szukał inspiracji, gdy z nieba padł promyk słońca, przebijając się przez gęstą zasłonę chmur. Złoty blask padł na rzeźbę anioła ozdabiającego wejście do kamienicy.
Albert chwilę stał jak urzeczony, a skrzydlata istota jakby przemówiła mu w myślach, bo niedawny chaos ułożył się w uporządkowany plan. Uśmiechnął się szeroko. Zatarł ręce i żwawym krokiem opuścił uliczkę. Wstąpiły w niego nowe siły i rozbudziła się energia do działania. Nie mógł uwierzyć, że wcześniej na to nie wpadł. W końcu co ma wisieć, nie utonie, a co sobie przeznaczone, znajdzie do siebie drogę.
***
Popatrzył na swoje córki, które nadal nie wierzyły w to, że powstrzyma się od swatania. Nie powiedział jednak nic, co byłoby niezgodne z prawdą.
– Tym razem będę się trzymać z dala i po prostu cieszyć się świętami, wiedząc, że moje duszyczki przygotują, jak co roku, wyjątkowy wieczór wigilijny.
Franek zjawił się koło dziadka, a ten wziął go na barana.
– Gdy tatko się tak zarzeka, tym bardziej czuję, że wpadł na genialny pomysł i nie odpuści, tylko zastosuje swoją przebiegłą strategię.
– Córeczko, zrozumiałem, że nie chcesz oddać serca żadnemu mężczyźnie, i jestem w stanie się z tym pogodzić. Szanuję każdą decyzję moich duszyczek – przekonywał Albert, zabawiając wnuka. – Na szczęście Bibianna wykazuje zainteresowanie miłością, więc to w niej pokładam ogrom nadziei, że znajdzie kogoś, kto przychyli jej nieba.
– Tatko zeswatał Emilkę, udało się też z Aurelią i teraz sobie odpuszcza? – dopytywała Kordelia, nie chcąc dać się zwieść.
– Nie zamierzam ingerować. Nic z tych rzeczy. Co to, to nie. – Albert z wnukiem na ramionach pognał do kuchni, by zrobić mu przejażdżkę i usłyszeć jego śmiech.
– Mamy w to uwierzyć? – rzuciła Kordelia ze sceptycyzmem, gdy ojciec wyszedł.
– Jak nic, szykuje się swatanie – rzucił z przekonaniem Konrad.
– Raczej kłopoty – wtrąciła Bibianna.
– Będzie się działo i będzie zabawa – podsumował rozbawiony Wiktor. Kobietom nie udzielił się jego dobry humor, na szczęście miał wsparcie w Konradzie. Męska siła była w mniejszości, kobiety przeważały w kamienicy. Brakowało w ich gronie jeszcze jednej nie mniej ważnej osoby. – Gdzie Leon, zawsze miał wyczucie i wiedział, kiedy wszystkie was zastać? – zapytał i już po chwili w drzwiach pojawiał się wywołany.
– Gdzie są moje ulubienice i czemu nie witają mnie w drzwiach?! – zakrzyknął Leon od progu z rozbawieniem, wywołując tym śmiech kobiet.
– Leo! Gdzieś ty się podziewał? – Bibianna jako pierwsza wyszła mu na przywitanie. Mężczyzna od kilku lat był przyjacielem całej rodziny.
– Bawisz się w cioteczkę Godzillę? – zapytała Emilia.
– Niestety, jej nie da się podrobić. Imponuje mi, że potrafi was zwabić i na sobie skupić uwagę. Mnie też podoba się, kiedy wszystkie mnie witacie. – Leon wyszczerzył się w uśmiechu, widząc kolejne siostry. Uwielbiał każdą, choć zaczęło się od Bibianny, która zaprosiła go w progi kamienicy i od tamtego momentu stał się jej częstym gościem.
– Może jeszcze pomóc ci się rozebrać, jak cioteczce? – zapytała Kordelia z ironią.
– Byłybyście tak miłe? – zapytał z powagą, słysząc ich śmiech. – Czyli jednak nie.
– Uwielbiamy twoje poczucie humoru, Leo – powiedziała Aurelia z córką na rękach.
– A ja uwielbiam was. Jeszcze niedawno miałem was wszystkie tylko dla siebie – skomentował z przesadnym żalem, widząc dwóch mężczyzn, teraz jego przyjaciół. W holu zrobiło się tłoczno.
– Leo, znowu zabierasz uwagę naszych kobiet – wytknął Konrad z rozbawieniem. Gdy pojawił się w życiu Orłowskich, Leon był tym, który wyciągnął do niego przyjazną dłoń.
– Byłem pierwszy przyjacielem, więc jako pierwszy trafiłem do ich serc, w dodatku z wzajemnością – przekonywał Leon. – Musicie się z tym pogodzić.
– Nie zamierzam! Dla mojej kobiety to ja mam mieć pierwsze miejsce w jej sercu – rzucił Wiktor, witając przyjaciela uściskiem dłoni. Na początku ze sobą rywalizowali, ale to się szybko zakończyło, gdy się poznali. Przez ostatni rok ich więź się umocniła i zostali przyjaciółmi.
– Prawda jest jednak inna – upierał się Leon.
– Lepiej powiedz, co nam przyniosłeś? – zapytała Bibianna, sięgając po torby w jego rękach.
– Dobrze, że jesteś, bo zgłodniałam – dodała Kordelia.
– Mam nadzieję, że o deserze też pomyślałeś? – dopytała Aurelia.
– Pamiętałeś o mojej ulubionej kuchni śródziemnomorskiej? – Emilia zajrzała do toreb. Wszystkie siostry przeszły do kuchni, zostawiając Leona w holu.
– I tyle mojego uroku, przegrałem z żarciem – poskarżył się i zaśmiał, czując się jak w domu.
***
Towarzystwo przeniosło się do przestronnej kuchni, gromadząc się przy szerokim blacie wyspy. Zajęli wysokie stołki. Dla każdego znalazło się miejsce.
Leon wypakował pudełka, a każdy sięgał po to, co najbardziej mu smakowało. Gdy do kuchni wpadł Albert z wnukiem na plecach, nowo przybyły gość przywitał się z nim, podziwiając jego energię.
– Witaj, Leonie, dobrze cię widzieć.
– Albercie, jesteś najlepszym dziadkiem na świecie.
– To się rozumie. Nawet Wacław nie ma ze mną szans, prawda, Franiu. Powiedz, jestem twoim ulubionym dziadkiem? – dopytywał wnuka, który do biegania się garnął, ale nie bardzo do mówienia. Albert starał się, by Franio powiedział do niego „dziadku”, ale ten ledwo wypowiadał głoskę d. – Słyszycie, zaraz powie dziadek! Już prawie mu się udało.
– Mój tato uczy Franka tego samego, na szczęście syn już wie, jak zadowolić obydwu dziadków – powiedział z rozbawieniem Konrad.
– Franio wie, jak zasłużyć na prezenty. – Kordelia uśmiechnęła się, gdy Franek się zaśmiał, jakby zrozumiał jej słowa.
– Święta już za pasem – ożywił się Albert. – To która z moich duszyczek będzie wiodła w tym roku prym w gotowaniu. – Aurelio?
– W ostatnie święta zadbałam o porządek i tradycyjne potrawy, w poprzednie zajmowała się tym Emilia, więc teraz czas na kolejną siostrę.
– Bibi idealnie się do tego nadaje – zaproponowała pośpiesznie Kordelia.
– Nie licz, że się wymigasz.
– Nawet nie próbuję, tylko sądzę, że ty z tego zadania lepiej się wywiążesz – zapewniła Kordelia, chcąc się wyłgać od pracy w kuchni. Do tej pory udawało jej się umknąć od świątecznego gotowania, z czym było jej zupełnie nie po drodze.
– Niech będzie, w tym roku ja przejmuję królewską chochlę w naszej kuchni i chyba domyślacie się, co będzie przede wszystkim na świątecznym stole – powiedziała Bibianna i poczuła, że to jest ten czas, by teraz ona skorzystała z zeszytu mamy i ugotowała coś według jej przepisu.
– Kuchnia polska – powiedzieli wszyscy chórem.
– Wszyscy wiemy, że ją uwielbiasz – powiedziała Emilia, która preferowała śródziemnomorską. Zresztą każda z sióstr miała swoje ulubione smaki i potrawy.
– Moja ulubienica wie, co ojcu smakuje – zachwalał Albert. Najmłodszą z córek zazwyczaj nagradzał tytułem ulubionej, choć dysponował nim oszczędnie i czasem też wyróżniał pozostałe córki. Były to jednak krótkie momenty, bo tak jak szybko nagradzał, tak i pozbawiał tego przywileju. Ponownie posadził sobie wnuka na barana i wybiegł z nim z kuchni.
Leon rozejrzał się. Wszyscy zajęli się jedzeniem, ale jemu coś nie dawało spokoju. Zawsze wpadał w odwiedziny, by dowiedzieć się, co u dziewczyn nowego. Z ciekawością słuchał o pracy Aurelii i sprawach sądowych, które spędzały jej sen z powiek. Emilia opowiadała o kolejnym domu, którego odnowy podjęła się ze swoją ekipą budowlaną. Kordelia w odróżnieniu od sióstr nie dbała o stabilność, a wręcz jej unikała. Była podróżniczką, wolnym ptakiem, który nie miał zamiaru dać się nikomu zamknąć w klatce. Żyła według swoich zasad i gnała tam, gdzie pokierował ją wiatr. Gdy wyruszała w podróż, czasem nie było jej kilka tygodni, jednak na święta nie mogło jej zabraknąć przy rodzinnym stole. Z najmłodszą siostrą Leon nie tylko się przyjaźnił, ale i prowadził interesy. Dziewczyna poświęciła się tworzeniu, była artystką pełną wrażliwości. Dzięki swojemu talentowi potrafiła stworzyć cuda. Nieraz kupował od niej jej sztukę do swoich sklepików z pamiątkami. Każda z sióstr była inna, ale wyjątkowa na swój własny sposób.
Cisza, która zapadła, była nietypowa, ale stała się zapowiedzią ciekawych wydarzeń.
– Jak wasze wróżby? – zapytał, przerywając milczenie.
– Kordelia zepsuła zabawę, w dodatku na własne życzenie, zostanie zakonnicą i starą panną – streściła Bibi.
– To nie przejdzie – zaprzeczył Leon z powagą, a w jego oczach iskrzyło rozbawienie. – Zapomnieliście o świątecznym swataniu?
– Tatko zarzekał się, że w tym roku żadnego swatania.
– I wy mu uwierzyliście? – dopytał Leon. Korzystał, że Albert był w salonie i zabawiał wnuka. – Przecież dwa razy mu się udało, więc na pewno nie zrezygnuje.
– Zrozumiał, że z tą miłością różnie bywa, a jak ma się pojawić, to sama przyjdzie – powiedział Wiktor, wymownie patrząc na przyjaciela.
– Leonie, też powinieneś powróżyć sobie z wosku, może i tobie przepowiedziałby miłość – dodał Konrad zaczepnie z uśmiechem.
– Panowie, święty Andrzej apostoł jest patronem małżeństw i orędownikiem zakochanych, a dotyczy bardziej kobiet. Wróżby mężczyzn odbywają się w katarzynki, czyli kilka dni wcześniej, bo z nocy z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego listopada. Spóźniłem się. – Leon wzruszył ramionami, ale bez przejęcia. Wiedział, co między wierszami dają mu do zrozumienia przyjaciele, jednak on wytrwale trzymał się swoich postanowień.
– Nigdy nam nie powiedziałeś, dlaczego tak wzbraniasz się przed miłością? – zapytała Aurelia, z ciekawością przyglądając się przyjacielowi. Był przystojny, miał powodzenie u kobiet, jednak z żadną nie związał się na stałe.
– Wiesz o nas wszystko, a my o tobie zdecydowanie za mało – dodała Emilia, patrząc na Leona, który urokiem potrafił zjednać sobie każdą kobietę, nawet cioteczkę G, która miała dość dominujący i nieprzejednany charakter.
– Zaczynam się czuć naciskany i robi mi się niewygodnie – zastrzegł Leon z uśmiechem.
– Leo, możesz się wzbraniać, ale gdy pojawi się prawdziwa miłość, szybko ulegniesz – powiedziała Bibianna z przekonaniem, widząc to po siostrach.
– Ty też, piękna Bibi? Ulegniesz sile miłości.
– Jeśli tylko się pojawi, nie będę z tym walczyć – zapewniła z rozmarzeniem. – Spójrz na moje siostry i twoich przyjaciół.
– Miłość tak samo mocno potrafi zawrócić w głowie, jak i zniszczyć życie. W dodatku inni mogą przez to też ucierpieć – wyznał Leon, zaskakując tym zebranych. Szybko się jednak zreflektował, czując, że za bardzo się odsłonił. – Poza tym jestem na nią odporny. Kordelia w pełni mnie zrozumie i w tym wesprze, prawda?
– Za to cię uwielbiam, Leo, że mamy to samo podejście – zapewniła Kordelia z zadowoleniem. – Wszyscy nagle poczuli motylki w brzuchu, nawet Bibi jest skłonna się temu szaleństwu poddać. Naprawdę jestem w stanie to zrozumieć, byle mnie nie chciano na siłę wciągać w ten miłosny świat tęczy i serduszek.
– Lepiej trzymać się swoich bezpiecznych granic – podchwycił jej wizję Leon.
– Samemu rozdawać karty.
– Decydować i nie godzić się na zgniłe kompromisy.
– Tylko wolność i swoboda – dodała Kordelia, kończąc ich wyliczankę, po czym oboje z Leonem się zaśmiali.
Dwie siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. W powietrzu wyczuło się serdeczny klimat spotkania, ale było coś jeszcze, co powoli formowało się w myślach każdej z osób w kuchni.
– Jestem wykończony. – Albert wpadł do kuchni z wnukiem, który go gonił w swoim tempie.
– Tatko tak bardzo chciał wnuki.
– Chciałem i chcę jeszcze, Kordelio. Czekam, aż Laurka podrośnie i ją będę nosił na rękach i rozpieszczał.
– To dobrze, może zajęcie się wnukami odwróci uwagę tatki od świątecznej gorączki i niedorzecznych pomysłów.
– Wszystko, co robię, to dla waszego dobra. Kieruję się jedynie miłością i troską – upierał się Albert. – A przy okazji… Panowie, musimy się spotkać we własnym gronie.
– Oho i się zaczyna – rzuciła Aurelia.
– Nic z tych rzeczy, córko. Powinniśmy rozpocząć tradycję męskich zebrań, co wy na to, panowie?
– Argument dobry, ale nadal wyczuwam podstęp – dodała Emilia z rozbawieniem.
– Gdybym chciał coś ukryć, to nie umawiałbym się z zięciami przy was. Panowie mnie w tym poprą – naciskał Albert i wywołał do tablicy zięciów, bo tak, jak nagradzał córki tytułem ulubienicy, tak też potrafił ich mężów i Leona.
– Albercie, ja zawsze po twojej stronie i skoro tak mówisz, to tak jest – rzucił przesadnie Wiktor, choć wiedział, że z nim niczego nie można było być pewnym.
– Skoro mój kochany teść powiedział, że nie będzie swatać, to ja mu wierzę – odezwał się Konrad z uśmiechem. W kamienicy Orłowskich nie można było się nudzić.
– Lizusy – wytknęła Kordelia.
– Leonie, mój przyjacielu… – Albert podszedł do mężczyzny i mimo że tamten był od niego wyższy, objął go ramieniem. – Powiedz, czy miłość można w kogoś wmusić siłą lub swataniem?
Leon czuł, że jest poddawany testowi, a nie zamierzał zawieść starszego pana, którego uwielbiał. W trudnych momentach zawsze stawiał na dyplomację, bo tak łatwo było się wywinąć.
– Miłość zjawia się zazwyczaj podstępem i z tego, co wiem, nie ma mocy, by się przed nią obronić.
– To chciałem usłyszeć. – Albert zaklaskał w ręce zachwycony. Jeśli wcześniej tylko rozważał swój pomysł, to teraz się w nim utwierdził.
2
Do wnętrza mieszkania wdarło się słońce, promieniami przebiwszy grubą warstwę chmur. Zwabiony podszedł do okna i przez chwilę grzał się w jego przyjemnym blasku. Pierwszy dzień grudnia zaczął się deszczem. Leon wolałby śnieg i jego białe płatki, którymi pomaluje miasto.
Popatrzył na mury bazyliki św. Mikołaja. W dzieciństwie uważał, że właśnie tu ów święty trzymał prezenty dla dzieci z całego miasta i rozdawał w wigilijną noc. Wszystko jednak było wymysłem małego chłopca, który lubił wierzyć w magiczne historie, opowiadane mu przez dziadka.
Horacy Krawczyk lubił snuć różne opowieści i nie były to tylko bajki, lecz także dzieje miasta i ich rodziny. Ten ostatni temat najbardziej interesował małego Leona, więc do niego wrócił, a wszystko przez Alberta i jego córki.
Rodzina Orłowskich stała się bliska jego sercu i duszy. Pojawili się niespodziewanie w jego życiu, a on uczepił się tej uroczej gromadki pełnej wzajemnego szacunku, miłości i poczucia humoru. W pewnym momencie zapragnął stać się ich częścią, nie wyobrażając sobie już bez nich codzienności.
Był sam, ale do tego dawno się przyzwyczaił, po części z własnego wyboru, a po części z obaw. Jego rodzina była naznaczona piętnem, które odciskało się w każdym pokoleniu, a było to nieszczęście w miłości. Miało to miejsce w życiu jego pradziadka, dziadka Horacego i ojca.
Leon, znając więc rodzinne fatum – mimo iż nie wiedział, skąd się wzięło i dlaczego – postanowił je na sobie zakończyć. Nie wchodził więc w bliższe związki z kobietami. Zazwyczaj jego relacje były przelotne, bez zaangażowania, wypalały się i przechodziły do historii. Żadna też kobieta nie spowodowała, by chciał zejść z obranej drogi. Nastąpiła jednak gwałtowna zmiana.
Kobieta, o której pomyślał inaczej, była zjawiskowa – piękno i inteligencja połączone w idealnym ciele. Potrzeba, by ją poznać, była wręcz dotkliwa. Uległ podszeptowi, by ją uwieść, jednak nie było to tak proste, jak na początku mu się wydawało, tym bardziej że znał jej siostry i wszystkie bacznie go obserwowały.
Leon mimowolnie uśmiechnął się, wracając do momentu, kiedy to wszystko, co dobre się dla niego zaczęło. W jego życiu pojawiła się rodzina Orłowskich, a dokładniej – jedna z panien Orłowskich przekroczyła próg jego sklepiku z pamiątkami.
***
Nad drzwiami rozdzwoniły się dzwoneczki, a do wnętrza sklepiku z pamiątkami wtargnął silny wiatr. Nad morzem wiało od kilku dni, sztormy targały Bałtykiem, który rozszalały pochłonął część plaży i drobinami wilgoci niesionej z gwałtownym podmuchem docierał do każdego zakamarka miasta. Lato zaczęło się deszczem, jednak nastrój poprawiał się, gdy tylko pomiędzy chmurami odważyło się wyjrzeć słońce.
Leon zapatrzył się na piękną dziewczynę, która pojawiła się w jego progach. Uśmiechnęła się do niego na przywitanie, a on wyszedł zza lady.
– W czym mogę pomóc?– Leon miał pracownicę, jednak tę klientkę postanowił obsłużyć sam.
– Nie jestem pewna, czy jest pan w stanie?
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewnił. Był wprawiony w sztuce flirtu. Kobiety go uwielbiały, a niektóre nawet kochały, przez co w ich mniemaniu wychodził na drania łamiącego niewiastom serca. Nigdy jednak żadnej niczego nie obiecywał, a tym bardziej nie przysięgał, mimo że ulegał ich wdziękowi. O miłości z jego strony nie mogło być mowy, co kobiety niełatwo przyjmowały do wiadomości.
– No to się przekonajmy – rzuciła, mierząc cierpliwym wzrokiem sprzedawcę, po czym rozejrzała się po wnętrzu sklepiku. – Co my tu mamy.
– Wszystko, co tylko potrzeba. Mogę doradzić, pomóc wybrać i oczywiście odświętnie zapakować. Pani przyjezdna?
– Gdańszczanka.
– I nadal się nie poznaliśmy? Przeoczyłem taką piękność.
– Potrzeba czegoś więcej niż komplementów, by mnie przekonać do… zakupów – podkreśliła z zalotnym uśmiechem.
Leon podrapał się po brodzie, zaskoczony, że jego wrodzony urok nie podziałał. Dziewczyna wydawała się zupełnie nieczuła na jego wymowne sygnały.
– Jeśli chce pani wybrać sama, to nie będę przeszkadzać – rzucił, by wybadać, czy faktycznie nie zrobił na niej wrażenia, czy tylko udaje niezainteresowaną. Wiedział, że kobiety, gdy raz rozgrzeją się w blasku jego miłych słów, zapragną dłużej cieszyć się jego uwagą.
– Tak będzie najlepiej. – Dziewczyna odeszła w głąb sklepu.
Leon poczuł się wręcz odrzucony, tracąc władzę i pewność, choć to on zazwyczaj rozdawał karty w damsko-męskich grach. Przyglądał się dziewczynie, jej długim blond włosom, idealnemu profilowi, zgrabnej i bardzo kobiecej sylwetce. Długo nie wytrzymał i ponownie się do niej zbliżył.
– Znalazła pani to, czego szuka?
– Niestety. Potrzebuję… – Westchnęła, robiąc pauzę, jakby jeszcze zastanawiała się, czy to wypowiedzieć.
– Tak, proszę powiedzieć, pomogę we wszystkim – rzucił nadgorliwie.
– Naprawdę? Jest pan bardzo miły – odpowiedziała z zachwytem, patrząc mu w oczy. – Więc potrzebuję dużo piór, do stworzenia skrzydeł, około metra do dwóch wysokości. Pierze też się przyda, wręcz masa ulotnego puchu, który zadrży od drobnego ruchu powietrza. Byłby pan w stanie to dla mnie zdobyć? – zapytała, spoglądając na niego z nadzieją szeroko otwartymi oczami.
– Cokolwiek sobie pani wymarzy.
– To lubię. – Uśmiechnęła się, a jej twarz jeszcze bardziej nabrała piękna, z czego dobrze zdawała sobie sprawę. – Zostawię więc listę tych rzeczy i mój adres, bo chyba dostarczy mi pan to wszystko do domu, prawda. Czy sama mam dźwigać?
– Oczywiście, że dostarczę i to osobiście.
– Ogromnie się cieszę. – Dziewczyna napisała, czego potrzebuje, po czym pożegnała się i wyszła, na koniec racząc go swoim najlepszym uśmiechem.
Leon patrzył za dziewczyną, aż mu nie zniknęła. Na zapisanej kartce znalazła się długa lista zakupów i dopiero wtedy go olśniło.
– Co jest, do diabła? Gdzie ja jej znajdę pierze i pióra, w ogóle jak mogłem się na to zgodzić? – pytał sam siebie, nie mogąc uwierzyć, z jaką łatwością go podeszła i owinęła wokół palca. – Do cholery, jak ona to zrobiła? – Wzrok Leona zatrzymał się na dole kartki, gdzie klientka zapisała swoje dane. – Bibianno Orłowska, jak mogłaś mnie tak przechytrzyć? Tym bardziej że nikomu nie dostarczam towaru pod drzwi.
***
Leon przebudził się ze wspomnień. Wiedział, co było powodem jego gwałtownego zauroczenia, Bibianna była piękna, krucha i delikatna, ale też cwana i lubiła stawiać na swoim. Ciepłym głosem mogła zwieść każdego, nawet samego diabła, który też spełniłby jej prośbę.
Postanowił wówczas zdobyć to, czego potrzebowała, i – tak jak obiecał – dostarczyć jej pod same drzwi. To nie tylko była okazja, by ponownie z nią porozmawiać, lecz także udowodnić jej, że drugi raz nie da się omamić jej pięknym oczom. Tym sposobem pojawił się w kamienicy Orłowskich. Poznał pozostałe siostry i ich ojca Alberta. Każda z Orłowskich była piękna, inteligentna i miała swój styl. To było jak poznanie całego spektrum kobiecej osobowości i charakterów. Miał doświadczenie z kobietami, ale takich czterech, jak one, nigdy nie poznał. Jedna z nich zaczarowała go, wkradła się do jego duszy i już nie chciał jej z niej wypuszczać. Od tamtego momentu nic się nie zmieniło, lecz wręcz się nasiliło.
Usłyszał własne westchnienie i się otrząsnął. Dobrze wiedział, z czego wynika ten melancholijny nastrój, nad którym nie potrafił zapanować. Chodziło o miłość, którą poczuł w kamienicy Orłowskich. Wypełniała każdy kąt, wdychało się ją z powietrzem, a wszystko za sprawą osób tam mieszkających.
Cała rodzina na czele z Albertem stała się jego rodziną, a gdy patrzył na ich twarze, zwłaszcza na szczęśliwą Aurelię i zakochaną Emilię, które pozwoliły sobie na miłość, mimo wcześniejszych obaw i ich protestów, zaczynał wątpić w swój plan i twarde zasady.
Z obawą zerknął w stronę schodów i drzwi prowadzących na strych, za którymi pod szczelnym materiałem skrywały się przedmioty po dziadku Horacym. To właśnie on opowiedział mu o nieszczęśliwych związkach, które dotyczyły męskich członków jego rodu i przydarzyły się w każdym pokoleniu. Myśl o tym podcięła mu skrzydła, a tak bardzo zapragnął wznieść się w niebo i zadziałać, zwłaszcza że święta były już blisko, a z nimi jak nic świąteczne swatanie. Nie uwierzył w to, że Albert sobie odpuści, a tym samym pod dachem kamienicy, nie wiadomo skąd, pojawi się nowy kawaler do wzięcia.
Zostały już tylko dwie panny na wydaniu, a jedna z nich była mu znacznie bliższa, niż do tej pory sądził. Myśl, że mógłby ją stracić, zabolała. Z drugiej strony klątwa jego rodu była nieubłagana i tak prowadziła do złamanego serca.
Zastanawiał się, czy mógłby cokolwiek zrobić, czy już na stałe, jak przestrzegał go dziadek Horacy, był skazany na samotność.
***
Opuścił kamienicę, wpadając w miejski zgiełk. Od brukowych mokrych uliczek odbijały się promienie, oślepiając swoim blaskiem. Słońce już zupełnie wychyliło się zza chmur, dzieląc się z gdańszczanami pozytywną mocą. Rozbudził się piękny dzień, ale z zimnym wiatrem, przypominający o jesiennej porze roku.
Leon pochłaniał wszystkimi zmysłami to, co się działo dokoła. Mijał dobrze znane uliczki i kolorowe kamienice, większość zachwycała wykonaniem fasad. Znalazły się jednak i czekające na pracowitą rękę, która o nie zadba.
To było jego miejsce na ziemi i mimo możliwości zamieszkania w innej części Gdańska wybierał stare miasto i mieszkanie na ostatnim piętrze kamienicy, ze strychem i jego wspomnieniami, które odziedziczył po dziadku Horacym. Brak windy i pokonywanie drewnianych schodów wygrywających swoją melodię przy każdym kroku zapewniały, że był w domu.
Doszedł do ulicy Piwnej, gdzie mieścił się jego sklepik z pamiątkami. Włożył ozdobny klucz w jego zamek i przekręcił, słysząc charakterystyczny zgrzyt. Za ten sprawnie działający mechanizm odpowiadał Horacy, był zdolnym zegarmistrzem, znał się nie tylko na zegarkach, lecz także na zamkach. Mimo upływu lat on nadal chodził bez zarzutu, a dzięki temu ozdobny i ciężki klucz wciąż spełniał swoją funkcję. Niewielki lokal z zapleczem kiedyś należał do jego pradziadka, a później dziadka, obaj prowadzili w nim zakład zegarmistrzowski.
Zamknął drzwi, odgradzając się od zimnego wiatru, i rozejrzał się po półkach zastawionych przez kolorowy towar. Suweniry, unikatowe figurki, przedmioty czy drobne pamiątki zajmowały każde miejsce pomieszczenia, a ich zadaniem było przechowywanie naszych wspomnień.
Od tego sklepiku zaczęła się przygoda Leona z pamiątkami, później tworzył kolejne, obecnie posiadał kilka punktów rozsianych po całym Trójmieście, ale to tu była jego siedziba, w starym zakładzie, w którym czuł echo przeszłości. Jako dziecko przychodził do dziadka i obserwował, jak pracuje, pochylając się nad zegarem. Rodzice woleli oddać go pod opiekę dziadka, sami mieli małżeńskie problemy i trudności z porozumieniem.
Dziadek za każdym razem cierpliwie opowiadał mu o mechanizmie, który uległ uszkodzeniu, lubił logiczne podejście, z analizą i wysnutymi wnioskami, dokładnie tak samo podchodził do życia. Leon wiele się od niego nauczył, lecz nie poszedł w jego ślady, nie czuł powołania do zegarów. Potrafił jednak złożyć, a czasem nawet naprawić zegarek, znając jego konstrukcję. Starał się sprawić dziadkowi radość, upewniając go w tym, że go słucha. Horacy się wtedy uśmiechał i kręcąc głową, mówił: „No, zegarmistrza z ciebie nie będzie, ale co się nauczysz, to twoje”.
Z czasem dziadek przestał pokładać w nim nadzieję, że przejmie po nim pokoleniową tradycję i wiedzę, pogodził się z tym, że pisana jest mu inna droga. Leon nie wiedział wtedy, jaka ona była. Był ruchliwym dzieckiem, wszystko chciał sprawdzić i wszystkiego doświadczyć, wszędzie było go pełno. Gdy między rodzicami coraz gorzej się działo, wolał być z dziadkiem w jego mieszkaniu czy w zakładzie. Miał też większą swobodę, wtedy wymykał się i włóczył uliczkami starego miasta, poznając jego sekrety czy nowych znajomych, którzy zazwyczaj wpędzali go w kłopoty. Później doszły problemy w szkole. Starał się, ale nigdy nie był prymusem.
Długo zastanawiał się, kim chce zostać. Imponowała mu pewność dziadka, który od dziecka wiedział, że tak jak jego ojciec zostanie zegarmistrzem. Niezmiennie podążał tą drogą i wydawało się, że był w tym spełniony.
Ojciec Leona nie zamierzał kierować się pasją, a tym bardziej rodzinną tradycją, lecz pieniędzmi. Wybrał drogę bankowca, uważając, że zasługuje na więcej niż mały zakład i monotonne życie, jakie prowadził jego ojciec. Tę samą wizję wpajał Leonowi, który poznał wartość pieniędzy i wiążące się z ich posiadaniem możliwości. Tadeusz Krawczyk odnosił sukcesy zawodowe, pnąc się po drabinie awansu, jednak w życiu prywatnym ostatecznie poniósł porażkę. Po wielu walkach i kłótniach rozwiódł się z matką Leona.
Tadeusz w pełni poświęcił się pracy i nowym przelotnym znajomościom z kobietami, a matka Leona szybko założyła nową rodzinę, wypierając byłego męża ze swojego życiorysu.
Dla matki był więc osobą z poprzedniego dość smutnego życia, o którym starała się zapomnieć, tym bardziej że doczekała się dwójki dzieci. Leon miał więc przyrodnie rodzeństwo, z którym nie utrzymywał żadnych kontaktów, bo zupełnie nic go z nimi nie łączyło. Na troskę rodzicielską nie miał więc co liczyć, został mu tylko dziadek.
Za namową ojca Leon ukończył studia. Wszystko robił zgodnie z jego planem, ale z czasem praca w banku zaczęła go nużyć i przytłaczać. Wszystko zmieniła śmierć dziadka, która spowodowała, że został zupełnie sam. Zrozumiał wtedy, że teraz musi wykuwać swój los według swoich zasad.
Pomysł na sklepik z pamiątkami przyszedł niespodziewanie i miał być tylko tymczasowym zajęciem. Wszystko z powodu żałoby, a także potrzeby zdecydowania, co naprawdę chce robić w życiu. Postanowił odnowić mieszkanie dziadka i tu zamieszkać. Było mało miejsca z powodu nagromadzonych przez lata przedmiotów, a także pamiątek rodzinnych. Leon nie zamierzał ich wyrzucać, były zbyt piękne i wydawały się cenne. Posprawdzał, gdzie mógłby je sprzedać, brał pod uwagę aukcje internetowe i nawet spróbował, jednak za długo to trwało. Mieszkanie, do którego się sprowadził, nadal było zawalone rzeczami, a jego remont musiał poczekać.
Wtedy przypomniał sobie o zakładzie, który też zostawił mu dziadek. Ojciec namawiał go do jego sprzedaży, ale on nie potrafił się z nim rozstać. Postanowił tam przenieść rzeczy i po prostu wystawić je na sprzedaż.
Każdego dnia do sklepiku zaglądało coraz więcej osób, szukając pamiątek, a rzeczy dziadka sprzedawały się w szybkim tempie. Leon nie spodziewał się takiego zainteresowania i uznał, że tego zarówno innym, jak i jemu potrzeba. Zajął się sprzedażą, nabywał też nowy towar. Zrozumiał wtedy, czym chce się zajmować i co sprawia mu radość.
Przebudził się ze wspomnień i popatrzył na liczne ustawione na półkach przedmioty. Rozbujał biznes i dobrze mu szło. Ojciec był pod wrażeniem i mu pogratulował, a mama się ucieszyła, życząc Leonowi powodzenia.
Sklepik z pamiątkami tętnił życiem, w tle wybrzmiewał miarowy szept zegara, który przypominał Leonowi o dziadku Horacym. Sprawdzał się jako amulet i dobry duch dziadka.
– Szef już jest?
– Dzień dobry, Jolu. Nie trzeba było – powiedział z uśmiechem, gdy jego pracownica podała mu kawę.
– Jakbym nie przyniosła, to szef by zapytał, gdzie kawa. – Jola mrugnęła do szefa. Bardzo go lubiła i nawet się w nim ukradkiem podkochiwała. Była jego pracownicą, więc wiedziała, że bliższa relacja odpadała, co nie znaczy, że nie próbowała dawać mu znaków. – Chcę, by szef miał dobry nastrój.
– Czy to wstęp do utargowania podwyżki?
– Raczej pomysł na wspólną kawę – rzuciła figlarnie.
– Jolu, chciałbym bardzo, ale zazwyczaj z relacji szef – pracownik nic dobrego nie wychodzi.
– Z szefa to taki flirciarz – rzuciła niepocieszona.
– O, co ja mogę? Powstrzymuję się, by nie stracić dla ciebie głowy.
– Lepiej przygotuję się do pracy.
– Wiesz, że cię uwielbiam?!
Jola wymownie przewróciła oczami, nie mogąc się na niego gniewać. Nadzieja jednak nie zgasła.
Leon nie zamierzał zmieniać ich relacji, dziewczyna była świetna w sprzedaży i mógł w tym względzie na nią liczyć. Niczego innego nie miał jej do zaoferowania, w jego życiu były cztery wyjątkowe kobiety, a jedna zdecydowanie bardziej na nie wpływała.
Zastanowił się, czy właśnie nie powinien zawalczyć, by ich relacja uległa zmianie, jednak klątwa w miłości skutecznie go powstrzymywała. Dziadek Horacy opowiedział mu swoją smutną historię, która miała ogromny wpływ na jego dalsze życie, a zaczęło się jak w każdej takiej sytuacji, od zwyczajnego spotkania.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Dorota Milli, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcia na okładce: © pressfoto, user15285612, Karjalainen/freepik.com
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: „DARKHART”, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-111-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.