Miłość w blasku kominka - Dorota Milli - ebook + książka

Miłość w blasku kominka ebook

Dorota Milli

4,5

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Albert, wdowiec i ojciec czterech córek, w tym jednej zamężnej, za prośbą przyjaciela postanawia pomóc mu w dość delikatnej sprawie, mając w tym ukryty plan. Przez miniony rok, próbował znaleźć dla kolejnej córki wyjątkowego narzeczonego, ale jego próby skończyły się porażką. Zbliża się jednak świąteczny czas, a sposobność przytrafia się sama. Albert ponownie postanawia zabawić się w swata, licząc, że w nadchodzące święta wydarzy się cud.
Córki Alberta czekają kolejne manewry miłosne i okazja do wyprawienia wyjątkowych świąt. W kamienicy Orłowskich znowu zrobi się głośno i tłumnie, a kobiecy punkt widzenia zderzy się z męskim, co może zwiastować świąteczną katastrofę albo najpiękniejszy magiczny czas. Romantyczny Gdańsk w zimowej odsłonie, urokliwy park w białym puchu i miłość, która pojawiła się niespodziewanie i z zaskoczenia, spełniając niejedno życzenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (144 oceny)
88
39
13
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joasiaas

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna powieść. Do końca stawiałam na inną siostrę. Polecam
10
AinA_M

Nie oderwiesz się od lektury

Książka w sam raz na zimowe wieczory. Zabawna, pełna humoru i miłości.
10
grazyna_n4

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, pełna humoru opowieść świąteczna. Cztery, pełne uroku siostry, mężczyźni, jakich w prawdziwym życiu trudno dziś spotkać, ich dialogi w których sypią się iskry... Jeśli potrzebujecie odprężenia i oderwania od przyziemnych spraw sięgnijcie po "Miłość w blasku kominka".
10
MalgorzataKoziel

Dobrze spędzony czas

Drugi tom równie dobry, jak pierwszy. Uwielbiam Gdańsk. Siostry ze swoim tatą i przyszłym kandydatami na mężów stanowią mieszankę wybuchową. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Mam nadzieję, że za rok trzeci tom!
10
EwaKKB38

Nie oderwiesz się od lektury

Historia miłości w świątecznej aurze. Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wierz mi – są dusze dla siebie stworzone.

Niech je w przeciwną los potrąci stronę,

One wbrew losom, w tym lub tamtym świecie,

Znajdą, przyciągną i złączą się przecie.

 

Aleksander Fredro

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

 

Gdańskie żurawie stoczni wznosiły się ponad dachy miasta, wyróżniając się kształtem na błękicie nieba. Promienie słońca padały na ich solidną konstrukcję. Mewa przysiadła na szczycie jednego z nich, patrząc na miasto, które opływało w jesiennych barwach, jeszcze, bo zima mocnymi podmuchami zapowiadała swoje rychłe przybycie. Kolory złota, pomarańczu czy czerwieni na liściach traciły na intensywności, barwna fala zalegała na chodnikach i ulicach do czasu, aż nie spłucze ich deszcz czy nie przykryje pierwszy śnieg.

Mewa poderwała się do lotu, rozprostowując skrzydła tuż nad malowniczymi kamienicami starego miasta. W dole unosił się gwar, w tle grała muzyka z kawiarenek, wszystkiemu towarzyszył też zapach – morski z nutami jesieni. Wylądowała przy fontannie Neptuna, którego postać wznosiła się na tle urokliwych fasad budynków. Spłoszyła się, podrywając do lotu, gdy starszy jegomość, nie patrząc pod nogi, z impetem natarł na nią nieświadomy grożącej katastrofy.

Z grubym szalikiem pod szyją, bez czapki, z rozwianymi siwymi włosami Albert Orłowski przemierzał uliczki mocno zamyślony. Czekało go spotkanie ze starym przyjacielem, z którym dawno się nie widział. Jego głos przez telefon brzmiał markotnie, tym bardziej nie mógł odmówić.

Kawiarnia przywitała go ciepłem i aromatem kawy, od razu ożywił się i rozejrzał po wnętrzu ubranym w świąteczne dekoracje. Zajął stolik przy choince, a jej zapach przywiał miłe wspomnienia o żonie, w której zakochał się w mgnieniu oka i ganiał za nią, by podbić jej serce. Z ukochaną spędził wiele lat, nim odeszła na zawsze. Mieli cztery córki, które wychowywał, jak mógł najlepiej, a które – mimo dorosłości – wciąż spędzały mu sen z powiek, bo zamartwiał się o ich przyszłość.

– Albercie, jak dobrze cię widzieć. – Wysoki i postawny mężczyzna bez najmniejszego skrępowania zagarnął niewysokiego przyjaciela w objęcia i serdecznie uściskał.

– Bogdanie, tak dawno się nie widzieliśmy. – Albert wręcz podskoczył z radości na to spotkanie, już, natychmiast, chciał pomóc jak mógł przyjacielowi. – Siadaj, mów mi tu prędko, co się dzieje, czemuś w rozsypce?

Bogdan Dobrzański westchnął, a na jego twarzy wymalowało się zawstydzenie i boleść.

– Chodzi o moją żonę.

– Z nią to zawsze miałeś kłopoty.

– A no widzisz, tak człowiek wybrał, tak ma.

– Co tym razem ta kobieta wymyśliła?

Bogdan sposępniał i jęknął.

– Rozwód. Chce mnie porzucić, zostawić. Odejść, nie wiadomo gdzie i po co.

– Toż wymyśliła! Ale czy tak nie będzie dla ciebie lepiej? Bogdan, znamy się, więc zawsze szczerze. – Położył rękę na sercu, przymykając na chwilę powieki. – Pamiętam, jakie miałeś z nią udręki, jest dość charakterna i uparta. Skoro zachciało jej się szaleństwa młodości w starszym wieku, po co na siłę trzymać?

– Ale jak to tak bez niej żyć? Tyle lat razem, w smutkach i szczęściu. Wiem, że upiornica, ale moja upiornica, stracić taką odchowaną żonę toż to grzech, może i czasem wróg, ale „na własnej krwi wyhodowany” – zacytował fragment z ulubionego filmu.

Albert pokiwał głową, ale co do odchowania, to trudno by mówić, żeby Adela Dobrzańska dawała się komukolwiek ująć w karby.

– Tylko czy ja mogę ci pomóc, Bogdanie? Mów, a zrobię wszystko. – Albert zamówił kawę i po naleweczce, bo z przyjacielem potrzebowali wsparcia dla złych wieści.

– Możesz, Albercie. Właśnie tylko ty. Zrobiłem wszystko, by żaden szanowany adwokat nie podjął się jej reprezentować, przecież to moi przyjaciele, moje środowisko, są zgodni, że moja żona oszalała, bo kto na stare lata się rozwodzi. Popierają mnie, stoją za mną murem. Żaden się nie odważy stanąć przeciwko mnie.

– Masz ją w szachu, więc na pewno zmądrzeje i zawróci z tej szaleńczej drogi.

– No nie do końca, bo u jej boku stanęła twoja córka.

Albert aż poskoczył na krześle.

– Moja córka?! Aurelia – odgadł, bo tylko ona parała się prawem. – To nie może być. Tak się nie godzi!

Na ostudzenie emocji obaj uraczyli się naleweczką, po czym poprosili o dolewkę.

– Pomyślałem, że ty do niej przemówisz, przekonasz… Czyż nie znamy się tyle lat? Pamiętam, jak nosiłem ją na rękach, była piękną dziewczynką i wyrosła na jeszcze piękniejszą kobietę. Przypomina mi twoją żonę.

– To prawda, jest do mojej ukochanej najbardziej podobna. – Albert podrapał się po głowie, a jego siwe włosy się nastroszyły. – Bogdanie, przyjacielu, wiesz, że ja dla ciebie wszystko, ale to moja córka i jej praca, wręcz powołanie, ona nikomu nie odmawia pomocy.

– Dlatego do ciebie zgłaszam się z tą delikatną sprawą.

– Ale… – stęknął, mruknął, czując ciężar przypisanej mu misji. – Tylko że zakazywanie jej czegokolwiek może wywołać odwrotny skutek od zamierzonego. Jestem pewny, że może się jej to nie spodobać. – Znając swoje córki, już spodziewał się kłopotów.

– Nie będziesz zakazywał, tylko powiesz, że ma zrezygnować. Kiedyś wołała do mnie „wujku”, przekonaj ją, że to dla dobra wujostwa. Powiedz cokolwiek, byle odpuściła.

– Że też mi o tym nie wspomniała.

– Pewnie Adela jej zakazała. Albercie, w tobie nadzieja, musisz powstrzymać Aurelię. Zaradź, jako mój bliski – błagał z rozpaczą.

Uraczyli się naleweczką, bo emocje wciąż rozgrzewały ich dusze. Albert po alkoholu nabrał odwagi, poczuł się w obowiązku zatrzymać to rozwodowe szaleństwo. Wiedział, że miłość potrafiła dać człowiekowi w kość, ale była wyjątkowa, to jedynie uczucie, które dodawało wszelkim działaniom skrzydeł, a duszę wypełniało szczęściem.

– Aurelia jest bardzo sumienna… – zaczął.

– To niedobrze. – Bogdan zmarkotniał. – Przecież nasze rodziny nie mogą stanąć po przeciwnych stronach barykady. Znamy się tyle lat. Albercie, nie możemy do tego dopuścić.

– Nie możemy. Jestem ojcem i mam jeszcze coś do powiedzenia. Skoro nadal chcesz Adelę, to zrobię wszystko, by ci pomóc. Już nie musisz się martwić – powiedział na wyrost, lecz chciał wesprzeć przyjaciela w potrzebie.

– Albercie, jesteś moim wybawieniem. Adela musi zrozumieć, że łatwo nie odpuszczę. Nawet synów mam po swojej stronie.

– Synów, powiadasz? – Albert ożywił się i gdy kelner nalewał im po kolejnej porcji naleweczki, zabrał mu butelkę, czując, że będą potrzebować więcej. – No tak, pamiętam, miałeś ich dwóch. Teraz to pewnie poważni i ustatkowani mężczyźni.

– No cóż… Dominik, młodszy, ma mój charakter, spedytor i fachowiec najwyższej klasy. Dzięki niemu doczekałem się wnuków – pochwalił się i delikatnie uśmiechnął. – No, a pierworodny… – Skrzywił się nieznacznie. – Wiktor pracuje w stolicy, wezwałem go, by ratował ojca i naszą rodzinę. Zagroziłem, że świąt w tym roku nie będzie, jeśli nie pomoże. W końcu posłuchał. To szanowany prawnik, doświadczenie, jakie w mojej kancelarii jest na wagę złota, tylko uparł się na tę Warszawę.

– Ambitny po tobie.

– Tak, ale wdał się w żonę.

– To niedobrze.

– Uparty diabeł i to on będzie mnie reprezentować.

– Bogdanie, a czy pannę to on ma? – Albert ledwo panował nad ciekawością.

– Panien koło niego sporo, ale on nieskory do żeniaczki. Na nic moje dopytywania i Adeli naciski.

Albert aż zaklaskał w dłonie.

– To się cudownie składa. Kiedy przyjeżdża? – zapytał szybko, bo w jego głowie już zrodził się pomysł. – Wiem! Najlepiej będzie, jak spędzimy wspólne święta. Zapraszam ciebie, twoją żonę i oczywiście syna. Musicie przyjść, nie przyjmuję odmowy – protestował zamaszyście.

– Ale, Albercie, jeszcze nie wiem, czy Adela będzie chciała spędzić je ze mną?

– I to jest mój genialny plan. Wykorzystasz wspólne przygotowania do świąt, by na nowo ją w sobie rozkochać. Pij! – Nalał przyjacielowi, zmuszając, by wypił naleweczkę do dna. – Czyli postanowione, święta spędzacie z nami w kamienicy. – Aż zacierał ręce z radości.

– Może to i dobry pomysł. Dominik w tym roku spędza święta u rodziny mojej synowej. Zostaniemy z żoną sami albo ja zostanę sam. Tylko czy twoje córki nie będą miały nic przeciwko?

– Ależ skąd i jeszcze wszystko przygotują, przynajmniej mam taką nadzieję. – Albert czuł, że jak ostatnim razem i te święta muszą być wyjątkowe. – Jedną wydałem za mąż, ma wspaniałego męża, sam wybrałem i zeswatałem, to mój ulubieniec – podkreślił z dumą. – Z resztą idzie mi trochę gorzej.

– Albercie, czy to nie dorosłe kobiety?

– Jestem ich ojcem, martwię się o moje duszyczki. Nie mogą zostać same, nie spocznę, dopóki nie zaznają miłości, wtedy mogę spokojnie umrzeć.

– Nie gadaj głupstw, musisz doczekać się wnuków.

– Jeden w drodze. Jak ja go będę rozpieszczać! – Zaklaskał w dłonie przeszczęśliwy, podskakując na krześle.

– Wiesz, Albercie, masz rację, niech to będą nasze wspólne święta. To świetny pomysł.

– Mam tylko świetne pomysły, Bogdanie. Kiedy przyjdziesz z synem do kamienicy?

– Po co?

– Chcę go zobaczyć, tak dawno go nie widziałem i oczywiście musimy ustalić plan na święta. – Zaśmiał się, ponownie rozlewając naleweczkę. – Nie martw się, przyjacielu, święta coraz bliżej, a tylko w nich nadzieja na upragniony cud.

 

* * *

 

Błękit nieba spowiły kłęby chmur, gasząc tym samym słońce nad miastem. Kamienice na Długim Targu straciły na barwności, zerwał się wiatr, unosząc liście, jeden wplątał się w ciemne włosy Kordelii Orłowskiej, która pewnym krokiem przemierzała brukowe uliczki, zmierzając na ulicę Świąteczną, gdzie mieściła się rodzinna kamienica.

Z lubością obserwowała miastowy zgiełk, patrząc na kawiarnie ze świątecznymi różnościami w oknach, na zwieszone iluminacje, które rozbłysną z napływem mroku. Zasłuchała się w unoszących dźwiękach, stęskniła się za tym, co dookoła, wracając po miesięcznej podróży.

Z racji swojej pasji i zawodu podróżowała po świecie i relacjonowała to na swoich mediach społecznościowych. Zaproszeń miała mnóstwo, przez kilka lat stworzyła swoją markę i teraz mogła wybierać najlepsze hotelowe oferty. Była podróżnikiem, wolną duszą, lecz święta jak zawsze planowała w domu, z ojcem i siostrami. Będą też goście, bo ich rodzina powiększyła się o szwagra i jego rodziców.

Skręciła w spokojniejszą uliczkę bez tłumów i usłyszała echo uderzeń swoich butów o kostkę brukową, widok ulicy przywrócił jej miłe wspomnienia i wywołał szerszy uśmiech. Dokądkolwiek by nie wyruszyła, w jakąkolwiek stronę świata i na jaki kontynent, tu zawsze wracała, do Gdańska, do swojego domu.

Weszła na ozdobne schodki i minitaras, zwany przedprożem kamienicy, kiedyś posiadany przez majętnych gdańskich mieszczan. Zerknęła na rzeźby dwóch chłopców ustawione nad drzwiami, wkomponowane po ich przeciwnych stronach.

Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, przynosząc ze sobą liście i wiatr, który szybko rozbiegł się po szerokim białym holu. Prowadził on do dwuskrzydłowych szklanych drzwi i rozległego salonu z dużymi oknami wychodzącymi na ogród, z niego i z holu można było przejść do przestronnej kuchni z długą wyspą kuchenną. W holu znajdowały się też schody na wyższe piętra kamienicy i drzwi, chociażby do piwnicy, w której jedna z sióstr miała swój magazyn.

Ściągnęła płaszcz, słysząc rozmowę dochodzącą z kuchni, ucieszyła się, że nie będzie sama. Weszła do pomieszczenia i spoważniała zaskoczona widokiem dwóch obcych jej mężczyzn. Siedzieli przy wyspie, rozmawiając z jej najmłodszą siostrą.

– Kordelio, dobrze, że jesteś. – Bibianna chwyciła ją za łokieć i pochyliła się do jej ucha. – To sprawka ojca, zrób coś.

– Panowie! – rzuciła z pewnością siebie, której Kordelii nie brakowało. – Cieszę się, że panowie przyszli, ojciec zapowiedział waszą wizytę, mam nadzieję, że wspomniał o delikatnej sprawie, z jaką macie się zmierzyć? Przynajmniej jeden z was. – Popatrzyła na mężczyzn, przystojnych i ubranych w nienaganne garnitury.

– Mieliśmy zjawić się w kamienicy. Przepraszamy, że zabieramy czas, ale pan Albert się uparł.

– To podobne do ojca. Dobrze, że jeszcze go nie ma i panowie sami zdecydują, czy chcą zostać. – Obejrzała się na drzwi, jakby to jeszcze sprawdzając. – Chodzi o to, że nasza ponad stuletnia cioteczka Gabriela ma przed śmiercią ostatnie życzenie. Nasz ojciec, a jej brat przysiągł na wszystkie świętości, że je spełni. Zrozumcie, to kobiecina pełna pasji, a wiek ograniczył jej życiowe uciechy.

– Co to właściwie miałoby być? – zapytał jeden z mężczyzn.

– Najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Seks!

– To jakaś pomyłka – zaprzeczyli jednocześnie.

– Nie wiem, pod jakim pretekstem ojciec was tu ściągnął, ale motyw zawsze jest ten sam: spełnienie obietnicy siostry. – Kordelia pokiwała głową ze smutkiem.

– Ojciec wykorzystuje jeden argument – wtrąciła Bibianna. – Że chce nas, swoje córki wydać za mąż, ale panowie, czy my potrzebujemy w tym pomocy? – zapytała z czystą niewinnością, przerzucając swoje długie blond włosy przez ramię i uśmiechając się promiennie.

– Chodziło o sprawy hotelu i faktycznie wspomniał coś o córkach – stwierdził jeden z mężczyzn z wahaniem.

– Wszystko się zgadza, szuka kogoś, kto się poświęci, że tak powiem – upewniała ich Kordelia. – Wiem, że mój ojciec ma dar przekonywania, lecz jeżeli któryś z panów jest na to gotowy, proszę się rozgościć i czekać na jego powrót. Jeśli jednak nie… Lepiej umknąć, póki czas. Narażenie się odmową Albertowi Orłowskiemu właścicielowi wielopokoleniowego hotelu może mieć przykre w skutkach konsekwencje. Ojciec ma rozległe kontakty…

Panowie nie czekali i pośpiesznie skierowali się do wyjścia. Kordelia nawet podała im płaszcze i otworzyła drzwi, za którymi pojawił się ojciec.

– Panowie, a dokąd to?! Zaraz, chwileczkę. – Orłowski próbował zatrzymywać mężczyzn, ale obaj wymówili się pilnymi sprawami. Albert popatrzył na uśmiechnięte córki, choć to w Kordelię wymierzył palec wskazujący.

– Jak tym razem ich spłoszyłaś?

– Seksem z cioteczką Gabrielą.

– Szatan cię wychował, bo na pewno nie ja. – Energicznie ruszył do salonu.

– Szatan, który uparł się wydać córki za mąż, mimo że nie mają na to najmniejszej ochoty. – Kordelia nie miała sobie nic do zarzucenia. W ostatnie święta szalony plan ojca, by zeswatać jedną z nich z synem przyjaciela, udało się zrealizować, więc sukces zaostrzył jego apetyt i uparcie próbował ponownie. Przez ostatnie miesiące ojciec troił się i dwoił, by sprowadzić pod dach kawalera, który zaczaruje kolejną jego córkę.

– Nie wiem, o czym mówisz, mieliśmy omówić sprawy biznesowe. Poza tym, co to szkodzi, jakby którejś z was się spodobał – dodał. – Widziałyście Emilkę, ona promienieje szczęściem. Moja ulubiona córeczka jest zakochana i przy nadziei. – Albert tym bardziej chciał widzieć tak szczęśliwe wszystkie swoje córki.

– Twój wnuk będzie się nazywał Zygfryd – wtrąciła Kordelia, nim ojciec całkiem się rozpłynął ze wzruszenia.

– Co takiego?! Absolutnie, nie wrażam zgody.

– Nie tatko będzie decydował.

– Konrad, mój ulubieniec, nigdy by mi tego nie zrobił. To rozsądny mężczyzna i takich wam od roku próbuję znaleźć.

– Jednak tatko się przyznał. – Bibianna cmoknęła ojca w policzek, odprowadzając do ulubionego fotela.

– Będziecie miały dzieci, zrozumiecie moją troskę. – Nie zareagował, gdy Kordelia prychnęła. Była najbardziej niepokorna, obawiał się, że dla niej może nie znaleźć tak odważnego kawalera. Popatrzył więc na najmłodszą. – Moja Bibi, moja ulubienica, ty rozumiesz starego ojca, prawda?

Dziewczyna westchnęła, żałując, że wciąż musiała bronić swojej niezależności. Była rzemieślnikiem z talentem do tkania, uważała się za artystkę. Poświęcała się pasji, a przed miłością się wzbraniała. Kiedyś złamano jej serce.

– Poszukuję każdego dnia wyjątkowego mężczyzny, którego tatko by zaakceptował – wyznała z westchnieniem żalu, mając swoją strategię na matrymonialne zapędy ojca.

– Przyjmę każdego, którego wskażesz.

– Naprawdę, to tatko mnie zaskoczył, bo jest ktoś… Tatko spotyka się z nim czasem na kawie i kartach.

– Jedyny, z kim się spotykam, to Witek. Ale on jest w moim wieku?!

– Dojrzały mężczyzna i ojca przyjaciel – brnęła Bibianna. – Człowiek o mocnych zasadach i jestem pewna, że zaakceptowałby moją sztukę i zapewnił materialne bezpieczeństwo.

– Stop! Jednak nie każdego zaakceptuję. Może wstrzymajmy się z tym jeszcze. – Albert nie miał pewności, na ile to był fortel, a na ile prawda.

– Jak tatko sobie życzy.

Kordelia popatrzyła na siostrę z respektem, ponieważ podczas gdy ona rzucała dosadne komentarze, czasem cięła jak mieczem, jej młodsza siostrzyczka spokojnym głosem i niewinnym spojrzeniem potrafiła z łatwością postawić na swoim i jeszcze wzbudzić tym czułość.

Trzasnęły drzwi, po holu rozniosło stukot obcasów, po chwili do salonu weszła najstarsza z córek.

– Aurelio, dobrze, że jesteś, musimy się rozmówić. – Albert zerwał się z fotela i zmusił, by to córka w nim usiadła.

– Co tym razem? Zbliżają się święta i tatko znowu szaleje. – Pamiętała, że ojciec każdego roku miał niedorzeczne pomysły, by nadchodzące święta były wyjątkowe. Po śmierci mamy, która odeszła wiele lat temu i tuż przed wigilią, przestały ją z siostrami hucznie obchodzić. Ostatnie święta to zmieniły z powodu swatania ojca. Niedorzeczny plan wprowadził chaos w ich życie, jednak, o dziwo, spełnił swoje zadanie, ale też przywrócił magię świąt, za którą wszystkie siostry, jak się okazało, tęskniły.

– Właśnie pogoniłam dwóch adoratorów. Umówmy się, tatko szaleje przez cały rok – rzuciła Kordelia.

– To sprawa najwyższej wagi – upierał się Albert. – Doszły mnie złe wieści, moja panno, i ty za nie odpowiadasz. – Pogroził córce palcem tuż przed nosem.

Aurelia zdziwiona popatrzyła po siostrach, które zaskoczone wzruszyły ramionami. Była z nich najstarsza, zawsze odpowiedzialna i rozsądna, nigdy nie podejmowała pochopnych decyzji, by nie popełnić błędu. Starała się być przykładem dla młodszych sióstr i ich oparciem, gdy zabrakło ich matki.

– Pił coś tatko? – zapytała.

– Ja wyczułam alkohol – zaznaczyła Kordelia.

– Tatko na pewno dla zdrowotności – usprawiedliwiła ojca Bibianna.

– To nie ma znaczenia – zarzekał się Albert, by znowu dostać się do głosu. – Spotkałem się z przyjacielem i tylko odrobinę skropiliśmy gardła naleweczką. Ale! Odrobinę.

– Zaczynam wyczuwać kłopoty – mruknęła wymownie Kordelia, przysiadając na sofie.

– Po co domniemywać, zapytajmy wprost, czy ten przyjaciel ma syna? – zapytała z niewinnością Bibianna.

– Ma, ale to nie ma nic do rzeczy – bronił się, ale został zagłuszony przez kobiece głosy sprzeciwu. Zamachał jednocześnie rękami, by wymusić ciszę, co na nic się nie zdało. – Chodzi o jego żonę, którą ty, droga córko, będziesz reprezentować w sądzie! – zakrzyknął i tym wywołał milczenie.

– Zaraz, zaraz, czy tatkowi chodzi o Adelę Dobrzańską?

– Dokładnie o nią. Jak możesz rozdzielać wujostwo? Czy nie pamiętasz Bogdana, mówiłaś do niego „wujku” i siadałaś mu na kolanach. Nawet nosił cię na barana. Mówił, że wypiękniałaś.

– Może tatko został urobiony, ale ze mną się nie uda. – Aurelia gwałtownie wstała z fotela, patrząc na ojca wyzywająco. Dla Adeli, swojej nowej klientki była ostatnią nadzieją, a nie zamierzała jej zawieść.

– Oszalałaś?! Adela ma kolejny szalony kaprys i wciela go w życie, nie możesz brać w nim udziału. Córko, apeluję do twojego zdrowego rozsądku. Zrezygnuj, porzuć ten cel, po prostu się do tego nie wtrącaj.

– Nie mam najmniejszego zamiaru. Nie zrezygnuję.

– Zrezygnujesz! To ich małżeństwo, więc ich sprawa.

– Teraz i moja.

 

* * *

 

Emilia Rzepecka z domu Orłowska, druga w kolejności córka weszła do kamienicy, z której niedawno się wyprowadziła. Usłyszała podniesione głosy, ale tym się nie przejęła. W tym domu zawsze dochodziło do wymiany zdań, czasem ostrej, bo każdy walczył o swoje racje.

Ściągnęła kurtkę i czapkę, uwalniając krótkie ciemne włosy. Popatrzyła na obrączkę i uśmiechnęła się, przywracając piękne wspomnienia z minionego roku. Mimowolnie położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu, czując rosnące w niej życie.

– Co to za krzyki? – W wyśmienitym humorze weszła do salonu i ujrzała wszystkie siostry, były więc w komplecie. – Tatko znowu szaleje? Ach, ta przedświąteczna gorączka. – Zaśmiała się, podchodząc do ojca i całując go w policzek. Byli tego samego wzrostu, więc z łatwością spojrzała mu w oczy, o takim samym kolorze jak jej własne. – Cieszę się, że mam męża i tatko nie bierze mnie pod uwagę w swoich szatańskich planach.

– Córeczko, ukochana, ulubiona, tylko ty po mojej stronie, czy szatański plan nie stworzył z mojej duszyczki szczęśliwą i zakochaną mężatkę – szczycił się, ciesząc jej radością.

– Nie mogę zaprzeczyć, w końcu dzięki tatkowi poznaliśmy się z Konradem. – Wzruszyła ramionami, gdy siostry popatrzyły na nią sceptycznie. – Reszta jednak zależała od nas i to nie znaczy, że zadziała za każdym razem.

– Próbuję tylko wam upiększyć życie i przedstawić odpowiedniego kandydata. To wszystko z miłości i troski o waszą przyszłość. – Albert usłyszał mruczenie, co znaczyło, że żadnej córki nie przekonał. Zwrócił się więc do Emilii, szukając u niej wsparcia, bo pozostałe córki stanęły po stronie Aurelii. Były trzy przeciwko jednemu. – Emilko, wesprzyj ojca w potrzebie, przyjaciel błaga o ratunek, a chodzi o poważną sprawę, o miłość. Wieloletnią, odchowaną i wypieszczoną. Jego żona chce go zostawić, wręcz porzucić, nie wiadomo, na co i komu?

– Tatko przeinacza fakty – zastrzegła Aurelia, mając ochotę odruchowo zakrzyknąć: „Sprzeciw, wysoki sądzie!”. – Nie zgodzę się na oczernianie mojej klientki. Adela Dobrzańska zażądała rozwodu, bo mąż od wielu lat poświęca się pracy, zapominając o jej potrzebach i istnieniu. Żyje, jakby jej nie było.

– Ależ to niemożliwe i nigdy w to nie uwierzę. Od kiedy Adela daje o sobie zapomnieć? Toż to skaranie boskie, ale że mój przyjaciel chce dalej się z nią męczyć, co zrobić? Miłość. Aurelio, nie powinnaś się do tego wtrącać.

– Będę Adelę bronić przy sprawie rozwodowej – wyjaśniła Aurelia Emilii. – Nie zamierzam zrezygnować.

– Skoro Bogdanowi zależy na żonie, niech o nią walczy i na nowo zdobywa – poradziła Emilka, widząc w tym idealne rozwiązanie.

– Walczy, dlatego rozmawiam z twoją upartą siostrą – uściślił Albert. – Poprosił mnie, by zrzekła się tego zadania. Zrobi wszystko, by do rozwodu nie doszło. Aurelio, zmiłuj się nad ich miłością.

– Bogdan Dobrzański miał swój czas i go nie wykorzystał, ale nie mogę o tym mówić, to poufne sprawy mojej klientki.

– Ojcu własnemu nie powiesz? Tak cię wychowałem? – Albert ożywił się, chcąc dowiedzieć wszystkiego, by pomóc przyjacielowi. – No powiedz, co Adela ci nagadała na tego biedaka?

– Tatko jak nic pobiegnie z tym do Bogdana, a ja nie mogę zawieść zaufania Adeli.

– Od razu pobiegnę – bagatelizował. – Ja tylko pytam z niezdrowej ciekawości.

– Nie powiem ani słowa i nie zrezygnuję.

– Opamiętaj się, duszyczko. Bo jak to będzie wyglądać przy świątecznym stole? No ja się pytam, jak?

– Czyim stole? – zapytały jednocześnie wszystkie siostry.

– Naszym stole! Nie wspomniałem? – zapytał, udając zaskoczonego. – Zaprosiłem Dobrzańskich na święta. – Albert cofał się do drzwi, niestety córki zamknęły mu drogę ucieczki.

 

* * *

 

– Zaprosił ich tatko na święta, rozumiem, że tak z niezdrowej ciekawości? – rzuciła Kordelia.

– Adela nic o tym nie wie, Bogdan wyraził jedynie własną zgodę – sprostowała Aurelia.

– Siostrzyczki, przecież Dobrzańscy mieli dwóch synów – wtrąciła ubawiona Emilka, przeczuwając, na co się zanosi.

– Tatko po prostu jest niemożliwy! – Bibianna powiedziała to, o czym każda z sióstr pomyślała.

– Tylko pomagam w potrzebie przyjacielowi – upierał się Albert. – W święta wygaszają się zwady i człowiek dąży do zgody.

– Przy okazji tatko załatwi własne szatańskie interesiki – zgadywała Kordelia.

– Przecież niczym wam nie grożę, tak? Po co tyle krzyku? – Cofał się i po chwili ponownie siedział w fotelu, a nad nim stały córki. Tylko jedna się uśmiechała, reszta patrzyła podejrzliwie.

– Który nie ma żony, może obaj? – dopytywała Bibianna.

– Nie wiem. Czy mnie obchodzą prywatne sprawy ludzi? – wypierał się Albert nieudolnie.

– Tatko coś kręci. – Emilia bawiła się przednio, głośno zaśmiewając. – Jak nic, siostrzyczki, czekają was kolejne miłosne manewry. – Sama nie narzekała, dzięki nim poznała smak prawdziwej miłości i była szczęśliwa.

– Tatko niech sobie nawet nie żartuje – naciskała Aurelia.

– O niczym nie wiem. – Albert trzymał się, choć wcale nie dzielnie.

– Dwóch chce nam tatko wcisnąć na mężów? – dopytywała Bibianna.

– Tylko jeden jest wolny – rzucił od niechcenia Albert, bo już nie potrafił dłużej zaprzeczać.

– Młodszy był mazgajowaty, a starszy… – Kordelia szerzej otworzyła oczy, gdy wspomnienia napłynęły zwartą falą.

– Starszy był nieznośny – zakończyła za nią Aurelia.

– No to… Ten starszy – mruknął Albert, żałując, że niewiele pamiętał z młodzieńca. – To szanowany prawnik, z licznymi sukcesami. Bogdan jest z obu synów tak samo dumny. No więc… ten starszy przyjechał do Gdańska, by reprezentować ojca w tej niedorzecznej rozwodowej sprawie. Nie kręćcie głowami, przecież go znacie, znałyście, kiedyś nasze rodziny spotykały się na różnych uroczystościach – przypominał. – Przecież razem się bawiliście, broiliście, tak, tak było!

– Niech tatko wybije sobie z głowy swatanie – zagroziła Kordelia, nie podzielając zachwytu ojca.

– Czy naprawdę musimy przez to przechodzić? I to jeszcze w święta? – Aurelia widziała, że ojciec już się nakręcił.

– Nie wiecie, jak to jest być rodzicem, troskliwym, który martwi się o ukochane córeczki i po nocach nie śpi – lamentował Albert.

– Słyszałam, jak tatko nie śpi, chrapanie niesie się po korytarzu przez całą noc – wytknęła Kordelia.

Albert mruknął niezadowolony.

– Duszyczki, przecież do niczego was nie zmuszam.

Bibianna przysiadła przy ojcu i chwyciła go za rękę.

– Tatko, wszyscy słyszeli o zakładach i oby więcej się to nie powtórzyło, bo inaczej powiem naszej cioteczce, że tatko brał w nich udział.

Albert nie spodziewał się takiego nacisku po najmłodszej, zakłady ruszyły nie z jego inicjatywy, on tylko postawił na jedną z córek, uśmiechnął się, bo trafił, ale szybko spoważniał, widząc spojrzenia swoich ukochanych kobiet.

– Ale święta będą takie jak ostatnio, wyjątkowe? – dopytywał odrobinę urażony, że jego pomysł został storpedowany.

– Jak tatko będzie grzeczny, ale jak widać, się nie zanosi. – Kordelia wywróciła oczami.

– Będą tatki ulubione dania – zapewniła Aurelia.

– Tylko powinniśmy losować głównego organizatora – zasugerowała Bibianna.

Kordelia szybko chciała się z tego wymiksować. Z gotowaniem było u niej jak z miłością, po prostu nie po drodze. Popatrzyła znacząco na Aurelię.

– Mnie wykreślcie, w ostatnie święta pełniłam tę funkcję, teraz oddam „fartuch” którejś z was. – Aurelia popatrzyła po siostrach. – Maria na pewno pomoże, ale nie liczcie, że nas wyręczy. – W święta w kamienicy nie mogło zabraknąć teściów Emilii, zwłaszcza Marii, która na nowo pomogła im odtworzyć klimat cudownych świąt.

– Tym razem ja się tym zajmę – zdecydowała Emilia, głaskając się po brzuchu. – Muszę w tym uczestniczyć, dla synka, dla naszej przyszłej rodzinnej tradycji, którą go zaczaruję. Trzeba tylko nasz świąteczny stół urozmaicić.

– Emilio, żadnych ośmiorniczek, żadnych zwłok z wody, no, jedynie karp – naciskał Albert, znając słabość córki do kuchni śródziemnomorskiej, za którą on nie przepadał.

– Kuchnia śródziemnomorska, ale w wydaniu świątecznym z dominacją ulubionej kuchni polskiej, tatki ulubionej.

– Moja kochana Emilka, nosząca pod sercem mojego pierwszego wnuka, ty jedna liczysz się z uczuciami ojca, ty jedyna – zachwalał, przytulając córkę i patrząc na pozostałe kobiety z naganą.

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

 

Docisnął gazu i przyśpieszył, po chwili wyprzedzając wlokące się przed nim auto, a nie lubił, gdy cokolwiek go spowalniało. Skupiony na drodze, zmieniał biegi, by poczuć przyjemność z prowadzenia auta.

Gdańsk przywitał go deszczem, mocząc ulice i przemykających chodnikami przechodniów. Wjechał w Jaśkową Dolinę, gdzie na jednej z ulic mieścił się jego rodzinny dom, bardziej przypominający pałacyk. Dookoła było kilka willi z końca dziewiętnastego i pierwszej połowy dwudziestego wieku w stylu podmiejskich pałacyków, odnowionych, ale z zachowaniem dawnej architektury.

W zacisznej i zalesionej uliczce wiatr zrywał z drzew liście, rozganiając je w różne strony. We wgłębieniach ulicy tworzyły się minikałuże, woda marszczyła się od uderzeń kropel.

Zaparkował obok wysokiego muru, nad nim wznosiła się wieżyczka ze szpiczastym dachem. Wysiadł, przyglądając się otoczeniu. Wiatr chłodził podmuchami, więc postawił kołnierz płaszcza i ruszył do furtki. Skorzystał z własnego klucza.

Wszedł do domu, słysząc dochodzącą z salonu muzykę, po cichu ściągnął płaszcz i udał się w tamtą stronę. Zatrzymał się w drzwiach, obserwując matkę, która nieruchomo wpatrywała się w skąpany w deszczu ogród. Trzymała spodek w dłoni, w drugiej filiżankę, aromat kawy wypełnił salon.

Adela Dobrzańska miała idealnie uczesane krótkie włosy w modnym odcieniu blond. Na twarz położyła delikatny makijaż, a strój – biała koszula i jasne materiałowe spodnie, dodawały jej klasy, zawsze lubiła wyglądać nienagannie, nawet w domu.

– Mamusia coś zamyślona – wyszeptał do jej ucha, wcześniej cicho się podkradłszy. Musiał się pochylić, bo Adela była niższa od niego o ponad głowę.

– Wiktorze. – Drgnęła zaskoczona. Obejrzała się i spojrzała na syna z naganą. Był jej pierworodnym, ale nigdy nie wiedziała, co kryje się w jego odziedziczonych po niej zielonych oczach. – Kiedy się tego oduczysz? Tego skradania? Wiesz, że mam swoje lata i o zawał nietrudno. – Syn uśmiechnął się szelmowsko. Podała mu filiżankę z kawą, robiąc to automatycznie, nie pierwszy raz. Ominęła go i usiadła na sofce. Domyślała się powodu wizyty syna.

Wiktor dopił kawę, która smakowała wybornie. Odstawił filiżankę na szklany stolik i usiadł po przeciwnej stronie na miękkiej kanapie. Przez chwilę tylko oboje się obserwowali.

– Matko… – zaczął z powagą, a na jego ustach błąkał się uśmiech.

– Synu… – rzuciła wymownie Adela, nie nabierając się na jego zuchwałą aparycję.

– Wiesz, dlaczego tu jestem.

– Oczywiście, żeby mnie przeprosić za to, że stanąłeś po stronie ojca, a nie ukochanej matki. To ja zmieniałam twoje pieluchy i wycierałam twój zasmarkany nos!

– Jestem wdzięczny po grób, dlatego twoje dobro ma dla mnie priorytetowe znaczenie.

– Nie trudź się, nie zrezygnuję z rozwodu z twoim ojcem.

Wiktor przeczesał ciemne włosy i zmienił miejsce, przysiadając przy matce.

– Wiesz, że oboje stawiacie mnie w niekomfortowej sytuacji.

– Och, naprawdę? Bo świat kręci się tylko wokół ciebie, synku.

– Zawsze tak sądziłem. – Zaśmiał się, gdy prychnęła. Brakowało mu ich wspólnych rozmów. – Przyjechałem specjalnie w waszej sprawie, bo ty postanowiłaś rozwalić naszą rodzinę.

– Twój ojciec miał w tym duży udział. – Z uniesioną brodą Adela popatrzyła w okno.

– To mężczyzna, jak każdy, w oczach kobiety człowiek popełniający liczne błędy – bagatelizował.

– O jeden błąd za dużo.

– Ale w święta?

– Robię sobie prezent. Poza tym, jakie to święta? Zawsze wszystko na mojej głowie. Nikt tego nie docenia, nawet ty, ostatnio przyjechałeś dopiero w pierwszy dzień świąt.

– Miałem dużo pracy i…

– I w ten sam dzień wyjechałeś. Ulepiłam twoje ulubione pierogi, upiekłam makowca i co? Na zmarnowanie. Dominik tym razem jedzie do rodziny żony, a ojciec jak zawsze ma to w nosie. Nie mam dla kogo wyprawiać świąt.

– Gdybym mógł zostać…

– Jakbym słyszała ojca. Twoje pokrętne tłumaczenia na mnie nie działają.

– Bądź rozsądna.

– Nie chce mi się, za stara jestem i chcę jeszcze pożyć w szczęściu i miłości – podkreśliła z uporem. – I co zrobisz, synu, który sprzeniewierzyłeś się własnej matce.

– Zawsze jestem po twojej stronie i wiem, co jest dla ciebie najlepsze. Kiedy ja byłem dzieckiem, ty mi to wmawiałaś, teraz moja kolej się odwdzięczyć.

– I to ja cię wychowałam, na własnej piersi tuczyłam.

– Mamusiu. – Pocałował ją w dłoń, a ona mu ją wyrwała.

– Nie tym tonem. – Odwróciła wzrok, czując, że rozbudzi jej wyrzuty sumienia.

– Jestem tu, by pokazać ci konsekwencje, których nie bierzesz pod uwagę.

– Wszystko dokładnie przemyślałam.

– Kobieta w wieku sześćdziesiątki…

– Pięćdziesiąt plus i tego się trzymajmy!

– Zaokrągliłem – rzucił, udając, że niespecjalnie. – Dobrze, kobieta w twoim wieku sama będzie czuła się nieszczęśliwa.

– Nie będę miała na to czasu. Mam dalekosiężne plany… Może uda się spotkać mężczyznę, który pomoże mi je zrealizować? Doceni, że jestem?

– Ojciec cię docenia.

– Raczej nie znosi, dlatego woli czas spędzać w pracy.

– Matko, kogo będziesz tak besztać jak nie ojca, bez tego nie wytrzymasz. Nowy kandydat do twojego serca ucieknie w popłochu. Moja dobra rada, jeżeli masz już odchowanego faceta, to trzymaj się go, lepszego worka treningowego dla swoich skrajnych emocji nie znajdziesz.

– Może czasem nie traktowałam go ulgowo, ale tylko dlatego, by zaczął mnie doceniać i usłyszał o moich potrzebach. Miał szansę, ale tego nie wykorzystał, dlatego rozwód.

– Czas na drugą szansę i kolejne otwarcie.

– To już było.

– To trzecie, aż do skutku. Ojciec nadal cię kocha.

– Dziwnie to okazuje. Wiem, że powiesz wszystko, by mnie przekonać, ale nic z tego, synu. Twojemu ojcu jest ze mną wygodnie, przyzwyczaił się, ale ja potrzebuję czegoś więcej. Mówiłam mu to tyle razy, ale jak zwykle mnie nie słuchał.

– Zawsze miałaś dużo do powiedzenia. Przyznaj, nie sposób za tym słowotokiem nadążyć.

– Uwolnię się od twojego ojca i wtedy zobaczy, jak to jest bez mojego słowotoku.

– Zrobimy z ojcem wszystko, by nie pozwolić ci odejść. Widzisz, ojciec będzie walczył o ciebie.

– Niech odpuści, bo i tak postawię na swoim. Jestem jeszcze młoda i zamierzam się dobrze bawić, zamiast siedzieć z dziadem, który mnie nie dostrzega.

– Matko, zmądrzej.

– Nie życzę sobie takiego traktowania.

– Ojciec zatroszczył się, żeby nikt odpowiedni cię nie reprezentował, zostałaś sama, a ja nie przyłożę ręki do rozpadu naszej rodziny i waszego małżeństwa.

– Mam kogoś, kto mnie nie porzuci tak ja ty. Kogoś, kto stanie murem przy moim boku. – Ubolewała, że obaj synowie stanęli po stronie ojca, zawsze była w mniejszości, żałując, że nie urodziła córki.

– Ojciec miał to wczoraj załatwić. – Wiktor zdziwił się, że ojciec tego nie potwierdził.

– Nic nie załatwi, to osoba, która nie da się przekupić, podejść ani zbałamucić, co jak wiemy, masz w swoim niecnym repertuarze.

– Chodzi o kobietę? – Wiktor się zainteresował.

– Profesjonalistkę, która będzie mnie reprezentować. Utrze wam te wasze zarozumiałe nochale. – Adela ucieszyła się swoją przewagą.

– O kim dokładnie mówisz?

– O jednej z córek Orłowskiego. Została obrońcą z powołania i zamiłowania, udziela też darmowych porad, czasem w naprawdę trudnych sprawach. To czysta i nieskażona dusza, czego o tobie, mimo że jesteś moim synem, nie mogę powiedzieć.

– Orłowskie? – Wiktor momentalnie znalazł w pamięci właściwe kadry wspomnień. Miał naście lat, gdy po raz pierwszy poznał siostry Orłowskie. Był wyrośniętym dzieciakiem chętnym do psot, lubił, gdy wiele się działo. Rodzice urządzili wielką fetę i sprosili mnóstwo gości. Jego młodszy o dwa lata brat, wolał grzecznie siedzieć w kącie i bawić się klockami, a on nudził się niemiłosiernie do czasu, aż na przyjęcie zawitały cztery siostry. Przywitał się z jedną, ale go zignorowała, kolejna pokazała język, następna się z tego zaśmiała, a najmniejsza o blond włosach uśmiechnęła i wyciągnęła do niego ręce, że nie sposób było odmówić i nie unieść wysoko. Później wydarzył się ciąg niefortunnych zdarzeń, za co dostał długą karę.

– A która dokładnie?

– Więc je pamiętasz.

– Trudno te cztery cuda zapomnieć. – Zaśmiał się.

Adela westchnęła z nostalgią, dobrze pamiętając, jak kiedyś Wiktor i córki Alberta doprowadziły jej przyjęcie do ruiny, wiedziała, że duży udział miał w tym jej syn.

– Aurelia stanie u mojego boku.

– To będę musiał złożyć jej wizytę.

– Nie złamiesz jej, a tym bardziej nie przeciągniesz na swoją stronę.

– To wyzwanie, matko? Wiesz, że chętnie takie podejmuję.

– Kto takiego diabła wychował?

– Jak to, kto? Prawdziwa diablica.

– Jak nic, wdałeś się w ojca.

– Nie bagatelizowałbym mamy zasług.

– Najlepiej trzymaj się od Aurelii z daleka i zatroszcz o ojca, skoro ci bardziej na nim zależy. Teraz zejdź mi z oczu i tak niczego tu nie ugrasz.

– Do ukochanego syna takie słowa?

– Uciekaj, diable wcielony. – Adela dała się mu cmoknąć w policzek i patrzyła, jak zadowolony wychodzi z salonu. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na uśmiech. Miała do Wiktora słabość i mimo złości chciała przygładzić jego ciemne włosy i przytulić, choć to dorosły mężczyzna.

Podeszła do okna, czując niepewność. Jej najstarszy syn był tak przebiegły i cwany, że bała się, co wymyśli, by jak zawsze postawić na swoim. Była dumna z jego kariery, choć czasem nie dopytywała, jak nią kierował, robiła to dla swojego spokojnego snu. Dawno temu poważnie narozrabiał, wtedy razem z mężem podjęli decyzję o wysłaniu go poza Gdańsk, padło na Warszawę. Z daleka od domu rozpoczął studia, a po nich postanowił zostać w stolicy.

Decyzja o rozwodzie zaważy na życiu ich rodziny, ale musiała pomyśleć o sobie, o swojej samotności, monotonii życia, która ją męczyła. Z Bogdanem kiedyś planowała się zestarzeć, ale czegoś zabrakło, coś się dawno wypaliło. Bogdan Dobrzański był idealnym dla niej mężczyzną, choć na początku nic tego nie zapowiadało.

 

 

 

 

 

 

 

 

Adela czuła ciepły blask płynący z kominka, zapach palonego drewna wymieszanego z aromatem kawy i cynamonem. Popatrzyła w okno kawiarni, na zasypane śniegiem miasto. Święta były coraz bliżej i tym samym świąteczny bal, a ona wciąż nie podjęła ważnej decyzji.

Popatrzyła na chłopaka siedzącego na wprost niej przy stoliku. Do wyglądu mężczyzny nie mogła się przyczepić, był nawet przystojny, ale czegoś mu brakowało, w dodatku jego przychylność wręcz ją odstraszała. Przestała nawet wsłuchiwać się w jego monolog składający się głównie z pochwał jej zniewalającej urody. Nie wiedziała, co jest z nią samą nie tak, bo kolejny chętny, by uwieść jej nieposkromioną duszę, działał jej na nerwy.

– Nie jestem tobą zainteresowana – przerwała mu, słysząc, już któryś raz o zielonych oczach, które miały odcień szmaragdu. – Odpuść sobie te zaloty, nic z tego nie będzie.

– Adelo, ale mi tak bardzo zależy. Gdy tylko usłyszałem, że potrzebujesz partnera na…

– Nie traćmy czasu, musisz iść, za chwilę jestem z kimś innym umówiona.

– Chcesz się mnie pozbyć? – zapytał zaskoczony.

– I to najlepiej teraz.

– Spełnię każde twoje marzenie, tylko, Adelo, daj nam szansę.

– To jest moje marzenie, byś sobie poszedł. Przykro mi, możemy zostać… znajomymi. – Adela wysłuchała żalów chłopaka i odetchnęła, dopiero gdy opuścił kawiarnię.

Odchyliła się na oparciu krzesła, dotknęła gałązek choinki, które wczepiły się w jej gruby sweter. Delikatnie uwolniła igiełki i nachyliła się, delektując zapachem. Zielone drzewko było prawdziwe i pachniało lasem, przywracało miłe wspomnienia, gdy z rodzicami poszukiwała takiego w lesie. Uśmiechnięta uniosła wzrok i dostrzegła mężczyznę, który się w nią wpatrywał, siedział przy stoliku sam tuż za choinką. Speszona ukryła się ponownie za drzewkiem i jego wzrokiem.

Popatrzyła w okno, wyczekując kolejnego kandydata, mając nadzieję, że przynajmniej ta randka w ciemno przyniesie odpowiedź na najważniejsze pytanie, czy znajdzie partnera na świąteczny bal? Koleżanki już dawno umówione i gotowe wyczekiwały wyjątkowej nocy, tylko ona miała problem, bo wciąż była sama. Obiecały jej pomóc i tak siedziała w kawiarni, czekając na kandydatów, których miały jej podesłać. Było to ryzykowne, bo niektórych już znała, a już wcześniej skreśliła. Nadal jednak liczyła, że trafi na tego jedynego i wyjątkowego, który spełni jej wymagania.

Dłużyło się jej, herbata z pomarańczą i goździkami nie smakowała tak dobrze, gdy ostygła. Delikatnie odchyliła się, by spojrzeć na stolik za choinką. Mężczyzna uniósł głowę i ponownie spotkali się wzrokiem. Złapana na gorącym uczynku uśmiechnęła się, czując, że zachowuje się jak prowincjuszka, która nigdy nie widziała przystojnego mężczyzny, bo urodziwy to on był i to bardzo. Ciemne oczy, ciemne włosy i nawet ubranie miał ciemne. Męska twarz wyrażała spokój, ale za tym wzrokiem kryło się coś więcej.

Przy jej stoliku zatrzymał się chłopak, wysoki i szczupły, i zmierzył ją natarczywym spojrzeniem, co zupełnie jej się nie spodobało.

– No przystojny to ty nie jesteś – rzuciła z rozczarowaniem, bo poczuła, jakby to on decydował, czy z nią iść na bal, a nie odwrotnie.

– Adela Dobrzańska, tak? Ty też wcale ładna nie jesteś. Nie pójdę z tobą na bal, chyba że ładnie poprosisz.

– Nie poproszę i nawet nie chcę znać twojego imienia.

– Dobrze, bo nie zamierzam się przedstawiać. – Skłonił się z grymasem ironii na twarzy i opuścił kawiarnię.

Adela oparła łokcie o stół i wzięła twarz w dłonie zrezygnowana. Kolejny kandydat okazał się niegodny jej uwagi, a tym bardziej jej zaproszenia na bal. Zmartwiła się, bo miała tylko cztery spotkania i właśnie zakończyło się ostatnie.

– Przepraszam, czy mogę?

Usłyszała głos i podniosła wzrok, przed nią stał mężczyzna z sąsiedniego stolika.

– O co chodzi? – Zabrała łokcie ze stołu i wyprostowała, a jej cała uwaga skupiła się na jego oczach.

Nieznajomy przysiadł na krześle, a jego twarz wyrażała zatroskanie.

– Słyszałem pani… rozmowy.

– Chyba nieładnie jest podsłuchiwać?

– Bardzo nieładnie, ale nasze stoliki ustawiono dość blisko, tylko choinka nas oddzielała, a to słaba zapora dla niosącego się głosu, więc chciałem czy nie, samo wpadło do ucha – przyznał ze skruchą.

– Jak już pan usłyszał, to co?

– Okrutnie potraktowała pani tych… zalotników.

– Czy pan chce mi zwrócić uwagę? – zapytała butnie. Miała ponad dwadzieścia lat, a mężczyzna wydawał się o kilka lat starszy, lecz nie zamierzała mu ustępować. Babcia zawsze jej mówiła, że trzeba bronić swojego zdania jak granic, i nie ustąpić dla zachowania porządku w świecie.

– Ależ skąd, ja w pokojowych zamiarach. Chodzi o to, że wyczułem, że jest pani biegła w relacjach damsko-męskich.

Adela poprawiła się na krześle, bo nie zamierzała zaprzeczyć, by sobie umniejszać. Milcząc, kiwnęła tylko głową, co nie było do końca prawdą.

– Mam z tym kłopot, nie idzie mi tak dobrze, jak by mi zależało, a dowodem na to jest fakt, że umówiłem się z piękną kobietą, a ona wystawiła mnie do wiatru.

– Widocznie nie była panem zainteresowana. Przykro mi – dodała, by złagodzić przekaz.

– Nie musi być pani przykro, bo to mój problem, ale mogłaby mi pani pomóc? Co powinienem zrobić, by okazała mi zainteresowanie i dała szansę?

– Mam uczyć dorosłego mężczyznę sztuki uwodzenia?

– Tylko odpowiednio doradzić, jest pani piękna i widziałem stado wielbicieli, pewne przebiera pani w nich jak w ulęgałkach. Tylko że cały czas coś się pani nie podoba.

– Sugeruje pan, że jestem wybredna?

– Ależ skąd tylko trochę… niezdecydowana.

Adela zmierzyła go podejrzliwym wzrokiem. Nieznajomy wydał jej się skromny i spokojny.

– Bo komplementy to nie wszystko, wygląd też, i charakter, nawet majętność. Musi być to… coś. – Adela niezmiennie wyczekiwała tego czegoś, próbując poczuć to „coś”, co ludzi przemieniało w szczęśliwych, a powodem wydawała się druga osoba. Zawsze ambitna i mająca swoje zdanie, była ciekawa wielu dziedzin życia, a sfera miłosna była dla niej zupełnie niedostępna. Gdy wiele jej koleżanek planowało śluby, wyczekiwało pierścionka, ona niezmiennie poszukiwała.

– „Coś”, czyli? – dopytywał, patrząc jej w oczy, wyczytując z nich lekki popłoch.

– Coś wyjątkowego, co na dłużej zatrzyma nas przy tej drugiej osobie – wybrnęła zwięźle, mając nadzieję, że przekonująco. – Jest pan zakochany?

– Na zabój. Tylko ona mnie ignoruje. Czy mogłaby mi pani doradzić?

– Właściwie to muszę już iść.

– Proszę poczekać, nie uciekać, bo ja bardzo potrzebuję kobiecego punktu widzenia.

Adela narzuciła płaszcz i zatrzymała w drzwiach kawiarni, nie wiedząc, co zrobić. Mężczyzna wydawał się taki bezradny. Z jednej strony poczuła, że chciała się z nim spotkać, a z drugiej, że nie powinna, bo dlaczego?

– Nie będę pani zatrzymywał, ale może jutro o tej samej porze w parku Oliwskim? Będę czekał.

Adela nie odpowiedziała, bo nagle zabrakło jej słów. Wybiegła z kawiarni i wmieszała się w tłum wypełniający uliczki starego miasta. Od jarmarku unosiła się radosna atmosfera zbliżających się świąt. Poczuła, że się uśmiecha, ale zarzekała się, że do żadnego parku jutro się nie wybiera.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Dorota Milli, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: Emotion Media

Zdjęcie na okładce: © JenkoAtaman / Adobe Stock

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: „DARKHART”

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-426-3

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.