Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uparta i zadziorna Wiktoria Popławska pragnie spokojnie prowadzić swoją restaurację „Kotwica” i cieszyć powrotem ukochanych sióstr do Dziwnowa. Niestety dawne tajemnice, złe decyzje i przystojny policjant - Edwin Gajda, który zadaje wiele pytań, nieustannie burzą jej spokój.
Lilianna i Alwina próbują odkryć sprawcę dawanej zbrodni i sekret wyspy, który ciąży nad przyjaciółkami. Tylko Wiktoria nie chce ujawnienia prawdy.
Być może jednak przyjdzie dzień, gdy będzie musiała zmierzyć się z przeszłością i otworzyć się na miłość.
Czy Dziwnów i jego mieszkańcy pozwolą na ujawnienie dawnych tajemnic?
Piękna opowieść o przeszłości wpływającej na teraźniejszość, o miłości zwalczającej uprzedzenia i tajemnicach, które czekają na ujawnienie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 414
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Najlepszej przyjaciółce Monice I.
[…] jeśli chce się poznać jakiegoś człowieka,
to należy podchodzić do niego ostrożnie i wielce delikatnie,
by nie omylić się i nie wpaść w uprzedzenie,
którego później bardzo trudno się jest wyzbyć.
Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara.
PROLOG
Zadudniło jej w uszach. Słyszała swój przyśpieszony puls, tło dźwięków zniknęło. Opadła na ziemię i przytuliła się do jej chłodu, czując przepływające dreszcze zimna. Nieprzyjemny dotyk był jednak bezpieczny, chciała wtopić się w niego, wtłoczyć w ciemności napływających fal nocy. Pragnęła zniknąć, ulotnić się na wietrze, choć jej oczy wciąż były otwarte, a ciało zastygło w oczekiwaniu. Wyczuła zapach rosy, wilgotnego runa, ostrych traw i krzaków wbijających się w jejciało.
Wytężała wzrok, by pochwycić niewyraźne kształty, zobaczyć to, co maskowały cienie. Proboszcz krzyczał, jego jazgotliwy głos poznałaby wszędzie. Odczuła niechęć, obrzydzenie, ale mimo to nie ruszyła się, bojąc się zrobić jakikolwiek hałas.
Na karku poczuła zimny dotyk wiatru, odwróciła głowę w panice, ale zachowała ciszę. Lili chciała do niej dołączyć, a nie mogła jej na to pozwolić. Wyczuła, że wydarzy się coś złego, od dziecka nauczyła się przewidywać zagrożenie. Rozchodziło się w powietrzu, w drżeniu głosu, w nieprzyjemnych, piskliwych tonach.
Odepchnęła przyjaciółkę, a sama zawahała się, pragnąc spojrzeć tylko raz, ostatni, na kilka sekund. Czerwone krople krwi, dudnienie w uszach, które jak wystrzał do startu zmusiło ją do ucieczki. Biegła, by się schować, ukryć, jak wtedy, gdy była mała. Musiała się schronić, ocalić, uwolnić. Koszmar mieszał się z przeszłością. Rodzinny dom pełen pułapek, bezradność, samotność. Wiedziała, że musi milczeć. Czy w końcu nie tego uczyli ją rodzice?
1
Przypominał krew. Rozlany malinowy sok płynął w kanalikach fugi i barwił na czerwono jasne kuchenne płytki. Wiktoria ocknęła się z wizji, która zazwyczaj pojawiała się w urywkach, kadrach wspomnień. Nigdy nie pozwoliła jej odejść.
Posprzątała bałagan, dokończyła przygotowywanie gofra, posypując go owocami, polewając mgiełką bitej śmietany i kroplami truskawkowego soku. Mały rytuał rozpoczynającego się letniego dnia, jednego z wielu, które powoli przeminą, gdy nadejdą jesienne wiatry i chłody. Teraz jednak delektowała się chwilą.
Wyszła do ogrodu i usiadła na huśtawce popychanej wiatrem, wsłuchała się w jej ciche skrzypienie. Zapatrzyła się w niebo i obłoki uformowane w różne kształty. Błękitna połać jaśniała z każdą chwilą, rozświetlona promieniami wschodzącego słońca. Przez kilka minut miała czas dla siebie, na przygotowanie się do dnia pełnego pośpiechu i wrażeń. Delektowała się bliskim zapachem szumiącego morza i smakiem własnoręcznie przygotowanego gofra.
O jej nogi otarła się miękka sierść, która połaskotała odsłoniętą skórę. Uśmiechnęła się i zanurzyła rękę w brązowych lokach swojego towarzysza. Łasuch przyszedł się przywitać. Śmiejące się oczy patrzyły na nią z miłością, język zwisał z uroczego pyska, a jego właściciel głośno sapał.
– Długo spałeś. Może powinnam nazywać cię Śpioch, a nie Łasuch. – Wiki oderwała kawałek ciasta i podała psiakowi. Wiekowy golden retriever z brązową sierścią połyskującą w promieniach słońca w mgnieniu oka pożarł gofra, licząc na więcej. – Czyli z ukochanych drożdżówek przechodzisz na gofry? – Poczuła jego chropowaty język na dłoni, wiedziała, że jest manipulowana, ale podzieliła się deserem z czworonożnym przyjacielem.
Patrzył na nią z miłością i tyle jej wystarczyło. Nawet nie chciała myśleć o tym, co musiał makabrycznego przejść, zanim się spotkali. Leżał wtedy na starym kocu, porzucony, zostawiony, mimo że wokoło było sporo innych zwierząt i kręcących się ludzi. Nie trzymano go w klatce, nie było dla niego miejsca, lecz on sam nie wykazywał ochoty na ucieczkę, nawet na spacer. Później dowiedziała się dlaczego.
Przepłoszyła obraz jego smutnych oczu, nie chciała wracać do tamtych obrazów, łamiących jej serce na pół. Wolała patrzeć na to, jak Łasuch wrócił do życia, jak się nim cieszył i celebrował je, może w wolniejszym tempie, ale w swoim ulubionym.
Nietypowa para siedziała w zacisznym ogrodzie, wsłuchując się w nawoływania wiatru. Na niewielkiej przestrzeni zieleniła się trawa, stał stół z krzesłami i huśtawka, która wprowadzona w ruch jak kołyska wyciszała zmysły, pozwalając odpocząć, wyciszyć i wyłączyć się z pośpiesznego świata.
Wiki rozejrzała się, podziwiając to, co udało jej się stworzyć. Nie było wiele przestrzeni: surowy ogród z trawą i kawałkiem żywopłotu, jeszcze miejsce na parking, jej samochód, który nie był najnowszym kabrioletem, tylko furgonem po przejściach. Co dzień mierzył się z rdzą i każdym kilometrem do pokonania, ale był jej i nigdy nie odmówił współpracy. Najważniejsze było jednak to, że był to jej ogród, jej auto i jej dom, który z trudem, ale i odwagą udało jej się stworzyć. Chciała, by był radosny, spokojny i bezpieczny, miejsce, w którym znajdzie schronienie. Dokonała tego i gdy przez jakiś czas wydawał jej się pusty i za cichy, szybko to minęło, kiedy tylko pojawiły się jej przyjaciółki – samozwańcze siostry z domu dziecka.
Przysięgały, że po dziesięciu latach wrócą do Dziwnowa, spotkają się i złączą swoje losy, choć na chwilę. Wiki marzyła, że na zawsze. Były jej rodziną, jedynymi bliskimi, którym ufała. Rozumiały ją i akceptowały z całym bagażem, jaki nosiła, opuszczając rodzinny dom.
Wiki nie mogła uwierzyć, że tak wiele się zmieniło. Od spotkania przy wyspie minęło kilka tygodni, a przemiany, jakie się w niej dokonały, wyraźnie można było odczuć. Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Czekała, co jeszcze może się wydarzyć.
Czas chowania głowy w piasek powoli się kurczył, pojawiały się pytania, coraz częściej siostry patrzyły w jej stronę, czekając na odpowiedzi. Nie naciskały, ale wyczuwała ich niecierpliwość, która zmusi ją do zwierzeń. Lilianna pozbyła się swojej niepewności i odważnie patrzyła w przyszłość, tak samo Alwina. Wiki wciąż zastanawiała się, czy i jej pomoże rozliczenie się z dawnych uczynków i decyzji. Czy ponowne przeżywanie tamtych koszmarnych chwil uwolni ją od brzemienia porzucenia i nieufności?
Usłyszała tłukące się o siebie garnki i zaśmiała się pod nosem. Kucharz Marcin zaczynał pracę i tradycyjniegłośnym łomotem dawał jej znać o swoim pojawieniu się. Kolejny rytuał rozpoczynającego się dnia musiał zostać spełniony. Mocna kawa i pogaduchy o wyzwaniach dnia, współpracownikach i – najważniejsze – o niosących się po mieście plotkach, w których oboje się lubowali. Wiki lubiła słuchać nowinek, a Marcin uwielbiał się nimi dzielić, idealnie się uzupełniali.
Wstała i przeciągnęła się, a jej twarz ozdobił uśmiech. Była gotowa, mogła przenosić góry. Blisko siebie miała siostry, przyszywanych szwagrów i Marcina, wsparcie, którym los ją zaskoczył. Nie była już sama, czuła dziwną wdzięczność, nienamacalne dobro, które i na niej odcisnęło swój ślad.
Ostatni raz zerknęła na błękit nieba i słońce z każdą chwilą mocniej rozgrzewające odsłoniętą skórę. Postanowiła, że upiecze sernik. Będzie biegać pod nogami kucharza, a on będzie przez to marudził. Obydwoje kochali wspólne gotowanie.
***
Otaczał ją chaos mnóstwa rzeczy, poustawianych gdzie tylko się dało przedmiotów. Różnorodność – to definiowało niewielkie biuro na tyłach restauracji, znajdujące się blisko wyjścia do ogrodu.
Wiktoria Popławska jak w każdym pomieszczeniu lubiła otaczać się zbytkiem i wieloma kolorami, choć tu zaważyły względy praktyczne. Towar suchy, wszelkich rozmiarów plastikowe zastawy czy paczki chusteczek zalegały na półkach regałów, dzieląc przestrzeń ze sferą biurową: segregatorami, wypchanymi teczkami i z szerokim biurkiem zasłanym papierami i zazwyczaj filiżankami z niedopitą kawą.
Niewielki kwadratowy pokój bez okna i z jasnymi ścianami potrafił pomieścić mnóstwo rzeczy i jeszcze być funkcjonalny. Ciasne, ale własne, jak zawsze powtarzała Wiktoria, nie narzekając na ścisk i otaczający ją zamęt. Wszystko miała na wyciągnięcie ręki, czasem nie musiała nawet wstawać. Dla Łasucha też znalazło się miejsce tuż pod biurkiem. Piesek lubił leżeć na jej stopach. Zawsze czuła jego ciepło, a spokojny, monotonny oddech ją uspokajał. Kudłaty przyjaciel towarzyszył jej w codziennych wyzwaniach, za co Wiki szczodrze obdarowywała go drożdżówką.
Zakopana w papierach nad licznymi rozliczeniami, będąc księgową, kadrową i menadżerem własnej restauracji, odpływała w świat liczb i traciła poczucie czasu. Wtedy to Łasuch, jak dobrze naoliwiony zegar, wyjściem na ogród dawał jej znać o trwającej porze obiadowej. Budziła się ze skupienia i docierały do niej dźwięki wydobywające się z kuchni, gwar rozmów klientów i nawoływania wczasowiczów zmierzających na plażę.
Po kilku godzinach przebywania w ciszy wychodziła z biura, tęskniąc za hałasem, pokrzykiwaniem i pędem, który przyśpieszał krew w jej żyłach. Zazwyczaj narzucała fartuszek i pomagała przy przyjmowaniu zamówień, serwowaniu kawy, wycieraniu stołów, zbieraniu brudnych naczyń i wielu innych rzeczy, które trzeba było zrobićna już.
Korytarzem minęła drzwi do ogrodu i pokoju socjalnego, po czym weszła w część kuchenną, przez którą można było dojść do magazynów i pomieszczeń z lodówkami i zamrażarkami. Skierowała się do kuchni, by podglądnąć, jak kucharz ze swoją dwuosobową ekipą gotują i pichcą. Nie musiała długo czekać, aż Marcin ją wypatrzy. Dużych rozmiarów kucharz zasłaniał wysokie czoło czapką kucharską, a jego zacne ciało przewiązane było białym fartuchem, który nosił liczne ślady pracy.
Jego pyzata twarz i drgające policzki były lekko zaróżowione od unoszącej się pary, co było stałym elementem wizerunku prawdziwego szefa kuchni. Oddawał się gotowaniu z pasją i zaangażowaniem, tworząc swoje autorskie przepisy i urozmaicając potrawy tajnymi składnikami, ubogacającymi ich smak.
– Najwyższy czas. Czeka na blacie – powiedział, zerkając na duży talerz wypełniony po brzegi. Smażona ryba w panierce, przypieczone młode ziemniaczki i surówki tworzyły na talerzu zjawiskowy i smacznie wyglądający obraz.
– Marcinku, uwielbiam cię. Stanowimy idealną parę, nie uważasz? – Wiki zaśmiała się, idąc po talerz. Lubiła, jak o nią dbano. Prowadzenie restauracji miało wiele minusów, ale znalazłaby taką samą liczbę plusów; pierwszy to podawane jej pod nos przesmaczne dania, które zapełniały pusty żołądek.
– Powtórzę ci to przy wypłacie premii.
– Nie namówisz mnie na kolejną podwyżkę, i tak cię rozpieściłam.
– Tak jak ja ciebie, Wiktorio – powiedział z lekkim uśmiechem, wykonując swoje obowiązki. Mimo dużych rozmiarów poruszał się w wąskich przejściach kuchni z gracją, a żaden jego krok nie był zmarnowany.
– Nie mogę zaprzeczyć. – Przysiadła na stołku i delektowała się obiadem. Zewsząd otaczały ją najróżniejsze zapachy wydobywające się z garów, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi. Lubiła przyglądać się pracy kucharza, z całego zespołu został jej ulubieńcem. Był jeszcze Rysiek, który lubował się w rytmach disco polo, musieli więc stopować jego muzyczną duszę przez regularne zmienianie kanału radiowego, i Czesław, bardziej lubiący flirtowanie z kelnerkami przy barze niż siedzenie w kuchni. Marcin jednak towarzyszył Wiktorii od pierwszego dnia pracy, to z nim rozpoczęła przygodę własnej działalności. Wiedziała niewiele, najwięcej z obserwacji z miejsc, w których wcześniej pracowała. Nie miało to jednak znaczenia, musiała osiągnąć swój cel.
Pierwszą rozmowę, jako pracodawca szukający pracowników, przeprowadziła właśnie z nim. Zobaczyła wstydliwego chłopaka o słusznych rozmiarach, który mimo braku doświadczenia chciał u niej gotować i udowodnić, że potrafi i sprosta każdemu wyzwaniu. Zawahała się tylko przez sekundę, po czym zgodziła się dać mu olbrzymi kredyt zaufania. Nigdy tego nie pożałowała. Wiedziała, jak to jest być nikim, za kogo nikt nie dałby złamanego grosza. Zatrudniła chłopaka, poleciła mu zwracać się do siebie po imieniu, gdyż jej zdaniem określenie „szefowa” było na wyrost. Marcin po długich namowach zgodził się, choć został przy jej pełnym imieniu, niejako z szacunku.
Zaczynała jako laik, początkująca restauratorka, zatrudniła ludzi, którzy może i nie mieli wykształcenia, ale ogromne chęci. Nieraz się rozczarowała, lecz potrafiła wyciągać wnioski i nie popełniać tych samych błędów. Czasem jedno spojrzenie decydowało, czy kogoś zatrudni i zaprosi do swojego świata, pełnego chaosu i pędu. Teraz miała stałą sezonową ekipę. Marcin zostawał z nią również na zimę, tak jak dwie kelnerki.
Najedzona opuściła kuchnię i przeszła do strefy dla gości, podziwiając wystrój, jaki sama stworzyła i wymyśliła od podstaw. Było wręcz krzykliwie, tęczowo i tłocznie. Na ścianach wisiały morskie obrazy i zdjęcia, zwisały sieci. Lampy w marynistycznym stylu rozwiewały opadający mrok światłem, a wszelkiej maści dodatki i urozmaicenia zdobiły każdy kąt.
Barwny przepych wylewał się na ogródek, gdzie donice przepełnione kwiatami zdobiły i zachęcały do wejścia. Było mnóstwo wiatraków i dzwonków bujających na wietrze czy chorągiewek wiszących na sznurkach nad tarasem ogrodu. Wszystko to przyciągało wzrok, urozmaicało otoczenie, bo nikt tak jak Wiki nie zdecydowałby się na kolorowe wariactwo. Restauracja „Kotwica” była znana nie tylko mieszkańcom, lecz także turystom często odwiedzającym Dziwnów.
Przy chodniku zdecydowała się postawić kiosk z pamiątkami. W drewnianej budce mogła zmieścić się tylko jedna osoba. Inwestycja miała być na próbę, taki efekt przeczucia i sprawdzenia, czy sprzedaż drobnych bibelotów z biżuterii ma sens. Okazała się sukcesem. Wiki nie dziwiła się, sama uwielbiła świecące drobnostki, które poprawiają humor na kilka chwil.
Rozejrzała się po stolikach, szukając zajęcia, jednak każdy klient miał swoje zamówienie. Nawałnica turystów, jaka napływała w najgorętszym czasie letnim, powoli odchodziła w zapomnienie. Połowa sierpnia to wciąż sezon z wszelkimi urokami lata, ale w spokojniejszej atmosferze. Codziennie jasności dnia ubywało, szybciej nadciągał mrok nocy, robiło się ciszej i wolniej. Dziwnów ponownie uspokajał się, wyciszał, by odetchnąć po wizycie wczasowiczów.
Nie znajdując dla siebie pracy, postanowiła napić się ciemnej kawy, jaką najbardziej lubiła. Uśmiechnęła się na tę myśl, a wtedy jej wzrok napotkał ciemne oczy mężczyzny, który zaskoczył ją swoim pojawieniem się. Od razu straciła dobry humor.
Spięła się, patrząc na wysokiego i szczupłego mężczyznę, który nieśpiesznie, wręcz ważąc każdy krok, zbliżył się i zatrzymał tuż przed nią. Nic nie powiedział, tylko wyczekiwał.
– Co tu robisz? – zapytała, mając dość jego ciężkiego spojrzenia.
– Jak myślisz? Przecież się nie zgubiłem.
– Głośno jest wszędzie i nie ma dwunastej w nocy, czyli nie planujesz wlepić mi mandatu za złamanie ciszy nocnej.
– Które zawsze słusznie ci się należą.
– Tak jak tobie medal za najlepsze dbanie o nasze bezpieczeństwo – rzuciła z ironią.
– Zaczynasz mnie doceniać, Popławska?
– Gajda, do brzegu, po co, z czym i dlaczego tracisz mój czas?
– Przyszedłem na kawę z… cyjankiem, taką, jak tylko szefowa potrafi zaparzyć. – Edwin Gajda był wysoki i patrzył na niewielką Wiktorię z góry, a ponieważ stał blisko dziewczyny, ten efekt się wzmógł. Wiedział, że bardzo tego nie lubiła.
– Zatruty organizm nie przyjmuje trucizny, bo jest gorszy od niej samej – rzuciła złośliwie. To był kolejny rytuał Wiki: dopiec komendantowi miasta z silnym przekonaniem, że mu się słusznie należy.
– Czyli doceniasz. – Twarz mężczyzny nie wyrażała emocji, jedynie oczy z czarnymi zlewającymi się ze źrenicami tęczówkami pozwalały odrobinę odkryć.
– Nie licz, że sama szefowa zrobi ci kawę, wiesz, gdzie jest bar.
– Czyli jest szansa, że przeżyję.
– Twoja śmierć byłaby ogromną stratą dla miasta, Gajda – dodała tym samym ironicznym tonem. Patrzyła za komendantem, gdy podchodził do baru. Odkąd prowadzili śledztwo, często przebywali w swoim towarzystwie. Czasem spotykali się w jej ogrodzie, choć najczęściej w domu na wydmie. Z jej siostrami i jego przyjaciółmi stworzyli drużynę i wspólnymi siłami próbowali znaleźć sprawcę zbrodni sprzed dziesięciu lat. Przypadek, przeznaczenie czy może ślepy traf złączył ich losy. Teraz więc Wiki czy chciała, czy nie, musiała z nim współpracować.
Westchnęła z niechęcią, wiedząc, że powodem zjawienia się Gajdy w restauracji nie była sama kawa. Przywitanie to tylko początek. Obserwowała każdy ruch policjanta, szczupłą, wysportowaną sylwetkę. Miała wrażenie, że wie o nim wszystko, ale czy on wiedział tyle samo o niej?
– Popławska, przyłączysz się? – Edwin ze swobodą usiadł przy stoliku i wyzywająco spojrzał jej w oczy.
Wiki pomyślała o ucieczce, ale nie zrobiła tego, była na swoim terenie, czuła się pewnie, mogła stawić czoła policjantowi.
– Od rana marzyłam tylko o tym, by wypić kawę z przedstawicielem prawa. – Uśmiechnęła się kpiąco i usiadła na wprost mężczyzny, szykując się do starcia. – Poświęcasz mi uwagę, Gajda, naprawdę poczułam się wyjątkowa.
***
– Wiktorio… Popławska. – Edwin urwał, mrużąc oczy i przyglądając się dziewczynie. – Czy tak mam się do ciebie zwracać?
– Jeśli już mam wybrać, to może zostańmy w twoich klimatach i wolałabym „obywatelko”, ale jeszcze lepiej „przykładna obywatelko”. Zdecydowanie ta wersja bardziej mi się podoba. – Wiki przesadnie się uśmiechnęła i w tym momencie zobaczyła iskrę rozbawienia w jego oczach. Sądziła, że się jej przywidziało. Gdy mężczyzna na chwilę odwrócił głowę, wrażenie znikło.
– Przykładna obywatelko miasta Dziwnowa.
– Z twoich ust to miłosna melodia dla mojego serca.
Przez chwilę trwała cisza, choć wyczuwało się napięcie, skrywane emocje, które domagały się uwolnienia. Oboje patrzyli na siebie, wzajemnie oceniali i kalkulowali.
Edwin zmrużył oczy, przyczaił się, jakby szykował się do skoku na głęboką wodę. Wiele razy próbował podejść przyjaciółki dziewczyny, nakłonić do mówienia, ale obie, tak Lili, jak i Alwina, milczały jak zaklęte. Były lojalne swojej siostrze z domu dziecka, siedzącej przed nim osobie, która potrafiła wyprowadzić go z równowagi, a tylko nielicznym się to udawało. Znał jej wszystkie sztuczki, złośliwości, ale wciąż go zaskakiwała, zwłaszcza ciętym językiem, sprytem i odwagą, tego przede wszystkim nie mógł jej odmówić. Traktowała go jak wroga i nawet wspólne śledztwo tego nie zmieniło. Wiktoria Popławska była krnąbrna, uparta, a mimo to musiał wyciągnąć do niej dłoń, by sprawa, na której zaczęło mu zależeć po latach, została rozwiązana.
– Czy nie uważasz, że nadszedł właściwy czas?
– Czas powiedzenia komendantowi, żeby zabierał swój tyłek z mojej restauracji? – Wiki w końcu to zobaczyła. Lekko falujący policzek i irytację. Doczekała się. Wolała zaatakować, wyprowadzić Edwina z równowagi, bo gdy milczał i tylko patrzył, trudno jej było odgadnąć, kiedy to on ją zaskoczy. – Nie jestem aż tak nietowarzyska, wypij spokojnie kawę.
– Wyspa. Co na niej widziałaś?
– Kogo już przepytałeś?
– Co wydarzyło się na wyspie? – pytał niezrażony.
– Znalazłeś podejrzanego?
– Może go widziałaś? – nie odpuszczał, patrząc dziewczynie w oczy.
– Co z ubraniami? Czy to naszego proboszcza?
– Mam pewność, że widziałaś więcej, niż mówisz.
– Czyżbyś w końcu wziął się do pracy, Gajda? Zaczynasz mi imponować.
– Przykładnej obywatelki nie powinienem zmuszać do obywatelskiego obowiązku złożenia zeznań.
– Powiedziałam wszystko, co wiem – mruknęła.
– Nawet twoje siostry mają dość twojego milczenia. Chcą zamknąć temat, a ty upierasz się, by wciąż go wałkować. Może polubiłaś pracę ze mną? – Edwin nawet by się uśmiechnął, widząc, że ją rozzłościł. Jej usta ułożone w dzióbek były tego oznaką. Nie mógł jednak pokazać, że cokolwiek sprawia mu radość, bo przy następnej okazji dziewczyna na pewno by to wykorzystała i po prostu zaczęła się kontrolować.
– Tak, zdecydowanie już czas, Gajda, zmarnowałeś mi dość minut. – Podniosła się, gdy chwycił ją za dłoń, mocno nachylając się w jej stronę.
– Uciekasz?
Wiki zastygła w bezruchu, zaskoczona. Zawsze jej słowa były szybsze od myśli, a teraz miała pustkę. Od porażki uratowała ją kelnerka.
– Może szefowa też napije się kawy? – Anna uśmiechnęła się, zupełnie nie wyczuwając napięcia.
– Pewnie! Dziękuję, Aniu. – Usiadła, uciekając wzrokiem przed mężczyzną. Wyraźnie czuła jego dotyk, mimo że zabrał rękę. Wyczuwała jego spojrzenie, niecierpliwość i determinację, by postawić na swoim. Starała się uspokoić, udawać mniej zainteresowaną, niż była.
Obserwowała turystów, którzy całymi rodzinami schodzili z plaży. Nieśli dmuchane zabawki i kolorowe materace. Wiatr mocniej chłodził skórę, słońce powoli opadało, mimo że było jasno, noc zbliżała się wielkimi krokami.
Gdy przed nią pojawiła się parująca kawa, nieśpiesznie napiła się, odwlekając rozmowę. Była zaskoczona, że Gajda nie podjął ataku, w końcu rozbił jej spokój. Ona na pewno by to wykorzystała. Odmienne podejście policjanta niczego dobrego nie wróżyło, nasiliły się jej złe przeczucia.
– Smakuje? – zapytał, starając się, by głos nie zdradził jego zniecierpliwienia. Przeczesał ręką czarne włosy, po czym dudnił palcami w oparcie stojącego obok, pustego krzesła.
– Przyrządzana jest według mojej technologii, lepszej nigdzie nie znajdziesz.
– Dziś jest spotkanie w domu na wydmie. Wracamy do sprawy.
– Wcale nie chciałeś się w to angażować – wytknęła, a jej chwilowe opanowanie ponownie się ulotniło.
– Ty również, ale oboje się zgodziliśmy. Za późno na zmianę decyzji.
Wiktoria pamiętała dzień, w którym na wyspie jako pierwsza zjawiała się Lili i to ona zaczęła zadawać pytania. Wiki nie byłaby w porządku, wiedząc, że dawne strachy nigdy nie usnęły; były z nimi zawsze, zepchnięte na dno pamięci. Wraz ze znalezieniem zakrwawionych ubrań temat zabójstwa proboszcza powrócił ze zdwojoną siłą. Od dwóch tygodni nie mówiło się na mieście o niczym innym.
– Nie zmieniłam zdania, chcę, by sprawcę zatrzymano. – Przy ostatnim słowie głos jej zadrżał. Popatrzyła na policjanta z niepewnością. Sama miała mnóstwo pytań, wiele niewiadomych, które burzyły jej opanowanie. Najgorsze były jednak jej własne uprzedzenia.
– To zacznij współpracować.
– A ty dzielić się informacjami.
– Mam wezwać cię oficjalnie?
– Wznowiłeś sprawę?
– To nie jest zabawa.
– Uważasz, że świetnie się bawię, wysłuchując twoich pytań?
– Powiedz, co widziałaś na wyspie? Lili była za tobą, cokolwiek widziała, przypomniała to sobie. Alwina jest gotowa, chce opowiedzieć swoją wersję, choć już zaznaczyła, że niewiele to wniesie do sprawy.
– Wypytujesz ją za moimi plecami? – rzuciła ze złością.
– Sama wiesz, że lubi mówić. Gdyby nie ty, powiedziałaby o wiele więcej.
– A ty wykorzystałbyś to na swoją korzyść. Ludzie prawa zazwyczaj mają kodeks dwukolorowy, czarno-biały.
– Zarzucasz mi, że nie widzę szarości?
– Zarzucam ci, że postąpisz zgodnie z literą prawa. Naginanie zasad nie leży w twojej naturze. Trudno cię winić, w końcu tak zostałeś wychowany przez tatusia komendanta.
Trafiła celnie, Edwin aż zacisnął zęby ze złości.
– Wiem, że było coś jeszcze, ukrywacie to, nie mówicie wszystkiego, dlaczego?
– Dlaczego ty nie dzielisz się nawet faktami?
– Mówię to, co ważne.
– To czemu nie wspomniałeś o swoim ojcu? Skoro chcemy odsłaniać wszystkie tajemnice, odkryjmy również te o waszej rodzinie.
– A co z twoim ojcem? Opowiesz na kolejnym spotkaniu?
Wiki aż wstrzymała oddech. Na kilka chwil przymknęła oczy i podniosła się, wyraźnie dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.
– Mieliśmy pracować w grupie i mówić o wszystkim, co wiemy. Nie wychylałam się, żeby zobaczyć, ile warte jest twoje słowo. Od samego początku ukrywasz niektóre fakty, Gajda. Jedynie do siebie możesz mieć pretensje.
– Nie przypisuj wszystkich zasług tylko mojej osobie – podkreślił spokojnym głosem podszytym ironią. – Oboje w takim samym stopniu wywiązujemy się ze swoich zobowiązań. – Podniósł się, przez co ponownie górował nad dziewczyną. – Posłuchaj… przykładna obywatelko, chcę to załatwić polubownie.
– Przecież nie ostrzę noży.
– Wyciągam do ciebie rękę, możesz przynajmniej spróbować – powiedział przez zaciśnięte zęby. Był zły, a obiecywał sobie spokój.
– Zaufać stróżowi prawa, bo tak wypada?
– Nie wierzysz mi?
– W takim samym stopniu jak ty mi.
Gajda zmierzył dziewczynę nieprzeniknionym wzrokiem, wiedząc, że poległ. Nie rozpaczał, miał czyste sumienie, że chociaż spróbował. Łagodne traktowanie Popławskiej nie wchodziło w grę, właśnie miał jej powiedzieć, co myśli o jej zachowaniu, ale przerwał mu kucharz Marcin.
– Wiktorio, daj swojemu gościowi. – Marcin wcisnął jej w rękę pudełko. – Do kawy – dodał z uśmiechem, patrząc na policjanta.
– Proszę, Gajda, do kawy, tylko żebyś się nie udławił. – Zanim podała mu pudełko, z ciekawości lekko uchyliła styropianowe wieczko, a kiedy zobaczyła rogaliki z nadzieniem truskawkowym, aż ją zatkało.
– Dzięki. – Edwin nawet się nie zawahał i zabrał pudełko, bo dobrze znał przepyszny smak tych wypieków. – Miło się gadało.
– Częściej wpadaj.
– Nie omieszkam, Popławska.
Wiki patrzyła za mężczyzną z niezadowoloną miną. Teraz miała pewność, że jego wizyta zwiastowała kłopoty. Nie podobało jej się to, że bardziej zainteresował się tym śledztwem, ale sama wielokrotnie namawiała go, żeby wziął się do roboty.
Nic nie mogła poradzić, nie miała żadnego wpływu na Gajdę, za to na kucharza jak najbardziej. Dobrze wiedziała, co kombinuje. Zamierzała mu powiedzieć, co o tym myśli.
– Marcin! Rogaliki! Naprawdę?!
***
– Co on sobie wyobraża? – mruczała pod nosem Wiki, wychodząc na plażę, na której odbywał się spektakl zachodu słońca opadającego w pieniste fale Morza Bałtyckiego. Wiatr gwałtowniejszymi podmuchami atakował skórę, chwytał za włosy i końce ubrań. Drogi do brzegu nie tarasował żaden parawan ani namiot, turyści zwinęli swój ekwipunek, teraz korzystali z atrakcji miasta.
Lubiła spacerować przy dźwiękach symfonii morza, zakrzykiwania mew, które z rozłożonymi skrzydłami bawiły się z wiatrem. Zapach nagrzanego piasku i słonej wilgoci był jedynym dominującym, uwielbiała jego odcienie i smaki. Latem łagodniejszy, jesienią czy zimą ostry, przeszywający, ale czysty i świeży. Czasem, gdy za długo siedziała w kuchni, musiała wybiec choćby na chwilę i rozkoszować się morskim aromatem.
– Rogaliki dla Gajdy z moich rąk. Kto by pomyślał, że z kucharza taki romantyk? Tajny miłosny skład, przecież to niedorzeczne – psioczyła, brodząc w piachu. Zatrzymała się, kiedy zauważyła, że przy jej boku brakuje Łasucha. Obejrzała się i spostrzegła, jak pies powoli przebierał łapami i sapał, jakby już przebiegł kilka kilometrów, a nie dopiero co przed chwilą leżał w ogrodzie. Łasuch miał poważne przejścia z byłym właścicielem, przez które ledwo uszedł z życiem. Wiki coraz bardziej się o niego martwiła.
– Przyjacielu, wzięłabym cię na ręce, ale przez to, że obżerasz się drożdżówkami, ta opcja odpada. – Przykucnęła i potarmosiła jego mordkę. – Przykro mi, ale musisz się ruszać, a nie tylko leżeć w ogrodzie. No dalej, piesku, nie raz pokonywałeś tę trasę. Dom na wydmie już niedaleko. – Zwolniła, by dostosować się do jego tempa. Uwielbiała z nim spacerować. Ona i pies – najlepszy duet na świecie.
Nie musiała się śpieszyć, do spotkania miała jeszcze czas, choć i tak planowała być wcześniej. Musiała porozmawiać z siostrami. Tylko ich towarzystwo, żadnych męskich oczu ani uszu, tak jak było przed dziesięcioma laty, gdy zawitały do domu dziecka.
Pamiętała ten czas, a wraz z nim każdą brutalną cząstkę porzucenia wbitą w jej duszę, każde odrzucenie, zatruwające serce i rozchodzące się w krwiobiegu. To dzięki siostrom uwierzyła, że może mieć rodzinę, komuś się zwierzyć, powiedzieć prawdę, a one ją zrozumieją i wesprą.
Tęskniła do ich wspólnych wybryków, nocnych szaleństw, gdy cały dom dziecka pogrążony był we śnie, a one wymykały się z nory – bo tak go nazywały – przez okno. W ciszy nocy przeskakiwały płot i biegły ulicami miasta, pustego, uśpionego i wyludnionego. Wtedy, w tamtych ulotnych chwilach, były paniami swojego losu, niezależne i wolne.
Zazwyczaj to ona wymyślała niedorzeczne wyzwania, bo bardzo chciała zaskoczyć czymś swoje przyjaciółki, udowodnić, że jest dzielna, a strach jest jej obcy. Wszystko to było na pokaz, głupio ryzykowała, by całemu światu i sobie dowieść, że coś znaczy, potrafi, że jest potrzebna i wartościowa. Dopiero po czasie zrozumiała, że to daremne i smutne, dziewczyny pokochały ją taką, jaką była.
Uśmiechnęła się do wspomnień. Może te ich zabawy były skrajnie niebezpieczne i zwariowane, ale ile miały w tym radości i bólu brzucha od śmiechu. Z łatwością zapominały o przeszłości, o domu rodzinnym, do którego nigdy nie chciały wracać.
Zobaczyła budynek rozświetlony zanikającymi promieniami słońca. Zabarwiony na złoto i czerwono, wydawał się magiczny, wręcz bajkowy. To w nim jej siostra Lili wyobrażała sobie idealną rodzinę, choć prawda jego czterech ścian okazała się bardziej prozaiczna. Teraz jednak mogła spełnić to skryte marzenie, bo właśnie w nim planowała stworzyć przyszłość opływającą w miłość. Pozostawał tylko cień przeszłości, niczym postać w mrocznym korytarzu, która w każdym momencie może zaatakować.
Wiki wdrapała się na wydmę i przystanęła, patrząc na dom. Piętrowy z połyskującą niebieską dachówką i urokliwymi drewnianymi okiennicami zamontowanymi przy dużych oknach przywodził na myśl stałość i bezpieczeństwo, ostoję w świecie chaosu. Zachwycał swoimi klasycznymi krzywiznami, szerokim tarasem, choć najbardziej położeniem. Z jego okien rozpościerała się nadmorska panorama, niebo łączące się z wodą. Okna, podobnie jak ramy obrazów, tworzyły wyjątkowe malowidła, codziennie inne, prawdziwe, wykonane ręką natury.
Otworzyła drewnianą furtkę niskiego płotku na wydmie i weszła na trawę, która nieskoszona łaskotała ją w odsłonięte stopy. Łasuch trzymał się nóg, ale gdy tylko weszli na taras, ułożył się pod ścianą i zasnął.
Wiki pchnęła drzwi i znalazła się w ciepłej kuchni z jasnymi szafkami i szarym blatem, przeszła przez przestronny salon z szeroką kanapą o miękkich poduchach i ciemnym korytarzem doszła do schodów prowadzących na piętro.
Niedawno odnowiony dom na wydmie ze świeżą farbą na ścianach i drewnianymi, zamontowanymi schodami pachniał nowością i kwiatami, które Lili wszędzie ustawiła w wazonach.
Wiele się zmieniło, odkąd pojawiła się tu pierwszy raz. Lili i Natan – mieszkańcy domu – w nim związali swoje losy, zaczynając płynąć już razem w jednym kierunku.
Usłyszała głosy i domyśliła się, gdzie będą jej siostry. Gabinet Lili mieścił się na piętrze, a jego okna wychodziły na plażę. Wiki jeszcze nie zdradziła swojej obecności, chcąc dalej słuchać ich wesołego szczebiotu dochodzącego od strony uchylonych drzwi.
Zajrzała, widząc, jak Lili pochyla się nad monitorem, a Alwina chodzi wokoło biurka i omawia czekający je wspólny projekt. Wiki chciała, by siostry zostały w Dziwnowie na zawsze, dziś mogła być pewna, że jej plan się spełnił, mimo że one same nie składały takich obietnic.
– Cześć, siostry! – Z uśmiechem weszła do pokoju. – Jak w waszym raczkującym biznesie? Radzicie sobie czy muszę wam pomóc?
– Wiki! Dobrze, że przyszłaś przed czasem. – Lili, blondynka o krótkich włosach i brązowych oczach, zerwała się z miejsca i mocno ją uściskała.
– Rozkręcamy się – pochwaliła się Alwina, biorąc wdech, by wypowiedzieć mnóstwo słów, które przyszły jej do głowy. Szczupła, jasnowłosa przyjaciółka z niebieskimi, śmiejącymi się oczami zawsze miała dużo do powiedzenia. – Ale nie o tym dzisiaj będziemy rozmawiać. Skoro Lili i Natan już się zadomowili, a my z Lili mamy dwa poważne zlecenia i możemy myśleć o nazwie wspólnej firmy, to najwyższy czas zamknąć przeszłość. – Przytuliła Wiktorię, której pomysł nie przypadł do gustu.
– To jakie macie pomysły na nazwę? – Wiktoria bardzo bała się wspomnień, tego, co wraz z nimi do niej wróci.
***
– Nie tym razem, Wiki – zaznaczyła Lili, siłą sadzając przyjaciółkę na krześle. Obie z Alwiną stanęły nad nią, zasłaniając jej drzwi, jedyną możliwą drogę ucieczki.
– Wracamy do sprawy i tym razem masz współpracować – zaznaczyła Alwina.
– Żadnych wykrętów i uników – wtrąciła Lili.
– Niedomówień.
– Tylko prawda.
– Cała prawda.
– Ale jesteście pewne? – zapytała Wiki, kręcąc głową.
– Niepewność zniknęła – podkreśliła Lili. – Trzeba to raz na zawsze zamknąć.
– I nie ma wątpliwości, tylko działanie! – Alwi aż wyżej uniosła brodę.
– Chodzi mi o to, czy jesteście pewne, że to właściwy czas? Lili, ledwo wprowadziliście się z Natanem do domu, pewnie chcecie miło rozpocząć nowy rozdział w waszym życiu. A ty, Alwino – szybko dodała, widząc, że przyjaciółka chce jej przerwać. – Czy już zadomowiłaś się u Mirona? Urządziłaś swoje biuro na poddaszu? Kiedy nas zaprosisz? A Iskierka? Podoba jej się? Czasem wpada do „Kotwicy” i przesiaduje z Łasuchem w ogrodzie. – Sądziła, że wykorzysta patent Alwiny i po prostu wyleje rzekę słów.
– Iskierka ma się świetnie. Myślę, że jest bardzo zadowolona, chyba nie będzie chciała wyjeżdżać, opuszczać Dziwnowa. – Alwina dała się nabrać i rozgadała się o swojej kotce z iście królewskimi manierami, które wprowadziła w nowe miejsce. Między wierszami wplotła nie tylko przywiązanie swojej towarzyszki podróży do nowego miejsca, lecz także swoje pragnienia. – Często towarzyszy mi w pracy, przesiadując na poddaszu. Nawet ma ulubione miejsce, na szczycie regału. Siedzi i patrzy w dachowe okno na przepływające chmury.
– Alwina, dajesz się zwieść. Wiki, znowu kombinujesz, ale nie tym razem. – Lili dobrze znała przyjaciółkę.
Wszystkie trzy były różne, ona sama była wyważona w wyrażaniu emocji i słów, Alwina za to wylewała potok słów w kilka minut i tylko dobry słuchacz pochwyciłby właściwe wrażliwe nuty w jej głosie. Wiki zaś była przekorą i uparciuchem, który jak coś sobie obmyśli, to nie ustąpi. Każdy pomysł, jaki wpadał jej głowy, musiał być zrealizowany. Lili na palcach dłoni mogłaby policzyć, z ilu jej przyjaciółka zrezygnowała, i to po długich namowach. Wiki zazwyczaj najpierw działała, później myślała, więc nawet brutalne słowa mogły się jej wymknąć. Zasada „zamiast zapukać, najpierw wywarzyć drzwi, a później się zobaczy”, najlepiej definiowała Wiktorię Popławską.
– „Można uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie się zatrzymasz, dopadnie cię twoje życie”[1]. Właśnie dziś wylosowałam ten cytat, na pewno dla ciebie.
– Nie prosiłam – wykrętnie rzuciła Wiki. Jej siostra miała swój rytuał. W dużym słoju trzymała kolorowe karteczki z różnymi cytatami i sentencjami, codziennie rano losowała, ciekawa, co przyniesie jej dzień.
– Dlatego nie dziękuj i przestań się wykręcać od odpowiedzi. – Lili skarciła przyjaciółkę wzrokiem. Mieszkając przez trzy lata w domu dziecka, w tym samym pokoju, poznały swoje słabości i mocne strony, choć to na wyspie, w ich azylu wolności, odkryły prawdę o swojej przeszłości i tajemnicach zalegających w najmroczniejszych zakamarkach duszy. Mogły mówić otwarcie, wierzyły sobie, tylko Wiki potrzebowała szczególnej zachęty.
– Posłuchajcie, przecież niczego nie utrudniam – zaczęła Wiki, szykując się do długiego przemówienia. – Kilka dni temu wszyscy wstrzymaliśmy oddech, gdy znalazła się zakrwawiona sutanna proboszcza. Gajda nadal nic nie mówi na temat jej analizy, a twój Natan odkrył notatniki ojca i jeszcze nie podzielił się z nami ich treścią. W dodatku trwał remont domu na wydmie. To wiele. Rozumiem, że obie macie nowe życia, wesołe, radosne i pełne seksu, ale do niektórych spraw trzeba podchodzić zachowawczo i z powagą.
– I to mówi Wiktoria Popławska, która ukradła linę rybakom z portu, bo wymyśliła sobie bujawkę na drzewie? – wtrąciła ubawiona Alwina.
– Wszystkie chciałyśmy, mój pomysł od razu wam się spodobał. – Wiki pamiętała, że zrealizowanie tego przedsięwzięcia nie było łatwe, ale zdecydowanie się opłaciło.
– A jak Filipiakowej wpuściłaś szczurka do domu, to było odpowiednie zachowanie? – przypominała Lili, choć nie mogła zachować powagi na to wspomnienie. Było jednym z mnóstwa, które w razie czego mogła przytoczyć.
– Słusznie jej się to należało i trzeba było działać szybko. – Wiki nie rozumiała, skąd te zarzuty. – Hej! Chwileczkę! We wszystkim mi towarzyszyłyście, więc nie róbcie się na niewiniątka.
– Zapewniam cię, że z Natanem już się zadomowiliśmy, poza tym nie musimy się śpieszyć, wszystko płynie spokojnym nurtem, tak jak lubię. – Lili uśmiechnęła się, przypominając sobie poranek i pobudkę w ciepłych ramionach mężczyzny, którym delektowała się każdego dnia. Zawsze marzyła o domu, o swoim miejscu, i nie tylko dostała go w prezencie od losu, ale było coś jeszcze – miłość, skrywane pragnienie, odwzajemnione przez cudownego człowieka, którego kochała. – Edwin Gajda to zawodowiec, wie, co robi, a ja mu ufam. Ty też w końcu zacznij. Co do notatników, to Natan powoli poznaje ich treść, to wiele go kosztuje. Kiedy dowiedział się, jak naprawdę doszło do śmierci ojca, inaczej podchodzi do jego zachowania i decyzji. Przeczyta w swoim czasie, nie będziemy go poganiać.
– To czemu poganiacie mnie? – protestowała Wiki.
– Bo będziesz to przeciągać w nieskończoność. – Alwina starała się popatrzeć na przyjaciółkę groźnie, choć ze swoją drobną twarzą i dużymi oczami wyglądała jak nadąsane dziecko, któremu zabrano zabawki. – Miron też chce wiedzieć, kto zabił, on musi oczyścić imię swojego ojca. Jest pewny, i ja również, że mimo znalezienia zakrwawionych ubrań proboszcza na terenie rodzinnego domu Nawrockich, tata Mirona nie jest winny i da się to jakoś wytłumaczyć. Na pewno na naszym spotkaniu podzieli się swoimi przypuszczeniami.
– Spotkanie raczej będzie krótkie. Natan zdecydował się iść do lekarza Tabackiego. – Lili zmartwiła się, ale wiedziała, że tak trzeba. Cokolwiek jej ukochany postanowi, zamierzała go wspierać, trzymać jego stronę, a także stronę jego ojca, prokuratora zajmującego się sprawą śmierci proboszcza.
– To czego właściwie ode mnie chcecie? – skapitulowała Wiki, znużona atakiem. Przeciwko im dwóm nigdy nie udało jej się wygrać. W domu dziecka zawsze starała się przeciągnąć na swoją stronę Alwinę, ale tym razem Lili zrobiła to przed nią.
– Współpracy na każdym polu. Na spotkaniu zacznij mówić prawdę. Otwórz się, Wiki, oni są po naszej stronie. Natan, Miron i Edwin też przeszli swoje. Czas śmierci proboszcza był ciężki dla nas wszystkich. Musimy wykorzystać to, że los nas połączył, że powoli przywraca nam nadzieję. – Lili pochwyciła spojrzenie Alwiny. Rozumiały się bez słów, bo obie pozwoliły odejść przeszłości, tylko Wiki stała okoniem, upierała się i walczyła. Lili w pełni ją rozumiała. Były podobne, porzucone, niekochane i nierozumiane przez bliskich. Rodziny zawiodły ich, a teraz Lili nie chciała zawieść swojej rodziny, swoich kochanych sióstr.
– Pamiętasz, Wiki, jak określałyśmy dom dziecka, naszą norę, jedyne schronienie, które mimo nakazów i zakazów przyjęło nas pod swój dach? Lili nazywała je króliczą norą, do której wpadła Alicja. – Alwina uwielbiała tę historię dzięki Lili, która zaczytywała się w tej książce i dzieliła swoimi wrażeniami. – A wyspę? Na niej miałyśmy swój świat, a teraz, po latach, które poświęciłyśmy na szukanie samych siebie, swoich tożsamości, wiem, że wyspa i Dziwnów to nasza kraina. Magiczne miejsce, gdzie każdy pomysł udało nam się zrealizować, a upadki mniej bolały. Wiki, pamiętasz, jak ty ją nazywałaś?
– Krainą czarów – wyszeptała w odpowiedzi. Odległe marzenie rozbudziło dawną nutę. Będąc dzieckiem, chciała wierzyć, że gdzieś jest dobro i jej miejsce, w którym będzie mogła poczuć się jak w zaczarowanej krainie.
– Sama je stworzyłaś, zbudowałaś od podstaw. „Kotwica” to twój dom, w którym nie ma złego czarownika, tylko wspaniała wróżka, która jeśli zechce, upiecze pyszne ciasto. Musimy ten twój dom oczyścić ze wspomnień, tych złych, po prostu pozwolić im odejść. Namawiałaś mnie na zmierzenie się z przeszłością, teraz twoja kolej.
– Dobrze, rozumiem i… zgadzam się – powiedziała Wiki z powagą.
– Czyli nasza ekipa znowu w komplecie, bez tajemnic? – dopytywała Lili.
– Bez tajemnic – zapewniła Wiki.
Wyciągnęły przed siebie ręce, ich gest przyjaźni, który często wykonywały na wyspie. Trzy przeciwieństwa nie tylko z charakteru, lecz także wyglądu. Lili – zgrabna blondynka o krótkich włosach, Alwina – wysoka i chuda z jasnymi lokami do pasa, i Wiki – niska brunetka, która sprawiała najwięcej kłopotów.
– Siostry na każde niebezpieczeństwo i mimo rozłąki na zawsze razem.
***
Patrzyła w okno, jak jasność przegrywała z mrokiem. Morze w oddali traciło na wyrazistości, linia horyzontu zacierała się, a niebo przybierało czarną szatę. Miała nadzieję zobaczyć gwiazdy, choć to zimną świeciły najjaśniej. Lubiła ich migot.
Wiktoria ocknęła się z zamyślenia. Została zmuszona do ponownego powrotu do wspomnień, choć gdyby nie siostry, nigdy sama by się na to nie zdecydowała. Starała się być odważna, robiła szalone rzeczy, podejmowała niebezpieczne wyzwania, ale kiedy miała zmierzyć się z dawnymi traumami, tchórzyła jak mysz.
Na dole otworzyły się drzwi. Jako ostatnia zbiegła ze schodów. Potrzebowała kilku sekund, by ukryć wahanie, wewnętrzną walkę, która odbije się w jej oczach. Nie chciała słyszeć więcej nacisków. Zgodziła się, ale wszystko zrobi w swoim czasie, na swoich warunkach.
– Cześć, Wiki, jak w „Kotwicy”? – zapytał Natan, witając się z Lili pocałunkiem i z Alwi całusem w policzek. Nie podszedł do Wiki, trzeciej najbardziej nieufnej z ich grona.
– Odczuwalny koniec sezonu, więc będzie więcej czasu na picie kawy i zajadanie się ciastem. – Uśmiechnęła się do wysokiego ratownika o falujących brązowych włosach rozjaśnionych słońcem. Z łatwością przebił się przez jej pancerz. Jego dom na wydmie, który odziedziczył po rodzicach, dzięki remontowi zyskał nowy wygląd, choć chłopak był blisko pozbycia się tego miejsca. Gdy jego ojciec, prokurator, odszedł, planował sprzedać dom, to Lili i jej pytania o dawną zbrodnię zatrzymały go w rodzinnym mieście. Wcześniej pędził przez świat, jeżdżąc na misje i podejmując się ratowana innych, teraz z Lili stworzyli wspólny dom, do którego zaprosili swoich przyjaciół.
– To prawda, my też to odczuwamy – przyznał, ponieważ pracował w zarządzie portu. – Przypomnę sobie, jak jest jesienią i zimą w Dziwnowie – dodał z sentymentem.
– Razem sobie przypomnimy – uśmiechnęła się Lili i chwyciła Natana za rękę.
Wiki podziwiała ten obrazek z ciepłem w sercu. Najstarsza z sióstr znalazła swoją miłość, mogła wyrzucić kotwicę i osiąść na stałe. Była dumna, bo sama się do tego przyczyniła.
– Zrobiłam kawę, chodźcie! – krzyknęła Alwina z kuchni, kiedy oni wciąż rozmawiali w korytarzu. Dobrze czuła się w domu na wydmie. Poznała jego każdy kąt, gdy podjęła się zadania udokumentowania zmian, jakie przeprowadzono. Na zdjęciach zatrzymała jego przeszłość i to, jak zmienił się po remoncie. Fotografka z zamiłowania, zrobiła całą dokumentację pomieszczeń, które przeszły metamorfozę. Dzięki temu odkryli skrytkę w podłodze w byłym gabinecie prokuratora, na końcu korytarza. – Zadbałam o poczęstunek. Poruszając trudne tematy, dobrze jest podjeść coś słodkiego dla równowagi.
Wiki pomagała, rozstawiając przekąski na stole. Alwina uwijała się i nuciła pod nosem hit lata, siostra nawet chciała się do niej przyłączyć, ale wiedziała, jak inni zareagują na jej głos.
Pukanie do drzwi oznajmiło przybycie kolejnego gościa. Miron Nawrocki, wysoki blondyn z krótkimi włosami, był z zawodu budowlańcem. Czasem z pomocą, ale w większości własnymi rękami odnowił dom na wydmie.
Przez kilka ostatnich dni pracował jak zaklęty, by Natan i Lili mogli jak najszybciej się do niego wprowadzić. Udało się i para mogła opuścić mieszkanko Wiki, która na ten czas ich do siebie zaprosiła. Pozostały jeszcze prace w zewnętrznej części domu, ale to nie przeszkadzało domownikom już wygodnie mieszkać.
– Dobry wieczór wszystkim… – Miron nie skończył mówić, gdy usta Alwiny zaatakowały jego wargi, a jej ręce zawiesiły się na jego szerokim karku. Nie minęło kilka sekund, a rozległ się jej radosny szczebiot:
– Jak ci minął dzień? Mnie cudownie! Z Lili pracujemy nad kolejnym zleceniem. Jej hasło reklamowe spodobało się, więc będziemy przeprowadzać całą kampanię. Już mam pomysł na zdjęcia, ale najpierw musimy wymyślić nazwę firmy… – Alwi urwała, gdy teraz Miron ją pocałował.
– Wszystko ze szczegółami opowiesz mi w drodze do domu. – Miron uśmiechał się, wiedział, że związał się z gadułą, która swoim melodyjnym głosem nie wiadomo kiedy wtargnęła do jego serca. Zaprosił ją do siebie, a przez ten czas, w którym ze sobą mieszkali, trudno mu było sobie wyobrazić dom bez jej głosu, śmiechu i pięknej twarzy. Nawet jej kotka Iskierka zyskała jego przychylność, choć wciąż toczyli walkę, zwłaszcza o spanie w łóżku.
– Część, Mironie. Jakie plany remontowe na przyszłość? – zapytała Wiki, gdy razem przysiedli na kanapie.
– Bracia Lisewscy chcą rozbudować sklep i hurtownię. Poprosili mnie o pomoc. Na zimę będziemy dogadywać szczegóły. Muszę jeszcze skończyć tutaj. W ładny dzień weźmiemy się do ocieplania, a późnej malowania. Jeszcze garaż i jego dach, kolejnego sztormu i wichury może nie przetrwać…
Wiki uśmiechała się pod nosem. Towarzystwo Alwiny otworzyło Mirona. Wcześniej milczący, teraz z pasją opowiadał o szczegółach swojej pracy. Lubiła go od pierwszego spotkania, w końcu to on zapewnił ją, że z niewielkiego parterowego domu ze szpiczastym dachem uda się zbudować jej wymarzoną restaurację i mieszkanie na poddaszu.
– Nie przyniosłaś rogalików? – zapytał z pretensją Miron, rozglądając się po stole. Uwielbiał jeść.
– A ty nie miałeś się odchudzać? – zmieniła temat, bo pamiętała, w czyje ręce trafiły dziś rogaliki.
– Miałem biegać, a to różnica – bronił się Miron.
– Razem będziemy biegać, jesienią. To najlepszy czas – wtrąciła Alwina. – Zaraz po tym, jak skończę poranną sesję. Brzeg morza będzie wolny od wczasowiczów, a o tak wczesnej porze plaża będzie należeć tylko do nas.
Miron uśmiechnął się do swojej dziewczyny, ciepło zrobiło mu się w sercu, to, co powiedziała, oznaczało, że z nim planuje jesień, że zamierza zostać.
– Nie zapominaj, że jeszcze czeka nas remont twojego mieszkania w Kamieniu Pomorskim, im szybciej się jewystawi na sprzedaż, tym lepiej – przypomniał Miron.
– We wszystkim ci pomogę, zwłaszcza w demolce. W tym jestem najlepsza. – Alwina pamiętała, jak chwyciła za młot wyburzeniowy i z uśmiechem niszczyła łazienkę w domu na wydmie, do dziś czuła tamtą moc i upust nagromadzonych negatywnych emocji.
Drzwi tarasu się otworzyły, wpuszczając chłodny wiatr. Na płytkach rozniosło się echo pazurków Łasucha, a tuż za nim pojawił się Edwin Gajda. Mężczyzna przywitał się z przyjaciółkami, a Wiki tylko obdarzył przelotnym spojrzeniem.
Wiktoria odebrała ten gest jak wyzwanie. Po ich porannej rozmowie nadal czuła niesmak. Dochodziła jeszcze obietnica złożona siostrom, a jej dusza wciąż buntowała się przed szczerością. Cichy głos zawsze ją ostrzegał. Zaufanie to odwaga, bo gdy zostanie nadwyrężone, boli bardziej niż rana zadana nożem.
Łasuch nie odstępował nóg Edwina, co Wiki jak zwykle się nie spodobało. Pies z niewiadomych powodów chciał zyskać uwagę policjanta. Wiki nie rozumiała łączącej ich więzi i była odrobinę zazdrosna.
Edwin usiadł na kanapie naprzeciwko niej, tradycyjnie po przeciwnej stronie, Łasuch do niej wrócił i położył się blisko stóp. Wiki odetchnęła i czekała na to, co się wydarzy.
***
– Miasto huczy od plotek – powiedział Natan. Nie uśmiechał się, brak humoru był analogiczny do tego, co go dziś czekało. Zdecydował się na konfrontację z faktami, z jedynym świadkiem tragedii, jaka spotkała jego ojca. Jednak okazało się, że szukał odpowiedzi na liczne pytania nie tam, gdzie powinien.
– Liczyłem, że będziemy mieli więcej czasu, ale fala niepokoju narosła. – Edwin wolał pracować w ciszy i skupieniu, wtedy ich tajne śledztwo nie przyciągało uwagi. Zmieniło się nagle, gdy kilkanaście dni temu po dziesięciu latach odnalazł się ważny dowód w sprawie, i czy Edwin tego chciał, czy nie, machina ruszyła. Komendant Ireneusz Gajda był dobry w swoim fachu, jego syn wciąż nie wiedział, czemu ojcu nie udało się rozwiązać sprawy, nad którą pracował wówczas dniami i nocami.
– Naprawdę, Gajda, chciałeś w niewielkiej społeczności utrzymać sekret? – Wiki wiedziała, że to niewykonalne, zwłaszcza ze wścibską mieszkanką Filipiakową, która węszyła po kątach, by ze wszystkim być na bieżąco. – Może w końcu powiesz, czy oficjalnie wszczynasz śledztwo? – Popatrzyła w jego oczy z oczekiwaniem. To był test, czy faktycznie chciał wyciągnąć do niej dłoń i pogodzić się. Przynajmniej dla dobra sprawy.
– Zostało wszczęte dochodzenie – odpowiedział, również patrząc Wiki w oczy. – Mam je poprowadzić. Będzie pod nadzorem prokuratora z Kamienia Pomorskiego. Cokolwiek odkryjemy, będzie zgłoszone i zapisane, zastrzegam, by nie było niedomówień i pretensji. To już nie jest nasza sprawa, tylko policji.
– Zabronisz nam dochodzić prawdy? – zapytała Lili. Zmartwiła się, bo to ona wszystko zaczęła i chciała skończyć. By kolejne pomówienia nie skrzywdziły niewinnych osób.
– Nie mam zamiaru, myślę, że dobrze nam się współpracuje. – Usta Edwina odrobinę się zakrzywiły, co mogło uchodzić za uśmiech. Popatrzył na Wiki, ale dziewczyna uciekła wzrokiem, teraz bardziej zainteresowana Łasuchem. Wiedział, że nie ma co liczyć na oklaski, Popławska miała własny, dość wyjątkowy styl wyrażania swoich opinii.
– Odetchnęłam. – Alwina podskoczyła z radości i ulgi. – W mieście na razie tylko szemrają z niedowierzania i jeszcze nikt nikogo nie oskarża – zaznaczyła. Podczas swoich spacerów lubiła witać ludzi, wsłuchiwać się w ich historie i problemy. Dziwnów był jej domem, z najwspanialszymi wspomnieniami, a teraz jeszcze wypełniał się nowymi. Przez wiele lat podróżowała, zawsze w biegu po kolejne niesamowite zdjęcia, teraz nie miała nawet kupionego biletu, żadnych planów na wyjazd. Musiała pomóc siostrom zamknąć przeszłość. – Justyna mówiła, że nie ma kogo podejrzewać. Poza tym sezon się kończy, więc mieszkańcy zajmują się swoimi sprawami, zmęczeni czekają na spokojną jesień. Zresztą ja również. Wiem, że poranne sesje krajobrazowe zbiorą obfite żniwa.
– Jaka Justyna? – zapytała Lili, przerywając przyjaciółce.
– Pani z warzywniaka. Pamiętacie, jak wracałyśmy ze szkoły do nory, zawsze dawała nam jakiś owoc. Cudowna kobieta.
– A Filipiakowa nic nie mówiła? – dopytywała Wiki, bo to opinia starszej kobiety najbardziej ją interesowała.
– Zaprosiła mnie na ciasto i sobie pogadałyśmy… Wciąż uważa, że powinniśmy przestać zajmować się przeszłością. Nie podoba jej się to.
– Jej się nic nie podoba – mruknęła Wiki. – Wiem, że coś ukrywa.
– W tej kwestii z Filipiakową możecie sobie podać dłonie – wtrącił Edwin. – Masz jakieś zastrzeżenia co do tego, że sprawa weszła na formalne tory?
– Pytasz mnie o zdanie, Gajda? To coś nowego.
– Rogaliki z nadzieniem truskawkowym pomogły – powiedział bez emocji.
– To ty je dostałeś? – powiedział Miron z żalem. – Mogłeś coś przynieść. Podzielić się z kumplami.
– Rozeszły się, zasmakowały nawet mojej mamie – usprawiedliwił się Edwin, choć większość wypieków zjadł sam. – Wracając do tematu…
– Edwin, powiedz, jestem gotowy – przerwał mu Miron, a temat rogalików szybko wyleciał mu z głowy. – Czy bierzecie pod uwagę mojego ojca? Czy sądzicie, że to on zabił, a zakrwawione dowody znalezione w domku ogrodowym należącym do naszej rodziny tylko to potwierdziły?
– Nie mamy pewności, czy to twój ojciec, czy ktoś nie podrzucił tej paczki. Mieczysław Nawrocki nie żyje i nie ma możliwości obrony, ale tak, Miron, jest na liście podejrzanych. Lista obejmuje wiele osób.
– Dzięki za szczerość, na szczęście ja będę walczyć o dobre imię ojca.
– A ja i moje siostry ci pomożemy – zapewniła Alwina, a przyjaciółki potwierdziły.
– Możemy zobaczyć tę listę? – Wiki popatrzyła na policjanta.
– Zaraz po tym, jak wszyscy odwiedzimy wyspę i każda z was powie, co zapamiętała z nocy zabójstwa proboszcza – zapewnił Edwin, czekając na jej ruch. Mógł się dzielić informacjami pod warunkiem, że będzie to handel wymienny.
– A tak dobrze się zapowiadało – rzuciła Wiki szyderczo.
– Wiki, obiecałaś – przypomniała Lili jak wymagająca nauczycielka.
– Dobrze, mamo, ale dziś chyba nie po to się zebraliśmy. – Wiki traktowała Lili jak starszą i mądrzejszą siostrę. Pochodziła z dobrego domu, oczytana, miała dobre wyniki w nauce i zawsze znajdowała niezbity argument.
– Jestem gotowy, możemy iść. Nadal chcecie mi towarzyszyć? – zapytał Natan, patrząc po twarzach przyjaciół.
– Oczywiście, będziemy tuż obok. Jadwiga czeka na nas z ciastem. Dzwoniła do mnie – wyjaśniła Alwina, która miała przyjacielski kontakt z doktorową.
– Dasz znać, jeśli będziesz mnie potrzebował. – Lili wyciągnęła do Natana dłoń, którą ujął.
– Dziękuję, że daliście mi czas na przyjęcie tej smutnej wiadomości.
– Potowarzyszę ci podczas rozmowy z doktorem. Będę robił tylko za słuchacza – zapewnił Edwin. Doktor Tabacki zataił prawdziwy powód śmierci ojca Natana nawet przed nim, obecnym komendantem miasta. Lekarz znał wiele osób, przez długie lata wykonywał swój zawód, ludzie mu ufali, on też, ale po tym kłamstwie zwątpił. Nie chciał stracić obiektywizmu, więc zaczął wszystkich mierzyć tą samą miarą, terazi doktora.
– To ja poczekam na was na zewnątrz, spacer z Łasuchem dobrze mi zrobi – postanowił Miron.
– Towarzystwo samych pań ci nie służy, Miron? – zagadnęła rozbawiona Wiki, chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
– Słyszałem, że pani doktorowa ma tyle do powiedzenia, co Alwina, więc nawet nie będę miał szansy wtrącić słowa – wytłumaczył Miron, czym wywołał ogólny wybuch śmiechu.
– Nieprawda, ja mówię więcej, w tej dziedzinie nikt mnie nie pokona. – Alwina mrugnęła do Mirona, znając swoje zalety, ale i wady. Nie potrafiła zatrzymać słów, nawet nie chciała.
– A co z notatkami prokuratora, Natan? Wyczytałeś coś ciekawego? – zapytała Wiki.
– Wiki, prosiłam. – Lili popatrzyła na siostrę karcącym wzrokiem.
– Tylko pytam, nie naciskam – broniła się, choć wyczekiwała na odpowiedź.
– Myślałem, że pójdzie szybciej, tym bardziej po tych nieścisłościach, jakie wyszły na światło dzienne. – Natan wciąż nie mógł tego wymówić głośno. Jego ojciec, zasłużony obrońca prawa, prokurator z powołania, oddany każdej sprawie, jaką prowadził z zaangażowaniem, pokazał, jaki był słaby. Pamiętał jego wysoką sylwetkę, wydawała się trwała, mocna, wręcz niezniszczalna. Tak samo było z nieustępliwym i wymagającym charakterem. – Zapisywał prywatne sprawy dotyczące nas, ale i pracy, pomysły, które chciał sprawdzić. Czasem notował kilka zdań, jakby musiał wyrzucić to, co go gnębiło. Jestem na etapie przeszłości… przed odejściem mamy, gdy dowiedział się o jej chorobie, gdy wszyscy się dowiedzieliśmy. Nie okazywał tego, ale choroba mamy nim wstrząsnęła… Obiecuję wam, że doczytam je do końca, choć przyznam się, że z trudem do nich wracam. – Wzburzenie, które go ogarnęło, trzymało przez kilka dni, choć złość na ojca odczuwana przez lata odeszła. Kumulowało się w nim tak wiele emocji, że czytał te zapiski jak zwierzenia. Najbardziej bolało to, że ojciec nie mógł już mu odpowiedzieć.
– Zrób to w swoim czasie, Natan. Nie będziemy cię poganiać, prawda, Wiki? – zapytała Alwina, patrząc na nią cierpliwie.
– Oczywiście, tak tylko spytałam. – Wiki nie zadała pytania, które wręcz paliło ją w język. Bo czy Natan nie mógł im podać właściwej odpowiedzi, a tym samym pozwolił jej uniknąć zwierzeń i pójścia na wyspę? – Doczytasz w swoim czasie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[1] Cecelia Ahern, Na końcu tęczy, przekład Joanna Grabarek, Warszawa 2006.
Copyright © by Dorota Milli, 2020
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2020
Zdjęcia na okładce: © ILINA SIMEONOVA / Trevillion Images
Redakcja: Katarzyna Wojtas
Korekta: Joanna Pawłowska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-194-4
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61‒615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.