Schwytać szczęście - Dorota Milli - ebook + audiobook + książka

Schwytać szczęście ebook i audiobook

Dorota Milli

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy można schwytać szczęście i zatrzymać na zawsze?
Optymistycznie nastawiona do życia Hana próbuje tego dokonać od wielu lat.
Utrata pracy i niedoszłego narzeczonego sprawiają, że na chwilę przestaje wierzyć w szczęście. Jednak na jej drodze natrafia na przyjaznych ludzi i nowe wyzwania.
Na horyzoncie pojawi się też mężczyzna, a nawet kilku, choć tylko jeden z nich przyśpieszy jej puls i rozbudzi w niej chęć do zmiany. Pytanie, kim jest, skoro wciąż się ukrywa swoją tożsamość?

Czy Hanie uda się zamknąć przeszłość i na nowo ułożyć życie, czy tajemniczy, skory do pomocy mężczyzna, w końcu zdecyduje się ujawnić?
Powieść o trudnościach, jakie podsuwa los, a także o dążeniu do szczęścia, zachowania balansu i pojawieniu się szansy na miłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 408

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 23 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,4 (398 ocen)
225
117
37
19
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiafischer

Całkiem niezła

Pozytywna 🙂
00
Aeksabdra

Nie oderwiesz się od lektury

Książki a szczególnie cykle autorki to są opowieści, od których ciężko się oderwać. polecam.
00
Haneczkak

Nie oderwiesz się od lektury

ale mnie zaskoczyła...super
00
Anna-60

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. polecam
00
Zedzianiatko5

Nie oderwiesz się od lektury

Zaczytałam się... W mojej ocenie: treść spokojna, a jednocześnie bardzo wartka i wciągająca akcja. Serdecznie polecam!
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czytelnikom, by szczęście Wam sprzyjało!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy zamykają się jedne drzwi do szczęścia,

otwierają się inne,

ale my patrzymy na pierwsze drzwi tak długo,

że nie widzimy tych drugich.

Helen Keller

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

Piękna roślinność i kolorowe ryby raf koralowych hipnotyzowały. Obserwowała jaskrawe malunki na połyskującym łuskami ciele, nieśpieszne ruchy płetw, choć dziś zabrakło tu entuzjazmu. Ulubione miejsce nie przyniosło jej pocieszenia i nie oderwało od problemów.

Zrezygnowała z dalszego spaceru po oceanarium, mimo że ledwo przekroczyła jego próg. Niezgrabnie ubierała się, czując lekki szum w głowie, który był celowym zabiegiem wyłączenia się z rozważań o tym, co będzie i co ją czeka. Przewidywalna codzienność właśnie dobiegła końca. Zaczynała od początku. Uważała, że szczęście jej sprzyja, ale ostatnio dopadł ją pech. Dzisiejsze wydarzenia utwierdziły ją, że jeszcze nie wyczerpał swojej rażącej siły spustoszenia.

Opuściła półokrągły budynek zaatakowana przez nachalny wiatr. Przed nią rozpościerał się bezkresny widok morza ubranego w ciemne szaty nocy. Słyszała chlupot fal uderzających o betonowy brzeg mola południowego. Ciężkie chmury skrywały blask gwiazd, ale migocące ogniki przycumowanych żaglowców idealnie wypełniały ich zadanie.

Łuna poświaty miasta Gdynia odbijała się od ciemnej tafli morza, a mokry deptak potęgował światło rozbudzonych latarń. Poczuła krople wody na twarzy, a poły płaszcza rozchyliły się szerzej, pozwalając lodowatym podmuchom na atak.

Siłowała się z guzikami, kierując w stronę miasta. Szukała w kieszeni czapki, a z drugiej starała się wyciągnąć zwinięty i wepchnięty tam szalik. Pierwsze dni wiosny nie przyniosły upragnionego ciepła, panowała zima, która stanowczo podkreślała, że nigdzie się nie wybiera.

Unoszący się śmiech mijanych przechodniów wywołał tym większy smutek. Nie chciała wracać do mieszkania, potrzebowała odwrócenia uwagi, uspokojenia myśli. Przynajmniej dziś zwolniła się z działania, dając upust nagromadzonej rozpaczy.

Niezgrabnie wciągnęła czapkę na głowę, a włosy, które poleciały jej na twarz, przykleiły się do niej. Wyszarpała szalik, lecz ten w jej niepewnych rękach zerwał się do lotu porwany przez wiatr. Nie zdążyła przekląć, gdy pojawił się przy niej mężczyzna i szybkim ruchem ręki pochwycił jego koniec, zanim zdążył odlecieć.

– Dobrze, że na siebie wpadliśmy. Uratowałem pani szalik.

– Nie nabiorę się. – Wyszarpnęła mu z rąk swoją własność, próbując zobaczyć, jak wygląda. Stał tyłem do światła, które ją oślepiało, dodatkowo szalik skrywał jego część twarzy, a czapka włosy. Mrok maskował oczy mężczyzny.

– Na co dokładnie?

– Na ten szarmancki miły ton. Koniec, skończyłam z facetami.

– „Koniec” i „skończyłam” obok siebie w zdaniu brzmią dosadnie – rzucił z nutą rozbawienia.

– Dobrze się pan bawi? Ja wcale. – Z łatwością poddając się szturchnięciom wiatru, lekko bujała się, starając się otulić szyję i twarz szalikiem.

– Aż tak źle? Może mogłbym wpłynąć na zmianę pani zdania? – Z zaciekawieniem obserwował jej nieporadne ruchy i roztrzepanie.

– Bgam...

– Może tak będzie lepiej. – Odsunął szalik z jej ust, by lepiej ją zrozumieć.

– Błagam! Miłe słówka nie robią na mnie wrażenia. Już nie robią.

– Do kiedy robiły? Albo do której?

– Dowcipniś się znalazł. Niech pan idzie rozbawiać inne nieświadome ofiary.

– Może jednak mogę w czymś pomóc? – zapytał z troską niezrażony jej niechęcią.

– Czy ja wyglądam na kogoś, kto potrzebuje pomocy? – oburzyła się, marszcząc czoło.

– Mogę panią odprowadzić do domu, żeby nikt więcej pani nie zaczepiał.

– Nie wracam, jeszcze nie skończyłam, dopiero się rozkręcam.

– Zdecydowanie ma pani dość.

– Pan nie będzie o tym decydował. Jestem samowystarczalną i... wolną kobietą.

– To brzmi jak zaproszenie.

– To brzmi... bardzo smutno…

– Mieszka pani niedaleko? – zapytał, widząc, że zaraz się rozpłacze. Chciał odejść, ale nie mógł zostawić kobiety w takim stanie. Rozejrzał się, byli sami, grupki osób szybko znikały we wnętrzach przyulicznych lokali, serwujących dobre jedzenie i suchy kąt.

– Mieszkam... sama – powiedziała z rozpaczą, przecierając ręką nos. – Nie, to nieprawda... Mam Tancerza. To mój jedyny przyjaciel – zapewniła z mocą.

– Na pewno jest wspaniały. Sąsiad?

– Proszę mi dać spokój.

– Uraziłem panią?

– Proszę nie być miłym, nie nabiorę się...

– Wiem, skończyła pani z mężczyznami. Pies? – Naprawdę chciał wiedzieć, kogo nazywała Tancerzem.

– Miłego wieczoru! – Odwróciła się z zamiarem odejścia.

– Pani powinna go zakończyć.

– A pan powinien się odczepić.

Z determinacją stawiała kroki, mając zamiar dokądś dojść, ale na pewno nie do pustego mieszkania. Uciekła z niego zaatakowana samotnością, złymi przeczuciami i porzuconymi ubraniami, które chciała wyrzucić przez okno.

Budynek z rozświetlonym napisem „Tawerna” wydawał się idealnym miejscem na jej smutki. Uczepiła się tego neonu jak samotny rybak blasku latarni w oddali.

 

***

 

Przyjemne ciepło otuliło jej ciało. Rozejrzała się po ciężkim wystroju tawerny. Dominował nadmorski klimat, na pokrytych drewnem ścianach wisiały sieci i zmyślnie związane liny, znalazło się miejsce na wiosła i koło sterowe. Pod sufitem zawieszono latarnie dające przymglony blask, mniejsze zostały ustawione na wysłużonych przez czas blatach. W każdym wolnym miejscu umieszczono ciężkie ławy i stoły, marynistyczny styl był widoczny w wielu drobiazgach.

Jej uwagę przykuł ogromny globus stojący pod ścianą, a oświetlony punktowo sprawiał, że miało się ochotę podejść i przyjrzeć namalowanej na nim historii. Zapragnęła wskazać placem miejsce, inne niż obecne, i na kilka chwil oderwać się od problemów, które znienacka stanęły jej na drodze. Przeniesienie się nie było jednak możliwe, musiała zmierzyć się z trudnościami.

Wsłuchała się w gwar, który niszczył ciszę. W tle grała muzyka, szanty rozbrzmiewały skoczną melodią, dzwoniły szklanki wprawione w ruch. Duszny zapach jedzenia nie przeszkadzał, jedynie rozbudził apetyt. Piwo, które wypiła, spowodowało w jej ustach niesmak.

Stała pośrodku, zawieszona jak w próżni, omijana przez bawiących się klientów, i czuła rozrywający smutek. Ludzi, którzy ją zawiedli, było kilku. Wydarzeń zmieniających jej plany życiowe – podobnie. Zastanawiała się, co bardziej ją dotknęło. Nie potrafiła zdecydować, a to pogłębiało jej żal. Co zniszczyło jej dobrze zapowiadający się rok? W końcu jeszcze kilka tygodni temu wszystko układało się po jej myśli.

– Hana? Hana Swat! Co tu robisz?

– Znam ten miły ton, już go gdzieś słyszałam. – Hana podniosła głowę, przyglądając się wysokiej kobiecie. Jęknęła, gdy pamięć wróciła. Każdego mogła się spodziewać, ale nie jej, nie Duńczyk. Wszyscy na uczelni trzymali się od tej dziewczyny z daleka. – Miło cię widzieć, Liwio.

– Wcale się nie cieszysz.

– Cieszę, ale w środku, głęboko w sercu. Na jego dnie. – Nie miała siły udawać.

– Co się stało? Nie przypominasz... siebie.

– A ty... obcięłaś włosy.

– Jest wygodniej. – Liwia speszyła się i poprawiła krótką fryzurkę.

– Wyglądasz bardzo ładnie, pasuje ci. – Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć, by pozbyć się dawnej znajomej.

– Jesteś sama? – Liwia rozejrzała się, ale nikt nie patrzył w ich stronę.

– Tak... Jestem sama…

– Usiądziemy? – Liwia nie czekała na zgodę, tylko pociągnęła Hanę za rękę przez pełną salę. Szukała wolnych miejsc, choć wszystkie ławy zajęto, podobnie jak stołki przy barze. Piątkowy wieczór był zakończeniem tygodnia pracy, swoistym początkiem wolności. Mieszkańcy czy weekendowi przyjezdni tłocznie wypełniali restauracje, puby i tawerny, szukając odskoczni od przetartych szlaków.

– Nawet nie ma dla nas miejsca – jęczała Hana, pociągając nosem.

– Proszę, jest, stolik.

– Przy toalecie?!

– Są dwa krzesła idealne dla nas i w odosobnieniu. – Liwia posadziła Hanę i popatrzyła jej w oczy. – Napijesz się czegoś? Bez alkoholu, którego zdecydowanie masz dosyć.

– Wypiłam lampkę szampana, no może dwie, na imprezie firmowej i jedno piwo – broniła się Hana. – Nie moje, jego. Popełniłam błąd, nie lubię tego smaku, ale zrobiłam na złość. To była duża butelka, a ja rzadko pijam alkohol.

– Rozumiem, że coś się stało? Porzucił cię mąż czy chłopak? A może to zwykła kłótnia i jutro na nowo będziecie się kochać?

– Nie będziemy się kochać. To nie kłótnia, to koniec. Nie mam męża ani chłopaka, zostałam sama.

– Nie uwierzę, zawsze wokół siebie miałaś wiele osób. Nigdy nie byłaś sama. – Liwia pamiętała wianuszek koleżanek, które otaczały Hanę, zawsze uśmiechniętą i optymistycznie nastawioną do życia. Podziwiała w niej tę radość, próbowała nawet naśladować koleżankę, ale na dłuższą metę nie potrafiła oszukiwać samej siebie. Nie widziały się od czasu zakończenia studiów, minęło raptem kilka lat, ale nie sądziła, by cokolwiek zniszczyło uśmiech Hany, która w pędzie i z odwagą rwała się do nowych wyzwań.

– Dużo się zmieniło, zajęłam się swoimi sprawami. Teraz zostałam sama. Sama w pustym mieszkaniu.

– Co robiłaś po studiach? – zapytała Liwia, chcąc odwrócić uwagę dziewczyny od bieżących spraw.

– Znalazłam pracę, dobrą... Liwia, muszę się napić. Nie byłam przygotowana.

– Na co?

– Na to, co mnie spotkało. Świat wydawał się taki radosny, choć ty zawsze miałaś inne zdanie.

– Potrafi być... radosny – wydusiła Liwia, mając nadzieję, że zabrzmiało przekonująco. Nie lubiła kłamać.

– Próbujesz być miła. – Hana przyjrzała się dawnej koleżance ze studiów. Wypiękniała, a jej duże oczy w otoczeniu ciemnych rzęs i brwi nadały twarzy kruchości. Ubrana elegancko w ciemny kostium zdecydowanie nie pasowała do tego miejsca. – Co tu robisz?

– Miałam spotkanie z klientem.

– Tutaj? W piątek wieczorem? Czym się zajmujesz? Przepraszam, nie pamiętam, jakie miałaś plany?

– Plany planami, a życie życiem, Hana.

– Znowu zaczynasz? Słyszę, że nie wyleczyłaś się z tej dołującej przypadłości. Dziś potrzebuję radości. Zmieniłaś się, ale nie wewnętrznie.

– Smutek też jest dobry, pozwala dostrzec jasne strony życia. Czy ty się zmieniłaś? – Liwia znów przyjrzała się znajomej, ale jej widok ją zmartwił. Hana, zawsze zadbana, z modną fryzurą dziś wyglądała jak kura domowa. Dziwnie po latach spotkać ulubienicę, do której się porównywała. Nie było już czego zazdrościć ani do kogo upodabniać. Zdecydowanie zamieniły się rolami.

– Dziś mam gorszy dzień. Prawdę mówiąc, trwa od jakichś trzech tygodni. Jestem też cholernie zmęczona. Czuję się wykorzystana i porzucona – załkała głośno, z wdzięcznością przyjmując od Liwii chusteczkę.

– Czasem trzeba trochę pocierpieć.

– Naprawdę? Choć może i masz rację, nie potrzebuję pustych zapewnień, wiedząc, jak wygląda rzeczywistość.

– Czego się napijesz, ja stawiam? – zaproponowała, gdy kelnerka podeszła do ich stolika.

– Whisky z lodem.

– Mówiłaś, że nie pijasz alkoholu?

– Nie, ale dziś muszę. Whisky na pewno zabije smak piwa. Ze słomką do małych łyczków – dodała do zamówienia. – Widzisz, jaka jestem rozsądna?

– Słomki nie potrzebujesz.

– Potrzebuję. Proszę o słomkę – rzuciła z naciskiem do kelnerki.

Liwia zamówiła wodę gazowaną, podkreślając, że bez słomki.

– Czemu tak na mnie patrzysz? Co ja takiego zrobiłam? – Hanie nie spodobał się nieprzyjemny wzrok Liwii.

– Słomki mają tu z plastiku, a musimy z niego rezygnować.

– Stałaś się ekstremistą ekologicznym?

– Każdy z nas powinien.

– Liwia, nie sądzę, że walka z klimatem w moim obecnym stanie to dobry pomysł. Moje nadzieje spłonęły jak hektary puszczy w Amazonii. Jedno wielkie pogorzelisko.

– Nie wszystko spłonęło, możemy jeszcze wiele uratować, jeśli się opamiętamy. U ciebie też się poprawi. Powiedz, co się stało? – zapytała z troską w głosie.

Hana westchnęła, zastanawiając się, jak najlepiej ubrać w słowa swoją rozpacz. Ocknęła się, gdy kelnerka przyniosła napoje. Pod bacznym spojrzeniem Liwii odłożyła słomkę i zamoczyła usta w nieznośnie ostrym płynie. Przełknęła go jak niesmaczny syrop. Potrzebowała czegoś, co ją znieczuli, ale i pobudzi, a bursztynowy trunek był do tego idealny, choć niezbyt dobrze smakował.

Popatrzyła w oczy Liwii, tak samo jak kiedyś spokojnie i ufne, ale i zwodnicze. To była najlepsza sztuczka dziewczyny, która bez oporów potrafiła wyciągać prawdę i jeszcze w subtelny sposób tworzyć najgorsze scenariusze. Hana jednak potrzebowała wsparcia, więc musiała jej wystarczyć największa pesymistka na świecie.

 

***

 

– Nie wiem, od czego zacząć? – Hana skrzywiła się nie tylko z powodu smaku alkoholu, lecz także tego, co chciała wyznać. – Zaczęło się niewinnie, był piękny lutowy dzień i poranne pożegnanie pocałunkiem. Oczywiście w pośpiechu, bo w pracy musiałam być wcześniej, zazwyczaj jestem wcześniej, a wtedy tym bardziej, bo pracowaliśmy nad ważnym projektem. Naprawdę się przyłożyłam, dzień i noc nad nim siedziałam, musiałam dopiąć szczegóły na ostatni guzik, zależało mi przeokropnie. Miałam awansować, to był mój cel, odkąd zaczęłam tam pracować. – Przechyliła szklankę, biorąc szczodry łyk.

– Nie wiem, czy nie odbiegasz od tematu… Odrobinę. – Liwia zabrała szklankę Hany i postawiła na stole. Czuła, że ten wieczór zamieni się w falę skarg Hany Swat. Liwia potrafiła wykręcić się od trudnych rozmów, ale tym razem chciała pomóc koleżance, a przez wzgląd na dawne czasy przynajmniej wysłuchać. Przeważyła też ciekawość, co stało się z dawną Haną, która radziła sobie w każdej sytuacji, a teraz przepełniała ją rozpacz.

– Wręcz przeciwnie. Od tego się zaczęło. No, może nie od tego, ale to jest przyczyna. Cały czas mi to wytykał, ale czy to źle? Pamiętasz, jak wszystkie chciałyśmy osiągnąć sukces. Studiowałyśmy nauki społeczne, szeroki kierunek, lecz pełen możliwości. Naprawdę się poświęcałam.

– Zawsze dawałaś z siebie sto procent, wszystkie akcje społeczne musiały być przez ciebie dopieszczone, dlatego zwykle kończyły się sukcesem.

– Prawda, nie potrafiłam odpuścić i to moja zguba. Chyba że się mylę? Gubię się, może ty będziesz wiedzieć. Czy poświęcenie czasu dla pracy i kariery powoduje, że nie nadajesz się do związku? Czy musisz wybierać między pracą a miłością?

– Myślę, że obie sfery da się połączyć.

– Jesteś w związku, Liwio?

– Nie.

– Faktycznie, jesteś fachowcem od udzielania rad.

– Wydaje mi, że można znaleźć balans.

– Znalazłaś?

– Mało... randkowałam.

– Przeczuwam, że wcale. – Hana przyjrzała się Liwii z troską. – Dlaczego? Przecież jesteś taka ładna. Dawniej może nie rzucałaś się w oczy, ale teraz zazdroszczę.

– Miło, że tak mówisz. Wiele nad sobą pracowałam.

– A ja przestałam i zobacz, jak wyglądam.

– Nadal jesteś piękna – zapewniła Liwia, ale uśmiechu dziewczyny nie wywołała. – Teraz ja się gubię, Hano, co właściwie się stało?

– Jak to, co?! Straciłam pracę i zostawił mnie facet. W odwrotnej kolejności i nie naraz, ale w krótkim odstępie czasu. – Hana przeczesała palcami długie włosy, które brązową falą opadły jej na twarz. – Wiesz, co jest najgorsze? To, że nie wiem, co boli bardziej? Utrata pracy, której poświęciłam kilka lat życia, czy półrocznej znajomości z facetem, który na pożegnanie napisał kartkę. Nie, to nawet nie kartka, tylko opakowanie po jogurcie. Słowami wyraził całą swoją miłość, czyli „Odchodzę, przepraszam, poradzisz sobie, na pewno dostaniesz awans”.

– Coś przeczuwałaś? Dlaczego do tego doszło?

– Niczego się nie domyśliłam. Ukrywali to przede mną. Wykorzystali!

– Raczej pytałam o...

– W każdy nowy projekt się angażowałam, ciężko pracowałam i w końcu udało się, dostrzegli mój potencjał – ciągnęła Hana przepełniona żalem. – To rodzinna firma, z perspektywami, rozrasta się z każdym rokiem i zleceniem. Rozpychają się na rynku. Dostałam się do zespołu z samymi gwiazdami, ludźmi sukcesu, od których wiele się nauczyłam, a byłam pilną uczennicą. Pojętną i chętną do podjęcia każdego wyzwania. Wtedy dostaliśmy pod skrzydła międzynarodową firmę mającą sklepy w całym kraju.

Oczy dziewczyny świeciły się, głos wyrażał ekscytację, a wyrzucane słowa napędzane były jej niespożytą energią. Liwia dostrzegła dawną Hanę, podziwiała jej ożywienie, którym zarażała innych.

– Czym właściwie się zajmowałaś?

– Patrzysz na specjalistkę do badania rynku i opinii publicznej, która właśnie przestała nią być. – Zacisnęła powieki i pokręciła głową. – Ten projekt był testem naszych umiejętności, firma mogła zyskać dużego gracza, za którym podążą inni. Współpracę przewidziano na kilka lat, a z tym wiązały się wysokie profity. Było o co się bić. Dla firmy, ale i dla siebie, walczyłam o awans. Mogłam stanąć na czele własnego zespołu! Mogłam... – urwała, a jej nagromadzona energia uleciała razem z ciężkim westchnieniem. – Udało się nam, Liwio. Nasz zespół zdał test, zadziałały mechanizmy, w które włożyłam masę swojej pracy. Umowa została podpisana, ale awansu nie dostałam. Szef mnie zwiódł, a wierzyłam mu i byłam cierpliwa, tyle lat czekałam… Jednak dziś podczas imprezy z okazji naszego sukcesu ogłosił, że jego córka, ledwo po studiach, bez wielogodzinnej praktyki, dostała moje wymarzone stanowisko. Wtedy naprawdę się wkurzyłam.

– Przykro mi, Hano, tylko dlaczego cię zwolnił?

– Właściwie to brak awansu był z tym związany.

– Nie widzę związku.

– Ależ jest! Albo awans, albo odchodzę.

– Czy to powiedziałaś szefowi?

– Prościutko w oczy. Niech jego niedouczona córunia teraz się stara.

– Zaszantażowałaś go?

– A co mi zostało? Ona stanie na czele zespołu, do którego miałam przejść! Odwalalibyśmy całą robotę za nią, a ona chwaliłaby się naszymi, w tym moimi dokonaniami. To było aż nadto. – Opróżniła szklankę tak łapczywie, że zaczęła się krztusić.

– W zasadzie nie zostałaś zwolniona, tylko sama odeszłaś.

– W zasadzie to tak. Z formalnego punku widzenia, ale faktycznie nie docenili mnie, więc jakby wręczyli dyscyplinarkę. Po tym wszystkim… Po niewolniczym poświęceniu, wielu godzinach ślęczenia nad dokumentami, zarwanych nocach… Zawaliłam związek, który dobrze rokował na przyszłość. To zabolało i bardzo mnie zraniło.

– Jak dokładnie było z twoim związkiem? Może powiedziałaś coś, co twój facet odebrał niewłaściwie? – Liwia wolała dopytać teraz, domyślając się, że Hana inaczej interpretowała fakty. Była zbyt przejęta.

– Nie ma takiej możliwości. Wszystko było w porządku, przynajmniej mi się tak wydawało. Spotykaliśmy się przez miesiąc i zdecydowaliśmy o wspólnym zamieszkaniu, choć to raczej on do tego mnie przekonał. Wynajęliśmy przestronne i większe lokum, bo Grzesiek nie chciał cisnąć się w małej klitce. Planował kupić mi pierścionek.

– Powinien go kupić i wręczyć jako niespodziankę, a nie planować.

– To słuszna uwaga, ale po fakcie. Byłam zabiegana i zapracowana, nie miałam czasu na takie rozważania.

– A mieliście w ogóle czas dla siebie? Przy twojej pracy i zaangażowaniu?

– Oczywiście. Przed zaśnięciem, jak udało mi się wrócić, zanim zasnął, zawsze rozmawialiśmy o minionym dniu. Uważał, że za dużo pracuję, ale to był ważny projekt. – Hana posmutniała. – Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, poświęcając się bezgranicznie pracy, a nie związkowi. Na jednym i na drugim polu poniosłam porażkę. Jaką srokę złapać za ogon, by mieć pewność, że nie odleci?

– Dobrze jest inwestować w różne projekty, na wielu płaszczyznach, jeśli przytrafi się strata, to może na innym polu będą zyski.

– Jest coś jeszcze.

– Oprócz tego, że nie masz pracy?

– I faceta – zaznaczyła. – Nie mam zegarka. Zniknął, a zawsze wkładałam go do tej samej szuflady, w to samo miejsce, do tego samego pudełka ozdobionego wstążeczką.

– Kiedy zniknął?

– Może to tylko przypadek, ale wraz z Grześkiem. Rano przed pracą, w dzień, kiedy żegnałam się z nim po raz ostatni, jak się po czasie, a dokładnie wieczorem, okazało. Nie mogłam go znaleźć. Śpieszyłam się i poszłam bez niego. Może to był zegarek szczęścia i gdy go zabrakło, ono też odeszło, niszcząc cały mój świat? Pech się rozgościł, a to jego skutki, nie mam pracy – wywnioskowała.

– To nie wina pecha, ale twoja decyzja, odeszłaś na własne życzenie.

– Fakt, ale coś z tym szczęściem jest nie tak. Zegarek był złoty z dodatkami srebra, wyjątkowy, bo to prezent od mamy, który podarowała mi w nagrodę za dyplom.

– Z kim ty się związałaś? – zapytała Liwia, w której obudziły się złe przeczucia.

– Z Grzegorzem Piotrowskim.

– Jak go poznałaś?

– Na imprezie firmowej, przyszedł z kolegą, którego w sumie nie poznałam... – uświadomiła sobie. – Właściwie nie wiem, co na niej robił, nie był od nas.

– To gdzie pracował?

– Mówił, że był maklerem giełdowym.

– A był?

– Cóż… Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, nie sprawdziłam, nie sądziłam, że powinnam. Chodził do pracy, przynajmniej tak mi się wydawało. Wybiegałam o świcie i późno wracałam, więc jak wychodziłam, był, jak przychodziłam, był. – Hana zastygła na moment, gdy niektóre elementy ich krótkiego wspólnego życia zaczynały niebezpiecznie układać się w obraz, który się jej nie spodobał.

– Oszukiwał cię – podsumowała Liwia, widząc, że Hana doszła do tego samego wniosku.

– Nie zaczynaj, zawsze lubowałaś się w negatywnych scenariuszach. Kochał mnie… Dobrze, wyduś to.

– Nie spodoba ci się.

– Wszystkie twoje opinie mi się nie podobały, były przygnębiające, ale proszę, kop leżącego.

– Zazwyczaj się sprawdzały.

– Naprawdę chcesz się tym chwalić? Lepiej nic nie mów.

– Zgłoś to na policję, Hana. Kradzież.

– Mam powiedzieć, że okazałam się idiotką?

– Czyli pogodziłaś się ze stratą?

– Grześka tak, z zegarkiem i pracą nie. – Hana szerzej otworzyła oczy. – Przynajmniej poznałam odpowiedź. Bardziej ubolewam nad stratą pracy i zegarka. Odzyskam go. Znajdę Grześka i zażądam zwrotu zegarka.

– Wiesz, gdzie go szukać?

– Nie wiem, ale są inne rzeczy – powiedziała, żeby się pocieszyć, bo tych nici prowadzących do Grześka nie mogła teraz uchwycić.

– Czy jego telefon odpowiada?

Hana zamknęła oczy, nie chcąc wyczytać z twarzy dziewczyny to, co sama o sobie pomyślała. Właśnie dlatego nie przepadała za Liwią, bo ona wygłaszała przykre rzeczy, które zazwyczaj pokrywały się z rzeczywistością.

– Czy jak znowu odpowiem „nie”, uznasz mnie za skończoną frajerkę?

– Jesteś po prostu zbyt dobra, Hana – powiedziała Liwia z ciepłym uśmiechem.

– Dziękuję, Liwia, właśnie tego potrzebowałam. – Hana miała ochotę wrócić do domu i zapłakać w czterech ścianach, gdzie nikt nie usłyszy jej rozpaczy.

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

Ściany miały kremowy odcień, nabierały ciepła przez blask promieni słonecznych, które wręcz rozpychały się w sypialni. Hana patrzyła na grę cieni, budząc się z niespokojnego snu. Usiadła na łóżku i rozejrzała się po niewielkim pokoju. Przy ścianie stała szafa, a przy łóżku nocne stoliczki. Kartony z jej rzeczami wciąż nie były do końca wypakowane – zrobiła miejsce w szafie Grześkowi. Naprawdę starała się być troskliwą partnerką, choć teraz sama w to zwątpiła.

Przez całą ich znajomość więcej przesiedziała w pracy niż w domu. Skupiła się całkowicie na celu – upragnionym awansie – który wydawał się w zasięgu ręki. Wiedziała, że oszukuje samą siebie, tak było od kilku lat. Najpierw jeden poważny projekt, później kolejny, ważniejszy i teraz miał być najważniejszy. Połowa minionego roku była intensywna, a jeszcze Hana próbowała godzić to z dobrze zapowiadającym się związkiem. Nie chciała być sama – to wiedziała na pewno. Brakowało jej bliskości drugiego człowieka, któremu można powierzyć wszystkie sekrety. Czasem otrzymać wsparcie albo kubeł lodowatej wody, który postawiłby ją do pionu. Pragnęła, by ktoś ją docenił, motywował, wierzył w nią. Ona zrewanżowałaby się tym samym.

Hana z natury miała skłonność do popadania w przesadę, a każde wyzwanie było dla niej jak walka o życie – wszystko albo nic. Entuzjazm ją napędzał, działanie dawało nieziemską moc. Uwielbiała momenty, gdy cała determinacja zmierzała do mety i pojawiały się pierwsze efekty – to rozbudzało adrenalinę i ambicje. Hana z wciąż niezaspokojonym głodem chciała wykazywać się i udowadniać, że ponownie się uda. Uzależniona od zdobywania celów, traciła na polu prywatnym, na którym również bardzo jej zależało. Niestety najwyraźniej nie znała zasad, popełniała błędy, a teraz jeszcze została okradziona.

Wyszła z sypialni i przeszła przez jasny wąski korytarz, mijając drzwi do niewielkiej łazienki. Salon był połączony z aneksem kuchennym, w którym ustawiono znacznie więcej mebli.

Wysunęła szufladę, aby jeszcze raz się upewnić. Niestety zegarka nadal nie było. Walcząc z niewygodną i okrutną prawdą, Hana zaczęła przeszukiwać półki z książkami, szafki, inne szuflady, kanapę, która z szerokimi miękkimi poduchami mogła konkurować z łóżkiem w sypialni.

Nie chciała się poddać, jednak zegarka nie było w szafce łazienkowej, półce na buty ani nawet w stojaku na parasole.

W kuchni przygotowała sobie mocną herbatę, w nadziei, że aromatyczny napój przepłoszy nie tylko zmęczenie, lecz także smutek. Rozejrzała się po przytulnym salonie, którego dwa okna wychodziły na ulicę Świętojańską. Dawały wiele światła, zwłaszcza w słoneczny dzień, rekompensowały tym brak balkonu.

Wybrała mieszkanie pośpiesznie pod wpływem nacisku Grześka, który mówił o ich przyszłości, nalegając, by rozpoczęli wspólną podróż. Przeznaczyła na to niewiele czasu, ale udało się i nawet nie zaprotestował, godząc się z każdą jej decyzją. Brakowało mebli, planowała kilka dokupić, ale do tej pory nie znalazła na to czasu. Teraz nie miało to znaczenia, ważniejsze było, czy nadal będzie ją stać tu mieszkać.

Liczyła na awans i większe zarobki, czynsz za wynajem płacili na zmianę, teraz przypadała kolej Grześka. Ale tym razem sama musiała zapewnić swoje utrzymanie. Tylko jak, skoro straciła pracę?

Hana usiadła na kanapie, lekko zapadając się w poduszkach. Popatrzyła na swojego przyjaciela. Tancerz nie przejmował się kataklizmem, który dotknął jej świata. Tańczył, a ona zachwycała się każdym jego ruchem, intensywnością kolorów, które ożywały w blasku budzącego dnia.

Zapatrzyła się, odsuwając moment podjęcia decyzji, zakasania rękawów i zabrania się do działania. Nie liczyła na telefon od byłego już szefa, wyraźnie dał jej do zrozumienia, że jeśli ona odchodzi, to na zawsze. Nie powinna się dziwić, poniosła ją złość, gdy głośno powiedziała, co myśli o jego córce. Nie przyjął krytyki zbyt łagodnie, zwłaszcza że usłyszało to więcej osób.

Dźwięk telefonu wyrwał ją z przemyśleń. Wyświetlony numer nic jej nie mówił.

– Hana? Jak się czujesz?

– Liwia? Cieszę się, że dzwonisz – powiedziała prędko, próbując sobie przypomnieć, jak zakończyły swoje nocne spotkanie. Koleżanka odwiozła i odprowadziła ją do domu, wtedy wymieniły się numerami telefonów, zapewniając się wzajemnie o kolejnym wypadzie, choć Hana takiego nie planowała. Liwia była specyficzna już na studiach i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

– Nie cieszysz się wcale. Po co dawałaś mi swój numer, jeśli nie chciałaś, żebym zadzwoniła?

– Bo tak wypada. Skąd ty to wiesz? Czym się zdradziłam?

– Słyszę ton twojego głosu, brakuje w nim wrodzonego entuzjazmu.

– Po wczorajszej rozmowie poznałaś wiele powodów braku mojego entuzjazmu.

– Martwię się o ciebie.

– Naprawdę? – Hanie zrobiło się miło, poczuła łzy, które z trudem powstrzymała. Zdała sobie sprawę, jak musiało być źle, że Liwia jej współczuła.

– Oczywiście. Nie chciałabym, żebyś straciła swój zapał. Wiem, że jesteś w rozsypce, każdy by był, to normalne, ale teraz nie ma co rozpaczać, tylko trzeba wszystko na nowo poukładać. Im szybciej, tym lepiej. Po pierwsze musisz mieć plan.

– Plan brzmi super, popracuję nad nim. Tylko że pierwszy punkt już mi się nie podoba – jęknęła.

– Pomogę ci, razem nad nim popracujemy. Możemy się spotkać za godzinę, na mieście na kawie? Adres prześlę w wiadomości. Nie chcę zostawiać cię z tym samej.

– Liwia, dziękuję.

– Nie ma sprawy. Przyjdziesz? Nie zamkniesz się w domu jak zdesperowana i zniszczona problemami kobieta?

– Przyjdę. To dobrze mi zrobi.

Hana nie mogła uwierzyć, że zgodziła się wyjść z domu i na dodatek spotkać z Liwią. Niestety nikogo innego nie miała, praca i brak czasu zniszczyły wszystkie przyjaźnie i znajomości, tak samo jak związek.

Koleżanka za studiów przypomniała jej, że kiedyś otaczała się tłumem ludzi, przyjaciółmi, choć najczęściej przy wykonywaniu wspólnych zadań. Lubiła współpracować z innymi, działać, jak zgrany zespół, ekipa do zadań specjalnych, gdzie każdy wnosi coś do budowania wspólnego sukcesu. Zmieniło się to, gdy podjęła pracę w wymarzonej firmie, coraz bardziej skupiała się na sobie, bo każdy ze współpracowników stał się konkurencją. Przestał liczyć się wspólny cel, ale jednostka i własne korzyści, wyższe stanowisko. Sama uległa temu pędowi do zaszczytów. Straciła dawny zapał do działania w grupie, zasady, w które kiedyś wierzyła, rozmyły się, bo inni je łamali i najzwyczajniej ich nie doceniali.

Musiała poszukać pracy. Tylko czy na podobnym stanowisku nie zacznie się to samo? Te same reguły i znów walka o stołek, który ktoś sprzątnie jej sprzed nosa, mimo że ona poświęci swoje życie prywatne?

Nie miała planu, za to mnóstwo pytań, na które nie znała odpowiedzi.

 

***

 

Słoneczny dzień odrobinę poprawił Hanie humor. Umówiła się z Liwią niedaleko domu, więc postanowiła się przejść. Liczyła, że spacer dobrze jej zrobi.

Długo szykowała się na spotkanie, chcąc wyglądać znacznie lepiej niż wczorajszej nocy. Zamierzała zatrzeć złe wrażenie.

Wyciągała z szafy to, co miała najlepsze, przy czym doszła do wniosku, że i w sferze garderoby bardzo się zaniedbała. Wciąż te same bluzki i golfy, żadnych nowych koszul ani eleganckich spodni. Długie włosy nie wiadomo kiedy odrosły i teraz je dla wygody wiązała. Nie miała czasu na fryzjera ani nawet pomysłu na nową fryzurę. Przynajmniej przyłożyła się do makijażu. Stojąc przed lustrem, musiała się oswoić ze swoim widokiem, nie pamiętała, kiedy miała czas dokładnie się sobie przyjrzeć.

Przed wyjściem spakowała jeszcze pozostawione przez Grześka ubrania do worka na śmieci w celu oddania biednym. Tak naprawdę miała ogromną ochotę je spalić. Może udałoby jej się w ten sposób nieco wyładować złość, ale znacznie lepiej, gdyby ich właściciel to zobaczył. Zdecydowała, że takie działanie nie ma sensu.

Wychodząc, wrzuciła worek do odpowiedniego pojemnika, licząc, że ktoś będzie zadowolony z modnych i dobrej jakości ubrań.

Grzegorz lubił się stroić, czasem miała wrażenie, że gdy on piękniał, ona traciła na urodzie. Wyciągał ją do galerii handlowej i z energią buszował po sklepach, a ją szybko dopadało znużenie. Robiła to jednak dla niego, mimo że jej myśli, nawet w wolnych chwilach pochłaniała praca. Ze sklepu wychodzili z kilkoma torbami, zazwyczaj ubraniami dla Grzegorza. Miał lekką rękę do wydawania pieniędzy, czasem musiała go wspomóc, obiecywał, że odda jej po wypłacie. Teraz zdała sobie sprawę, że nigdy tego nie zrobił, a ona zawsze zapominała.

Idąc ulicą Świętojańską, próbowała skupić się na otaczających ją dźwiękach, na przechodniach i urokach nadmorskiego miasta. Bloki w równych odstępach i zazwyczaj tej samej wysokości zatrzymywały promienie słoneczne, ale nie wiatr, który porywał końce szalików i gniótł rozłożone parasole mijanych przez nią kawiarni.

Przymknęła na chwilę oczy, delektując się ostrym smakiem morskiego powietrza, które wiatr roznosił po mieście. Musiała z kimś porozmawiać, z kimś, kto ją wesprze, a w pobliżu była tylko Liwia. Do mamy nie miała ochoty dzwonić, wiedziała, czego się spodziewać.

Słupsk był oddalony od Gdyni o dwie godziny drogi, wystarczyło wsiąść w auto i odwiedzić rodzinne strony i matkę, która – gdy usłyszy o jej utracie pracy – od razu wykorzysta okazję, by ściągnąć ją do siebie. Jeśli Hana próbowałaby się sprzeciwić, Ewa Swat poczuje się obrażona odmową. Musiała więc nadal udawać, że pracuje, zwłaszcza że mama mocno przeżywała złe wiadomości.

Mogła jeszcze zadzwonić do starszego brata, z którym czasem wymieniali się zdawkowymi wiadomościami ze swojego życia. Było od niej starszy o trzy lata, miał żonę i dwójkę dzieci – wszystko do czego namawiała ją mama, choć Hana wyraźnie chciała podążać własną drogą.

Miała inny pomysł na życie, które wydało jej się ekscytujące i pełne możliwości. Udało jej się wyrwać spod skrzydeł rodzicielki, gdy dostała się na studia w Gdyni. Wiedziała, że to jej bilet do wolności i postanowiła go w całości wykorzystać.

Studia skończyła z wyróżnieniem, potem podjęła pracę na miejscu, ku niezadowoleniu rodzicielki, która w rodzinnym mieście czekała na powrót córki. Miała też przygotowanego kandydata na zięcia. Był to sąsiad, starszy o dwa lata od Hany, kiedyś jej kolega ze szkoły. Hana go lubiła, ale to wszystko. On zaś uważał, że do siebie pasują. Dziewczyna, widząc, że jest jedna przeciwko chłopakowi i matce, ograniczyła przyjazdy do Słupska. Liczyła, że oboje wkrótce się zniechęcą.

Hana nagle poczuła sporą presję. Zrozumiała, że jeśli nie ułoży na nowo swojego życia, będzie musiała wrócić do Słupska i mamy, która być może nawet bez jej wiedzy wyprawi wesele.

Z daleka dostrzegła cel swojego spaceru. Przyjemna pogoda zachęcała mieszkańców, by skorzystali z licznych kawiarenek na świeżym powietrzu. Coraz bardziej wyczuwało się w dotyku wiatru ciepłe akcenty wiosny. Każdy był spragniony promieni słonecznych i smaku lodów na nadmorskiej promenadzie. Wiosna była czasem rozbudzającej się miłości, ale Hanie przyniosła smutek i utratę nadziei.

Liwia czekała na nią w białym płaszczu podkreślającym jej elegancję i dobry styl. Nawet krótko przycięte włosy dodawały jej klasy. Hana poczuła się jak brzydkie kaczątko.

– Dziękuję, potrzebowałam rozmowy i wyjścia z tych czterech ścian. Naprawdę cieszę się, że zadzwoniłaś. – Hana faktycznie była wdzięczna Liwii, w końcu jako jedyna wyciągała do niej pomocną dłoń.

– Dla mnie to też wiele znaczy. – Liwia nie zobaczyła wolnego stolika na zewnątrz, więc weszła do wnętrza kawiarni, gdzie był jeden pusty z tyłu sali. – Tutaj będzie się nam miło rozmawiać.

Zamówiły kawę, której przyjemny aromat rozchodził się po przytulnie urządzonym wnętrzu.

– Dlaczego? – zapytała Hana. – Dlaczego nasze spotkanie jest dla ciebie ważne?

Liwia nieśpiesznie zdjęła płaszcz, jakby odsuwała moment odpowiedzi. Ciemna koszula podkreślała jej szczupłą figurę, ciemny pasek – wąską talię, a obcisłe spodnie – długie zgrabne nogi. Delikatny makijaż uwydatnił kruchość jej twarzy.

– Chyba możemy mówić otwarcie.

– Po tym, co wczoraj ci naopowiadałam, zdecydowanie – zachęcała Hana z ciekawością.

– Nasze spotkanie było dla mnie sporym zaskoczeniem, choć bardziej zdziwił mnie twój widok.

– O nie – jęknęła Hana. – Wyglądałam okropnie, dziś naprawdę się postarałam.

– Wyglądasz ładnie...

– Pamiętasz, jak było na studiach? Czesała mnie Magda, a malowała Kaśka. Sylwia pomagała w zakupach. Dzięki nim wyglądałam rewelacyjnie.

– Zawsze otaczała cię grupa przyjaznych osób. Na studiach byłaś moją idolką – wydusiła Liwia z zawstydzeniem. – Bił od ciebie blask. Teraz niestety go nie widzę – stwierdziła z przykrością.

– Ja? Twoją idolką? To teraz zamieniłyśmy się miejscami. Jesteś rażąco stylowa i niesprawiedliwie piękna.

– Zawsze wiedziałaś, jak dobierać słowa, by sprawić komuś radość.

– Dobrze, że chociaż to zostało.

– Podziwiałam w tobie ten gen wesołości, byłaś pozytywna, a ludzie do ciebie lgnęli. Zazwyczaj trzymałam się z boku, ale ty potrafiłaś i mnie do siebie przyciągnąć.

– To miłe, dziękuję. Nadal jednak nie odpowiedziałaś na pytanie.

– Masz problemy to oczywiste, ale ona w tobie nie zgasła… Ta iskra wciąż w tobie jest i się tli. Chcę ci pomóc ją rozpalić, poza tym jestem sama, więc miło będzie pobyć w twoim wesołym świecie.

– Wesołym? Raczej problematycznym i niepoukładanym. Nie masz nikogo? – zainteresowała się Hana. Liwia zawsze była skryta, lecz gdy już się otwierała, nie zjednywała sobie sympatyków.

– Znasz mnie, lubię się trzymać z tyłu, z daleka od innych – uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły.

– Liwia, jesteś dość specyficzna, skoro rozmawiamy szczerze – rzekła Hana przyjaznym tonem, by jej nie urazić. – Ale ładna i zgrabna, a twój melodyjny głos uwiedzie każdego. Pewnie masz dobrą pracę?

– Całkiem niezłą.

– Nigdy nie wpadałaś w kłopoty i nie sądzę, żeby to się zmieniło.

– Nie zmieniło.

– Więc co poszło nie tak?

– Wiesz dobrze co. – Gdy kelner postawił przed nimi kawę, napiła się, uciekając wzrokiem.

– Zastosowałaś się do własnych scenariuszy?

– Jestem dość zapobiegawcza.

– Tchórzliwa, tak też można to odebrać – odważyła się powiedzieć Hana. – Boisz się zaryzykować.

– To było niemiłe, ale można tak na to spojrzeć. Ty za to lubisz działać, nie widzisz barier, tylko szanse.

– Życie jest pełne możliwości. – Hana uśmiechnęła się, poczuła, że wraca jej moc.

– I pułapek.

– Których od zawsze się wystrzegałaś, bojąc się porażki.

– Przewidywałam. Podróżuj spokojnie, patrząc pod nogi – mówiła Liwia z wiarą.

– Czasem trzeba się zerwać do biegu i przeskoczyć przepaść.

– Nie widząc drugiego brzegu? Upadek może zaboleć.

– Niekiedy warto się zdecydować. Może właśnie ta droga prowadzi do szczęścia?

– Wiemy, czym to się u ciebie skończyło.

– To było niemiłe, ale można tak na to spojrzeć – zacytowała Liwię Hana i przyjrzała się jej. Koleżanka mówiła spokojnie, wyraz jej twarzy był łagodny. Nawet złe wiadomości przekazałaby w sposób wyważony, bez emocji, od razu godząc się z zaistniałą sytuacją.

– Mam kłamać? – zapytała poważnie.

– Nie waż się. Znowu chcę być twoją idolką, przynajmniej spróbować odzyskać ten tytuł.

Hana dostrzegła delikatny uśmiech Liwii. Może dziewczyna przewidująca wszystkie możliwe katastrofy wyciągnie ją z jej własnej, w którą przez złe decyzje się wpakowała?

 

***

 

– Czym właściwie się zajmujesz, Liwio? – Hana delektowała się ciepłym pączkiem, zerkając na towarzyszkę spaceru. Gdy wyrzuciła kolejne żale i przedstawiła wiszącą nad nią groźbę powrotu do Słupska, zdecydowanie jej ulżyło.

Obie wyruszyły na spacer, żadna nie wykazywała chęci zakończenia spotkania.

Skręciły w ulicę Armii Krajowej i kierowały się w stronę plaży. Liwia dokładnie wytarła ręce po jedzeniu, zachowując elegancję nawet w tej czynności. Rozkoszowała się ciepłym słońcem, ochoczo wystawiając do niego twarz.

– Public Relations. Pracuję w firmie, która dba o dobry wizerunek innych przedsiębiorstw. Zapewniamy im dobry piar. Zajmuję się też procedurami kryzysowymi.

– Gdy coś złego się wydarzy?

– Reagowaniem i usuwaniem krytycznych skutków – dokończyła Liwia.

– Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Zawsze miałaś dar przewidywania zbliżających katastrof, a raczej możliwych skutków działania, którymi szczerze się dzieliłaś i co do szczegółu opisywałaś. Skoro rozmawiamy szczerze, to właśnie przez mroczne teorie niewiele osób lubiło z tobą przebywać.

Przechodziły obok Gdyńskiego Centrum Filmowego, wyróżniającego się białego budynku o nietypowej konstrukcji. Liwia odwróciła się w jego stronę, patrząc, jak promienie słoneczne odbijają się od szklanej elewacji, czym powodują drobne rozbłyski tęczy.

– Były to tylko moje sugestie i nikt nie musiał się do nich stosować, a tym bardziej brać na poważnie. To analiza ciągu przyczynowo-skutkowego, który prowadzi do pewnych rozwiązań, czasem negatywnych, a czasem optymistycznych – powiedziała Liwia, chcąc się wytłumaczyć.

– W twoich dominowały tylko pesymistyczne scenariusze. Na pewno masz w tym zakresie sporą wiedzę, ale to dobrze, że wykorzystujesz swoje naturalne umiejętności. To na pewno pomaga.

– Na początku tak było, teraz kwalifikuję się do zadań, które ograniczają mój rozwój.

– Jesteś niezadowolona z pracy?

– Chciałabym... Świetnie rozumiem twoje ambicje, chęć zmierzenia się z nowymi wyzwaniami, rozszerzenie perspektyw, bo od dłuższego czasu sama tego pragnę. Zostałam zamknięta w pewnym pudełku, a widząc, jak zarządzana jest firma, w której pracuję, chyba nie uda mi się z niego wyjść.

Hana obserwowała nagłe ożywienie Liwii, gwałtowną gestykulację i pośpieszne wyrzucenie zdań zdradzające jej niepokój. Zatrzymały się przy teatrze zajęte rozmową.

– Czy może być coś gorszego od mojej sytuacji, gdzie tatuś nagradza córkę mimo jej braku doświadczenia?

– Hierarcha według płci. Kobiety dochodzą do pewnego etapu, a później natrafiają na ścianę. O zarobkach nawet nie wspomnę, choć nie powinnam narzekać.

– Jak się tam dostałaś?

– Staż i ciężka praca. Przez lata udało mi się wspiąć wyżej, teraz utknęłam. Nie chodzi o zajmowanie wysokiego stanowiska, ale zmianę działu. Mam dość produktów, wolałabym pracować z ludźmi. To tylko moje pragnienia, ale czy powinnam je realizować?

– Nie zaczynaj roztrząsać, tylko złóż prośbę o przeniesienie.

– Próbowałam, ale oni są bardzo zadowoleni z mojej pracy i nie chcą pozwolić mi odejść.

– Z jednej strony to bardzo miłe, z drugiej ograniczające. W czym widzisz problem? Zwolnij się, zastosuj moją metodę. – Hana zaśmiała się, widząc przerażoną minę Liwii. – Wiem, już wzięłaś pod uwagę wszystkie zagrożenia i znowu stchórzysz.

– To nieodpowiedzialne i może przynieść opłakane skutki.

– Czyli moje życie jest w opłakanym stanie. – Hana ruszyła, a Liwia próbowała ją dogonić.

– Trochę tak jest, rzuciłaś pracę bez zastanowienia. Nie pomyślałaś o czynszu i innych rachunkach, które musisz zapłacić. Mogłaś się lepiej przygotować.

– Zostałam zaskoczona i to był impuls.

– Któremu nie powinnaś ulegać.

– Czasem nie ma czasu na kalkulowanie, Liwia. Liczy się to, co w duszy zagra. Nie docenili mnie, więc musiałam odejść. Na pewno znajdę lepszą pracę, gdzie nagrodzą moje zaangażowanie.

– Może trafisz do rodzinnej firmy, gdzie piątka potomstwa będzie do obsadzenia na kierowniczych stanowiskach?

– Aż takiego pecha nie mam. Właśnie to nas różni, Liwio. Ja wierzę w dobre scenariusze, ty przeciwnie.

– Jaki z tego wniosek?

– Jestem wolna od bagażu porażek, o których ty pomyślałaś, a ja się nimi nie zmartwię. – Hana odpowiedziała z przekonaniem w głosie, maszerując przed siebie z wysoko uniesioną głową. Minęła parking i weszła w alejkę, gdzie budzące się po zimie drzewa ogołocone z liści jeszcze nie ograniczały słonecznego ciepła.

– Myślisz, że znajdziesz pracę w swoim zawodzie? – Liwia zerkała na dziewczynę z ciekawością. Właśnie tego potrzebowała: optymizmu Hany w życiu wypełnionym smutkiem.

– Na pewno gdzieś będzie dla mnie miejsce.

– Tego nie wiesz.

– Mało jest firm na rynku? Z moimi umiejętnościami i doświadczeniem przyjmą mnie z otwartymi ramionami.

– Potrzeba będzie dużo czasu, nim pracodawca się na tobie pozna. To jest jak zaczynanie od zera.

– Fachowcy poznają się na fachowcach. Pytałaś o mój plan, właśnie to zrobię: znajdę pracę wymarzoną, idealną dla siebie – dodała z uporem. – Liwio, zanim jeszcze coś powiesz, to ty powinnaś pocieszać mnie, a nie ja samą siebie.

Wyszły na bulwar, dołączając do spacerujących, którzy tak jak one wykorzystali wiosenny dzień na marsz przy plaży.

– Przepraszam, nie powinnam cię zasmucać. Tym bardziej że musisz dostosować się do nowej sytuacji.

– Dokładnie, powinnyśmy widzieć jasną stronę tego wydarzenia. Może zaczniesz, by się nieco zrehabilitować? – zachęcała Hana. – To jest ten moment, kiedy przedstawiasz miłe scenariusze dla mojej wyobraźni.

– Już nic cię nie ogranicza, możesz znaleźć lepszą pracę – mówiła Liwia, choć mimo starań trudno jej było odnaleźć optymistyczną stronę położenia Hany.

– Nie muszę oglądać szefa, który mnie zawiódł ani wykonywać poleceń jego córeczki snobki. – Hana uśmiechnęła się, choć jeszcze nie dość szeroko.

Przez chwilę nic nie mówiły, obie pochłonięte przez swoje myśli.

Hana wpatrywała się w fale granatowego morza, nastroszone białe grzywy, które gwałtem wdzierały się na brzeg. Ruszyły ku nim, zanurzając buty we wciąż wilgotnym po nocnym deszczu piasku. Ziarenka przyklejały się do ubrań, niektóre unoszone przez wiatr wpadały we włosy.

– Dobrze, że na siebie wpadłyśmy – powiedziała Liwia, wkładając w to wyznanie dużo entuzjazmu. Starała się uwierzyć, że to będzie jej odmiana, na którą z upragnieniem czekała. Hana i jej naturalny gen optymizmu mógł jej pomóc dostrzec nie tylko mroki, lecz także blaski.

– Pewnie. Gdyby nie ty, pewnie spędziłabym całą noc w tawernie, zalewając smutki w alkoholu.

– Znajdziesz świetną pracę.

– Liwio, teraz to przesadzasz z tym optymizmem.

– Zawsze miałaś szczęście. Nie opuszczało cię na krok. Może właśnie tak musiało być i czeka cię coś fantastycznego?

Hana przyjrzała się koleżance z wahaniem.

– Może masz rację. Znajdę cudowną pracę, z fajnym szefem.

– Może szefową?

– Z miłymi współpracownikami, z którymi naprawdę się zaprzyjaźnię. – Hana poczuła powiew optymizmu, który jak wiatr z impetem dmuchnął w jej żagle. Odetchnęła pełną piersią. Ucieszyła się nawet z towarzystwa Liwii, bo napędzało do działania. Nie była już sama, mogła się na kimś wesprzeć. – Musimy to uczcić.

– Co takiego? – Liwia ruszyła za Haną, która w pośpiechu wracała na bulwar.

– Szarlotka z lodami będzie idealna.

– Poczekaj! Nie za wcześnie na świętowanie?

– A na nowe, czekające mnie perspektywy? Cieszenie się wolnością i nowym rozdziałem w życiu? Masz rację, to musiało się wydarzyć, bo czeka mnie coś znacznie lepszego. I jeszcze koktajl z truskawek – dodała z uśmiechem, wręcz biegnąc przez nikogo niezatrzymywana.

Liwia zaśmiała się w głos. Właśnie za to uwielbiała Hanę. Za niekończące się źródło optymizmu, które wybijało w najmniej spodziewanym momencie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Dorota Milli, 2020

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2020

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2020

 

Zdjęcie na okładce: © ewg3D/iStock

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Skład, łamanie i korekta: DARKHART

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-330-6

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61‒615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.