Szansa od losu - Dorota Milli - ebook + audiobook + książka

Szansa od losu ebook i audiobook

Dorota Milli

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

STARY DOM Z MROCZNĄ HISTORIĄ, SĄSIEDZKIE TAJEMNICE I PIĘKNE NADMORSKIE KRAJOBRAZY!
Wiosna w Ustce budzi się do życia, a wraz z nią pojawia się miłość… Oktawia po odejściu matki postanawia zawalczyć o swoje szczęście. Sprzedaje rodzinny pensjonat i kupuje owiany tajemnicą piękny i stary dom, który jest lokalną legendą.
Dziewczyna pragnie odkryć związane z nim sekrety, które kryją się w nadmorskim lesie. Poznaje przeszłość swojej rodziny, chociaż mieszkańcy ulicy Serdecznej jej tego nie ułatwiają.

Czy można na nowo zawalczyć o szczęście? Czy szansa od losu pojawia się tylko raz?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 27 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,4 (193 oceny)
117
53
12
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia_Calgary

Nie polecam

Denne to
20
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Sokalska_1979

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładna, nie mogłam się oderwać od czytania.
00
Marzenabw

Dobrze spędzony czas

Spoko
00
Oliwiamilena25

Nie oderwiesz się od lektury

świetna ta książka
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Miłość, nawet ta niespełniona, wiedzie do kolejnej.

 

Carlos Ruiz Zafón

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

Demoniczny cień granatowych chmur dodający mroku poczerniałym ścianom zawładnął starym domem. Wiatr targał szarymi jak mgła firankami, które wyciągnął poza puste ramy okien, chcąc porwać w nieznane, lecz one trzymały się mocno, nie zamierzając opuścić swojego miejsca. Zaskrzypiały rynny, wydawało się, że w środku trzasnęły drzwi, co było niemożliwe, bo w tym domu nikt nie mieszkał. Został porzucony, zaniedbany, z daleka wyczuwało się jego smutek.

Przymknęła powieki i już nie oczy dorosłej kobiety, a małej dziewczyny patrzyły na efekt zniszczeń, które spowodował ogień. Języki płomienia musiały trawić każdą spotkaną rzecz na swojej drodze, zadrżała, gdy wyobraźnia podsunęła gorące od żaru obrazy. Nie odwróciła wzroku, mijając dom na ulicy Serdecznej, którą ponownie prowadziła ją babcia. To nie był pierwszy ani ostatni raz. Zawsze, idąc na spacer, oddalały się od domu. Nie pytała, dokąd idą, kierunek zawsze był ten sam.

– Chodź, nie zatrzymuj się. – Starsza kobieta z siateczkami zmarszczek na twarzy i rozwianymi pasmami siwych włosów, które porywał nadmorski wiatr, mocniej ścisnęła i pociągnęła dłoń dziewczynki, która zapatrzona jakby wrosła w ziemię.

– Chciałam popatrzeć. Ten dom spłonął.

– Nie patrz, idziemy dalej.

– Dlaczego…

– Oktawia, nie marudź.

– Babciu…

– Dość, musimy wracać. Nie zatrzymuj się.

Doszły do zakrętu, a spalony dom i jego smutny widok znalazł się już daleko w tyle, choć dziewczynka jeszcze się za nim oglądała.

Pomrugała, a wspomnienie zniknęło. Zadrżała od lodowatego wiatru dmuchającego znad morza. Ostatni dzień lutego zwiastował deszcz, rzewne pożegnanie z zimowym miesiącem. Oktawia nie będzie go wspominać wesoło, wiele się zmieniło, doświadczyła straty, była jednak gotowa na to, by jej świat wypełnił się kolorami. Próbowała obudzić entuzjazm, jednocześnie czując, że nie powinna, bo nie wypadało. Za jakiś czas, jeszcze chwilę, byle do przodu i byle zapomnieć. Zasłużyła na szczęście i na nowy start. Wmawiała to sobie, nie chcąc myśleć, że już wszystko stracone.

Poczuła odwagę i postanowiła zakraść się do domu, który od najmłodszych lat mijała z babcią. Gdy tamta odeszła, Oktawia zapomniała o ich spacerach, dopiero po czasie nogi same zaniosły ją na ulicę Serdeczną. Po latach na nowo obudziła się jej fascynacja.

Historia tego domu była żywą legendą związaną z płomieniem, który z łatwością się w nim rozniecał, niszcząc spokój skrywający się pod jego skośnym dachem. Krążyły różne plotki, często sprzeczne, tylko nazwa budynku się powtarzała: „płonący dom”.

Ostatecznie został porzucony, a ona teraz na poważnie rozważała jego kupno.

Przeszła przez murowany płot i jego drewniane spróchniałe deski, zeskoczyła z niskiego murku i ruszyła dalej, stawiając ostrożne kroki w gąszczu wysuszonej trawy i chwastów. Zatrzymała się bliżej jego murów niż kiedykolwiek.

Weszła na kilka stopni i dotknęła drewna starych drzwi. Musnęła klamkę, naiwnie sądząc, że ustąpi i wpuści ją do środka. Musiała spróbować, brakowało jednak klucza.

Niesiona ciekawością okrążyła dom, licząc, że od innej strony dostanie się do środka. Nadzieja płonęła w niej żywym ogniem, a ona nie pozwoliła jej zgasnąć. Nie mogła pozwolić sobie na marnowanie czasu, żadnej godziny, dnia, w końcu tak wiele ich straciła. Bezpowrotnie przeleciały jej przez palce, były już nie do odzyskania. W końcu nadszedł ten moment, by zacząć żyć, po swojemu, wyznaczając własny kierunek.

Z przodu dom wyglądał tak samo smętnie i przygnębiająco. Okna były jak puste oczodoły, ściany w wielu miejscach – poczerniałe, czego nie zmył nawet rzęsisty deszcz. Uśmiechnęła się, widząc wybitą szybę w balkonowych drzwiach. Wystarczyło włożyć rękę i chwycić od środka klamkę. Nie zawahała się i po chwili przestąpiła próg. We włosach zagubił się wiatr, jakby próbował ją przed tym powstrzymać, ale pragnienie poznania domu zwyciężyło.

Oglądała jego wnętrze, które w dzieciństwie było dla niej mistyczną tajemnicą. Zrobiła pewniejszy krok, po chwili drgnęła z lękiem, gdy usłyszała trzask drzwi, jakby ktoś wyczuł jej obecność i głośno się temu przeciwstawił.

Po jej ciele przebiegł dreszcz. Obejrzała się, wahając, czy zawrócić, ale nie chciała stracić takiej szansy. Pod butami poczuła rozbite szkło. Rozejrzała się po wnętrzu, inaczej to sobie wyobrażała. Weszła na nadpalone drewniane schody, niepewna, czy utrzymają jej ciężar.

Postawiła stopę na pierwszym stopniu i usłyszała jego skrzypienie, może protest. Ostrożnie wspięła się wyżej. Weszła na korytarz prowadzący do czworga drzwi. Minęła dużą łazienkę, dwie sypialnie i zatrzymała się przed ostatnimi drzwiami. Próbowała je otworzyć, ale one stawiały opór, coś z drugiej strony je blokowało.

Pchnęła z siłą i wręcz wpadła do największej sypialni z dużymi oknami i balkonem. Otoczyły ją chłód i ciężki zapach. Otwory po pozostałości szyb zabito deskami, a przez dziurę w dachu przykrytym brezentem wdzierał się wiatr. Najbardziej przerażające były znicze, których kilka ustawiono przy oknie.

Popatrzyła przez deski na ogród, z góry jeszcze bardziej zaniedbany. Tuż za płotem ukazał się las z wierzchołkami drzew, sięgającymi czubków nieba. W pochmurne dni musiał sprawiać mroczne wrażenie, tym bardziej przez niedaleko położony Stawek Upiorów ze swoją legendą, która rozbudzała wyobraźnię mieszkańców i turystów.

Znieruchomiała, wyczuwając czyjąś obecność, powoli się odwróciła, ale nikogo nie dostrzegła, nadal była sama z cieniami. Atmosfera się zmieniła, jakby zrobiło się chłodniej, mroczniej. Podskoczyła, gdy zatrzasnęły się drzwi i w pokoju zrobiło ciemniej. Pomrugała, nie wierząc w to, co widzi, ale jeden ze zniczy zapłonął drobną iskrą. Doskoczyła do drzwi, jednak nerwowo szarpana gałka nie chciała się przekręcić. Oddech kobiety przyśpieszył, a ręce wciąż się trzęsły, w końcu wybiegła z pokoju na jasny korytarz, szybko łapiąc powietrze. Zatrzymała się przy schodach i nieśmiało odwróciła głowę w stronę sypialni. Próbowała się uśmiechnąć, by ochłonąć, zrzucając to na pobudzoną wyobraźnię. Weszła na schody i krzyknęła, gdy trzasnęły drzwi od sypialni, skąd właśnie wybiegła.

 

* * *

 

Wiatr rozwiał jej włosy, a oddech się uspokoił. Usłyszała słowa matki, dobrze znany szept, który przebił się do jej świadomości, z licznymi przestrogami, ostrzeżeniami, wytykaniem głupoty. To jednak już się skończyło, a ona sama nie mogła sobie tego robić.

Przysięgała sobie, że nie okaże żadnego więcej zawahania. Nie było też odwrotu: sprzedała pensjonat po rodzicach, przerwała rodzinną tradycję. Zrobiła to świadomie i z premedytacją, pragnąc uwolnić się od głosu surowej matki, jej wymagań, nacisków i nadgorliwości.

Płonący dom był pierwszą myślą, która zaświtała w jej głowie, zapragnęła go zdobyć, otoczyć opieką, odbudować, tak jak planowała na nowo odbudować swoje życie. Wewnętrznie czuła, że byli sobie przeznaczeni. Jakby przez babcię, która prowadzała ją koło tego budynku na spacer.

Wyszła na zaniedbany ogród, patrząc w stronę sypialni i okien zbitych deskami. Cofając się, potknęła o deskę. Przyjrzała się napisowi, był to ciąg cyfr zapisany niebieską farbą. Uśmiechnęła się, na każdy taki znak od losu była wyczulona.

Od tygodnia szukała namiarów na właścicieli płonącego domu, bezskutecznie, a teraz patrzyła na numer telefonu i napis: „sprzedam”. Zastanawiała się, dlaczego tabliczka leży porzucona w ogrodzie. Nie miało to jednak znaczenia, bo i tak zamierzała zadzwonić.

Spojrzała w niebo, gdy warstwa gęstych chmur rozsunęła się jak zasłony, przepuszczając promienie słońca, które musnęły dziewczynę ciepłą pieszczotą. W ich złotym blasku dom nie wydawał się nieprzystępny, chłodny, ale wołający o pomoc. Poczuła, że to kolejny znak, szansa od losu, by od nowa przebudować swoje życie. Zbliżała się wiosna, a po długim zimowym śnie następowało przebudzenie.

Wyciągnęła telefon i wstukała numer. Miała włączyć przycisk połączenia, gdy usłyszała szczekanie. Popatrzyła w stronę rogu domu i poruszanych traw, słońce zaszło, a otoczenie ponownie poszarzało. Poczuła niepokój, gdy z traw wyskoczył kudłaty pies, szczekając wniebogłosy. Biegł w jej stronę dobrze rozpędzony.

Rozejrzała się, widząc, że nie ma gdzie się schować ani czym zasłonić. Czas na podjęcie decyzji szybko minął, bo pies do niej podbiegł i skoczył.

Upadła w wilgotną wysoką zeszłoroczną trawę i poczuła szorstki język na twarzy. Była przerażona i bała się zaprotestować, bo gdy otworzy buzię, wszelkie bakterie dostaną się do jej wnętrza. Znowu usłyszała szept słów matki, który – wcześniej zagłuszany – teraz wyrwał się krzykiem. Już czuła pchły na skórze. Modliła się, by zwierzak miał odpowiednią obrożę. Pocieszała się naprędce, że to nie kot, bo one roznoszą jeszcze więcej zarazków i choroby, o których wiele się naczytała.

– Do mnie! – rozległ się męski głos.

Oktawia wzdrygnęła się, bojąc dotknąć twarzy, odsunąć chociażby pasmo włosów, bo rękami dotykała sierści psa i ziemi. Ramieniem poprawiła okulary, które zsunęły się jej z nosa. Przeżywała katusze, nie wiedząc, jak się odkazić i czy nie jest już za późno. Przyjrzała się wysokiemu mężczyźnie, z ciemnym kilkudniowym zarostem na twarzy. Trzymał w dłoni smycz. Podziękowałaby mu za ten ratunek, nawet chwyciła za dłoń, którą jej podał, gdyby nie on był winowajcą jej marnego położenia.

– To pański pies?! – Oburzona wstała i odsunęła od siebie psa, który mimo że na smyczy właściciela próbował ponownie na nią skoczyć.

– Mój i bardzo przepraszam. Za wszystko. – Przyjrzał się kobiecie, której jasny płaszcz nosił ślady łap i ziemi.

– Co mi z pana przeprosin? Wyglądam okropnie, ale to nie jest jeszcze najgorsze! – Westchnęła bezradnie. – Powinien być na smyczy.

– Powinien – rzucił facet ze skruchą i przyjrzał się jej twarzy.

– W kagańcu.

– Może powinien, tylko że nie jestem…

– Blisko, przy pana nodze – przerwała mu ostro.

– Zawsze go o to proszę, gdy wychodzimy na spacer, ale uparł się mnie nie słuchać.

– Rzucił się na mnie i mógł mnie pogryźć.

– Nie mógł, to słodziak, proszę spojrzeć.

– Gdy na mnie skoczył i przewrócił, nie miałam szansy tego ocenić. – Nie dała się zwieść temu przyjaznemu tonowi. Została zaatakowana i powinien za to odpowiedzieć jeśli nie pies, to właściciel. – Oblizał mnie wielokrotnie, roznosząc swoje zarazki.

– Zarazki?

– Pies, jak i inne zwierzęta przenoszą zarazki, czy tak? – zapytała.

– Człowiek roznosi znacznie więcej.

– Nie wiem, gdzie pan się chował, naprawdę.

– Właściwie to jestem ciekawy, gdzie pani się chowała… Taka piękna kobieta – szybko dodał.

– Tylko bez bajdurzenia, miłe słówka nie pomogą. Jestem utytłana w błocie, mam na sobie ślady łap i mokry płaszcz od trawy. Uświnione okulary i brudne ręce.

– Nie jest tak źle.

– Wyglądam jak niechluj.

– Tych kilka śladów zupełnie nie rzuca się w oczy – zapewniał, starając się, żeby zabrzmiało wiarygodnie. Siłował się z psem, który wciąż rwał się do tej kobiety. Jasne pasma jej włosów wysunęły się spod spinki, okalając twarz i wpadając pomiędzy okulary. Sprawiała wrażenie łagodnej, choć twardy ton jej głosu temu przeczył. – Lucyfer naprawdę nie chciał, to jeszcze szczeniak, mimo że wyrośnięty.

Oktawia otworzyła buzię ze zdziwienia, bo jak można nazwać psa imieniem diabła i jeszcze zapewniać, że to samo dobro. Przyjrzała się mężczyźnie, dłużej zatrzymując wzrok na jego twarzy, gęstych brwiach i co najbardziej przyciągało wzrok – piegach w piwnym odcieniu jego oczu.

– Gratuluję wyboru imienia. – Speszyła się, czując, że za bardzo się przygląda. Dostrzegła, że i on ją taksował wzrokiem.

– Może mógłbym naprawić pierwsze złe wrażenie i wybłagać przebaczenie, jeśli da się pani zaprosić na kawę? – Zrobił to z ciekawości, co odpowie. Nie pamiętał, kiedy ktoś go tak ofukał, ostatnio w liceum, jego ulubiona pani od matematyki, z której zawsze robił sobie żarty.

– Muszę się przebrać i umyć, jak mogłabym gdzieś tak pójść? – zapytała, dziwiąc się, że tylko dla niej było to oczywiste. – Proszę trzymać psa na smyczy, bo… inaczej porozmawiamy – zagroziła, odruchowo starając się naśladować ton matki.

– Mam zasalutować?

Oktawia zignorowała jego zaczepkę i chciała odejść, gdy została chwycona za łokieć i zatrzymana. Ponownie spojrzała w oczy mężczyzny, wyrażały podejrzliwość.

– Chwileczkę, co pani tu robiła?

– Oglądałam dom.

– A jest na sprzedaż?

– Jest. – Z satysfakcją wskazała deskę z numerem leżącą w trawie.

– Weszła jednak pani na prywatny teren, a to włamanie.

– Przesadza pan.

– Do domu też pani weszła?

– Nie.

– Nie umie pani kłamać.

Wyrwała się z jego uchwytu i popatrzyła wyzywająco.

– Nie mam zamiaru się panu tłumaczyć, nawet nie potrafi pan upilnować własnego psa.

– Mój pies właśnie złapał przestępcę.

– Nie włamałam się i niczego nie ukradłam, bo niczego tu nie ma.

– A skąd pani to wie, jeśli nie była w środku?

– Jest pan bezczelny.

– Nie pomaga sobie pani. Chyba powinienem wezwać policję. – Wyciągnął telefon, jakby naprawdę zamierzał to zrobić.

– Niech pan nawet tak nie żartuje.

– Jestem poważny.

Oktawia wzburzona poprawiła okulary i odgarnęła włosy z twarzy.

– Dobrze, jeśli musi pan wiedzieć, bo jest pan nie tylko nieokrzesany, lecz także wścibski. Nie wiem, co gorsze…

– Przypominam, że pani tu myszkowała.

– Chcę kupić ten dom.

– Na pewno? Podobno w nim straszy? – Popatrzył w okna.

– Nie interesuje mnie to, zamieszkam w nim, oczywiście po remoncie i wtedy tylko ja będę w nim straszyć.

Kobieta uśmiechnęła się, a w jej oczach zaiskrzyła radość. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w jej gwałtowną przemianę, jakby dziewczyna nagle stała się wesołą czarodziejką z intensywnie niebieskimi oczami. Zaczerpnął tchu, ale nie wypowiedział słowa, jego uwagę odwrócił Lucyfer, który pociągnął go w krzaki. Gdy facet zapanował nad sytuacją, kobiety już nie było. Spojrzał na dom ciekawy jego historii, tym bardziej teraz, gdy poznał osobę, która mogła mu o nim opowiedzieć.

 

* * *

 

Skryła się w aucie, mając nadzieję, że nikt ze znajomych nie zobaczył jej w tak marnym stanie. W schowku miała opakowanie wilgotnych chusteczek, którymi z ogromną gorliwością wytarła dłonie.

Odjechała spod smutnego domu. Musiała dostać się na wschodnią część miasta, przejeżdżając mostem dworcowym nad rzeką Słupią, która tu kończyła swój prąd, wpływając do morza.

Ustka zimą wyludniła się, nie było turystów, tylko mieszkańcy. Wąskie uliczki miasta obsadzono drzewami teraz czekającymi na rozkwit.

Minęła park przy Piłsudskiego i wjechała na ulicę Żeromskiego – cel swojej podróży. A w zasadzie przystanek w jej życiu, który za miesiąc na zawsze opuści.

Pensjonat Ustecki Brzeg liczył dwa piętra z poddaszem użytkowym i piwnicami. Latem krył się za drzewami, o tej porze był na widoku, przez co z łatwością można było dostrzec mankamenty, które odcisnął na nim upływ czasu. Ogrodzenie oplatał bluszcz, odsłaniając starą siatkę. Przy szerokim podjeździe zaczynały się betonowe schody prowadzące do wysłużonych, dwuskrzydłowych drzwi.

Oktawia wjechała na podjazd, zgasiła silnik i usłyszała zawodzenie wiatru. Spojrzała na dom, nie czując żalu ani wątpliwości co do swojej decyzji. Miała pewność, że postępuje dobrze, i niecierpliwość, by w końcu się to dokonało.

Wysiadła z auta, chciała przemknąć do domu i przebrać się, zapominając szybko o nieprzyjemnym zajściu z obcym mężczyzną i jego psem. Na podjeździe dostrzegła uśmiechniętą twarz swojej sąsiadki i jednocześnie przyjaciółki od najmłodszych lat.

– Oktawio Olszewska, jak ty wyglądasz! – zagrzmiała krytycznym głosem Wioleta Skarbek, po czym wybuchnęła śmiechem. Jej czerwone kręcone włosy tarmosił wiatr, a okrągłą sylwetkę opinała niedopięta kurtka, bo nie była w stanie jej zapiąć.

– To nie jest zabawne, Wiolka. – Oktawia nie lubiła, gdy przyjaciółka imitowała głos jej matki, choć w zasadzie to zwrot, który słyszała tysiące razy, bolał najbardziej. Wywoływał w niej poczucie, że kolejny raz rozczarowała matkę.

– Nie złość się, widzę, że miałaś ciekawe przedpołudnie, a gdyby twoja matka cię teraz widziała, to…

– Nie kończ, już nic nie powie, bo odeszła w zaświaty.

– Myślisz, że trafiła do nieba?

– Przestań, to moja matka, oczywiście, że do nieba.

– No pewnie, szatan nie sprowadzałby sobie konkurencji do tronu. – Wiolka spoważniała, widząc karcącą minę przyjaciółki, skopiowaną z matki. – Oj, dobrze już, chciałam ci tylko poprawić humor.

– Kpiąc ze śmierci mojej matki?

– Wiem, jaki miałaś do niej stosunek. Nie udawaj.

Oktawia nie zaprzeczyła, przyjaciółka zbyt wiele widziała.

– Nie mówi się źle o zmarłych, tak?

– Czyli nie będziemy jej w ogóle wspominać?

– Wiolka!

– Mówią, że z każdą traumą należy się zmierzyć.

– Zamierzam to zrobić, pozbywając się pensjonatu.

– To ucieczka.

– Nie, to zamknięcie rozdziału i nieoglądanie się wstecz, choć wiem, że nie jesteś zadowolona z mojej decyzji. – Czekała na zaprzeczenie ze strony przyjaciółki, ale się go nie doczekała. Wioleta nie lubiła zmian i rzadko jakiekolwiek wprowadzała.

Uwagę Oktawii przyciągnął luksusowy samochód parkujący obok jej płotu z siatki. Wstrzymała oddech, gdy wysiadł z niego przystojny mężczyzna ubrany w modny płaszcz. Zamyślony skierował się do niedaleko stojącego pensjonatu.

Oktawia poczuła uderzenie w plecy i ocknęła się z zawieszenia.

– Sprawdzam, czy się nie zapowietrzyłaś – rzuciła usłużnie Wioleta.

– Cieszę się na tę sprzedaż, wiesz dlaczego? Bo w końcu nie będę miała takiej wrednej sąsiadki.

– Będę cię odwiedzać, dokądkolwiek się przeprowadzisz. Mimo że tego nie pochwalam. A teraz wchodź do środka, bo tu zamarzam.

Oktawia pchnęła mocniej drzwi i zatrzymała się w progu. Poczuła dobrze znany duszny zapach.

Po tygodniu od śmierci matki starała się go pozbyć, czyściła i szorowała wszystko, co się dało, podlewając szczodrze chemią. Przez kilka dni stworzył się miszmasz zapachów, który potem ulotnił się, pozostawiając ten sam drażliwy. Wypełniał ściany, stare przedmioty i chodniki. Oktawia już nie wierzyła, że się go pozbędzie. Rodzinny pensjonat nie tylko utrzymywał zapach, lecz także wspomnienia, zwłaszcza te z ostatnich lat. Dziewczyna nie mogła pozwolić sobie na odtwarzanie dawnych obrazów, przeżywanie tego, co minione, a czego już nie mogła zmienić. Musiała się odciąć i zapomnieć.

– Gdzie właściwie byłaś? – Wioleta ściągnęła kurtkę i buty, nie czekając, weszła na najwyższe piętro, do kuchni. Czuła się jak u siebie, więc chwyciła za czajnik, żeby przygotować herbatę.

– Byłam zobaczyć swój nowy dom. Wiolka, ja naprawdę chcę go kupić.

 

* * *

 

Szorowała ręce, dokładniej za paznokciami, jakby matka mogła jeszcze cokolwiek dostrzec i ocenić. Przemyła też twarz, czując, że jeśli pies przeniósł na nią zarazki, to już nic z tym nie mogła zrobić. Wytarła się i odruchowo rozejrzała po łazience od wielu lat wymagającej solidnego remontu. Matka nigdy się na niego nie zgodziła, nie tyle chciała oszczędzić pieniądze, ile uważała, że stare jest wytrzymalsze niż nowe. Mogłaby to zmienić, sama zadecydować, ale podobnie jak do całego domu nie miała do tego serca.

Rozczesała włosy i wróciła do kuchni, gdzie czekała na nią przyjaciółka z parującą herbatą. Usiadła na krześle przy szerokim stole, przy samym oknie. Widok był na świeżo wyremontowaną ulicę, z miejscami parkingowymi i klombami, z których latem wynurzą się kwiaty. Otoczenie dookoła zmieniło się, tylko ich rodzinny pensjonat zachował dawny zużyty styl.

Ciemnawa kuchnia z boazerią na ścianach wprawiała w przygnębienie, tak jak wysłużone szafki, stół – wszystko zbierane i zatrzymane przez lata było przebrzmiałą melodią, której słuchanie już nie sprawiało nikomu radości, a tylko wpędzało w podły nastrój.

Oktawia ponownie wsłuchiwała się w nuty otoczenia, czekając na wyrzuty sumienia, że porzuca rodzinny dom, ale w duszy trwała niezmącona niczym cisza.

– To już postanowione, Wiolka. – Popatrzyła na przyjaciółkę, na jej urażony wzrok, nie zamierzała się jednak ugiąć. – Tym bardziej że mam numer do właściciela.

– Postępujesz nierozsądnie i to są moje słowa, nie twojej matki. Naprawdę tak myślę.

– Wiesz, ile razy to słyszałam?

– Dlatego stałaś się na nie odporna, ale ja naprawdę chcę dla ciebie dobrze. Rozumiem, że wolisz się wyrwać z tego domu, ale tak pochopnie? Szybko? Nawet nie skonsultowałaś tego z moją mamą.

– Uwielbiam twoją mamę, ale nie ma czego konsultować. Przyznaj, że będziesz tęsknić. – Przynajmniej tego jej będzie brakować, spontanicznych spotkań z sąsiadką, którą mogła zawołać, otwierając okno.

– Ty bardziej. Zwłaszcza za moimi wypiekami.

– Tu możesz mieć rację – zaśmiała się, nie mogąc odmówić przyjaciółce talentu. W sąsiadującym domu rodzice Wioli w letnim sezonie prowadzili pensjonat, a ich córka na parterze piekarenkę-kawiarenkę. Kolorowy punkcik na mapie Ustki serwował lody własnej produkcji z wypiekami własnej roboty. Zimę i jesień przyjaciółka przeznaczała na odpoczynek i na eksperymenty kulinarne, by w wakacje zaskoczyć nie tylko turystów, lecz także mieszkańców. Lokal był jej chlubą i słabością, bo od lat walczyła z nadmiernym przyrostem wagi, a w ukochanym miejscu łatwo było o pokusy. – Nasza przyjaźń nie ucierpi, Wiolka. Będziesz miała dokąd spacerować, a dzięki temu schudniesz.

– Tylko nie zaczynaj.

– Oczywiście, jeśli przyjdziesz na własnych nogach, nie pójdziesz na łatwiznę, wsiadając w swój ukochany i kiczowaty pojazd na czterech kółkach.

– Wypraszam sobie, nie jest kiczowaty, tylko praktyczny, oryginał, jedyny w mieście. W sezonie mogę wszędzie podjechać i zaparkować, nie ma dla mnie granic.

– I tworzyć korki na drodze.

– Nie udawaj, kochasz go tak bardzo jak ja. W tym sezonie zaszalejemy.

Oktawia uśmiechnęła się ciepło. Pamiętała, jak nieraz po zmroku szalały na ciągnących się ścieżkach rowerowych czy chodnikach. Mogły to powtórzyć, nocne zabawy i radość cieszenia się życiem, ale miała wyrzuty sumienia, bo czy mogła pozwolić sobie na rozrywkę, gdy była w żałobie? Poczuła się bezduszna, córka, która zamiast opłakiwać matkę, zapomina o tym.

– Powinnam zachowywać się odpowiednio do straty.

– Przyjadą turyści, więc wmieszasz się w tłum, a wścibskie sąsiadki i tak będą zajęte sezonem. Zresztą możesz sobie na to pozwolić, przez te lata udręki i siedzenia w domu jak w celi. Robiłaś to, co należało, ale już wystarczy, swój dług spłaciłaś. Awia, zasłużyłaś na szczęście – zapewniła, używając dawnego zdrobnienia.

– Dzięki, przynajmniej ty mnie nie potępisz.

Pomrugała, by przepędzić wzruszenie. Poczuła dłoń przyjaciółki na swojej, była jej jedyną rodziną, mimo że nie biologiczną. Wcześniej miała wokoło siebie bliskich – ukochaną babcię i dziadka, którzy rozpieszczali ją, gdy była mała. Ojciec robił to, gdy matka nie patrzyła, zawsze mieli swoje tajemnice. Matka była chłodna i apodyktyczna, stawiała wymagania i dawała niekończącą się listę zadań do wykonania. Z łatwością potrafiła na niej wszystko wymusić, wystarczył jej wzrok, choć matka nie szczędziła też słów – czasem raniących i dosadnych. Była jeszcze ciotka, młodsza siostra matki, która zerwała kontakt z rodziną, zanim Oktawia przyszła na świat.

Została więc sama, mając cudownych sąsiadów Skarbków, którzy musieli wypełnić tę stratę. Była gotowa rozpocząć nowy rozdział w nowym miejscu w Ustce. Ukochanego miasta nie planowała opuścić, za bardzo kochała spacery nadmorską promenadą o zachodzie słońca i zapach morza, gdy budził się dzień, którego z niczym nie dało się porównać.

– Czy w końcu dowiem się, co ci się przytrafiło?

– Oglądałam dom i tym razem przeskoczyłam przez płot i nawet weszłam do środka.

– Włamałaś się?! Zaczynasz szaleć. Rozumiem, chcesz cieszyć się życiem, ale widzę, że niedługo, bo cię zamkną w więzieniu.

– Wiolka, tylko zajrzałam.

– Podobno tam straszy, ale i to cię nie powstrzyma.

Oktawia pokręciła głową.

– To bajki. Moja babcia wiele razy zabierała mnie na spacer, zawsze tam, koło tego domu. Myślę, że chciała mi coś powiedzieć, tylko byłam za mała. Zawsze miałam takie przeczucie.

– Nie zaczynaj. Te twoje znaki na niebie i ziemi.

– Bo są, tylko trzeba je dostrzegać. Dziś nawet się o jeden potknęłam. Wiesz, jak długo szukałam namiarów na właściciela tego domu, i jest! Znalazłam tabliczkę z numerem leżącą pod moimi nogami.

– Przypadek.

– Właśnie teraz, gdy ważą się moje losy?

– Zbieg okoliczności – nie ustępowała Wioleta.

– A moje magiczne godziny, znaki od aniołów. Wiele razy, gdy spoglądałam na zegarek, pojawiała się czternasta czternaście, równiuteńko, nie dało się tego ignorować. W ostatnich miesiącach przed śmiercią matki wręcz mnie prześladowała.

– Ile razy już to słyszałam? – zapytała Wiola ze znudzeniem.

– To znak od anioła, który namawia do uwolnienia się, przekazuje, żebym się nie bała, bo uda się wszystko, co zaplanuję, i poczuję smak szczęścia.

– Proszę, zastanów się, czy anioły to lepsi doradcy niż żywe osoby, które mówią w twoim języku. – Wioleta wskazała na siebie.

– Dom trzeba tylko wyremontować.

– Nic dziwnego, jest spalony, halo.

– Nadpalony – poprawiła. – Wystarczy kilku dobrych fachowców, trochę farby, czystej wody i troski.

– Nic dziwnego w nim nie zobaczyłaś? Nie poczułaś? – Zmrużonymi oczami obserwowała przyjaciółkę, ale ona wciąż kręciła głową. – Będziesz tam spała samiuteńka. Nocą, ciemną i przy lesie, w którym znajduje się Stawek Upiorów.

– To stara legenda niemająca pokrycia w rzeczywistości, lep na turystów. Ludzie kochają straszne opowieści.

– Wiem, co widziałam.

Oktawia uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak za czasów szkolnych poszły w noc kupały nad niewielki stawek, i ucieczki Wiolety, która zarzekała się, że widziała ducha, który wychylił łeb z wody.

– Oczywiście, a w moje lustrzane godziny i anioły nie wierzysz. W każdym razie dom opuściłam w jednym kawałku i żaden duch mi nie wygrażał, że wchodzę na jego terytorium. Dopiero później rzucił się na mnie pies.

– I teraz o tym mówisz?! Pogryzł cię?

– Przecież widzisz. To było okropne, skoczył na mnie i przewrócił w trawę. Najgorsze, kiedy zaczął lizać mnie po twarzy, uh… Musiałam dotknąć jego sierści, ledwo odepchnęłam… Z czego się cieszysz? – zapytała z irytacją.

– Wolę bać się już duchów niż tak jak ty chorobliwie zarazków. – Ocierała łzy ze śmiechu, przeczuwając, że jeśli się nie uspokoi, to przyjaciółka ją wyrzuci za drzwi.

– Leżałam na mokrej trawie, mogły mnie obleźć kleszcze.

– Zimą?

– Może masz rację, zaczynają bytowanie od połowy marca aż do listopada, ale wtedy o tym nie pomyślałam. Ten pies był strasznie nachalny.

– Raczej towarzyski, skoro wylizał ci twarz. Musiałaś mu się spodobać.

– Wpadł do ogrodu i mnie zaatakował – powiedziała Oktawia z naciskiem. Nie rozumiała, dlaczego przyjaciółka nie przejmowała się jej przeżyciami.

– Złapał złodzieja.

– No wiesz?! Jego właściciel też mi to zarzucił.

– Właściciel domu?

– Psa, przepraszał dość nieudolnie i zaprosił na kawę – prychnęła.

– Ale ty jak zawsze byłaś nieczuła na męskie gesty. – Wiola westchnęła z rozczarowaniem, wiedząc, co było powodem zachowania przyjaciółki. – Przystojny chociaż?

– Mam swój typ.

– Tak, mieszkający po sąsiedzku, który, przypomnę ci, nie dostrzega cię.

– Dostrzega, mów sobie, co chcesz. Wcześniej miał żonę, a teraz już nic nie stoi nam na drodze. Czy to nie kolejny znak? Kiedy uwolniłam się od… tego, co trudne, on się rozwiódł. To było nam przeznaczone. – Oktawia nie miała co do tego wątpliwości.

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

Zaparkowała samochód przed domem, który wieczorem sprawiał jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Zgasiła silnik i potarła ręce, wsłuchawszy się w otaczającą ciszę. Zapatrzyła się na ciemny las. Poczuła ekscytację czekającym ją spotkaniem.

Na krótkiej ulicy Serdecznej znajdowało się dziesięć domów, a ten, w którym Oktawia zapragnęła zamieszkać, mieścił się pod numerem jeden i sąsiadował przez płot z numerem trzy, dalej można było odliczyć kolejno nieparzyste numery aż do zakrętu i dziewiątego domostwa. Po drugiej stronie drogi zaczynały się numery parzyste, kończąc na dziesiątce. Oddalona ulica graniczyła z dalszymi zabudowanymi uliczkami i lasem przechodzącym w nadmorskie wydmy i szerokie plaże zachodniej części miasta.

Oktawię było na ten dom stać po sprzedaży pensjonatu, który po śmierci rodzicielki należał tylko do niej.

Matka rozchorowała się, a w ostatnich latach całkiem zaniemogła na zdrowiu, stając się niepełnosprawną, całkowicie zależną i zdaną na łaskę córki. Opieka nad schorowaną kobietą zdominowała świat Oktawii. Wcześniej mogła uciec choćby do szkoły, ale studia już musiała sobie odpuścić. Matka – mimo pogarszającego się stanu zdrowia – była zadowolona z tej sytuacji. Miała córkę blisko, trzymała ją kurczowo przy sobie, nie zamierzając wypuścić. Oktawia nie oponowała, bo jak mogła porzucić własną matkę. Miała jednak marzenia, nadzieję, że matce się polepszy, a ona będzie mogła je zrealizować. Kobieta jednak zaplanowała dla córki inne życie, bliźniaczo podobne do własnego. Prowadzenie rodzinnego pensjonatu miało być jej przeznaczeniem. Była jedynym dzieckiem, więc na nią spadał obowiązek utrzymania rodzinnej tradycji. Jednak po śmierci matki odważyła się sprzeciwić jej woli i sprzedała pensjonat.

Zobaczyła światła samochodu, który zatrzymał się tuż za jej autem. Przyjechał właściciel domu. Na szczęście numer telefonu okazał się tym właściwym. Wysiadła i uśmiechnęła się.

Zależało jej na szybkiej transakcji, zdziwiła się jednak, że tak prędko zgodzili się spotkać, a późna pora nie była dla nich problemem.

Przyjrzała się starszemu małżeństwu. Byli poważni i patrzyli na nią z niepewnością. Biernaccy przedstawili się i uścisnęli dłonie z wymaganą, ale nieprzesadną uprzejmością.

– Chce pani kupić dom? – Kobieta o krótkich włosach od razu przeszła do sedna sprawy.

– Rozważam ten krok – odpowiedziała bez emocji, by mieć możliwość negocjacji ceny. – Jest w ciekawym położeniu.

– Do plaży jest piętnaście minut spacerkiem. – Biernacki uśmiechnął się.

– Jestem mieszkanką Ustki, więc znam dobrze okolicę, często tu spacerowałam.

– Na pewno chce go pani obejrzeć. – Kobieta sięgnęła ręką do torebki. – Proszę, to klucz, proponuję przyjść jutro, dziś jest dość ciemno.

Oktawia zacisnęła klucz w ręce, czując jego chłód. Mógł otworzyć nie tylko drzwi nowego domu, lecz także nowy rozdział jej życia.

– W takim razie przyjdę za dnia.

– Powinniśmy ustalić cenę, jaką chce pani zaproponować? – Mężczyzna zdradził niecierpliwość.

– Niższą niż państwo chcą uzyskać – zażartowała, lecz oni pozostali poważni. – Jest do remontu, nadpalony… – Urwała, gdy właściciel podał cenę, która okazała się zdecydowanie niższa, niż Oktawia się spodziewała. Zgodziła się więc od razu, czując, że takiej okazji i szansy od losu nie może przegapić.

– Załatwimy notariusza i zadzwonimy do pani. Proszę zrozumieć, chcemy mieć to jak najszybciej z głowy, tym bardziej że nie jesteśmy stąd – dodała kobieta i pożegnała się, wsiadając do auta.

Biernacki uśmiechnął się, chcąc ocieplić nieco atmosferę.

– Do zobaczenia. Oczywiście mamy nadzieję, że się pani nie rozmyśli.

– Bardzo chcę mieć ten dom.

– W takim razie postaramy się, żeby tak się stało. – Popatrzył na dom z pewną nostalgią i poszedł do samochodu.

Oktawia została na ulicy sama. Słabe światła latarń z trudem rozpraszały mrok, jej uwagę zatrzymało okno domu pod numerem drugim, po przeciwnej stronie drogi, ruch firanki zdradził, że dziewczyna jest obserwowana. Najchętniej od razu poznałaby nowych sąsiadów. Już nie mogła się tego doczekać.

 

* * *

 

Parkując pod pensjonatem, zatrąbiła dwukrotnie, by dać sygnał Wiolecie. W tle trzasnęły drzwi i już po chwili zobaczyła przyjaciółkę, jak z rozwianymi włosami mija jej furtkę.

– Już wróciłaś? Czyżby duch was przepłoszył?

Oktawia z uśmiechem otworzyła dłoń.

– Jutro mogę stać się właścicielką płonącego domu. Mam klucz. – Weszła do kuchni i zapaliła światła, by dokładnie mu się przyjrzeć. Ozdobna jego część, stworzona z licznych splotów, miała wytopiony kształt serca.

– Tak szybko?

– Podali cenę niższą, niż sądziłyśmy. Całą transakcję załatwiliśmy w pięć minut, nawet nie przekraczając progu domu. – Nie oderwała wzroku od klucza. – Pięknie wykonany.

– To tylko klucz.

– Nie wiesz, że klucz to symbol szczęścia, talizman otwierający drzwi do miłości, bogactwa i zdrowia?

– Tylko dlatego, że jest ładny, doszukujesz się kolejnego znaku? Ręce opadają.

– Nie pochwalisz mnie za dobre negocjacje?

– Nadal uważam, że postępujesz nieostrożnie. Może z tym domem jest coś nie tak, że tak pośpiesznie chcą się go pozbyć? Wiele lat stał niezamieszkały i ma niepokojącą aurę. Temu nie możesz zaprzeczyć.

– Nie zaczynaj. Oni chcąc sprzedać, a ja kupić. Pensjonat sprzedany, więc muszę gdzieś zamieszkać. Jutro ponownie go obejrzę, a ty pójdziesz ze mną. W dzień – uspokoiła koleżankę z uśmiechem. – To zwykły dom z historią jeszcze nieodkrytą.

– Czuję, że i to będziesz chciała zmienić.

– Skoro będę jego właścicielką, powinnam ją znać. Zawsze chciałam ją poznać.

– Ja bym tego nie ruszała. Czasem lepiej nie wiedzieć.

– I niczego nie zmieniać, trwoniąc czas i egzystencję – wytknęła przyjaciółce jej sposób na życie.

– Kocham spokój i co w tym złego? Uważaj, prosisz się o kłopoty.

– Przynajmniej będzie się coś działo. – Oktawia pragnęła silnych emocji, zmian. Chciała nadrobić stracony czas, po tym, jak spędziła wiele lat, siedząc domu i zajmując się matką. Musiała poczuć życie, ze wszystkim, co miało do zaoferowania.

 

 

Cią dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Dorota Milli, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: Anna Wiraszka

Zdjęcie na okładce: © Bildagentur Zoonar GmBH/Shutterstock©

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-010-4

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61‒615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.