To jedno lato - Dorota Milli - ebook + książka

To jedno lato ebook

Dorota Milli

4,3

Opis

Lukrecja Lis, dziewczyna z charakterem, doradca klienta w warszawskim banku, po kolejnej porażce miłosnej postanawia odpocząć od miasta i jedzie do Dźwirzyna, rodzinnej miejscowości.
Musi odczarować zły urok i stworzyć nowy plan na życie. Luka myśli głównie o sobie, małymi miasteczkami gardzi, a ich mieszkańców uważa za nieudaczników. Pewnym krokiem przemierza chodniki nadmorskiego Dźwirzyna, unosząc wysoko zgrabną bródkę. Stukot Lukowych szpilek dociera do ucha lokalnego kierowcy busa bałtyckiego kurortu, przystojnego Huberta. Warszawianka staje się wyzwaniem dla pewnego siebie mężczyzny.

Oboje beztrosko korzystają z uroków polskiego wybrzeża smaganego pachnącą bryzą i pełnego urokliwych fal oblewających piaszczyste brzegi. Ani Luka, ani Hubert nie spodziewają się jednak, czym stanie się dla nich to jedno lato, i dokąd ich zaprowadzi nadmorska plaża...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (398 ocen)
225
103
54
15
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agakruczek1985

Całkiem niezła

Bardzo fajna, lekka i przyjemna. Polecam.
00
janinamat

Całkiem niezła

Lekka, na jeden dzień
00
miki79

Dobrze spędzony czas

Lekka i przyjemna powieść
00
farjatka

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna powieść o przyjaźni. Polecam.
00
Anna-60

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna książka. Cudowna lektorka. polecam.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kochanej Mamie!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Osoby samolubne są niezdolne kochać innych,

ale tak naprawdę – nie kochają także siebie.

Erich Fromm

 

 

 

 

 

 

1

 

 

 

 

 

 

Ogromne lustro ozdobione złotą ramą było tak kunsztownie wykonane, że wzbudziłoby zachwyt niejednego znawcy antyków. W tym obszernym, przesiąkniętym bogactwem domu było wiele przecudnych rzeczy, które Lukrecji Lis, zwanej po prostu Luką, przyspieszały puls i oddech. Patrząc na swoje odbicie w tym niewyobrażalnie drogim zwierciadle, uśmiechnęła się z satysfakcją, dumna, że należała do świata bogactwa i blasku. Brakowało jeszcze formalnego podpisu, ale w jej mniemaniu było to tylko kwestią czasu.

Popatrzyła na swoją niebieską sukienkę bez ramion. Miała płytki dekolt w łódkę, w talii zgrabne wcięcie, a jej spódnica tworzyła kształt trapezu. Luka okręciła się wokół własnej osi, poprawiła wyprostowane blond włosy do ramion. Dokładnie przyjrzała się swojemu makijażowi i czarnym oczom, które podkreślone ciemną kredką zyskiwały zmysłowość spojrzenia. Wszystko było, jaknależy.

Nudne przyjęcie rodziców jej przyszłego narzeczonego trwało w najlepsze. Obiady i kolacyjki w tym snobistycznym domu nie należały do przyjemnych, ale Luka wiele by zniosła, by tylko należeć do prestiżowego świata, o którym od dziecka marzyła.

Dziewczyna wyszła z toalety i skierowała się w stronę salonu, skąd dochodził gwar rozmów członków szacownej rodziny Heydel w liczbie około dwudziestu osób. Nazwisko było znane w warszawskim świecie z racji prestiżu i bogactwa. Mieczysław i Katarzyna Heydelowie, rodzice jej przyszłego narzeczonego, potentaci na rynku farmaceutycznym od lat produkowali i rozpowszechniali leki, a firma przechodziła z pokolenia na pokolenie. Luka stwierdziła po raz setny, że Aleksy Heydel był idealną inwestycją, choć ubolewała, że nadal nie miała obrączki na palcu.

Aleks będzie moim mężem, a ja będę panią Heydel. To już przesądzone – przypomniała sobie z mocą. – Nie będę pracować, tylko pławić się w bogactwie, nareszcie! Będę jeździć na zakupy i kupować piękne, markowe rzeczy! Będę robić tylko to, co lubię, a mój mąż… – skrzywiła się nieznacznie – ma mnie kochać, utrzymywać i spełniać moje marzenia. Tak, Aleksy Heydel jest idealną inwestycją – powtórzyła jak mantrę, dumna ze swojego łupu, który trzymała w szponach od dwóch lat.

Gdy w salonie pełnym gości nie wypatrzyła pyzatej twarzy swojego chłopaka, wzruszyła ramionami i wymknęła się na szeroki taras, skąd obszerne łukowate schody prowadziły do rozległego ogrodu. Wieczór był ciepły, a na granatowym niebie, rozsypane jak cukierki, błyszczały srebrne gwiazdy, urozmaicając pierwsze dni lata. Luka wciągnęła świeże powietrze w płuca, rozkoszując się zapachem kwiatów gęsto posadzonych w ogrodzie. Poczuła pod stopami miękką trawę i żywszym krokiem ruszyła w kierunku zielonych tui. Drzewka były idealnie przycięte i tworzyły kształt kropli wody.

Tak tu pięknie, spokojnie. – Odwróciła się i spojrzała na ogromny dom, który z dwoma wieżyczkami po bokach sprawiał wrażenie uroczego zameczku. Oczywiście po chwili cała uwaga Luki skupiła się na licznie posadzonych pnących kwiatach, które jak kolorowa sieć przytulały się do budynku, dodając mu czaru i swojskiego piękna. Luka uwielbiała kwiaty i zieleń w każdej postaci, to było jej ukochane hobby, na które bez żalu poświęcała cały swój wolny czas.

Właśnie zaczęła snuć marzenia typu „co by tu jeszcze posadzić pnącego, kolorowego i zielonego”, gdy do jej myśli przedarł się głośny chichot dochodzący z głębi tujowego minilabiryntu. Ciekawość popchnęła ją w tym kierunku.

– Co się tutaj dzieje?! – warknęła triumfalnie, zadowolona, że wystraszyła napaloną parkę, lecz po chwili mina jej zrzedła. – Co ty tu robisz do cholery?! Kto to jest? Ty z nią?! Kelnerką? Jak śmiesz? Draniu! Zdradzasz mnie?! – krzyczała, rzucając słowami jak pociskami z broni automatycznej.

– Musisz się tak drzeć? Jeszcze rodzice usłyszą – warknął Aleks, wypuszczając kelnerkę z objęć. Dziewczyna, mocno zawstydzona i wystraszona, szybko uciekła.

– Zaraz się o wszystkim dowiedzą – zagroziła Luka, czekając na jego błagania.

– O co ci chodzi? Nagle zrobiłaś się zazdrosna? – zapytał z przekąsem.

– Jak to? – Jego pytanie całkowicie zbiło ją z tropu.

– Nie udawaj, że się przejęłaś, przecież chodzi ci tylko o moje pieniądze. – Poszedł o krok dalej.

– Ja… – Luka otworzyła usta, chcąc zaprotestować, ale szybko je zamknęła, patrząc na Aleksa w całkowitym osłupieniu. Miała raczej nadzieję na gorące przeprosiny, a co za tym idzie, zaręczynowy pierścionek i wyznanie dozgonnej miłości. W zasadzie nie chciała wiązać się z takim dupkiem i leniem, ale nie miała nic przeciwko jego bogactwu, na które polowała od dwóch lat. – Przeznaczyłam na ciebie… Straciłam przez ciebie dwa długie, cholerne lata! – wykrzyczała w złości.

– Co za poświęcenie – rzucił z ironią. – Na szczęście pieniądze zrekompensowały ci stracony czas. Już nawet razem nie śpimy!

Luka przewróciła oczami. To też był jeden ze sposobów, by wymóc na Aleksie przyklęknięcie ze znacznym karatem w dłoni.

– Przecież jesteś chamem i prostakiem, na co innego mogłabym polecieć, jak nie na pieniądze! – warknęła zupełnie wbrew swoim planom.

– I kto to mówi? Zimna i samolubna suka! – Aleks miał już serdecznie dość Lukrecji Lis. Odkąd zaczęła na niego nagonkę „małżeńską” i odsunęła od swojegociała, stracił zainteresowanie. Od razu znalazł sobie chętne i wdzięczne zastępstwo. Kobiety do niego lgnęły, a on był za młody, żeby pościć, a tym bardziej, żeby angażować się na stałe. Związek z Luką był mu przez pewien czas na rękę, w końcu była grzeczna, wychowana, umiała zachować się w towarzystwie. Miała dyplom i przyzwoitą pracę w banku, poza tym rodzice ją lubili, a przez to nie kazali mu ciągle szukać żony. Wszystko było idealnie ułożone, oficjalnie stała partnerka, a nieoficjalnie rządek chętnych panienek do bliższego poznania.

– Zrywam z tobą! – Luka sięgnęła po najpoważniejszy argument.

– Nie, to ja ciebie rzucam! – odrzekł Aleks z zawziętością.

– Gardzę tobą i twoimi kumplami! Jesteście siebie warci! – dorzuciła jeszcze, gdyż od zawsze nienawidziła jego przyjaciół.

– Ja przynajmniej jakichś mam! – wrzasnął za byłą już dziewczyną, która szybko się oddalała.

Luka wiedziała, że to koniec. Aleks do niej więcej nie zadzwoni, a ona nie upadnie tak nisko, by to zrobić. Jej plany na bezpieczną przyszłość rozsypały się w jednej chwili jak domek z kart, a zameczek, który jeszcze parę minut temu był częścią jej świata, stał się odległy i niedostępny.

– Nie tak miało to wyglądać do jasnej cholery. Nie tak – wyszeptała Luka, a łzy stanęły jej w oczach, zamazując wyświetlacz telefonu, z którego próbowała zamówić taksówkę.

 

***

 

Kiedy kierowca taksówki zawiózł Lukę na Miodową, dziewczyna się ocknęła. Wysiadła z samochodu, trochę zbyt mocno trzaskając za sobą drzwiami. Energicznym krokiem ruszyła w stronę Zamku Królewskiego, by stamtąd dotrzeć na ulicę Piwną, gdzie na poddaszu wynajmowała niewielkie mieszkanko.

Szła, żaląc się na przebrzydły los, który jak pożar spalił wszystkie nadzieje na lepszą i wygodną przyszłość,pozostawiając popioły z jej marzeń.

Wlokła się noga za nogą i nie zauważyła, kiedy jej wysoki obcas wpadł między kamienie, niszcząc markowe buty.

– Aaa! – wrzasnęła na całe gardło, tracąc wszelkie zahamowania i dobry ton. Jej głos odbił się od starych budynków. – Cholerne kocie łby! – Luka zdjęła drugi but i boso poszła dalej. Mrok i chłód wąskich ciemnych uliczek zmroził jej skórę, wywołując gęsią skórkę. Spacer po bruku z gołymi nogami również nie rozgrzewał, tylko dodatkowo upokarzał. Marsz wstydu.

Luka dotarła do ogromnych, ciężkich drzwi swojej klatki schodowej i wspięła się po zimnych schodach na samą górę. W mieszkanku rzuciła uszkodzone buty w kąt, a sama szybko się rozebrała i po chwili stała w strumieniach ciepłej wody, by chociaż w taki sposób zmyć z siebie odpady drastycznej porażki.

Wyszła z łazienki opatulona w niebieski ręcznik, a mokre włosy oblepiły jej ramiona. Popatrzyła na swoje trzydziestometrowe mieszkanko z rozpaczą. Poczuła się zdruzgotana, przeczuwając, że to miejsce będzie jej trumną, w której spędzi resztę swojego monotonnego życia. Otworzyła na oścież jedno z dwóch drewnianych okien. Od razu do wnętrza jej prywatności wkradł się gwar rozmów odbijający się od bruku i budynków jak skoczek od trampoliny. Odgłosy kroków, obcasów uderzających o kamienie czy śmiech przechodzących ludzi stukały w głowie Luki, co ją dodatkowo denerwowało, ale zaduch, który w upalne dni doskwierał zwłaszcza na poddaszu, był bardziej nie do wytrzymania.

Luka położyła się na łóżku, by zapłakać, ale łez zabrakło. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zaczęła analizować dzisiejszej klęski i sytuacji, w jakiej się znalazła. Plan był idealny, więc co do cholery poszło nie tak?

Strategia, jaką Luka przyjęła w swoim życiu od najmłodszych lat, polegała na zrealizowaniu wszystkich zamierzonych celów, a przede wszystkim jednego – żyć w bogactwie, bez trosk i zmartwień. Nie chciała być trybikiem w maszynie, ale sama dla siebie wyznaczać kierunek. Bogaty mąż miał być antidotum, które naprawi żmudną codzienność i otoczy bezpiecznym parasolem szczęścia.

Wyjechała na studia do Warszawy, od zawsze pragnęła bowiem wyrwać się z rodzinnej dziury, jaką jej zdaniem było nadmorskie Dźwirzyno. Warszawa symbolizowała bogactwo, prestiż i wyróżnienie.

Studiowała ekonomię, bo tylko na nią się dostała, a musiała trzymać się swojego planu i uciec z rodzinnych kątów. Wszystko do tej pory szło dobrze, choć nadal, z niecierpliwością, wyczekiwała idealnego męża, dumnie odrzucając zaloty szarych studencików, niemających grosza przy duszy, tylko wielkie aspiracje.

Po ukończeniu studiów udało jej się zatrudnić w banku na stanowisku doradcy klienta. Nie było to dla niej radosnym ani zyskownym przedsięwzięciem, ale znacznie podnosiło prestiż jej osoby. Dzięki tej pracy mogła nadal mieszkać w Warszawie i wynająć skromne mieszkanko. Nie myślała nigdy o powrocie do domu, to byłaby jej zdaniem agonia. Zrobiłaby absolutnie wszystko, byle tylko nie znaleźć się w punkciewyjścia.

W końcu jednak los się do niej uśmiechnął i gdy Luka już traciła wiarę i optymizm, na horyzoncie pojawił się idealny kandydat do jej ręki.

Aleksa Heydela poznała na imprezie, a on od razu zwrócił na nią uwagę. Na początku nie wiedziała, z kim ma do czynienia, więc chłodziła jego zaloty, ale gdy zaciągnęła języka i wszystkie trybiki w jej wyobraźni weszły na swoje miejsce, maszyna ruszyła, nie mogąc w żaden sposób zatrzymać Luki i jej zamierzeń związanych z nieświadomym niczego Aleksem.

Jego wygląd nie powalał, ale Luka nie miała zamiaru kaprysić, tak jak ze studiami ekonomicznymi, jak się trafiło, trzeba było brać. Głównym jej celem było dojście do bogactwa, a droga, jaką musiała przebyć, była tylko tymczasową niedogodnością.

Aleks był wysokim, barczystym mężczyzną, z okazałą nadwagą. Jego pyzata twarz i jasne włosy, które opadały mu na czoło, nie zachwycały Luki, ale wszystko zrekompensowało jego zaplecze rodzinne.

Wytrwali ze sobą dwa lata. Lata walki Luki, któratupała i przebierała nogą, nie mogąc doczekać się oświadczyn i pierścionka z diamentem. Starała się być ideałem w oczach jego i jego rodziców, co udawało jej się z sukcesem. Wszystkie zachowania były skrupulatnie przemyślane i zaplanowane. Nic nie działo się przez przypadek, tym bardziej nie mogła zrozumieć, jakim cudem się odsłoniła, i kiedy Aleks ją przejrzał, bo nazwał ją samolubem. Epitetem, który towarzyszył jej od dziecka.

Na początku wszystko szło według planu. Kupował kwiaty, niespodziewane prezenty, zabierał na wycieczki w góry i nad morze do Trójmiasta. Poświęcał jej każdą chwilę wolnego czasu, najwyraźniej była dla niego ważna. Jakiś rok później zniknęły kwiatki, czułe słówka i wyjazdy. Chętniej spotykał się z kumplami niż z nią. Częściej wyjeżdżał w delegacje, gdzie jako posłuszny syn bogatych przedsiębiorców wykonywał ich polecenia. Bez entuzjazmu, ale z obowiązku.

Również wtedy, po roku, Luka coraz częściej dowiadywała się o jego wizytach w klubach ze striptizem, bo zawsze był ktoś życzliwy, by jej donieść. Oczywiście myślała, że mężczyzna potrzebuje czasu, by się wyszumieć, więc dała mu go i cierpliwie czekała. Zachciało jej się płakać z własnej naiwności.

Otworzyła laptopa i zapatrzyła się w jego startujący ekran.

Luka nie miała wielu znajomych, raczej była sama jak palec. Z grona koleżanek studentek pozostała jej jedna wierna przyjaciółka, z którą relacja przetrwała nawet ogromną odległość. Florentyna Mazurek mieszkała w Londynie na stałe, ale istniał idealny wynalazek – Facebook.

Gdy tylko laptop wykazał gotowość do działania, Luka połączyła się z przyjaciółką.

 

***

 

– Cześć…

– Cześć? A co ty robisz w domu w sobotę wieczorem? Miałaś być z Aleksem.

– Florka, jest dramat – rozpaczała Luka. – Zerwaliśmy…

– Co?! Chyba są problemy z łączem?

– Nie… Zerwaliśmy – powtórzyła, czując łzy pod powiekami.

– Ale… Jak to się stało? Dlaczego?

– Cholerny gnojek zabawiał się z kelnerką w ogrodzie, a ja ich na tym przyłapałam – warknęła w złości, przez co łzy zniknęły z jej oczu.

– To drań! Ale już wcześniej wiedziałaś o jego wyskokach w bok.

– Florka! To były plotki i pomówienia. Nie miałam solidnych dowodów – odrzekła z godnością. – Aleks wszystkiemu zaprzeczał.

– A teraz? Też zaprzeczał? – Florka ułożyła usta w dzióbek.

– Nie, wręcz przeciwnie… – wyznała cichutko.

– Nie zaprzeczał? Nie kłamał? Nie próbował cię przepraszać?

– Nie… To było straszne. Nie dość, że narozrabiał, to jeszcze mnie atakował – mówiła łamiącym się głosem, udając bardziej pokrzywdzoną, niż była.

– Chyba się nie rozpłaczesz? – zapytała z niedowierzaniem Florka.

– A nawet gdyby, to co? – warknęła Luka, odzyskując mocny głos i twardy wzrok.

– Przecież go nie kochałaś. Od początku nie byłaś nim zachwycona.

– Florka, on jest bogaty – oświadczyła, jakby ten fakt przesądzał o wszystkim.

– Tylko tyle ci potrzeba? Bogactwa? – Florka miała ogromną nadzieję, że kiedyś w końcu nadejdzie ta wielka chwila i przyjaciółka otworzy oczy na to, co naprawę jest ważne w życiu.

– A ty znowu o miłości. – Luka wywróciła oczami, demonstrując całą swoją opinię na ten temat.

– Obudź się!

– Właśnie to zrobiłam i co… Koszmar, który jest moją rzeczywistością.

– Przesadzasz. Wiesz, że schudłam dwa kilogramy. Testuję nową bezglutenową dietę i jak widać, przynosi efekty – oznajmiła z dumą.

Florka miała krótkie ciemne włosy, które jak bombka okalały jej okrągłą, śliczną twarz. Duże niebieskie oczy zazwyczaj patrzyły na świat z niezmąconym optymizmem, przysłonięte dla kontrastu ciemnymi, zalotnymi rzęsami. Miała drobny kulkowaty nos, pełne, kształtne usta i pyzate policzki, których szczerze nie cierpiała. Od zawsze walczyła ze zbędnymi kilogramami, które jak lep przywarły do jej ciała i nie chciały go opuścić. Miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, a wyglądała na niższą.

– Super! Cieszę się twoim szczęściem, ale mampoważniejszy problem, nie sądzisz? – Luka była zła z powodu zmiany tematu.

– Och, rzucił cię facet, którego nie cierpiałaś, ale dramat. Nawet mówiłaś, że był beznadziejny w łóżku. – Florka wzruszyła ramionami.

– Nic takiego nie mówiłam.

– Mówiłaś, że seks z nim to największa jego wada – przypomniała życzliwie.

– Och! Nie o tym teraz rozmawiamy. Poza tym cudowny seks nie jest moim priorytetem.

– Gdybyś miała możliwość uprawiania fantastycznego seksu, nie gadałabyś takich bzdur. Twoje wybory były beznadziejne. Ten student prawa również był beztalenciem.

– Och, do diabła, co to? Przegląd moich byłych?

– Możemy pokusić się na podsumowanie, zwłaszcza w obecnej sytuacji.

– Nie ma to jak wsparcie przyjaciółki – rzuciła z ironią Luka i rozłączyła się. Była rozżalona i zła. Florka jej nie pocieszyła, tylko dolała oliwy do ognia. Miała ochotę krzyczeć, ale ponownie zadzwoniła do Florki. Przyjaciółka odebrała dopiero po trzecim sygnale.

– Wiedziałam, że zadzwonisz, zanim zdążę zrobić sobie kawę – rzekła z uśmiechem.

– Florka, do rzeczy, co mam robić? – zapytała z powagą, oczekując na jej słowa jak na zbawienie.

– Nawal się.

– Przecież ja nie piję.

– Może powinnaś, chociaż raz przestałabyś być taka sztywna i wyniosła.

– Nawet jeśli się upiję, to co z tego? Przecież wytrzeźwieję!

– Kiedy będziesz na mocnym kacu, cierpienie zaciemni ci sytuację i zmniejszy odczuwalność przeżyć.

– Ale nadejdzie kolejny dzień.

– Oj, szukasz dziury w całym.

– Florka…

– Nie wiem, ostatnio to ja rzuciłam faceta, więc byłam w tej bardziej komfortowej sytuacji.

– A wracając do mnie?

– Ucieknij, wyjedź, weź urlop – rzuciła od niechcenia.

– A gdzie ja mam do cholery pojechać?

– Weź urlop i przyjedź do mnie.

– Do Londynu, nie… Może… Morze! W końcu zbliżają się wakacje!

– To ja też chcę.

– Ale gdzie?

– Jak to: gdzie? Masz rodzinną idealną miejscówkę nad morzem i jeszcze się pytasz?

– Ale ja dawno nie byłam…

– Czas najwyższy – przerwała jej Florka. – To idealny pomysł. Wyjedziesz, odpoczniesz, oderwiesz się od miejsc, które przypominały ci o Aleksie albo raczej o twojej „przyszłości” w ruinie.

– Myślisz? – wątpiła Luka.

– Ja to wiem. To kiedy planujesz wyjazd? Ja będę miała tydzień wolności w sierpniu, więc może…

– Pomyślę. Nie wiem, co zrobię?

– Super! Wiesz, że dietę bezglutenową stosują znani aktorzy i aktorki?

– Florka, przecież ty super wyglądasz.

– Tak? A ty poradzisz sobie bez Aleksa – powiedziała w odwecie, nie wierząc w zapewnienia przyjaciółki.

 

 

 

 

 

 

2

 

 

 

 

 

 

– Och – westchnęła Luka, otwierając jedno oko, po chwili niechętnie drugie. Podniosła się z łóżka, czując, że to nie będzie dobry dzień. Wczorajsze wydarzeniawróciły do niej z nową siłą, ponowie burząc jej spokój. Usiadła na łóżku. Tak, to stało się naprawdę i Aleks już nie zadzwoni. Cholerny gnojek.

Luka z racji niedzieli miała wolny dzień, ale jej skwaszona mina nie świadczyła o radości z tego powodu. Sturlała się z łóżka i poszła przygotować sobie śniadanie z mocną, czarną kawą. Wczoraj do późna w nocy analizowała z Florką swoje tragiczne położenie, szukając idealnego rozwiązania. Przyjaciółka uczepiła się scenariusza wyjazdu jako możliwości spokojnego przemyślenia nowych działań i celów na przyszłość. Luka coraz bardziej skłaniała się do tego pomysłu, w końcu nic sensowniejszego nie przychodziło jej do głowy.

– Pojadę do Dźwirzyna, do rodziców, siostry i… – Luka zawahała się, bo skończyła jej się lista osób, które mogłaby odwiedzić. Prawdą było, że nie łatwo nawiązywała przyjaźnie, raczej ich unikała. Nie przynosiły żadnych korzyści, więc szkoda było tracić energię. Plan na przyszłość miała prosty, a tłumy ludzi jakoś ją odstraszały. Florka okazała się na tyle cierpliwą i tolerancyjną osobą wobec zachowań samolubnej Luki, że mimo to wytrwała w swojej przyjaźni.

Luka wzruszyła ramionami i patrząc za okno w błękitne, rozświetlone słońcem niebo, wróciła do wspomnień z nastoletnich czasów. W rodzinnej miejscowości nie zawierała przyjaźni, bo od zawsze wiedziała, że wyjedzie. Najważniejszym jej celem było wyrwanie się z Dźwirzyna. Wszystko jedno, co będzie studiować, byle bliżej do świata tętniącego ciągłym życiem.

Rodzice nie protestowali, dobrze znając swoją najstarszą córkę, która była uparta jak osioł i zawsze dostawała to, czego chciała. Jak nie dobrowolnie, to manipulacją wymuszała swoje pragnienia. Plany i pomysły Luki musiały być najważniejsze. Była ukochaną pierworodną córeczką, której od maleńkości poświęcali czas i uwagę, traktując jak księżniczkę. Gdy na świat przyszła jej młodsza o pięć lat siostra – konkurencja w relacjach z rodzicami – dla Luki nic się nie zmieniło. Nadal traktowała świat i nową siostrę tak samo z góry. Z rówieśnikami było podobnie. Zawsze miała wysoko uniesioną głowę, uważając się za lepszą i wartą wszystkich zaszczytów.

Była postrzegana jako wyniosła, niedostępna, a przede wszystkim samolubna osoba i taka w rzeczywistości była, czego nawet nie starała się ukryć. Myślała tylko o sobie i szczerze wierzyła, że życie kręciło się wyłącznie wokół niej. W szkole i w sąsiedztwie przez rówieśników określana była przydomkiem „Samolub”. Luka nieraz słyszała ten epitet za swoimi plecami, ale nie interesowało ją ani to, ani cała reszta rozwydrzonych dzieciaków, które jawnie i z pogardą ignorowała.

Nie miała sobie nic do zarzucenia. Jeśli ktoś był winny, to na pewno nie ona. Lukrecja Lis nie popełniała błędów, nie robiła nic, żeby sobie zaszkodzić, to inni lub los zawsze gmatwał jej plany i drogę do celu. Teraz również znalazła winnego i o wszystko obwiniała Aleksa. Nie dość, że zachował się zdradziecko, to jeszcze miał czelność powiedzieć, że ją rzuca, czego Luka najbardziej nie mogła przeżyć.

Po śniadaniu chciała się czymś zająć, ale natłok myśli sprawnie zakłócał jej spokój i opanowanie. Pod wpływem impulsu chwyciła za książkę, ale przeczytała tylko pół strony, bo rzeczywistość ponownie wkradała się w myśli. Nie mogła się skupić. Czuła się jak na skrzyżowaniu, gdzie drogi do niego prowadzące zniknęły, a ona została w szczerym polu, w gęstwinie wysokich traw. Żadnego punktu odniesienia.

Zrozpaczona chciała zadzwonić do Florki, ale przyjaciółka na dziś planowała akcję „shopping”, chcąc skorzystać z cudownego święta, jakim były przeceny w sklepach. Sezon letni w Londynie sprzyjał takim akcjom, a Florka była podatna na słowo „SALE” w każdych możliwych procentach. To była druga jej słabość, zaraz po liczeniu kalorii we wszystkim.

Słońce nachalnie wepchnęło się do mieszkanka Luki, podnosząc już i tak wysoką temperaturę. Oświetliło duży pokój, który służył jako sypialnia, garderoba i salon do przyjmowania gości. Ostatnia wymieniona funkcja bywała rzadko używana, jeśli w ogóle. Do tego uniwersalnego pokoju przylegał niewielki korytarzyk. Miał onjedną ścianę zajętą minianeksem kuchennym, na który składały się dwie szafki na dole i na górze, oraz zlew i piekarnik z palnikami do gotowania. Kolejne ściany korytarza były zajęte drzwiami. Jedne prowadziły do niewielkiej łazienki, a drugie do wyjścia na korytarz, wspólny z dwoma sąsiadami, który kończył się wyjściem na główną klatkę schodową budynku.

Luka na początku była zachwycona swoją kawalerką,a zwłaszcza położeniem mieszkania. Stare Miasto położone dwa kroki od Zamku Królewskiego było idealnąmiejscówką, ale z czasem plusów ubywało, a minusów przybywało.

Chodzenie po bruku w wysokich szpilkach, które Luka na co dzień nosiła, było ogromnym wyzwaniem i tak jak wczorajszego wieczoru, często kończyło się katastrofą, czyli złamanym obcasem. Wdrapywanie się na trzecie piętro po wąskich schodach każdego dnia było męką, zwłaszcza gdy trzeba wnieść liczne siaty zakupów spożywczych. Okazało się również, że latem jest hałas, który odbijał się od ścian budynków, a w upalne dni poddasze rozgrzewało się jak piekarnik, w którym Luka podpiekała swoje ciało.

Napiła się wody i spojrzała w kierunku pnących kwiatów. Uśmiechnęła się i energicznie podeszła do drewnianej ściany, którą stworzyła specjalnie dla swojej zielonej pasji.

Duży pokój Luki został przez nią podzielony na trzy strefy. Po stronie wejścia znajdował się minisalonik z dwiema szerokimi komodami, niewielkim stoliczkiem i minisofką. Druga część pokoju odgradzała salonik szeroką i drewnianą kratką ozdobioną zielonymi, pnącymi kwiatami. Ustawiona pośrodku z obu stron zostawiała swobodny dostęp do kolejnych stref pomieszczenia. Tak praktycznie oddzielona sypialnia i jednocześnie garderoba dodawała intymności i odosobnienia. W sypialni po lewej stronie, przy ścianie znajdowało się wygodne łóżko z nocną szafeczką, a po prawej – wysoka szafa i komódka z kilkoma szufladami.

Luka kucnęła przy szerokich donicach, sprawdzając wilgotność i ilość podanych odżywek. Kochała kwiaty, a zwłaszcza ich pnącą kategorię. Z racji nieposiadania balkonu skupiła się na domowych pnących odmianach, pielęgnując i dbając o nie pieczołowicie.

Epipremnum złocisty był najszybciej rosnącym zielonym zawijasem i to jemu w tym momencie poświęcała uwagę, odrywając pożółkłe liście. Złocisty miał sercowate, dekoracyjne liście, które były muśnięte żółtymi lub jasnozielonymi smugami. Pędy mogły osiągnąć cztery i pół metra długości, choć u Luki, przy jej troskliwej pielęgnacji, już przekraczały tę długość, gęsto pokrywając drewnianą pergolę.

Towarzyszem Złocistego był Cissus rombolistny. Pnącze osiągające długość trzy i pół metra może nie prześcigało, ale już dorównywało swojemu koledze. Cissus miał ciemnozielone liście złożone z trzech ząbkowatych listków. Starsze liście były od spodu pokryte delikatnymi, brązowymi włoskami, a liście młode włoskami białymi.

Trzecim, ale nie ostatnim towarzyszem, nieco stojącym z boku była monstera dziurawa, jedna z największych roślin używanych do dekoracji wnętrz. Monstera lubiła rozrastać się blisko przy ziemi, dlatego Luka zapewniła jej mocną podporę pergoli, by pięła się w górę. Miała duże sercokształtne, głęboko powcinane, skórzaste liście i była niedawnym nabytkiem Lukrecji.

Zajmując się roślinami, Luka rozluźniała się i swobodniej oddychała. To zawsze ją uspokajało i wprowadzało w optymistyczny nastrój. Doglądała, podlewała i wycierała liście, chcąc, by jak najlepiej się prezentowały, ciesząc jej wzrok i duszę.

Mama Luki zawsze mówiła jej, że ma rękę do kwiatów, choć córka z przekonaniem uważała, że to nic nadzwyczajnego, po prostu to była jej terapia, w której znajdowała spokój i wyciszenie. Pracując z roślinami, marzyła i odpływała w stan ponadrzeczywisty. To był jej prywatny, odosobniony świat, którym z nikim się nie dzieliła. Była tylko ona i rośliny, którym dawała życie.

Troszcząc się o kwiaty, Luka emanowała cierpliwością, dobrocią i spokojem, które tak szczelnie ukrywała przed światem. Dotykając swoich zielonych towarzyszy, łagodniała i wyłączała podejrzliwość. Biło od niej ciepło.

Uspokojona pielęgnacją kwiatów Luka chwyciła za telefon i zadzwoniła do mamy, chcąc wybadać, czy jej przyjazd do rodzinnego domu nie przyniesie niepotrzebnego zamieszania.

W rozmowie z mamą Luka zawsze przedstawiała optymistyczny scenariusz swojego bytowania w wielkim mieście, urozmaicała i kolorowała. Zachwalała bycie warszawianką, grając szczęśliwą i spełnioną, co absolutnie nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości.

– Cześć, mamo – przywitała się z łagodnością i pewną tęsknotą, której nie pozwalała na dłużej pozostać.

– Luka, skarbie, jak się cieszę, że dzwonisz – odrzekła szczerze rozradowana Amelia Lis. Kochała swoją córeczkę taką samą mocną miłością od czasu, gdy przyszła na świat.

– Jak przygotowania do sezonu?

– Zakończone i już rozpoczęliśmy pierwszy turnus – odpowiedziała mama z radością. – Może uda ci się do nas przyjechać, chociaż na kilka dni? – prosiła Amelia, nie chcąc być nachalną.

– Może, zobaczymy.

– Twój pokój czeka, więc o nic się nie martw – zapewniła z gorliwością, miło zaskoczona tym, że Luka od razu nie odmówiła, jak to robiła przez ostatnie cztery lata.

– Może faktycznie już czas, żebym odwiedziła stare kąty?

– Czekamy tu na ciebie z utęsknieniem.

– Ja… Może w tym roku uda mi się przyjechać – rzekła wzruszona i miała ogromną ochotę się rozpłakać.

– Byłoby cudownie… A co słychać u Aleksa? Może przyjedziesz z nim i w końcu go poznamy? – zaproponowała z nadzieją wyczuwalną w głosie.

– Nie, to niemożliwe. Aleks… Ma wiele spotkań zarządu firmy, na których musi być, poza tym często jest w trasie, więc… na pewno nie da rady – kłamała, nie chcąc przyznać się do porażki.

– Szkoda… Ile już ze sobą jesteście?

– Dwa lata.

– Hm… Czas tak szybko leci.

– Tak. Mamo, będę już kończyć… Mam trochę zajęć…

– Dobrze, miło, że zadzwoniłaś i… Przyjedź do nas.

– Zobaczę, zastanowię się… – rzuciła Luka, nie wiedząc, co zrobić ze sobą i swoim życiem. Po rozmowie z mamą rozpłakała się, kuląc na łóżku.

 

 

 

 

 

 

3

 

 

 

 

 

 

Niedziela nie ukoiła smutków Luki ani nie zmniejszyła obaw o przyszłość, wciąż rysującą się w czarnych barwach. Kobieta rozpoczynała nowy tydzień, już wiedząc, że nie przyniesie nic dobrego.

Szykując się rano do pracy, w ramach protestu, włożyła buty na niskim obcasie, które wygrzebała z dna szafy. Popatrzyła tęsknym wzrokiem na swoje ulubione markowe szpilki, tak brutalnie oszpecone. To już szósta para butów, która przez utratę obcasa miała wylądowaćw koszu na śmieci. Jednak drogie pantofle, na które skrupulatnie zbierała przez kilka miesięcy, nie podzielą ich losu. Znajdzie najlepszego szewca w Warszawie.

Założyła mundurek – jak określała granatową marynarkę i do niej dopasowaną spódnicę, sięgającą za kolana. Z racji upałów pod spód założyła białą bluzkę na ramiączkach, dodając strojowi swobody. Jako pracownik banku musiała przestrzegać biurowej etykiety łącznie z profesjonalnym, schludnym i skromnym wyglądem. Potrafiła się dostosować. Praca w banku była jej pierwszym poważnym etatem, jaki podjęła po studiach. W czasie nauki chwytała się różnych zajęć, chcąc dorobić do kwoty, jaką przysyłali jej rodzice. Oczywiście w rozmowie telefonicznej zawsze wypominała mamie tę niedorzecznie niską sumę, która zmuszała ją do pracy poniżej jej godności. Kelnerowanie, roznoszenie ulotek i tym podobne dorywcze zajęcia były według Luki skazą na jej honorze, dlatego nie przyznawała się do nich, wypierając z uporem.

Poprawiła delikatny makijaż, rozpuszczone blond włosy do ramion i patrząc na zegarek, energicznie opuściła mieszkanko na poddaszu. Z ulicy Piwnej marszem dochodziła do Krakowskiego Przedmieścia, a stamtąd autobusem dojeżdżała do niedaleko położonego Śródmieścia, gdzie mieścił się bank, w którym pracowała.

Każdy dzień pracy dla Luki zaczynał się nudno i tak samo się kończył. Wszystko było do przewidzenia i do znużenia, powodując jej wzrastającą frustrację i niezadowolenie. Studia ekonomiczne pomogły jej wyrwać się z małego miasteczka, ale skutkiem ubocznym było miejsce, w którym właśnie się znajdowała. Co jej się w najmniejszym stopniu nie podobało.

Spędzała sześć dni w tygodniu w budynku tak typowym dla instytucji finansowych, że aż odstraszającym. Oczywiście Luka rozumiała, że w banku nie można szaleć z kolorami jak w przedszkolu, ale odrobina naturalnej zieleni na pewno urozmaiciłaby zimne wnętrze szarobiałych ścian.

Dodatkowo przebywała z ludźmi, których nie znała i nie lubiła, za to musiała ich oglądać. Pracowała na stanowisku doradcy klienta, więc nowi ludzie wciąż przewijali się w jej życiu jak w kalejdoskopie. Wszystkich traktowała grzecznie, przylepiając uśmiech i uprzejmość do twarzy, w końcu tego od niej wymagano. Udawanie kogoś, kim nie była przez każde osiem godzin dziennie, już wychodziło jej uszami, a utrzymywanie pozorów, że sprawiało jej to ogromną przyjemność, powoli wylewało ustami.

Dziś przybyła przed czasem, mając chwilę na przygotowanie się do czekających ją zajęć. Punkt ósma przypięła identyfikator do bocznej kieszonki marynarki i zajęła swoje miejsce pracy. Niedługo potem, jakby po sygnale startowym, drzwi banku zostały otwarte, a do środka wlała się masa zabieganych klientów, którzy potrzebowali doradztwa, a raczej bankowych pieniędzy.

Przez kilka następnych godzin Luka mówiła, proponowała, zalecała i oczywiście uśmiechała się, rozmawiając z klientami. Z wyuczoną mimiką twarzy przybierała różne miny, które miały ukrywać jej prawdziwe uczucia.

Lekko zmrużone oczy z ustami w uśmiechu, ale z zaciśniętymi wargami, przekazywały komunikat: „świetnie się bawię”, a znaczyły: „czy ja muszę obcować z takimi idiotami?”. Duże oczy, tak zwany wytrzeszcz, usta w dzióbek, dodatkowo kiwanie głową mówiły: „a to ciekawe, naprawdę…” – „czy ja muszę trafiać na palantów, którzy lubią sobie pogadać?”.

Luka posiadała całą gamę uśmiechów i spojrzeń w swoim repertuarze, choć zazwyczaj kiwała głową, grzecznie milcząc. Ktoś, znając jej prawdziwe myśli, stwierdziłby, że była bombą z opóźnionym zapłonem. Nic bardziej mylnego. Luka potrafiła być bardzo cierpliwa, a na dodatek wszystko ignorowała. Nie zależało jej, nie interesowało ją, dosłownie miała to gdzieś.

Swoją pracę traktowała jak niewygodny, ale epizod, który przytrafił jej się w życiu, olewała go więc dosłownie i w przenośni. Z podobnym lekceważeniem podchodziła do wszystkich aspektów codziennych. Wyjątki stanowiły jedynie jej kwiaty i misternie cyzelowany plan na dostatnie życie, reszta spływała po niej jak woda po kaloszu.

Gdy nawał klientów osłabł, a w banku zrobiło się pusto i cicho, Luka ruszyła w stronę zaplecza, by coś zjeść i napić się kawy. Wiedziała, że jak tylko podniesie się z krzesła, wszystkie oczy współpracowników zwrócą się na nią, i nie myliła się. Cztery kasjerki siedzące za swoimi ladami i szybkami jak na rozkaz spojrzały kwaśno na młodą dziewczynę. Nie lubiły jej. Luka nie nawiązywała bliskich relacji, wręcz tworząc mur oziębłości do ludzi. Wszystkie cztery panie zajmujące stanowisko kasjera bankowego były powyżej pięćdziesiątki i wszystkie uparcie walczyły z nadwagą. Zdarzyło się nieraz, że Luka, po raz setny słysząc ich lament i rozpacz, wytknęła jednej z nich futrowanie się czekoladą, którą podjadały w godzinach pracy. Oczywiste więc, że takie zachowanie nie zaskarbiło jej przyjaźni koleżanek z pracy.

Popatrzyła na cztery Smoczyce (nazwała je tak, bo z ich imion – Sylwia, Maria, Olga, Katarzyna – ładnie ułożyło się słowo „smok”), po czym dumnym krokiem skierowała się na tył banku, gdzie znajdowało się wspólne zaplecze. Czuła ogromną radość, prezentując „koleżankom” z pracy swoją młodość, szczupłą figurę i urodę, której jej zazdrościły.

Praca siedząca była ich głównym sabotażystą, a dojrzały wiek dodatkowo utrudniał pozbycie się nagromadzonych kilogramów. Ich rozmowy w wolnych chwilach zawsze brzmiały podobnie i dotyczyły jednego tematu – jedzenia. Nowy przysmak, nowa dieta, nowy produkt czy środek na odchudzanie były nieodzownym wątkiem ich dialogu.

Na zapleczu zaparzyła sobie kawę i właśnie miała w samotności wziąć pierwszy łyk, gdy do pomieszczenia wtargnął młody, przystojny chłopak niewiele starszy od Luki. Rajmund nazywany przez nią „Lizusem”.

Szczupły, wysoki blondyn zaczesany na prawy bok z wyraźnym przedziałkiem, był elegancko, wręcz przesadnie, ubrany jak na doradcę bankowego. Każdego dnia prezentował inny kolor modnie skrojonego garnituru i dopasowanej koszuli, jakby skrupulatnie śledził najmodniejsze trendy sezonu.

Chłopak był strasznie przejęty swoją funkcją i odpowiedzialnością, jakby pracował co najmniej na Wall Street i obracał setkami milionów dolarów swoich zamożnych klientów. W rezultacie doradzał klientom w wyborze najlepszego produktu z dostępnej oferty, czyli wciskał ludziom nowe formy oszczędzania i inwestowania, które miały pomóc osiągnąć zysk, bez względu na to, czy było to prawdą, czy nie. Najbardziej lubił współpracować z zamożnymi ludźmi, którzy nie potrzebowali brać żadnych pożyczek, chyba że na potrzeby łagodniejszego spojrzenia ze strony urzędu skarbowego.

Luka popatrzyła na Lizusa, odwzajemniając spojrzenie. Tradycyjnie przywitali się jedynie krzywymi uśmiechami, mającymi oznaczać: „niestety witaj”. Między nimi nie padło żadne słowo, obydwoje zajęli się swoimi sprawami, czyli Luka piciem kawy, a Rajmund przygotowaniem dla siebie cappuccino.

– Nowe buty – rzucił po kilku minutach, choć świetnie pamiętał, że Luka nosiła je w poprzednim sezonie.

– Tak, świeżo z produkcji – odrzekła, zgrzytając zębami. – Ładna fryzura. Może gdybyś jeszcze zapuścił wąsik pod nosem, bardziej przypominałbyś Hitlera – radziła z przekonaniem.

– Jeżeli jeszcze dłużej będziesz unikać fryzjera, tym bardziej będzie widać twoje siwe włosy – odrzekł z uśmieszkiem, odbijając przysłowiową piłeczkę.

– Nie mam siwych włosów – warknęła.

– Nie? A co tam się błyszczy? Srebrny brokat? – Rajmund uśmiechnął się z triumfem. Obydwoje szczerze się nie znosili, tym bardziej że byli do siebie podobni. Obydwoje egoistyczni, obydwoje głodni bogactwa i wyższego statusu. Z przekonaniem sądzili, że byli wybrańcami, więc należało im się wszystko, co najlepsze.

Rajmund był prawą ręką dyrektora oddziału, co już powodowało niechęć Luki, a to, że lubił szefowi nadskakiwać w dość nachalny sposób, zapewniło bardzo adekwatny przydomek.

Kiedy Lizus wyszedł, Luka odetchnęła, szybko puszczając w niepamięć jego słowa.

W banku pracowało około dwudziestu ludzi, choć w większości w ogóle ich nie znała. Nie pamiętała imion, nazwisk, jedynie twarze i funkcje, by kierować klientów do właściwych osób. Każdy zajmował się jedną dziedziną, by w stu procentach zadowolić wymagającego klienta. Identycznie ubrani wtopili się jak szara masa w jasne ściany banku, przyjmując na twarzach zawsze ten sam wyraz skupienia i wyuczonego uśmiechu.

Luka zamarła z kubkiem w dłoni, z paniką stwierdzając, że również i ją to czeka. Utknie tu jak szara masa i, tracąc wyrazistość, wtopi się w szarość budynku, który ją bezpowrotnie pochłonie.

Jej genialny plan nie wypalił, a ona została na lodzie, przymarzając do tego miejsca.

Miało być różowo i pięknie, ale oczywiście to wszystko wina Aleksa. Luka była pewna, że gdyby nie zachował się jak napalony idiota, gdyby akurat tego wieczoru nie obmacywał kelnerki, wszystko byłoby tak, jak należy.

Podeszła do zlewu i energicznie zaczęła szorować kubek po kawie, na nim wyładowując swój buzujący pod skórą gniew.

Żadne z jej planów i marzeń nie spełniło się, a ona wciąż była nieszczęśliwa.

Ale czy tak naprawdę byłabym szczęśliwa z tym głupkiem? – zapytała samą siebie, choć dobrze znała odpowiedź. – Nie. Ale z jego pieniędzmi jak najbardziej.Byłoby idealnie, tak jak to sobie wymarzyłam.

 

***

 

Luka usiadła z powrotem przy biurku. W samą porę, gdyż do banku energicznym krokiem wszedł przystojny mężczyzna, a za nim jak cień maszerowała wysoka szczupła blondynka w dość opiętej garsonce.

Obydwoje skinęli sobie głowami na przywitanie, lekko się przy tym uśmiechając. Leon, dyrektor oddziału, byłby idealnym kandydatem do zrealizowania kolejnego planu matrymonialnego Luki. Wysoki, szczupły, z jasnymi włosami i niebieskimi oczami. Przystojny, bogaty, na dyrektorskim stanowisku, gdyby tylko nie jego wady… Dokładnie trzy – żona i dwójka dzieci. W innym świecie to byłaby miłość od pierwszego wejrzenia. Luka naprędce wymarzyła romantyczny scenariusz. W pierwszy dzień pracy, przy pierwszej rozmowie popatrzyliby sobie w oczy i to byłoby właśnie to… Przyspieszone bicie serca, zapomnienie o innych przedstawicielach rasy ludzkiej, tylko ona i on…

Koło jej biurka ponownie przeszła ładna blondynka, kierując się do wyjścia. Wchodząc do banku, nie przywitała się, a z niego wychodząc, konsekwentnie nie pożegnała, tylko szła z wyniosłą miną.

Mariola, sekretarka szefa, była wysoką, zgrabną kobietą o figurze modelki. Była persona non grata, niezaakceptowana, nietolerowana i nielubiana przez żadnego pracownika banku. Każdego dziwiło, że dyrektor wciąż z nią pracował, gdyż wiadomo było wszem wobec, że nie miała wykształcenia ekonomicznego. Nawet Lizus jej nie lubił, choć udawał jedynego przyjaciela.

Luka spojrzała na zegarek, odliczając czas do końca dnia pracy. Popatrzyła na swoje biurko i brak jakiejkolwiek prywatności, a dostrzegając pracowników, którzy bezszelestnie przemykali obok niej, szerzej otworzyła oczy. Nawet drobny szelest nie zdradzał ich obecności. Nagle poczuła dziwną panikę, więc uciekła do toalety i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze.

Może już jest za późno. Już wtopiłam się w tło. Stałam się szarą masą, tyłek przywarł mi do krzesła, a nogi do podłogi. Po dwóch latach pracy tworzę jedność ze ścianami budynku, stopiłam się z bankiem, jak załoga ze statku kapitana Davy’ego Jonesa[1] – pomyślała zestrachem.

Nagły impuls, który dotarł do jej mózgu, przekazał dosadną wiadomość. Luka w popłochu wybiegła z toalety, chcąc jeszcze przed końcem pracy złożyć podanie o urlop.

Cztery tygodnie wolnego, począwszy od przyszłego poniedziałku, miały jej pomóc stworzyć nowy plan, nową alternatywę dla nadchodzącej przyszłości. Koniec urlopu Luka określiła jako swój deadline, a to znacznie poprawiło jej humor.

Drugim antidotum na smutki były zawsze zakupy i buszowanie po sklepach. Uwielbiała kupować buty, ubrania, bieliznę, biżuterię niekoniecznie w tej kolejności. Wszystko nowe, co odświeżało jej wizerunek, sprawiało jej ogromną przyjemność.

Odczepiła plakietkę z imieniem od marynarki i od razu poczuła się wolna. Galeria handlowa była tylko kilka kroków od banku i właśnie do niej skierowała swoje kroki. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy, podnosząc wysoko kąciki ust, a włosy pod wpływem letniego wietrzyku poszybowały w górę.

Luka miała lekką rękę do wydawania pieniędzy, mimo że pracowała w banku i zajmowała się zawodowo doradztwem finansowym. Niewiele oszczędzała, chyba że na markowe buty lub strój, który sobie upatrzyła. Z reguły szybko opróżniała swoje konto.

Jedynym plusem pracy w banku była szczegółowa znajomość własnego stanu konta, dlatego zawsze wiedziała, ile może wydać na przyjemności, by przeżyć do następnej wypłaty.

Widząc napis „SALE 30%”, od razu połknęła haczyk i ruszyła w stronę zakupowej uczty. Najpopularniejsza sieciówka proponowała szeroki asortyment, uwodząc obniżkami i modną plakietką. Luka wpadła między wieszaki, szukając nowej zdobyczy, która jeszcze bardziej wypcha jej już i tak pełną szafę. Skakała od wieszaka do wieszaka, od regału do regału i tak nazbierało jej się kilka nowych szmatek.

Przecież jadę na wakacje, muszę się odpowiednio prezentować – tłumaczyła sobie, jednocześnie przymierzając krótką spódnicę w kolorze brzoskwini. Luźna koszulka bez rękawów z numerem pięć na piersi również przypadła jej do gustu, tak samo jak pozostałe modne rzeczy, które przytargała ze sobą do przymierzalni. – Muszę kupić wszystko. – W podskokach zmierzała do kasy, w jednej ręce trzymając ubrania, a drugą szukając portfela w torebce. Przeliczyła, ile wyda, po czym uzmysłowiła sobie coś bardzo przykrego, co gwałtownie zniszczyło jej wspaniały humor. – Jadę na urlop, więc potrzebuję kasy! – Za dwa tygodnie miała dostać wypłatę, choćpieniądze miały najpierw zasilić puste konto debetowe, a później spłacić zadłużenie na karcie kredytowej. W rezultacie zostanie niewielka kwota na przeżycie do kolejnej pensji.

Luka warknęła pod nosem, po czym gwałtownie odwiesiła wieszaki na najbliższy stojak i wyszła ze sklepu. Była wściekła i sfrustrowana, a samopoczucie zmierzające ku polepszeniu teraz wyhamowało, cofając się do stanu niezadowolenia i nerwowości.

W kiepskim humorze dotarła na Piwną i powoli wdrapała się na trzecie piętro prowadzące do skrytki na poddaszu – jak pieszczotliwie nazywała swoje mieszkanko. Z każdym krokiem w górę, z każdym stopniem utyskiwała na wszystkich, szukając winnych jej beznadziejnej sytuacji.

Rodziców, że nie byli dość bogaci, by żyła na wysokim poziomie, w luksusie i szczęściu. Obarczała winą swojego szefa, dyrektora banku, że nie jest sam, inaczej przecież mogliby być razem. Oczywiście wróciła do człowieka, który był największym niszczycielem jej planów, czyli Aleksa Heydela, a który nie dał jej wymarzonego pierścionka zaręczynowego i nie urzeczywistnił jej marzeń.

Odświeżający prysznic nie pomógł. Nadal cały świat był winny tragicznego losu biednej Luki.

Potrzebuję urlopu. Florka miała rację. Może wtedyuda mi się coś wymyślić. Stworzyć nowy plan – rozmyślała, popijając zmrożone lody zimnym piwem jabłkowym. Luka była skrupulatną osobą i wierzyła w siebie, a zwłaszcza w swoje pomysły. Nie rezygnowała, dopóki nie doprowadziła sprawy do końca, i teraz również nie zamierzała się poddać. – Po prostu na miejsce Heydela muszę znaleźć kogoś nowego. Tylko gdzie mogę poznać zamożnego faceta?

Luka stanęłaby na głowie, byle tylko coś wymyślić. Brak funduszy i bogatych przyjaciół również był barierą nie do przeskoczenia.

To jakieś cholerne fatum! – odkryła nagle, dostrzegając zbyt wiele spraw, które miały się udać, a przyniosły jedynie porażkę. – To tak jak z superpracą, którą miałam podjąć, ale autobus nie przyjechał na czas. Spóźniłam się, a oczywiście punktualność była najwyżej punktowana. Praca przepadła, mimo że byłam w trójce najlepszych kandydatów na to stanowisko. Albo, gdy z Florką miałyśmy po studiach razem wynająć nowoczesne mieszkanie. Trzypokojowe z wypasionym aneksem kuchennym, dużą łazienką i szerokim nasłonecznionym tarasem. Nie udało się, znowu klapa! Florka została przekonana przez rodziców do powrotu do Londynu, gdzie mieszkali wraz z jej starszym bratem. Przyjaciółka dostała świetną i dobrze płatną pracę jako asystentka księgowego, a ja utknęłam w poddaszowej skrytce na buty. I tak na każdym kroku! Mogę wyliczać w nieskończoność.

Luka nie piła alkoholu, bo nie znosiła tracić nad sobą kontroli, teraz jednak, po niskoprocentowym piwie jabłkowym, zaczęło jej lekko szumieć w głowie. Zaczęła więc bardzo przygnębiający i zarazem drobiazgowy przegląd swoich porażek, zaczynając od aktualnego dnia. Szukała na studiach i nazbierała pełny worek niepowodzeń,nawet szkoła średnia wypełniła po brzegi teczkę z aktami klęsk, a cofnięcie się do szkoły podstawowej olśniło ją. Luka znalazła przyczynę swoich nieszczęść i fatum, które przykleiło się do niej jak guma do żucia wciśnięta w podeszwę.

 

***

 

Dźwirzyno było małą nadmorską miejscowością, w której latem tętniło życie. Przyjeżdżały tu tysiące spragnionych słońca i plaży wczasowiczów. Zimą zaś wioska się wyludniała, pogrążając w ciszy i spokoju.

Na początku swojego rozwoju było niewielką wioską rybacką z szeroko rozsianymi, parterowymi domkami i własnym portem morskim, gdzie cumowały liczne kutry. Wszyscy mieszkańcy znali się i dużo o sobie wiedzieli. Każdy nowo przybyły mieszkaniec był zjawiskiem i ciekawostką przez kilka tygodni, aż z czasem wtapiał się w tło tego urokliwego miejsca położonego przy szerokiej plaży Morza Bałtyckiego.

Luka pamiętała, jak do miasteczka zawitała pewna kobieta z córką, zatrzymując się w domu swoich rodziców. Pojawienie się tak barwnej postaci pobudzało ciekawość, burząc spokój miejscowych dzieciaków, do których Luka również się zaliczała.

Kobieta, która przybyła do Dźwirzyna, była tak różna od jego mieszkańców, że za każdym razem przyciągała uwagę i wzrok na ulicy. Miała ciemniejszą karnację i czarne oczy. Jej włosy sięgające do pasa były uplecione w dredy i związane kolorową gumką. Nosiła długie kolorowe sukienki i bluzki w stylu dzieci kwiatów. Podobno wróciła ze stolicy, przywożąc z sobą nieślubne dziecko. Plotek i ploteczek było mnóstwo i wciąż tworzyły się nowe. Z racji nietypowego stylu, bogatego w mocne kolory, wyróżniające się na tle szarości miasteczka miejscowe dzieciaki nazwały ją „Czarownicą”, co szybko do niej przylgnęło.

Przezwisko tym bardziej umocniło się, gdy rozeszła się wieść o jej wiedzy na temat ziołolecznictwa. Kobieta potrafiła uzdrawiać nie tylko ciało, ale i duszę. Pogłoska o jej darze szybko rozniosła się po okolicy, a poprawa zdrowia kolejnych pacjentów tym mocniej utwierdziła wiarę mieszkańców w jej magiczne moce i uzdrowicielską wiedzę. Dźwirzynianie, zanim udali się do lekarza czy apteki, najpierw do niej szli po poradę i zioła, licząc na szybkie uzdrowienie.

Córka Czarownicy, Anka, dołączyła do miejscowej szkoły. Była spokojną i nieco wystraszoną dziewczynką, trzymającą się na uboczu. Nowe miejsce i rówieśnicy przerażali ją, dlatego wolała milczeć i udawać, że nie istnieje. Pochodziła z biednej rodziny, co nie przysparzało jej przyjaciół, niestety. Była nieślubnym dzieckiem, mieszkała z matką u dziadków w niewielkiej rybackiej chatce ze starym dachem i sypiącym się tynkiem.

Luka nie różniła się od reszty rówieśników, wręcz była prowodyrem gnębienia nowej koleżanki. Uważając się za lepszą, nie przejmowała się ludźmi ani ich odczuciami. Była wyniosła i zarozumiała, zwłaszcza dla osób biednych czy po prostu skromnych. Miała o sobie wysokie mniemanie, więc gdy do jej klasy dołączyła nowa osoba, nie przyjęła jej serdecznie tylko chłodno i arogancko, jednocześnie traktując jak zgniłe jajo.

Pewnego zimowego dnia po lekcjach, kiedy wszystkie dzieci ubierały się w szatni, Luka chwyciła czapkę Anki i zaczęła ją rzucać do innych kolegów z klasy. Dziewczynka próbowała odzyskać swoją rzecz, dzieciaki jednak świetnie się bawiły. Gdy Luka chwyciła czapkę, a koleżanka próbowała ją odebrać, ta odepchnęła ją z całej siły. Anka upadła na podłogę, a po chwili z jej oczu polałysię łzy.

Całe przykre zdarzenie zdążyła zauważyć mama gnębionej dziewczynki, która szybko zmierzała w tym kierunku.

– Dlaczego nękasz moją córkę? – zapytała, patrząc na Lukę ze złością. Uklękła przy dziecku i przytuliła je.

– Nie wiem, o co chodzi? My się tylko bawiliśmy – odpyskowała Luka, wzruszając lekceważąco ramionami.

– Bawiliście? – powtórzyła kobieta, patrząc na uczniów karcącym wzrokiem. – Jeżeli jeszcze raz zabawicie się tak z moją córką, będziecie mieć ze mną do czynienia – zagroziła z powagą. Dzieciaki wpatrywały się we własne buty. Tylko Luka twardo trzymała głowę w górze, wciąż patrząc na kobietę z lekceważeniem. – Macie zachowywać się grzecznie, zwłaszcza dla osób słabszych.

– Jesteś Czarownicą, której nie musimy słuchać – prychnęła Luka.

– Czarownicą? – Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. – W takim razie nie powinnaś ze mną zaczynać, nieokrzesana dziewczyno.

– A to dlaczego? – Luka nie dawała za wygraną.

– Rzucę na ciebie klątwę – odrzekła kobieta z powagą, wpatrując się w jej bezczelne oczy. Wstała z klęczek, wciąż trzymając dłoń swojej córki.

– Nieprawda! Kłamiesz! – Luka poczuła się niepewnie.

– Nie, nie kłamię. Wiem, kim jesteś… Jesteś tą egoistyczną dziewczyną, która myśli wyłącznie o sobie. Ściągasz od mojej córki na lekcjach i dokuczasz jej, gdy ci nie pomoże. Musisz być w centrum uwagi i uważasz, że wszystko wiesz najlepiej. Nazywają cię „Samolubem” – rzuciła Czarownica z triumfem, widząc zaczerwienioną ze złości twarz dziewczyny.

– To nieprawda! – wykrzyczała Luka, zaciskając dłonie w pięści. – Ty wredna i biedna czarownico! – rzuciła z pogardą.

– Przeproś mnie i moją córkę – powiedziała twardo kobieta.

– Nie mam zamiaru – odrzekła Luka, szyderczo się uśmiechając. – Może teraz rzucisz na mnie zaklęcie?

– Tak, właśnie to zrobię – zdecydowała kobieta bez chwili wahania. – Od tego momentu… Dopóki nie przestaniesz być samolubną, egoistyczną i nieliczącą się z ludzkimi uczuciami dziewczyną, zawsze i na zawsze będziesz nieszczęśliwa i nigdy nie zaznasz szczęścia ani radości – wyrecytowała powoli i z pasją, intensywnie patrząc dziewczynie w oczy.

Luka momentalnie straciła całą pewność siebie i tym razem zamilkła. Czuła się zawstydzona i upokorzona. Co prawda przestała później gnębić nową koleżankę z klasy,ale wciąż jej nie lubiła, co nieraz dawała jej odczuć, pokazując język czy robiąc głupie miny. Potem wspomnienie o dziecinnych latach zatarło się, ale dziś wróciło z całą wyrazistością. Luka uwierzyła, że znalazła powód swojego odwiecznego pecha.

Muszę ją odnaleźć i zmusić, by zdjęła ze mnie klątwę! – pomyślała i postanowiła solennie w czasie urlopu załatwić tę ważną i naglącą sprawę, która niszczyła jej życie.

 

***

 

Najpierw jednak postanowiła zadzwonić do przyjaciółki.

– Florka! Cześć, dobrze, że jesteś – ucieszyła się Luka na widok znajomej twarzy na monitorze.

– Hej! Fajnie, że dzwonisz, pokażę ci rzeczy, jakie sobie kupiłam. Takich okazji już dawno nie było… – Florka znikła z kadru. Po chwili pojawiła się tona ciuchów i dopiero uradowana twarz zakupoholiczki. – Zobacz…

– Florka, czekaj mam newsy…

– To jest świetne albo to – wyliczała Florka, co chwilę prezentując w kamerze Luki nową zdobycz. – A zobacz te spodnie, czy nie są ekstra?

– Wszystko jest super, ale czy możemy już porozmawiać, zamiast oglądać łachy? – zapytała Luka z niecierpliwością.

– Jak zwykle jesteś zazdrosna.

– Nie irytuj mnie i posłuchaj. Złożyłam podanie o urlop i od przyszłego tygodnia mam prawie miesiąc wolnego.

– Super. Zobacz, ta bluzka też jest nowa. – Florka nie mogła się powstrzymać.

– Możesz przestać? Naprawdę powinnaś się leczyć. Zakupoholizm to choroba.

– Przesadzasz. Zakupy dwa razy w miesiącu to nie uzależnienie – odrzekła z przekonaniem.

– Dwa razy w miesiącu nie, ale w każdym tygodniu? Na pewno!

– Nie wiem, o czym mówisz? – Florka zaczerwieniła się jak burak.

– Odkryłam bardzo ważną rzecz – rzekła Luka, ponownie skupiając się na sobie.

– Tak? Może to, że Aleks nie był facetem dla ciebie?

– Nie – warknęła w złości. – Mścisz się, bo nie pochwaliłam twoich ciuchów z wyprzedaży. Wybacz, ale nie mam zamiaru przykładać ręki do twojego nałogu.

Florka prychnęła wymownie.

– Sama jesteś zakupoholiczką, tylko z ograniczonymi funduszami, a raczej ich brakiem – wytknęła przyjaciółce z nieskrywaną satysfakcją.

– Dobrze, skończmy ten temat – zażądała, nie znajdując argumentu na swoją obronę. – Wracając do mojego urlopu…

– Wzięłaś urlop? Super! To dokąd jedziesz?

– Do Dźwirzyna. Przez ten czas muszę wymyślić nowy plan na życie, a przede wszystkim odnaleźć… Czarownicę – wyznała, wahając się przy ostatnimzdaniu.

– Wiesz, że schudłam? Bieganie po sklepach… Co?! Jaką czarownicę? Luka nie wiedziałam, że zerwanie z Aleksem wpłynie na ciebie tak destrukcyjnie? – powiedziała Florka ostrożnie.

– On nie ma z tym nic wspólnego.

– Czyli albo przegrzałaś się na swoim poddaszu, albo z rozpaczy nałykałaś się wzmacniaczy do kwiatów.

– Przestań wymyślać i daj mi wyjaśnić. Analizowałam, ile spotkało mnie porażek w życiu i wtedy mnie olśniło! Wisi nade mną przebrzydłe fatum.

– A kto je tam powiesił?

– Gdy miałam dziesięć lat, pewna kobieta rzuciła na mnie czar. Nazywaliśmy ją Czarownicą, teraz po latach wiem, że to była prawda.

– Luka, o czym do licha mówisz? Dlaczego jakaś kobieta miałaby rzucać czar na dziecko?

– Cóż, ona miała córkę, a ja zbytnio za nią nie… przepadałam. – Luka nie chciała wchodzić w szczegóły. Poczuła lekkie wyrzuty sumienia, co od razu ją zezłościło.

– Gnębiłaś ją – odgadła Florka z uśmieszkiem przekonania na ustach.

– Och tam, od razu gnębiłam. Teraz to nieważne, muszę odnaleźć i zmusić jej matkę, by zdjęła ze mnie zaklęcie – odrzekła z uporem.

– Czy my naprawdę rozmawiamy o czarownicy i zaklęciach? – nie dowierzała Florka, robiąc duże oczy.

– Ona zniszczyła mi życie i nadal to robi. To musi się skończyć.

– Luka… Skąd wiesz…

– Pamiętam dokładnie całe zaklęcie – przerwała przyjaciółce, nie chcąc rezygnować ze swojej teorii.

– Musiało to naprawdę wywrzeć na tobie wrażenie. Od tego czasu minęło już… Szesnaście lat?

– Ale ja nadal pamiętam. Ukarała mnie za to, że lekko popchnęłam jej ukochaną córeczkę – wyznała w gniewie.

– Lekko? – powątpiewała Florka, wiedząc, jaką czasem bezduszną osobą potrafiła być Luka. – To jak brzmiało to… zaklęcie?

– „Na zawsze będziesz nieszczęśliwa i nigdy nie zaznasz szczęścia i radości” – zacytowała Luka, z premedytacją pomijając pierwszą część zaklęcia.

– To był urywek, a ja chcę usłyszeć całość – naciskała Florka, bo dobrze znała Lukę.

– Ten fragment jest najważniejszy…

– Recytuj!

Luka głośno westchnęła, wywracając oczami, po czym niepewnie wyznała całość zaklęcia:

– „Od tego momentu… Dopóki nie przestaniesz być samolubną, egoistyczną i nieliczącą się z ludzkimi uczuciami dziewczyną, zawsze i na zawsze będziesz nieszczęśliwa i nigdy nie zaznasz szczęścia i radości”. I co?

– Wszystko się zgadza, ale nic się nie zmieniło.

– O czym ty mówisz?!

– Jesteś samolubem i w tej kwestii nic się nie zmieniło, chyba faktycznie zweryfikuję swoją wiedzę o czarownicach i zaklęciach…

– Florka!

– Może, zamiast szukać wiedźmy, przestaniesz być egoistyczna i zaczniesz liczyć się z ludźmi – podsumowała z krzywym uśmiechem. – Słuchaj, tego… Znalazłam nowy rodzaj pysznej czekolady, po prostu niebo w gębie. Szyld sklepu mnie zwabił, a ja, słaba owieczka, nieświadoma rzezi wkroczyłam do jego cudownego królestwa. Wszystko było z czekolady – opowiadała z ekscytacją. – To było zaraz po shoppingu, więc co schudłam, to nadrobiłam. No, może trochę więcej… Ale kto by się oparł?

– Czekasz na rozgrzeszenie? – zapytała Luka, zła, że przyjaciółka zmieniła temat. – Może najpierw kara i szczera rada… Nie żryj tyle!

– A ty nie wynajduj czarownic spod ziemi, które zieją zaklęciami, chcąc cię zniszczyć! Popatrz w lustro, samolubie! – rzuciła Florka w oburzeniu i rozłączyła się.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[1] Davy Jones – fikcyjna postać, czarny charakter serii filmów Piraci z Karaibów. Jest kapitanem mitycznego statku „Latającego Holendra” odpowiedzialnego za przewożenie umarłych dusz ze świata żywych do świata martwych. Każdy członek załogi z czasem obrastał w przeróżne stworzenia morskie, by w końcu stać się częścią pokładu Holendra.

 

Copyright © by Dorota Milli, 2016

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2017

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie II, Poznań 2022

 

Projekt okładki: Anna Wiraszka

 

Zdjęciaa na okładce: © FXQuadro/Shutterstock

© winyuu/Shutterstock

 

Redakcja: Katarzyna Wojtas

Korekta: Kinga Zalejarz

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-215-3

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.