Miłość w czasach pandemii - Dominika Szostak - ebook

Miłość w czasach pandemii ebook

Dominika Szostak

0,0

Opis

Dominika Szostak, przedstawia historię swojej siostry Moniki, której pandemiczne służby zniszczyły nie tylko zdrowie, ale również przyczyniły się do rozpadu więzi rodzinnych i koleżeńskich. Monika – kobieta o wysokiej reputacji społecznej, która przez długie lata pracowała przy resocjalizacji skazanych, nie zdawała sobie sprawy, że największą życiową traumę przeżyje w… szpitalu.

Faszerowanie psychotropami, zastosowanie przymusu bezpośredniego, codzienne łamanie psychiki… Pacjentka z zapaleniem płuc została poddana „leczeniu”, które doprowadzić ją mogło do śmierci...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Śmierć nie jest największą stratą w życiu. Największą stratą w życiu jest to, co umiera w nas, gdy żyjemy.

– Norman Cousins

NOTA OD AUTORKI

Dlaczego powstała ta książka?

Ponieważ po tym wszystkim nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Albo wszyscy chowali głowy w piasek, albo szybko zmie-niali temat.

Do rozpaczy doprowadzał mnie tekst: A nie możesz o tym zapomnieć?

Jak to łatwo powiedzieć. A przeżył ktoś taką matnię? A próbował ktoś to sobie chociaż wyobrazić ? Za trudne, prawda?

A mnie przez długi czas budziły nocne koszmary. Nawet nie pamiętam, co mi się śniło, ale budziłam się jak rażona prądem, jakby opuszki palców u rąk chciały mi eksplodować. Zapewniam Was, że nie jest to przyjemne uczucie.

Starałam się zrozumieć tych ludzi, którzy mają teraz poczucie winy wobec mnie.

I nawet jest mi ich trochę szkoda, trochę im współczuję. Poczucie winy to też zapewne nic przyjemnego. Pewne rzeczy jednak wymagają wyjaśnienia, nie zamiata się poważnych rzeczy pod dywan. Zniszczono życie mnie i całej mojej rodzinie.

Pod tym względem z uznaniem myślę o byłym dyrektorze szpitala, który miał odwagę spojrzeć mi w oczy i rozmawiać o tym wszystkim w najmniejszych szczegółach. Nie dziwię się, że zrezygnował z funkcji przed końcem kadencji, skoro ostatnimi czasy 80% finansów idzie na wynagrodzenia dla pracowników, a niewielka reszta na leczenie pacjentów.

Wybaczam nawet panu „specjaliście od pasów”, który ma wyrzuty sumienia, że tak się stało i obiecał członkom rodziny dozgonną, nieodpłatną pomoc.

Nigdy już nie będzie tak jak było, ale… życie toczy się dalej.

Ostatnio odwiedziła mnie jedna z lekarek (ta, która pierwszego dnia przyszła mnie namówić na test) – też źle się z tym czuje i po półtora roku przyjechała sprawdzić, czy dobrze funkcjonuję.

Miałam już wtedy swoją książkę, więc podarowałam jej z autografem.

A gdzie jest lekarz Mireczkiem w książce zwany? Ten, który spędził w naszym domu 15 lat – tak jakby był członkiem rodziny?

O lekarce prowadzącej wspominać nie będę. To musi być jakaś nieszczęśliwa kobieta. Szczęśliwi ludzie nie krzywdzą innych.

Mireczek zaś schował głowę w piasek, bo zaczęłam zadawać zbyt trudne pytania? Przecież nie mam w domu broni, ani strzykawek z psychotropami…

Chciałam zadać kilka prostych pytań:

Dlaczego znalazłam się na tym oddziale? Przecież miałam jechać do szpitala tylko „po odrobinę tlenu”. Przecież dokładnie tymi samymi lekami i w tych samych dawkach byłam leczona od tygodnia w domu.

Czy kładzie się kogoś na kardiologii bez stwierdzonej choroby serca, na urologii bez stwierdzonej choroby nerek… ale na covidowym można, prawda? A potem to już musi być wynik dodatni, chociaż rodzina w domu ma minus.

Dlaczego rodzina była okłamywana, że mam zajęte całe płuca, a jak wynika z pełnej dokumentacji, moje zapalenie płuc było UMIARKOWANE. No, inaczej nie mogłabym mieć tak doskonałych wyników badań. Gdybym nie wszczęła walki – to nawet własnej rodzinie nie mogłabym udokumentować, że 8 grudnia 2021 roku byłam w bardzo dobrej kondycji. Inaczej nie żądałabym wypisu. Człowiek chory boi się wrócić do domu, ponieważ obawia się, że sobie nie poradzi. Gdybym czuła się źle – nie miałabym siły na dyskusje.

Dlaczego sugerowano rodzinie, by do mnie nie dzwoniła, bo będę wołała do domu? Ale ja po dwóch dniach spędzonych w szpitalu (po otrzymaniu tlenu) czułam się doskonale i miałam doskonałe wyniki. Wszystkie.

Stan płuc pogorszył się dopiero wtedy, gdy leżałam przez dobę przywiązana pasami do łóżka, na wznak, bez możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu, faszerowana psychotropami… Nawet nie wiem, czy wspaniali lekarze konsultowali się między sobą, bowiem każdy zdiagnozował inną chorobę (psychiczną oczywiście) i inne leki ordynował. W ten sposób dostałam pięć różnych psychotropów…

Gdyby nie to, że mam zdrowy organizm (zawsze unikałam pochopnego zażywania leków), to kto wie, jakby to się dla mnie skończyło?

Przez takie „leczenie” zrujnowano całe moje dotychczasowe życie, popsuto relacje w rodzinie, która do tej pory uchodziła za wspaniałą. Nawet dom popada w ruinę, ponieważ nie ma kto się nim zająć.

Teraz staram się nadrobić dwa lata życia stracone przez służbę zdrowia.

Najpierw dopisanie covid do aktu zgonu mojej mamy, która umarła poparzona po wybuchu gazu, spowodowało, że podczas świąt wielkanocnych przeżywałam straszne chwile, bo nie można jej było pochować przez taki durny wpis. Potem zepsute ko-lejne święta przez to, że zupełnie niepotrzebnie znalazłam się w szpitalu. Kolejny rok stracony na walkę o sprawiedliwość.

Na szczęście Rzecznik Praw Pacjenta uznał moje racje i otrzymałam jakieś tam zadośćuczynienie. Nie kwota była istotna, lecz ważny był dla mnie efekt. Gdybym nie walczyła, to na-wet własnej rodzinie nie udowodniłabym, że przetrzymywano mnie w szpitalu wbrew wszelkim zasadom. Ale nawet czytając sam „wypis”, można wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Mam teraz w domu pełną dokumentację. To wszystko, co opisałam ma w niej odzwierciedlenie.

Droga SŁUŻBO ZDROWIA tak się nie postępuje… Jak sama nazwa mówi, powinniście służyć ludziom pomocą, a nie niszczyć im życie.

Jak się zapewne domyślacie Dominika Szostak i jej siostra Monika są postaciami fikcyjnymi. Celowo stworzyłam taką fa-bułę, aby łatwiej było mi to wszystko opisać. Nie dałabym rady opisywać tego w pierwszej osobie, bo poległabym z rozpaczy. Starałam się pisać tak, jakby dotyczyło to nie mnie, ale zupełnie innej osoby. Tak było łatwiej…

Napisałam ten tekst dla rodziny i dla przyjaciół – lekarzy, żeby postarali się, zrozumieć co mi zrobili.

Nie wiedziałam, że znajdzie się wspaniały człowiek, który zechce ten smutny tekst wydać w postaci książki i że stworzy tak wymowną, ale mimo wszystko piękną okładkę. Że będzie mnie podtrzymywał na duchu jak nikt inny.

To dało mi siłę. Inaczej do dziś umierałabym z rozpaczy...

Każdy stara się żyć, każdy stara się być w tym życiu szczęśliwy. Przypisywanie pacjentom „skłonności suicydalnych” jest zwykłą bezczelnością. Niestety nie ma wytłumaczenia na wasze paskudne postępowanie.

Może dla niektórych ludzi ten termin jest obcy, ale ja mam za sobą dwa lata filologii francuskiej i słowo „suicide” jest mi znane.

To wielkie nadużycie wobec wielu pacjentów, ponieważ taka sytuacja nie dotyczyła tylko mnie. Znam już kilka osób, które przeżyły to samo. Nie jest to odosobniony przypadek.

Jestem głosem wielu ludzi. To nie ja wydaję złą opinię służbie zdrowia. To lekarze postępujący w tak podły sposób podrywają opinię całemu środowisku.

Niestety nie wszystkich stać na magiczne słowo: „PRZEPRASZAM”.

K. Ś.

05/09/2023

MIŁOŚĆ W CZASACH PANDEMII

Każda kobieta chciałaby być szczęśliwa, mieć oparcie w najbliższych, w każdej chwili móc liczyć na ich pomoc. Jak bardzo można się zawieść po latach pozornie szczęśliwego małżeństwa... Rozczarowania otwierają oczy i zamykają serce… niestety.

Byłoby jednak zupełnie inaczej, gdyby nie tak zwana pandemia...

Kobieta musi mieć dwie cechy: klasę i bajeczny urok – tak kiedyś powiedziała Coco Chanel{1}. Monika miała wszystko: urodę, zdrowie, wykształcenie, dobrą pracę, oraz udaną rodzinę – taką jak sobie zaplanowała w swoim niezbyt szczęśliwym dzieciństwie. Była zawsze dumną kobietą i odbierano ją jako w czepku urodzoną. Taką, co to jej się włosy same układają i życie przy okazji. Ze swoich dziecięcych planów właściwie zrealizowała wszystko.

Nie miała łatwo, jej rodzice bowiem byli prostymi ludźmi, nie rozumieli co to studia, nie rozumieli jej dążeń ani aspiracji. Ona natomiast krok po kroczku budowała swoje życie.

Najpierw zdobyła wykształcenie, pracę dającą prestiż i pieniądze. Następnie mąż, syneczek i córeczka. Dom z ogrodem i z kominkiem oczywiście, a potem pieseczek i koteczka. Kiedy to wszystko osiągnęła, zakończyła pracę listem gratulacyjnym z Ministerstwa Sprawiedliwości. Przechodząc na zasłużoną emeryturę, postanowiła realizować swoje najskrytsze marzenia i nie zdawała sobie sprawy, że niebawem wszystko runie…

Bo raz zachorowała? Bo jej mąż Rafał zamiast energicznej i poruszającej się tańczącym krokiem kobiety ujrzał kobietę słabiutką, kaszlącą, nieszczęśliwą? Teraz z perspektywy czasu myśli nawet, że bardziej była nieszczęśliwa niż chora, bo nie przywykła do takiego trybu życia i chciała jak najszybciej wyzdrowieć... Cieszyło ją nawet, jak mąż się nią opiekował, lecz nie przewidziała późniejszych konsekwencji. Być może powinna...

Zachorowała, tak jak co roku o tej porze, ale wcześniej zawsze brała sobie sama coś z apteczki, nie informując nikogo. Przecież miała w niej Amantix{2}. W lek ten zaopatrzyła się zaraz po informacjach na Facebooku z przychodni „OPTIMA” w Przemyślu. Doktor Bodnar{3} skutecznie leczył ludzi amantadyną. Jej synowa była farmaceutką, miała wielu znajomych lekarzy. Zdobycie więc jakiegokolwiek leku nie stanowiło dla niej żadnego problemu.

Monika miała poczucie bezpieczeństwa, albowiem wielu przedstawicieli tego zawodu bawiło się u niej na kolorowych, tematycznych imprezach. Sama również bywała na balach u znajomych prawników i lekarzy. Śmiała się zawsze, że na każdej z imprez musi być zawsze jakiś lekarz i koniecznie stomatolog, ponieważ takie zabawy bywają bardzo mocne i czasem zdarzają się urazy. Posiada z nich mnóstwo pamiątkowych zdjęć, bo fotografia od zawsze była jedną z jej pasji.

Kiedy jednak zachorowała, jej życie stało się po prostu koszmarem. Od tego momentu minął już ponad rok, lecz nie minęła trauma.

Pomaleńku Monika wraca do życia. Zaczęła słuchać muzyki, zaczynając od Magdy Umer – taki klimat. Szczególnie wpadła jej w ucho piosenka „Strój” z poetyckim tekstem Leśmiana: Miała w sadzie strój bogaty, malowany w różne kwiaty, a potem: I nie było nikogo, kto by jej nie ograbił. Posłuchaj w wolnej chwili, Drogi Czytelniku…

Nadszedł czas, w którym życie człowieka zmieniło się w piekło. Tak, bo kobieta to też człowiek! I tu powinnam zacytować Pilcha, że kobieta ponadto: to jest człowiek miły w dotyku{4}. Kobieta nie jest niczyją własnością!

Wszystko zaczęło się tak:

Córka Moniki – Kasia wyjechała do Krakowa. Tam w Centralnej Szkole Sądownictwa już trzeci rok robiła aplikację sędziowską. Przygotowywała się do egzaminu sędziowskiego, który miał odbyć się wiosną. Zazwyczaj młodzi prawnicy sypiali w tzw. Domu Aplikanta, ale od pewnego czasu wolno tam było mieszkać wyłącznie osobom zaszczepionym. Na tydzień zjazdu Kasia wraz z dwiema koleżankami znalazły sobie więc mieszkanko w centrum Krakowa. Cieszyły się, z ładnego lokum w nowym budynku i z tego, że każda z nich będzie miała osobną sypialnię. Okazało się jednak, że to lokal w jakimś nieogrzewanym biurowcu. Kasia przez cały tydzień wydzwaniała do rodziców, była chora. Kupiła sobie leki i codziennie opowiadała, jak bardzo się męczy na zajęciach. Kicha, kaszle, gorączkuje…

W drodze powrotnej zaraził się od niej Rafał. Też co roku o tej porze chorował i nikt z tego nie robił tragedii. Monika natomiast opiekowała się nimi, gotowała zupki i biegała między dwoma domami, bo Kasia mieszkała na sąsiedniej ulicy.

Któregoś dnia Monika zasłabła rano przy komputerze, potem zaczęła mieć duszności. Rafał, który czuł się już lepiej, troskliwie opiekował się żoną. Pomagali sobie wzajemnie. Rosołki, ciepła herbatka. Monice było miło, widząc i czując troskliwość męża.

Zupełnie zapomniała o amantadynie i pozwoliła się leczyć jak to w pandemii za pomocą teleporad. Nie badał jej żaden lekarz, nawet z nią nie rozmawiał. Zaprzyjaźniony lekarz Mirek kazał Monikę odwieźć do szpitala, stwierdzając poważne zapalenie płuc na podstawie tego, co opowiadał mu jej mąż, a on od zawsze miał skłonności do przesadzania. Rafałek biegał z pulsoksymetrem tak często, jak się dało. Tak bardzo wczuł się w rolę. Monikę denerwowało to wszystko, ale dla świętego spokoju wkładała palec w to urządzenie.

W poniedziałek rano 6 grudnia 2021 roku zadzwonił po karetkę, ponieważ saturacja spadła jej rzekomo poniżej 90%. Monika do dziś nie może zrozumieć, jak to wszystko mogło się wydarzyć. Była słaba, owszem, chyba jak każdy chorujący człowiek. Nie miała za złe mężowi, że zadzwonił po pogotowie. Mógł się przecież przestraszyć, ale to, co się stało później…

Jak żyć teraz pod jednym dachem z takim człowiekiem? To co zrobiła służba zdrowia to raz, ale że tak można się zawieść na najbliższych? Z drugiej strony, jakim prawem służba zdrowia może niszczyć ludzkie życie? Te pytania już będą towarzyszyły Monice do końca jej dni. Mimo że upłynął ponad rok, jej rozpacz trwa nadal. To żadna satysfakcja udowodnić wszystkim swoje racje. Nie pomogło jej też finansowe zadośćuczynienie. Niektóre traumy nie mijają nigdy…

Wiedziała to po swoim ojcu, który po trzech latach spędzonych w niewoli radzieckiej i przebytym szlaku w Armii Andersa, do końca życia żył okropną przeszłością. Był twardy – to po nim Monika ma swoją siłę – ale słysząc „Czerwone maki na Monte Cassino”, zawsze płakał…

Myślę, że można zapomnieć konsekwencje wypadku – takie już w jej życiu miały miejsce – można z czasem pogodzić się z odejściem bliskiej osoby – to też niedawno musiała przeżyć. Można nawet wybaczyć błąd w sztuce medycznej, kiedy lekarze starali się, ale nie wyszło… Nie można zaś zapomnieć CHAMSTWA, PODŁOŚCI I UPOKARZANIA CZŁOWIEKA! NIGDY!!!!

To, co spotkało ją w szpitalu po prostu woła o pomstę do nieba. Wcześniej Monika pokazywała Rafałowi filmy i to dość znanych dziennikarzy o tym, co dzieje się w szpitalach na sztucznie utworzonych tzw. oddziałach covidowych. Trudno w to uwierzyć, dopóki nie spotka to Waszych najbliższych albo Was samych.

– Ty draniu, ty oszuście, ty podły człowieku!

Tak zaczyna się teraz każdy poranek w ich domu.

– Jak mogłeś mi to zrobić? Wiesz, że uszkodzić człowieka to gorzej niż go zabić?

Monika do tej pory nie może wykrzyczeć swojego bólu i rozpaczy.

– Przecież tego nie chciałem. Ja bałem się, że mi umrzesz. Ratowałem ci życie!

– Życie mi ratowałeś!? Nie dzwoniąc do szpitala, nie pytając, jak się czuję? Jeżeli byłam taka umierająca, to może chciałam się pożegnać?

Imiona i nazwiska osób z otoczenia Moniki, jak i lekarzy biorących udział w jej „leczeniu” zostały zmienione, choć podobieństwo do prawdziwych nie jest przypadkowe.

Jest zamierzone.

Opracowanie redakcyjne i korekty:

Bonnie&Clyde

Skład, opracowanie techniczne i projekt okładki:

Arkadiusz Siejda

Przygotowanie wydania elektronicznego:

Rafał S. Puka

© Copyright by Dominika Szostak, 2023

© Copyright by Arkadiusz Siejda, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowianie całości lub części publikacji bez pisemnej zgody wydawcy ZABRONIONE

ISBN 978-83-962307-6-8

Wydawca:

Wydawca Arkadiusz Siejda

19-314 Kalinowo, ul. Sportowa 1/2

tel. 506 585 513

[email protected]

www.arkadiuszsiejda.pl

PRZYPISY

{1} Coco Chanel, właśc. Gabrielle Bonheur Chanel (1883-1971) francuska projektantka i ikona mody.

{2} Amantix – lek dopaminergiczny, którego substancją czynną jest amantadyna – wykorzystywana w leczeniu m.in. objawów choroby Parkinsona, a także łagodzeniu objawów grypy typu A. Nieoficjalnie amantadyna stosowana była w leczeniu COVID-19.

{3} Włodzimierz Bodnar – lekarz pulmonolog i pediatra. W czasie tzw. pandemii koronowirusa skutecznie leczył chlorowodorkiem amantadyny pacjentów z COVID-19.

{4} Jerzy Pilch w rozmowie z Katarzyną Janowską dla tygodnika Polityka.