Ministerstwo Nie dla Dam - Robin Stevens - ebook

Ministerstwo Nie dla Dam ebook

Robin Stevens

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wielka Brytania jest w stanie wojny, a brytyjski rząd potajemnie szkoli szpiegów. Odważna i uparta May Wong chce zostać jednym z nich, by móc wrócić do domu, do Hongkongu (i opuścić na zawsze swoją irytującą szkołę Deepdean). Jednak dorośli nie doceniają takich dzieci jak ona i Eric. May i jej przyjaciel postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Podstępem trafiają do domu bogatej rodziny Vereyów, ponieważ podejrzewają, że jeden z jej członków jest niemieckim szpiegiem. Tam też poznają Fionę, irytująca i nudną wnuczkę Vereyów, która nic tylko utrudnia im pracę. Jak się okazuje, Elysium Hall kryje się więcej tajemnic, niż May i Eric mogliby sobie wyobrazić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 316

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Z raportu May Wong, agentki WOK-u, 18 grudnia 1940 roku

Nazywam się May Wong. Mam dziesięć lat – a właściwie już prawie jedenaście – i zostałam szpiegiem, bo chcę uratować świat. To prawda, nic a nic nie przesadzam. Ostatecznie na wojnie wszystko jest możliwe i każdy może być bohaterem.

Każdy może też być zły. Tuż po wybuchu wojny myślałam, że naziści muszą przypominać wstrętne jaszczurki, które pławiły się w słońcu na schodach Dużego Domu w Hongkongu. Wyobrażałam sobie ich gadzią połyskliwą skórę i żółte ślepia. Wydawało mi się, że jeśli ktoś jest zły, to na takiego wygląda.

Ale teraz jestem trochę starsza i wiem, że zło bywa zupełnie pospolite. Może przyjąć postać oschłej guwernantki, życzliwej starszej pani lub nawet strażnika miejskiego, który sprawdza, czy mamy dokładnie zasłonięte okna.

W tym raporcie opiszę, jak mi… jaknam się udało wykryć nazistowskiego szpiega, zdemaskować mordercę i dostać się do Ministerstwa Nie dla Dam. Było to dużo trudniejsze, niż myślałam. Musieliśmy się wykazać nie lada sprytem, zwłaszcza że dorośli jak zwykle nie chcieli nas słuchać i opamiętali się w ostatniej chwili! Są po prostu beznadziejni. Dobrze przynajmniej, że teraz wreszcie zaczęli się z nami liczyć i chcą wiedzieć, co dokładnie zaszło. Właśnie dlatego spisuję ten raport.

Przy okazji: to oficjalna wersja notatek, które robiłam w czasie misji. Pewnie powinnam używać samych eleganckich zwrotów, jak każą w szkole, ale to mój raport, więc opowiem wszystko własnymi słowami. A to znaczy, że najpierw muszę wyjaśnić kilka spraw.

Najważniejsze, co musicie o mnie wiedzieć – oprócz tego, że jestem szpiegiem – to to, że w ogóle miało mnie tu nie być. Powinnam jak zwykle być w Hongkongu, gdzie się urodziłam, z mamą, tatą i braciszkiem Teddym. Ale w zeszłym roku przyjechałam do Anglii z tatą i moją siostrą Rose. Miałam tylko obejrzeć Deepdean – głupią angielską szkołę z internatem, do której tata z czasem chciał posłać nas obie. No i wtedy wybuchła wojna.

Tata wrócił do domu, do mojej mamy i Teddy’ego, ale mnie zostawił w Anglii z Rose i naszą najstarszą siostrą Hazel. Nie mogę wrócić do Hongkongu, dopóki trwa wojna, więc widzę tylko jedno wyjście: sprawić, żeby szybko się skończyła. Tęsknię za mamą i za Teddym (mimo że jest taki mały i jeszcze niezbyt interesujący). Tęsknię też za tatą, chociaż to przez niego utknęłam w Anglii i to on kazał mi jechać do szkoły, której nie cierpię.

No dobrze, pojechałam tam… ale potem uciekłam, żeby zostać szpiegiem.

Musiałam uciec. Nie miałam wyboru. Wszyscy – łącznie z moją najstarszą siostrą Hazel – myślą, że wciąż jestem dzieckiem, ale to bzdura. Prawda wygląda tak, że mówię dwoma językami, mogę biec dziesięć minut bez zatrzymywania się i umiem kłamać dostatecznie dobrze, by wyprowadzić w pole tatę i wszystkie nauczycielki w Deepdean. Potrafię walczyć mieczem (ale ktoś musiałby mi jakiś dać, bo na razie trenowałam z patykiem), a także bić się na pięści i kopać.

Byłam więc pewna, że doskonale nadaję się na szpiega. Musiałam tylko dostać szansę.

Bo widzicie, znałam już jednego szpiega: Hazel!

Nie zmyślam nic a nic. To prawda.

Nie jest łatwo robić różne rzeczy, gdy rodzona siostra zrobiła je przed tobą. Hazel także uczyła się w Deepdean i wciąż ją tu wspominają, chociaż jest już okropnie stara (ma dziewiętnaście lat). Uwielbiała szkołę. Rose, która ma dwanaście lat, też ją uwielbia. No więc kiedy postanowiłam zostać szpiegiem, myślałam, że i ja muszę uwielbiać szkołę. Spędzałam masę czasu nad wypracowaniami i starałam się nie uderzyć żadnej dziewczynki na gimnastyce, i nawet oddałam Marielli Semple swoją porcję rolady z dżemem. (Później tego żałowałam, bo jej nie skończyła. Szkoda dobrego deseru!) Ale skutek był tylko jeden: uświadomiłam sobie, że z całego serca nie znoszę szkoły.

Wobec tego postanowiłam zostać szpiegiem w inny sposób.

Zapytałam Hazel, jak się to robi, ale nie chciała mi nic powiedzieć. Nie przyznała nawet, że sama jest szpiegiem, choć to zupełnie oczywiste.

A potem znalazłam w jej torebce pewną kartkę.

Oczywiście wiem, że to nie była wiadomość przeznaczona dla mnie – nie jestem głupia! – i że nie powinnam zaglądać do torebki Hazel. Ale się nudziłam i byłam zła, a poza tym czasami po prostu robię różne rzeczy bez głębszego namysłu. I dopiero później czasami ich żałuję.

A jak się zaczęła ta historia?

Był wrzesień i wojna trwała już od roku, ale w Deepdean prawie nie dało się tego odczuć. W parku leżały stosy worków z piaskiem, na kino spadła przypadkowa bomba (nikt nie został ranny), w herbaciarni Willow brakowało bitej śmietany, a w naszym internacie – proszku do prania. Na proszku mi nie zależało, bardziej żałowałam bitej śmietany, ale to już było wszystko. Wojna wydawała się zupełnie nierealna. Trochę emocji budziła kronika filmowa, pokazująca upadające po kolei europejskie miasta oraz maszerujących i strzelających niemieckich żołnierzy, ale sprawiała wrażenie fikcji, całkiem jak wyświetlany po niej film. Teraz to brzmi dziwnie, ale byłam prawie… rozczarowana.

Potem zaczęły się pogłoski o nazistach przeprawiających się przez kanał La Manche, żeby nas zgnieść jak robaka. Co noc słyszeliśmy warkot samolotów nad głowami i co dnia trudniej było się opędzić od myśli o nieuniknionej inwazji. Kiedy więc na początku października Hazel przyjechała na weekend i wzięła mnie i Rose na podwieczorek do miasteczka, uznałam, że nie ma na co czekać.

Zasypałam ją pytaniami. O szpiegowanie i o prawdziwe naloty, i o to, ilu ludzi zginęło w Londynie, i czy Niemcy nas najadą, i co zrobimy, jeśli do tego dojdzie – aż Rose zaczęła się trząść jak osika i wybuchnęła płaczem, a Hazel kazała mi przestać. Rose musiała potem usiąść na ławce przy głównej ulicy i włożyć głowę między nogi. Oczywiście ani na moment nie wypuściła z rąk torby z maską przeciwgazową, a Hazel poklepywała ją po plecach i dała jej karmelka. Hazel zawsze ma słodycze w kieszeniach, nawet teraz, kiedy są na kartki. Szpiedzy zawsze dostają to, co najlepsze – to kolejny powód, dla którego chcę zostać szpiegiem.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała Hazel, kiedy minął nas jakiś mężczyzna w mundurze Gwardii Krajowej. – Nikt nie zrobi ci krzywdy, Rose, obiecuję. Jesteśmy przygotowani do odparcia ataku. Nie pozwolę, żeby Niemcy tu dotarli.

Nie rozumiałam, jak może coś takiego obiecywać. To wyglądało na typowe kłamstwo dorosłych. Chwyciłam jej torebkę i sięgnęłam do środka, lecz zamiast cukierków znalazłam kartkę.

Była cała pobazgrana, z mnóstwem skreśleń, ale na dole zobaczyłam zupełnie wyraźną instrukcję:

 

Weź udział w szkoleniu. To ogromnie ważne.

Ministerstwo, Great Russell Street 13, Londyn, 16:00, sobota 26 października 1940 r.

 

Wiadomość zrobiła na mnie duże wrażenie. Wsunęłam ją do kieszeni tuż przed tym, jak Hazel na mnie spojrzała.

– Daj mi to – powiedziała i przewiesiła sobie torebkę przez ramię. A więc nic nie zauważyła! – No dobrze, kto ma ochotę na rogaliki?

Oczywiście, że miałam na nie ochotę. Ale jeszcze bardziej zależało mi na tym, by poznać sens tajemniczej wiadomości. Byłam pewna, że chodzi o szpiegowanie. A skoro nadarzała się okazja, by odkryć, co dokładnie robi Hazel, i trochę jej pomóc, to zamierzałam z tej okazji skorzystać.

Tylko najpierw musiałam dać nogę ze szkoły.

2

Z raportu May Wong

Ostatecznie ucieczka okazała się najłatwiejsza ze wszystkiego.

W Deepdean cały czas słyszałam, jak trudno stamtąd zwiać i dlaczego to taki zły pomysł (opowieści zwykle kończyły się tym, że uczennica dostawała szlaban na resztę życia albo ktoś znajdował ją martwą w przydrożnym rowie). Ale mnie poszło całkiem gładko. Jak zwykle w sobotę pomaszerowałam do miasteczka z innymi dziewczynkami, a gdy byłyśmy już prawie przy parku, udałam, że źle się czuję i muszę na chwilę usiąść przy workach z piaskiem. Eloise Barnes nawet chciała ze mną zostać, ale powiedziałam, że zaraz pewnie puszczę pawia, więc uciekła z krzykiem. Wtedy co sił w nogach pobiegłam na stację kolejową.

Jeszcze w dormitorium zgromadziłam wszystko, co mogło mi się przydać – trochę słodyczy, ulotkę o zachowaniu się w czasie nalotów, zapasowe sznurowadła (na wypadek gdybym musiała kogoś związać), przewodnik po Londynie, kieszonkową latarkę i majtki na zmianę – i wepchnęłam to do torby po masce przeciwgazowej. Oczywiście maska się już nie zmieściła, więc schowałam ją pod łóżkiem. Zabrałam też pieniądze, w większości podwędzone z kuferka podręcznego Rose, bo mnie już bardzo mało zostało. Było mi przykro z tego powodu, bo Rose jest miła i dałaby mi te pieniądze, gdybym ją poprosiła – ale jest też okropnie porządna, więc od razu doniosłaby Matronie, co mi chodzi po głowie.

Kupiłam bilet ulgowy do Londynu (w jedną stronę, bo nie zamierzałam wracać do Deepdean) i popędziłam do toalety, żeby zmienić mundurek na sukienkę, kardigan i kapelusz. Kiedy pociąg wjeżdżał na peron, udawałam, że opiekuje się mną staruszka otoczona wianuszkiem dzieci. Potem usiadłam obok jeszcze innej kobiety, ubranej w luźny kombinezon ewakuacyjny (to taki śmieszny strój noszony na wypadek nalotu bombowego, ale ludzie wyglądają w nim, jakby przymierzali się do naprawy auta). W wagonie panował niebieskawy półmrok. Co jakiś czas wyglądałam zza opuszczonej rolety, kiedy pociąg wlókł się przez wsie i miasteczka. Jechaliśmy tak wolno z obawy przed bombami na torach, w dodatku kolejne stacje były wielką niewiadomą, bo tablice i znaki już dawno zostały zamalowane. Nie nadawano też żadnych informacji przez głośniki, żeby nie pomagać ewentualnym niemieckim szpiegom. Od tego wszystkiego poczułam się całkiem jak bohaterka jakiejś książki.

Wreszcie zatrzymaliśmy się pod gigantycznym łukowatym sklepieniem dworca Paddington. Przemknęłam między dorosłymi w mundurach i gazeciarzami, po czym wyszłam prosto na ulicę pełną czerwonych londyńskich autobusów oblepionych reklamami kostek rosołowych i jajek w proszku.

Wsiadłam do takiego, który – jak wiedziałam z przewodnika – miał mnie zawieźć na Great Russell Street. Znowu udawałam, że towarzyszę przypadkowej dorosłej osobie; czasami zupełnie nieźle jest być dzieckiem, bo nikomu nie przyjdzie do głowy, że coś kombinujesz. Patrzyłam przez okno, kiedy autobus powoli przebijał się przez zatłoczony Londyn, i z całej siły próbowałam nie pokazywać po sobie, jak bardzo jestem wstrząśnięta.

Słyszałam opowieści o nalotach, o tym, że co noc miasto staje w ogniu, o gigantycznych niemieckich bombach, które rozbijały domy w drobny mak i zrywały ubrania z ludzi, ale myślałam, że oni wszyscy przesadzają. Tyle że teraz, gdy znalazłam się w Londynie, dotarło do mnie, że mogli wręcz umniejszać skalę zniszczeń.

Wiele mijanych budynków wyglądało jak klocki, które znudziły się jakiemuś olbrzymowi. Niektóre były przewrócone na bok, inne płaskie jak naleśnik, a jeszcze inne rozcięte na pół –jednej połowy brakowało, z drugiej zaś pozostała plątanina połamanych belek, zarwanych podłóg oraz drzwi, które prowadziły już wyłącznie w chmury. Wszędzie było pełno szkła; ludzie w mundurach, z twarzami białymi od pyłu zmiatali je na stosy. Pył unosił się też w powietrzu i pokrywał ubrania pasażerów i podłogę w autobusie, aż zaczęłam rysować butami szlaczki w jego grubej warstwie.

W połowie Oxford Street autobus nagle stanął i musieliśmy wysiąść, bo na ulicy znaleziono niewybuch. Nie zrozumiałam, o co dokładnie chodzi, i próbowałam pójść dalej wzdłuż wybitych witryn sklepowych z tabliczkami „OTWARTE JAK NIGDY”, ale mężczyzna z wąsami jak u morsa zawołał:

– Uciekaj stąd, mała, chyba że chcesz wylecieć w powietrze!

Wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie żart ani wymysł dorosłych. Tam leżała prawdziwa bomba, która lada moment mogła wybuchnąć. Policzki mi zapłonęły. Sama nie wiedziałam, czy jestem podekscytowana, czy przerażona – i czy wolałabym w tej chwili biec bez końca, czy zwyczajnie klapnąć na chodnik.

Zamiast tego skręciłam w boczną uliczkę i poszłam w stronę Great Russell Street. Popołudnie było ciepłe, skóra mnie swędziała od kardiganu – tak już mam z angielskimi ubraniami – a torba od maski przeciwgazowej obijała mi się o biodro. Srebrzyste balony zaporowe lśniły w słońcu jak tłuste księżyce. Przeskakując nad ruinami jakiegoś budynku, jeszcze raz stanowczo powiedziałam sobie, że przyjechałam do Londynu, by zostać szpiegiem i zakończyć to szaleństwo.

Na Great Russell Street byłam za pięć czwarta, czyli dokładnie o czasie. Szłam wzdłuż rzędu domów, licząc cicho, aż dotarłam pod trzynastkę i zobaczyłam czerwone drzwi oraz mosiężną kołatkę w kształcie lisa. Przed budynkiem stał krępy czarnoskóry chłopiec, cały w pyle. Miał okrągłą, sympatyczną twarz, kręcone włosy, a na sobie sweter i krótkie spodenki. Na rękach trzymał brudnego od pyłu, zaniepokojonego rudego kota z jedną białą łapką.

Obaj wlepili we mnie wzrok.

– Co się gapisz? – burknęłam. – I co w ogóle tutaj robisz?

– Rozwiązałem krzyżówkę – odpowiedział, jakby to cokolwiek wyjaśniało. – Ty pewnie też?

Zmrużyłam oczy. Nie chciałam przyznać, że nie mam pojęcia, o czym on gada.

– Tę w gazecie – dodał. – Łamigłówkę mistrzowską dla juniorów. Rozwiązaniem była wiadomość na temat szkolenia i ten adres.

Od przyjazdu do Anglii zdążyłam się już nauczyć, że kiedy ktoś coś ci mówi, najlepiej udawać, że wie się wszystko na ten temat.

– Tak – powiedziałam więc. – Krzyżówka. Też ją rozwiązałam, dlatego tu jestem. Była łatwa. – W oczach chłopca ujrzałam błysk szacunku i pomyślałam, że chyba przesadziłam. –Czy to twój kot?

– To kotka – odparł, delikatnie głaszcząc zwierzaka po głowie. – Znalazłem ją na gruzach. Pewnie mieszkała w jednym z domów, w które dziś w nocy uderzyły bomby.

Nie przepadam za kotami. Są zbyt sprytne. Ale spodobało mi się to, jak ostrożnie obchodził się z kotką ten chłopiec. Poczułam, że go lubię.

– Jestem May Lee – przedstawiłam się. – A ty jak się nazywasz?

– Jestem Eric. Ee… Eric Jones.

Krótka przerwa zdradziła mi, że on również skłamał. Uszanowałam to.

– Myślisz, że będzie im przeszkadzało, że nie mam jeszcze trzynastu lat? – zapytał z niepokojem. – W przyszłym miesiącu skończę jedenaście.

– Ja też niedługo skończę jedenaście – powiedziałam, co nie do końca było kłamstwem, bo ostatecznie brakowało mi tylko pół roku. – Moim zdaniem to bez znaczenia.

Wciąż nie miałam zielonego pojęcia, o czym rozmawiamy. Jakim cudem wiadomość, którą znalazłam w torebce Hazel, była rozwiązaniem gazetowej krzyżówki? Czy coś mi umknęło?

– O mało się nie spóźniłam – mruknęłam, po prostu żeby coś powiedzieć. – Na ulicy leżała bomba.

Ciągle czułam dreszczyk emocji i chciałam, żeby ktoś oprócz mnie też się przejął. Ale Eric dalej stał spokojnie z kotem na rękach i tylko patrzył na mnie lekko zdziwiony.

– Skąd jesteś? – zapytał. – Bo chyba nie z Londynu, co?

Aż się najeżyłam ze złości, bo kiedy Anglicy pytają, skąd jestem, zwykle są przy tym okropnie niegrzeczni. Ale ten chłopak przyglądał mi się z życzliwym zainteresowaniem… I nagle mnie olśniło! Nie mówił jak Anglik. Ja też tak nie mówię, chyba że bardzo się staram, więc widzę, kiedy inni tego próbują.

– Jestem z Hongkongu, ale uczę się w Deepdean – wyjaśniłam. – To szkoła na wsi, gdzieś w tamtą stronę. – Machnęłam ręką. – Ty też nie pochodzisz z Londynu, co? Jesteś… – Zawahałam się, niepewna, co mi przypominają obce nuty w głosie Erica. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, aż nagle to do mnie dotarło. Kronika filmowa! – Jesteś Niemcem!

Serce zaczęło mi bić tak jak wtedy, gdy zrozumiałam, że na ulicy naprawdę leży bomba.

Eric spurpurowiał i pospiesznie się rozejrzał, jakby przestraszony, że ktoś go zaraz aresztuje.

– Nie mów tak! – syknął. – Proszę!

– Kiedy jesteś…!

– Jestem Anglikiem! – rzucił gniewnie. – To znaczy teraz. Moja rodzina… Przyjechaliśmy tu cztery lata temu. Mama i tata byli w Niemczech sławnymi muzykami. Ale mama ma ciemną skórę, jak ja i moja siostra, a naziści nienawidzą tych, którzy tak wyglądają. W ogóle nie uważają nas za ludzi. No więc musieliśmy uciekać do Anglii. Tutaj mieliśmy być bezpieczni. Ale jakiś miesiąc temu tata został zatrzymany – tylko dlatego że jest Niemcem! Myśleli, że może być nazistowskim szpiegiem. A ja pomyślałem… No, gdyby mi się udało udowodnić, że jesteśmy lojalni wobec Anglii i nie stanowimy zagrożenia, i gdybym się jakoś przyczynił do zakończenia wojny, to tata… To może pozwoliliby mu wrócić do domu.

Eric ciężko oddychał ze zdenerwowania. Niemal automatycznie dotknął prawego nadgarstka, na którym miał ciężki dorosły zegarek, zdecydowanie za duży. Chciałam dowiedzieć się więcej o rodzinie Erica i o nim samym, ale jeszcze bardziej zainteresowało mnie to, co powiedział o zakończeniu wojny. Aż zamarłam, gdy to usłyszałam.

– Ja też myślę, że ta sprawa ma coś wspólnego z wojną! – zawołałam. – Właśnie dlatego uciekłam…

Ugryzłam się w język. Nie powinnam mówić takich rzeczy nikomu, a już zwłaszcza chłopcu, którego dopiero co poznałam. Ciągle nas ostrzegano, że beztroska paplanina może kogoś kosztować życie… No i ostatecznie on był Niemcem, nawet jeśli twierdził, że jest lojalny wobec Wielkiej Brytanii. Ale wtedy Eric nagle się ożywił.

– Ja też uciekłem! – zawołał. – Jeszcze nigdy nie zrobiłem czegoś takiego. Moja siostra bliźniaczka, Lottie, jest bardzo odważna, ale ja nie. Za to dobrze sobie radzę z łamigłówkami. I nawet znam alfabet Morse’a! Kiedy rozwiązałem tę krzyżówkę i zobaczyłem hasło, wiedziałem, że nie mogę tak po prostu dać się ewakuować z miasta, skoro zabrali naszego tatę. Pociąg odchodził dziś rano, ale na peronie wymknąłem się Lottie. Wsunąłem jej do kieszeni kartkę z wyjaśnieniem i list do mamy. Wyśle go pocztą. Mam nadzieję, że mama nie będzie mnie szukać przynajmniej kilka tygodni.

Teraz to naprawdę mi zaimponował!

– A Lottie cię nie wyda? – spytałam.

– Jesteśmy bliźniakami! – przypomniał Eric. – Nie powinna. W każdym razie ja jej nigdy nie wydałem.

W tym momencie londyńskie zegary zaczęły wybijać czwartą po południu. I czerwone drzwi, przed którymi staliśmy, nagle się otworzyły.