Morze błota - Andrea Camilleri - ebook + książka

Morze błota ebook

Andrea Camilleri

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowa odsłona bestsellerowej serii sycylijskich kryminałów!

Wczesnym rankiem potężny grzmot burzy wyrywa Salva Montalbana z koszmarnego snu. Powoli zasypia znowu, ale nie na długo – odbiera telefon od Fazia z komisariatu o zgłoszeniu ofiary morderstwa.

Trafiony kulą w plecy Giugiu Nicotra zostaje znaleziony w samej bieliźnie w tunelu budowanego wodociągu. Plac budowy, podobnie jak cały region Vigaty, po ostatnich gwałtownych ulewach i powodziach zalewających domy i pola, zamienił się w morze błota.

Czy motywem zbrodni mogła być zdrada małżeńska, czy też podłoże było zupełnie inne? Wiele poszlak kieruje uwagę komisarza Montalbana na branżę budownictwa i urzędy zamówień publicznych – świat mglisty, oślizgły, jakby błoto przeniknęło do jego krwiobiegu i stało się nieodłączną częścią. Bagno korupcji, łapówek, lipnych odszkodowań, oszustw podatkowych, prania pieniędzy.

Montalbano nie może pozbyć się uporczywej myśli, że Nicotra, schroniwszy się w tunelu, próbował tym coś przekazać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 225

Oceny
4,3 (40 ocen)
22
10
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dzust

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham pana, komisarzu 😍
10
Magda_mf

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna super książka z tej serii, sycyliskie klimaty ale tym razem pełno deszczu i błota. Nietypowa zagadka związana z przekrętami na budowie
00
Yanadis

Całkiem niezła

Camilleri w umiarkowanej formie. Całkiem sporo się tu dzieje, nie ma absurdalnych zwrotów akcji, ale czegoś mi brakowało. Możliwe, że po części zawiniła tematyka, przekręty budowlane to nie jest coś, co przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Rozumiem, że autor często zawierał w swoich utworach aktualną problematykę polityczno-społeczną, ale wyjątkowo mało subtelna metafora walki z przegniłym systemem jest moim zdaniem największą wadą tej powieści. Udało się za to sportretowanie wewnętrznych zmagań Montalbano z postępującym czasem. Pomstuje na swoją pamięć i zmysły do tego stopnia, że zdaje się nie zauważać, jak bardzo sprawnym jest śledczym.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: La pi­ra­mide di fango
Opieka re­dak­cyjna: MA­RIA RACZ­KIE­WICZ-ŚLE­DZIEW­SKA
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: BE­ATA WY­RZY­KOW­SKA
Ko­rekta: JU­LIA MŁO­DZIŃ­SKA, EL­WIRA WY­SZYŃ­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © 2014 Sel­le­rio Edi­tore, Pa­lermo For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2024, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-917-3
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział pierw­szy

Po­tężny grzmot obu­dził Mon­tal­bana, który pod­sko­czył ze stra­chu tak gwał­tow­nie, że o mało nie spadł z łóżka.

Od po­nad ty­go­dnia lało jak z ce­bra. Spu­sty nieba otwo­rzyły się i naj­wy­raź­niej nie miały za­miaru za­mknąć się z po­wro­tem.

Pa­dało nie tylko w Vi­ga­cie, ale też w ca­łych Wło­szech. Na pół­nocy kraju wy­lały rzeki. Po­wo­dzie spo­wo­do­wały nie­obli­czalne straty, a z nie­któ­rych mia­ste­czek trzeba było ewa­ku­ować miesz­kań­ców. Sy­tu­acja na po­łu­dniu nie była wcale lep­sza. Mi­zerne stru­myczki, które na po­zór były wy­schnięte od stu­leci, po­wró­ciły do ży­cia i roz­sza­lały się jakby w re­wanżu, nisz­cząc domy i pola uprawne.

Po­przed­niego wie­czoru ko­mi­sarz obej­rzał w te­le­wi­zji pro­gram, w któ­rym ja­kiś eks­pert wy­ja­śniał, że ca­łym Wło­chom za­graża ka­ta­strofa geo­lo­giczna, bo ża­den rząd nie za­jął się na po­waż­nie ochroną te­ry­to­rium.

In­nymi słowy, sy­tu­acja była tro­chę taka, jakby wła­ści­ciel domu nie po­my­ślał w porę o na­pra­wie­niu dziu­ra­wego da­chu czy wzmoc­nie­niu nad­wą­tlo­nych fun­da­men­tów, a po­tem pła­kał i la­men­to­wał, gdy dom zwali mu się na głowę.

– Może za­słu­ży­li­śmy so­bie, żeby nas coś ta­kiego spo­tkało – sko­men­to­wał z go­ry­czą Mon­tal­bano.

Za­pa­lił świa­tło i spoj­rzał na ze­ga­rek. Pięć po szó­stej. Za wcze­śnie, żeby wstać z łóżka.

Le­żał przez ja­kiś czas z za­mknię­tymi oczami, wsłu­chu­jąc się w szum mo­rza. Wszystko jedno, czy było wzbu­rzone, czy spo­kojne, od­głos fal za­wsze spra­wiał mu przy­jem­ność. Na­gle zo­rien­to­wał się, że prze­stało pa­dać. Wstał z łóżka i po­szedł otwo­rzyć okien­nice.

Ten grzmot był jak ostatni fa­jer­werk wy­strze­lony na ko­niec po­kazu sztucz­nych ogni, wła­śnie żeby oznaj­mić, że to fi­nał. Nie pa­dało już, a na­pły­wa­jące od wschodu lek­kie bia­ławe ob­łoki szy­ko­wały się, aby za­stą­pić czarne cięż­kie chmury za­snu­wa­jące niebo. Uspo­ko­jony ko­mi­sarz wró­cił do łóżka.

Nie cze­kał go ko­lejny po­chmurny dzień, z tych, które wpra­wiały go w zły hu­mor. Przy­po­mniał so­bie, że grzmot zbu­dził go, kiedy coś mu się śniło.

Szedł tu­ne­lem w gę­stych ciem­no­ściach, a lampa naf­towa, którą trzy­mał w ręce, da­wała mało świa­tła. Wie­dział, że tuż za nim wle­cze się ja­kiś czło­wiek. Znał go, ale nie wie­dział, jak się na­zywa.

– Nie dam rady iść tak szybko jak ty, rana za bar­dzo mi krwawi.

A on od­po­wie­dział:

– Wol­niej niż te­raz nie mo­żemy iść, tu­nel grozi za­wa­le­niem w każ­dej chwili.

Szli da­lej, męż­czy­zna z tyłu od­dy­chał z co­raz więk­szym tru­dem, aż na­gle ko­mi­sarz usły­szał jęk i od­głos pa­da­ją­cego ciała. Za­wró­cił. Męż­czy­zna le­żał twa­rzą do ziemi, mię­dzy jego ło­pat­kami ster­czał trzo­nek wiel­kiego ku­chen­nego noża. Mon­tal­bano wie­dział od razu, że nie żyje. W tej sa­mej chwili po­tężny po­wiew zga­sił lampę, a tu­nel za­trząsł się i za­wa­lił.

Sen był po­łą­czo­nym wy­ni­kiem zbyt wielu ośmior­ni­czek a stri­scia­na­sale po­chło­nię­tych wie­czo­rem i po­da­nej w dzien­niku te­le­wi­zyj­nym wia­do­mo­ści o stu ofia­rach ka­ta­strofy w ko­palni w Chi­nach.

Ale skąd wziął się w tym śnie męż­czy­zna z no­żem wbi­tym w plecy?

Mon­tal­bano spró­bo­wał zna­leźć ja­kieś sko­ja­rze­nie, ale w końcu dał so­bie spo­kój i uznał, że nie ma to żad­nego zna­cze­nia.

Po­woli znowu za­padł w sen.

Za­dzwo­nił te­le­fon. Ko­mi­sarz zer­k­nął na ze­ga­rek, prze­spał za­le­d­wie dzie­sięć mi­nut.

Zły znak, skoro dzwo­nili do niego z sa­mego rana.

Wstał i po­szedł ode­brać.

– Słu­cham?

– Birtì?

– Nie je­stem...

– Birtì, wszystko jest za­lane!

– Kiedy ja...

– Birtì, w spi­żarni, tam gdzie było sto form świe­żego sera, są dwa me­try wody!

– Pro­szę po­słu­chać...

– A o ma­ga­zy­nie już nie wspo­mnę.

– Kurwa! Sły­szy mnie pan czy nie?! – wrza­snął ko­mi­sarz do słu­chawki.

– To pan nie...

– Nie, nie je­stem Bir­tino! Od pół go­dziny usi­łuję to panu po­wie­dzieć! Po­my­lił pan nu­mer!

– Je­śli to nie Bir­tino, to z kim roz­ma­wiam?

– Z jego bra­tem bliź­nia­kiem!

Ko­mi­sarz rzu­cił słu­chawką i wró­cił wście­kły do łóżka. Za­raz po­tem te­le­fon znowu za­dzwo­nił. Mon­tal­bano wy­sko­czył z łóżka, ry­cząc jak lew, chwy­cił słu­chawkę i wrza­snął:

– W dupę się po­ca­łuj ty, Bir­tino i te cho­lerne formy świe­żego sera!

Odło­żył słu­chawkę i wy­cią­gnął wtyczkę od te­le­fonu. Tym­cza­sem jed­nak tak się ze­zło­ścił, że je­dyną szansą na od­zy­ska­nie hu­moru było wzię­cie dłu­giego prysz­nicu.

Szedł już do ła­zienki, kiedy z sy­pialni do­biegł go dźwięk ko­mórki, któ­rej rzadko uży­wał. Ode­brał.

To był Fa­zio.

– Co jest? – spy­tał nie­grzecz­nie Mon­tal­bano.

– Prze­pra­szam, pa­nie ko­mi­sa­rzu, pró­bo­wa­łem za­dzwo­nić na te­le­fon do­mowy, ale od­po­wie­dział ja­kiś... pew­nie po­my­li­łem nu­mer.

Ach, więc to Fa­ziowi po­wie­dział, żeby po­ca­ło­wał się w dupę.

– Na pewno, bo ja mam wy­łą­czony te­le­fon.

Wy­gło­sił to kłam­stwo sta­now­czym i pew­nym sie­bie gło­sem.

– Otóż to. Wła­śnie dla­tego mu­sia­łem za­dzwo­nić na ko­mórkę. Zgło­szono zna­le­zie­nie ofiary mor­der­stwa.

No i czego in­nego mógłby się spo­dzie­wać!

– Gdzie?

– W gmi­nie Piz­zu­tello.

Ni­gdy o ta­kiej nie sły­szał.

– Gdzie to jest?

– To zbyt skom­pli­ko­wane, żeby wy­ja­śnić. Wy­sła­łem do pana Galla służ­bo­wym sa­mo­cho­dem. Ja już tam do­jeż­dżam. Aha, niech pan le­piej włoży ka­lo­sze, to miej­sce to praw­dziwe ba­gno.

– Do­brze, do zo­ba­cze­nia.

Wy­łą­czył ko­mórkę, we­tknął z po­wro­tem wtyczkę od te­le­fonu i le­d­wie wszedł do ła­zienki, znowu ktoś za­dzwo­nił. Po­sta­no­wił, że je­śli to po raz ko­lejny ktoś do Bir­tina, każe so­bie po­dać ad­res i po­je­dzie ich wszyst­kich wy­strze­lać. Łącz­nie z se­rami.

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, a co ja ro­bię, wy­bu­dzam pana? – spy­tał z nie­po­ko­jem Ca­ta­rella.

– Nie, już nie śpię od ja­kie­goś czasu. O co cho­dzi?

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, ja pana chcia­łem ostrzec, że sa­mo­chód służ­bowy Galla on nie ze­chciał ru­szyć i nie ma żad­nego przy­stęp­nego sa­mo­chodu w dys­po­zy­cyj­no­ści, bo wszyst­kie są nie­dy­spo­no­wane z po­wodu znie­ru­cho­mie­nia.

– Co to zna­czy?

– Że one ta­koż po­psu­tymi są.

– No i co wo­bec tego?

– I wo­bec tego Fa­zio dał mi roz­ka­za­nie, abym ja po pana moim sa­mo­cho­dem je­chał.

Ups. Ca­ta­rella nie był asem szos. Ale ko­mi­sarz nie miał wy­boru.

– Ale czy wiesz, gdzie zna­leźli tego nie­bosz­czyka?

– Z pew­no­ścią naj­pew­niej­szą, pa­nie ko­mi­sa­rzu. A dla za­bez­pie­cze­nia także mó­wiący na­wi­ga­tor ze sobą za­bie­ram.

Był już go­tów do wyj­ścia i pił trze­cią fi­li­żankę kawy, kiedy nie­spo­dzie­wa­nie roz­legł się po­tężny grzmot od strony drzwi wej­ścio­wych. Ko­mi­sarz aż pod­sko­czył i przy oka­zji wy­lał tro­chę kawy na ma­ry­narkę i na ka­lo­sze. Wy­kli­na­jąc, po­biegł na ko­ry­tarz, żeby spraw­dzić, co się stało.

Otwo­rzył drzwi i o mało nie wpadł na ma­skę sa­mo­chodu Ca­ta­relli.

– Mia­łeś za­miar roz­wa­lić mi drzwi i wje­chać do domu sa­mo­cho­dem?

– Ja się wy­ro­zu­mie­nia i wy­ba­cze­nia upra­szam, pa­nie ko­mi­sa­rzu, on się po­śli­zgnął na za­bło­ce­niu na dro­dze znaj­du­ją­cym się. Nie je­stem za­wi­nio­nym ja, ale stan mi­to­aler­giczny.

– Wrzuć wsteczny bieg i od­suń się tro­chę, w prze­ciw­nym ra­zie nie dam rady wyjść na ze­wnątrz.

Ca­ta­rella usłu­chał, sil­nik za­wył, ale sa­mo­chód ani drgnął.

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, bo fakt jest taki, że droga na zjeź­dzie się znaj­duje i koła na za­bło­ce­niu przy­cze­pić się nie chcą.

Nie wia­domo dla­czego, bo nie był to naj­lep­szy mo­ment, ko­mi­sa­rzowi za­chciało się za­ba­wić w ję­zy­ko­wego pu­ry­stę.

– Ca­ta­rella, nie mówi się za­bło­ce­nie, tylko błoto.

– Jak pan so­bie ży­czy, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– No to co zro­bimy?

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, może pan wy­nij­dzie na ze­wnątrz przez we­randę, a ja przez nią do środka i wy­mie­nimy się miej­scami.

– I co nam to da?

– Ano pan bę­dzie pro­wa­dził, a ja po­py­chał.

Ko­mi­sarz dał się prze­ko­nać. Za­mie­nili się miej­scami. Po dzie­się­ciu mi­nu­tach upo­rczy­wych wy­sił­ków koła zła­pały przy­czep­ność. Ca­ta­rella po­biegł za­mknąć dom, kiedy wró­cił, znowu za­mie­nili się miej­scami i wresz­cie ru­szyli.

Po ja­kimś cza­sie Ca­ta­rella spy­tał:

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, a jedną rzecz mi pan ob­ja­śni?

– O co cho­dzi?

– Dla­czego się mówi opa­rze­nie, ale nie za­bło­ce­nie?

– Bo opa­rze­nie masz, kiedy cię coś opa­rzy, a bło­tem ty się mo­żesz za­bło­cić.

Na­wi­ga­tor gło­śno­mó­wiący po­da­wał wska­zówki dro­gowe od pół­go­dziny, a Ca­ta­rella od pół­go­dziny po­kor­nie go słu­chał, po­wta­rza­jąc „tak jest, pro­szę pana” po każ­dej otrzy­ma­nej in­struk­cji, kiedy Mon­tal­bano spy­tał:

– Czy nie prze­je­cha­li­śmy wła­śnie obok daw­nej ro­gatki Dol­nej Mon­te­lusy?

– Tak jest, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– A ta gmina, do któ­rej je­dziemy, gdzie się znaj­duje?

– Jesz­cze ka­wa­łek ma­lutki, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– Prze­cież je­ste­śmy już na te­ry­to­rium Mon­te­lusy i jesz­cze się w nie za­głę­biamy!

– Z pew­no­ścią cał­ko­witą, pa­nie ko­mi­sa­rzu, ten wszy­stek te­ren do Mon­te­lusy na­leży.

– A co nas, do cho­lery, ob­cho­dzi ja­kiś nie­bosz­czyk na te­re­nie Mon­te­lusy? Zjedź na po­bo­cze, za­dzwoń do Fa­zia i daj mi go.

Ca­ta­rella wy­ko­nał po­le­ce­nie.

– Fa­zio, mo­żesz mi wy­ja­śnić, dla­czego mamy się zaj­mo­wać sprawą, która do nas nie na­leży?

– Kto to po­wie­dział?

– Kto po­wie­dział co?

– Że do nas nie na­leży.

– Ja ci to mó­wię! Skoro nie­bosz­czyk zo­stał zna­le­ziony na te­re­nie Mon­te­lusy, to lo­gicz­nie...

– Prze­cież gmina Piz­zu­tello znaj­duje się na na­szym te­ry­to­rium, pa­nie ko­mi­sa­rzu! Przy­lega do Si­cu­diany.

Rany bo­skie! A oni z Ca­ta­rellą je­chali w do­kład­nie prze­ciw­nym kie­runku! Na­gle Mon­tal­bano do­znał olśnie­nia.

– Po­cze­kaj chwilę.

Po­pa­trzył ba­daw­czo na Ca­ta­rellę, który od­wza­jem­nił spoj­rze­nie z pewną ostroż­no­ścią.

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, do ja­kiej gminy mnie wie­ziesz?

– Do gminy Riz­zu­tello, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– Ca­ta­rella, je­steś świa­dom róż­nicy mię­dzy P a R?

– Naj­oczy­wi­ściej, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– Opisz mi, jak wy­glą­dają P i R na­pi­sane du­żymi li­te­rami.

– Cał­kiem du­żymi? To ja prze­my­śleć mu­szę. A więc tak. R ma brzu­szek i nóżkę, a P ma tylko brzu­szek.

– Świet­nie. Tylko że wszystko po­krę­ci­łeś. Wie­ziesz mnie do miej­sca z nóżką, za­miast za­wieźć mnie do miej­sca z sa­mym brzusz­kiem.

– Czyli ja błąd na­ro­bi­łem?

– Błąd.

Ca­ta­rella naj­pierw po­czer­wie­niał jak in­dyk, a za­raz po­tem zbladł jak trup.

– O Matko naj­prze­święt­sza, jaki ja błąd na­ro­bi­łem! O jaki błąd nie do od­ba­cze­nia! Z drogi spro­wa­dzi­łem pana ko­mi­sa­rza!

Był zroz­pa­czony, zbie­rało mu się na płacz. Ukrył twarz w rę­kach. Ko­mi­sarz, aby nie do­pu­ścić do po­gor­sze­nia sy­tu­acji, po­kle­pał go po ra­mie­niu.

– No, da­lej, Ca­ta­rella, nie przej­muj się tak, kilka mi­nut w tę czy we w tę nie robi róż­nicy. A te­raz weź ko­mórkę i niech ci Fa­zio wy­ja­śni, któ­rędy mamy je­chać.

Po pra­wej stro­nie wiej­skiej drogi, która te­raz spra­wiała wra­że­nie błot­nego ko­ryta rzeki roz­je­cha­nego ko­łami cię­ża­ró­wek, otwie­rał się ogromny plac bu­dowy, rów­nież za­mie­niony w mo­rze błota. Z jed­nej strony pię­trzyły się ol­brzy­mie ce­men­towe rury, w któ­rych czło­wiek mógłby zmie­ścić się wy­pro­sto­wany.

Stał też tam duży dźwig, trzy cię­ża­rówki, dwie ko­parki, trzy spy­cha­cze. Po dru­giej stro­nie par­ko­wało kilka sa­mo­cho­dów, wśród nich auto Fa­zia i dwa la­bo­ra­to­rium kry­mi­na­li­styki.

Za pla­cem bu­dowy droga za­czy­nała piąć się do góry i przy­po­mi­nała znowu nor­malną wiej­ską drogę. Ja­kieś sto me­trów da­lej było wi­dać coś w ro­dzaju willi, nieco da­lej stał ko­lejny dom.

Fa­zio wy­szedł na spo­tka­nie ko­mi­sa­rza.

– Co tu­taj bu­dują?

– Nowy wo­do­ciąg. Z po­wodu ulew­nego desz­czu ro­bot­nicy cztery dni temu prze­rwali pracę. Dzi­siaj wcze­snym ran­kiem zja­wiło się tu­taj dwóch, żeby spraw­dzić, jak wy­gląda sy­tu­acja. To oni od­kryli trupa i za­dzwo­nili do nas.

– Ty już go wi­dzia­łeś?

– Tak jest.

Mon­tal­bano za­uwa­żył, że Fa­zio chciał coś do­dać, ale się po­wstrzy­mał.

– Co jest?

– Le­piej niech pan sam go zo­ba­czy.

– Gdzie jest ten nie­bosz­czyk?

– W ru­rze.

Mon­tal­bano wy­trzesz­czył oczy.

– W ja­kiej ru­rze?

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, stąd ich nie wi­dać, za­sła­niają je ma­szyny. Ro­bot­nicy roz­ko­pują wzgó­rze, żeby uło­żyć pod nim rury. Trzy już zo­stały umiesz­czone na swoim miej­scu. Nie­bosz­czyka zna­le­ziono wła­śnie w głębi ta­kiego tu­nelu.

– Chodźmy zo­ba­czyć.

– Są tam ci z kry­mi­na­li­styki. Do środka mogą wejść naj­wy­żej dwie osoby. Ale oni już koń­czą.

– Dok­tor Pa­squ­ano przy­je­chał?

– Tak. Rzu­cił okiem i od­je­chał.

– Po­wie­dział coś?

– Ro­bot­nicy od­kryli ciało pięt­na­ście po szó­stej. Dok­tor Pa­squ­ano po­wie­dział, że męż­czy­zna po­niósł śmierć go­dzinę wcze­śniej. I że z pew­no­ścią nie strze­lono do niego we­wnątrz tu­nelu.

– To zna­czy, że za­cią­gnęli go tam ci, któ­rzy go za­strze­lili.

Fa­zio wy­glą­dał nie­swojo.

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, wolę, żeby pan sam po­pa­trzył.

– Pro­ku­ra­tor już tu jest?

Wszyst­kim było wia­domo, że pro­ku­ra­tor Tom­ma­seo na­wet w sło­neczny dzień i na pu­stej dro­dze jest w sta­nie wje­chać sa­mo­cho­dem w rów czy ogro­dze­nie. Co do­piero po ta­kich ule­wach!

– Tak, ale przy­je­chał pro­ku­ra­tor Ja­cono, bo Tom­ma­seo jest prze­zię­biony.

– Okej, daj mi po­roz­ma­wiać z tymi ro­bot­ni­kami.

– Chło­paki, chodź­cie tu­taj! – za­wo­łał Fa­zio do dwóch męż­czyzn pa­lą­cych pa­pie­rosa obok jed­nego z sa­mo­cho­dów.

Po­de­szli, brnąc przez błoto, i przy­wi­tali się.

– Dzień do­bry. Ko­mi­sarz Mon­tal­bano. O któ­rej przy­je­cha­li­ście tu­taj dzi­siaj rano?

– Równo o szó­stej.

– Przy­je­cha­li­ście ra­zem jed­nym au­tem?

– Tak.

– I w pierw­szej ko­lej­no­ści we­szli­ście do tu­nelu?

– Tam mie­li­śmy spraw­dzić na końcu, ale po­szli­śmy od razu, kiedy tylko zo­ba­czy­li­śmy ro­wer.

Mon­tal­bano się zdzi­wił.

– Jaki ro­wer?

– Tuż przy wej­ściu do tu­nelu le­żał na ziemi ro­wer. Po­my­śle­li­śmy, że ktoś się schro­nił w środku i...

– Chwi­leczkę. Ja­kim cu­dem ktoś mógłby prze­je­chać ro­we­rem przez to błoto?

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, zbu­do­wa­li­śmy pro­wi­zo­ryczną kładkę z drewna, bo ina­czej nie mo­gli­by­śmy się tu po­ru­szać. Wi­dać ją tylko z bli­ska.

– I co zro­bi­li­ście?

– A co mie­li­śmy zro­bić? We­szli­śmy do środka z za­pa­loną la­tarką i na końcu tu­nelu od­kry­li­śmy trupa.

– Do­tknę­li­ście go?

– Nie.

– Skąd wie­dzie­li­ście, że ten czło­wiek nie żyje?

– Jak ktoś jest mar­twy, to od razu wi­dać.

– Roz­po­zna­li­ście go?

– Nie wiemy, kto to. Upadł twa­rzą do ziemi.

– My­śli­cie, że to może być ktoś z za­trud­nio­nych na bu­do­wie?

– Nie wiemy.

– Ma­cie coś do do­da­nia?

– Nic. Wy­szli­śmy i za­dzwo­ni­li­śmy na po­li­cję.

– Do­brze, dzię­kuję. Je­ste­ście wolni.

Po­że­gnali się i zwi­nęli w po­śpie­chu. Chcieli tylko jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu. Po­tem zro­bił się ruch przy sa­mo­cho­dach.

– Ekipa tech­niczna skoń­czyła ro­botę – sko­men­to­wał Fa­zio.

– Idź się do­wie­dzieć, co od­kryli.

Fa­zio od­da­lił się. Z sze­fem kry­mi­na­li­styki Mon­tal­bano nie za­mie­niłby słowa na­wet pod przy­mu­sem. Nie zno­sił go z ca­łego serca, zresztą ta nie­chęć była wza­jemna.

Fa­zio wró­cił po pię­ciu mi­nu­tach.

– Nie zna­leźli łu­ski, ale są pewni, że męż­czy­zna wszedł do tu­nelu już zra­niony. Na jed­nej z rur wi­dać ślad za­krwa­wio­nej dłoni, pew­nie przy­trzy­mał się, żeby nie upaść.

Sa­mo­chody ekipy tech­nicz­nej od­je­chały. Na miej­scu zo­stały tylko auto Fa­zia i fur­go­netka z kost­nicy.

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, niech pan się o mnie oprze. Jesz­cze się pan po­śli­zgnie i cały ubłoci.

Mon­tal­bano nie od­rzu­cił pro­po­zy­cji. Szli ostroż­nie, ma­łymi krocz­kami i kiedy mi­nęli sa­mo­chody, ko­mi­sarz uj­rzał wresz­cie wy­kop u stóp wzgó­rza i wej­ście do tu­nelu.

– Jaką dłu­gość mają rury?

– Każda sześć me­trów. Tu­nel ma dłu­gość osiem­na­stu me­trów i nie­bosz­czyk leży na sa­mym jego końcu.

Po le­wej stro­nie od wej­ścia le­żał po­rzu­cony na ziemi ro­wer, na wpół po­kryty bło­tem. Lu­dzie z kry­mi­na­li­styki ogro­dzili go żółtą ta­śmą, owi­niętą wo­kół wbi­tych w zie­mię pa­li­ków.

Ko­mi­sarz za­trzy­mał się, żeby po­pa­trzeć na ro­wer. Był stary i zu­żyty, kie­dyś mu­siał mieć zie­lony ko­lor.

– Dla­czego zo­sta­wił ro­wer na ze­wnątrz i nie wje­chał nim do tu­nelu? Miej­sca jest dość – za­sta­no­wił się Fa­zio.

– Nie są­dzę, żeby zro­bił to umyśl­nie. Pew­nie upadł i nie miał siły znowu wsiąść na ro­wer.

– Niech pan weź­mie moją la­tarkę i pój­dzie przo­dem – za­pro­po­no­wał Fa­zio.

Mon­tal­bano wziął od niego la­tarkę, za­pa­lił ją i wszedł do tu­nelu, Fa­zio za nim.

Ko­mi­sarz po­stą­pił za­le­d­wie kilka kro­ków, kiedy od­wró­cił się i wy­biegł na ze­wnątrz, ciężko od­dy­cha­jąc.

– Co się stało? – spy­tał za­nie­po­ko­jony Fa­zio.

Czy mógł mu się przy­znać, że przy­po­mniał so­bie swój sen?

– Nic, za­bra­kło mi po­wie­trza. Ten tu­nel jest bez­pieczny?

– Cał­ko­wi­cie.

– Do­brze. Chodźmy – ko­mi­sarz za­pa­lił znowu la­tarkę i wziął głę­boki od­dech, jak gdyby miał za­nur­ko­wać w głę­boką wodę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

W wy­da­niu pa­pie­ro­wym do­stępne są na­stę­pu­jące książkiz cy­klu o ko­mi­sa­rzu Mon­tal­bano:

SKRZY­DŁA SFINKSA

2013

ŚLAD NA PIA­SKU

2013

POLE GARN­CA­RZA

2014

WIEK WĄT­PLI­WO­ŚCI

2015

ŚMIERĆ NA OTWAR­TYM MO­RZU

2016

TA­NIEC MEWY

2017

UŚMIECH AN­GE­LIKI

2020

ŚWIETLNE OSTRZE

2021

KSZTAŁT WODY

2007 / 2021

PIES Z TE­RA­KOTY

2022

GŁOSY NOCY

2022

ZŁO­DZIEJ KA­NA­PEK

2023

GNIAZDO ŻMIJ

2023

GŁOS SKRZY­PIEC

2024

Za­równo te, jak i po­zo­stałe ty­tuły z se­rii,do­stępne są w for­mie e-bo­oków na noir.pl