Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
125 osób interesuje się tą książką
Ucieczka od przeszłości bywa skuteczna, jeśli przeszłość cię nie dogoni.
Eli O’Hara popełniła błąd, który ma swoje imię. Błąd, przed którym ucieka na drugi koniec kraju do dawno niewidzianego człowieka, który kiedyś bardzo ją zranił. Mimo wszystko prosi go pomoc. Niestety Darkness nie ma zamiaru udzielić schronienia kobiecie, gdyż nigdy więcej nie chciał widzieć jej na oczy. Jednak zmienia zdanie, kiedy się dowiaduje, w jakim ona jest niebezpieczeństwie. Okazuje się, że mają wspólnego wroga. A jako prezes Black Angels MC, żeby chronić Eli, jest w stanie posunąć się do bardzo wielu złych rzeczy. Być może nawet do morderstwa…
Czy Darkness będzie w stanie ochronić dziewczynę? A może ona nie zgodzi się żyć w świecie, który tak bardzo różni się od jej?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
Playlista
<
Ciężki oddech i mocno bijące serce były oznakami jej desperacji. Gdyby ktoś tydzień temu powiedział jej, że zostanie zmuszona do ucieczki, pokręciłaby tylko głową na głupotę owego kogoś. Ale prawda była taka, że właśnie uciekała i musiała się gdzieś schronić. Przed nim.
W oczach stanęły jej łzy bezradności. Nie, nie będzie płakać. Tak sobie postanowiła. Poprawiła blond włosy, zakrywając siniaka na skroni, i spojrzała jeszcze raz na rząd równo zaparkowanych przed jakimś barem motocykli. Nie bardzo miała ochotę tam wchodzić, ale to było jedyne rozwiązanie. Brat, który obiecał zająć się nią po powrocie, teraz dał jej jedynie namiary na pomoc. Tyle mógł zrobić. Ale to nie problem. Problemem za to była osoba, którą wskazał. Z wrażenia aż zaniemówiła. Nie spodziewała się, że ze wszystkich ludzi na świecie będzie to Brok Amis, członek klubu motocyklowego. Nie widziała go od ośmiu lat. Zaraz po jej szesnastych urodzinach i po słowach, jakie między nimi padły, wyjechał i już nie wrócił.
Zaczerpnęła wieczornego, parnego powietrza Missisipi, a to wypełniło jej płuca. Nim przekroczyła próg baru, wyszedł z niego postawny, cały ubrany w skórzane ciuchy mężczyzna, a tuż za nim, niemal przyklejona mu do pleców, skąpo ubrana dziewczyna, której piersi prawie wyskakiwały na wierzch z czegoś, co chyba miało być rodzajem bluzki. Nawet na nią nie spojrzeli, tylko udali się na tyły. Eli się domyślała w jakim celu. Potrząsnęła głową i zrobiła krok, a potem kolejny i kolejny.
Dym tytoniowy unosił się w powietrzu i drażnił jej nos. Wyraźnie
docierał też do niej typowy zapach tego miejsca. Nieobce były jej bary czy też kluby, ale nie takie. W takim była pierwszy raz w życiu. Rozejrzała się nerwowo i ruszyła w kierunku barmana. Usiadła na pierwszym z brzegu wolnym hokerze i starała się nie wzbudzać zainteresowania swoją osobą. Spojrzała na umięśnionego blondyna, który uśmiechnął się do niej zza kontuaru.
– Co mogę ci podać, skarbie? – zapytał miłym głosem.
– Wódkę – poprosiła. Musiała dodać sobie odrobinę odwagi przed rozmową z Brokiem. Nie, poprawiła się w myślach, teraz nazywał się ponoć Darkness. Tak przynajmniej powiedział jej brat. W sumie tylko tyle wiedziała.
– Proszę. – Podał trunek i przyjrzał się jej uważnie. – Nigdy cię tu nie widziałem.
– Nie jestem stąd – oświadczyła, po czym wypiła jednym haustem szota, na co barman uniósł brwi w zdziwieniu, a ona tylko wzruszyła lekko ramionami. – Lata praktyki – mruknęła. W sumie nie skłamała. Potrafiła pić.
– Widzę. – Zaśmiał się. – Jeszcze jednego?
– Nie, wystarczy. Szukam Darknessa – powiedziała w końcu, licząc, że mężczyzna za barem powie jej, gdzie mogłaby znaleźć Amisa.
– Dlaczego? – Jego miły ton od razu nabrał znamion podejrzliwości. Nikt, no, prawie nikt, nie pytał o prezesa.
– Mam do niego sprawę.
– Takie kobiety jak ty, złotko, mogą mieć do niego tylko jeden rodzaj sprawy.
– Takie kobiety jak ja, nigdy nie będą mieć do niego tego typu sprawy – odparła, a barman zmarszczył czoło. – Znamy się z dawnych czasów – wyjaśniła. – Wiem, jak się naprawdę nazywa – dodała, bo koleś nie wyglądał na przekonanego – i skąd pochodzi. To jak? Zastałam go?
– Jest tam. – Wskazał stół do bilarda, przy którym stało trzech facetów i dwie kobiety. – Ale poczekaj tutaj. Wątpię, czy będzie zadowolony, kiedy mu powiem, że ma niezapowiedzianego gościa.
Eli się nie obraziła, podejrzewała nawet, że tak właśnie będzie, gdy Brok ją zobaczy. Zaciskała nerwowo palce na pasku torebki, jedynym dobytku, jaki ze sobą zabrała, i spoglądała nerwowo na mężczyzn w rogu pomieszczenia. To tam się udał barman i powiedział Brokowi coś na ucho. Ten spojrzał w jej kierunku i na pogodnej do tej pory twarzy wymalował się grymas. Mając zaciętą minę na przystojniej buźce, po chwili ruszył do niej szybkim krokiem. Przełknęła nerwowo ślinę. Brat się chyba pomylił. Jego przyjaciel nie wyglądał zbyt… przyjaźnie. Zdawało się, że zupełnie bez znaczenia pozostawał fakt, że ją przecież znał. Reakcja Darknessa potwierdzała słowa barmana, a minął taki szmat czasu od ich ostatniego spotkania, że miała nadzieję…
– Co ty tutaj, do diabła, robisz? – zapytał ostro.
– Ja… – Ciężko przełknęła. – Ja… – Spojrzała w chmurne spojrzenie granatowych oczu mężczyzny, który był dla niej kiedyś kimś więcej niż tylko sąsiadem i przyjacielem brata. – Zdaje się, że potrzebuję pomocy. Twojej pomocy – wydusiła na koniec niepewnie.
– Czyżby? – Skrzyżował potężne ramiona na muskularnej piersi, ukazując całą galerię tatuaży. – A dlaczego sądzisz, że ci jej udzielę? Eli się skrzywiła. Pamiętała jego słowa, które dawno temu tak boleśnie ją użądliły. I naprawdę, gdyby miała jakiś wybór, a w obecnej sytuacji go nie miała, nie zwróciłaby się do niego po pomoc. Nigdy, przenigdy. Po części winni byli rodzice, ale i ona sama. A teraz przyszło jej płacić za swoją głupotę. Pełne rezerwy i złości spojrzenie Broka zatopiło jej nadzieje jak wielka fala statek. Ostatnia deska ratunku właśnie odpływała w nieznane.
Nabrała powietrza i zsunęła się z barowego stołka, czując w całym ciele napięcie z powodu tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła. Wiedziała, że on jej nie pomoże. Brat mylił się, co do niego. A ona będzie musiała sama znaleźć jakiś sposób na rozwiązanie problemu.
– Nie zrobisz tego? – zapytała, mimo że doskonale znała odpowiedź. Po prostu chciała mieć jasność sytuacji.
– Nie, nie zrobię.
Przywołała na ustach wymuszony uśmiech. Chociaż jej życie właśnie rozpadało się na drobne kawałeczki, nie miała zamiaru pokazywać tego przed nikim, a już zwłaszcza przed nim. Poprawiła torebkę, spojrzała na skórzaną kamizelkę z naszywkami, co ją jedynie upewniło, że zrobiła poważny błąd, zjawiając się tutaj. Bez słowa okręciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia, jednak tuż przed drzwiami odwróciła na chwilę głowę. Chciała mu powiedzieć to, co miała nadzieję, że należało do przeszłości, jednak chyba tak nie było… Właśnie pokazał, że wciąż żyje w mroku przeszłości.
– Nic się nie zmieniło. Ty – wskazała na niego, po czym na siebie – i ja.
– Nic się nie zmieniło – potwierdził, a jej nadzieja zgasła niczym płomyk świeczki.
Eli wyszła tą samą drogą, którą przyszła, prosto do zaparkowanego nieopodal auta. Chciało jej się płakać. Tkwiła po szyję w głębokim gównie. Kto by pomyślał, że Ashton okaże się takim sukinsynem i damskim bokserem? Nie powiedziała rodzicom, bo to byłoby dla nich niepojęte. Uwierzył jej tylko brat, który w tej chwili przebywał na drugim końcu kraju. Dlatego kazał jej się ukryć i dał namiary na Broka. Bezużyteczne, jak się okazało. Sądziła, że po tylu latach ich relacje jakoś się polepszą. Wręcz liczyła, że zrobi się… normalnie, ale się pomyliła i zmarnowała przy tym kupę cennego czasu.
Wsiadła do samochodu, rzuciła torebkę na siedzenie pasażera z boku, odpaliła silnik i wpisała adres w nawigację. Pokazała jej się droga do Jackson w Tennessee, przez które już przejeżdżała. Zapamiętała to dość ładne miasteczko, dlatego postanowiła tam pojechać i obmyślić dla siebie jakiś plan ratunkowy. Wbiła bieg i ruszyła bez oglądania się za siebie. Nic tu było po niej. Rozczarowanie bardzo ją gniotło, lecz nie mogła nic zrobić. To był Amis, ten sam dupek sprzed lat.
*
W wieczornym powietrzu rozniósł się pisk opon, ale siedzący w budynku prezes lokalnego klubu go nie słyszał, tylko sięgnął po kolejne piwo i upił potężny łyk. Nie wierzył, że O’Hara, która należała do jego przeszłości, zjawiła się jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki i w ten sam sposób zniknęła. Była niczym duch z dawnych czasów, żywy ślad życia, które zostawił za sobą i nigdy do niego nie wrócił. Tym bardziej się nie spodziewał zobaczyć dziewczyny ponownie. Zwłaszcza nie po tym, co jej kiedyś powiedział, a były to naprawdę gówniane rzeczy. Owszem, później trochę żałował, ale uznał, że tak będzie lepiej. Kochał ją jak przyjaciółkę…
– Kurwa – zaklął pod nosem, bo wciąż się jedynie okłamywał.
Ona była młodszą siostrą Moona. Znali się od zawsze. On był od niej kilka lat starszy i nie był dla niej albo raczej ona nie była dla niego. Chryste, oboje nie byli dla siebie. Dlatego nie chciał się zadręczać patrzeniem na Eli. Wybrał inną drogę. Wyjechał, żeby w końcu wylądować w Corinth w Missisipi i zamknąć tamto życie za wyimaginowanymi drzwiami. A tu raptem ona się zjawia, nawet nie wiadomo po co. To znaczy niby po pomoc, ale… akurat w to średnio wierzył. Chociaż może wiele się zmieniło. Jeśli dobrze pamiętał, nie widzieli się od ośmiu lat. I tak było najlepiej. Tymczasem pojawiła się tutaj niczym burza i piorun strzelił w jego święty spokój. Żeby opanować trochę emocje, upił kolejny łyk zimnego piwa, a potem z hukiem odstawił pokrytą kropelkami wody butelkę.
– Co jest, prez? – zapytał Ice, który właśnie pakował się na sąsiedni hoker.
– Przeszłość – mruknął i dopił piwo jednym haustem.
– Masz na myśli tę słodką blond dupcię, z którą rozmawiałeś? – zapytał, a Darkness zacisnął szczęki na słowa brata. – Naprawdę niezła, ale zdaje się, że nie jesteś zadowolony z jej wizyty, co?
– Nie, nie jestem.
– Taaa… Idę znaleźć sobie jakaś chętną cipkę na wieczór, bo zdaje się, że blondyneczka już nie wróci. – Ice miał w zwyczaju czasem dojebać komuś, kiedy widział, że druga strona na to reagowała. Reakcja prezesa świadczyła zaś, że było coś na rzeczy. Czyli jakaś nowość.
– Dla ciebie nigdy nie wróci – wycedził Darkness, na co Ice jedynie się zaśmiał, jeszcze bardziej go tym wkurzając.
Pchnął pustą butelkę po kontuarze, żeby wylądowała na końcu w koszu, a następnie ruszył na zewnątrz do swojego motocykla. Miał zamiar wrócić do klubu, reszta mogła sobie robić, co chce. Byli dorośli, poza tym ten bar należał do nich, o czym wiedzieli jedynie Black Angels, zatem członkowie klubu byli bezpieczni. Nie myśląc więcej o klubowych braciach, wdychał głęboko nocne powietrze, bo musiał się uspokoić, ale cały proces terapeutycznej inhalacji przerwało mu wibrowanie telefonu w kieszeni jeansów.
– Możesz mi, do diabła, powiedzieć, co robiła u mnie twoja siostra, stary? – warknął na powitanie.
– Uuu, spokojnie. Przyjechała? Eli jest z tobą, Dark?
– Przyjechała i odjechała – odpowiedział spokojnie.
– Co, do…? Jak to: odjechała? Co jej zrobiłeś?
– Nic.
– Jak to nic? Nie wierzę. Specjalnie dałem jej twoje namiary.
– Tego się domyśliłem. Ale po co?
– Po chuj – odwarknął rozmówca. – Ja pierdolę. Przyjechała, a ty co?
– Nic. Pojechała sobie – powiedział chłodno, zupełnie nie czując się winny.
– Ona naprawdę, do cholery, potrzebuje pomocy. Miała jechać do ciebie, bo mnie nie ma na miejscu, żeby jej pomóc.
– Wiesz, że nie chciałem jej nigdy oglądać. – Darkness powtórzył to co zawsze, ale niepostrzeżenie w jego słowa wkradło się poczucie winy. W głosie przyjaciela słyszał bowiem coś bardzo niepokojącego.
– I chuj mnie to obchodzi. Ten jeden jedyny raz mogłeś sobie odpuścić i… Wiesz, gdzie ona teraz jest?
– Nie mam pojęcia.
– Chryste! Miała odezwać się, jak tylko dojedzie, a nie dała znaku życia. – Te słowa lekko zaniepokoiły prezesa Black Angels. – Jak on ją znajdzie… Szlag!
– Kto ma ją znaleźć? – Raptem i on zapragnął się dowiedzieć, o co chodzi z dziewczyną, której sam kazał spieprzać.
– Jeden jedyny raz, gdy cię poprosiła o pomoc, odmówiłeś! – darł się na niego jej brat. – Jesteś moim przyjacielem, jej przyjacielem!
– Nie jestem! – szybko zaprzeczył. – To znaczy…
– Zamknij się! – ryknął O’Hara. – Zachowałeś się jak ostatni skurwiel, a nie przyjaciel. Spierdoliłeś sprawę. Pieprz się, Amis!!!
Darkness nie zdążył nic powiedzieć na swoją obronę, bo połączenie została przerwane. Stał i nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Cholernie nie podobały mu się słowa przyjaciela o tym, że ktoś chciał dopaść Eli. Domyślał się, że właśnie dlatego potrzebowała bezpiecznej przystani. Wściekły wrócił do baru i podszedł do barmana, jednego z nich.
– Czy ta blondynka, która tutaj była, mówiła coś jeszcze?
– W jakim sensie: „coś jeszcze”? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Gun – warknął.
– Nic, poza tym, że się znacie. Zamówiła wódkę i tyle. – Wzruszył ramionami.
– Na pewno nie mówiła nic o sobie? Jesteś tego pewien?
– Nie przypominam sobie. Wyglądała trochę… Jakby to powiedzieć… niepewnie, a potem rasowo wychyliła szota. Coś się stało, prezesie?
– Nic – fuknął.
Bez zbędniej gadaniny ruszył do wyjścia z baru. Diabli mu tutaj nadali tę babę. Ale skoro przyjaciel mówił, że potrzebowała pomocy, to wbrew temu, co Darkness zadeklarował i co sobie obiecał, teraz był skłonny jej poszukać. W tym celu popędził do zaparkowanego motocykla. Wcisnął na głowę kask, dosiadł swojej bestii, po czym odpalił silnik i ruszył do miasta z zamiarem przeszukania lokalnych moteli. Nie było ich tak wiele w tej mieścinie, więc uznał, że znalezienie O’Hary nie zajmie mu dużo czasu. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bo jednak w jego serce wdarła się odrobina poczucia winy. Niby nie powinno się nic dziać, ale ów dawno zapomniany mięsień jeszcze drgał. Całe pieprzone gówno tego świata, jakiego doświadczył, nie pozbawiło go, jak się teraz okazywało, ludzkich odruchów. Za wszystko mógł jednak winić tylko siebie, a już zwłaszcza za to, co się stało między Eli a nim.
– Kurwa – zaklął. Naprawdę zaczynał się martwić o tę małą.
Podczas gdy przywódca Black Angels szukał Eli, ona była w zupełnie innym mieście, położonym w innym stanie. Do tego właśnie obudziła się z sennego koszmaru z mocno bijącym sercem, cała mokra od potu i wstrząsana dreszczami. Pamiętała, co jej się śniło. Tym razem pamiętała.
– Będziesz robić, co mówię – zabrzmiała kolejna groźba.
– Ale to tylko mój znajomy – tłumaczyła, jakby zrobiła coś niestosownego, a przecież tak nie było.
– Gówno mnie to obchodzi. Należysz do mnie, nie zapominaj – wysyczał jej wprost do ucha. – Uśmiechaj się, jak przystało na moją narzeczoną…
Te słowa rozbrzmiewały jej w głowie jak bzyczenie natrętnej muchy jeszcze przez kilka ciężkich oddechów. W miarę upływu czasu dochodziła do siebie, i mimo że wiedziała, że to był tylko sen, panicznie się bała. Ten bydlak nawet tam ją prześladował. Nie miała chwili spokoju.
Wypuściła oddech z lekkim drżeniem, przetarła dłonią spocone czoło i zsunęła się z łóżka, żeby sięgnąć po nowy telefon, który wczoraj kupiła wraz z nowym numerem, tuż przed wizytą u Broka. Skrzywiła się na widok kilkunastu nieodebranych połączeń od brata i tyleż samo wiadomości. Jak tylko znalazła się w motelu, napisała do niego, że z nią wszystko dobrze, ale nie odpisał, bo pewnie był zajęty, a potem ona wyciszyła urządzenie. Z westchnieniem wybrała jego numer. Kochała go. Chronił ją, ale czasem był takim samym zarozumiałym dupkiem jak Brok.
– Eli – oddech miał urywany – wszystko dobrze?
– Tak.
– Wpędzisz mnie do grobu, cholerna dziewczyno.
– Wszystko dobrze – odpowiedziała z westchnieniem i znowu wzdrygnęła się na wspomnienie snu. – Nie martw się, jestem bezpieczna.
– Wszystko już wiem.
– Och.
– Dał dupy, a ja przyjadę tak szybko, jak tylko będę mógł, siostra. Przepraszam cię za niego, nie sądziłem…
– Ja też. Minęło tyle czasu, a jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Wygląda na to, że oboje się przeliczyliśmy, braciszku.
– Na pewno nic ci nie jest?
– Na pewno, nie martw się.
– Łatwo powiedzieć, kiedy jakiś psychol na ciebie poluje.
– Wiem, ale dałam sobie radę. Jestem dużą dziewczynką. Mam trochę gotówki, na jakiś czas powinno wystarczyć.
– Musisz sprzedać auto, Eli. I absolutnie nie używaj karty. On cię znajdzie, a ja go wtedy, kurwa, zabiję.
– Nie zrobisz tego, bo pójdziesz siedzieć.
– Bez ciała nie ma dowodu. Zapamiętaj to. Potrafię sprawić, żeby zniknął, przecież to moja robota – zaśmiał się. – Nic się nie martw.
– Postaram się.
Wiedziała, że brat nie ściemniał. Był starszy i od zawsze ją chronił, nawet gdy musiał wyjechać. Mimo czterech lat różnicy łączyła ich wyjątkową więź. Byli „tym” rodzeństwem O'Hara. Nikt nie zadzierał z jej bratem, bo ten potrafił skopać wszystkim tyłki, dlatego nie zdziwiła się, gdy rzucił studia na rzecz wojska. Należał do Marines, ale nic więcej nie mówił, a ona mu wierzyła i bezgranicznie ufała. Inaczej miała się natomiast sprawa z Ashtonem, który wszystkich zwiódł, zwłaszcza ją. Tyle że jej rodzice byli ślepi. Uciekła, nie mając pomysłu, co dalej. Liczyła, że eks o niej zapomni i da jej święty spokój, a ona zacznie normalnie żyć. Bez strachu. Bez oglądania się za siebie.
– Jestem w Jackson w Tennessee – powiedziała. – Może poszukam jakiejś pracy, a później zobaczę.
– Prześlę ci pieniądze – zaoferował.
– Nie. Sama potrafię na siebie zarobić. Przecież nie będę się ukrywać w nieskończoność. On na pewno w końcu przestanie mnie szukać. – Cisza po drugiej stronie była wymowna. Oboje wiedzieli, że Ashton nie odpuści. – Coś wymyślę do twojego powrotu.
– Dzwoń do mnie codziennie albo chociaż zostaw wiadomość, nie zawsze mogę odebrać. Kocham cię, Eli.
– I ja ciebie, starszy bracie.
– Uważaj na siebie.
– Zawsze.
Rozłączyła się i postanowiła zmyć z siebie koszmar, który od jakiegoś czasu jej towarzyszył. Weszła do łazienki, zrzuciła bieliznę i wsunęła się pod chłodny strumień wody, żeby piętnaście minut później mieć ponownie na sobie wczorajsze ubranie. W dniu ucieczki, żeby nie wzbudzać podejrzeń, niczego ze sobą nie zabrała, za bardzo się bała, dlatego teraz postanowiła się przewietrzyć i pójść na zakupy do jakiegoś małego butiku. Liczyła, że jakiś znajdzie w tym mieście.
Gdy otworzyła drzwi swojego motelowego pokoju, na moment oślepiło ją słońce. Zmrużyła oczy i ruszyła do auta, które zgodnie z zaleceniem brata zamierzała sprzedać, i to jeszcze dziś. Miała nadzieję, że dostanie za nie trochę gotówki, bo liczył zaledwie kilka lat. Tak czy inaczej da sobie radę, potrafi pracować. Nigdy nie była księżniczką.
*
Dwie godziny później Eli usiadła przy stoliku na samym końcu w barze „U Carry”. Sprzedała samochód, dostała mniej, niż chciała, ale jej to nie przeszkadzało. Zyskała pieniądze, które mogły jej starczyć na kilka miesięcy, przy w miarę oszczędnym życiu. Kupiła kilka ubrań i wylądowała w końcu na bardzo późnym lunchu. Od wczorajszego popołudnia nie miała nic w ustach, bo była ciągle w drodze, a jej żołądek właśnie się zbuntował. W sumie wcześniej sukcesem było to, jeśli udało jej się coś zjeść raz dziennie. Ucieczka z Kalifornii trochę trwała.
– Co mogę ci podać, złotko? – zapytała kelnerka o przyjaznym uśmiechu, który szybko zbladł, gdy jej spojrzenie powędrowało do siniaka na skroni Eli, o którym dziewczyna zupełnie zapomniała.
– A co byś poleciła? – zapytała i zakryła twarz pasmem włosów, lecz nie spojrzała na kobietę. Nie miała odwagi sprawdzić, czy tamta ją oceniała.
– Zaproponowałabym ci naleśniki, ale lepiej jakbyś zjadła stek z dodatkami. Jest naprawdę dobry.
– Zatem niech będzie – powiedziała i dopiero zerknęła w górę. Wymusiła uśmiech, po czym wbiła spojrzenie w stolik. Ze stresu ostatnio schudła i domyślała się, że zapewne to miała na myśli kelnerka, proponując jej stek.
– Już się robi – zaćwierkała i odeszła, a Eli zawiesiła wzrok na szybie.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonka nad drzwiami. Sprawił, że poderwała głowę i mimowolnie spojrzała na wejście. W jednej chwili tego pożałowała. Do lokalu weszło dwóch motocyklistów i kobieta… w ciąży. Miała ochotę czmychnąć, gdyż obawiała się, że to będą jacyś kolesie od Darknessa, a jego nie chciała oglądać na oczy. Niestety przybysze właśnie zmierzali w jej stronę. Przyglądała im się ukradkiem i uważnie, jednak nie rozpoznała żadnego z nich z wczorajszej wizyty u Broka. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę, że mieli na swoich skórzanych kamizelkach chyba inne barwy. Nie za bardzo orientowała się w tym temacie. Pomijając ich ubiór, wyglądali dość przyjaźnie, zwłaszcza że była z nimi ciężarna.
– Możemy się przysiąść? – zapytał niski rudzielec o fiołkowych oczach i lekko wystającym, ciążowym brzuszku. – Przy twoim stoliku są jedyne wolne miejsca.
– Jasne – odpowiedziała i przesunęła się pod okno, żeby zrobić przestrzeń wysokiemu mężczyźnie, który się do niej dosiadł. Było w nim coś znajomego, ale odwróciła głowę w kierunku okna, żeby się na niego bezczelnie nie gapić.
– Jestem Connie – przedstawiła się kobieta.
– Elizabeth, ale wszyscy mówią do mnie Eli – zrobiła to samo, nie chcąc wyjść na niegrzeczną.
– Bardzo ładne imię. Ten tutaj koło mnie – wskazała na bruneta – to mój mąż, Blade. A obok ciebie siedzi…
– Knox. – Biker sam się przedstawił i ku zaskoczeniu dziewczyny sięgnął po jej dłoń, na której miała niewielki pierścionek, po którym przesunął palcem. – Skąd go masz?
– Prezent – odpowiedziała i cofnęła rękę. Nie lubiła być dotykana, zwłaszcza po…
– Elizabeth O'Hara – padło z ust Knoxa. Wypowiedział to tak powoli, że Eli spojrzała na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
– Wy się znacie? – zapytał Blade, przyglądając się tej dwójce.
– No, no, mała Eli – powiedział Knox, wpatrując się w zaskoczoną dziewczynę, której nie poznał od razu. Za to pierścionek poznałby wszędzie.
– Boże – sapnęła. – Ja… Przykro mi, Ryan – wyszeptała. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, mimo że upłynęło tyle lat. On ją pamiętał, tymczasem ona go nie rozpoznała, a łączyła ich pewna przykra sprawa.
– Jest dobrze – spiął się i przybrał kamienny wyraz twarzy, zdając sobie sprawę, że Blade go uważnie obserwuje.
– Wy się znacie? – powtórzyła pytanie Connie.
– Dawne czasy – zbył ich Knox, po czym jego chłodne spojrzenie wylądowało ponownie na dziewczynie.
– Ja… – Eli zawahała się, po czym sięgnęła po torebkę, rzuciła na stół pieniądze i wstała. – Lepiej będzie, jak pójdę. Naprawdę przykro mi, ale chyba nie wiesz wszystkiego.
– Wiem – wycedził i przepuścił ją.
O’Hara, i bez oglądania się za siebie, czuła, jak spojrzenie Ryana wypala w jej plecach dziurę. Wypadła z baru i ruszyła szybkim krokiem w stronę motelu. Zaklęła cicho pod nosem, bo zostawiła swoje zakupy pod stołem, ale nie miała zamiaru po nie wracać. Nie, gdy był tam Ryan. To ostatnia osoba, poza Brokiem, którą spodziewała się tutaj spotkać. Minęło tyle lat, a on jej nie zapomniał. Zresztą to byłoby dziwne. Znali się bardzo dobrze i dawno temu przyjaźnili.
Był kuzynem jej najlepszej przyjaciółki z wczesnych lat szkolnych, z którą później przyjaźniła się przez całe liceum. Niestety później wszystko się zmieniło i posypało jak domek z kart. Czasem życie układa scenariusze, których nikt by nie przewidział. Ostatnia klasa liceum i ostatnie lato przed studiami… przemeblowały wiele w życiu ich wszystkich. Zbyt wiele. A potem Knoxville wyjechał, tak samo jak Amis.
Otrząsnęła się z szoku i zaczęła układać nowy plan. Nie mogła tutaj zostać, to miasto było dla nich obojga za małe. Mimo że o nic nie oskarżał, swego czasu miał do niej pretensje. Zresztą wszyscy mieli do niej o wszystko pretensje. Brok, Ryan, rodzice… I zapewne znalazłby się ktoś, kogo nawet nie znała.
– Eli. – Wzdrygnęła się, gdy męska dłoń opadła na jej ramię. – Zostawiłaś zakupy – usłyszała, jak nabrał powietrza. – Słuchaj, przepraszam.
– Jasne – szepnęła. Odwróciła się, i bez patrzenia na niego, odebrała torby, a potem cofnęła się o krok. – Dzięki, jeszcze dzisiaj wyjadę. Nie spodziewałam się ciebie w takim miasteczku nawet za milion lat, Ryan.
– Knox – poprawił ją. – Teraz jestem Knox – powtórzył.
– No tak, Knoxville – mruknęła, a on niespodziewanie sięgnął do jej skroni. Nie zdążyła uciec od jego dotyku i ciekawskiego spojrzenia.
– Co ci się stało?
– Uwierzysz, jak ci powiem, że wpadłam na drzwi?
– Za cholerę. Kto ci to zrobił? – naciskał z zimnym spojrzeniem oczu, żeby mu powiedziała. Mimo zadry z przeszłości, miał ochotę skopać dupę sukinsynowi, który jej to zafundował. Dawna złość i żal już minęły. Zostały jedynie smutek i tęsknota.
– Nikt, muszę już iść. Miło było cię spotkać. Pa. – Posłała mu smutny uśmiech, odwróciła się i dosłownie uciekła.
Knox odprowadził dziewczynę wzrokiem. Wyrosła i może trochę zmieniła się z wyglądu, ale to wciąż była Eli, przyjaciółka jego kuzynki. Teraz przebywająca w cholerę daleko od domu. Lubił ją, mimo że był od niej pięć lat starszy i ostatni raz widział ją na siedemnastych urodzinach Amber, gdy właśnie przyjechał do domu na przepustkę.
– Kurwa – zaklął, bo nagle jego poczucie obowiązku zaopiekowania się nią wzięło górę. Podszedł do swojego zaparkowanego nieopodal motocykla. Odpalił silnik i ruszył wzdłuż chodnika, szybko doganiając uciekinierkę.
– Wskakuj, Eli! – nakazał głośno, zatrzymując się.
– Ra… Knox, podziękuję, ale nie. – Szła dalej. – Przejdę się, mam niedaleko! – odkrzyknęła, kiedy został z tyłu.
– Wsiadaj. Nie będę powtarzać. – Zatrzymał się tuż przed nią i wyłączył silnik. – Po prostu wsiądź.
– Nic się nie zmieniło. Wciąż jesteś uparty.
– Cóż… – Wzruszył ramionami. – Pewnie rzeczy zostają bez zmian, O’Hara.
– A pewne się zmieniają, Knoxville.
Eli wypuściła powietrze. Znała go i wiedziała, że ten facet pod pewnymi względami był taki sam jak dawniej. Wyglądało na to, że też nie bardzo się zmienił, więc nie było sensu z nim dyskutować, bo zawsze stawiał na swoim. Pokręciła jedynie głową, po czym zajęła miejsce tuż za bikerem i wcisnęła między nich swoje dwie papierowe torby. Oplotła go ramionami w pasie, po czym wyrecytowała adres. To był jeden z dwóch mężczyzn, przy których nie czuła lęku. Nie pierwszy raz też siedziała na motocyklu, bo czasem brat zabierał ją jako pasażera, gdy udało mu się wyrwać na chwilę z bazy. Teraz postanowiła cieszyć się przejażdżką z kimś znajomym z przeszłości, nawet przez tę krótką chwilę. Nie sądziła, żeby się jeszcze kiedyś spotkali. Nie czuła się w jego towarzystwie do końca komfortowo, bo wiedziała, że pewne wydarzenia wszystko między nimi zmieniły.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się do niego, gdy zsiadła z jego maszyny po dojechaniu przed motel.
– Tutaj się zatrzymałaś? – Zmarszczył brwi i lekko przechylił głowę na widok budynku, który wyglądał jak jakaś speluna. – Czym przyjechałaś? Gdzie masz samochód?
– Chryste, wstrzymaj konie. Wszystko musisz wiedzieć, ale ja nie mam ochoty na rozmowę. Do jutra mnie tu nie będzie. Cześć – rzuciła i pomaszerowała do wynajętego pokoju, któremu faktycznie daleko było do ogólnie przyjętych standardów.
Nie chciała się nikomu zwierzać ze swojej porąbanej sytuacji. Wyjątkiem miał być Brok, ale ten dupek ją odprawił. Zamknęła za sobą cicho drzwi nasłuchując, czy Knox sobie pojechał. Po chwili usłyszała warkot silnika. Odczekała minutę, otworzyła, a kiedy na parkingu nie dostrzegła jego motocykla, odetchnęła z ulgą. Tak było najlepiej.
Zamknęła za sobą drzwi na również niebudzący zbytnio zaufania łańcuch, po czym rzuciła torby na łóżko i sama też przysiadła na materacu. Nie sądziła, że przeszłość dopadnie ją na terenie dwóch różnych stanów.
Już od dwóch dni Darkness zachodził w głowę, gdzie się podziała Eli. Przekopał w poszukiwaniu tej dziewuchy całe Corinth wzdłuż i wszerz. Bez skutku. Sprawdził lokalne motele i wkurwiony wrócił do klubowego domu. Zajęło mu to zdecydowanie więcej czasu, niż zakładał. Był zły na siebie, na wszystko i głównie na nią, że zjawiła się i znowu zaczęła mieszać mu w życiu. Nie chciał jej więcej spotykać, bo pragnął o niej zapomnieć i żyć, jakby nigdy nie istniała. Kłamstwo działało, aż do teraz. Była w jego sercu od zawsze, tylko starannie udawał, że jest dokładnie odwrotnie. Po prostu starał się jakoś żyć i udawał przed samym sobą. Iluzja, jaką stworzył, zamykając ją na dnie serca i chowając w zakamarkach umysłu, była najlepszym wyjściem, aż do teraz.
Ciężko westchnął, bo nie znalazł innego wyjścia, jak zadzwonić. Nie chciał, żeby kumpel był na niego wkurzony, za dużo lat przyjaźni mieli za sobą, poza tym istniało coś, co nie dawało mu spokoju.
– Czego chcesz, Dark? – warknął O’Hara.
– Kurwa, ugryzło cię coś w dupę czy jak, Moon?
– Nic mnie nie ugryzło. Wyobraź sobie, że boję się o Eli. Powiedziała, że wszystko dobrze, ale jakoś jej nie wierzę.
– Rozmawiałeś z nią?
– Owszem.
– Kiedy?
– Wczoraj. I co cię to obchodzi?
– Chcę wiedzieć, co się, do cholery, dzieje.
– Aha – mruknął brat tej przeklętej dziewczyny.
– Wiesz, gdzie ona jest?
– Powiem ci, ale czy to coś zmieni?
– Nie wkurwiaj mnie, tylko mów jak na jebanej spowiedzi.
– Jackson w Tennessee.
Oddniósł wrażenie, że się chyba przesłyszał. Jeśli tak faktycznie było, to niech go jasna cholera, ale ona tam nie zostanie. W Jackson była siedziba klubu Storm Riders. A na myśl o niej z którymś z tych bikerów, aż zacisnął szczęki. Znał ich i wiedział, jakie mieli ciągoty. Dokładnie takie same jak oni. Ale oni to byli oni, a Stormowie to byli Stormowie. Więc Eli mogłaby zostać w Tennessee jedynie po jego trupie.
– Możesz powtórzyć?
– Słyszałeś.
– Kurwa!
– Chryste, nie mam jak się stąd urwać, a ona naprawdę potrzebuje pomocy. Powiedziałbym ci, o co chodzi, ale wątpię, żeby moja siostrzyczka mi za to podziękowała. Chociaż… zawsze możesz sprawdzić to sobie w necie, pewnie to ogólnodostępna informacja. Pamiętaj: nie wiesz tego ode mnie.
Te słowa tylko utwierdziły Darknessa we chwilę wcześniej poczynionym postanowieniu, że zapoluje na Eli. Ona nie zostanie w Jackson ani chwili dłużej.
– Dobra, sprowadzę tu jej cholerny tyłek w ciągu doby. Jak już wyląduje u mnie, dam ci znać – obiecał.
– Dzięki, jestem twoim dłużnikiem.
– Nie omieszkam się o to upomnieć.
– Tylko nie bądź wobec niej wredny, bo to nie pomoże.
– A czy kiedykolwiek byłem?
– Yyy, tobie się wydaje, że nie. Odezwę się, jak tylko będę mógł.
– Jasne – skwitował i się rozłączył.
Poszedł za radą przyjaciela i zaczął przekopywać internet w poszukiwaniu jakichś wiadomości o siostrze przyjaciela. Wklepał w wyszukiwarkę imię i nazwisko, co nie przyniosło rezultatu, więc za drugim razem dodał miasto, z którego pochodziła. Na pierwszej stronie rzucił się mu w oczy pewien artykuł i nazwisko O'Hara. Tytuł brzmiał: „Ucieczka panny młodej w dniu ślubu”. Materiał był prawie sprzed tygodnia, a z ekranu patrzyła na niego Eli. Ta Eli.
– Co, do kurwy? – wymamrotał i wściekle zacisnął dłoń w pięść.
Eli miała wyjść za mąż? Uciekła panu młodemu? To dlatego potrzebowała ochrony? Miał tyle pytań i żadnych odpowiedzi. Ale postanowił, że uzyska je i to z pierwszej ręki, a potem zrobi z tym porządek. Nadeszła pora odebrać zaległy dług. Wybrał numer i czekał, aż jego właściciel odbierze.
– Coś się stało, że sam do mnie dzwonisz, Darkness?
– Storm – przywitał się z prezesem klubu, który był mu coś winien.
– Czemu zawdzięczam ten telefon?
– W twoim mieście jest coś – celowo nie chciał mówić: „ktoś” – co, zdaje się, należy do mnie…
– Ale miasto teoretycznie nie należy do mnie – cmoknął tamten.
– Teoretycznie. A ja zamierzam tam wjechać i nie chcę żadnych burd. Po prostu nie utrudniajcie mi odebrania tego, co moje. Dlatego informuję cię, że się zjawię ze swoimi ludźmi.
– Rozumiem. Jeśli będzie grzecznie, zapraszam. W przeciwnym razie, wypierdalacie.
– Jak zwykle rzeczowo, Storm.
– Zawsze. Powodzenia – rzucił i się rozłączył.
Amis musiał wszystko przemyśleć. Mógł teraz wsiąść i pojechać, ale chodziło o to, żeby zrobić najazd z głową. Nie chciał chryi w nie swoim mieście, pragnął jedynie zabrać Eli do Corinth i wyjaśnić sytuację.
*
Dość późnym wieczorem obserwował, jak klubowy dom się ożywił. Zaczęła głośno grać muzyka i, jak to w weekend, pojawiło się też kilka klubowych dziwek. Zdążyły zakręcić już tyłkami do rytmu i przyciągnąć uwagę braci trzymających w dłoniach piwa. Mężczyźni podziwiali ich wygibasy, a raczej obdarzali uznaniem ich skąpe stroje, które więcej odkrywały, niż zakrywały. To zawsze był wstęp do pieprzenia i Darkness nie miał nic przeciwko, żeby członkowie Black Angels zaznali trochę uciechy. Skoro kobiety chciały być dzielone między nimi, kim on był, żeby im tego zabraniać? Sam cieszył oczy widowiskiem i nieraz zatapiał kutasa w ich chętnych cipkach. Cholera, nie był święty, nie miał zamiaru wypierać się swoich potrzeb. Lubił się pieprzyć, często i dużo. Lubi seks. Nie znał zresztą nikogo, kto tego nie lubił.
– Masz ochotę na przejażdżkę, kowboju? – zabrzmiał mu koło ucha uwodzicielski głos Star, a po chwili jego oczom ukazała się odziana w cholernie kusą oraz prześwitującą sukienkę blondynka i zaczęła dla niego prywatny taniec.
– Nie dzisiaj. – Upił łyk piwa i skupił się na tym, co musiał zrobić. – Ale inni na pewno ci nie odmówią.
– Nie wiesz, co tracisz – powiedziała bez obrażania się. Puściła do niego oko i odeszła.
Darkness doskonale wiedział, co tracił. Miał ją w swoim łóżku wiele razy, więc miał pojęcie, z czego właśnie dobrowolnie zrezygnował. Ale teraz czekał, aż jego bracia skończą pieprzyć klubowe dziwki, i żeby umilić sobie czas, sięgnął po kolejne piwo z lodówki. Wtedy na jego brzuchu spoczęła drobna dłoń, po czym zsunęła się mocno na południe i zacisnęła palce na jego fiucie.
– Masz ochotę, Darkness? – wymruczała Kati. – Chcę twojego kutasa, a ty mi go dasz.
– Nic ci nie dam – warknął i oderwał od siebie jej ręce. Nie lubił suki. Wyobrażała sobie, że miała do niego prawo. Żadna z nich nie miała. Odwrócił się i wysyczał: – Coś ci się, kurwa, pomyliło. Nie masz mnie na wyłączność i jedyną osobą, która decyduje, kogo będę pieprzył, jestem ja.
– Mogłabym być dobrą starą. Wiesz, że tak.
– Ty starą? – prychnął. – To się nigdy nie wydarzy. Nie będziesz moją starą. Będzie nią kobieta, która nie rozkłada nóg przed innymi członkami klubu – oświadczył twardo.
– Ty… – fuknęła.
– Nie kończ – ostrzegł ją.
– Nie przychodź do mnie więcej. Nie tkniesz mnie ani mojej cipki – ostrzegła go i odeszła.
– Chwała, kurwa, Panie – wymamrotał.
– Prez – przywitał się z nim Ice – nie bierzesz udziału?
– Nie, nie dzisiaj. Musimy pogadać.
– Ale że teraz?
– Dobra, kurwa. Za godzinę przyjdź z wice. – Chciał im dać odrobinę wolnego, zasłużyli.
– Będziemy, Darkness.
Trochę się chłopakom przedłużyło, więc w pokoju, który robił za biuro, zjawili się później niż po godzinie. Prezes rzucił im jedynie spojrzenie. Ice oraz Steel opadli na fotele i spoglądali z zaciekawieniem na brata, a ten przez dłuższą chwilę milczał.
– Co jest tak ważnego, że musiałem zrezygnować z dobrego pieprzenia? – mruknął Steel, jego wice.
– Jedziemy do Jackson. Musimy kogoś stamtąd przywieźć. Jestem winien przysługę przyjacielowi, a wy dwaj – wskazał na nich – jedziecie ze mną.
– To terytorium Storm Riders – przypomniał mu Ice.
– Wiem. Rozmawiałem już z ich prezesem. Storm wyraził zgodę.
– I kogo mamy tam odebrać?
– Wyjeżdżamy przed świtem.
– Jezu, to za – Ice spojrzał na zegarek na swoim lewym nadgarstku – cztery godziny.
– Dlatego radzę wam się przespać. A nasz pakunek to kobieta.
– Oho, ładna chociaż? – Zainteresowanie Steela zirytowało Darknessa.
– Ty masz tutaj od cholery cipek do pieprzenia, więc tej jednej nie dostaniesz.
– Sam ją rezerwujesz? – Wyszczerzył się jego klubowy brat.
– Ona jest nietykalna, nawet dla mnie. Idźcie już. – Machnął ręką. – Widzimy się nim wzejdzie słońce.
Kiedy bracia wyszli, Darkness wyciągnął z szuflady biurka spluwę oraz kilka magazynków. Wolał być ubezpieczony, chciał jeszcze pożyć. Nie spieszyło mu się na tamtą stronę. Może i był z niego kawał skurwiela, ale lubił swoje życie, nawet jeśli dało mu się ono we znaki. Mógł powiedzieć, że nie było tak źle, jak mieli inni. Miał swój klub, braci i to była jego rodzina od jakiegoś czasu do „na zawsze”. Oparł się o fotel i zamknął powieki. Miał zamiar złapać trochę snu, co mu się udało, bo obudził go budzik w telefonie. Spojrzał na urządzenie. Była za kwadrans czwarta rano. Nie myśląc długo, zgarnął swoją skórzaną kamizelkę, schował broń za paskiem spodni, a następnie ruszył do wyjścia, mijając resztę bawiących się braci. Przy wyjściu spotkał Nighta.
– Trzymaj ich w ryzach – polecił mu.
– A da się? – zaśmiał się tamten i wypuścił papierosowy dym.
– Po prostu niech nie narobią burdelu, kiedy mnie nie będzie.
– To się gdzieś prezes wybiera? Czyżby po tę blondynkę? – zaciekawił się.
– Plotkarze. Nie macie nic innego do roboty?
– Obecnie nie. – Wzruszył ramionami Night. – Ale przypilnuję tej bandy.
– Dzięki.