Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Do klubu i pod skrzydła Ridera trafia Mika. Dziewczyna po traumatycznych przejściach nie ufa nikomu. Mimo dobrych intencji bikera, ona nie zamierza korzystać z jego pomocy. Do czasu. Pewnego dnia sprawy z wrogim MC się komplikują. Oni nie cofną się przed niczym, nawet przed porwaniem. A kiedy na jaw wychodzą fakty z życia Miki, robi się niebezpiecznie.
Dla Ridera bycie czyimś aniołem stróżem, okazuje się wyzwaniem, zwłaszcza kiedy następuje zamiana ról. Znajomość tej dwójki może przysporzyć poważnych problemów całemu Storm Riders. Może nawet kosztować kogoś życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Historie o członkach klubu Storm Riders stanowią wyłącznie efekt mojej pisarskiej fantazji. Nie przedstawiają życia prawdziwych osób. Wszelkie podobieństwa są przypadkowe.
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Kamila Recław
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Marta Stochmiałek, Lingventa
Fotografia wykorzystana na okładce
© Volodymyr TVERDOKHLIB/Schutterstock
Elementy graficzne w tekście: pl.freepik.com
© by Anna Wolf
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3122-6
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Mojemu mężowi
Serce dudniło jej jak oszalałe. Krew szumiała w uszach. Nie spodziewała się frontalnego ataku, i to z takiej strony. Rozejrzała się za czymś, czego mogłaby użyć do obrony po uderzeniu w twarz, jakie ją zaskoczyło, ale jedyne, co było pod ręką, to wazon. W akcie desperacji sięgnęła po niego i zrobiła zamach. Niestety chybiła dosłownie o centymetry. Porcelana rozbiła się z hukiem o podłogę. Mika nie bardzo rozumiała, co się właśnie działo. Kim była osoba przed nią. Nie poznawała jej, mimo że znała całe życie. W jego oczach widniał obłęd. Wyglądał, jakby nie miał kontaktu z rzeczywistością.
– Uspokój się – próbowała przemówić mu do rozsądku, a jednocześnie uciec przed jego łapami i rozszalałym wzrokiem. – Tato!
– Wynoś się z tego domu! – wrzeszczał. – Bo cię zabiję! Zdradziłaś mnie!
– Tato! – krzyknęła, kiedy zrobił niespodziewanie zamach, a trzymane w jego ręku ostrze przecięło jej skórę na przedramieniu.
– Zabiję cię! Żebym wiedział, nigdy bym się z tobą nie ożenił!
W tej chwili zdała sobie sprawę, że myli ją z jej mamą. Owszem, były bardzo do siebie podobne, ale coś było nie tak. Ojcu ewidentnie pomieszało się w głowie.
– Nie! – krzyknęła, kiedy znowu poczuła kolejne cięcie, a potem następne, mimo że próbowała się przed nim bronić.
Udało jej się od niego odsunąć na bezpieczną odległość. Musiała stąd uciec, to było jedyne wyjście, ale kiedy zobaczyła, jak wyciąga broń, na chwilę zamarła, po czym odwróciła się i ruszyła biegiem w kierunku wyjścia. Teraz miała tylko nadzieję, że uda jej się uciec. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Był zmęczony niczym po walce z bykiem.
Dopadła drzwi, wycierając dłonią cieknącą po twarzy krew, po czym wypadła na zewnątrz i ruszyła pieszo przed siebie, zapominając o swoim samochodzie. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać. Jak najdalej od niego i tego miejsca. Dlatego postanowiła zadzwonić do jedynej osoby, która przyszła jej do głowy. Już miała to zrobić, gdy tuż koło jej głowy padł strzał. Wystraszyła się tak bardzo, że dopadła wysokiego żywopłotu i uczepiła się go, jakby chciała się w niego wtopić. Spojrzała w kierunku domu, ciężko oddychając. Stał tam. Czekał. Ale ona nie miała zamiaru wracać. Ani dzisiaj, ani nigdy.
Próbowała nie rzucać się w oczy, dlatego przesunęła się do przodu, by dotrzeć do bramy, przez którą chciała wyjść. Była o jakieś dwa kroki od niej, kiedy kula ponownie świsnęła koło jej głowy. Dała nura i uciekła przez boczną furtkę, którą udało się jej otworzyć. Jak tylko wypadła na ulicę, ruszyła biegiem przed siebie. Zostawiła samochód na podjeździe, ale nie chciała po niego wracać. Ten szaleniec byłby jeszcze gotowy ją tam zabić, przecież do niej strzelał. Łapiąc z trudem oddech, wyciągnęła telefon i zadzwoniła do jedynej osoby, na którą zawsze mogła liczyć, chociaż ostatnio nie widziały się przez jakiś czas. Każda miała swoje życie, a jej przyjaciółka… cóż… Mika słyszała, że miała kiepskiego męża.
– Hazel… – wydyszała. – Potrzebuję pomocy.
– Co się dzieje?
– On chciał mnie zabić – szepnęła.
– Boże, kto? Mika, kto?! – krzyknęła tamta do telefonu.
– Ojciec. On oszalał – poinformowała ją. Tak uważała. Oszalał.
– Ktoś cię odbierze. Uciekaj i ukryj się – usłyszała i od razu poczuła się bezpieczniej, mimo że bezpiecznie nie było.
– Uciekłam, właśnie biegnę ulicami Arlington – oświadczyła, posuwając się wciąż do przodu. Jak najdalej od domu.
– Bez auta?
– Nie zdążyłam, Hazel.
– Schowaj się gdzieś, gdzie cię nie znajdzie. Wybierz miejsce, do którego nigdy się nie zapuszczałaś. Już wysyłam pomoc. Dzwoń, kiedy będziesz na miejscu.
– Dobrze – powiedziała i się rozłączyła. Trudno było biec i rozmawiać.
Schowała telefon do kieszeni spodni, po czym szybkim krokiem ruszyła do najgorszej dzielnicy miasta. Bała się jak jasna cholera, ale czuła, że ojciec jej tam nie znajdzie, jeśli przyjdzie mu ochota szukać. Liczyła, że został w domu. Co jakiś czas odwracała się za siebie, ale mijały ją tylko nieliczne samochody i głośny motocykl. Nie zważając na nic, skręciła w lewo i pognała przed siebie z duszą na ramieniu. Nie miała pojęcia, jaką i od kogo konkretnie otrzyma pomoc.
Gdy Mika szukała bezpiecznego azylu, w klubie Storm Riders powstało zamieszanie. Rider stał z talerzem żeberek, które właśnie ogryzał. W sumie to stanowiło jedyną rozrywkę na tej imprezie. Jedzenie. Zabrakło dziś klubowych dziwek, ale nie dziwił się, że nie zostały zaproszone, w końcu to był ślub. Ważna uroczystość, a nie zwykły grill. Na szczęście nie zabrakło grillowanego mięsa, co mu bardzo odpowiadało. Reszta musiała jakoś przeboleć brak towarzystwa klubowych króliczków. Nikt zresztą głośno nie narzekał. On też nie. Właśnie skończył ogryzać kolejne żeberko, gdy usłyszał podniesiony ton głosu starej Sainta. Nie wróżyło to niczego dobrego, ale gnany ciekawością, podszedł do nich.
– Co się dzieje? – zapytał, uważając na swoje pieczone żeberka, żeby mu czasem nie spadły. To by była wielka tragedia.
– Kłopoty – odpowiedział pastor.
– Jezu, ale że dzisiaj? – mruknął, odgryzając kolejny kęs mięsa. Chciał mieć już spokój. Ledwo się skończyła sprawa z Wings, taką przynajmniej miał nadzieję, a tutaj już się coś szykowało.
– Co znowu, bracie? – Dołączył do nich Storm, który widział całe zajście, ale był do tej pory zajęty rozmową z Summer.
– Mika, przyjaciółka Hazel, potrzebuje pomocy – wyjaśnił mu brat.
– Okej. I?
– Jadę po nią – oświadczyła Hazel, patrząc buntowniczo na mężczyzn. – Z waszą pomocą lub bez niej.
– Czy tutaj kiedyś zapanuje jebany święty spokój? – wymamrotał prezes.
– Jak ma na imię? – zapytał Rider.
– Mika. A dlaczego pytasz? – zainteresował się Saint.
– Bez powodu – skłamał, zaprzestając przeżuwania. Bał się, że wszystko utknie mu w gardle.
– Rozumiem, że jedziesz ze swoim nowym nabytkiem, żonkosiu? – zapytał brata prezes, choć doskonale znał odpowiedź. Pastor za cholerę nie puściłby swojej kobiety samej. Zwłaszcza gdy coś komuś groziło.
– Oczywiście, że z nią.
– Jadę z wami – mruknął Rider.
– Doprawdy? – Hazel nie kryła zaskoczenia.
– I tak nie mam nic lepszego do roboty – oświadczył ku zaskoczeniu wszystkich.
– Właśnie żresz żeberka, więc chyba masz zajęcie – powiedział z przekąsem Storm.
– Odrobina adrenaliny mi nie zaszkodzi – kłamał, ale tylko trochę. – Możesz dokończyć. – Podał talerz prezesowi i już ruszał do klubowego domu.
– Co on taki chętny do pomocy? – zdziwił się Saint.
– A bo ja wiem? – Storm wzruszył ramionami. – Niech jedzie. Wsparcie się przyda. Dacie sobie radę?
– Będzie nas dwóch, więc jak najbardziej. Poza tym w schowku mam broń, więc spokojnie, bracie.
– Daj znać, jak będziecie wracać. Nie mam ochoty na niespodzianki.
– Jasne.
Rider dotarł już do swojego klubowego pokoju, gdzie właśnie wkładał kurtkę. Noce bywały chłodne, a jazda na motocyklu nie sprawiała wtedy tyle przyjemności. Może i by został, ale jedno słowo przywołało coś, o czym już prawie zapomniał.
Schował iPhone’a do kieszeni kurtki, zgarnął kluczyki i ruszył przez dom do frontowych drzwi, w których pojawiła się jedna z dziewczyn. Nie miał ochoty na zabawę. W sumie klubowe dziwki naprawdę już mu się znudziły. Zresztą lekko odstawał od reszty facetów, prezentując trochę odmienny typ, a przynajmniej tak mu się wydawało. Był z nich wszystkich najbardziej zrównoważony. Łączyły ich za to niezmiennie trzy rzeczy: klub, bracia i rodzina na pierwszym miejscu. Tak było zawsze. Owszem, klubowe suki też wpisywały się w tę rzeczywistość i, owszem, korzystał z ich usług. Ale nie dziś.
– Ej! – krzyknęła za nim blondynka, ale Rider nawet nie zawracał sobie głowy, żeby zareagować. Nie miał pojęcia, co ona tutaj robiła i kto ją wpuścił. Ale znając życie, urobiła w tym celu kadeta.
– Gotowi? – zapytał zmierzającego do auta pastora.
– Tak.
– Będę tuż za wami – oświadczył, na co Saint kiwnął głową.
Pick-up ruszył pierwszy, a w ślad za nim Rider na swoim motocyklu. Wciąż po głowie kołatało mu się to imię. Tak znajome. Wywołujące wspomnienia, o których chyba wolał nie pamiętać.
Kiedy tak jechał przed siebie, przed oczami pojawiły się obrazy i sytuacje, których był sprawcą. Ale musiał skupić się na drodze, toteż odgonił od siebie myśli, zwłaszcza że jadący przodem pastor przyspieszył. Rider dodał gazu, a wieczorne powietrze owiało teraz gwałtowniej jego rozgrzaną z emocji twarz.
Nie znał miejsca docelowego, a kiedy minęli tablicę z napisem: Arlington, wciąż wiedział niewiele więcej. Nic mu ta nazwa nie mówiła, ale zwolnił tak samo jak samochód Sainta. Rozglądając się uważnie, zachodził w głowę, co się tak naprawdę kryło za potrzebą pomocy. Znając Storm Riders i pamiętając o wszystkim, co im się przytrafiało, to nigdy nie mogło być nic dobrego. Przypomniał sobie, jak stara pastora była zdenerwowana po otrzymaniu tych wieści. A jego samego przygnały tu wspomnienia. Wiedział przecież, że to tylko imię, że nie może być to ta sama osoba.
Wjechali do części miasta przypominającej slumsy i Riderowi coraz mniej podobała się mijana okolica. Jadący przodem Saint zaparkował przed starym opuszczonym budynkiem, do którego Rider nie chciałby nigdy wejść sam. Nie to, że się bał, ale spodziewał się, że mogli tam żyć bezdomni, a na nich trzeba było uważać. Wiele było takich miejsc.
Rider przyglądał się wszystkiemu, parkując tuż za nimi przy krawężniku. Pastor nie wyłączył nawet silnika, jedynie wyskoczył z auta. Po chwili dołączyła do niego Hazel, gdy w tym czasie biker zgasił maszynę, po czym zsiadł z niej. Stał w miejscu na czatach. Nie chcieli problemów, toteż ubezpieczał tyły. Coś się poruszyło, stare zawiasy wydały ciche skrzypnięcie, a w kolejnych sekundach z rudery wyłoniła się zakapturzona postać.
– Mika? – odezwała się Hazel i zrobiła krok do przodu, ale Saint uniemożliwił jej dalsze kroki, przytrzymując ramieniem.
Rider stał z boku i obserwował okolicę oraz rozgrywającą się scenę. Przypatrywał się idącej powoli i lekko zgarbionej postaci w kapturze. Była dość niska, jak na jego oko, drobna i na bank się bała. Stanęła na wybrakowanym chodniku. Po minucie bezruchu zsunęła kaptur z głowy i ją uniosła.
– Dobry Boże – sapnęła Hazel, a sekundę później tuliła do siebie dziewczynę.
Nawet w nikłym świetle samochodowych lamp uwagę Ridera od razu przyciągnęła twarz dziewczyny. Zacisnął usta w wąską linię. Potrafił trzymać nerwy na wodzy. Nie był w gorącej wodzie kąpany, ale to, co zobaczył, wystarczyło, żeby zapragnął skręcić komuś kark. Już tak zresztą kiedyś prawie zrobił. Wtedy nie wytrzymał ciśnienia i użył pięści. Może kiedyś trochę przesadził, ale historia sprzed lat nigdy więcej się nie powtórzyła.
– Wsiądźcie do auta – rozkazał Saint, po czym przybliżył się do Ridera. – Widziałeś?
– Nie dało się nie zauważyć – odpowiedział.
– Jedziesz blisko nas. Ubezpieczasz tyły i obaj bacznie się rozglądamy w drodze do Jackson. Skoro tatulek ją tak urządził – te słowa zmroziły Ridera – to jest ryzyko, że możemy mieć towarzystwo.
– Lepiej, kurwa, nie. Mam dosyć na jakieś… sto lat?
– Zatem wypierdalamy stąd, bracie.
– Alleluja.
Rider dosiadł swojej maszyny. Odpalił ją i zawrócił, tak samo jak pastorek. Dosłownie po minucie jechali z powrotem do Jackson, gdzie mieścił się ich klub. Nocne powietrze chłodziło jego rozgrzane do czerwoności policzki. Był wściekły. Chociaż to za słabe określenie. Bliżej było mu do nieziemskiego wkurwienia. Tak by to nazwał. Ale co on mógł? Nic. To była przyjaciółka Hazel. O ile dobrze dostrzegł, bardzo młoda przyjaciółka. Pojechał z dwóch powodów… Chciał się wyrwać z Jackson i z imprezy, która prócz dobrego żarcia nie miała mu nic więcej do zaoferowania. No i kiedy usłyszał to imię. Zastanawiał się, który powód przeważył.
Był już znudzony takim życiem. Pocieszenie sprawiało mu jedynie prowadzenie baru. To tam znikał na całe dnie. Czuł się w nim jak ryba w wodzie, ale wiedział, że nie może tego robić do końca życia. Nie był już taki młody, bo miał na karku trzydzieści lat, choć i tak plasowało go to wśród młodszych członków Storm Riders, nie licząc kadetów, którzy dopiero pretendowali do tego miana.
Rozmyślając o swoim życiu i trzymając się za samochodem pastorka, dojechał do klubu. Zaparkował w rzędzie motocykli, wyłączył silnik, ściągnął kask i zsiadł. Obserwował Sainta, Hazel oraz ich towarzyszkę, którą oboje prowadzili do klubowego domu. Ruszył za nimi. Pokonał podwórko, schody werandy i wszedł do środka, zamykając cicho za sobą drzwi. W środku panował spokój.
– Idź po Vikinga – polecił mu Saint.
– Jasne.
Biker wyszedł do ogrodu, gdzie w najlepsze trwała impreza. Przeszukał wzrokiem zebranych. Zlokalizował doktorka i ruszył do niego, mając w dupie, że był zajęty rozmową. Wychodziło na to, że prezes dał jednak pozwolenie na klubowe suki. Nie jego sprawa, że impreza weselna przerodziła się w seksgrill.
– Potrzebujemy ciebie – powiedział do brata Ghosta.
– Już idę. – Tamten oddał butelkę piwa kobiecie, na twarzy której pojawił się grymas rozczarowania.
Członkowie klubu mieli jednak w nosie, co te dziewczyny sądziły o ich manierach. Były tutaj jedynie gośćmi bez prawa wypowiedzenia swojego zdania. Nikt ich tu na siłę nie ciągnął.
– Gdzie jest Storm? – zainteresował się Rider.
– Gdzieś się zaszył ze swoją starą.
– To już wszystko wiadomo – mruknął.
– Na co mam się szykować? – dopytywał Viking, gdy obaj szli do środka.
– Szczerze? To nie do końca wiem, co jej się przytrafiło. Ale jej twarz… – urwał. – Sam zobaczysz i ocenisz, co trzeba zrobić. Nie wyglądało to za dobrze, ale nie ja jestem lekarzem.
Viking kiwnął głową i ruszył pierwszy, a za nim podążył Rider, kiedy drogę zagrodził im wyłaniający się raptem nie wiadomo skąd prezes, który był ponoć zajęty swoją kobietą.
– I jak wypad ratunkowy? – zapytał, zagradzając mu drogę.
– Zależy, o co pytasz. Dziewczyna jest z Saintem i Hazel. Viking do niej poszedł. Z tego, co się dowiedziałem, zaatakował ją własny ojciec. Nic więcej nie wiem.
– Kurwa, no to nieźle.
– Owszem. Ale jakim trzeba być niezłym sukinsynem, żeby uszkodzić własnemu dziecku twarz?
– Skurwiel.
– W rzeczy samej.
– Masz. – Prezes podał mu butelkę piwa. – Może ci się przydać. Mam nadzieję, że to koniec. Jestem tym równie cholernie zmęczony, co chyba cała reszta braci.
– I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się od ocipienia Blade’a.
– To może jak już każdy z was pozostałych ocipieje, skończy się ta czarna seria.
– To brzmi całkiem logicznie – przyznał rację prezesowi. – Zimne. Dobre – mruknął z uznaniem, kiedy upił łyk.
Rzucił okiem na prezesa, a ten klepnął go w ramię, po czym dołączył do reszty towarzystwa. Nikt nie mógł nic zrobić, jedynie czekać na wieści do Vikinga lub Sainta. Toteż olewając imprezę, ruszył do środka, gdzie odstawił butelkę. Nie miał ochoty na alkohol. Zajął miejsce w pustym salonie, chcąc chwilę odpocząć, ale po jakimś czasie bezczynnego siedzenia ciekawość wzięła górę. A może to wszystko miało drugie dno? Nie chciał w tej chwili o tym myśleć.
Wstał i ruszył korytarzem, zakładając, że zastanie towarzystwo w pokoju Sainta. W sumie dawnym pokoju, bo pastorek dorobił się domu. To było coś, czego Rider pragnął, ale dopóki był sam, nie było większego sensu posiadania chaty. Klubowy dom musiał mu na razie wystarczyć.
Stanął przy drzwiach, ale nie ośmielił się wejść do środka. Jedynie czekał. Po niedługim czasie pierwszy wyszedł Saint. Rider podpierał ścianę i przeglądał wiadomości w telefonie. Czasem lubił wiedzieć, co się działo w okolicy, a działo się sporo, i to również za ich przyczyną.
– Nie bawisz się z resztą? – zapytał Saint.
– Jakoś nie mam nastroju – nie skłamał. – Co z nią?
– Dostała leki uspokajające. Najchętniej podałbym je również Hazel, ale jest w ciąży, więc wolę nie ryzykować. Viking mnie pogonił.
– Przeszkadzałeś? – zakpił.
– Hmm… raczej stwierdził, że za dużo nas tam, a jak by nie było, to przyjaciółka Hazel, nie moja. Ale ja mam inne pytanie, bracie.
– Jakie? – Rider spojrzał na drzwi, a potem na pastora.
– Po co tak naprawdę tutaj tak sterczysz?
– Nie wiem – skłamał, jednocześnie wzruszając ramionami. – Chyba ze zwykłej ciekawości. To raczej nie zbrodnia, co?
– Taa, niech ci będzie. Idziesz ze mną czy dalej będziesz podpierać ścianę jak ten osioł?
– Idę – odpowiedział, nie chcąc wyjść na głupka stojącego bez powodu pod drzwiami.
Członkowie klubu mieli niezły ubaw z każdego, kto chociażby przejawiał zainteresowanie kobietą niebędącą klubowym króliczkiem. Jakoś nie miał ochoty być teraz na ich celowniku. Potrafili w swoich żarcikach być niewybrednie zabawni. Jeden drugiemu dopiekał do żywego, ale wszyscy wiedzieli, że poszliby za sobą w ogień. Stanowili rodzinę, i to bez względu na wszystko.
Jakiś czas później rozszalała się burza i cała impreza przeniosła się do klubowego domu. Oczywiście było głośno, jak na MC przystało. Alkoholu sobie nie żałowano, a klubowe dziwki przechadzały się wśród nich półnagie. Rider omiótł wzrokiem pomieszczenie. Siedział w kącie na kanapie, skąd był mało widoczny, co mu jak najbardziej odpowiadało. Co jakiś czas zerkał w stronę korytarza, ale Hazel wciąż się nie pokazała, za to zniknął pastorek. Żeby uniknąć zbliżającej się do niego kobiety, znudzony, wstał i szybko wyszedł, po czym ruszył korytarzem. Dotarł do drzwi, za którymi wciąż był na pewno Viking.
Przez chwilę się wahał, ale w końcu uniósł rękę, żeby zapukać. Nie zdążył, gdyż drzwi się otworzyły i w progu stanęła Hazel. Odsunął się, dając jej wyjść. Spojrzała na Ridera. Miała zasępiony wyraz twarzy i lekko szkliste oczy. Zdawało mu się, że płakała.
– Co z nią? – zapytał.
– Jestem zszokowana. Muszę ochłonąć – rzuciła i ruszyła do reszty, zostawiając Ridera samego przed otwartymi drzwiami od pokoju.
Nie zastanawiał się długo. Wszedł po cichu do środka, ale Viking i tak go usłyszał i na moment odwrócił głowę. Nie skomentował jednak jego obecności, tylko mu kiwnął. Rider zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka, na którym spała dziewczyna. Mika, tak miała na imię. Zapamiętał je, bo dawno temu znał pewną osobę o takim samym imieniu. Czuł, jakby to było w innym życiu.
– Jak jej stan? – zapytał cicho.
– Ogólnie dobrze, ale… – Viking zacisnął usta, po czym je rozluźnił. Rzadko miał do czynienia z kobietami, częściej zajmował się ranami chłopaków. Taki widok sprawiał więc, że miał ochotę przylać skurwysynowi, który to zaserwował tej dziewczynie.
– Ale?
– Będzie miała blizny. Liczę, że niezbyt duże, ale jednak.
– Kurwa – zaklął, spoglądając na ich śpiącego gościa. – Mam nadzieję, że jej ojciec za to zapłaci.
– Myślę, że stara Sainta nie jest tak łagodna, jak nam się wszystkim wydaje. Ta kobieta ma duże jaja. Słyszałem, jak się po cichu komuś odgrażała. Powiedziała, że skurwiel pożałuje, a ja jej wierzę.
– Taa, chyba współczuję jej staremu – oświadczył Rider, sam czując palącą chęć wpierdolenia temu człowiekowi. Szanował kobiety, nawet te ich klubowe króliczki. Po prostu nie podniósłby ręki na kobietę. Taką miał naturę.
– Skończyłem. – Viking schował rzeczy do swojej torby lekarskiej. – Zostaniesz z nią przez chwilę? Muszę się czegoś napić. Zaschło mi w gardle.
– Jasne, idź. I tak nie mam nic innego do roboty.
– A impreza ślubna? – zapytał ze zdziwieniem, bo Rider też nigdy sobie niczego nie żałował. Zwłaszcza jedzenia.
– Jaka to impreza ślubna, kiedy te wpół rozebrane baby się szarogęszą? Poza tym pewnie nie pierwsza i nie ostatnia w tym klubie, więc mogę ją sobie darować.
– No nie wiem, czy nie ostatnia… Nie ma nas więcej chętnych do żeniaczki. Ale mówisz, że zaszczyciły nas swoją obecnością klubowe suki?
– Taaa, widocznie Storm dał przyzwolenie. Więc idź i korzystaj. – Rider machnął ręką w stronę drzwi.
– Jakby coś – klepnął go w ramię – się działo, wołaj mnie. Obstawiam, że dziewczyna może mieć jakieś koszmary. Swoje przeszła, a nie do końca wiemy, co się stało. Nie chciałem jej faszerować zbytnio lekami. Dałem tylko doraźnie coś, żeby trochę pospała.
– Rozumiem.
– To spadam, skoro można się zabawić. – Wyszczerzył się i już go nie było.
Kiedy Viking wyszedł, Rider usiadł na jego miejscu. Można było wiele o nim powiedzieć, głównie to, że był sukinsynem, który potrafił pociągnąć za spust, jeśli sytuacja tego wymagała, ale miał też uczucia. W końcu każdy z nich służył wcześniej w wojsku. Do końca życia zostanie tym, kim się stał, ale odkąd odszedł z oddziału, mógł pisać od nowa swoją historię. Na razie w jego życiu były to jedynie klub, bar, imprezy i szemrane przygody, a to tylko dlatego, że nie chciano dać im spokoju. Wcześniej był u Sticka w jego klubie, teraz u Wings. To wyglądało, jakby nigdy nie miało się skończyć. Nie tylko on był już tym wszystkim zmęczony, a słowa prezesa świadczyły same za siebie.
Rozsiadł się wygodnie i patrzył na śpiącą dziewczynę. Nie był nigdy wścibski, ale w jej wypadku chętnie dowiedziałby się czegoś więcej. Była kolejną interesującą i tajemniczą znajomą kogoś z klubu. I bardzo mu kogoś przypominała. Z powodu tej zbyt dużej zbieżności znów wróciły wspomnienia…
– Michaela. – Uniósł twarz dziewczyny wyżej. – Kto ci to zrobił?
– Nie pakuj się w to. Niczego nie zmienisz.
– Powiedziałem ci kiedyś, że nie pozwolę, żeby moich przyjaciół spotkało coś złego.
– Wiem, ale kiedyś się stąd wyprowadzę i nigdy nie wrócę.
– A do tego czasu możesz już nie żyć – stwierdził, a potem zapadła między nimi cisza.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz