Salvezza. Mika Renado - Anna Wolf - ebook
NOWOŚĆ

Salvezza. Mika Renado ebook

Wolf Anna

4,3

752 osoby interesują się tą książką

Opis

Miłość jest dokładnie tym, czego oboje nie mają.            

 Tajemnice, brudne interesy i mafijne zagrywki są codziennością świata, w jakim przyszło żyć Carli Caruso i młodszemu z braci Renado. Ich życie nabiera barw dopiero, kiedy się poznają. Niestety pewnego dnia kobieta znika bez słowa, co mężczyzna uznaje za zdradę. Przypadek sprawia, że ich drogi się ponownie krzyżują. Carla ucieka przed niechcianym przeznaczeniem, a Mika oferując jej swoją pomoc, ściąga przy tym na siebie kolejnego wroga. Takiego, który zadarł z rosyjską mafią i chce wyrównać rachunki…                                                                                Czy Carla i Mika dostaną drugą szansę? A może jest zbyt dużo tajemnic i już za późno, żeby wszystko naprawić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (104 oceny)
70
16
8
4
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natucha

Nie polecam

😑 "Otóż stryjeczny wuj szwagra mego drugiego męża...". Tak tak, to już istna telenowela się porobiła, no cóż nie meksykańska, a włoska tym razem. BASTA! CAPISI!
50
ElzMan
(edytowany)

Nie polecam

Z kazda ksiazka jest coraz gorzej. Nawet ciezko mi cos napisac. Mam wrazenie ze wszyscy na siebie krzyczą, wieczne pretensje...
20
MarlenaKot78

Całkiem niezła

Każda wydana ostatnio książka tej autorki, jest coraz słabsza. Książka nie jest zła, ale nie ma w niej tego czegoś.
10
KATZET

Nie polecam

Ewidentnie brak pomysłu na fabułę, Szkoda czasu
10
Ewelkamr

Nie oderwiesz się od lektury

Jak każda książka Anny Wolf jest mega. szczególnie cała seria gangsterzy
10

Popularność




ANNA WOLF

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/Panczakiewicz Art.Design
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Dorota Filip, Wiktoria Kowalska
Redakcja techniczna: Mariusz Gołdyn
Elementy graficzne w tekście
@freepik.com
Copyright © 2025
@ by Anna Wolf
@ for this edition by Wydawnictwo Wolf Sp. z o.o.
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-971901-6-0
Druk i oprawa: Abedik
Wydawnictwo Wolf
Wydanie I
Gorzów Wielkopolski 2025
skład ebook: Amakowska.pl

SPIS TREŚCI

Rozdział 1

Rozdział 2

<

Carla

Światło żarówki rozbłyska, kiedy naciskam kremowy przycisk umieszczony tuż obok lustra. W pomieszczeniu robi się jasno. Biorę głęboki wdech, bojąc się popatrzeć w szklaną taflę umieszczoną naprzeciwko mnie. Boję się zobaczyć, co mi zrobiono. Chwilę zajmuje mi zebranie się na odwagę. W końcu unoszę spojrzenie moich oczu i wbijam je w swoje odbicie. Zamykam powieki, pod którymi czuję niechcianą wilgoć, która wzbiera, grożąc uwolnieniem. Wypuszczam z wolna oddech i rozchylam powieki. Własny widok przypomina mi coś, co wydarzyło się nie tak dawno, a odnoszę wrażenie, że minęły stulecia.

Krzywię się w reakcji na swój stan. Głowa zaczyna płatać mi figle, jakbym miała cholerne déjà vu.

Stoję przed lustrem i spoglądam na siebie. Mamy iść na kolację. Rodzice powiedzieli, że musimy stawić się obowiązkowo. Jakieś ważne wyjście rodzinne, więc dostałam wytyczne, co do ubioru. Nie lubię, jak mi się mówi, co mam na siebie wkładać, więc zdecydowałam się na ładną sukienkę, ale nie taką, jakiej by chcieli.

Poprawiam kosmyk, który wysunął mi się z koka. Tutaj też zasugerowano, że lepiej będzie, jak zostawię włosy rozpuszczone. A ja miałam ochotę je związać, więc zrobiłam po mojemu.

– Jesteś gotowa? – pada zza drzwi. – Rodzice pytają.

– Powiedz im, że zaraz do nich dołączę – odpowiadam Mii. – Dobra. – Wypuszczam powietrze. – Carla, dasz radę. Przecież to tylko kolacja…

Biorę głęboki wdech, który wypuszczam, czując coś dziwnego osiadającego mi w żołądku. Wychodzę z łazienki, a następnie z pokoju, który już dawno nie powinien być mój. To też było tematem sporu. Nie pozwolono mi się wyprowadzić, mimo że jestem dorosła. Dostałam zakaz jak mała dziewczynka. Argumenty były takie, że mogę wyfrunąć, dopiero jak wyjdę za mąż lub znajdę sobie narzeczonego. A mamy dwudziesty pierwszy wiek i żyję w kraju, gdzie mogę robić, co chcę. A to oznacza, że nie zamierzam jeszcze wychodzić za mąż. Tylko że osoba, która ewentualnie mogłaby dać mi pierścionek, który bym przyjęła, raczej o tym nie myśli. Pasuje mi to i jednocześnie nie pasuje. Spotykamy się, ale chyba z jego strony nie zapowiada się to na jakieś wielkie WOW. To znaczy tak mi się wydaje, że on nie bardzo myśli o czymś na poważnie. A ja korzystam z uroków życia. Mam do tego prawo, nawet jeśli moi rodzice uważają inaczej. Zresztą on by się idealnie wpasował w środowisko ojca. W sumie jedna branża. Tyle że niekoniecznie chciałabym, żeby się poznali. A może już się skądś znają, a ja o tym nie wiem? Jestem pewna, że ojciec na pewno o nim słyszał.

Schodzę na dół. Puszczam oko do Mii, która się uśmiecha, ale ja ściągam brwi na jej widok. Jest w jeansach i swetrze. Przecież tak nigdy nie pozwolą jej wyjść do restauracji. Zaczynam podejrzewać najgorsze, gdy spoglądam na mamę. Krzywi się, kiedy na mnie patrzy. Siostra rozpływa się w powietrzu, zostawiając na same.

– Jak ty wyglądasz?! – grzmi moja matka, lustrując mnie. – Co ty masz na sobie? Gdzie jest sukienka, którą…

– To znaczy, o co ci chodzi? – przerywam jej. – Ubrałam się stosownie do sytuacji. Nie zamierzam robić z siebie dziwki w przebraniu.

– Jak ty się odzywasz?! – krzyczy.

– Idziemy na kolację do restauracji, więc mój strój jest odpowiedni. Nie rozum…

– W sukience, spodniach czy nawet nago i tak będzie dobrze – odzywa się ojciec, który nawet na mnie nie spojrzał.

– Gdzie jest reszta? – dopytuję.

– Idziemy tylko we troje – oświadcza matka, a mi coś tutaj zaczyna śmierdzieć zdechłą rybą.

– Ale…

– Wychodzimy. – Ojciec podaje mi płaszcz.

Nie odzywam się. Nie ma po co. Dyskusja z tymi ludźmi polega na tym, że oni mówią, ty masz milczeć i robić tak, jak oni chcą. Wkładam okrycie i wychodzę, po czym zajmuję miejsce w aucie, zastanawiając się, co oni znowu uknuli.

Potrząsam głową na widok swoje odbicia. Wróciłam do rzeczywistości, która wcale nie jest lepsza od tego, co było. Wyciągam dłoń i bardzo ostrożnie dotykam swojego policzka. Wyglądam źle, bardzo źle. Jednak pojadę. Nic mnie nie powstrzyma, nawet on i jego zakazy. Zasadniczo przestałam być grzeczną dziewczynką. Odkąd uderzył mnie pierwszy raz, wiedziałam, że pewnego dnia mu oddam. I stało się. Dzisiaj nie wytrzymałam. Puściły mi nerwy, a zawsze byłam taka opanowana.

Nie uważam go za Boga, by go tak traktować. Siedziałam cicho dla świętego spokoju, jak również dlatego, że żył ojciec, ale dzisiaj coś we mnie pękło. Chyba miałam dosyć takiego traktowania, jakbym była pchłą. Poza tym ujrzałam światełko w tunelu i myślę, że to spowodowało, że mu się postawiłam. A teraz została mi tak naprawdę Mia. I to właśnie dla niej chcę tam jechać, a do tego nigdy nie byłam w Vegas. Zresztą ja nigdy nigdzie poza Jersey City nie byłam. Donikąd mnie nie zabierano. Trzymano jak zwierzę w klatce. Brakowało jedynie podawania jedzenia, jak psu. To znaczy miałam wolność. Mogłam chodzić, gdzie chciałam, ale raczej zapomnieć o wyjazdach i całej reszcie. Ochrona ojca skutecznie mi to utrudniała, gdy byłam młodsza, później trochę mi odpuścili.

Poprawiam włosy, myję twarz, ale nie tuszuję na niej mankamentów. Nie tym razem. Niech patrzy na to, co zrobił. Jak bardzo mnie pobił. Nic więcej nie może, chyba że pobić bardziej. Ale się już nie boję.

Wychodzę z łazienki i ruszam do kuchni, gdzie zastaję gosposię. Kobieta patrzy na mnie. Na jej twarzy przez moment widać cień emocji, po czym stara się zachować kamienną twarz, jakby nic się nie stało. Ale w sumie, dlaczego miałoby być inaczej, skoro dobrze wie, co robi jej pracodawca. Obstawiam, że się boi, więc siedzi cicho.

– Jest jeszcze kawa? – pytam, jak gdyby nigdy nic.

– Tak, już podaję.

– Dziękuję, Florino.

– Nie ma go – mówi, stawiając przede mną filiżankę.

– To dobrze. Nie mam ochoty go oglądać.

– Bardzo mi przykro.

– Dziękuję, ale niepotrzebnie. To się więcej nie powtórzy.

– Chcesz go zabić? – pyta, a w jej oczach dostrzegam coś niezrozumiałego dla mnie.

– Należałoby mu się, ale nie. Po prostu pewne rzeczy się zmieniają, gdy ktoś przekroczy granice, a tak się… – Urywam i odchrząkuję. – Pyszna kawa. Pójdę do siebie.

– Obiad będzie za dwie godziny.

– Dziękuję. – Znikam z kuchni. Kryję się u siebie w pokoju. Ten skurwiel przeholował. Nie pozwolę więcej, żeby podniósł na mnie rękę. Skoro mojego ojca już nie ma – podsłuchałam jego rozmowę z kimś – nikomu nic nie jestem winna. Już nie.

Szukam największej torebki, jaką posiadam. Wrzucam do niej portfel, kosmetyki, żeby zakryć to gówno na mojej twarzy, po czym podchodzę do szafy. Wybieram jedną sukienkę i coś na zmianę, w tym bieliznę. To mi musi wystarczyć. Nie mogę zabrać więcej, bo będzie wyglądać podejrzanie, a tego nie chcę. Ściągam z siebie kieckę i wkładam jeansy, a on nie cierpi, kiedy mam je na sobie. Do tego wciągam szarą bluzę, a stopy wsuwam w trampki. Robią najmniej hałasu.

Rozglądam się. Nie pamiętam, gdzie położyłam telefon. Mam nadzieję, że on mi go nie zabrał. W końcu przypominam sobie, gdzie go sama schowałam. Podchodzę do łóżka, sięgam ręką od spodu pod materac i macam.

– Mam cię – mówię pod nosem, wyciągając przedmiot spomiędzy drewnianych żeberek.

Nie przyszło mi do głowy lepsze miejsce. Jemu powiedziałam, że zgubiłam telefon, a tak naprawdę cały czas był wyciszony i w trybie samolotowym, do tego jego numer zablokowałam, żeby nie przyłapał mnie na używaniu iPhone’a. Wrzucam komórkę do torebki i ruszam do wyjścia. Sięgam do klamki, otwieram drzwi i wychodzę z pokoju, a następnie przystaję i nasłuchuję, czy czasem nie wrócił. Florina mogła kłamać i ten gad wcale nie wyszedł. Dlatego dla własnego bezpieczeństwa odczekuję chwilę, po czym pędzę schodami na dół. Z każdym pokonanym stopniem moje serce dudni niemiłosiernie w klatce piersiowej. W końcu staję w holu na wielkich zdobiących podłogę kaflach. Rozglądam się. Nikogo nie ma. Biorę oddech i ruszam do drzwi wyjściowych.

Tylko kilka metrów.

Jeszcze tylko dwa.

Już chwytam za klamkę i ją naciskam, czując przebiegający po plecach dreszcz, jednak nic się nie dzieje. Nie ma go. Otwieram po cichu, następnie wychodzę na zewnątrz i zamykam za sobą drzwi, nie robiąc przy tym hałasu. Mam zamiar uciec stąd niczym złodziej.

Raz jeszcze się rozglądam. Droga wolna. Przerzucam torbę przez ramię, pokonuję dwa stopnie i ruszam wybetonowaną ścieżką do bramy. Mam do pokonania jakieś sto metrów. Te sto metrów jest dla mnie niczym sztafeta, więc liczę, że ją ukończę. Bramę wraz z furtką mam w zasięgu wzroku. Jeszcze tylko kilka metrów. Tylko kilka… Dopadam do bocznej furtki, która jest zamknięta. Spodziewałam się tego. Ten psychol zabezpiecza wszystko kodem, a ja nie jestem głupia, bo znam szyfr. To, że wciąż tutaj tkwiłam, nie oznaczało, że się nie przygotowywałam, jednak nie sądziłam, że moja ucieczka nastąpi tak szybko.

Wbijam ciąg cyfr. Ciąg stanowczo za długi, bo zżera mi czas. Mam to. Słyszę pyknięcie i już po chwili jestem po drugiej stronie. Teraz muszę stąd niepostrzeżenie zniknąć. Przechodzę na drugą stronę jezdni i pędzę chodnikiem w kierunku zbiegu ulic. Tam będzie bezpieczniej. Więcej ludzi i mniejsze szanse, że mnie złapie.

Dobiegając do skrzyżowania, ledwo łapię oddech. Sapię jak lokomotywa, ale to nic. Teraz muszę tylko złapać podwózkę, jednak nim to nastąpi, wciągam na głowę kaptur i ruszam chodnikiem ku mojej wolności. Serce dudni mi jak oszalałe, kiedy widzę jadącą taksówkę. Macham. Zatrzymuje się zaraz przy krawężniku, więc wsiadam do niej i zajmuję miejsce na tylnej kanapie. Przez sekundę słyszę jedynie szum w uszach.

– Dokąd?

– Na lotnisko poproszę – odpowiadam kierowcy, gdy w końcu odzyskuję panowanie nad sobą i własnym głosem. – Tak, na lotnisko.

Mika

Stoję w restauracji i przypatruję się wychodzącym gościom. Jutro będę w Vegas. W sumie to nie mam czasu na takie rzeczy jak śluby, ale to przecież nasza siostra. Dla niej jestem w stanie zrobić wyjątek. Ogólnie spoko ze mnie facet, jednak tylko na pierwszy rzut oka. Kto mnie spotka i nie daj Boże zajdzie mi za skórę, wtedy poznaje prawdziwe oblicze Miki Renado. Nie udaję gangstera, ja nim jestem. Posiadanie broni nie jest mi obce, tak samo jak robienie z niej użytku. Tylko jeden raz, jeden jedyny, żałuję, że jej nie użyłem. Ale to już należy do przeszłości. – Tak? – odbieram, patrząc na zamykające się za ostatnim klientem drzwi.

– Lecisz z nami? – pyta dzwoniący Leo.

– Zjawię się, tyle musisz wiedzieć.

– Coś nie tak?

– Ależ wszystko w porządku. Widzimy się na miejscu. – Rozłączam się i chowam telefon do kieszeni spodni.

Pokazuję mojemu człowiekowi, żeby zamknął restaurację, po czym sam chowam się na zapleczu. Wchodzę do kuchni, gdzie koleś od mycia naczyń właśnie kończy robotę. Odkłada ostatnie talerze na miejsce, kiwa do mnie i znika.

Idę do biura, zamykam się w nim, ale nim siadam w fotelu, wyciągam burbona. Raczę się nim prosto z butelki. Są takie momenty, że muszę się odrobinę znieczulić. A w sumie jest jeden, no może dwa dni do roku, kiedy naprawdę tego potrzebuję.

Zamykam oczy. Chociaż bardzo nie chcę, wspomnienia przypływają niczym morska fala. Pamiętam, jakby to było wczoraj, a minęło już trochę czasu. Mózg pamięta zapach spalenizny. Pamiętam odór palącego się ciała. Wolałbym zapomnieć, jakby to się nigdy nie wydarzyło, a prawda jest taka, że stałem tam i nie uczyniłem nic, bo nie mogłem. Ale wiem, kto to zrobił. Tego nie da się zapomnieć. Tak jak o niej i o tym, co się wydarzyło.

*

Jakiś czas później wychodzę z restauracji. Na powitanie owiewa mnie chłodne powietrze, więc ruszam do auta, które otwieram pilotem.

– Poprowadzę, szefie – odzywa się mój człowiek, czym mnie zatrzymuje.

– Si. Zgadzam się.

Oddaję kluczki Tommaso, a sam zajmuję miejsce z tyłu za fotelem kierowcy. Wolę jechać niezauważony, jeśli już nie prowadzę. Po minucie moja prawa ręka wyjeżdża z bocznej uliczki i włącza się do znikomego ruchu panującego o tej porze w Jersey City. Już kiedyś myślałem o wyprowadzce z tego miejsca, ale chyba mam sentyment. Zresztą mam sentyment do kilku rzeczy i osób.

– Myślisz, że jestem gnojkiem? – pytam.

– Jak mam odpowiedzieć?

– Uczciwie. Dobrze wiem, jaka krąży legenda o mnie i o nazwisku Renado.

– Jest pan dobrym człowiekiem, szefie, ale i skurwysynem, jeśli ktoś sobie zasłuży.

– Dobra odpowiedź. A sądzisz, że Guido Alberti zasłużył na męki piekielne?

– Nie mnie to oceniać, szefie.

– Ale gdybyś mógł, wymierzyłbyś mu sprawiedliwość? – pytam, bo jestem ciekawy, co on na to.

– Dostałby za swoje. To kawał chuja, szefie. Ot co.

– Właśnie, Tommaso, obawiam się, że masz rację. Spakuj się, bo lecimy do Vegas.

– Zajebiście, szefie, nigdy tam nie byłem.

Niestety ja tego powiedzieć o sobie nie mogę.

Mika

Poprawiam marynarkę. Włożyłem zwykły granatowy garniak, niebieski krawat i białą koszulę. Nie bawię się w żadne czarne. Nie mam ochoty odstawać od reszty towarzystwa, czyli jednym słowem: chcę się wtopić w tłum.

Wchodzę do budynku, gdzie ma się odbyć ślub. Szukam braci, powinni gdzieś tutaj być. Odwracam głowę, Tommaso podąża za mną w bezpiecznej odległości, nie wzbudzając swoją osobą zbytniego zainteresowania. Wolę, żeby nikt nie wiedział, że mam ochronę. Nie to, że coś mi grozi, ale myślę, że gdyby rodzina Guido wiedziała, co widziałem, pewnie chciałaby mnie pozbawić głowy. Ale czekam. Jestem cierpliwy. Zemsta smakuje najlepiej na zimno.

Dostrzegam Leo. Uśmiecham się na widok brata. Jest szczęśliwy. Co prawda Mia była dla nas zaskoczeniem, ale myślę, że dla niego też. Znam go. Nigdy nie chciał się żenić, zamierzał to scedować na nas, a tutaj się okazało, że wpadł po same uszy. Lubię Mię. Mimo że to córka w sumie naszego wroga, a raczej wroga naszego braciszka, to jednak nie oceniam jej przez pryzmat rodziny.

Podchodzę do nich powoli. Widzę z odległości kilku metrów, że z kimś rozmawiają. Niestety nie za bardzo mogę dojrzeć, kim jest ich rozmówca. Im jestem bliżej, tym większy czuję ucisk w klatce piersiowej na dźwięk znajomego głosu. Mimo tego i tak podchodzę do brata i przyszłej bratowej, stając naprzeciwko ich rozmówczyni. Patrzę prosto na nią. Jej oczy się rozszerzają na chwilę, a wzrok jest skupiony na mnie, mimo że rozmawia z nimi.

– Carla – wypowiadam jej imię powoli.

– Ja… ja – Nie może wypowiedzieć ni słowa.

Widać, że jest zaskoczona moją obecnością, nie mniej niż ja jej. Nie spodziewałem się tutaj zobaczyć ducha z przeszłości. Mia coś mówi, ale cała moja uwaga jest zwrócona na Carlę. Mam ochotę skręcić kark tej kobiecie.

Dopiero teraz dociera do mnie, że to rodzina Mii.

– Carla – powtarzam, robię krok w jej kierunku, ale ona się cofa.

– Co się tutaj dzieje? – pyta moja przyszła bratowa, zasłaniając mi dostęp do swojej siostry.

– Lubię cię, Mia, ale nie wtrącaj się w coś, o czym nie masz pojęcia – ostrzegam ją łagodnie. Nie zrobię nic, bo Leo dałby mi w pysk.

– Mika – głos Carli drży – nie chciałam.

Ależ pewnie, że nie chciała.

Coś mówią między sobą, ale skupiam się tylko na słowach Carli i na tym, jak mówi, że „dawno i nieprawda”. Owszem, ma rację.

Zaciskam szczęki ze złości, po czym wraz z Reno ruszam w kierunku miejsca, gdzie ma się odbyć ten ślub. Jak dla mnie, diabli nadali to wszystko.

– Nie wiedziałem, że znasz starszą Caruso – zagaduje Reno.

– Nie znam – próbuję uciąć rozmowę z braciszkiem.

– Ściemniasz jak chuj, ale niech ci będzie.

– Właśnie.

Carla

Przez całą ceremonię staram się nie odwracać głowy. Nie chcę napotkać spojrzenia Renado. Gdybym wiedziała, że Mika tutaj będzie, nie wiem, czybym przyjechała. Naprawdę nie wiem, co miałabym mu powiedzieć. Nic ode mnie nie zależało. Mogłabym postąpić inaczej? Nie sądzę. Ojciec by mi zrobił krzywdę, tak samo jak Guido. Na myśli o tym drugim w moim żołądku osadza się bryłka lodu. Na pewno jest wściekły, że mnie nie ma. Telefon wyrzuciłam na lotnisku. Niech sobie szuka wiatru w polu. Ale jest dobry. Jak będzie chciał, to mnie znajdzie. Tego się właśnie boję. Włoskie słowo jest słowem. Nie musi być pisane, ważne, że oni się dogadali, a ja guzik mogłam. Nawet nie miałam kontroli nad własnym życiem przez bardzo długi czas.

– Możesz pocałować pannę młodą – pada, a goście gwiżdżą i klaszczą.

Patrzę na młodą parę i wcale im nie zazdroszczę. Nie chcę wychodzić za mąż, nigdy. Mogę z kimś być, ale nie chcę mieć męża. Mia nie wiedziała, co się działo u nas w domu, a ja aż za dobrze. Widziałam matkę wielokrotnie we łzach, a potem biorącą kartę i idącą na zakupy. Wracała obładowana dobrami. Już wtedy zrozumiałam, że za pieniądze można kupić sobie namiastkę szczęścia. Ale upokorzenia one nie zmyją. Zresztą ludzie godzą się na tę formę upodlenia w imię zasad, bezpieczeństwa i cholera wie, czego jeszcze.

Ceremonia się kończy, a ja wiem, że będę musiała kłamać. Mia nie odpuści, a Mika… Z nim wolę już nigdy nie rozmawiać. On i tak by nie zrozumiał. Nie chcę wracać do tego, co było. To niczego nie zmieni i nie naprawi nikomu wyrządzonych krzywd.

Rozglądam się dyskretnie. Widzę siostrę, jak rusza do nowożeńców złożyć życzenia, gdy ja stoję w miejscu ale raczej ewakuuję się na bezpieczną odległość od tego całego zamieszania. Zostałam zaproszona ze względu na Mię, mimo to niekoniecznie muszę brać udział w całej szopce i przyjęciu, jeśli w ogóle jakieś jest. Dlatego bez najmniejszych oporów wychodzę i ruszam w poszukiwaniu baru.

– Zapraszam do restauracji – odzywa się jakiś facet.

– Wolę do baru – oznajmiam.

– Też tam jest, zwłaszcza dla gości weselnych.

– Ach, dziękuję.

Czyli jestem gościem weselnym. Kiwam mu głową w podzięce i ruszam we wskazanym kierunku. Znajduję w miarę odosobnione miejsce, jakim jest koniec kontuaru przy barze, gdzie siadam na wysokim barowym krześle. Poprawiam swoją długą zieloną sukienkę, żeby nie rozerwać materiału, i spoglądam na barmana.

– Tequilę poproszę.

– Już podaję.

Po chwili lądują przede mną kieliszek z alkoholem, sól i limonka. Pachnie. W sumie wiem, że będę po tym cierpieć, ale mam powody, żeby się ciut znieczulić. Sięgam po sól. Zlizuję ją z dłoni, wypijam szota i zagryzam limonką. Lekko się krzywię. Niezbyt to eleganckie, ale dzisiaj mam wszystko w dupie. Naprawdę głęboko.

– Obawiam się – pada gdzieś za mną, na co zamieram – że nie powinnaś pić.

Udaję, że nie słyszę. Pokazuję barmanowi, że chcę jeszcze raz to samo, po czym kątem oka widzę, jak Mika się do mnie dosiada. Z całych sił staram się go ignorować, ale jego unoszący się w powietrzu zapach zaczyna mnie skutecznie osaczać.

– Carla – mówi z naciskiem.

– Czego ty ode mnie chcesz? – pytam, nawet na niego nie spoglądając.

– Wyjaśnień.

– Ale po co?

– Spójrz na mnie.

– Lepiej idź do rodziny. Twoja siostra brała dzisiaj ślub, zajmij się lepiej nią.

– Ma od tego męża. A teraz spójrz na mnie – cedzi. Jego ton jest niemiły, a ja nie zamierzam spełniać jego oczekiwań. Nikogo. Już nie.

Wypijam drugiego szota, ześlizguję się z krzesła i dopiero teraz spoglądam na Renado. Zrobił się jeszcze przystojniejszy, jeśli to w ogóle możliwe.

– Kurwa, wyglądasz w tym makijażu jak lalka – cmoka, na co unoszę jedynie brew.

– Nic ci do tego, jak wyglądam. A teraz – zgarniam torebkę z blatu – żegnam.

Odchodzę w kierunku stolika, do którego woła mnie siostra. Przyspieszam kroku, gdyż czuję, jak jego wzrok wypala dziurę w moich plecach. Pewnie, gdyby mógł, zabiłby mnie. Niestety nie może. Tym się pocieszam. Poza tym na głowie i tak będę miała Albertiego. Nie uniknę konfrontacji z nim, a bardzo bym chciała, żeby to nigdy nie nastąpiło.

– Piłaś – oświadcza Mia, kiedy siadam obok niej.

– Odrobinę tequili. Jestem dorosła, siostrzyczko. – Puszczam do niej oko.

– Powiesz mi o… – Urywa, gdyż do stolika, ku mojemu niezadowoleniu, dosiada się brat Leo.

Niech to diabli!

Mika

Miałem odpuścić, ale teraz widzę, że to była dobra decyzja. Jej mina jest bezcenna. Widzę, że ma ochotę mnie zamordować, a już to jest warte znalezienia się tutaj. Nie chciałem, żeby przeszłość spotkała się z teraźniejszością, niemniej patrzenie na nią sprawia mi niewypowiedzianą satysfakcję wymieszaną z odrobiną jebanej goryczy.

Zajmuję miejsce naprzeciwko dziewczyny. Patrzę na nią bezczelnie, a ona robi wszystko, żeby na mnie nie spojrzeć. Przez chwilę ma przygarbione plecy, ale trwa to tylko moment. Widzę, jak się prostuje, a jej spojrzenie ląduje na mnie. Unosie zabawnie jedną brew i uśmiecha się, po czym sięga po właśnie podanego szampana. Ku mojemu zaskoczeniu wypija go do dna. Marszczę czoło. Czy ona ma problem z alkoholem? Najpierw dwie tequile, teraz to…

– Może powinnaś przystopować – odzywam się, czym ściągam uwagę osób siedzących przy stoliku, ale mam to w dupie.

– Może powinieneś pilnować własnego nosa, Renado – odparowuje. Słyszę w jej głosie dziwną nutę. Czyżby mną gardziła?

– Może gdybyś nie miała problemu z alkoholem, tobym nie zwracał ci uwagi – oznajmiam spokojnie, nie znając przecież prawdy.

Spogląda na mnie, odstawia kieliszek, a następnie wstaje i mierzy mnie spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Dostrzegam w nich błyskawice, które po chwili jednak znikają.

– Może gdybyś nie był takim chujem, to sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Przepraszam, ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza – informuje zebranych.

Nie wstaję. Obserwuję ją, jak odchodzi. Mam ochotę za nią iść, ale obawiam się, że dostałabym w głowę jakimś wazonem. Jej pierwotna postawa skruszonej osoby zmieniła się na wyjątkowo hardą. Ciekawe zjawisko.

Spoglądam na braci. Leo wygląda, jakby czekał na wyjaśnienia, ale to Mia ma minę, jakby chciała ściąć mi głowę.

– Nie znacie prawdy, więc się nie wypowiadajcie.

– Więc może nam coś powiedz, a nie udajesz, że nic się nie dzieje, co? – prycha Reno.

– Akurat ty – wskazuję jego – nie masz z tym nic wspólnego.

– Ale Leo już ma?

– Bardziej jego narzeczona, ale to nie wasza sprawa, co było lub jest między Carlą a mną.

– Ty! – Mia wskazuje na mnie palcem. – Guzik mnie obchodzi, że tak myślisz. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie, a nie wspomnę już o tym, że ona nigdy się do nikogo tak nie odzywa. Więc zakładam, że jednak miała podstawy, żeby nazwać cię „chujem”, Mika.

– Dla własnego dobra lepiej powiedz, co się dzieje, braciszku – odzywa się Leo.

Spoglądam na nich. Chyba im się coś pomyliło. Nie spowiadam się z niczego. Nie muszę. Sprawa między nami pozostanie między nami. Jednak znam te gadziny i muszę coś im dać.

– Cóż – wstaję – nie miałem tyle szczęścia, co ty, Leo – wskazuję brata – jeśli chodzi o pannę Caruso – oświadczam i odchodzę, zostawiając ich praktycznie z niczym.

Powinienem zostać, zabawić się, może zagrać w kasynie, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Nie po spotkaniu z nią. Teraz siedzi mi w głowie.

Kurwa!

Żeby o niej nie myśleć i nie być przesłuchiwanym, zmieniam lokal. Nie przepadam za ślubnymi imprezami, nawet jeśli to uroczystość naszej siostry. Myślę, że Rea i tak nie zauważy. Widziałem ją i Konstantina. Zapatrzeni w siebie niczym gołąbki, za to ja jestem głąbem do potęgi entej.

Wychodzę z budynku. Staję na chodniku i rozglądam się w poszukiwaniu lokalu, do którego mógłbym pójść. Naprzeciwko dostrzegam idealne miejsce dla mnie. Luzuję krawat, a po chwili go ściągam, chowam do kieszeni i przechodzę na drugą stronę ulicy. Przed wejściem do środka knajpy ktoś o mało na mnie nie wpada.

– Wybacz, stary – rzuca i już go nie ma.

Nie zawracam sobie głowy odpowiadaniem temu komuś, bo drzwi za mną zamykają się z wolna, a ja robię krok do przodu. Żadne kasyno, jedynie bar z masą klientów. W takim tłumie pozostanę niezauważony, nawet jeśli mam na sobie garnitur. Podchodzę do kontuaru, przy którym jest kilka wolnych miejsce. Zajmuję jedno z nich, rozsiadam się wygodnie na wysokim krześle i czekam, aż podejdzie do mnie barman.

– A już sądziłem, że zgubiłem szefa.

Tommaso. Ten wiecznie na posterunku.

– Z twoim darem śledzenia, nie ma mowy – prycham. – Napij się. Dzisiaj masz dyspensę, bo nie przewiduję kłopotów. W tym mieście jesteśmy zwykłymi turystami.

– W takim razie chętnie. Dzięki, boss.

– Nie ma za co. – Klepię go po ramieniu, kiedy dosiada się obok.

– To za co pijemy? – pyta, gdy barman podaje nam dwie whiskey.

– Za nas – odpowiadam i jednym haustem wypijam mój alkohol, po czym proszę o dolewkę.

Po kilku głębszych stopuję. Nie mam ochoty się upijać do nieprzytomności, to nie ja. Kiwam do mojego człowieka, który poprzestał na dwóch drinkach, że wychodzimy. Mam zamiar spakować się i wrócić do Jersey City. Nic mnie w Vegas nie trzyma. Złożyłem życzenia siostrze, pogroziłem Tarasowowi i moja robota na tym zakończona.

– Wracamy – informuję Tommaso.

– Hotel?

– I lotnisko. Nie ma jak w domu.

– Zgadzam się.

Playlista:

Queen – Who Wants to Live Forever

Scorpions – When You Came into My Life

Lita Ford &Ozzy Osbourne – Close My Eyes Forever

The Pretenders – I’ll Stand by You

Foreigner – I Want to Know What Love Is

Ozzy Osbourne – Dreamer

Michael Bolton – To Love Somebody

Beth Hart – You Still Got Me