Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Parker Rain mieszka w Newport News, jest właścicielem baru i ma reputację mordercy. Przesiedział - jak się okazało niesłusznie - rok w więzieniu. Podczas studiów dorabiał uczestnictwem w nielegalnych walkach. Obecnie stara się wieść spokojnie życie, jednak wprowadzenie się tajemniczej
blondynki do domu obok, niweczy jego plan. Corina Winchester uciekła z miasta, które kochała, a w którym zaznała wiele cierpienia. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było porzucenie jej przed ołtarzem. Od chwili pierwszego spotkania tych dwoje od razu przypada sobie do gustu. Mimo że oboje w przeszłości poznali smak zdrady, chcą dać sobie szansę, ale na horyzoncie zbierają się ciemne chmury; były narzeczony Coriny nie zamierza dać jej spokoju a brat Parkera za wszelką cenę próbuje wciągnąć go w rządzony przez mafię świat nielegalnych walk.
Czy uda im się uwolnić od przeszłości i wspólnie zbudować szczęśliwą przyszłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa)
Zdjęcie na okładce
© FXQuadro/iStock
© by Anna Wolf
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1932-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Parker
Podchodzę dość powoli do drzwi i je otwieram. Ku mojemu zaskoczeniu na werandzie domu należącego do rodziców wita mnie mundurowy. Jego obecność lekko zbija mnie z tropu. Tak samo jak radiowóz i jeszcze jeden policjant, który właśnie zmierza w naszym kierunku.
– Parker Rain? – pyta ten, któremu otworzyłem.
– Tak – odpowiadam, czując ukłucie bezpodstawnego strachu. – O co chodzi?
– Jest pan aresztowany za pobicie Kita Jeffersona. Wszystko, co pan powie, może zostać użyte przeciwko panu – recytuje ten drugi.
– Nie rozumiem.
– Ręce do tyłu! – Słyszę, ale nawet nie reaguję. – Proszę ułożyć dłonie z tyłu i powoli odwrócić się do nas plecami.
Wykonuję polecenie, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi, po czym zostaję szarpnięty, a po chwili czuję zimny metal okalający moje nadgarstki. Kurwa, założyli mi kajdanki? Nie wierzę, po prostu nie wierzę.
– Idziemy – instruuje mnie jeden z mężczyzn, kiedy staję z nimi twarzą w twarz.
– To jakaś pomyłka – próbuję wytłumaczyć, ale nie dają mi szansy, tylko zostaję popchnięty do przodu.
Schodzę ze schodów, czując zimny metal i ciężar własnej głupoty. Owszem, pobiłem Kita, ale go nie zabiłem. Dostał tylko to, co sam zrobił Su.
– Dokąd go panowie zabierają?! – Wokół roznosi się krzyk mojej mamy.
Przystaję, odwracam głowę i spoglądam na nią.
– Lepiej będzie, jeśli zadzwonisz po adwokata – sugeruję.
– Ale dlaczego cię zabierają, synu? – Dopada do mnie, na co policjanci krzywo patrzą. Skurwiele.
– Zostałem aresztowany w sprawie Kita. – Niemal wypluwam to imię.
– Boże – szepcze mama i raptem robi się blada. – A jednak to zrobiła…
– Co zrobiła? O kim ty mówisz?
– Su, ona… Muszę zadzwonić. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
– Wierzę, że tak.
Ale nie było. Wspominam tamten dzień jako jeden z najgorszych w moim życiu, ale tak naprawdę najgorsze miało dopiero nadejść, o czym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Może i lepiej. Miejsce, w którym się znalazłem, nie było kurortem wypoczynkowym. O nie. Jednak nauczyło mnie wiele – pokory i uważania na to, komu się pomaga i co się mówi. Dzisiaj sprawę załatwiłbym inaczej. Ale przeszłości nie da się zmienić. Chociażby nie wiem, jak bardzo się chciało. Rzeczy minione zostają tylko wspomnieniem. A wspomnienia bywają dobre albo złe. Ja z tamtego okresu akurat mam koszmarne.
– Znowu odpłynąłeś.
– Tak. Czasem dopadają mnie przebłyski tamtego dnia.
– Nie myśl o tym. Jesteś teraz przykładnym obywatelem, Parker. – W głosie brata słyszę trochę kpiny.
– Zawsze nim, kurwa, byłem, Charlie. Za kogo ty mnie masz? Gdyby nie Su, nigdy by nie doszło do tego gówna.
– Rozumiem, że wciąż ze sobą nie gadacie – stwierdza, a nie pyta.
– Prędzej piekło zamarznie, niż to zrobię – cedzę i upijam łyk piwa, które łagodnie spływa po moim gardle i je chłodzi.
– Czyli rodzinie też nie pomagasz?
Rzucam bratu uważne spojrzenie. Mam świadomość, czego chce, ale nie dostanie tego.
– Skończyłem z tym. Dobrze o tym wiesz.
– Od kiedy? Jeszcze niedawno były zakłady.
– Były, ale już nie będzie. Dali się ponieść emocjom i jeden skończył w szpitalu. Nie zaryzykuję więcej. To miała być dla nich rozrywka, ale pieprzę te pieniądze, i ich także. A zwłaszcza ciebie, Charlie.
– Hola, hola. Pomogłem ci.
– I zapewne będziesz mi to wypominał do końca życia. – Odstawiam pustą butelkę i odwracam się do niego przodem. – Pomogłeś, super. Jesteś moim bratem, a logiczne jest, że rodzinie się pomaga.
– Ale ty mi jakoś nie chcesz.
– Bo to nie jest, kurwa, pomoc. Ty chcesz zarobić na mnie kupę forsy. Chcesz, żebym brał udział w czymś, na co nie mam ochoty. Zapomnij i nigdy więcej mnie o to nie pytaj, Charlie. Jeśli między nami ma być dobrze, to zwyczajnie odpuść – rzucam i ruszam na zaplecze, gdzie mam swoje biuro.
– Przyjdzie taki dzień, że jednak zmienisz zdanie, bracie!
– Po moim trupie!
Corina
Jak ostatnia idiotka stoję z wiązanką ślubną wciąż w tym samym miejscu i patrzę na opuszczających kościół gości. Wiadomo już, że Harry nie przyjdzie i ślubu nie będzie, a ja zostałam porzuconą panną młodą.
Czekałam na narzeczonego przed ołtarzem, ale nie pojawił się o wyznaczonej godzinie. Nikt raptem nie wiedział, co się z nim stało. Drużba tylko nerwowo poprawiał krawat i rzucał dziwne spojrzenia, a ja stałam bity kwadrans. A skończyło się tak, że mój przyjaciel Cole dostał wiadomość właśnie od mojego narzeczonego z informacją, żebym nie czekała, bo się nie pojawi. W pierwszej chwili, kiedy to usłyszałam, pomyślałam, że to kiepski żart, ale niestety tak nie było. Cole, żeby nie być gołosłownym, pokazał mi SMS-a, z którego jasno wynikało, że mężczyzna, z którym byłam kilka lat, wystawił mnie w dniu naszego ślubu do wiatru.
Może w tym momencie powinnam zalewać się łzami, ale wcale tak nie jest. Nie jestem zrozpaczona, za to dosłownie kipię z wściekłości. Byliśmy ze sobą tyle lat, a on tak po prostu wypisał się z tego związku jak gdyby nigdy nic, bez podania przyczyny. Może jakaś istnieje, ale fakt jest jeden – został ślubnym dezerterem. Owszem, ostatnio nie do końca się między nami układało, ale przecież każda para ma swoje wzloty i upadki. Ale on zrobił jedną z najgorszych rzeczy – zostawił mnie przed cholernym ołtarzem z gośćmi, którzy po usłyszeniu, że ślubu nie będzie, nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. Drużba pana młodego ulotnił się w trybie natychmiastowym, zresztą druhny, ku mojemu zaskoczeniu, zrobiły dokładnie to samo. A Harry… Harry nie zachował się jak mężczyzna, bo gdyby nim był, postawiłby na szczerość i powiedział, że ślubu nie będzie, jeszcze zanim zjawiłam się w kościele i na oczach wszystkich zmieniłam w porzuconą pannę młodą. Wystarczyło kilka słów, jedno zdanie, że nie chce się ze mną żenić. Chociaż znając mnie, nie poszłoby mu to tak łatwo, więc podejrzewam, że dlatego niczego mi nie wytłumaczył. Tchórz i tyle. Czuję się upokorzona. Ale jestem również zła na samą siebie, że niczego wcześniej nie zauważyłam. Nie dostrzegałam żadnych symptomów, a może w sumie nie chciałam? Zapewne jakieś były, tylko dla własnej wygody winę zwaliłam na coś innego? Tak, tak mogło być w rzeczywistości, co nie zmienia faktu, że nie już jestem narzeczoną ani żoną. Do tego nie wierzę, że Harry zmienił zdanie akurat dzisiaj. Nie on. Znam go i wiem, że nie podejmuje pochopnych decyzji. Prawdopodobnie planował ten krok od dawna, tylko jakoś zapomniał mnie poinformować.
Mocniej zaciskam dłoń na bukiecie ślubnym, który swoją drogą jest śliczny, i patrzę na ostatniego weselnego gościa wychodzącego z pięknie przystrojonego białymi różami kościoła. Nie było tłumu. Ale nie o to chodzi. Poza Colem i Dużym Johnem nie mam nikogo bliskiego. Nie licząc dwóch druhen, które są moimi koleżankami z czasów studiów, i wspólnika ojca. I to byłoby tyle z mojej strony. Większość zaproszonych osób była od Harry’ego.
Spoglądam na puste ławki i wciąż zachodzę w głowę, dlaczego mnie zostawił. Ta myśl krąży w mojej głowie niczym upierdliwa mucha, nie dając spokoju. I jakikolwiek były narzeczony miał powód, nie zmienia to faktu, że zachował się jak skurwiel. Upokorzył mnie przed innymi, więc nawet jeśliby się zjawił i prosił, abym mu wybaczyła, nie zrobiłabym tego. Czasem nie bywam miłosierna, a teraz mam ochotę krzyknąć, rozpłakać się i rzucić czymś w tego drania. Zamykam na chwilę oczy i biorę uspokajający oddech, żeby czasem nie pokazać nazbyt wiele emocji, chociaż zapewne i tak wszystkie mam wymalowane na twarzy… Ale w kościele praktycznie nikogo nie ma, więc…
– Niech cię jasny szlag trafi, Harry – mamroczę pod nosem.
– Wszystko dobrze, moje dziecko? – dopytuje pastor, który wrócił i chyba chciałby mnie pocieszyć. Mam nadzieję, że nie słyszał, co powiedziałam.
– Skoro jeszcze się nie popłakałam… – odpowiadam ze wzrokiem utkwionym w moim przyjacielu.
– Możesz tutaj zostać, jak długo chcesz. Może to ukoi twoje nerwy.
Nie odpowiadam. Chyba nie muszę, bo pastor odchodzi. Kiedy w końcu znika mi z oczu, nie wytrzymuję. Coś we mnie pęka i wyładowuję się na Bogu ducha winnych kwiatach, bo nagle postanawiam poddać je destrukcji. Rzucam bukietem o podłogę, po czym depczę z taką siłą, jakbym chciała posłać go do piekła. Gdy prawie nic z niego nie zostaje, chwytam suknię w dłonie i ruszam do wyjścia. Moje obcasy stukają o kamienną posadzkę, a po kościele rozchodzi się echo. W połowie drogi zatrzymuję się i spoglądam na jeszcze jednego mężczyznę, który wciąż siedzi w kościelnej ławie. Trochę zaskoczył mnie swoją obecnością. Wcześniej mówił, że się nie zjawi, ale widać zmienił zdanie. W sumie… jestem jego córką chrzestną. Jednak nasza relacja przedstawia się naprawdę zabawnie przez wzgląd na to, kim jest on, a kim jestem ja. Wręcz można by rzec, że komicznie.
– Patrzysz na mój upadek? – kpię.
– Nie nazwałbym tego upadkiem, kochanie. – Wstaje. – Wierz mi lub nie, ale wyświadczył ci przysługę. Ogromną przysługę. Pewnego dnia zrozumiesz, co miałem na myśli.
Przez sekundę mam ochotę odrobinę się z nim sprzeczać, tak dla zasady, bo jestem zła, ale może i ma rację, więc zwyczajnie odpuszczam.
– Skoro tak mówisz.
– Posłuchaj mnie. – Duży John wysuwa się z ławki. – Z każdego upadku można się podnieść. Jesteś silną kobietą, dasz sobie radę. Jednak obiecałem coś twoim rodzicom i zamierzam słowa dotrzymać.
– Sprzątniesz tego gada i utopisz na dnie rzeki? – pytam żartem, ale oboje wiemy, że byłby do tego zdolny.
– Powiedz tylko słowo. – Uśmiecha się. – Wiesz, co jestem w stanie zrobić.
– Boże, narzeczony zostawił mnie w dniu ślubu, a my rozmawiamy o tym, że możesz się go pozbyć. – Śmieję się gorzko.
– Cóż… – Wzrusza ramionami. – Nikt, kto wie, kim jestem i ma trochę oleju w głowie, nie zadzierałby ze mną, a już na pewno nie z moją chrześnicą.
– Tylko nikt nie wie, że nią jestem – przypominam mu.
– Dla twojego dobra, mała.
– Wiem.
– Nie płaczesz, a to dobrze. Szkoda łez na takich skurwieli jak on.
– Wszyscy sobie poszli – odzywa się podchodzący do nas Cole.
– Dziękuję – mówię do przyjaciela, kiedy przystaje tuż obok.
– Wiesz, gdzie mnie szukać. – John mnie przytula. – Naprawdę powiedz tylko…
– Nie kuś! – Ojciec chrzestny śmieje się, słysząc moje słowa.
– Pilnuj jej, Cole.
– Tak zrobię, wujku.
– Trzymajcie się, dzieciaki. – Rusza do wyjścia, ale zatrzymuje się jeszcze na chwilę i odwraca. – Catering i tak jest zamówiony, a Luisa kazała przekazać, abyś się nie przejmowała i żebyście przyjechali. Powiedziała, że opijecie twoją wolność i że to, co zaszło, jest najlepsze, co ci się mogło przytrafić.
Cholera, czy coś mi uciekło, skoro już druga osoba tak mówi?
– W takim razie przyjedziemy – odzywa się za mnie Cole.
Patrzę, jak mężczyzna odchodzi. Duży John to nie jest byle kto, ma władzę, znajomości, wzbudza respekt, ludzie się go boją. I wiem, że jego propozycja była poważna. Pozbyłby się Harry’ego. Jedno moje słowo, a Harry Grison przestałby istnieć.
– Idziemy?
– Tak, idziemy – odpowiadam.
Wzdycham i w towarzystwie przyjaciela opuszczam świątynię. Gdy tylko staję na kościelnych schodach, uderza we mnie ciepłe popołudniowe powietrze, które pachnie słońcem, trawą i latem. Unoszę lekko głowę i patrzę na błękit nieba, po czym sięgam ręką do upiętych na czubku głowy włosów. Zwinnym ruchem odpinam welon, który swobodnie spływa na ziemię. Biorę głęboki oddech. W oddali dostrzegam jeszcze Dużego Johna w asyście jego ludzi. Właśnie wsiada do swojej limuzyny, a po chwili odjeżdża.
– Może jednak skorzystasz z jego propozycji? – sugeruje Cole.
– Prawnik zlecający morderstwo? Wiesz, takie rzeczy to tylko w filmach.
– Tak? A jednak twoim ojcem chrzestnym jest sam boss mafii, a zarazem mój wujek. Więc takie rzeczy się zdarzają, kochanie.
– Ciszej – upominam go.
– Daj spokój. Chyba każdy wie, czym się zajmuje.
– Ale już nie każdy ma świadomość, że jesteśmy powiązani ze sobą na stopie prywatnej. Oficjalnie jest tylko naszym klientem. Nawet Harry nie wiedział.
– Czyli nie zdradziłaś mu, że to moja rodzina?
– Nie musiał być o wszystkim informowany. Tak jest bezpieczniej, Cole.
– Mała bestyjka. To co teraz robimy? Jedziemy tam?
– Luisa czeka, więc tak. To, że nie było ślubu ani wesela, wcale nie oznacza, że nie możemy się zabawić i zalać w trupa.
– Wiesz, że cię kocham?
– Wiem. – Puszczam do niego oko, ale wciąż czuję się nieswojo.
– Ale na pewno nie chcesz, żeby ludzie Dużego Johna się nim zajęli? Jakieś betonowe buciki? Koleś zniknąłby bez śladu i nikt nigdy by się nie dowiedział, co się stało z tą podłą gnidą.
– Kusząca propozycja, nawet bardzo, ale zostanę przy upiciu się. Nie chcę o nim słyszeć ani więcej oglądać go na oczy. Chociaż z tym ostatnim może być trudno, zważywszy, że pracuje w naszej firmie.
– A to da się załatwić. I tak działał mi na nerwy.
– Co sugerujesz? I czy przypadkiem czytasz mi w myślach?
– Nie, po prostu cię znam. A mówię tylko o tym, że pozbędziemy się go szybciej, niż sądzisz.
– Czyli? – dopytuję, gdy idziemy w kierunku samochodu.
– Chciał zostać partnerem, ale nie zostanie.
– Zapomniałam o tym… – wyznaję. – Nie zachowam się profesjonalnie, ale mam to gdzieś. Wyrzuć go z firmy. Czasem karma bywa suką – mamroczę.
– To będzie dla mnie czysta przyjemność. – Widzę uśmiech Cole’a. W sumie wcale mnie on nie dziwi.
Wiem, że mój przyjaciel nigdy nie przepadał za Harrym, a teraz będzie miał możliwość mu dopiec. Nawet nie chcę wyobrażać sobie miny mojego niedoszłego męża, kiedy dowie się, że z jego awansu na wspólnika nici. Chyba nie przewidział, że po tym wszystkim pewne rzeczy się zmienią. Trzeba ponosić konsekwencje własnych czynów. Zresztą ostatnio nie był za dobry w tym, co robił. Same przegrane sprawy. A to niezbyt dobrze o nim i o nas jako kancelarii świadczy. Nikt nie weźmie prawnika, który przegrywa. Chyba że zapłacono mu za to, aby to zrobił. W to też już jestem w stanie uwierzyć.
Parker
Pakuję zakupy do papierowej torby, a kasjerka patrzy na mnie, jakbym był jakimś robakiem. Nie żebym się tym przejmował, ale zaczyna być to nużące. Zrobiłem, co zrobiłem, niczego nie żałuję. Chociaż w tym momencie nie mam pojęcia, czy ponownie chociaż ruszyłbym palcem w tamtej sprawie. Czasem nie opłaca się być dobrym, nawet dla rodziny. Rodzina jest miła, jeśli ty taki dla niej jesteś. Kiedy nie widzą w tobie czarnej owcy, to chcą się z tobą wszędzie pokazywać. Ale ja nią zostałem, mimo że jak na ironię to Charliemu zawsze było nie po drodze z byciem uczciwym obywatelem i zarabianiem kasy w legalny sposób. Nawet nie dociekam, kim tak naprawdę teraz jest. Dla mnie pretenduje do miana lokalnego oprycha, i chyba nie tylko to, ale z naszej dwójki to ja jestem tym złym. Jakoś to przeżyję. Przeszedłem w życiu przez gorsze gówno i pieprzę to. Pieprzę to miasto. Gdyby nie fakt, że mam tutaj jakieś swoje miejsce, własny bar, zapewne dawno bym wyjechał, ale kocham dom, w którym mieszkam, i tę okolicę również. Chyba właśnie to trzyma mnie na powierzchni.
Wychodzę ze sklepu i podchodzę do samochodu.
– Proszę, a kogo tutaj przywiało… – Dobiega mnie znajomy głos. Głos, którego już nigdy nie chciałem słyszeć. – Nawet się nie odezwiesz?
Pakuję zakupy do auta i potem się odwracam. Nic się nie zmieniła przez te dwa lata. Tyle czasu minęło, odkąd ostatni raz z nią rozmawiałem. Od kiedy kopnęła mnie w dupę.
– Czego chcesz? Ponoć to wstyd ze mną gadać – kpię.
– Jesteś dla mnie nikim, Parker. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć.
– Vice versa – rzucam, co chyba niezbyt się jej podoba, bo robi jedną z tych swoich sławetnych minek, które od zawsze mnie irytowały.
– Dupek.
Dla niej zawsze, jeśli tylko zrobiłem coś nie tak, byłem dupkiem. Nic nowego. Nie rusza mnie to, więc zwyczajnie nie reaguję na zaczepki. Nie jest warta mojego czasu, którego i tak za dużo na nią zmarnowałem.
Bez słowa wsiadam do samochodu i odjeżdżam, zostawiając dziewczynę na parkingu. Jeśli sądziła, że mnie sprowokuje, to naprawdę mocno się pomyliła. Nie jestem już skory do rozmów, zwłaszcza z kimś takim jak Kat. Zmieniłem się. Błędy zmieniają człowieka. Cierpliwości też się nauczyłem, bo więzienie uczy różnych rzeczy. Ale w tym wszystkim najważniejsze jest to, że przetrwałem i wyciągnąłem wnioski. A zdołałem to osiągnąć dzięki rzeczom, których nauczyłem się na studiach, żeby zarobić. To one pozwoliły mi przetrwać rok za więziennymi murami. Bicie innych chyba mam we krwi.
Od małego byłem niesfornym dzieckiem, aż w końcu wykorzystałem rozpierającą mnie energię w dobrym celu. Ale to zamierzchłe czasy i mam nadzieję, że nigdy więcej się o mnie nie upomną, zwłaszcza że braciszek co jakiś czas truje mi w tym temacie dupę. Ale na pewno nie zgodzę się sam brać w tym udziału. Co innego organizowanie, ale w to też się już nie bawię.
Kwadrans później parkuję przed domem, wysiadam i spoglądam na sąsiedni budynek, który od jakiegoś roku stoi pusty. W tej części ulicy znajdują się tylko dwa domy. Nie narzekam, bo mam święty spokój. Nie to, że stronię od ludzi, bo tak nie jest – to co poniektórzy stronią ode mnie. Skoro tak wolą, niech im będzie. Świata nie zmienię i nie zamierzam, tak samo jak i innych osób. Jest, jak jest.
Wchodzę do środka i od razu wita mnie mój kot. Wygląda jak pirat. Ucho uszczerbione, futro w kilku miejscach powyrywane, lewą powiekę też ma uszkodzoną. Zapewne znowu gdzieś łaził i się tłukł z innymi kocurami.
– Wiecznie ci mało – mówię do niego, podając mu plasterek wędliny.
Nie odzywa się, zajęty pochłanianiem przysmaku, za to w tylnej kieszeni jeansów odzywa się mój telefon. Wyciągam go i odbieram.
– Cześć, bracie.
– Cześć, Charlie. Dzwonisz do mnie, bo…?
– Jestem w Nowym Jorku, a dokładniej w Jersey City.
– A co ty tam robisz, hm? – pytam, ale po chwili żałuję, że to zrobiłem. – Nie mów, lepiej dla mnie.
– Interesy – odpowiada, a to jest dokładnie ta informacja, której wolałbym nie usłyszeć. – I jestem na dziwnym przyjęciu.
– Co rozumiesz przez „dziwne”? – Ciekawość jednak wygrywa.
– Miało być wesele, ale jest zupełnie coś innego. Niedoszła panna młoda tańczy właśnie na stole z bratankiem… – Urywa.
– Aha. Czy ja chcę wiedzieć z czyim?
– Raczej nie. Chodzi o gościa, z którym robię interesy.
– A ja powiedziałem, żebyś mi nie mówił.
– Ups.
– I nic się nie zmieniło, Charlie. Moja odpowiedź wciąż brzmi „nie”.
– Wiem, ale…
– Nie ma żadnego „ale” – cedzę powoli. – Zapomnij. – Rozłączam się.
Przez chwilę ściskam telefon w dłoni tak mocno, że aż bolą mnie palce. Nic się nie zmieniło. Ja ciągle mu odmawiam, a on stale tego nie rozumie. Dawny Parker Rain przestał istnieć. Mam nadzieję, że w końcu to do niego dotrze. A jeśli nie, to przestaniemy się lubić.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz