Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Znani z popularnej mafijnej serii bracia Tarasow powracają w nowym gangsterskim cyklu! Bezwzględny mafijny świat, wolny strzelec, który za nic ma zarówno prawo, jak i reguły obowiązujące w przestępczym świecie, i dziewczyna, która w wyniku gangsterskich porachunków traci ukochaną osobę i musi nagle zmienić całe swoje życie, by uniknąć tragicznego losu. Czy miłość zmiękczy serce bezwzględnego płatnego zabójcy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Kamila Recław
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa),Aleksandra Żurek
Zdjęcie na okładce
© Lorado/iStock
Elementy graficzne w książce
© Freepik.com
© by Anna Wolf
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2175-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Dla Mr. and Mrs. K.
Dimitrij
Kilka miesięcy wcześniej
– Mamo! – wołam, kiedy widzę ją stojącą tam, w oddali. – Mamusiu! – krzyczę, ale ona zdaje się mnie nie słyszeć.
Budzę się cały zlany potem. Siadam, po czym odrzucam okrycie i wstaję. Czuję przemożną chęć wejścia pod prysznic, żeby zmyć z siebie wspomnienia. Kieruję się do łazienki, odkręcam wodę i nie czekając, aż popłynie ciepła, staję po zimnym strumieniem, który z każdą chwilą powoli nabiera odpowiedniej temperatury. Opieram dłonie o kafle i spuszczam głowę. Krople uderzają o mój kark i plecy. Pozwalam, żeby zmyły ze mnie ten koszmar, który śni mi się nieprzerwanie od lat. Zawsze mam identyczny sen. Ponoć w snach zawarta jest prawda, ale nigdy nie udało mi się w nim przebrnąć pewnej bariery i dowiedzieć, co było dalej. Wiem, że coś było, ale mój mózg to blokuje. Może tak jest dla mnie lepiej, bo gdybym wiedział wcześniej o pewnych rzeczach, może już dawno sam bym leżał dwa metry pod ziemią, a tak przez te wszystkie lata nauczyłem się cierpliwości. Ale w końcu nadszedł czas, żeby wyrównać rachunki. Zabawię się w Boga, tylko dokończę tutaj pewne sprawy i ruszę po sprawiedliwość, którą obiecałem pewnej osobie. Nie ma znaczenia, że nie żyje, liczy się tylko to, że ja zawsze dotrzymuję obietnicy.
Jakiś czas później parkuję w pewnej dzielnicy przed pewnym domem, gdzie umówiłem się z pewnym klientem na odebranie drugiej części zapłaty. Mógł mi to gdzieś zostawić, ale zdaje się, że należy do ludzi, którzy lubią trzymać rękę na pulsie. Zakładam, że nie omieszka mnie uprzedzić, co się stanie, jeśli zechcę go sypnąć. Ale niby po co miałbym to robić? Jestem gorzej umoczony niż on, więc nic by mi to nie dało, ale klienci czasem nie myślą racjonalnie.
Pokonuję podjazd, dzwonię do drzwi, a po chwili mężczyzna w średnim wieku wpuszcza mnie i zaprasza do siebie, do gabinetu. Gdybym był nim, wybrałbym na spotkanie restaurację lub miejsce, gdzie jest dużo ludzi, ale widać jemu to zupełnie nie przeszkadza, mimo że nigdy nie widziałem go nawet na oczy.
Patrzę się na gościa stojącego przede mną. Jego mina nic nie zdradza. Aż dziw czasem bierze, że tacy ludzie nie mają żadnych uczuć i z kamiennym wyrazem twarzy są gotowi zdecydować o śmierci innej osoby. Chociaż kim ja jestem, żeby ich oceniać? Nikim lepszym od nich. Siedzę i grzebię się w tym gównie, tylko że po przeciwnej stronie barykady. Taką ścieżkę wybrałem, albo raczej zostałem na nią poniekąd trochę naprowadzony. Nie narzekam. Mam pieniądze i wybieram tylko to, co mi odpowiada. Od nikogo nie zależę i nie zmieniłbym tej roboty na inną. Czy to czyni ze mnie złą osobę? Zapewne tak. W końcu odpowiadam za śmierć innych. I nie, nie pracuję w domu pogrzebowym, chociaż z pewnością sporo osób pogrzebałem.
– Dzięki – mówię i bez liczenia chowam kopertę do wewnętrznej kieszeni mojej skórzanej kurtki.
– Wiesz, co się stanie, jeśli mnie wydasz?
On tak, kurwa, na poważnie?
– A ty wiesz, kim ja jestem?
– Wiem.
– Gdybyś wiedział, nie pierdoliłbyś takich głupot. To ty przyszedłeś do mnie, więc daruj sobie – cmoka – to całe przedstawienie. Gdybym zechciał, już byś nie żył. Ale dam ci dobrą radę, za darmo. Nie groź komuś, kto ma nad tobą przewagę. I zapamiętaj sobie na przyszłość, tak dla jasności, że prędzej to ja ciebie poślę do piachu niż ty mnie – wyjaśniam mu coś bardzo oczywistego, po czym wychodzę.
Mijam rzeźby w holu, który przypomina raczej muzeum niż dom, po czym wychodzę na zewnątrz. Staję na schodach przed tym kurewsko wymuskanym i bogatym domem w bogatej dzielnicy i oddycham świeżym powietrzem, które nie pachnie pieniędzmi. Powietrze wszędzie jest takie samo, podobnie jak niebo i gwiazdy. Nieważne, gdzie jesteśmy, zawsze zasypiamy pod tym samym niebem. Pokonuję tych kilka stopni wyłożonych jakimś drogim kamieniem i podchodzę do wynajętego samochodu, po czym wsiadam i szybko opuszczam podjazd. Im dłużej tu przebywam, tym gorzej dla mnie. Nie lubię być na widoku. Wolę trzymać się z dala, w cieniu, gdzie nikt nie wie, kim jestem. Zazwyczaj na głowę zakładam kaptur, a na oczy okulary przeciwsłoneczne. Wyjeżdżam z posesji, a brama za mną zamyka się automatycznie. Tu i tam dojrzałem kamery i dwóch ochroniarzy. Nawet nie wiem, kim jest ten facet, i chyba wolę nie wiedzieć. Czasem wiedza bywa niebezpieczna. Jak to się mówi: „Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz”. To by się zgadzało. Ja tylko biorę zlecenie, a cała reszta mnie nie interesuje.
Zanim wrócę do wynajętego domu, wstępuję na śniadanie do baru, który mam po drodze. Tak się składa, że coś tam niby potrafię ugotować, ale czasem jestem zbyt leniwy, żeby to zrobić, więc zazwyczaj stołuję się na mieście.
Po zamówieniu jedzenia wyciągam telefon i wysyłam zaszyfrowaną wiadomość do mojego dostawcy. Potrzebuję nowego sprzętu, i to takiego bez numerów, który będzie ciężko zidentyfikować. Nie bawię się w specjalnie robione naboje, a jedynie w te, które są popularne, ale nie mają wybitej serii. Tutaj federalni mogą sobie szukać do woli. Przed powrotem do domu zahaczam więc o pewne miejsce, gdzie powinien na mnie czekać towar. Nikt by się nawet nie domyślił, że koleś czymkolwiek handluje. Ja też na początku sądziłem, że to żart, ale trzeba przyznać, że facet ma niezły arsenał. Nigdy nawet nie pytałem, skąd to wszystko wziął. Nie moja sprawa, ważne, że ja dostaję to, za co płacę.
– Pasuje? – pyta pięć minut później koleś wyglądający jak cholerny bezdomny, kiedy ja ważę spluwę w dłoni.
– Poręczna, dobra. Muszę ją przetestować.
– Jak zawsze zapraszam.
Prowadzi mnie na tyły, gdzie ma wielkie podwórko. Jesteśmy w sumie pośrodku pustkowia, więc teoretycznie nikt nie powinien niczego usłyszeć, ale ja pracuję trochę inaczej.
– Tłumik masz?
– Wiedziałem, że zapytasz. – Podaje mi końcówkę, którą montuję.
– Piękne cacko – mruczę, po czym mierzę i oddaję strzał. – Sprawdźmy. – Pokazuję na tarczę, która jest zawieszona jakieś dziesięć metrów przed nami.
Podchodzę, przyglądam się papierowi i uśmiecham, po czym patrzę na kolesia, który już wie, że zarobi.
– Biorę i płacę gotówką.
– Takich klientów lubię najbardziej. – Zaciera ręce.
– Naboje też wezmę.
– Klient nasz pan – rzuca, po czym idzie pierwszy, a ja za nim.
Pod wieczór jestem prawie w domu. W sumie nie wiem, czy to miejsce, które obecnie wynajmuję, można nazwać domem. W sumie ja nie mam domu, czyli stałego miejsca, do którego mógłbym wrócić, bo i wrócić nie mam do czego. Jestem trochę jak bezdomny kundel, ale w przeciwieństwie do niego posiadam pokaźną sumkę na koncie bankowym, co daje mi niemałe poczucie komfortu. Nie mam matki ani ojca, a moja jedyna rodzina, jaką znałem, nie żyje. Chociaż są jeszcze ludzie, którzy mają taką samą krew jak ja, są dla mnie obcy.
Parkuję przed nieodróżniającym się od innych domów budynkiem. Dzielnica jest średnio bezpieczna. Dealerzy, narkotyki, broń. Tutaj nikt na nikogo nie zwraca uwagi, a o to mi właśnie chodzi. Kiedy mijasz sąsiadów na ulicy, nikt nie mówi ci „dzień dobry” ani „do widzenia”, tak jakbyś był powietrzem. Na dealerce nieźle bym zarobił, ale wolę moją robotę, może i nie jest łatwa, ale za to kasa całkiem przyzwoita i mogę to robić tylko czasami. Nie muszę się urabiać, żeby starczyło mi od pierwszego do pierwszego.
Zamykam bramę, której w każdej chwili grozi rozlecenie, po czym przecinam wyschnięty trawnik, pokonuję dwa stopnie i wchodzę do środka, zamykając za sobą drzwi. Odkładam broń na blat stołu, po czym wyciągam szarą kopertę z kasą, z której wyjmuję swoją zapłatę. Dopiero teraz liczę pieniądze, sprawdzając, czy sukinsyn wywiązał się z umowy. I owszem, dostałem, ile chciałem. To akurat jest dobra robota, a kasa całkiem niezła, a nawet mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że więcej niż niezła. Dwadzieścia tysięcy dolarów za postraszenie kogoś to jak prezent z nieba. Oczywiście robię gorsze rzeczy, oczywiście już za większe pieniądze. Ale drobne zawsze się przydadzą na skromne wydatki.
Odsuwam lodówkę, usuwam jedną z desek ze ściany, po czym chowam do niewielkiego schowka kasę i ustawiam wszystko tak, jak było, a na koniec wyciągam chłodne piwo. Ktoś mógłby spytać, dlaczego nie trzymam forsy w banku, ale odpowiedź jest prosta. Ta kasa jest nielegalna, to, co robię, jest nielegalne, moje powiązania z mafią też są nielegalne. Zresztą moje życie chyba też się staje nielegalne.
Opadam na kanapę w pokoju, włączam telewizor, żeby chociaż na chwilę oderwać się od tego, co mam w głowie, i upijam łyk. Tak, tego mi było potrzeba. Ale ten spokój nie trwa długo, ponieważ niespodziewanie odzywa się moja komórka. Wyciągam urządzenie z kieszeni, spoglądam na numer i postanawiam odebrać. Nie wiem, skąd ci ludzie mają mój telefon, bo nie tak łatwo go zdobyć, ale podejrzewam, że dostają go pocztą pantoflową.
– Tak?
– Mam zlecenie.
– To dobrze, ale ja nie wykonuję zleceń, jeśli nie wiem, od kogo są – informuję mężczyznę i odstawiam butelkę na podłogę, rozsiadając się wygodnie.
– Powiedzmy, że ci się to opłaci.
– Powiedzmy, że się zdecyduję, kiedy usłyszę, co i za ile.
– Pięćdziesiąt tysięcy za pozbycie się kogoś. Płatne z góry.
– Ach, mam posprzątać… Bardzo ci zależy, skoro trafiłeś aż do mnie.
– Ma zniknąć z powierzchni ziemi, nie lubię, jak ktoś robi mnie w chuja.
– Osiemdziesiąt kawałków i się dogadamy – negocjuję.
– Dobra, niech będzie.
Szybko poszło.
– Wyślę namiary, gdzie wszystko masz dostarczyć. Jakiś termin czy mam wolną rękę? – To jest coś, co muszę ustalić od razu.
– Jak najszybciej – informuje mnie i rozłącza się, a ja wysyłam mu wiadomość, gdzie dokładnie ma zostawić zdjęcie, ewentualne miejsce „wypadku” i kilka innych rzeczy. Bardzo rzadko spotykam się z klientami twarzą w twarz, bo tak jest bezpieczniej.
Liczyłem na chwilę spokoju, ale taka gotówka piechotą nie chodzi. Uśmiecham się, sięgam po swoje piwo i dopijam je, po czym patrzę na zegarek. Jest dziewiąta wieczorem, ale robota to robota, więc zgarniam kurtkę i spokojnie wychodzę z domu. Zapewne będę kiedyś się za swoje uczynki smażył w piekle, ale pytanie jest takie: kto nie będzie? Dużo się uzbiera osób podobnych do mnie, tylko że ja mam trochę istnień na sumieniu, które wcale mnie nie rusza. Nie może mnie ruszać, kiedy wiem, jak potraktowano moją rodzinę. A winni tego zapłacą mi, i to z nawiązką. Obiecałem sobie coś i mam zamiar tego dotrzymać. Jeszcze tylko to jedno zlecenie i zajmę się sprawą, do której przygotowuję się od jakiegoś czasu. Najważniejsze, żeby wiedzieć, z kim człowiek będzie tańczył. A ja wiem, jak również to, że moja lista trupów coraz bardziej się wydłuża.
Godzinę później trzymam kopertę z kasą i zdjęciem. Trzeba przyznać, że jest ładna. Nie wiem, dlaczego ktoś zleca zabicie kobiety, ale widocznie ma swoje powody, o które ja nigdy nie pytam. Im mniej wiem, tym lepiej dla mnie – tego się zawsze trzymam.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz